Skocz do zawartości
Nerwica.com

Gabinet terapeutyczny


lilosunne

Rekomendowane odpowiedzi

U mnie nie ma zupełnej ciszy bo to większa przychodnia. Czasem drzwi trzasną, zadzwoni komuś telefon, czasem ktoś rozmawia idąc korytarzem. Takie normalne odgłosy życia. Nie przeszkadza mi to, nie obchodzi. A może nawet lubię ten ruch. Jak czasem zdarza się, że jestem sama jedna i kompletna cisza aż dzwoni, to bardziej się stresuje. Poza tym nie lubię być skupiona tylko na sobie, wolę jak coś do mnie dociera z zewnątrz. Wiem że ci ludzie tam są zajęci sobą a nie mną. Ale to są momenty, zresztą nie zawsze nawet się zdarzają i są przelotne. Nie skupiam się na nich. W samym gabinecie jest cicho. Nie mam potrzeby większej ciszy ale na pewno gdybym była w stanie rozpoznać słowa lub odgłosy były stałe jak to opisuje lilosune to by mi to przeszkadzało. Nie mam też problemu z mijaniem innych pacjentów czy tym że ktoś siedzi obok na krzesełku i czeka na swoją kolej. Najczęściej coś czytam albo gram na smartfonie i nie zwracam uwagi na innych obok. Dla personelu jest wydzielone miejsce ale w części budynku niedostępnej dla pacjentów, korytarz jest oddzielony, tam chodzą jeść pić i rozmawiać, nie widać ich przy tym ani nie słychać, tylko tam niosą kubki i jedzenie :) Przechodząc korytarzem osoby z personelu mówią półgłosem albo w ogóle milczą, dopiero jak zamykają za sobą drzwi zaczynają rozmawiać i na korytarz dociera szmer rozmów. W gabinetach nie słychać ich. Raz byłam na konsultacjach w miejscu gdzie gabinet nie miał zasłon ani żaluzji natomiast dość duże okno wychodzące na okna sąsiedniego budynku. Czułam się tam źle. Inaczej być pacjentem wśród pacjentów i personelu a inaczej dla osób zupełnie z zewnątrz. Za to mieli inną fajną rzecz - cichą spokojną muzykę w korytarzu. Podobało mi się to.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ironia? ;) Faktycznie - nie chce mi się denerwować o sprawy tego typu, na co dzień jestem zdystansowana i trochę stoicka. Bardzo rzadko mam konflikty. Mój spec od duszy próbował sugerować że to mała asertywność i coś tam jeszcze, ale mi to naprawdę nie przeszkadza więc dlaczego mam to w sobie zmieniać? Jeśli drażnią mnie kolejki w supermarketach to tam nie chodzę, a jak już się tam zabłąkam, i trzeba stać i czekać to nie przytupuję nerwowo, nie przewracam oczami, nie wzdycham i nie narzekam ;) Jest jak jest i co. Zajmuję się rozmową, odpływam myślami do niebieskich migdałów lub lajkuję na fejsie. Raczej odwrotnie, denerwuje mnie przeregulowanie i duża ilość zasad. Na przykład, że nie wolno pić wody na terapii. Albo to co pisała Inga_beta, że trzeba stać na dworze chociaż w gabinecie są podwójne drzwi. Nie wzięłabym chyba też udziału w takich grach i zabawach o jakich napisała lillosune - analizowaniu na dziesiątą stronę jej stosunku do kobiecości na podstawie stukania obcasów na zewnątrz czy uczuć wywołanych tłuczeniem garami w gabinecie terapeutycznym... dla mnie to są problemy z kija.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko ze droga autorko problem raczej nie zniknie dopoki nie okreslisz jasno swojego stanowiska i nie nauczysz sie wyznaczania granic. Tez mnie zastanawia czy nie przeniesiesz tych szkodliwych schematow pozniej w relacjach w zyciu, bo przeciez terapeuta tak postepowal. Wydaje mi iz to ze jednorazowo Wam nikt nie przeszkadzal bylo przypadkowe a pozniej sie powtorzy...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To co napisała depresja24 wydaje mi się bardzo ważne. Ale z drugiej strony tak naprawdę nie zawsze ten moment przerwania terapii jest dla nas pacjentów jasny. Kiedy to naruszenie jest już na tyle poważne, że trzeba przerwać. Lillosune napisała, że trudno jej zaufać i do nowej osoby musiałaby się długo przyzwyczajać. I chyba jest gotowa wiele wybaczyć swojemu aktualnemu terapeucie, nawet tak bezczelne lekceważenie jej potrzeb. Może w takim razie ta sytuacja pokazuje uzależnienie od terapeuty, zresztą wykorzystywane przez niego dla własnej wygody? On nie musi nic robić... Zapłacił za wynajem gabinetu podpisał umowę i nie może albo nie umie rozwiązać prozaicznego problemu za to przeczołguje swoją pacjentkę żeby się dostosowała? wykręcanie kota ogonem, żeby zamaskować kto faktycznie tutaj łamie reguły i nie szanuje drugiej osoby? A w dodatku ona za to i tak zapłaci...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jakie jest tłumaczenie terapeuty? To jest przestrzeń wspólna, mają prawo tam być. ok, zgadzam się ale czemu tak głośno? Terapeuta nic na to nie poradzi, żeby nie wiem co on w trakcie naszej sesji nie wyjdzie i nie zwróci uwagi bo nie jest moim chłopcem na posyłki. I cały czas jakbym odbijała się od muru, te same puste teksty, kompletnie bezdyskusyjne stwierdzenia: tak już jest, takie są warunki, musi Pani to zaakceptować, nic na to nie poradzę, nic nie mogę zrobić, dlaczego Pani to tak przeszkadza, możemy o tym porozmawiać.

 

Mam wrażenie, że jak na razie nie jesteś zdolna do zdecydowanego działania w obronie własnych praw. Terapeucie tłumaczysz jak przysłowiowy Marcin krowie na rowie tracąc kolejne sesje, na forum sprawdzasz i konsultujesz czy aby masz prawo i rację tak, jakby zdanie obcych ludzi w tej sprawie mogło coś zmienić. Nie traktuj tego jako krytyki, to jest li tylko obserwacja osoby obcej, ale programowo życzliwej :smile:

Na tekst "to jest przestrzeń wspólna, mają prawo tam być" moja odpowiedź jest krótka - owszem, ale ich swoboda zachowań w przestrzeni wspólnej kończy się w punkcie, w którym zaczynają naruszać czyjeś prawa. W tym momencie moje, bo mi ich gadanie przeszkadza.

"Takie są warunki, musi się pani przystosować" - otóż nie muszę, co najwyżej mogę. I mogę nie. Jest to mój suwereny wybór, moje prawo.

Jak znam siebie, to przy następnej takiej sytuacji wyszłabym z gabinetu i po prostu powiedziałabym rozgadanemu towarzystwu, że lokal jest akustyczny, ich głośne zachowanie przeszkadza mi w pracy na sesji i uprzejmie proszę o ciszę. Spokojnie oraz uprzejmie. I zobaczyłabym, co z tego wyniknie. Absolutnie nie tłumacząc nikomu, dlaczego mi to przeszkadza, bo to jest sprawa oczywista. Nie jest istotne "dlaczego", istotne jest że przeszkadza.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

NIe zapominajmy, ze autorka stawala w obronie własnych praw, tylko że terapeuta jej zrobił wtedy wode z mózgu. Terapeuta, czyli ktoś do kogo się zwracamy po rade, kto powinien być autorytetem - uznal jej asertywność za problem do przerobienia na terapii. Nic dziwnego, ze autorka wątku mówiąc potocznie się pogubiła i zwróciła do osób trzecich po ocene sytuacji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od strony teoretycznej, Bittersweet, to ja się z Tobą zgodzę jak najbardziej - moim zdaniem obowiązkiem terapeuty jest zapewnienie odpowiednich warunków sesji. Ale problem jest konkretny i praktyczny i z tym się Autorka musi zmierzyć.

Terapeuta najwyraźniej nic zrobić nie zamierza. I teraz pytanie otwarte - czy dlatego , że się miga czy dlatego, że ma w zajęciu takiego a nie innego stanowiska jakiś swój terapeutyczny cel. To jest teoretycznie możliwe. Ale tego to my tutaj nie ocenimy z braku danych chociażby.

Osobiście nie znoszę tekstu "musi się pani podporządkować" - ja przez wiele lat życia funkcjonowałam podporządkowana tej zasadzie "muszę się podporządkować" i sporo wysiłku kosztowało moją terapeutkę doprowadzenie mnie do stanu, w którym się zbuntowałam i zauważyłam, że "wcale nie muszę".

Zaciekawiło mnie sformułowanie, że terapeuta nie jest chłopcem na posyłki. Nie wiem, czy ten tekst padł z jego ust czy też jest to sformułowanie Autorki. "Chłopiec na posyłki" to coś na kształt osoby, która zamiast nas załatwia coś, co sami powinniśmy załatwić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale jak lillosune ma "załatwić" ciszę w gabinecie? Terapeuta jest gospodarzem tego miejsca i za nie odpowiada. Można sobie wyobrazić, że ona wyjdzie i poprosi o ciszę jak ktoś tu sugerował, ale dla mnie to rodzaj "szarogęszenia się". Jak sobie zapraszam do domu gości to nie zwracają uwagi mojemu dziecku że za głośno się bawi, trzeba być już z kimś w naprawdę bliskich stosunkach, żeby takie zachowania były dozwolone. Tu jest relacja oficjalna. Teraz żeby ona poszła ich uciszyć to tak jakby mi mój dentysta powiedział "wyboruję pani zęba tylko proszę sobie najpierw sprzęt zdezynfekować, ja tego nie zrobię bo nie jestem chłopcem na posyłki". No bez jaj. I jaki terapeutyczny cel? Takie bawienie się w ciuciubabkę ma być terapeutyczne? Jeśli - teoretycznie - pacjent jest nieasertywny i chce ćwiczyć się w tej umiejętności, terapeuta może mu zaproponować zadanie do przećwiczenia - uciszenie hałasujących ludzi. Ok. Ale. Pacjent musi chcieć tego ćwiczenia i rozumieć, że to ćwiczenie i że taki jest jego cel. Poza tym musi też chcieć ten akurat cel osiągać. Bo jeśli uważa że nieśmiałość czy nieasertywność nie jest jego problemem albo nie jest ważnym problemem w tym momencie i zgłosił się na terapię bo chce pracować nad traumą??? Tekstu "musi się pani podporządkować" to nawet nie warto komentować. Pacjent nic nie musi. Przede wszystkim nie musi leczyć się u terapeuty który nie rozumie co jest jego zakichanym obowiązkiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co do zwrotu "nie jestem Pani chłopcem na posyłki" to nie wypowiedział dokładnie tych słów, sens był taki. Dosłownie nie pamiętam jak to powiedział, mniej więcej coś w tym stylu, że nie mogę mu mówić co ma robić i nie będzie wykonywał moich poleceń (stanowczo poprosiłam, żeby wyszedł i poprosił o ciszę). Ponadto powiedział, że (tu już dosłownie) boi się, że jeśli teraz usłucha mojej prośby i o tę ciszę poprosi czy tam uwagę zwróci to ja będę triumfować, że robi to czego ja chcę i to nam bardzo zaszkodzi.

 

Ja sama nigdy nie wyjdę i uwagi nie zwrócę bo po pierwsze, po ludzku jest mi głupio i nie mam w sobie tyle odwagi, a po drugie nie znam tych terapeutów, nie wiem jak wyglądają i mogłoby się zdarzyć, że akurat napadłabym na jakiegoś pacjenta.

 

Terapeuta podkreśla też, że nie wyjdzie z gabinetu w trakcie sesji, żeby nie wiem co. Zasadę taką ma. Poza tym trochę "miesza się w zeznaniach" bo raz powiedział, że już wiele razy poza sesjami zwracał tym ludziom uwagę ale oni sobie zapominają o tym i to już nie jego wina bo zrobił wszystko co mógł; następnie jakiś czas później gdy sytuacja się powtórzyła i zasugerowałam wywieszenie karteczki o ciszy, skoro państwo sobie zapominają (trochę zgryźliwie to powiedziałam, chodziło o to żeby znowu im uwagę zwrócił) to powiedział, że nikomu nie będzie nic mówić bo to przestrzeń wspólna bla bla bla stara śpiewka.

 

Co do tego chłopca na posyłki to jeszcze mi się przypomniała jedna sytuacja. Na jednej sesji potwornie raziło mnie słońce (fotele są pod oknem) i od razu na samym początku zwróciłam na to uwagę. Owszem mogłam wstać i sama spuścić roletę ale jak już tu ktoś w wątku wspomniał, to nie jest mój gabinet, nienawidze się szarogęsić i to terapeuta zawsze np. zamyka czy otwiera okno więc w głowie miałam, że jakby nie mam prawa sobie decydować. Poza tym roleta zawsze może być popsuta czy coś i jak wstanę zacznę szarpać to rozwalę, no ja po prostu bym sobie nie życzyła, żeby ktoś bez pytania u mnie odsłaniał czy zasłaniał okno. Więc po prostu, lekko zasłaniając oczy powiedziałam do niego "słońce strasznie mnie razi" i popatrzyłam znacząco na okno, czekając albo na to, że sam zasłoni albo powie, że ja mogę to zrobić. A tu cisza. Po dłuższej chwili "nic na to nie poradzę", no to się troszkę zirytowałam i mówię: "nie można zasłonić tego okna?" wtedy on się zirytował i zaczął mówić, że może wcale nie chodzi o okno, przyszłam wściekła i napadam na niego od wejścia, zrywam kontakt itd... i że on nie jest tutaj od tego "żeby na Pani polecenie zasłaniać okno" mogę sobie wstać i sama zasłonić. Fajnie o to mi chodziło o to przyzwolenie ale on zdążył mnie wkurwić, tym, że nie zrozumiał prostego przekazu i od razu zrobił z tego napaść i nie wiadomo co. Zamknęłam się wtedy na dobre, większość czasu sesji milczałam a to co mówiliśmy no to cały czas o tym "czemu przyszłam wściekła i się na nim wyżywam", po prostu musiałam udowadniać, że nie jestem wielbłądem. Najgorsze było to, że po tej sesji miałam krótką przerwę bo wyjeżdżałam. No i cały czas przerwy biłam się z myślami, męczyłam się potwornie, zwłaszcza, że wyszłam stamtąd z przeświadczeniem, że on dalej wie swoje a ja nie udowodniłam, że nie jestem tym cholernym wielbłądem. Przez tę męczarnię w końcu dałam się przekonać, że jednak jestem i na sesji po przerwie go przeprosiłam za swoje zachowanie. Może nie za całość, bo zaznaczyłam, że nie napadałam na niego i sobie to wymyślił ale że przepraszam za to że podniosłam głos i dużo milczałam.

 

Wiem, że teraz polecą komentarze, że sama jestem sobie winna, że nie jestem asertywna itd... Tyle że ja już nie wiem co robić. Nie mogę zmienić terapeuty, nie stać mnie na innych, nie stać mnie na rok bezowocnych sesji w trakcie których będę od początku budować kontakt, opowiadać wszystko o sobie od nowa, docierać się. Poza tym mój lęk przed nowym w ogóle nie pozwoli mi spróbować, znam się. Prędzej wyląduje na cmentarzu, niż u nowego terapeuty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

lilosunne, jak czytam Twoje posty to mnie wkurw zbiera na tego krioterapii terapeutę.

Przecież jakby moja t powiedziała mi że nic na to nie poradzi i usłyszałam bym potem ze się wyzywam na nim to bym to okno zaslonila i poszła do drzwi i pierdolnela nimi żeby z cytryną wylecialy

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Widzę że mój telefon wie lepiej jak Mam pisać.

Nie krioterapia a beznadziejnego.

Nie cytryną a futryna.

:lol::uklon: Twój telefon mi humor poprawił :mrgreen:

lilosunne, terapeuta zachowuje się tak chamsko i absurdalnie, ze zaczynam myśleć, że to ma na celu sprowokowanie Ciebie do działania w sytuacjach naruszania Twoich granic. Może czeka, kiedy się wreszcie zdecydujesz mu sprzeciwić i przestaniesz pozwalac żle traktowac ? bo nie wierze, ze terapeuta może być az tak pozbawiony kultury osobistej :bezradny:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

lillosune to co napisałaś jest STRASZNE! On traktuje Cię okrutnie. To brzmi jak z jakiejś sekty! Ten człowiek sam z sobą sobie nie radzi, nie wiem jak jest w stanie pomagać komukolwiek! Nie wiem czy celowo Tobą manipuluje czy jemu się wydaje że jest kimś, ale jesteś potwornie omotana! Jeśli to co piesz naprawdę tak wygląda - to on Ci szkodzi. Zrozum to wreszcie. Bądź szczera sama z sobą. Podstawowa sprawa - nigdy nie powinien dopuścić do sytuacji żę pacjentce się wydaje że nie ma świata poza jego terapią! Terapeuci wręcz doradzają konsultację u innych specjalistów jeśli widzą że pacjent się miota, pomagają znaleźć kogoś nowego. On Cię rani, Ty na to pozwalasz, to jak jakiś syndrom sztokholmski, poczytaj sobie o tym i pomyśl czy to nie jest analogiczna sytuacja! Może on ci kiedyś pomógł, może na pewnym etapie był najlepszym z możliwych ale teraz to co on robi to jest zwykła manipulacja a nie leczenie! Płacisz za to żeby ktoś fałszował Twoją rzeczywistość, łamał Ci charakter, upokarzał i deptał Twoje potrzeby i nazywał to leczeniem? To nie ma znaczenia że to są drobne sprawy, ty nie uczysz się jak załatwić asertywnie i kulturalnie swoje sprawy, Ty uczysz się klęczeć w kącie na grochu i przepraszać go za to. Tyle lat terapii a Ty dalej nie wyszłaś z zależności?

 

Ta "krioterapia" antylopy to fajny zbieg okoliczności, to jakaś Królowa śniegu a nie terapeuta! Zakładasz że z nowym będziesz przez lata nieufna i niewspółpracująca - sama to wiesz czy on Cię na to "delikatnie" naprowadził? Stworzył przekonanie że jesteś "trudną" pacjentką, że trzeba tak "wyjątkowego" terapeuty i tak "zaawansowanego" procesu, że nikt i nic poza TĄ terapią i TYM terapeutą Ci nie pomoże? Weź internet sobie włącz poszukaj opinii, gabinetów, pójdź na jedną drugą konsultację, nie musisz za wiele mówić o tym co teraz, poznaj inne osoby, zastanów się, czy rzeczywiście poza nim taka pustynia psychologiczna wokół Ciebie jest. Myślę że się zdziwisz baaardzo, jak trafisz na kogoś normalnego z kim już na pierwszej wizycie poczujesz się spokojna i zaopiekowana. Nawet jak później do tego typa wrócisz to już Cię to zmieni, może zaczniesz rozumieć, że terapia jest po to żeby pacjent był silniejszy a nie terapeuta bogatszy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeżeli chodzi o to, czy jestem trudnym pacjentem to owszem, padło takie stwierdzenie ale wymogłam je na nim. To inna sprawa, faktycznie jestem takim ale chodzi o inne rzeczy niż te sprawy z ciszą itd. Powiedział, że trudno się ze mną pracuje gdy o to spytałam. Była sytuacja ponad rok temu gdy mnie "wyrzucił" z terapii tzn. powiedział, że nie jest w stanie mi pomóc i jeśli nie zmienię swojego podejścia to dalsza terapia nie ma sensu ale chodziło raczej o moje zachowanie, ciągłe wyparcia, częste ataki na niego (przy czym nie chodziło o jakieś "pierdoły" typu drzwi okna), rzeczywiście ciężko mi było współpracować, odmawiałam mówienia o niektórych rzeczach, uciekałam od nich. Powiedział wtedy, że nie może mi więcej pomóc i że kończymy, dał ponad pół roku do końca. To był kopniak w tyłek, przerażona tym, że zostane bez terapeuty (wiedziałam, że nie pójdę do nikogo innego, on wtedy nie wiedział bo jeszcze mu nie mówiłam) zaczęłam się starać chociaż wiedziałąm, że i tak zakończymy. Po prostu chciałam maksymalnie wykorzystać czas jaki mi pozostał i też udowodnić mu że się myli. Zaczęła się chyba prawdziwa terapia wtedy, to dziwne ale zaczęłam się otwierać. Przerażała mnie też myśl, że skoro na początku terapii mówił że może pomóc a nagle po 3 latach mówi, że jednak nie, to tak samo może być u kolejnego terapeuty i tylko zmarnuję mnóstwo kasy. Zachował się w porządku powiedział, że poleci mi innego terapeutę. Jakieś dwa miesiące przed tym terminem końca terapii powiedział, że dużo myślał i zobaczył zmianę na lepsze i jeśli chce to on jest gotowy do dalszej współpracy, tak na czas nieokreślony. Byłam pogubiona i naprawdę długo się zastanawiałam ale w końcu stwierdziłam, że zawsze mogę zrezygnować a przynajmniej to będzie moja decyzja. No i współpracujemy dalej, było bez zgrzytów, naprawdę w końcu zaczęło to wszystko jakoś działać dopóki nie zaczęły się te sytuacje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jaki z niego łaskawca! "Dużo myślał"? "Prawdziwa terapia zaczęła się kiedy chciałaś mu udowodnić, że się myli"??? :shock: "na czas nieokreślony" :?::!:lilosune, zwiewaj gdzie pieprz rośnie! "zawsze mogę zrezygnować" ??? No właśnie piszesz że NIE możesz - i to jest powód do zakończenia współpracy z tym paniczem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"Prawdziwa terapia zaczęła się kiedy chciałaś mu udowodnić, że się myli"??? :shock: "na czas nieokreślony" :?::!:

na terapii niczego nie udowadniamy nikomu, terapia ma plan pracy i leczenia oraz orientacyjny czas zakończenia, który można wspólnie przedłużyć w uzasadnionych okolicznościach. Nie może Ci pomóc więc daje pół roku??? Jeśli widzi że nie może pomóc - kończy najszybciej jak to możliwe! przecież jeśli to widzi, to planuje brać kasę przez pół roku za niepomaganie Ci?! To się kupy nie trzyma. To znów jakieś kłamstwo? Mówi że zakończy choć nie ma takiego zamiaru? q-wa o co chodzi temu człowiekowi, jak on w ogóle pracuje? Pytałaś go o superwizję Twojej terapii? Z kim, ile razy, kiedy ostatnio?

 

"odmawiałam mówienia o niektórych rzeczach" a może to były Twoje zdrowe odruchy? może to nie był czas na ich omawianie a może nie czułaś się przy nim bezpiecznie bo to on nie stworzył Ci takich warunków jakich potrzebowałaś? Więc wymusił na Tobie to czego chciał. Teraz znów wymusza Twoje podporządkowanie. Najwyraźniej dobrze mu idzie.

 

Jakie masz cele tej terapii? Kto je ustalał, Ty czy on, czy wspólnie? Czy jakiś został dotąd osiągnięty? Co zmieniło się w Twoim życiu na lepsze pod wpływem spotkań z tą osobą?

 

Nie wszyscy są tacy, teraz trudno Ci sobie to wyobrazić, ale naprawdę poza tym gabinetem są terapie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko że ja nie wiem gdzie powinna leżeć granica. Nie znam się na tym, to moja pierwsza terapia. Nie wiem co uznać za przegięcie, przecież terapia nie ma polegać na głaskaniu po główce. On też ma superwizje, czyli ktoś tam czuwa. Zdaję sobie sprawę, że jestem bardzo trudna w kontakcie, na tym polega mój problem, po to między innymi jestem w terapii. Sama na jego miejscu już dawno bym się wywaliła. Tylko nie rozumiem, on chce nad tym moim problemem pracować wyłącznie poprzez odniesienie do naszego kontaktu, czyli całe sesje mówić o naszej relacji o tym jak ją psuję, jak o nią nie dbam, co o nim myślę, kim on dla mnie jest. Ja rozumiem, że terapeuta ma być lustrem itd. ale czy nie może być tak, że mówię jak to wygląda w kontaktach z innymi ludźmi z mojego życia a potem to analizujemy? Bo za każdym razem kiedy zaczynam to za chwilę on to odnosi do nas, do naszego kontaktu i do końca sesji już nie mówimy o tym z czym przyszłam tylko o nas. Czy tak ma być? Ja się naprawdę nie znam, dopiero niedawno trafiłam na to forum, zaczęłam czytać opisy terapii różnych ludzi i pacze i pacze i paczałom nie wierzę :P u nich wygląda to zupełnie inaczej... Jakby co jestem w psychodynamicznej, może tam tak ma być... Mi jest ciężko odnosić coś do naszej relacji bo nie umiem jej zdefiniować. Dla mnie to zupełnie dziwna sytuacja, nie znam tego człowieka prywatnie, ciężko mi więc żywić jakieś uczucia do obcej osoby. Jak mam pracować nad moimi kontaktami z innymi ludźmi poprzez analizowanie relacji, która ma się nijak do prawdziwego życia?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tzn. on chciał zakończyć bardzo szybko, dając mi może dwa miesiące, ja wyprosiłam ten dłuższy czas. Co do superwizji to tak jak napisałam przed chwilą, wiem, że ma. Kiedyś go o nie spytałam, a propos tego zakończenia, co na to superwizor czy coś takiego, nie pamiętam czy odnośnie tych hałasów też nie pytałam, możliwe ale nie pamiętam. Na pewno coś o superwizję pytałam i otrzymałam odpowiedź, że o takich rzeczach się z pacjentem nie rozmawia i nie może mi tego opowiadać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko że ja nie wiem gdzie powinna leżeć granica. Nie znam się na tym, to moja pierwsza terapia. Nie wiem co uznać za przegięcie, przecież terapia nie ma polegać na głaskaniu po główce. On też ma superwizje, czyli ktoś tam czuwa. Zdaję sobie sprawę, że jestem bardzo trudna w kontakcie, na tym polega mój problem, po to między innymi jestem w terapii. Sama na jego miejscu już dawno bym się wywaliła. Tylko nie rozumiem, on chce nad tym moim problemem pracować wyłącznie poprzez odniesienie do naszego kontaktu, czyli całe sesje mówić o naszej relacji o tym jak ją psuję, jak o nią nie dbam, co o nim myślę, kim on dla mnie jest. Ja rozumiem, że terapeuta ma być lustrem itd. ale czy nie może być tak, że mówię jak to wygląda w kontaktach z innymi ludźmi z mojego życia a potem to analizujemy? Bo za każdym razem kiedy zaczynam to za chwilę on to odnosi do nas, do naszego kontaktu i do końca sesji już nie mówimy o tym z czym przyszłam tylko o nas. Czy tak ma być? Ja się naprawdę nie znam, dopiero niedawno trafiłam na to forum, zaczęłam czytać opisy terapii różnych ludzi i pacze i pacze i paczałom nie wierzę :P u nich wygląda to zupełnie inaczej... Jakby co jestem w psychodynamicznej, może tam tak ma być... Mi jest ciężko odnosić coś do naszej relacji bo nie umiem jej zdefiniować. Dla mnie to zupełnie dziwna sytuacja, nie znam tego człowieka prywatnie, ciężko mi więc żywić jakieś uczucia do obcej osoby. Jak mam pracować nad moimi kontaktami z innymi ludźmi poprzez analizowanie relacji, która ma się nijak do prawdziwego życia?

 

Lilosunne mam podobny problem :-| Jestem w nurcie analitycznym. Moja T tez odnosi wszystko do naszej relacji, ciagleb o nia pyta, mowi, a ja nie rozumiem dlaczego mam czuc cos do obcej baby??? Rozumiem, ze musze jej ufac, ale dlaczego mam cos do niej czuc, myslec o niej itp.??? Tez wolalbym rozmawiac o moich relacjach z prawdziwymi osobami, istniejacych realnie w moim zyciu, majacych jakies dla mnie znaczenie.

U mnie to, ze nie chce nic poczuc do T uroslo juz do takich rozmiarow, ze choc moja T nie grozi mi zakonczeniem terapii, to sama sie nad tym zastanawiam...

Rozumiem Cie wiec doskonale :-) i dla mnie to tez pierwsa terapia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie opowiada co było na superwizji ale że ją ma ile razy kiedy ostatnio i czy również Twojej terapii - owszem rozmawia się z pacjentem. Ty też możesz zwrócić się do innego terapeuty o ocenę tego co dzieje się na Twojej terapii. Moja pierwsza terapia miała elementy tego o czym piszesz, możę dlatego tak zaangazowałam się w Twój wątek, bo ciągle jeszcze tamto przeżywam (udowadnianie, że nie jestem wielbłądem, też dostałam etykietkę "trudnej", "roszczeniowej" "buntowniczej" "odrzucającej", nie pytałam o to. Sam mi mówił, też było dużo zamieszania, eh, nie ma co mówić, zresztą pisałam o tym w wątku czego nie powinien robić terapeuta, jeśli Cię ciekawi, to sobie zobacz). TEż bałam się ją zerwać i zrobiłam to wreszcie, była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.

 

TEraz próbuję z kim innym, choć wydawało mi się , że się nie da, owszem - dało się, jest ZUPEŁNIE inaczej. Już nie jestem "trudna" tylko "wymagająca" ;) ale w ogóle nie ma to większego znaczenia, bo skupiamy się na tym dlaczego cierpię, i jak mi pomóc a nie na tym czy terapia jest książkowa i że ja ją psuję. Zero przymusu do czegokolwiek. Też często nie moge o czymś mówić, często są to kluczowe problemy, ale wtedy raczej słyszę że t jest po mojej stronie, że to ważny problem i warto go omówić, ale nie dostaję wyrzutów tylko wsparcie i po kilku tygodniach sama czuję, że CHCĘ o tym powiedzieć, potrzebuję powiedzieć, że będzie to dla mnie lepsze niż nie powiedzieć, nawet jak się wstydzę albo boję to nie muszę tego jakoś strasznie przezwyciężać, wręcz jest tak, że już czekam kiedy wreszcie będzie sesja (w poprzedniej dostawałam schizy już dzień dwa przed, wymioty, ból głowy, trzesłam się cała jak tam szłam), sama albo z jego pomocą, nawet zaskakuje mnie to, że spontanicznie mi to przychodzi. I to nie jest tak że "wyrzucam z siebie" czasem wycedzę dwa zdania, za tydzień znów dwa, potem się z tym oswoję, robi się to "normalne" dystansuję się lęk wstyd się chowają, widzę że jest to objaw, problem do rozwiązania a nie patologia całej mnie...

Uczę się że można ufać, można prosić o pomoc bez upokorzenia, co nie znaczy że ufam i proszę, ale jeśli mi się to udaje to on to zauważał, teraz sama się nauczyłam i mówię jakie według mnie mam postępy i on to akceptuje, docenia, tak jakby patrzy na mój świat moimi oczami. Nie wiem co o tym rzeczywiście sądzi, ale coraz częściej czuję, że nie muszę wiedzieć tego, bo ważniejsze są moje oceny i odczucia, bo to moje życie.

 

Przywiązałam się bardzo, bardziej niż myślałam, przez kilka tygodni miałam fazę "nie zostawiaj mnie" a teraz myślałam o przeprowadzce do innego miasta i pomyśłam sobie że byłoby mi bardzo żal się rozstać, ale gdybym musiała, to nie koniec świata, będę tęsknić, może go będę odwiedzać itp. ale będę szukać kogoś podobnego w nowym miejscu, bo wiem już co jest mi potrzebne wiem jaka osoba może mi pomóc, że takie osoby na świecie są tylko trzeba je znaleźć, trzeba ufać sobie i swoim intuicjom w tym względzie. Nie wiem kiedy to się stało, ale w pewnym momencie poszło to bardzo szybko, z tygodnia na tydzień. Zawsze rozumiem co się ze mną robi, bo komunikaty są czytelne, jak omawiamy relację na terapii to też wiem po co i uczę się ją odnosić do relacji, w których faktycznie jestem a nie budować domek z kart z terapeutą a potem nie oddychać żeby go nie zepsuć.

 

Jak czytam twoje wpisy lilosunne to mam wrażenie że jesteś bardzo rozsądna, sporo rozumiesz, jesteś cierpliwa. Nie siedzę Ci w kieszeni, jak to naprawdę wygląda nie wiem, ale jak sądzić tylko po Twoich wpisach, to naprawdę nie miałabym Ci nic do zarzucenia w tej akurat sprawie. Może niską skuteczność? Zamiast tworzyć aluzje do niezasłoniętego okna mogłaś po prostu zapytać, czy można zasłonić trochę roletę. W sumie obojętne kto to zrobi, Ty czy on, jeśli on powiedziałby żebyś zasłoniła, to ok, to przecież pierdoła, zasady kultury osobistej a nie problem na terapię. Jeśli normalnie w życiu umiesz sobie radzić z takimi sprawami jak powiedzenie do innych ludzi "przepraszam zimno mi, czy mogę zamknąć okno" to nie ma sensu robić z igły wideł.

Ale jeśli on Ci mówi że już z nimi rozmawiał tylko oni "zapominają" i Ty musisz się "dostosować" to sorry - ale całe to towarzystwo dobrało się w korcu maku...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiedziałam, że mogłabym się poradzić innego terapeuty :) Możesz coś więcej napisać? Bo nie wiem jak coś takiego zorganizować, kiedy zapisuję się do kogoś na konsultację to z nadzieją na terapię, a takie jednorazowe spotkanie w celu oceny jest możliwe w ogóle? I wiesz na pewno, że coś takiego można? Nie wiem czy to jest w porządku i etyczne, będąc w terapii u jednego terapeuty, iść do drugiego. Poza tym pozostaje kwestia do kogo... Szczerze mówiąc nie orientuję się w tym "środowisku", skąd mam wiedzieć czy dany terapeuta nie jest jeszcze gorszy? Zapytać też nie mam kogo, nie znam osób, które chodzą na terapię, nigdy nie byłam w żadnym szpitalu czy terapii grupowej, gdzie mogłabym kogoś poznać... Poza tym obawiam się czegoś takiego, że gdybym trafiła na "złego terapeute" który chciałby wykorzystać tę sytuację na swoją korzyść, mógłby zjechać postępowanie mojego obecnego, żeby np. zachęcić mnie do terapii właśnie u niego...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I znów ty się zastanawiasz czy to w porządku jeśli coś zrobisz ale nie myślisz czy on jest w porządku. Ładna tresure przeszlas. Tu wszyscy piszą Ci to samo że to nie wygląda jak powinno. Naprawdę masz jeszcze wątpliwości? Jak TY się tam czujesz?

Zależy od Ciebie jak to zaplanujesz. Ja raczej mysle ze solidarnosc zawodowa moze dzialac w ten sposob ze nie beda chciec krytykowac kolegi po fachu niz "podbierac" pacjentke. Ale roznie moze byc. Zawsze trudniej jest leczyc po kims jak coś jest sknocone. Ja z zasady nie wybieram "slaw" co to leczą całe miasto i zagranicę. Wolę skromniejszych co budują swój autorytet w moich oczach a nie zakładają ze są świetni i to mój problem ze tego nie widzę ;) jak chcesz możemy pogadać na priva napisz do mnie jak chcesz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Inna zgadzam sie z wszystkim co piszesz. Lilosunne przemysl sobie dokladnie co ona Ci pisze. Od siebie dodam, ze powinas wrocic do momentu gdy zaczalas ta terapie i przypomniec sobie po co tam poszlas, co sie zmienilo, jakie mialas problemy i jakie cele? I na ile udalo Ci sie cos zmienic lub cos osiagnac. Badz ze soba uczciwa. Zrob taki porzadny bilans tej calej terapii bo trwa juz dosc dlugo, kiedy przewidujesz jej koniec. To powinno Ci pomoc ocenic jak skuteczny jest Twoj terapeuta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×