Skocz do zawartości
Nerwica.com

lilosunne

Użytkownik
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez lilosunne

  1. Nie wiedziałam, że mogłabym się poradzić innego terapeuty :) Możesz coś więcej napisać? Bo nie wiem jak coś takiego zorganizować, kiedy zapisuję się do kogoś na konsultację to z nadzieją na terapię, a takie jednorazowe spotkanie w celu oceny jest możliwe w ogóle? I wiesz na pewno, że coś takiego można? Nie wiem czy to jest w porządku i etyczne, będąc w terapii u jednego terapeuty, iść do drugiego. Poza tym pozostaje kwestia do kogo... Szczerze mówiąc nie orientuję się w tym "środowisku", skąd mam wiedzieć czy dany terapeuta nie jest jeszcze gorszy? Zapytać też nie mam kogo, nie znam osób, które chodzą na terapię, nigdy nie byłam w żadnym szpitalu czy terapii grupowej, gdzie mogłabym kogoś poznać... Poza tym obawiam się czegoś takiego, że gdybym trafiła na "złego terapeute" który chciałby wykorzystać tę sytuację na swoją korzyść, mógłby zjechać postępowanie mojego obecnego, żeby np. zachęcić mnie do terapii właśnie u niego...
  2. Tzn. on chciał zakończyć bardzo szybko, dając mi może dwa miesiące, ja wyprosiłam ten dłuższy czas. Co do superwizji to tak jak napisałam przed chwilą, wiem, że ma. Kiedyś go o nie spytałam, a propos tego zakończenia, co na to superwizor czy coś takiego, nie pamiętam czy odnośnie tych hałasów też nie pytałam, możliwe ale nie pamiętam. Na pewno coś o superwizję pytałam i otrzymałam odpowiedź, że o takich rzeczach się z pacjentem nie rozmawia i nie może mi tego opowiadać.
  3. Tylko że ja nie wiem gdzie powinna leżeć granica. Nie znam się na tym, to moja pierwsza terapia. Nie wiem co uznać za przegięcie, przecież terapia nie ma polegać na głaskaniu po główce. On też ma superwizje, czyli ktoś tam czuwa. Zdaję sobie sprawę, że jestem bardzo trudna w kontakcie, na tym polega mój problem, po to między innymi jestem w terapii. Sama na jego miejscu już dawno bym się wywaliła. Tylko nie rozumiem, on chce nad tym moim problemem pracować wyłącznie poprzez odniesienie do naszego kontaktu, czyli całe sesje mówić o naszej relacji o tym jak ją psuję, jak o nią nie dbam, co o nim myślę, kim on dla mnie jest. Ja rozumiem, że terapeuta ma być lustrem itd. ale czy nie może być tak, że mówię jak to wygląda w kontaktach z innymi ludźmi z mojego życia a potem to analizujemy? Bo za każdym razem kiedy zaczynam to za chwilę on to odnosi do nas, do naszego kontaktu i do końca sesji już nie mówimy o tym z czym przyszłam tylko o nas. Czy tak ma być? Ja się naprawdę nie znam, dopiero niedawno trafiłam na to forum, zaczęłam czytać opisy terapii różnych ludzi i pacze i pacze i paczałom nie wierzę u nich wygląda to zupełnie inaczej... Jakby co jestem w psychodynamicznej, może tam tak ma być... Mi jest ciężko odnosić coś do naszej relacji bo nie umiem jej zdefiniować. Dla mnie to zupełnie dziwna sytuacja, nie znam tego człowieka prywatnie, ciężko mi więc żywić jakieś uczucia do obcej osoby. Jak mam pracować nad moimi kontaktami z innymi ludźmi poprzez analizowanie relacji, która ma się nijak do prawdziwego życia?
  4. Jeżeli chodzi o to, czy jestem trudnym pacjentem to owszem, padło takie stwierdzenie ale wymogłam je na nim. To inna sprawa, faktycznie jestem takim ale chodzi o inne rzeczy niż te sprawy z ciszą itd. Powiedział, że trudno się ze mną pracuje gdy o to spytałam. Była sytuacja ponad rok temu gdy mnie "wyrzucił" z terapii tzn. powiedział, że nie jest w stanie mi pomóc i jeśli nie zmienię swojego podejścia to dalsza terapia nie ma sensu ale chodziło raczej o moje zachowanie, ciągłe wyparcia, częste ataki na niego (przy czym nie chodziło o jakieś "pierdoły" typu drzwi okna), rzeczywiście ciężko mi było współpracować, odmawiałam mówienia o niektórych rzeczach, uciekałam od nich. Powiedział wtedy, że nie może mi więcej pomóc i że kończymy, dał ponad pół roku do końca. To był kopniak w tyłek, przerażona tym, że zostane bez terapeuty (wiedziałam, że nie pójdę do nikogo innego, on wtedy nie wiedział bo jeszcze mu nie mówiłam) zaczęłam się starać chociaż wiedziałąm, że i tak zakończymy. Po prostu chciałam maksymalnie wykorzystać czas jaki mi pozostał i też udowodnić mu że się myli. Zaczęła się chyba prawdziwa terapia wtedy, to dziwne ale zaczęłam się otwierać. Przerażała mnie też myśl, że skoro na początku terapii mówił że może pomóc a nagle po 3 latach mówi, że jednak nie, to tak samo może być u kolejnego terapeuty i tylko zmarnuję mnóstwo kasy. Zachował się w porządku powiedział, że poleci mi innego terapeutę. Jakieś dwa miesiące przed tym terminem końca terapii powiedział, że dużo myślał i zobaczył zmianę na lepsze i jeśli chce to on jest gotowy do dalszej współpracy, tak na czas nieokreślony. Byłam pogubiona i naprawdę długo się zastanawiałam ale w końcu stwierdziłam, że zawsze mogę zrezygnować a przynajmniej to będzie moja decyzja. No i współpracujemy dalej, było bez zgrzytów, naprawdę w końcu zaczęło to wszystko jakoś działać dopóki nie zaczęły się te sytuacje.
  5. Co do zwrotu "nie jestem Pani chłopcem na posyłki" to nie wypowiedział dokładnie tych słów, sens był taki. Dosłownie nie pamiętam jak to powiedział, mniej więcej coś w tym stylu, że nie mogę mu mówić co ma robić i nie będzie wykonywał moich poleceń (stanowczo poprosiłam, żeby wyszedł i poprosił o ciszę). Ponadto powiedział, że (tu już dosłownie) boi się, że jeśli teraz usłucha mojej prośby i o tę ciszę poprosi czy tam uwagę zwróci to ja będę triumfować, że robi to czego ja chcę i to nam bardzo zaszkodzi. Ja sama nigdy nie wyjdę i uwagi nie zwrócę bo po pierwsze, po ludzku jest mi głupio i nie mam w sobie tyle odwagi, a po drugie nie znam tych terapeutów, nie wiem jak wyglądają i mogłoby się zdarzyć, że akurat napadłabym na jakiegoś pacjenta. Terapeuta podkreśla też, że nie wyjdzie z gabinetu w trakcie sesji, żeby nie wiem co. Zasadę taką ma. Poza tym trochę "miesza się w zeznaniach" bo raz powiedział, że już wiele razy poza sesjami zwracał tym ludziom uwagę ale oni sobie zapominają o tym i to już nie jego wina bo zrobił wszystko co mógł; następnie jakiś czas później gdy sytuacja się powtórzyła i zasugerowałam wywieszenie karteczki o ciszy, skoro państwo sobie zapominają (trochę zgryźliwie to powiedziałam, chodziło o to żeby znowu im uwagę zwrócił) to powiedział, że nikomu nie będzie nic mówić bo to przestrzeń wspólna bla bla bla stara śpiewka. Co do tego chłopca na posyłki to jeszcze mi się przypomniała jedna sytuacja. Na jednej sesji potwornie raziło mnie słońce (fotele są pod oknem) i od razu na samym początku zwróciłam na to uwagę. Owszem mogłam wstać i sama spuścić roletę ale jak już tu ktoś w wątku wspomniał, to nie jest mój gabinet, nienawidze się szarogęsić i to terapeuta zawsze np. zamyka czy otwiera okno więc w głowie miałam, że jakby nie mam prawa sobie decydować. Poza tym roleta zawsze może być popsuta czy coś i jak wstanę zacznę szarpać to rozwalę, no ja po prostu bym sobie nie życzyła, żeby ktoś bez pytania u mnie odsłaniał czy zasłaniał okno. Więc po prostu, lekko zasłaniając oczy powiedziałam do niego "słońce strasznie mnie razi" i popatrzyłam znacząco na okno, czekając albo na to, że sam zasłoni albo powie, że ja mogę to zrobić. A tu cisza. Po dłuższej chwili "nic na to nie poradzę", no to się troszkę zirytowałam i mówię: "nie można zasłonić tego okna?" wtedy on się zirytował i zaczął mówić, że może wcale nie chodzi o okno, przyszłam wściekła i napadam na niego od wejścia, zrywam kontakt itd... i że on nie jest tutaj od tego "żeby na Pani polecenie zasłaniać okno" mogę sobie wstać i sama zasłonić. Fajnie o to mi chodziło o to przyzwolenie ale on zdążył mnie wkurwić, tym, że nie zrozumiał prostego przekazu i od razu zrobił z tego napaść i nie wiadomo co. Zamknęłam się wtedy na dobre, większość czasu sesji milczałam a to co mówiliśmy no to cały czas o tym "czemu przyszłam wściekła i się na nim wyżywam", po prostu musiałam udowadniać, że nie jestem wielbłądem. Najgorsze było to, że po tej sesji miałam krótką przerwę bo wyjeżdżałam. No i cały czas przerwy biłam się z myślami, męczyłam się potwornie, zwłaszcza, że wyszłam stamtąd z przeświadczeniem, że on dalej wie swoje a ja nie udowodniłam, że nie jestem tym cholernym wielbłądem. Przez tę męczarnię w końcu dałam się przekonać, że jednak jestem i na sesji po przerwie go przeprosiłam za swoje zachowanie. Może nie za całość, bo zaznaczyłam, że nie napadałam na niego i sobie to wymyślił ale że przepraszam za to że podniosłam głos i dużo milczałam. Wiem, że teraz polecą komentarze, że sama jestem sobie winna, że nie jestem asertywna itd... Tyle że ja już nie wiem co robić. Nie mogę zmienić terapeuty, nie stać mnie na innych, nie stać mnie na rok bezowocnych sesji w trakcie których będę od początku budować kontakt, opowiadać wszystko o sobie od nowa, docierać się. Poza tym mój lęk przed nowym w ogóle nie pozwoli mi spróbować, znam się. Prędzej wyląduje na cmentarzu, niż u nowego terapeuty.
  6. inn@ takie życie widać :) co do gabinetu to najprawdopodobniej zrobię tak jak radzi bittersweet, powiem, że szukałam różnych opinii wśród osób, które miały do czynienia z terapiami i je przedstawię. Póki co chcę jeszcze o tym rozmawiać, nie chcę od razu rezygnować z usług tego terapeuty. Poczekam też aż taka sytuacja się zdarzy, bo może już się coś poprawi i będzie spokój. Jeśli jednak nie to przy najbliższej takiej okazji od razu stanowczo powiem, co myślę i co inni myślą. Jeśli nic z tym wtedy dalej nie zrobi to będę się zastanawiała nad zmianą i na pewno też mu to zakomunikuję. Dzięki za wszystkie odpowiedzi, jakby ktoś jeszcze chciał się wypowiedzieć albo miał jakiś pomysł to zapraszam :)
  7. W tym gabinecie nie ma tak, że ktoś musi czekać na zewnątrz, ja przychodzę zawsze 3 minuty przed i od razu jestem wpuszczana do pokoju ale spotkałam się z sytuacjami gdy pacjenci czekali tam na swoich terapeutów nawet po 15 - 20 minut w niby poczekalni. Niby, bo nie ma wydzielonej poczekalni, dwa krzesła znajdują się w korytarzu pod drzwiami gabinetów. To też mnie denerwuje. Wiem z własnego doświadczenia, że wychodząc i ubierając płaszcz w korytarzu doskonale słychać co ktoś mówi w gabinecie, więc co dopiero kiedy się tam po prostu siedzi i słyszy lepiej niż przy ubieraniu się. Sama nawet jeśli mam dużo czasu przed sesją to po prostu chodzę gdzieś po sklepach albo stoję przed budynkiem bo nie chciałabym nikogo stawiać w takiej sytuacji, która dla mnie jest nieznośna. Czasem jak przyjadę tramwajem to zostaje mi tylko 8 minut a i tak czekam te 5, żeby wejść 3 minuty przed. inn@ to czy moja reakcja jest nadmierna już miałam wałkowane na terapii za każdym razem, kiedy zwracałam uwagę na ten problem. Ale nie wydaje mi się. Wydaje mi się, że to terapeuta szuka sposobu, żeby zwalić to na coś innego niż po prostu niewłaściwe zachowanie jego zespołu. Zmiana gabinetu nastąpiła już rok temu i na początku tego problemu o którym mowa w wątku, w ogóle nie było, zero, null, całkowity spokój. Zdążyłam się przyzwyczaić, ba! nawet polubić bardziej niż stary i zajęło mi to może 3 miesiące, może dłużej ale na pewno zdażyłam przywyknąć zanim ten problem się pojawił. Początkowo inni terapeuci mieli swoje sesje w tym samym czasie co ja, albo może w ogóle ich nie było, nawet nie pamiętam bo ledwo zauważałam ich obecność, w każdym razie była ona w granicach normy - słyszałam kroki na korytarzu i to wszystko, czasem dzwonił domofon, słyszałam przywitanie z pacjentem, jego rozbieranie się w korytarzu i tyle. Raz czy dwa zdarzyła się sytuacja, w której rzeczywiście przesadziłam - jakaś osoba chyba terapeutka miała obcasy i chodziła w kółko po korytarzu z pokoju do pokoju i stukot tych obcasów po płytkach bardzo mi przeszkadzał. Zwróciłam uwagę terapeucie, nawet dość ostro, że nie mogę się skupić, oczywiście nic nie zrobił za to stwierdził, że może wcale nie chodzi o to, że ktoś tam chodzi ale o to, że skoro obcasy to kobieta i może ja mam problem z kobietami i ich nie znosze. Naprawdę nie wiem skąd mu się to wzięło, bo nigdy do takiego wniosku nie doszliśmy, wręcz przeciwnie mam wszelkie prawo nienawidzić mężczyzn ale nie kobiet wychodzi na to, że wziął to tylko z tej jednej sytuacji bo mu się tak obcasy skojarzyły, potem zresztą nigdy ten temat na sesji się nie pojawił nawet nie próbował go przywoływać a propos czegoś, więc chyba nie mam jakiejś awersji do kobiet :) Dodam jeszcze, że ten terapeuta pracował i chyba wciąż pracuje, na znanym tutaj oddziale 7f w Krakowie. Doświadczenia stamtąd nie mam ale z tego co się naczytałam na forum to tam zdaje się właśnie lubią rozmawiać w taki sposób, że jeśli coś mnie drażni (w tym przypadku hałasy za drzwiami) to żeby nie wiem jak było oczywiste, że to jest prosta sprawa i prosta przyczyna blokady i rozdrażnienia, to i tak szukają drugiego i dziesiątego dna, bo przecież to nie jest możlwe, żeby głośna obecnośc ludzi za drzwiami gabinetu przeszkadzała w zwierzaniu się, to na pewno temat zastępczy! Pytanie jak go przekonać, żeby przez sekundę zastanowił się co by było, gdyby to jednak była sprawa oczywista a nie temat zastępczy. Im bardziej próbuje się go przekonać, tym bardziej on nie chce uwierzyć i drąży...
  8. Problem w tym, że ja nie chcę rezygnować z usług tego terapeuty. Jak już wspomniałam, jestem w terapii z nim bardzo długo a jednym z moich problemów jest bardzo ciężkie znoszenie zmian. Zmiana terapeuty to naprawdę ostateczność i nie chcę, żeby była powodowana tym jednym spięciem, zwłaszcza, że jest to naprawdę jedyna taka sytuacja problematyczna, poza nią nie mam mu nic do zarzucenia. Do nowego terapeuty przyzwyczajałabym się co najmniej rok a mój stan psychiczny nie pozwala mi na tak długi czas blokad, buntu i braku współpracy. Dzięki dotychczasowym odpowiedziom wiem przynajmniej, że nie odbija mi i nie jest to wymysł rozpieszczonej dziewczynki tylko naprawdę mam prawo wymagać ciszy. Bardzo bym prosiła o jakieś porady co mogę zrobić zanim nastąpi ostateczność czyli zmiana terapeuty. W jaki sposób z nim rozmawiać? Bo rozmawiałam już wiele razy i to nie jest tak, że on nie wie że jest problem. Czy gdzieś można znaleźć jakieś oficjalne "wymogi" czy coś w tym stylu, na co mogłabym się powołać, że tu i tu jest napisane czy ktoś mądry powiedział tak i tak, że pacjent potrzebuje tego i tego, o to i o to trzeba zadbać w gabinecie. Co do sygnalizowania problemu terapeucie to dodam jeszcze, że próbowałam na kilka sposobów, od delikatnych, przez szczere z serca z płaczem już praktycznie i błaganiem, że nie jestem w stanie tego wytrzymać tylko po to, żeby usłyszeć "Co Pani czuje, możemy o tym porozmawiać", do stanowczych, czasem z krzykiem i wyjściem w trakcie sesji, żeby na następnej usłyszeć "Może Pani chciała o czymś porozmawiać ale się bała i wykorzystała tę sytuację, żeby uciec?'...
  9. Witam, nie wiem czy istnieje już taki temat, szukałam ale nic nie znalazłam. Mam problem z gabinetem terapeutycznym i potrzebuję opinii innych osób. W terapii u tego samego psychoterapeuty jestem już kilka lat. Rok temu zmienił on miejsce przyjmowania. Z początku wszystko było w porządku, mimo że nienawidze zmian to jakoś się zaaklimatyzowałam i nowy gabinet zaczął mi się podobać bardziej niż stary. Kilka miesięcy temu zaczęły się jednak sytuacje, które bardzo mi przeszkadzają. Pokój, w którym jestem przyjmowana znajduje się w zwykłym mieszkaniu, w którym są też inne gabinety innych terapeutów. Od pewnego czasu zdarzają się sytuacje bardzo denerwujące mnie i rozpraszające w trakcie sesji, które całkowicie mnie blokują i zamykają. Mianowicie, za drzwiami gabinetu, po korytarzu tego mieszkania ciągle chodzą inni terapeuci, którzy mają wtedy "wolne" i bynajmniej nie jest to zwykłe, ciche przejście z pokoju do pokoju, tylko bardzo głośne zachowanie. Nie ma tam zamkniętej kuchni, tylko taki jakby aneks kuchenny w korytarzu i normą już jest, że w trakcie mojej sesji, ktoś z personelu terapeutycznego stuka garnkami, kubkami, gotuje wodę, rozmawia głośno z drugą osobą i się śmieje. Bardzo mi to przeszkadza, przede wszystkim dlatego, że drzwi są cienkie i wiem, że działa to w obie strony - ja ich słyszę to oni mnie też. Od razu mnie to blokuje, nie jestem w stanie o niczym rozmawiać. Przychodzę na sesję zestresowana bo wiem, że chcę rozmawiać o czymś bardzo ważnym i cały czas robię to w napięciu, że zaraz ktoś mi przeszkodzi. Niestety ale jak zaczynam o czymś mówić i zdarzy się opisana przeze mnie sytuacja to ja już nie jestem w stanie kontynuować i porzucam temat, zwłaszcza jeśli to jest temat bardzo trudny, czasem płaczę na sesji a zza drzwi słyszę śmiechy. Oczywiście za każdym razem zwracałam na to uwagę mojemu terapeucie i tu zaczyna się największy problem - jego reakcja, a właściwie jej brak. Za każdym dosłownie za każdym razem kiedy taka sytuacja ma miejsce, po prostu tracę sesję, za którą dużo płacę. Mówię o czymś ważnym, za drzwiami są hałasy, czekam aż się uspokoi ale wciąż są hałasy, wtedy mówię terapeucie, że to mi przeszkadza a on zamiast zareagować mówi, żebyśmy o tym porozmawiali. No i rozmawiamy do końca sesji, przy czym wygląda to tak, że to ja muszę się tłumaczyć czemu mi to przeszkadza i jakim prawem wymagam ciszy wokół, I tak jest za każdym razem. Za każdym razem powtarzam to samo, dokładnie tłumaczę to samo, czemu mi to przeszkadza, jak się czuję i że to mnie blokuje. Za każdym razem tracę na tym czas. Za każdym razem terapeuta nie robi nic. Jakie jest tłumaczenie terapeuty? To jest przestrzeń wspólna, mają prawo tam być. ok, zgadzam się ale czemu tak głośno? Terapeuta nic na to nie poradzi, żeby nie wiem co on w trakcie naszej sesji nie wyjdzie i nie zwróci uwagi bo nie jest moim chłopcem na posyłki. I cały czas jakbym odbijała się od muru, te same puste teksty, kompletnie bezdyskusyjne stwierdzenia: tak już jest, takie są warunki, musi Pani to zaakceptować, nic na to nie poradzę, nic nie mogę zrobić, dlaczego Pani to tak przeszkadza, możemy o tym porozmawiać. Nie mam takiej obsesji, że wkurza mnie jak ktoś po prostu przechodzi np. z gabinetu do łazienki, mam problem z tym, że te osoby (które są terapeutami i powinny to rozumieć) mają totalnie gdzieś pacjentów innych terapeutów. Oni mają wolne, to sobie siedzą centralnie pod drzwiami gabinetu w którym jest sesja i sobie plotkują przy kawce a potem myją kubki w zlewie i przekrzykują lecącą wodę, oczywiście kubkami stukają, Na nich wpływu nie mam ale przeraża mnie i osłabia to, że mój terapeuta ma to gdzieś i nic z tym nie robi. Bardzo proszę o jakieś opinie w tej sprawie, czy porady może... Co ja mogą zrobić, czy w ogóle mam prawo wymagać żeby gabinet był tak dostosowany żeby panowała cisza i warunki do swobodnego zwierzania się? Chyba nie ma jakiś ogólnych standardów jakie gabinety powinny spełniać więc co mam zrobić?
×