Skocz do zawartości
Nerwica.com

Terapia


Gość Monar

Rekomendowane odpowiedzi

Gunia76, mnie w sumie mój nie wkurza, jedynie trochę to, że czuję się olewana, ale to nie jego wina, to jego praca. Nie może nie olewać.

Czujesz się olewana, ale wcale tak nie musi być. To są Twoje odczucia i nie wierzę, że adekwatne.

Masz wyuczone schematy, to, czego doświadczałaś przez większość swojego życia.

Olewali Cię rodzice, dlatego przeniesieniowo i nieświadomie myślisz, że terapeuta też tak postępuje. Nieświadomie wpisujesz terapeutę w wyuczony schemat np. matki czy ojca. Pomyśl o tym.

A jeśli Cię denerwuje, to porozmawiaj z Nim o tym. Na pewno dojdziecie do wspólnych wniosków bo nie wierzę, że na terapię chodzisz dla zasady i, że terapeuta nie jest dla Ciebie kimś ważnym. Bo m.in. też dlatego się na Niego złościsz.

 

Terapia to proces i nie trwa parę dni, tygodni czy parę miesięcy.

Trudności jakie Cię dotknęły teraz, są wynikiem Twoich nieswiadomych schematów, w których funkcjonowałaś do tej pory.

A przyczynili się do tych trudności Twoi rodzice (matka). Dlatego terapia wymaga więcej czasu.

Większość z nas marzy o szybkim uzdrowieniu, podczas gdy na zaburzenie pracuje się przecież całe życie.

Porozmawiaj z terapeutą o tej złości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A przyczynili się do tych trudności Twoi rodzice (matka).

Mi się wydaje, że ojciec mi więcej złego robi niż matka.

To on mnie poniżał, olewał i nadal to robi zresztą

matka też, ale ona co jakiś czas zawsze pytała, co tam u mnie

Co do terapeuty, to on podczas spotkania wykazuje zainteresowanie, owszem, ale chodziło mi bardziej o to, że jak wychodzę, to już dla niego nie istnieję. I tak po prostu jest, trzeba spróbować się z tym pogodzić. Może mówić, że się martwił, niepokoił przez ten czas, ale to g prawda, mówi to po to, byśmy poczuli się ważni. Nic więcej. Mówi to, co chcemy usłyszeć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja sobie napisałam list do terapeuty.Wywalam w nim czym mnie wkurza Mi ułożyło mam dwa tygodnie żeby podjąć decyzję czy mu go dać.Jak mi starczy odwagi to mu dam.Bo w oczy mu nie powiem ze mnie wkurza .

U mnie z listem (mailem) nic nie wyszło, nie chce przeczytać. A po ostatniej sesji też się strasznie denerwuję spotkaniem i albo nie pójdę albo żeby mieć odwagę i mu powiedzieć co o nim myślę strzelę sobie jakiegoś drinka... albo lepiej dwa, albo trzy...

 

vik,
Bo też czasem mam wrażenie, zwłaszcza na początku, kiedy zaczynam, że nic go to nie obchodzi i w ogóle, po co przyszłam.

bo oni mają nas gdzieś, prawdopodobnie. jak wychodzimy od terapeuty, to on dalej już o nas nie myśli. może nam mówic, że "cieszy się, że nas widzi", ale to gówno prawda

Monar, no właśnie... na początku nawet mi się podobało to, że zależy mu na moim zaufaniu, że jest zadowolony, że się do niego przywiązałam, ale właśnie jak zaczęłam czuć się bardziej swobodnie, to w taki zimny i sztywny sposób mnie "usadził". Wkurzyło mnie to jednostronne przywiązanie, takie uzależnianie, terapia terapią ale kurcze jest też człowiekiem. Kiedyś usłyszałam, że mu zależy na mnie, w sensie terapeutycznym oczywiście i nawet mu uwierzyłam ale jak mnie ostatnio wkurzył, a potem powiedział znowu coś o moim zaangażowaniu się, to mu wywrzeszczałam, że wcale się nie angażuję... Bo faktycznie nie chcę się bardziej do niego przywiązać. Nie rozumiem tego leczenia przez relację. A może to właśnie ma boleć? Tylko co z tego jeśli "przerobię" taką sytuację z nim, a znowu spotkam kogoś innego, podobnego do niego i zacznę się przywiązywać i znowu dostanę kopa itd. itp.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wkurzyło mnie to jednostronne przywiązanie, takie uzależnianie, terapia terapią ale kurcze jest też człowiekiem.

No właśnie... To dziwne, ze nie martwi się o nas poza pokojem, w którym jesteśmy tą godzinę. Przecież terapeuta musi udawać "nieczłowieka", musi byc taki zimny, bez uczuć. To jest chore. A my mamy przy takich osobach się otwierać i pokazywać swoje emocje, uczucia...? What the fuck?! :)

Mój terapeuta akurat zimny niby nie jest, właśnie czuję to ciepło takie, ale czasem zdarza się, że zawieje chłodem. I wtedy strasznie się czuję. Wrrr. Też się wkurzam. Czy ma bolec? Nie wiem. Ale boli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monar no właśnie boli to cholernie takie nagle olewanie :( Ja mam wrażenie teraz ze nie potrzebuje terapii bo sobie to wszystko wymyśliłam :( Kurdę ja czuje ze też się przywiązałam do swojego terapeuty :shock: zaczynam tęsknić za następnym spotkaniem mimo ze jestem zła po poprzednim :shock: niewiem jak to zinterpretować

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A przyczynili się do tych trudności Twoi rodzice (matka).

Mi się wydaje, że ojciec mi więcej złego robi niż matka.

To on mnie poniżał, olewał i nadal to robi zresztą

matka też, ale ona co jakiś czas zawsze pytała, co tam u mnie

Co do terapeuty, to on podczas spotkania wykazuje zainteresowanie, owszem, ale chodziło mi bardziej o to, że jak wychodzę, to już dla niego nie istnieję. I tak po prostu jest, trzeba spróbować się z tym pogodzić. Może mówić, że się martwił, niepokoił przez ten czas, ale to g prawda, mówi to po to, byśmy poczuli się ważni. Nic więcej. Mówi to, co chcemy usłyszeć.

Cały czas próbujesz wpisać terapeutę w rolę ojca, tak mi się wydaje.

Co by się stało, gdybyś mu powiedziała o tym, co myślisz, gdy mówi, że się niepokoił i martwił?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

*Monika*, ja zawsze odpowiadam takie "Taaaa"

 

-- 27 lis 2012, 00:42 --

 

*Monika*, zazdroszczę jego dzieciom, to fakt. ale też nie wiem, jakim jest ojcem. pomimo to, że dla mnie jest taki jaki jest, bo musi, bo jest wycwiczony, w koncu terapeuta, to ogólnie sprawia wrażenie surowego, w sensie: wymagającego, dzieci jego chyba nie mają tak łatwo. no ale nie gadamy o tym, to nie wiem ;p

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A przyczynili się do tych trudności Twoi rodzice (matka).

Mi się wydaje, że ojciec mi więcej złego robi niż matka.

To on mnie poniżał, olewał i nadal to robi zresztą

matka też, ale ona co jakiś czas zawsze pytała, co tam u mnie

Co do terapeuty, to on podczas spotkania wykazuje zainteresowanie, owszem, ale chodziło mi bardziej o to, że jak wychodzę, to już dla niego nie istnieję. I tak po prostu jest, trzeba spróbować się z tym pogodzić. Może mówić, że się martwił, niepokoił przez ten czas, ale to g prawda, mówi to po to, byśmy poczuli się ważni. Nic więcej. Mówi to, co chcemy usłyszeć.

Cały czas próbujesz wpisać terapeutę w rolę ojca, tak mi się wydaje.

Co by się stało, gdybyś mu powiedziała o tym, co myślisz, gdy mówi, że się niepokoił i martwił?

Mimo że post nie do mnie, to mogę się pod nim podpisać....

Przeanalizowałam swoje odczucia kiedy spotykam się na terapii z terapeutą z tym co napisałaś.... kurde ja podświadomie widzę w nim mojego ojca... jak tak tam siedzę i gadam to boję się jego reakcji, jak mnie poprosił, żebyśmy skończyli wcześniej spotkanie to poczułam się odrzucona( jak przez ojca. Chcę żeby mnie chwalił i był ze mnie zadowolony :comone: I co ja mam zrobić z tym odkryciem....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

*Monika*, ja zawsze odpowiadam takie "Taaaa"

 

-- 27 lis 2012, 00:42 --

 

*Monika*, zazdroszczę jego dzieciom, to fakt. ale też nie wiem, jakim jest ojcem. pomimo to, że dla mnie jest taki jaki jest, bo musi, bo jest wycwiczony, w koncu terapeuta, to ogólnie sprawia wrażenie surowego, w sensie: wymagającego, dzieci jego chyba nie mają tak łatwo. no ale nie gadamy o tym, to nie wiem ;p

POwiedz Mu o tym,że zazdrościć, a zobaczysz, że wywiąże się ciężki temat. Terapeuta jest terapeutą, a nie ojcem. Ale właśnie często na terapeutów przenosimy zachowania takie, jakie kierujemy w stosunku do matki czy ojca.Robimy to nieświadomie i dopiero wtedy, kiedy odkryjemy, że tak jest, zaczniemy się na tym łapać, możemy powiedzieć o sukcesie. A zmiany? No cóż...z nimi ciężej, ale nie są niemożliwe.

Mimo że post nie do mnie, to mogę się pod nim podpisać....

Przeanalizowałam swoje odczucia kiedy spotykam się na terapii z terapeutą z tym co napisałaś.... kurde ja podświadomie widzę w nim mojego ojca... jak tak tam siedzę i gadam to boję się jego reakcji, jak mnie poprosił, żebyśmy skończyli wcześniej spotkanie to poczułam się odrzucona( jak przez ojca. Chcę żeby mnie chwalił i był ze mnie zadowolony :comone: I co ja mam zrobić z tym odkryciem....

Musisz wiedzieć, że terapeuta nie jest Twoim ojcem, zresztą, napisałam to już powyżej.

Nie martw się, pewnie to są dopiero początki Twojej terapii.

Ja kiedyś byłam obrażona na terapeutkę i czułam się odrzucona jak zaproponowała mi spotkania 1 raz w tygodniu, a wcześniej chodziłam 2 razy. Chciałam czuć się najważniejsza, zaopiekowana.

I nie bój się nigdy jego reakcji, on nie jest od oceniania, a sytuacje jakie się urodzą podczas Waszej relacji pokażą w jakich schematach funkcjonujesz. To da refleksję, czy pozytywnych czy negatywnych dla Ciebie.

Uwierz, przechodziłam przez to.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

*Monika*,

to pomyśl jak ja się czuję. nawiążę do postu do Guni

czułam się odrzucona jak zaproponowała mi spotkania 1 raz w tygodniu, a wcześniej chodziłam 2 razy. Chciałam czuć się najważniejsza, zaopiekowana.

Ja miałam na początku co 3 dni spotkania, potem co tydzień, a teraz mam co 2 tygi, jestem tak wkurzona i czuję się tak nieważna, ale... nie umiem mu tego powiedziec. Godzę się na tak rzadkie spotkania. Nie będę się narzucac...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monar, Gunia76, to jest normalne że przenosimy nasze uczucia do rodziców na terapeutów. Ja i inni członkowie grupy mówimy o tym - nawet jak nas któryś wkurzy, czy czujemy do niego złość - on jest od tego żeby pomógł nam zrozumieć.

Co do terapeuty, to on podczas spotkania wykazuje zainteresowanie, owszem, ale chodziło mi bardziej o to, że jak wychodzę, to już dla niego nie istnieję. I tak po prostu jest, trzeba spróbować się z tym pogodzić. Może mówić, że się martwił, niepokoił przez ten czas, ale to g prawda, mówi to po to, byśmy poczuli się ważni. Nic więcej. Mówi to, co chcemy usłyszeć

A skąd wiesz że tak poprostu jest - czytasz w jego myślach ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja patrząc w podłogę, mogę mu wszystko powiedziec... Ale chyba nie o to chodzi. Chodzi o to, żebym mu powiedziała to, ale z emocjami, a nie bez... Wgl znów się zastanawiam, czy pojsc. Bo mi głupio, że ostatnio poszłam. :shock:

 

-- 28 lis 2012, 00:21 --

 

a ja się nie boję, że będzie się na mnie drzec, bo wiem, że nie będzie... ale boję się, że to takie głupie, że on mi powie "żegnaj", wiecie, o co chodzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja też nie potrafię patrzeć się na terapeutę jak opowiadam o sobie. Zazwyczaj siedzę i patrze w podłogę, w ścianę, Muszę mieć zajęte ręce zazwyczaj trzymam kubek i go obracam w rekach.

I ciągle myślę co i jak mam powiedzieć, czy dobrze to mówię, jestem spięta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gunia76, to widzę, że mamy naprawdę podobnie!! ja zajmuję ręce guzikami od kurtki, torebki, albo włosy sobie wyrywam :P nieraz wyrwałam guzik, zepsułam torebkę... :P Taki to stres...

 

To chcę czytnąc na next wizycie: (nie wiem po co i czy to ma sens, ale... może dlatego, że odpowiadam tam na pytania, które on mi zadaje, a ja nie umiem odpowiedziec...)

 

 

 

 

Co jest nie tak? Ciągle coś. Jak nie matka, jak nie ojciec, jak nie brat, to ta terapia... Już sama nie wiem, czego od życia chcę. Wciąż się gubię, zatracam...

Dostrzegam swój opór. Nie chcę isc do terapeuty, a jednocześnie chcę i wiem, że potrzebuję. Chyba moje zachowanie jest podobne do alkoholika/narkomana. Jeśli jeszcze jest na etapie, w którym dostrzega w swoim piciu/cpaniu problem lub słyszy od innych, że ma problem, to odstawia alkohol/narkotyki na jakiś czas. Tylko po to, by udowodnic sobie i innym, iż problemu nie ma. Ja mam podobnie. Wiem, że uzależniłam się od wizyt, że bez nich nie dałabym rady, pewnie wystarczyłoby kilka tygodni i byłoby ze mną gorzej. Towarzyszyłby mi zespół odstawienia. Terapia działa jak narkotyk. Dlatego chciałabym czasem zrezygnowac. Nie chcę potem cierpiec z powodu, że się uzależniłam, tj. przywiązałam. Powinnam w porę zareagowac, ale... Przecież nie potrafię bez tego życ! ;-( Poza tym... Jakbym raz nie poszła, to już bym na pewno nie wróciła. A to pozbawiłoby mnie nadziei. Nadziei na lepsze jutro. Na lepsze życie. Mój terapeuta jest jakby moim autorytetem, którego chyba nigdy nie miałam, jest dla mnie ważny choc jest dla mnie zupełnie obcy. A mimo to czuję, że sobie bez niego nie poradzę. Mówię mu wszystko, zaufałam mu bardziej niż przyjaciołom, a może nie powinnam? Próbowałam zamknąc buzię na kłódkę, nie mówic mu NIC. Nie wychodziło. Te idiotyczne metody psychologiczne chyba działają na mnie. Swoją drogą - ciekawe, czy da się na nie uodpornic. Czasem wolałabym pomilczec (ale jak milczę, to mam wrażenie, że marnuję czas). Czasami mam wyrzuty sumienia i źle się czuję, że przychodzę tam i, jak to mówi moja matka, mówię wszystko jak na spowiedzi. Tak, to jej zdanie, nie moje, ale czasem czuję, że ma rację. Od zawsze mi wpajano, że: "obcym ludziom się takich rzeczy nie mówi, głupia jesteś!". Wiem, wiem. To nie był i nie jest normalny dom, dlatego te "wpajanie" też powinnam miec głęboko gdzieś... Wiem. Ale co z tego?! To tylko samoświadomosc. Nic więcej. To, że rozumiem, nie znaczy, że potrafię to zmienic. Chyba nic dziwnego? Całe życie tego słucham. To, że mieszkam z nimi mnie tylko blokuje. Pewnie gdybym nie miała z nimi kontaktu, terapia szła by do przodu, a tak zapewne stoję w miejscu. Znaczy - jakieś tam zmiany widzę. Ale póki co - to tylko mętlik w głowie. Bałagan. Przyjdzie pewnie kiedyś pora na sprzątanie, układanie. Jak na razie po prostu nie potrafię. Tak z wielu spraw zdaję sobie sprawę, że to aż frustrujące, że nie umiem tego zmienic. Wrrrr!

Co jakiś czas słyszę fajne słowa, fajne... I to na mój temat. Ktoś mnie kocha, ktoś uwielbia, ktoś mnie lubi... Zastanawiam się ciągle za co?

I zastanawiam się, czy jeśli rzeczywiście jest choc jeden powód do tego, by mnie lubic, to dlaczego w domu nie słyszę dobrych słów, tylko same złe?! Nie chodzi mi o matkę, ale chociażby o ojca. On przecież nie pije, nie cpa, jest NORMALNY. A zachowuje się, jakby nie był normalny. Rozumiem, że mu nie jest łatwo, ale mi także. Powinnismy się nawzajem wspierac, ale nie... On woli z matką i bratem utrzymywac dobre relacje, a na mnie się wyżywa. Niech się wyładowuje na źródle swoich problemów, a nie na mnie. No chyba, że to ja coś źle robię. Nadal czekam na ciepłe słowa ze strony rodziny. Tego mi naprawdę brakuje. Póki nie jestem jeszcze na to za stara, chciałabym ten brak jakoś uzupełnic! Chyba się nie doczekam, ale warto miec nadzieję, prawda...? Chociaż... Potem ciągle się zawodzę. I ranię. Słyszałam wiele rzeczy od ojca, np. że dam sobie radę z nauką, że coś tam potrafię, że umiem o siebie zadbac, nawet jak byłam jeszcze dzieckiem, to potrafił mnie chwalic za to, że jestem jak dorosła. Matka zresztą też miała dziwne zachowania, ale to mogę jeszcze zrozumiec - alkohol. Co prawda wkurzało mnie, że zawsze robiłam, i zresztą nadal robię, za takiego psychologa rodzinnego, tyle, że terapeutyzuję własną rodzinę. Z roli psychologa przechodzę w rolę matki, z roli matki przechodzę w rolę starszej siostry, choc jestem młodsza i tak cały czas jestem wszystkimi, a tak naprawdę - mnie, PRAWDZIWEJ MNIE tam nie ma. Więc skąd ja mam wiedziec, jaka ja jestem?! Jak większosc moich cech to "skutki uboczne" tkwienia w rodzinnym domu. Nawet to, że chciałabym innym pomagac, to właśnie taki skutek uboczny. Monika, Monika! Pomagaj wszystkim (tylko nie sobie!).

Co mnie zatem trzyma przy życiu? Inni, czyli ludzie, którym mogę jeszcze pomóc, przyjaciele, mój pies, teraz i terapeuta. Szkoła i marzenia też mnie długi czas trzymały przy życiu, ale gdy widzę, że rodzicom wszystko jedno czy ja się uczę, czy miałabym pojsc do burdelu, to aż żal... serce ściska. A czemu terapeuta mnie trzyma przy życiu? Bo wiem, że to dla mojego dobra, mam jeszcze tą nadzieję, że to mi pomoże, poza tym zawsze brakowało mi ciepłych słów i nawet nie ze strony rodziców, a ze strony ogółem - ludzi dorosłych. Swego czasu miałam problemy w szkole, z nauką, z frekwencją. Opuszczałam dużo zajęc, całe szczęście umiałam tak to wszystko ukryc, że rodzice nawet nie mają bladego pojęcia o tym, co się działo. To dobrze. Przynajmniej nie musieli na siłę się martwic. Mama miałaby kolejne preteksty, ojciec by jej wtórował, lecz tylko (albo aż) złymi słowami. Jaka ja to zła i niedobra... Jakoś sobie poradziłam. Ogarnęłam się. Bałam się konsekwencji tego, że rodzice się dowiedzą. I... Nie chciałam byc taka, jak mój brat. Wiem, że ludzi nie dzieli się na dobrych i złych, na lepszych i gorszych, ale... Chciałam byc lepsza od brata. Myślałam, że wtedy dobre słowa "przyjdą". Myliłam się. Nie przyszły. Przecież nie zdałam matury z ustnego polskiego za pierwszym razem! Nie poszłam na studia! Jestem gorsza... Od matki! Ale ona ma maturę i nie ma studiów. Jest na tym samym poziomie co ja! Ciągle mnie ze sobą porównuje. Ja to mam, a Ty tego nie masz. I się licytujemy. Nie wiem, czemu to służy... A może i wiem. Chce się dowartościowac. A że wcześniej zrównała mnie już ze szmatą do podłogi, to ma tą przewagę. Wierzę w jej słowa. Ona zdała maturę za pierwszym razem, a ja jestem głupia.

Ostatnio temat płaczu mi "nie daje spac". Wiadomo, że uważam to za słabosc, ale czasem jak tak sobie pomyślę w domu, na spokojnie, to... Chciałabym móc sobie popłakac. Ale nie tak w ciszy, jak zdarzało mi się kiedyś robic. Tak do kogoś. By czuc, że mam w kimś oparcie. Oczywiście - zdarzyło mi się raz czy dwa zapłakac w towarzystwie przyjaciółki. Ona mnie przytuliła, mówiła "chcesz, to płacz", ja ją przepraszałam... I te dwie sytuacje zdarzyły się już w czasie trwania terapii. Raz płakałam przez terapeutę. Raz przez matkę. Dobrze to pamiętam, bo niecodziennie mi się to zdarza. Wydaje mi się, że to mi pomagało. Tylko trzeba uważac, przy kim się płacze. Przy ojcu, przy rodzicach, wgl przy rodzinie nie mogę sobie na to pozwolic, bo od razu lecą wyzwiska, że jestem chora psychicznie i inne takie równie bolesne słowa. Dlatego płacz jest zły. Bo zawsze byłam przez to poniżana, zniżana naprawdę do parteru. Pamiętam, jak miałam 9 lat i oglądałam jakiś film rodzinny i zobaczyłam, że dziecko, które płacze, skupia uwagę innych. Pewnego dnia chciałam to sprawdzic, rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakac. Niestety... U mnie nie było żadnego zainteresowania moją osobą. Zostałam olana. A jak dochodziło jeszcze potem do wybuchów płaczu, to albo mówili, że mam przestac, uspokoic się albo zostawiali mnie samą, bo "popłacze i przestanie". Więc po co płakac? No po jaką cholerę płakac?! Skoro płacz daje samo cierpienie, a nie - jak ludzie twierdzą - oczyszczenie. Bzdury.

Ostatnio często płaczę, przez ojca. Za głośno, usłyszał. Znów "coś się ze mną dzieje, powinnam się leczyć". Tak mi źle, jak płaczę, ale już ostatnio nie mogę nad tym zapanować. Za bardzo mnie rani. Przez matkę tak nie płakałam, jak przez ojca...

Tak byłam z siebie dumna po szkole... Wyszłam z niej późno, siedziałam od rana, znów noc zarwałam, bo się uczyłam, tak się starałam, a ojciec odebrał mi prawo do cieszenia się z tego, że dobrze poszedł mi ważny sprawdzian. Poczułam się tak podle. Tak niedoceniona to raz, bo nawet się nie spytał, a dwa - o co była kłótnia? że mogłam jeszcze coś zrobic, ciągle im mało!!! Przecież brat raz na 10 lat postanowił pomóc w przeprowadzce i dźwigał mebelki. Już nie wiem, co ja mam robic, żeby byc tą dobrą, a nie tą złą. Milosc powinna byc bezwarunkowa, a ja ciągle walczę o "uznanie". I wiem, że to walka z wiatrakami, ale... No po prostu chciałabym by zapytali "jak Ci poszło?", okazywali mi jakieś tam zainteresowanie! Robię to dla siebie, ale mogliby pokazać, że są ze mnie dumni... A tak to ja jestem z siebie dumna, oni nie są, więc ja przestaję. Byłabym szczęśliwa, gdybym ich zadowalała, a ja ciągle robię wszystko źle, do niczego się nie nadaję... Tak, to trudno zmienic. Nie potrafię byc samowystarczalna. Każdy robi coś dla innych. Rodzice pracują, ale nie dla siebie, ale dla całej swojej rodziny, by ją utrzymać. Dziecko się uczy dla siebie i jakby nie było dla rodziców też, bo co to za przyjemnosc uczyc sie dla siebie samej? Po co mi 5, wystarczyłby dop.

Czemu nie chcę faceta? Bo mi niepotrzebny, bo to cierpienie i nic więcej, bo nie umiem kochac, kiedyś nie bałam się bliskości, teraz tak. Nie lubię, jak jakiś chłopak mnie podrywa. Nienawidzę tego. Wrrr... Dlaczego? Bo czuję, że mi ściemnia, czuję, że jest nieszczery, zatem nie mogę mu zaufac. A jak mu nie ufam, to go odpycham. A jak odpycham, to nie ma mowy o związku. ;-) I to nie jedyny problem. Ja po prostu nie jestem gotowa na kolejny związek. Szukałabym rodziców, czyli walczyłabym o milosc, walczyłabym o dobre słowa, rywalizowałabym... A to z góry jest skazane na niepowodzenie. Ponadto - od co najmniej roku żaden facet mi się nie spodobał. Nie potrafię się zakochac. Przecież nie chodzi o to, by szukac na siłę. Będę gotowa, to może kiedyś...?

Jakiego chciałabym faceta, jakbym go chciała? Chciałabym zabawnego, oryginalnego, uczciwego, kulturalnego, odpowiedzialnego, w miarę spokojnego, ambitnego, inteligentnego, a co najważniejsze dobrego, przy którym będę mogła czuc się bezpiecznie, musiałby szanowac mnie i moich znajomych, na którego mogłabym liczyc...Musiałby mnie po prostu kochac i to okazywac, tak? Niestety, ale... To, że takiego chciałabym, nie oznacza, że tacy mi się podobają. Interesują mnie faceci, którzy są: pewni siebie, nieuczciwi, niedojrzali, nieodpowiedzialni, nieambitni, uzależnieni. Każdy z tych facetów, których napotkałam na swojej drodze, miał w sobie coś, co na mnie "działało". Nie wiem, co to. Może faktycznie to, że przy takich typach nie byłoby mi nudno, bo co róż jakieś wrażenia, by mi zapewniali. Adrenalina? Przyzwyczajenie, do sytuacji w domu? Wprawianie się całe życie w rolę ofiary? Czemu chcę czuc się cały czas tak, jak się czuję?! Czemu chcę cierpiec? Znaczy... teraz już nie chcę, bo nie chcę faceta. ;-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zazwyczaj siedzę i patrze w podłogę, w ścianę

Oj znam to czasami też nie potrafię utrzymać wzroku muszę spojrzeć się gdzie indziej bo nie mogę wytrzymać.

 

Wybaczcie że walnę tego wielkiego offtopa. Ale spróbuję odpowiedzieć na pytanie z pierwszego posta. ;)

 

Na pierwszy rzut oka niektórym wydaje się że znają swoje problemy. Ale tak niekoniecznie musi być. Ja np. nie zdawałem sobie sprawy że z moją rodziną mogłoby być coś nie tak co prawda czułem wkurzenie na rodziców ale mówiono mi że jestem zazdrosny. Więc to wtedy zaakceptowałem. Natomiast po otworzeniu się i napisaniu listów powoli zdaję sobie z tego sprawę że jest coś nie ok. I jakoś próbuję to zrozumieć. Powiem szczerze bez profesjonalnej pomocy nie dałbym sobie z tym rady i dalej nie wiedziałbym że to nie moja wina tylko ich. Tak samo jak nie każdy trafia na książkę toksyczni rodzice. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

matti2515, ale masz rację, ja też nie widziałam nic złego w mojej rodzinie. Wszystko wg mnie było ok. Pewnie dlatego że nie miałam jej z kim porównać. Nigdy nie mogłam chodzić do domu koleżanek. Dopiero jak zmarłam moja mama pierwszy raz poszłam do domu koleżanki. Miałam wtedy 17 lat :shock: Do mnie zaś przychodziły osoby starannie wyselekcjonowane przez mamę. Przeważnie dzieci ich znajomych, czyli wychowani dokładnie w takich samych warunkach jak ja więc wg mojej mamy byli bezpiecznym dla mnie towarzystwem :?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×