Skocz do zawartości
Nerwica.com

ZWIĄZEK: chory - zdrowy czy chory - chory?


PoeMman

Rekomendowane odpowiedzi

Zostawienie kogoś, bo ma problemy po iluś tam latach nie jest niemoralne!

Weźcie pod uwagę, że ta druga, normalna osoba też coś czuje... Wiem po sobie, że są momenty, w których bardzo trudno się ze mną dogadać, kiedy mam za złe całemu światu, że jest jak jest... I nie dziwiłabym się komuś, że traci cierpliwość.

Dla mnie depresja poniekąd wiąże się z samotnością. Jeśli Wam tak świetnie układają się relacje międzyludzkie, to gratuluje. Ale jakoś w to nie wierzę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mówię, że mi się świetnie układają relacje z ludźmi (pomimo tego, że nie jestem chory). Nie mam dziewczyny, ze starymi kolegami sie nie zadaję, bo ćpają i piją, nie łatwo nawiązuję nowe znajomości, nie chodzę na imprezy, większość czasu wolnego spędzam przed kompem.

Nie twierdze, że taka sytuacja jest łatwa. Jest to frustrujące i przygnębiające. Twierdze tylko, że brak apetytu, bezsenne noce, ciągłe stękanie i płakanie czy samookaleczenia i zapijanie smutków z tego powodu to już lekka przesada i trzeba się leczyć. Poza tym nie jest to sytuacja bez wyjścia i można to zmienić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

czy jesteśmy sami, bo mamy depresję czy też mamy depresję, bo jesteśmy sami?

Myślę, ze odpowiedź na to pytanie będzie uzależniona od tego, co kto "podciąga" pod pojęcie samotności.

Jeśli samotnością jest "tylko" niezrozumienie przez innych i pozostawienie chorego "samemu sobie", to nasuwa się wg mnie odpowiedź: jesteśmy sami, bo mamy depresję.

Natomiast, jeśli samotność rozumieć szerzej i rozróżniać "typy" samotności, np. intelektualną, emocjonalną i samotność z powodu braku akceptacji (a może i więcej "typów" samotności), to skłaniałbym się ku drugiej odpowiedzi: mamy depresję, bo jesteśmy sami.

Przez samotność intelektualną rozumiem tutaj brak kogoś, z kim można "wznosić się na szczyty myśli i przemyśleń niedostępne dla innych", czyli brak kogoś, kto "rozumie".

Samotność emocjonalna, to wg mnie nieodwzajemnianie uczuć własnych lub kogoś bliskiego.

A samotność z powodu braku akceptacji, to wg mnie sytuacja, gdy nie jest się przez ludzi akceptowanym (rozróżniam sytuację, gdy może ktoś kogoś nie rozumieć, ale mimo to może go akceptować ;) ).

Ale wywód filozoficzny :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, ze odpowiedź na to pytanie będzie uzależniona od tego, co kto "podciąga" pod pojęcie samotności.

Jeśli samotnością jest "tylko" niezrozumienie przez innych i pozostawienie chorego "samemu sobie", to nasuwa się wg mnie odpowiedź: jesteśmy sami, bo mamy depresję.

Natomiast, jeśli samotność rozumieć szerzej i rozróżniać "typy" samotności, np. intelektualną, emocjonalną i samotność z powodu braku akceptacji (a może i więcej "typów" samotności), to skłaniałbym się ku drugiej odpowiedzi: mamy depresję, bo jesteśmy sami.

 

 

nie taki straszny ten wywód ;)

 

Być może nie jest to jednak odpowiedź albo - albo.

Osobie zdrowej, która nie przeszła depresji, faktycznie trudno jest zrozumieć uczucia chorego na depresję; może się wydawać (a postrzeganie uczuć u innych potrafi w czasie depresji być bardzo negatywne) że jest się samotnym z powodu tego braku zrozumienia.

I to potrafi być bardzo dużym utrudnieniem w relacjach międzyludzkich, co z kolei może pogłębiać depresję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zostawienie kogoś, bo ma problemy po iluś tam latach nie jest niemoralne!

Weźcie pod uwagę, że ta druga, normalna osoba też coś czuje... Wiem po sobie, że są momenty, w których bardzo trudno się ze mną dogadać, kiedy mam za złe całemu światu, że jest jak jest... I nie dziwiłabym się komuś, że traci cierpliwość.

Dla mnie depresja poniekąd wiąże się z samotnością. Jeśli Wam tak świetnie układają się relacje międzyludzkie, to gratuluje. Ale jakoś w to nie wierzę.

 

A dla mnie mimo wszytko jest niemoralne, szczególnie gdy mowa o związku ludzi już dojrzałych, będących np. w związku małżeńskim.

Przecież gdy z kimś jesteśmy czas dłuższy, to musimy się liczyć z tym, że owa osoba będzie się starzeć, może zachorować, może ulec wypadkowi.

Jeśli w takiej sytuacji opuszczamy kogoś, to wg mnie nie kochamy i nie dorośliśmy do poważnego związku, lecz chcemy sobie dla własnego komfortu i potrzeb pobyć z kimś.

"Miłość cierpliwa jest..." i nie chodzi o to, że nie traci się cierpliwości, tylko całkiem świadomie zostaje i przyjmuje ciężar tego, co nas oboje spada.

I sama takie przypadki znam...

 

pozdrawiam

Off

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Również mam doświadczenie w takich i takich związkach i dla mnie lepsze wydają się być związki chory-chora, ja mam takie doświadczenie z chorym partnerem,żę bylo bardzo źle, rozstawaliśmy się wiele razy, w międzyczasie byliśmy ze zdrowymi ludźmi ale zawsze do siebie wracaliśmy aż w końcu obydwoje wiedzieliśmy czego chcemy i jak chcemy to zrobić i udalo się! Wzajemnie się wspieraliśmy i widzieliśmy, że jest lepiej i myślę, że to jest najmocniejszą podstawą naszego związku, potrafiliśmy pomóc sami sobie bo widzieliśmy, że w ten sposób pomagamy komuś z kim chcemy być całe życie!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem od roku z chłopakiem chorym na depresje,mimo tego ze wczesniej przez 3 lata balansowałam na granicy zupełnego załamania, to nie potrafie mu pomóc :( czuję sie troche winna ze jego obecny stan,bo nasz zwiazek zaczynał sie rozwijać prawie że równocześnie z jego załamaniami,zaczęło sie od niepowodzen w szkole (w gimnazjum swietny uczeń,przyszedł do liceum i JAK KAŻDY spadł z wynikami,zbyt wysoko stawia sobie poprzeczke i za nic nie chce jej opuścić),teraz ciagnie to za soba wszystko,choć jeszcze są momenty kiedy jest radosny. Całkowicie już unika szkoly,zrezygnował z przyszłości,z marzeń :( Staram sie go wspierac cała soba,ale nie zawsze sama mam do tego siłe,kilkakrotnie przez pierwsze pół roku chciałam zakonczyc tę znajomosć,wtedy brał sie za siebie,wracał do szkoły (bo już w zeszłym roku nie chodził na wszystkie lekcje),ale mimo tego,ze jest cholernie zdolny nie we wszystkim byl w stanie nadrobic np miesięczną nieobecność. Od dłuższego czasu już nie stosuje takiego szantazu bo po pierwsze zrozumiałam,ze to jest igranie na jego uczuciach,po drugie za bardzo mi na nim zalezy,a on jest teraz za słaby,zeby walczyć o cokolwiek. od niedawna wznowił terapię,ale jest nioechętny psychologom czy psychiatrom,unika ze mna rozmów o tym a ja nie naciskam,dodatkowo bierze leki. z nim jest coraz gorzej,pomimo tego,że ten semestr poszedl mu lepiej niż zakończenie ubieglej klasy. między nami z kolei wydaje sie byc coraz lepiej,ale to tylko pogarsza sytuacje,bo on sie zalamuje tym,ze nie bedzie potrafil zapewnić mi przyszłości,ze nie bedzie robił w życiu tego co planował...nie wiem jak go motywowac do dzialania,on nie chce ani kontynuowac obecnego roku nauki,ani nie chce odpuscic sobie teraz żeby sie pozbierac i zacząć na nowo w przyszłym...staram sie go zrozumieć,wiem że to nie jest do końca zalezne od tego czy on chce czy nie,nie raz miał takie sytuacje,że na lekcji potrafił coś zrobić perfekcyjnie ale jak przyszło do sprawdzian blokował sie zupełnie...dla wielu jego problem jest idiotycznym wymyslem,bo w sumie kto by sie aż tak przejmował szkoła...tylko ze jemu procz szkoły dowala też wiele innych rzeczy,zrestzą od nauki własciwie zalezy cała dasza część zycia...ja juz się w tym nie potrafie odnaleźć,sama czuję że znowu mi nawraca podobny tok myślenia jak kiedyś (to byla co najwyżej lekka odmiana depresji,w porównaniu do tego co z nim sie dzieje)...staram sie wierzyc za nas oboje,jego rodzice tez robią wiele żeby mu pomóc,ale on się czuje gorszy też przez to,ze musi być wspierany.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Również mam doświadczenie w takich i takich związkach i dla mnie lepsze wydają się być związki chory-chora, ja mam takie doświadczenie z chorym partnerem,żę bylo bardzo źle, rozstawaliśmy się wiele razy, w międzyczasie byliśmy ze zdrowymi ludźmi ale zawsze do siebie wracaliśmy aż w końcu obydwoje wiedzieliśmy czego chcemy i jak chcemy to zrobić i udalo się! Wzajemnie się wspieraliśmy i widzieliśmy, że jest lepiej i myślę, że to jest najmocniejszą podstawą naszego związku, potrafiliśmy pomóc sami sobie bo widzieliśmy, że w ten sposób pomagamy komuś z kim chcemy być całe życie!

 

To co napisałaś to bardzo ciekawa sprawa z tym powrotem.Potrafiliście się zejść tego wam zazdroszczę i myślę że masz rację że osoby z podobnymi problemami potrafia się wspierać i rozumieć siebie.Jednak ważną rzeczą jest zrozumieć co spowodowało rozpad związku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×