Skocz do zawartości
Nerwica.com

Co by było gdybym przestał/a ją/jego kochać....?


pikpokis

Rekomendowane odpowiedzi

Dziś już wiem, że nie byłoby po prostu nic.

 

Tak jak i nie było kiedyś, jak nie ma i teraz, i nie wiem czy będzie ;)

 

Chyba każdy musi te bolesne doświadczenie przejść, a lecąc wysoko, spada się gwałtownie, i mocno.

 

khaleesi, ja też pracuję nad kontrolowanym wyłączaniem się. Coraz lepiej mi to wychodzi, tylko zołądek przypomina czasem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja.. jestem w ciąży, z Tym co się zastanawiam czy Go kocham :)

Oczywiście, że kocham, ale myśli sobie są od czasu do czasu. Trochę się boje, bo musiałam szybko odstawić lek jak tylko dowiedziałam się o maluchu w brzuchu, ale jakoś trzeba będzie dać radę.

Tak jak rozmyślam, to te myśli są przecież zupełnie irracjonalne, głowa się zastanawia, a ja jakoś nie mam problemu z tym, że jesteśmy w ciąży - to chyba najlepszy dowód, że kocham :)

Ja też starałam się na każdy możliwy sposób rozgryźć dlaczego akurat taka myśl przyszła, pomaga mi świadomość odkrycia , że w domu nie miałam przykładu takiej relacji i że głowa na siłę szuka problemu tam, gdzie go nie ma i że nie muszę powielać błędów moich rodziców i że ich relacja, a nie moja jest tą nieprawidłową.

Zapisałam się również na spotkania DDA, zobaczymy co przyniesie. Staram się widzieć swoją przyszłość w pozytywnych barwach i tak się nastrajać :)

Wiem, że kocham, ale jak te myśli wyłączyć? szkoda, że nie ma żadnego przełącznika :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej wszystkim :) Przechodzę od pół roku przez to samo co wy, w jednym momencie zaczęło mi sie wydawać, że nie kocham mojego chłopaka ( pisze wydawać, bo po tak długim czasie wiem, że go kocham, tylko te myślii....). Najgorsze, że u mnie jeszcze dołączyły się myśli o pójściu do zakonu, chociaż niechce. Znaczy bywa i tak, że jestem nawet w stanie sobie wmówić, że chcę, a o tym, że naprawde niechce świadczy tylko to, że nie czuje się szczęsliwa, a w momentach, gdy czuje, że kocham mojego chłopaka, czuje się szczęsliwa. Troche namieszałam :D Da się z tego jakoś wyjść???

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej :) troche mnie tu nie było... wakacje, poszukiwanie pracy itd. Było niby "zaleczone", ale teraz znów pojawiła się kwestia wspólnego mieszkania/ ślubu i znów jest strach, myśli " jeny przecież nie dam rady" "a może to nie to" " a jeśli sie nie uda" itd. Czasem jestem zirytowana sama sobą, jakbym nie wiedziała czego chcę. Mój Narzeczony jest na 200 % pewny, że się polepszy jak zamieszkamy razem. A może powinnam być sama? Może to jest najlepsze dla mnie? Taki krok (ślub) wydaje mi sie skokiem na bungee. tak się boję. tak się potwornie boję. Z nerwów mam bóle głowy i zaburzenia jedzenia. Nie potrafie sobie poradzić.

 

Jakie leki ( jeśli jakiekolwiek) stosujecie na nerwicę?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie. Jestem Wam winna przeprosiny. Obiecałam, że się odezwę, ale czułam się przez dłuższy czas lepiej więc nie widziałam takiej potrzeby. Teraz wiem, że to był błąd. Powinniśmy się wspierać, tym bardziej, jeśli komuś udało się przejść przez to piekło. Umieściłam już parę postów wcześniej więc pewnie znacie moją historię...Zresztą każde z Was przez to przeszedł bądź przechodzi. To forum zawsze podnosiło mnie na duchu, kiedy tylko było źle. Czytałam Wasze historie, żeby mieć siłę do walki...Po dosyć długiej remisji- jakieś 3 miesiące- po prostu mną tąpnęło. Wpadłam po raz kolejny w depresję, nie mogłam wstać z łóżka, chciałam się poddać i tylko zerwać z partnerem, żeby mi ulżyło. Byłam wykończona. Pomyślałam, że w końcu muszę się temu przeciwstawić i skończyć z tym raz na zawsze bez względu na zakończenie. Postanowiłam szukać pomocy- terapii. Wiedziałąm, że kiedyś będę musiała przez to przejść chociaż strasznie się bałam. Wiedziałam, że mój stan jest i będzie zawsze tylko zaleczony, ale ja muszę się wyleczyć. Chodziłam na różne terapie- większość z nich pogarszała mój stan jeszcze bardziej, bo " specjaliści ", mnie nie rozumieli. Słyszałam tylko- " może się odkochałaś ", " nie pasujecie do siebie ", " kochasz albo nie ". Nikt jednak nie wie, co MY przeżywamy w środku. Byłam zadowolona tylko z jednej terapii- behawioralno- poznawczej. Szybko jednak odpuściłam, kiedy tylko poczułam się lepiej. Później wyjechałam do Anglii, ale ostatnio znalazłam pomoc przez skype. Minęła 5ta sesja, oczywiście na efekty trzeba długo czekać, ale po 5 latach kilka razy poczułam, że oddycham, że żyję tu i teraz. Przede mną długa droga. Teraz chodzi tylko o mnie, moje zdrowie. Na razie muszę skupić się na odbudowaniu mojego zdrowia, żeby myśleć o związku. Jest bardzo cięzko, terapia nie jest łatwa, czasem chcę odpuścić, ale obiecałam sobie, że przez to przejdę. Jedyne, czego teraz pragnę to spokój. Nazbierało się przez 5 lat tyle złych emocji, przeszliśmy bardzo dużo i żeby teraz to odkopać potrzeba duuuużo czasu. Otuchy dodał mi post zalamka87, która z tego wyszła. Potrzeba tutaj więcej osób, które wygrały z tą chorobą. Odzywajcie się proszę. Mam nadzieję, że temat znowu ruszy, że razem jakoś damy radę. Piszcie, co u Was ? Jak sobie radzicie ? Jakieś zmiany ? Pozdrawiam serdecznie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam po dosyć długiej przerwie. Jeżeli ktoś jest zainteresowany moimi postami w niniejszym temacie – zachęcam do zapoznania się z nimi, jednak uogólniając mam problem jak wszyscy tu się wypowiadający i tu zaglądający.

 

Kilkanaście gdy jakiej 2-3 lata temu odnalazłem to forum, a konkretnie ten wątek, poczułem, że są ludzie borykający się z tym, co ja. Po kilku długich wieczorach, kiedy pisałem tu posty i po kilkunastu jeszcze dłuższych, gdy czytałem Wasze wypowiedzi, stwierdziłem, że jestem ‘uzbrojony” w wiedzę i umiejętności, które pozwolą mi radzić sobie samemu, ewentualnie początkowo z pomocą psychologa. Z takiej pomocy też korzystałem przez niecały rok. Polecana, doświadczona pani psycholog, „szanowana w mieście” okazała się jednak nie do końca – żeby nie powiedzieć w ogóle – sprawna w moim problemie. Niemiej chodziłem na sesje, czasem odwoływałem wizyty, pisałem zgodnie z zaleceniami listy do monologi do matki, ojca, brata i Bóg wie kogo jeszcze…Chodziłem po części po to, aby usprawiedliwić siebie, że „przecież próbuję”. Przez cały ten czas wspomagałem się farmaceutykami (Citabax + doraźnie niedziałająca za bardzo chemia typu Hydroksyzyna, itp.). Mijały sobie miesiąc, raz było lepiej, raz gorzej – myśli były, męczyły, czasem na kilka dni odchodziły, jednak cały czas utrzymywał się mniejszy lub większy stan napięcia, niepewności, a co dla nas najgorsze - otępiałości uczuciowej i oziębłości w stosunku do Mojej Drugiej Połówki. Pomimo częściowego ustąpienia objawów nadal czułem blokadę, czułem, że żyjemy „na pół gwizdka”, że chcę się bardziej zagłębić w relację, jednak strach mnie paraliżuje (dodam tylko, że mój lek był potęgowany faktem, iż w początkowej fazie zaburzenia nie zdawałem sobie sprawy co mi dolega – byłem przerażony tym uczuciem i zanim „odkryłem”, iż może być to nerwica przewertowałem setki for internetowych, itp. dotyczących wygaśnięcia uczucia, konieczności pogodzenia się z jego utratą, itp. – wiecie o czym mówię. Karmiąc się tymi informacjami urządziłem Mojej Drugiej Połówce istną jazdę emocjonalną, włącznie z zerwanymi zaręczynami 2 dni po oświadczeniu się – w silnym leku wierzyłem bowiem, że jak się zaręczyny to wszystko minie, a to nie minęło i spotęgowało lęk – więcej szczegółów w poprzednich postach;)).

 

Gdy pod koniec zeszłego rok – jeszcze po grudniowym epizodzie lekowo – depresyjnym (tzn. nasileniu objawów, bo lęk odczuwałem w gruncie rzeczy ciągle, pomimo leków), poczułem, że kontrola nad życiem zaczęła do mnie wracać, że myśli nie przerażają i w gruncie rzeczy nie atakują – pojawiła się oczywiście ogromna ulga, radość, chęć przytulenia Mojej Drugiej Połówki i zapewnienia, że teraz już wszystko będzie dobrze. Oczywiście w tym momencie pojawiły się złośliwe myśli, że „może jednak nie będzie”. Myśli te odeszły, jednak uczucie napięcia zostało. Niemniej myślałem sobie, że skoro nie mam już takich myśli to wszystko inne przetrzymam (jak pewnie większość z Was moim największym marzeniem było, żeby myśli przestały dotykać mojej Drugiej Połówki i skupiły się na czymkolwiek innym – na zdrowiu, wierze, czystości – na czymkolwiek, byle nie na Mojej Drugiej połówce). Pomimo ich braku nadal jednak nie do końca czułem się odblokowany – przez cały ten okres, jak również wcześniej – miałem problemy z takimi „czynnościami”, jak mówienie komplementów, dawanie prezentów (choć to jeszcze tratowałem jako substytut słowa „kocham”, gdyż tak mnie wychowano), mówienie i przyjmowanie słowa „kocham”, „jesteś dla mnie ważny”, itp. (przed pojawieniem się po raz pierwszy myśli „nie kocham” – a było to dokładnie 15 lutego 2009 roku to ja byłem tym „bardziej kochającym, słodzącym, itp.). Po prostu z tyłu głowy ciągle siedział lęk, pomimo, że nie zawsze pod postacią myśli, czasami objawiający się w innych myślach (chciałem wytłuc wszystkie kobiety mijane na ulicy, bo myślałem o co drugiej, że to „ta jedyna”, co potem nakręcało z reguły myśli w stylu „skoro tak pomyślałeś to nie kochasz Swojej Drugiej Połówki), obawie o przyszłość, (o to, że się skończy, że wyrządzę Mojej Drugiej Połówce krzywdę) czy inne zachowania/myśli (lęk przed odbieraniem telefonów, spotkaniami ze znajomymi, myśli o krzywdzeniu innych, itp.). Niemniej jednak myśli o „niekochaniu” były słabsze, więc w marcu podjęliśmy decyzję

o ślubie (po 9 latach związku już wypadałoby;) zwłaszcza, że światopogląd Mojej Drugiej Połówki przejawiał niechętne podejście do przedślubnej sfery seksualnej;).

 

Rozpoczęliśmy przygotowani, choć lek przed samym ślubem, jako „zmianą stanu skupienia” był duży (zapewne dlatego, że w mojej rodzinie żadne małżeństwo nie przetrwało, a jak już przetrwało to było raczej gruzem niż mocnym fundamentem). Niemniej rozpoczęliśmy przygotowania, które, z drobnymi nerwicowymi wyjątkami (tłumaczyłem je sobie stresem, bo niech każdy mówi co chce, ale ślub może stresować każdego, KAŻDEGO nawet najbardziej silnego psychicznie człowieka, a co dopiero osobę z zaburzeniami), dawały mi radość. Czas leciał, sprawy powoli „się załatwiało”, a to wszystko gdzieś obok lęku, bo naprawdę cieszyłem się, że jest cel, do którego dążę, cieszyłem się, że będziemy razem, pomimo lęku przed ślubem samym w sobie. Przyszedł jednak dzień, że wszystko strzeliło – pojawiła się myśl „a może ja nie chcę tego ślubu?”. Tutaj popełniłem, jak mi się wydaje, duży błąd – wstępnie zaakceptowałem tę myśl, kontynuując przygotowania do ceremonii, prosząc, jednocześnie, błagając w duchu, aby myśli nie przeszły na Moją Drugą Połówkę, co oczywiście po pewnym czasie nastąpiło – pojawiły się znane Nam myśli, wizje, jak wyrządzam Mojej Drugiej Połówce krzywdę, jak Ją obrażam, jak się rozstajemy, itp. Oczywiście od razu cała paleta znanych nam objawów – lęk, derealizacja, senność, otępienie, oziębłość, drażliwość, i potężna chęć ucieczki potęgowana myślami i chęcią zaznania ulgi. Tak mijały dni do wesela – było pojedyncze momenty, godziny lepsze, ale ogólnie ostatnie ok. 6 – 8 tygodni przed weselem to jeden duży lęk, poddawanie w wątpliwość słuszność decyzji, wyolbrzymianie wad, niedostrzeganie zalet oraz permanentna wizja, że w dzień ślubu po prostu ucieknę… Ciężko mi było skupić się na przygotowaniach, na rzeczach, które TRZEBA było dogadać (transport gości, noclegi, itp. – rzeczy, które były „do ogarnięcia” po mojej stronie). Cały mój dzień kręcił się wokół lęku – przed myślami, przed czynami. Próbowałem wielu metod – trening relaksacyjny Jacobsona, trochę NLP, leki (po ich większej dawce co najwyżej zamulałem się i zasypiałem, pomimo, ze już i tak spałem po kilkanaście godzin na dobę a w pracy byłem jak zombie – byle tylko odbębnić i uciec). Dodatkowo przeczytałem kilka artykułów o wątpliwościach przed ślubem i wypowiedź kilku osób, które odwołały ślub i nie żałowały, co dodatkowo mnie dobijało (wtedy włączyłem w „terapię” alkohol, choć bardzo ostrożnie, bo z doświadczeń z przeszłości wiedziałem, że on nie pomaga – czasami jednak chęć poczucia ulgi była tak wielka, że piłem). W tym czasie przeżyłem świetny wieczór kawalerski, z którego jednak nie potrafiłem się cieszyć (choć w pewnym momencie, po alkoholu, przyszło – paradoksalnie - „otrzeźwienie” i kontrolowana radość (blokowana w pełni myślami: „dobrze się bawisz bez Swojej Drugiej Połówki, jest Ci lepiej bez niej”), która jednak o poranku w znacznym stopniu minęła. Bałem się, choć nie wiedziałem czego – wszystko zaczęło mi przeszkadzać, nawet rzeczy, które wcześniej bardzo ceniłem w Mojej Drugiej Połówce. Budowałem mur bojąc się, że Ją skrzywdzę, że lepiej jej będzie beze mnie, a wmawiając sobie, że tak musi być. Ciągle jednak miałem w sobie iskrę, że bardzo Ją kocham – miałem też świadomość, że decyzję podjąłem świadomie oraz przekonanie, że robię dobrze. Dodam też, że czas ten przeżyłem w większości "na sucho", czyli bez regularnie branych leków (ze 2 razy doraźnie wziąłem jakiś przeciwlękowy lek znaleziony w domu). Z perspektywy czasu uważam, że w Naszej sytuacji nie do końca była to dobra decyzja - chciałem być twardy, pokonywać lęki bez pomocy leków, jednak w moim odczuciu jest to dobre na co dzień, a w przypadku BARDZO stresogennych sytuacji, do jakich na pewno zaliczyć należy ślub, regularne, odpowiednio wcześniej brane leki mogą pomóc (choćby dlatego, że przez stany depresyjne nakręcały mi się leki, że nie potrafię cieszyć się ślubem tak, jak inni).

 

Ostatni tydzień przed weselem był nieco inny – czułem lek, jednak bardziej martwiłem się, czy wszystko jest dograne, załatwione (wtedy też Moja Druga Połówka zaczęła mieć większy stres, gdyż też zmaga się z nerwicą, jednak w innej formie).

 

Dzień wesela był dziwny – nie czułem się dobrze, czułem przerażenie i nieuchronność sytuacji – gdy zobaczyłem Moją Drugą Połówkę w sukni, pozytywne emocje pocisnęły mi łzy do oczu, jednak przez emocjonalne zmrożenie nie umiałem płakać. Sam ślub i wesele – przysięga, zabawa przebyłem bez lęk, choć ze dwa razy pojawiły się myśli „ożeniłeś się z kobietą, której nie kochasz” – wtedy lęk był potężny – alkoholem i zabawą udało mi się jednak go przetrzymać. Nazajutrz jednak lęk nie odpuszczał – zapewne alkohol dołożył tu swoje, bo ma działanie potęgujące lęki, zwłaszcza na drugi dzień, jednak starałem się wytrwać. Myśli atakowały, bardzo atakowały – pojawiła się apatia, a lek i napięcie po części przekształciły się w objawy okołodepresyjne (doszło poczucie bezradności i nieodwołalności decyzji, choć myśli o „zerwaniu”, ucieczce atakowały także).

Poślubny tydzień był ciężki – załatwianie formalności związanych ze zmianą nazwiska (co dla Mojej Drugiej Połówki też było trudnym przeżyciem), wyrabianie dokumentów żony, samo słowo „żona”, „ślub” powodowały lęk. Nawet zmiana nazwiska na popularnym profilu społecznościowym (oczywiście żony). Potem pojechaliśmy na tygodniową podróż poślubną, na której leki też towarzyszyły (przez ostatnie 2 dni jednak dużo mniej).

 

Obecnie jesteśmy prawie 4 tygodnie po ślubie. Porównując swój stan widzę, że jest lepiej. Sam fakt ślubu jeszcze nie do końca do mnie dociera, lek i myśli nadal są, jednak w mniejszym stopniu (wierzę, że po prostu organizm „regeneruje się” po mega ostrym stresowym przeżyciu). Co istotne, choć pewnie jak to napisze, to może ulec to zmianie ;), cały czas, pomimo myśli, stanów lękowych, całej palety objawów psychicznych i fizycznych (ból głowy, potliwość, ucisk żołądka, itp.), miałem świadomość, że robię dobrze, czułem wewnątrz, że chcę ślubu (choć wobec silnych myśli i leków PO ślubie myśli te były podważane, co nakręcało lęk) pragnąłem tylko, aby ktoś lub coś zabrało ten emocjonalny ucisk, lęk, troskę, myśli, zwracanie uwagi na każde wypowiedziane i usłyszane słowo, przywoływanie w głowie złych wspomnień i bagatelizowanie tych dobrych.

Moja obecnie już ŻONA, wie o mojej dolegliwości, o objawach. Nie zna każdej myśli szczegółowo, ale ogólni wie, czego dotyczą, choć oszczędzam Jej szczegółów, żeby Jej nie dołować. Oczywiście dodatkowo dołujące jest to, że to ja jestem facetem i powinienem być tym silnym, oparciem, itp. Mam też ciągłe wrażenie (wyhodowane w przesadnym perfekcjonizmie), że kocham za słabo, że za mało się staram, itp., choć zona wielokrotnie mi mówi, że wszystko jest dobrze, że jestem dla Niej idealny i NAPRAWDĘ nie mam się czym martwić (te słowa oczywiście do mnie nie trafiają – czuję ciągłą potrzebę udowadniania miłości, nie umiem przyjąć spokoju i prozy życia, choć tak bardzo jej pragnę).

Obecnie rozważam skorzystanie z pomocy psychologa w nurcie poznawczo – behawioralnym, w okresie „przedślubnym” i „poślubnym” przeczytałem kilka książek m. in. „Potęgę Podświadomości” (powiem tylko, że jak dla mnie tego typu publikacje pomagają poza stanem napięcia, gdyż, gdy je czytałem przed ślubem to niby rozumiałem, wynotowywałem co ważniejsze cytaty, jednak nie umiałem ich wdrożyć). Staram się nie przejmować tym, co będzie, choć nie jest to łatwe. Nadal odczuwam cała paletę znanych Wam zapewne objawów: głównie lęk, derealizacja, napędzane przez myśli. Gdy zaczynam czuć ulgę pojawia się myśl: „ nie myślisz o żonie, a czujesz ulgę, czyli ona jest powodem Twojej nerwicy”. Wtedy oczywiści lęki, analizowanie, myślenie wracają. Zazwyczaj największy spokój osiągam, jak wieczorem przed snem leżymy razem – wtedy jednak często atakuje myśl: „nie kochasz zony, ona jest tylko Twoim środkiem na poczucie ulgi, odskocznią”. I tak trudne jest to wszystko.

 

Trochę tego napisałem, choć i tak jest to skrót. Może powyższy tekst jest moją chęcią wygadania się, może chęcią pewnej formy pomocy innym, a może i jednym i drugim? Tego nie wiem. Być może część osób zaatakuje mnie i oskarży o samolubstwo i niszczenie życia moje zonie, która mogłaby być szczęśliwa z kimś innym, „normalnym” (ta myśl jest też jedną z napędzających moje lęki, a raczej stany depresyjne). Niemniej jednak wiem, że staram się – idę do przodu pomimo lęków, podejmuję decyzje i staram się żyć w nadziei, że kiedyś to się skończy, spojrzę mojej żonie w oczy i z pełnym przekonaniem, wolny od lęków powiem Jej: „TO WSZYSTKO JUŻ ZA NAMI – KOCHAM CIĘ NAJMOCNIEJ NA ŚWIECIE”.

 

PS. Przepraszam za ewentualne błędy językowe, stylistyczne, ale pisałem na szybko, żeby jak najwięcej myśli przekazać.

 

PS.2. Gratuluję wszystkim, którzy doczytali do końca:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jesli znacie angielski wpiszcie sobie w google relationship OCD lub ROCD i poczytajcie. Powinno Was to uspokoic i zapewnic ze to tylko mysli,a z waszymi uczuciami i zwiazkami jest wszystko w porzadku. Inaczej bysmy tak tego nie przezywali przeciez wiec to tylko objawy choroby a nie prawdziwe wrazenie. Mi tez sie jeszcze zdarza je miec, ale jestem tez swiadoma ze to tylko mysl wiec tak nie boli, albo odchodzi samo ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiecie co mnie najbardziej przeraża, że żaden z odwiedzonych przeze mnie psychologów, było ich trzech, ani psychiatra, która twierdziła, że mam depresje nie wpadli na to co mi jest. To świadczy o tak niskiej kompetencji tych osób, że aż boje się iść do jakiegokolwiek "specjalisty". Psychiatra wręcz powiedziała mi, że to nie jest prawdziwa miłość i żebym dala sobie spokój. Nie chcę wrzucać wszystkich do jednego worka, bo na pewno są lekarze godni swojego tytułu, ja niestety nie miałam szczęścia jak na razie na takiego trafić :/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

.... „TO WSZYSTKO JUŻ ZA NAMI – KOCHAM CIĘ NAJMOCNIEJ NA ŚWIECIE”.

Kult miłosci romantycznej przekuty w natręctwo?

Co to znaczy kocham?

Czym róznie się miłość "prawdziwa" od nieprawdziwej?

Co istotnie wpływa na jakość związku?

Zapatrzenie we własne stany rozkminy zagadnienia kocham/nie kocham?

 

A może to wszystko jest tylko zinternalizowanym narzuceniem kulturowym, przyjętym bezrefleksyjnie jako obowiazujący dogmat?

Obowiazujący relatywnie od niedawna:

->

https://pl.wikipedia.org/wiki/Mi%C5%82o%C5%9B%C4%87#Konstruktywizm_spo.C5.82eczny

 

Wiadomo, że w każdym ziązku stan zakochania wygasa. Jeśli był on jedyną scalajaca ten zwiazek emocją, zwiazek rozpada się lub staje się więzieniem.

Czy nie lepiej uczyć się tego na cudzych błędach?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

.... „TO WSZYSTKO JUŻ ZA NAMI – KOCHAM CIĘ NAJMOCNIEJ NA ŚWIECIE”.

Kult miłosci romantycznej przekuty w natręctwo?

Co to znaczy kocham?

Czym róznie się miłość "prawdziwa" od nieprawdziwej?

Co istotnie wpływa na jakość związku?

Zapatrzenie we własne stany rozkminy zagadnienia kocham/nie kocham?

 

A może to wszystko jest tylko zinternalizowanym narzuceniem kulturowym, przyjętym bezrefleksyjnie jako obowiazujący dogmat?

Obowiazujący relatywnie od niedawna:

->

https://pl.wikipedia.org/wiki/Mi%C5%82o%C5%9B%C4%87#Konstruktywizm_spo.C5.82eczny

 

Wiadomo, że w każdym ziązku stan zakochania wygasa. Jeśli był on jedyną scalajaca ten zwiazek emocją, zwiazek rozpada się lub staje się więzieniem.

Czy nie lepiej uczyć się tego na cudzych błędach?

 

5830625e098a093e9bf3d3386f9b0068.jpg

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

TruchłoBoga, dla mnie osobiście w związku kluczowymi są zgodność i komunikacja. Co oczywiście nie znaczy, że wejdę w zwiazek z kaszalotem.

 

Musisz być pewna, ze go kochasz teraz, a co będzie później na to nie masz wpływu.

...

Bzdura - właśnie ma zasadniczy wpływ. Temu podobne dogmaty rozwalają związki.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

TruchłoBoga, dla mnie osobiście w związku kluczowymi są zgodność i komunikacja. Co oczywiście nie znaczy, że wejdę w zwiazek z kaszalotem.

Wiadomo, ja też nie będe udawał, że podobają mi się zwyczajnie grube kobiety, mam swoje preferencje i instynkty. Podobno zresztą z wiekiem to znika, co pewnie wychodzi z tego, że zaczynamy się starzeć i mniej zwracać uwagę na wygląd, a bardziej właśnie na komunikację, dobre towarzystwo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

... Podobno zresztą z wiekiem to znika, co pewnie wychodzi z tego, że zaczynamy się starzeć i mniej zwracać uwagę na wygląd, a bardziej właśnie na komunikację, dobre towarzystwo.

Nie znika. :lol:

A, tak tylko słyszałem, sam tego nie doznałem.

 

No to Hju Hefner?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

TruchłoBoga, Jeśli jestes w związku, powolność zmian zachodzących w urodzie partnerki powoduje przyzwyczajanie się. Wciąż widzisz taka urodę jak na początku. To jednak nie dotyczy zwiazków z nowymi osobami. To jedno.

 

Drugie: faceci są genetycznie uwarunkowani przez ewolucję na związki z kobietami płodnymi. Dlatego wszyscy pożądaja urodziwych dziewczyn w wieku 20-30 (szczyt płodnosci kobiety to 25 lat). Niezależnie, czy faceci 15 letni, czy 60-letni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×