Skocz do zawartości
Nerwica.com

Kiedy podjęliście decyzję o rozpoczęciu leczenia?


bei

Rekomendowane odpowiedzi

To ja zacznę :-)

 

Decyzję swoją, własną, w pełni świadomą, niezbędną, konieczną podjęłam ok. 8 miesięcy temu... jak ten czas leci!

Nie powiem, żebym to planowała. Wymusiło to moje ciało i ból czysto fizyczny. Bolały mnie piersi, nie mogłam chodzić, bo zaraz padałam ze zmęczenia, wysiłkiem było dojście do łazienki, ale nie był to wysiłek jaki towarzyszył mi 10 lat temu w depresji - teraz dziękowałam za każdy oddech. I te dreszcze, serce lata,a ja kilka kołder, zimowa kurtka...Nie mogłam nic robić, ani czytać, ani się poruszać. A jak chciałam żyć! Człowiek najbardziej chce żyć gdy myśli, że umiera! Co mnie skłoniło? Sam na sam z myślami i bólem. Szansa, którą dostałam, wdzięczność...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kiedy?

luty zeszłego roku.

Jak długo nosiliście się z tym zamiarem?

Za długo,zdecydowanie za długo,koło roku.

Co/kto was do tego skłoniło/skłonił?

Głównie podłe samopoczucie i pętla myślowa która nie dawała po ludzku funkcjonować,odechciewało się czegokolwiek D: .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak długo nosiliście się z tym zamiarem? Od razu po tym jak pierwszy pulmonolog nie stwierdził żadnych problemów ze zdrowiem

 

Jak to było? to był błąd, bo później okazało się, że tamten pulmonolog, się mylił. Nie mniej jednak leki psychiatryczne już zdążyły mi w tym czasie narobić wiele zła, psychiatra i tak nigdy nie zweryfikował swojej pierwszej diagnozy, a drugi problem jaki mam, został po prostu tam olany i pominięty

 

 

Co/kto was do tego skłoniło/skłonił? Sama się skłoniłam, bo stwierdziłam, że nie będę do końca życia chodzić z kaszlem, nie mniej jednak lepiej było nie ufać żadnemu z lekarzy, wyszłabym na tym najlepiej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kiedy?

1,5 roku temu.

Jak długo nosiliście się z tym zamiarem?

Niecały miesiąc.

Co/kto was do tego skłoniło/skłonił?

Sytuacja w jakiej się wtedy znalazłam zmusiła mnie do odwiedzenia psychologa.

Decyzja o rozpoczęciu terapii była już moją świadomą decyzją.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Decyzję podjęłam w lutym 2014 roku, zarejestrowałam się w marcu.

Piszę o ostatecznej decyzji, która jakby nie było została już w jakiś sposób zapieczętowana (umówieniem wizyty).

Pierwszy raz dzwoniłam do rejestracji kilka lata temu (nie pamiętam dokładnie, jakby nie było trochę czasu minęło).

 

Jak długo nosiłam się z tym zamiarem- w pewnym stopniu wyparłam to ze świadomości- więc ciężko to określić.

 

Jak to było?

Teraz raczej na chłodno (jeśli można tak powiedzieć), przynajmniej w porównaniu do tej pierwszej próby, wtedy dzwoniłam pod wpływem emocji, na zasadzie, że już nie mogę.

 

Pierwszą osobą która zasugerowała mi kontakt z psychiatrą był ksiądz spowiednik (naprawdę proszę o oszczędzenie złośliwych komentarzy związanych z religia, księżmi itp). Nie pamiętam dokładnie kiedy to było, myślę że gdzieś w latach 2008-2010.

Dlaczego teraz w końcu się zdecydowałam? Może po cześć za sprawą forum, może coś we mnie pękło, a może po prostu postanowiłam powalczyć, bo nie chcę by moje życie tak wyglądało jak wygląda.

 

Biorąc pod uwagę, że problem z natrętnymi myślami miałam gdzieś od 2007 roku, a rożnego rodzaju problemy (m.in. w szkole) jeszcze wcześniej, to naprawdę późno się zdecydowałam (oby nie za późno), no cóż różne rzeczy miały na to wpływ...

 

Od momentu, kiedy zacząłem trochę myśleć o leczeniu do teraz minęło około 1.5 roku, ale na rozpoczęcie zdecyduję się prawdopodobnie, gdy stwierdzę, że rozpoczęcie leczenia nie spowoduje pogorszenia mojego ogólnego życia.

 

mark123, na jakiej podstawie zamierzasz to stwierdzić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie chciałam iść do t., bo myślałam, że moja historia go zszokuje, przestraszy i będzie miał traumę. A ostatnio przeczytałam, że dużo ludzi z PTSD tak myśli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kiedy?

niecały miesiąc temu

Jak długo nosiliście się z tym zamiarem?

3 dni od momentu, w którym aż tak wyraźnie poczułam, że nie dam sobie sama rady i że coś się ze mną niedobrego dzieje.

Jak to było?

Była totalna masakra. Ale podczas wizyty nadzieja, że ktoś jest w stanie mi pomóc :)

Co/kto was do tego skłoniło/skłonił?

Jak tam ktoś wyżej ładnie napisał: pętla myślowa, która spychała mnie coraz bardziej w dół. Brak normalnego funkcjonowania i siły na jakiekolwiek zmiany. Po prostu musiałam coś z tym zrobić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lenka30, myślę że nic się nie stanie jeśli każdy po swojemu zinterpretuje pytanie z tematu i na nie odpowie tak jak potrafi :great: , nawet jeśli odpowiedź miałaby brzmieć "nigdy".

 

Ale jeśli pytasz to mogę napisać, że zakładając temat miałam na myśli rozpoczęcie leczenia u psychiatry/psychologa/psychoterapeuty.

Jeśli ktoś napisze o podjęciu działań, które pomogły/być może pomogą w "ruszeniu do przodu" to myślę, że ok. Jeśli swoją odpowiedź uzupełni się o kilka słów od siebie, nie ograniczając jej tylko do podania daty to już świetnie :great: .

 

Słowa mark123 dały mi do myślenia, ponieważ chociaż już czekam na pierwszą wizytę to nie ukrywam, że się boje. Nawet więcej myślę, że po niej także będę się bała, czy jak to napisał mark123 leczenie nie sprawi, że będzie jeszcze gorzej. Jednak biorąc pod uwagę to jak wygląda moje życie uważam, że warto zaryzykować. Osobiście żałuję, że dopiero teraz się zdecydowałam.

 

Jeśli chodzi o to co napisałaś :"zadbanie o siebie, zmianę, rozwój...", myślę że sama nie dam rady, nie mam na to sił, nie potrafię :bezradny: .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Za 1 razem za pozno, poprawa po leku ogromna, same plusy po koszmarnych mcnych skutkach ubocznych. Teraz mam wesoło, bo jak nie brałam leku antydepresyjnego to mi wsadzili taki ktory powoduje depresje ( u osob ktore chorowały 99% powrot :? no i juz mam coraz bardziej zaawansowane skutki, płacz itd, wiec w sobote ide do lekarza -nie zamierzam sie meczyc i znowu byc w odstawce. Niemniej wiem tyle po poprzednim razie, ze na mnie działa i mała dawka, wiec zamierzam brac jak najmniejsza. Ostatnio przeczytałam ze ktos napisał: zycie mam tylko jedno, trzeba z niego wyciagnac maksimum korzysci, a nie sie bezsensownie przeczołgac, skoro wiec tak, to lepiej sie leczyc i funkcjonowac niz płakać czy sie smucic.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

w sumie dość szybko, lub wolno jak kto woli. Tylko wtedy jeszcze zostałem kompletnie olany przez panią psychiatrę. Bardziej myślała że symuluję żeby nie trafić do wojska :/

Kilkanaście lat później trafiłem już na mądrzejszą lekarz, która stawia mnie na nogi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W 2011 roku, kiedy było juz ze mna tak źle, że kolega zaproponował, że da mi kase na psychiatrę. Z troska to powiedzał, nie złosliwie.

napady leku panicznego miałam od dziecka, ch.. wie skąd to dziadostwo sie wzięło.

Napady powtarzały się zanim skończyłam 20 lat, później było różnie, raz lepiej raz gorzej.

Myślę, że doszła do tego depresja, gdy mój ojciec zachorował na raka. Wtedy chyba nie zdawałam sobie jeszcze sprawy z tego, że jestem chora, bo zawsze byłam silna i dawałam sobie radę z nie takimi rzeczami.

Zaczęły się nocne lęki, spanie przy świetle, raz nawet obudziłam się i przy swoim łózku zobaczyłam twarz faceta. Trudno stwierdzić, czy był do mnie nastawiony zle czy dobrze. Jakby przyczajony ale czy do skoku? Raczej nie. Dziwne było to, że w pokoju było ciemno, a jego twarz była jasna, jak w dzień, ale tylko twarz.

Nigdy więcej go nie zobaczyłam, ale zaczeły mi sie snic pająki.

Najpierw zrywałam się z łożka, zapalałam światło, zwalałam pościel i szukałam gdzie się schowały. Po chwili docierało do mnie, że to był sen.

Pająki śniły mi się coraz częściej, później już nie było nocy bez nich.

Krótko przed śmiercią ojca snił mi sie już tylko jeden pająk. Im bliżej było smierci taty, tym pająk był powolniejszy i niezgrabnie chodził. Nie bałam sie go, myśle nawet że się ze sobą zaprzyjaźnilismy. Ja się budzilam gdy on przechodził obok mnie i patrzyłam jak wchodzi na ścianę, wielki, srebrny, mechaniczny i jak rozpływa się pod sufitem.

Ojciec zmarł w sobote w południe, to była pierwsza noc po jego śmierci gdy pająk nie przyszedł. Od tamtej pory minęło 7 lat, pająki nie wróciły.

 

Po smierci taty rzuciłam się w wir pracy i zupełnej zmiany swojego zycia. Wydawało mi się że dobrze funkcjonowałam - do 2009 roku. Wtedy też zmieniłam prace która okazała sie ściemą, a facet z którym wiązałam nadzieje - biseksualnym seksoholikiem.

 

Rok bez pracy i codzienne picie alkoholu zrobiły swoje.

Na początku alkohol sprawiał mi przyjemność. Było mi wesoło i wyluzowywałam się. Po jakichś 7 miesiącach popijania doszłam do momentu w którym po alko było tylko gorzej i gorzej.

Płakałam dzien i noc. Płakałam nad nieszczęściami tego świata, swoimi, smiercią taty, niesprawiedliwością w zyciu, zawaliłam nową pracę.

Z łozka wychodziłam praktycznie tylko po to, zeby zawiezc corke do szkoły i odebrac. Zawoziłam ją i odbierałam w piżamie albo w dresie w którym spałam.

Nie miałam siły sie wykąpać, siedziałam w wannie nie mając siły sięgnąc po gąbkę. Mycie zębów sprawiało mi wielki wysiłek, serce waliło mi jakbym przebiegła kilometr.

Duzo spałam, ale w nocy budziłam sie z atakami paniki, serce stawało mi w miejscu, myślałam wtedy: "To już. Teraz właśnie umieram."

często mówiłam bez zastanowienia, że nie chcę żyć. Po zastanowieniu jednak doszłam do wniosku, że chcę życ, ale chcę, żeby moje życie było lepsze.

Wymyslałam sposoby na wyjście z dołka. Ubzdurałam sobie, że ktoś rzuciła na mnie urok i znalazłam szeptuchy na podlasiu. Kombinowałam żeby pojechac 500 km odczyniac uroki.

Myslałam, że opetał mnie diabeł, bo nic mi sie nie udawało.

 

Do lekarza poszłam bez wiekszej nadziei, ale on poświęcił mi chyba 2 h na rozmowę i za pierwszym razem zdiagnozował mnie bezbłędnie.

Okazało się, że mam depresję, lęk przed lękiem i agorafobię. Bałam sie zamkniętych pomieszczeń, samolotów, pociągów, sklepów, oddalania sie od domu, dalszych wycieczek, bezpiecznie czułam się tylko we własnym łożku.

 

Dostałam Mozarin i nie mogłam trafić nim do ust. Bałam się, że po nim umrę, że będzie jeszcze gorzej. Dobry miesiąc od wizyty u lekarza i wykupienia leków przymierzałam się do rozpoczęcia leczenia. Ustaliłam że najlepszym momentem będzie połowa grudnia, przed świętami, więc jak coś mi odbije to nikt sie nie dowie bo będe w domu.

 

30 stycznia leciałam juz do Londynu, co prawda wspomagając się Sedamem i Xanaxem ale poleciałam. bałam się, ale wiedziałam, że to moja ostatnia szansa żeby w końcu zacząc życ jak normalny człowiek. Mialam 37 lat i nigdy nie byłam za granicą z wyjątkiem małego epizodu w 1994 roku.

Odkąd zaczęłam brac leki zaczęło mi się układac życie. Ludzie zaczeli byc inni, świat był inny, nikt nie rzucił na mnie uroku, poznawałam nowych ludzi i oni lubili spędzac ze mną czas. Zebrałam się w sobie, znalazłam nową pracę, później następną i jestem tu, gdzie jestem: 2 miesiące po odstawieniu leków po 2,5 rocznym leczeniu.

Jestem inna osobą, po psychoterapii, zrozumiałam wiele rzeczy które wydarzyły sie w moim zyciu. Polubiłam siebie, a nawet pokochałam. Zaakceptowałam wiele swoich wad za które się nienawidziłam. Zrozumiałam, że często to inni mają z czyms problem, a nie ja i to ze oni mają z tym problem - nie jest moim problemem.

 

Czasem mam huśtawki nastrojów, nie wiem sama czego chcę, motam się, ale myślę że w życiu wiekszośc się mota.

Lęk czasem wraca ale w 5% siły, a nie w 100% jak kiedyś.

Staram się myslec pozytywnie, choc to trudne bo jestem malkontentką i dla mnie trawa zawsze jest zielona gdzie indziej, niż tam, gdzie jestem ja.

Staram się byc bardziej wyrozumiała dla ludzi; po psychoterapii zrozumiałam i zobaczyłam, jak inni mają zryty beret i wspólczuje im.

 

Podsumowując: decyzja o leczeniu był jedną z najlepszych w zyciu. Jesli choroba wróci znów zawalczę o siebie, pójdę do mojego zajebistego lekarza i zajebistego terapeuty (miałam wiele szczęścia że na takich trafiłam, jednak musze przyznać że sama ich znalazłam bo ich mocno szukałam) i znów zacznę leczenie.

Na razie planuje życie bez antydepresantów. W zapasach mam Sedam i Xanax i sięgam po nie gdy czuje lęk. Bo lęk nigdy mnie nie opuści, wiem o tym i staram się z nim życ.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Decyzję o leczeniu podjęłam po drugim wypadku samochodowym, czyli dwa lata temu, powinnam iść od razu gdy zaczęło coś się ze mną dziać, czyli w 2010 roku, gdy przeżyłam pierwszy poważny wypadek samochodowy. Miałam ataki lęku, bałam się wszystkiego, budziłam się po nocach z krzykiem, miałam przywidzenia, omamy, wpadłam w depresję, odizolowałam się od wszystkiego i od wszystkich, zrezygnowałam ze studiów.. byłam tylko ja. Zaczęłam nienawidzić ludzi, i myśleć o najgorszym. W końcu pomogła mi mama, która wręcz siła wyciągnęła mnie siłą do psychologa, który skierował mnie do psychiatry. Przypisał mi tabletki, których nie brałam, ale sama rozmowa z nim zaczęła mi pomagać w przypadku depresji, lęki nasilały się i ginęły, niestety ale powróciły, mam kolejne wizyty u psychiatry i psychologa. Na studia nie wróciłam, i chyba już nie wrócę, przynajmniej na razie, jeszcze jest mi ciężko, nie potrafię rozmawiać z ludźmi, zaczęłam anonimowo pisać na portalach społecznościowych. Wtedy gdy nie mam ochoty na rozmowę, po prostu wyłączam komputer, i znów jestem sama dla siebie. Mam nadzieję że moja aktualna terapia przyniesie skutki..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja jak większość osób powiem: "za późno"...

Do lekarza poszłam po ponad pół roku męczarni, po decyzji, że nie jestem w stanie normalnie żyć i oprócz siebie doprowadzam do ruiny swoich bliskich. Na pierwszej wizycie Pani doktor powiedziała tylko "i dlaczego dopiero teraz się widzimy?, przecież tak się nie dało funkcjonować!". Tę wizytę spędziłam przez godzinę płacząc, druga była spokojna, a na trzeciej obie się uśmiałyśmy. Oprócz terapii bez wątpienia pomogły mi leki, dlatego każdemu, kto ma wątpliwosci czy iść do lekarza mogę tylko poradzić, że nie ma nic do stracenia, a do zyskania wiele.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślicie, że może być za późno na leczenie (tzn. wyleczenie)?

Mam wrażenie, że wszystko zawaliłam, że za bardzo tym wszystkim przesiąkłam, że już się z tego nie wygrzebie... .

Ja już nawet nie bardzo pamiętam jak to jest być zdrowym, pomijając fakt że na początku w ogóle nie zdawałam sobie sprawy, że to choroba.

Żeby zacząć żyć normalnie musiałabym się niektórych rzeczy nauczyć od nowa i trochę sobie tego nie wyobrażam, bo niby jak?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bei, ja nigdy nie mialam zycia "normalnego" i male obecnie sa szanse, by to sie zmienilo. Mozna sie uczyc od nowa, tylko trzeba trafic na dobra terapie, wowczas wiele sie w glowie wyklarowuje. Mam taka nadzieje.

 

Ja do psychiatry po raz pierwszy trafilam w wieku 16 lat na skutek tego, ze rodzice zalamywali nade mna rece. Nie polecam nikomu przechodzic przez depresje i glebokie leki i sluchac kazdorazowo, jak nade mna placze wlasna mama.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mangiferaindica, to u mnie trochę inaczej, moi rodzice w ogóle nie wiedzą że się leczę i lepiej niech tak zostanie.

Ja czułam się kompletnie niezrozumiana przez rodzinę. Mama jeśli już powiedziała/wykrzyczała coś o lekarzu to w nerwach na zasadzie "idź się leczyć", gdy nie chciałam np. wstawać z łóżka.

Pewnie można się uczyć od nowa, tylko jak o tym powiedzieć psychoterapeucie?

Mam nerwicę natręctw i żeby w ogóle funkcjonować zrobiłam/ robię wiele rzeczy w sposób "nienormalny", problemem są dla mnie rzeczy na które "normalny" człowiek w ogóle nie zwraca uwagi :roll: . Są rzeczy których tak się wstydzę, że nawet myśleć o tym nie chcę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bei, to, ze moi rodzice wiedza, nie znaczy, ze rozumieja - jest przeciwnie.

 

Psychoterapeucie powiedziec o swoich dylematach dokladnie tak samo, jak powiedzialas tutaj, dalas rade to ujac w slowa. Ja sie swojego tez pytam "ale cholera jak"?.

 

-- 12 cze 2014, 16:49 --

 

bei, to, ze moi rodzice wiedza, nie znaczy, ze rozumieja - jest przeciwnie.

 

Psychoterapeucie powiedziec o swoich dylematach dokladnie tak samo, jak powiedzialas tutaj, dalas rade to ujac w slowa. Ja sie swojego tez pytam "ale cholera jak"?.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oj mangiferaindica, ja tutaj wszystkiego nie powiedziałam, codziennie o tym myślę, a nawet myśleć jest mi trudno.

Wkurza mnie tez to że wiem że są ludzie z większymi problemami (niektórzy przeszli przez prawdziwą traumę), a ja tak nad sobą jęczę.

Chodzi o to ze wstydzę się mówić o tym co jest moją winą, o tym co złego zrobiłam. Nie mówię ze to wszystko to tylko moja wina, ale jednak wiele rzeczy bardzo żałuję.

Mam wrażenie, że dlatego staram się zrzucać winę na innych. Boję się, że przedstawię innych jako gorszych niż są w rzeczywistości, że to co powiem zostanie odebrane w sposób zbyt przerysowany.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×