Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość unikająca (lękliwa)


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

mark123, no to wychodzi na to, że mam jedno i drugie...

Heh ja tak samo. W ogóle to wszystko do mnie pasuje, jestem aż tak popierniczona :D

Ja też mam cechy zarówno osobowości unikającej, jak i nieśmiałość; przy czym nieśmiałość jest u mnie silna i zahacza o fobię społeczną. W dodatku w ogóle nie odczuwam i nigdy nie odczuwałem potrzeby nawiązywania relacji z ludźmi, co z kolei jest jedną z cech osobowości schizoidalnej.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja być może też, przy czym nieśmiałość zahacza u mnie już o fobię społeczną. W dodatku w ogóle nie czuję potrzeby nawiązywania relacji z ludźmi, co z kolei jest jedną z cech osobowości schizoidalnej.

Mi do szczęścia wystarczyłby tylko facet. Na szczęście fobii społecznej to ja już nie mam. Chociaż tyle. Wymieniaj dalej przeróżne objawy, na pewno większość mam :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

przy osobowości unikającej niezłe zmiany przynosi terapia schematu..

ooo to super :)))

A czy są jakieś statystyki, i czy nimi dysponujesz ilu osobom udało się z tego wyzdrowieć? I jak to w ogóle jest, czy da się z tego wyzdrowieć? Taka osoba nie ma w sobie w ogóle osobowości unikającej, czy ma ale w małym stopniu?

 

No bo ja np widzę jakieś tam mini zmiany w swoim życiu, czuję się lepiej w sytuacjach w których wcześniej czułam się źle ale nie zmieniła się jakość mojego życia... możliwe, że jeszcze na to za wcześnie,bo jeszcze 1,5 roku do końca terapii, ale jakoś nie czuję żeby kiedyś miało się coś zmienić. W sumie nawet nie wiem co miałoby się zmienić i nie potrafię sobie wyobrazić jakby to było. Mam wrażenie że urodziłam się z taką osobowością i taki mam charakter i że tego po prostu nie da się zmienić. Musiałabym stać się innym człowiekiem.[/

 

najogólniej - w terapii chodzi o to, abyś odzyskała wpływ na swoje życie..i jeśli "jakość twojego życia " się nie zmienia - wiedziała, szukała co i jak trzeba zrobić, zmienić...

w terapii SCHEMATU, poznawczej zakłada się, że czujesz się tak jak myślisz- oceniasz siebie, świat, innych...więc b. ważne czy twoje oceny siebie, świata, innych, pomagają ci żyć... - bo tak ma być...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja zauważyłem że choć jakość mojego życia nie uległa radykalnej zmianie to jego komfort wzrósł. A to dlatego, że zacząłem ignorować unikanie, żyć swoim rytmem. Wczoraj miałem studniówkę. To była okazja do przełamywania się, rozmów i tańców z czego nie omieszkałem skorzystać. I sumie doszedłem do wniosku że blokuje mnie ostra introwersja, lęki spowodowane przeszłością i unikanie związane z olewackim podejściem do życia i ludzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

przy osobowości unikającej niezłe zmiany przynosi terapia schematu..

ooo to super :)))

A czy są jakieś statystyki, i czy nimi dysponujesz ilu osobom udało się z tego wyzdrowieć? I jak to w ogóle jest, czy da się z tego wyzdrowieć? Taka osoba nie ma w sobie w ogóle osobowości unikającej, czy ma ale w małym stopniu?

 

No bo ja np widzę jakieś tam mini zmiany w swoim życiu, czuję się lepiej w sytuacjach w których wcześniej czułam się źle ale nie zmieniła się jakość mojego życia... możliwe, że jeszcze na to za wcześnie,bo jeszcze 1,5 roku do końca terapii, ale jakoś nie czuję żeby kiedyś miało się coś zmienić. W sumie nawet nie wiem co miałoby się zmienić i nie potrafię sobie wyobrazić jakby to było. Mam wrażenie że urodziłam się z taką osobowością i taki mam charakter i że tego po prostu nie da się zmienić. Musiałabym stać się innym człowiekiem.[/

 

najogólniej - w terapii chodzi o to, abyś odzyskała wpływ na swoje życie..i jeśli "jakość twojego życia " się nie zmienia - wiedziała, szukała co i jak trzeba zrobić, zmienić...

w terapii SCHEMATU, poznawczej zakłada się, że czujesz się tak jak myślisz- oceniasz siebie, świat, innych...więc b. ważne czy twoje oceny siebie, świata, innych, pomagają ci żyć... - bo tak ma być...

dziękuję za wyjaśnienie. Niestety na dzień dzisiejszy nie sądze aby cokolwiek mogło się zmienić. terapeutka powiedziała mi że mogę się zmienić tylko o 30 stopni a nie o 180, poza tym po raz kolejny zaczela mowic mi o psychatrze i tym razem sie zgodziłam. Myślę że postawiła na mnie krzyzyk.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Właśnie chodzę na terapię schematu i są zmiany, tylko chyba zbyt małe i zbyt wolno zachodzą. T. powiedziała że może jakbym brała jakieś tam leki to bym miałą więcej sił do zmian czy jakoś tak... nie wiem, nie słuchałam jej wtedy za bardzo, bo na myśl o tym że mam iść do psychiatry ogarniają mnie straszne uczucia których niestety nie potrafię opisać

Ale to nie znaczy ze z niej zrezygnuje, albo ona ze mnie, to ma tylko wspomóc moją terapię. Może mam też inne choroby...

 

Czuję, że strasznie zaśmiecam ten wątek. Postaram się tego więcej nie robić. Przepraszam wszystkich i dzięki Abat za rady

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Właśnie chodzę na terapię schematu i są zmiany, tylko chyba zbyt małe i zbyt wolno zachodzą. T. powiedziała że może jakbym brała jakieś tam leki to bym miałą więcej sił do zmian czy jakoś tak... nie wiem, nie słuchałam jej wtedy za bardzo, bo na myśl o tym że mam iść do psychiatry ogarniają mnie straszne uczucia których niestety nie potrafię opisać

Ale to nie znaczy ze z niej zrezygnuje, albo ona ze mnie, to ma tylko wspomóc moją terapię. Może mam też inne choroby...

 

Czuję, że strasznie zaśmiecam ten wątek. Postaram się tego więcej nie robić. Przepraszam wszystkich i dzięki Abat za rady

- nie przepraszaj... masz prawo tu mówić o sobie..

terapia schematu - wiesz,że to nie jest krótka sprawa; a terapeutce mów o swoich wątpliwościach - może to jest właśnie element twoich "utrudniających życie nawyków i dobrze byłoby to przerobić...

Trzymam kciuki.. :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

loshisterykos - czyli odkrywasz,że" lęki spowodowane przeszłością" nie maja racji...?

Niekoniecznie. Unikanie i lęki zawdzięczam przeszłości. Tylko że te 4 lata temu żyłem prawie tak samo jak dziś ale mój komfort życia był wyższy. A to dlatego, że pomimo pewnego odczuwania że jest ze mną coś nie tak nie znałem nazwy tego zaburzenia i do tego jeszcze nie wiedziałem o moich zapóźnieniach w pewnych kwestiach które wyszły na jaw niedługo potem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

loshisterykos - czyli odkrywasz,że" lęki spowodowane przeszłością" nie maja racji...?

Niekoniecznie. Unikanie i lęki zawdzięczam przeszłości. Tylko że te 4 lata temu żyłem prawie tak samo jak dziś ale mój komfort życia był wyższy. A to dlatego, że pomimo pewnego odczuwania że jest ze mną coś nie tak nie znałem nazwy tego zaburzenia i do tego jeszcze nie wiedziałem o moich zapóźnieniach w pewnych kwestiach które wyszły na jaw niedługo potem.

 

bo nazwy, etykiety nie pomagają...w terapii ważne jest, co ci w życiu przeszkadza, utrudnia, uniemożliwia..a nie jak się to nazywa...tego potrzebują specjaliści...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem czy to dobre miejsce na wyżalenie się ale musze opisać jak dzisiaj zrobiłam z siebie debila:(

 

Spotkałam swoją starą lekarkę internistkę, już do niej nie chodzę, bo mam opiekę w pracy, ale jeszcze rok temu latałam do niej co chwila, to ona pierwsza uznała że mam coś z głową nie tak. No i dziś okazało się że chodzimy razem na fitness... gdy się przebierałam, to ja dostrzegłam, ale nie byłam pewna czy to ona, nie mam pamięci do twarzy, niektórych pamiętam, ale innych np jej nigdy nie pamiętam. W przychodni też zawsze miałam z tym problem gdy ją widziałam na korytarzu to nie wiedziałam czy to ona czy nie. No i dzisiaj zmieniam buty i po głosie skojarzyłam że to ona, no i tak co chwila na nią zerkałam, starałam się sobie przypomnieć czy to ona czy nie, a ona się tak spojrzała i mówi do swojej koleżanki że idzie zmienić bluzkę do toalety, bo tu nie chce. Nie wiem, może pomyślała że ją podglądam...? potem wróciła i mowi do mnie a my to się chyba znamy... tak czy nie? A ja na to że ooo naprawde? Nie wiem, nie mam pamięci do twarzy... może tak ale nie wiem... zaczełam się tłumaczyć jak debil beznadziejnie, i wypierać się tego że ją znam. Nie mam pojęcia dlaczego tak zrobiłam :( Myslę że widać po mnie było, że ściemniam i tak się czułam jak w dzieciństwie gdy sąsiedzi doniesli moim rodzicom, że tylko w ich obecnośći mówię im dzień dobry:(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak na prawdę to nie wiemy co ktoś o nas myśli czy pomyśli, sami sobie dorabiamy teorię. Myślę, że zrobiłaś to samo. Ja sobie wbijam do głowy, że nie wiem co ktoś myśli, jak mi się uda to odpuszczam.

Z tym dzień dobry to miałam podobnie, matka nie pozwalała mi mówić sąsiadom dzień dobry, to mówiłam im jak byłam sama, z czasem stwierdziłam, że mają mnie za walniętą więc przestałam wiele mówić dzień dobry.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie lubię przywitań, nie zawsze mówię "dzień dobry"; czasem mam problem rozpoznaniem osób, mam też jakieś obawy, czy w danym momencie wypada powiedzieć "dzień dobry", poza tym przy przywitaniu włącza mi się lęk przed odrzuceniem, a jak ktoś mi nie odpowie to czuję się odrzucony oraz czuję wstyd, że się wygłupiłem; a jak odpowie, to i tak czuję wstyd.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też nie cierpię przywitań, mam tak od dziecka. Gdy byłam mała, nienawidziłam mówić dzień dobry sąsiadom, zwłaszcza, że tam gdzie mieszkałam, było dużo wrednych sąsiadów. Zawsze babcia krzyczała na mnie, że trzeba wszystkim sąsiadom mówić dzień dobry, tym wrednym też. Gdy szłam sama i widziałam z daleka kogoś z sąsiadów bądź innych osób, z którymi należałoby się przywitać, specjalnie zmieniałam drogę, żeby tylko uniknąc spotkania.

Teraz też nie lubię się witać, nawet z osobami, które lubię. Nie znoszę chamów, którzy nie odpowiadają na dzień dobry.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nawet w internecie nie lubię przywitań. Jak coś piszę w jakimś całkiem ogólnym, luźnym wątku, to wolę od razu przejść "do rzeczy" bez witania się, mimo, że pozostali się ze sobą witają.

bo przywitanie to jak pokazanie"oto jestem" - i wszyscy zwrócą oczy na mnie..?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też nie lubię się witać, np w pracy mijam kogos na korytarzu i wypada powiedzieć cześć , a ja to mówie tak cicho że słyszę to tylko ja. Albo czasem nie wiem czy powiedzieć cześć, czy dzień dobry. Albo w innych miejscach z daleka widze że ktoś idzie kogo niby znam ale nie za dobrze, i nie wiem czy się witać czy nie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to jest związane z ta częścią ciebie, którą można nazwać wewnętrznym krytykiem... ten wewnętrzny głos straszy, krtykuje - gdy pokażesz siebie, pokażesz, co czujesz, jak odbierasz... cena za to jest duża - ludzie nie znają, nie rozumieją, co się z Tobą dzieje.. ty też ich nie znasz, nie czujesz..

to oznacza samotność...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja w ogóle mam problem z używaniem wszelkich zwrotów grzecznościowych, także ze zwrotami "proszę", "przepraszam", "dziękuję", ograniczam ich używanie do minimum. W przypadku tych 3 zwrotów wstydzę się, że ich użycie spowoduje, że będę wyśmiany, że wygłupiłem się, że sytuacja nie wymagała użycia takiego zwrotu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja w ogóle mam problem z używaniem wszelkich zwrotów grzecznościowych, także ze zwrotami "proszę", "przepraszam", "dziękuję", ograniczam ich używanie do minimum. W przypadku tych 3 zwrotów wstydzę się, że ich użycie spowoduje, że będę wyśmiany, że wygłupiłem się, że sytuacja nie wymagała użycia takiego zwrotu.

że będziesz wyśmiany , wygłupiłeś się - nie ty mówisz, bo pewnie, kiedy przeanalizujesz swoje doświadczenia - to wyśmiania,że powiedziałeś komuś "dziękuję" - będzie tam mało- to jakbyś przejął czyjeś krytyki - i wierzysz w nie i biczujesz się nimi...

Problem,że uważasz je za swoje...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja to mam tak, że cały czas nie czuję się gotowy do tego żeby obcować z ludźmi (tak, tak wiem wyskoczyłem tak nagle ni z gruchy ni z pietruchy, to cały ja :D). O widzicie tak o sobie teraz właśnie pomyślałem. Zawsz jakoś oceniam swoje zachowanie. Dawniej strasznie negowałem sam siebie, teraz trochę się to zmieniło do tego stopnia, że choć mam prawie 23 lata to się nie uczę, jestem tylko po maturze, nie pracuję, nie posiadam żadnych praktycznych zdolności, także moja przyszłość nie rysuje się w zbyt kolorowych barwach i mimo to wszystko, siedzę w domu ćpam jakieś leki a życie leci tak z dnia na dzień. A ja wciąż nie jestem gotowy. Nie wiem czy przed śmiercią zdążę być gotowy.

Jestem tak naćpany, że moja sytuacja wydaje mi się cholernie śmieszna. Na prawdę. I chociaż chce to zmienić, chce wziąć odpowiedzialność za swoje życie na własne barki to tak siedzę i wypisuje bzdury na forach. W ogóle wydaje mi się, że mam dystans do siebie, mimo, że moja sytuacja wygląda tak gównianie. Ale z drugiej strony w konfrontacji ze światem zewnętrznym tracę rezon szybko się wypalam i chce uciec jak coś nie idzie po mojej myśli. Zdałem sobie sprawę z tego, że za bardzo zwracam uwagę na to co robią inni ludzie. Żeby było masło maślane mogę z całą pewnością stwierdzić, że brak mi dystansu do życia. Jestem całkowicie pozbawiony spontaniczności.

Kiedy chodziłem do szkoły to nie czułem się jeszcze tak źle. Regularnie miałem kontakt z obcymi ludźmi i choć cierpiałem, bo byłem w depresji i miałem straszne lęki, to jakoś tam dawałem radę. O tyle było dobrze, że jak to w szkole, powiedzą ci co masz robić, przeczytaj to, napisz tamto itd. Jedynie na przerwie była okazja do dania upustu swojej spontaniczności, więc ja chętnie z tej okazji korzystałem i stałem pod klasą jak kołem oparty o ścianę. Nie mając nikomu nic do powiedzenie, czekałem aż zacznie się lekcja i znowu będę wiedział co mam robić. Byłem taki trochę jak to się czyta o tych biednych, umęczonych ludziach z obozów co to będą wykonywać nawet najbardziej głupią robotę jeśli ktoś im to nakaże np. przelewanie wody do beczki bez dna. Na prawdę jak ktoś mi by wtedy powiedział żebym przelewał taką wodę to bym nawet słówkiem nie pisnął, że to bez sensu. Bo od razu nasunie się ta "stara, dobra, poczciwa, oceniająca mnie samego" myśl, która czuwa nad tym żebym przypadkiem kogoś nie uraził. A to, że przez to sam dla siebie tracę szacunek to tej "oceniającej mnie samego" myśli nie interesuje.

Później trochę pracowałem, miałem jakiś tam staż i to był moment kulminacyjny mojego załamania nerwowego. Dlaczego? Bo w pracy trzeba było się uczyć nowych rzeczy, ja ciągle o sobie myślałem, że jestem głąb kompletny i do niczego się nie nadaję, na miejscu pracodawcy nawet miotły bym sobie nie powierzył. Takie miałem mniemanie o sobie. W pracy okazało się jak nie jestem przygotowany do dorosłego życia. To znaczy strasznie mnie męczyły momenty kiedy miałem sam sobie wynajdywać jakieś zajęcia, albo momenty kiedy nic nie było do pracy i miałem siedzieć na dupie i czekać do fajrantu. Wtedy lęki, wszelkie obawy natrętne myśli się nasilały, bo kiedy było jakieś zajecie to czułem się lepiej. Jak nie było pracy to czułem się tak jakbym wszystkich dookoła musiał przepraszać za to, że żyję, a jak było zajęcie, to wiecie moje istnienie niejako było usprawiedliwiane tym, że pracuję. Wstydziłem się tego, że nie potrafię swobodnie rozmawiać z ludźmi. Wszystko co ludzie do mnie mówili brałem śmiertelnie poważnie. Ktoś powiedział "Papier toaletowy się skończył", a ja oczywiście wszystko przyjmujący z przejęciem, i gotowy ponieść odpowiedzialność w każdej chwili za choćby najmniejsze uchybienie, w takiej chwili śmiertelnie się martwiłem, że ten cholerny papier toaletowy się skończył. Na prawdę. Pod bogiem, tak właśnie było. W pracy zamartwiałem się dosłownie wszystkim nawet rzeczami za które nie odpowiadałem. Jeśli coś było źle, jeśli komuś coś się nie podobało, jeśli ktoś miał zły humor, to ja automatycznie poczuwałem się za to, czy tamto do winy. Wtedy byłem w takiej nędzy psychicznie, że wszelkie przejawy życzliwości ze strony ludzi były dla mnie nie mniej męczące niż jakiś opierdziel. Po prostu istne szaleństwo. Jak ja siebie nienawidziłem i lżyłem za wszystko co złe na tym świecie.

Teraz, już jakiś czas siedzę w domu i badam swoją psychikę. Próbuję poznać dogłębnie samego siebie. Jestem już o całe lata świetlne do przodu, jeśli chodzi o zdrowienie, ale nadal normalnie nie funkcjonuję. Czekam na to "coś" i na razie unikam wszystkiego co wiąże się z większą odpowiedzialnością. Zadaje sobie pytanie (spróbujcie sobie zadawać różne pytania w trakcie badania własnej psychiki, myślę że to całkiem niezły sposób) czego właściwie na obecnym etapie ja chcę? I dochodzę do wniosku, że unikania sytuacji stresowych. Staram się sam siebie nie oszukiwać i być ze sobą w 100% szczerym. Wszystkie aspekty mojego życia staram się sam przed sobą zgłębić. Nie mogę dopuścić do żadnego tabu. Jestem dumny teraz sam z siebie, że taką pracę nad samym sobą wykonałem. Wiem, że tą dumę i szacunek do siebie byłoby mi strasznie trudno utrzymać gdybym miał się skonfrontować ze "światem zewnętrznym". Mam o tyle dobrze, że mogę sobie tak siedzieć i nic nie robić, matka która mnie utrzymuje nie wywiera na mnie żadnej presji. Bo z boku wygląda to tak jakbym był w siódmym niebie, że jestem utrzymankiem matuli. Dalsza rodzina wścibia nos i zawsze matki się pytają czy ja pracuję? Jakby matka taki nacisk na mnie kładła to bym leżał i kwiczał. Teraz sobie myślę, że po tym koszmarze co przeszedłem mogę sobie siedzieć i nic nie robić choćby nawet do 25 lat. Tak mi sugeruje miłość do samego siebie, którą próbuję w sobie obudzić.

Może nie wygląda to zbyt imponująco ale mam już bazę, że tak powiem na, której chcę zbudować swoje normalne życie. Obecnie nie wiem co dalej. Duże nadzieje wiąże z lekami. Co z tego wyniknie czas pokaże.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×