Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

ale chcę teraz przynajmniej mieć stałą pracę i co dla mnie ważne - spokojną.

Też poproszę.

Szukanie pracy z nieukończoną póki co szkołą średnią i jedynymi umiejętnościami w zakresie pisania i wykonywania tłumaczeń- nie polecam.

 

Soł, soł. Oblałam klasę maturalną z matmy, od tygodnia siedzę w domu. Przede mną piętnaście miesięcy totalnej degradacji codzienności. Może nienawidziłam obowiązku szkolnego, ale to leżenie i niewiedza, co ze sobą począć przez następną dobę, tydzień, miesiąc też nie są fajne. Czeka mnie pięć miesięcy spięcia, czy przypadkiem nie będę musiała powtarzać roku.

 

Aktualnie leżę i głodzę się od trzydziestu godzin. Mam potrzebę zrobienia czegoś przeciwko sobie. Nie rozmawiam także z ludźmi, nie wychodzę z domu. Jestem absolutnie rozczarowana sobą i swoim ciałem. Mojemu umysłowi przypomniało się ponadto o miłościach. Do miasta przyjechała dziewczyna faceta, w którym jestem zakochana i gdyby mogli wsadzać za zbrodnicze myśli, siedziałabym już w kiciu i robiła sobie dziarę drutem do swetrów babci. Wkurwia mnie to. Naprawdę rzadko się zakochuję, zawsze muszę usłyszeć "nie". "Nie" jest ze mną prawie na każdej powierzchni życia. Jestem za to mistrzem kochania w jako takiej ciszy, nie narzucając się z tym. Najlepszym przykładem są wszystkie noce i dnie, jakie spędziłam, śpiąc (po prostu śpiąc...) z mężczyznami, do których uczucia pełzały po mojej głowie przez bite trzy lata, i nie móc nawet ich dotknąć, chociaż pragniesz przyssać się doń i złączyć w jedno... Do tego sny i zapachy. Zwariuję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czuje się strasznie samotna. W sumie to nikogo nie obchodzę. Znowu zaczęłam się izolować od ludzi. Siedzę od czwartku w pokoju, znów zasłoniłam okna i tylko się objadam (do momentu, aż złapię "fazę", czuję jakby wszystko wirowało, jakbym się unosiła, a problemy na chwilę znikają, tak jakoś działają na mnie słodycze) wymiotuję, płaczę. Miałam iść dzisiaj na terapię, ale odwołałam, bo i po co, nic to nie daje, a terapeuta zapewne ma mnie i tak w dupie. Wszystko się posypało w czwartek, miałam urodziny i w sumie nikt o nich nie pamiętał, nawet rodzice. W tamtym roku przynajmniej mogłam się upić i zapomnieć, że jest ten dzień, ale teraz biorę leki, więc alko odpada, eh.

Boję się tych świąt, trochę wolnego, dużo jedzenia i chyba nie wyjdę przez te dwa tygodnie z tego bagna. Nie mogę znieść tej samotności, pustki. Myślałam, że jak płacę za terapię to dostane chociaż trochę, nawet tej udawanej empatii, zrozumienia, ale się przeliczyłam, chyba zakończę tą szopkę - terapię. Do środy wszystko szło świetnie, jadłam racjonalnie, biegałam, więc trochę schudłam, zaczęłam podobać się sobie, a teraz znów mam dwa razy większą twarz i całe ciało od tego objadania, widzę to w lustrze, cała praca poszła na marne, jak zwykle. Jak wyjść z tego bagna? Od jutra zamierzam robić głodówkę i ostro ćwiczyć, ale nie wiem czy to jest dobre wyjście...:(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jednodniowa głodówka nie jest zła, w sensie noc-dzień-noc. Tylko pamiętaj, żeby wychodzić z niego tyle czasu, ile trwała. Wychodzenie zaś polega na przyjmowaniu głównie pokarmów płynnych, np gotowanych warzyw. Ja tak czasem robię, czuję się wtedy bardziej oczyszczona, lekka, głód zaś powoduje, że mam ochotę jeść bardziej wartościowe rzeczy niż słodycze. Ciężko jest zatrzymać tę machinę objadania i utrzymywania się w kupie, jesteśmy cholernie podatni na swoje emocje, nastroje. Wiem to dobrze, dwa lata temu udało mi się schudnąć 12 kg, a potem już nic, choć do mojego wymarzonego 55 wciąż daleko.

 

Łączę się w bólu. Też się izoluję, warczę na wszystkich, wyłączam telefon, nie odpisuję. A kiedy wracam "do świata żywych" okazuje się, że ta przerwa to było za mało. Jestem w ciężkiej sytuacji, materialnej i znowu czuję się gorsza od wszystkich na każdym kroku, przy każdej pierdole. Zdarzyło mi się konkretnie opierdolić znajomą za to, że najpierw w najgorszym momencie ostatniego czasu mnie dobiła, po czym wydzwaniała z chęcią pocieszenia i pomocy, a ostatecznie skończyło się tak, że wjeżdżała na mnie i zarzucała wyżywanie się. Toteż napisałam jej nieco raniące słowa, trochę do tego stopnia, że - pomimo faktu, iż tamta ma na koncie o wiele dziwniejsze rzeczy - po pokazaniu tego innym oburzyli się, jaką jestem popierdoloną kretynką. Tak zwany przyjaciel powiedział mi w twarz, że razem z nimi obrabiał mi dupę, zwyzywał, spiął sięza fakt, że nie mogę znieść jego dziewczyny i powiedziałam o niej coś ironicznego, po czym skwitował to krótkim "No sama przyznajesz, że masz coś z głową". Może się pruję, może się wyżywam, ale w momencie gdy jedna z osób zrobiła akcję tak popierdoloną, że nie przebiłabym tego, potrafiłam nie rzucać mięsem, jeno przyznać, że rozumiem jej motywy, choć nie toleruję. Co mnie boli? Ludzie mają w dupie to, co czuję i kim jestem. Ów przyjaciel jest typem osoby, która przy mojej porażce powie mi, że jestem śmieszna i zajmuję się pierdołami, po czym gdy zdarzy się to jemu, krzyczy pod niebiosa i dramatyzuje nad sobą całymi dniami. Pieprzy mi po pijaku, jaka jestem nie do zrozumienia, wali tekstami w stylu tego, co zacytowałam, a prawda jest taka, że gówno wie, bo o gówno pyta. Czy takie trudne jest nie rzucać się na kogoś, gdy zrobi coś nie tak, tylko zapytać, jak się, do chuja, czuje i co z nim? Boli mnie, kiedy osoba, którą znam dwa lata, zarzuca mi "manie coś z głową", bo to brzmi jak choroba psychiczna, której nie posiadam. Ale nie będzie trudzić się pytaniem, co ze mną, podczas gdy ja - i nie nie mówię, że jestem idealna, ale mimo to- analizuję wszystko, o czym mi mówi i daję sugestie. On tymczasem pamięta tylko te momenty, w których coś zrobiłam źle. Jak większość ludzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na terapii czuję się jak nieznośne, kapryśne dziecko, czasem mam wrażenie że terapeutka mnie tak traktuje. Nie wiem czy tak jest naprawdę, czy to moja projekcja. Zapał do terapii uleciał, jest pustka. I zawieszenie w czasie, a czas pędzi do przodu i to co teraz zaprzepaszczam już nie wróci.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A co, jeśli nigdy nic nie było, nie ma i nie będzie - triumf Platona, a ja ciągle myślę, myślę, myślę, myślę, pomocy...

 

Już mnie głowa boli.

 

Dosłownie ,,zeszłam z rozuma", co za człowiek, najgorsze jest to lekceważenie [?!] albo i nielekceważenie, tylko że i tak wszystko utkwiło w martwym punkcie i nie rusza w żadną stronę... I nawet nie ma jak tego wyjaśnić, a ja tak cholernie nienawidzę stanu niewiedzy, domysłów...

 

Po co się kręci i zachowuje w sposób dwuznaczny, skoro potem wieje? Może to taka fajna zabawa, wykończ kretynkę, ale radocha.

 

Żeby w końcu mi to przeszło. Jedyny pozytywny aspekt - resztki złudnej nadziei zgasły, chyba ostatecznie się poddałam. Nie mam siły płakać, nie mam siły na niczym się skupić, nie mam siły spać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

rozmawiałam o moim funkcjonowaniu w relacjach z t. i z psychiatrą też.

od t. usłyszałam, że przerwa w kontakcie (np. z nią) jest dla mnie jak śmierć (było już o tym na wcześniejszych sesjach) i na tej samej zasadzie postrzegam swoją zdolność do kochania, troszczenia się, połączenia z innymi ludźmi: gdy przestaję to wszystko czuć, przestaję też wierzyć, że w ogóle jestem do tego zdolna. negatywne emocje uśmiercają uczucia budujące relację, bo nie ma między nimi żadnego połączenia.

natomiast psychiatra zaczęła mi tłumaczyć, że to jest klasyczny mechanizm w bpd. kiedy moja miłość przybliża się do stabilizacji, pewności, zaufania, to wpadam w panikę z lęku przed bliskością i dlatego nagle moich uczuć nie ma - muszę się natychmiast wycofać z zagrażającej sytuacji. więc to, że nagle przestawałam kochać, nie znaczyło, że nie kochałam w ogóle.

 

kurde, niby oczywiste, ale dopiero jak mi to wyłożono czarno na białym, to jakoś się przekonałam.

Między czym a czym nie ma połączenia?

Tak, pomocne;]

Ja mam podobnie po śmierci matki - wydaje mi się że nigdy matki nie miałam.

Zastanawia mnie co to znaczy 'poczuć odrębność terapeutki"

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że zbyt duży nacisk wkładacie w temat terapii i nazbyt drążycie szczegóły. A może inaczej, i chciałabym tu przytoczyć pewien fajny wywiad o terapii z "Wysokich obcasów", niestety nie posiadam, przydałaby się niektórym...terapia, mówiąca nie tylko o pokładaniu zbyt wielkich nadziei w terapeucie, jak i tym, jak cholernie to jest niebezpieczne, to zaangażowanie emocjonalne. Jako osobie patrzącej na sprawę z boku, wydaje mi się to straszne, jak wielką częścią życia niektórych jest relacja z osobą, która nie dość, że nie jest jakoś życiowo ,,wyższa", a na pewno nie jest Bogiem, to często jest, dajmy na to, przeciętnym absolwentem szkoły średniej po kursie terapeutycznym, albo magistrem. I są ludzie, którzy w ich ręce pokładają całe swoje życie bez cienia obiektywizmu, do którego mają święte prawo. Niektóre z zachowań terapeutów, które czasem analizujecie w stylu "czego ode mnie oczekiwała, mówiąc to", "co za wyzszy cel miała w zamykaniu mi drzwi przed nosem tego dnia", bywają całkowicie niedorzeczne i nie ma w nich namiastka żadnego wielkiego oświecenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Między czym a czym nie ma połączenia?
konkretnie między "dobrymi" a "złymi" uczuciami względem obiektu, co wynika z samej niestałości obiektu, czyli klasyka.

co do odrębności t., ciężko mi to wyjaśnić, ale myślę, że może chodzić o kiepskie granice "ja"?

 

teoria teorią, znam ją (chyba) na całkiem przyzwoitym poziomie, ale specjalistą nie jestem, a już na pewno nie specjalistą od siebie.

 

Conessa,

gdybyś była słaba, w ogóle nie dostałabyś się na to stanowisko. nie wiem, jak Ci powiedzieć to, co mam na myśli... to nie jest słabość, tylko kruchość, wrażliwość. najprawdopodobniej będzie Ci pasowała praca właśnie taka spokojna, stała, jak mówisz. a co do tego, co się zadziało w Twoim życiu - nie wiem dlaczego, ale aż boję się spytać, co Cię spotkało. :? ważne, żebyś czuła się bezpiecznie, wiesz? a przebojowość i te tematy to kwestia poboczna.

 

Keji,

na to, do kogo idziemy, mamy przecież wpływ: na stronach stowarzyszeń danych nurtów mamy listę t. certyfikowanych, a buźka też przydatne urządzenie, dobrze używać ;) można zapytać o to, jakie wykształcenie ma terapeuta, czy przeszedł własną terapię, czy ma certyfikat, czy poddaje się superwizji, od ilu lat pracuje w zawodzie.

nie od dziś wiadomo, że na leczenie bpd jest terapia i no sorry, ale artykuł z wysokich obcasów to nie jest coś, do czego mocno bym się przywiązywała :lol:

niezdrowy sposób funkcjonowania w relacji terapeutycznej tak samo przytrafia się w innych bliskich relacjach.

myślę, że 'patrząc z boku" mało się widzi i wie;]
jw. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wczoraj zostałem wstępnie zdiagnozowany jako borderline, chciałem się Was zapytać, czy jest tutaj też ktoś z taką diagnozą, ale nie mający takich typowych dla borderline problemów w relacjach międzyludzkich, bo ja mimo tej diagnozy mam z ludźmi dość stabilne relacje, a moim głównym problemem są natrętne myśli, wmawianie sobie winy, oczekiwanie na karę oraz w pewnym ograniczonym zakresie zaburzenia psychotyczne. Działań autoagresywnych nie mam (myśli tak, ale działania - nie) niestabilne związki - miałem w życiu tylko dwie dziewczyny więc ciężko mówić o niestabilnych związkach, zwłaszcza że z jedną (licząc z przerwą) jestem ponad 5 lat. Impulsywność w autodestrukcyjnych sprawach - nie - nie zażywam narkotyków, nie nadużywam alkoholu, nie wydaję lekkomyślnie pieniędzy, nie ryzykuję zdrowiem czy życiem.

 

Ma ktoś jakiś pomysł skąd się więc to borderline mogło w moim przypadku wziąć? Ufam psychiatrze która postawiła tą diagnozę (a właściwie wstępną diagnozę) ale po prostu jestem mocno zaskoczony i też czuję, że to się nijak ma do tego jak ja się czuję, bo moimi największymi problemami są wmawianie sobie win, oczekiwanie kary, natrętne myśli, strach przed ludźmi (umiarkowany, dużo mniejszy niż kiedyś) czyli nic z tych specyficznych dla borderline problemów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że zbyt duży nacisk wkładacie w temat terapii i nazbyt drążycie szczegóły. A może inaczej, i chciałabym tu przytoczyć pewien fajny wywiad o terapii z "Wysokich obcasów", niestety nie posiadam, przydałaby się niektórym...terapia, mówiąca nie tylko o pokładaniu zbyt wielkich nadziei w terapeucie, jak i tym, jak cholernie to jest niebezpieczne, to zaangażowanie emocjonalne. Jako osobie patrzącej na sprawę z boku, wydaje mi się to straszne, jak wielką częścią życia niektórych jest relacja z osobą, która nie dość, że nie jest jakoś życiowo ,,wyższa", a na pewno nie jest Bogiem, to często jest, dajmy na to, przeciętnym absolwentem szkoły średniej po kursie terapeutycznym, albo magistrem. I są ludzie, którzy w ich ręce pokładają całe swoje życie bez cienia obiektywizmu, do którego mają święte prawo. Niektóre z zachowań terapeutów, które czasem analizujecie w stylu "czego ode mnie oczekiwała, mówiąc to", "co za wyzszy cel miała w zamykaniu mi drzwi przed nosem tego dnia", bywają całkowicie niedorzeczne i nie ma w nich namiastka żadnego wielkiego oświecenia.

Moja jedna koleżanka chyba traktuje tak właśnie swojego terapeutę jak kogoś najważniejszego na świecie. Ona chyba z czasem przestała myśleć samodzielnie i tak wierzy we wszystko co jej powie terapeuta. Owszem jeśli ktoś całkowicie jest rozbity i nie wie od czego ma w życiu zacząć i sam nie ma pomysłów co z tym bagnem dalej zrobić to nie ma i tak wyjścia i musi komuś zaufać. Z czasem jednak jak lata się na te spotkania bo np darzy się terapeutę ogromną sympatią to ja nie wiem czy wtedy cel nie znika ci z oczu. Wydaje mi się, że ludzi nie chodzą tam dla towarzyskich spotkań tylko żeby rozwiązywać swoje fobie, lęki czy inne problemy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co przeżyłeś?

Jakaś poważna trauma?

 

 

Nie wiem... Jakiegoś jednego wydarzenia raczej nie było, ale kilkuletnie mniejsze i większe problemy w szkole (z rówieśnikami, z nauką nie) i poważne problemy w domu z rozwodem rodziców, alkoholizmem ojca i wszystkimi rzeczami które się z tym wiązały. Czyli długotrwały silny stres, ale jakiejś jednej konkretnej traumy nie miałem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Conessa,

gdybyś była słaba, w ogóle nie dostałabyś się na to stanowisko. nie wiem, jak Ci powiedzieć to, co mam na myśli... to nie jest słabość, tylko kruchość, wrażliwość. najprawdopodobniej będzie Ci pasowała praca właśnie taka spokojna, stała, jak mówisz. a co do tego, co się zadziało w Twoim życiu - nie wiem dlaczego, ale aż boję się spytać, co Cię spotkało. ważne, żebyś czuła się bezpiecznie, wiesz? a przebojowość i te tematy to kwestia poboczna.

 

Ale na stanowisko dostałam się jak jeszcze nie miałam takich problemów, mając jakieś 22 lata. Przez ten czas wiele się zmieniło i już nic nie jest takie samo. Trudno, pracuję nad sobą.

 

Ja znów dół. Az się wstydzę pisać, choć panicznie dopadł mnie lęk i nie wiem gdzie i komu się wygadać. Boję się i mam ochotę spieprzać gdzie popadnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zawsze w życiu dużo uwagi przykładałam do intuicji i tego, co mówią pewne zdarzenia w życiu. Raz tej intuicji nie posłuchalam i dzięki temu mam parę nieznośnych wspomnień więcej. Jednocześnie dołujący jest fakt, że pieprzę wszystko, za co się w życiu wezmę, zawsze zrobię coś w sposób dziwny i często szkodliwy. Ale może na plus wyszło, że nigdy nie udało mi się z żadną z trzech osób, którymi byłam zafascynowana/których kochałam i uwielbiałam. Mój gust także okazał się nędzny i zwodniczy. Gdzieś podświadomie zawsze wiedziałam, że żadna z nich nie byłaby odpowiednia.

 

Pierwsza z nich okazała się narcystyczną zołzą, dla której cały świat istnieje tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuje. ,,Wydymała" mnie na kilka rzeczy, które dlań zrobiłam i olała, do tego stopnia, że od trzech miesięcy ucieka przede mną, by tylko nie oddać mi czegoś tak trywialnego, jak moje cenne rzeczy o wartości pieniężnej, która bardzo by mi się przydała. Na każdym kroku udowadnia wielkie ,,mam cię w dupie", a ja zaczęłam ziać nienawiścią.

 

Druga osoba także była tylko, gdy chodzilo o nią. I byłam w stanie to tolerować, znając patologię jego rodziny i w jak pokrętny sposób działa, dopóki nie wpadł, nie zabrał czego potrzebował i wyjechał do swojej dziewczyny, od 3 tygodni nie dając żadnego znaku życia, procz wysłania mi jej zdjęcia.

 

Z trzecią...Bywało fajnie, po czym kontakt się urwał. Nie chcę się już rozdrabniać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moje pytanie kierowane jest wyłącznie do osób ze stwierdzoną chorobą jaką jest borderline.

 

Jakie były wasze początki? Jakie mieliście początkowe i bardziej zaawansowane objawy tej choroby?

Podejrzewam to u siebie, tzn. to jedna z użytkowniczek tego forum podsunęła mi to zapoznając się ze skróconą wersją mojej historii życiowej. Napiszcie proszę jak się z tym czujecie, jak sobie radzicie? Za każdą informację będę bardzo wdzięczna.

 

Pozdrawiam i czekam na wasze historie :*

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość abstrakcyjna

and94, Ja chyba nie jestem w stanie do końca odpowiedzieć na Twoje pytania. U mnie nie było (nie jest) to wszystko zbyt jasne, by jednoznacznie stwierdzić. Ale na pewno dużo możesz się dowiedzieć czytając posty w tym wątku. No i raczej bym się nie diagnozowała sama. Pozdrawiam. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mój pierwszy dziwny raz jaki zapamiętałam, to gdy miałam 19-20 lat podczas kłótni z chłopakiem nie wytrzymałam i pobiegłam po nóż do kuchni, usiadłam na podłodze i chyba tylko chciałam mu pokazać, że coś sobie zrobię. To chyba próba zwrócenia na siebie uwagi. I tak się zaczynało i trwa z 8 lat.

 

Jakoś tu spokojnie ostatnio? wczoraj miałam iść na swoją nową grupę - nie poszłam :/ bałam się i nie chciało mi się też. Coś nie fajnego się ze mną dzieje.. nie mogę złapać dystansu do niczego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×