Skocz do zawartości
Nerwica.com

M...

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia M...

  1. A dla mnie mimo wszytko jest niemoralne, szczególnie gdy mowa o związku ludzi już dojrzałych, będących np. w związku małżeńskim. Przecież gdy z kimś jesteśmy czas dłuższy, to musimy się liczyć z tym, że owa osoba będzie się starzeć, może zachorować, może ulec wypadkowi. Jeśli w takiej sytuacji opuszczamy kogoś, to wg mnie nie kochamy i nie dorośliśmy do poważnego związku, lecz chcemy sobie dla własnego komfortu i potrzeb pobyć z kimś. "Miłość cierpliwa jest..." i nie chodzi o to, że nie traci się cierpliwości, tylko całkiem świadomie zostaje i przyjmuje ciężar tego, co nas oboje spada. I sama takie przypadki znam... pozdrawiam Off
  2. Wieje z Twojej wypowiedzi schematyzmem, a jak wiadomo schematy nie zawsze mają pokrycie w rzeczywistości. W szpitalu psychiatrycznym spotkałam starszego gościa, rolnika po 50tce, który całe życie cięzko pracował, miał rodzinę. I był chory na depresję. Poza tym owe "globusy" były niczym innym jak nerwicą, więc dajesz po pysku niemal połowie osób z tego forum lekko sugerując, że ich choroba bierze się z nieróbstwa. Nie sugeruje, że bierze się z nieróbstwa. To zdecydowanie nadinterpretacja. Sugeruje, wiem, że nieco brutalnie, że jednak rozwój społeczeństwa, warunki bytowe umożliwiają po prostu pojawianie się lub rozwój pewnej części tego typu problemów. Podkreślam pewnej części, bo nie wątpię, że depresja depresji nie równa. Te globusy itd. nie zawsze były i są prawdziwą chorobą, z którą trzeba walczyć i która jest na pewno udręką dla cierpiącego. Czasem są swoistym sposobem na życie. Czasem, wiem, że to szokujące, ale nawet modą (ot masowo wzrosła popularność żółtych kamizelek i niebieskich fraków oraz odsetek samobójstw po publikacji pod koniec wieku XVIII "Cierpień młodego Wertera" - to są fakty i dobrze o nich pamiętać, bo może kogoś ten fakt zmusi do myślenia nad własnym powielaniem wzorców). Inna sprawa, że wśród osób starszych, które nagle przechodzą na emeryturę, tracą zajęcie, pracę, której poświęcali większość czasu też łatwo o pojawienie się depresji. To też daje do myślenia. Zmiana warunków, utrata sprawności, nieprzydatność, ale też utrata celu życia - to wspaniałe pożywki dla nerwic i depresji przecież. Rada więc, by czasem sobie tego celu w ciężkiej pracy poszukać, gdy można, nie wydaje mi się wcale niedorzeczna. Depresja i nerwica towarzyszły człowiekowi od zarania. Już Hipokrates opisywał ich objawy. Tu też się nie zrozumiałyśmy nieco. Pisałam wyżej, że po prostu nie można było sobie pozwolić na depresję, bo sie w tym środowisku, trudnym bytowo, ginęło. Co nie znaczy, że nie istniała depresja jako choroba i wtedy. Była i jest. Ale nasz sposób życia, rozpad stosunków międzyludzkich, przy wzroście komfortu, technologicznym pędzie, coraz bardziej abstrakcyjnych celach sprzyja rozwojowi tego typu dolegliwości. Ale to już chyba szerszy problem. pozdrawiam M...
  3. No można się oburzyć na tą działkę, ale... coś w tym jest. Wyobrażacie sobie wiejską kobitkę, która ma dzieciarnie do wykarmienia, trzodę do obrobienia i w pole musi iść. Ona sobie na depresję pozwolić nie mogła, a jakby sobie pozwoliła to... no cóż skończyłaby raczej szybko i marnie. I nikt by tego nawet nie zauważył. Taka okrutna prawda. A kto cierpiał za to na wszelkie globusy, migreny i takie tam? Wyższe sfery, te, które nie znały tak ciężkiej, fizycznej pracy. Ba, przykład z życia współczesnego. Znajoma, stwierdzona depresja, dobry mąż, kilkoro dzieci, nie pracująca w Polsce poza domem. Kobieta nie dawała rady. Sytuacja zmusiła ją do wyjazdu do Anglii na rok. Zdecydowała się na wyjazd i jakoś w Anglii bez leków, bez wsparcia, bez psychologów wytrzymała i świetnie sobie radziła. Praca więc sam często jest lekarstwem, odrywa od tego nieustannego myślenia os sobie. Nie zgodzę się jednak na to, że to idealne rozwiązanie owa ciężka praca. Bo może depresji nie było, ale nerwice, uzależnienia to i wiejski problem był i jest.
  4. Ja niestety już nie potrafię... Eh... mam już dość tego wszystkiego Mam już gdzieś to wszystko co się teraz ze mną stanie... Niech się dzieje co chce... ja sie poddaje... Hmm To nałóg, dotknął kiedyś i mnie dawno temu, bo sobie nie radziłam ze sobą, bo pociągało, bo było takie... uzależniające. Ale cóż, nałogi są po to by je rzucać, szczególnie gdy niszczą. Może więc zacisnąć zęby, złożyć komuś obietnice, że nigdy więcej i rzucić nałóg w cholerę? Mi pomogło. Od kilku lat spokój, choć były to najtrudniejsze lata w mym życiu być może, bo ktoś ważny odszedł ode mnie. Ale jakoś nie wróciły próby samobójcze ani samookaleczenia. Było tylko silne postanowienie, mocno zaciśnięte zęby i przekonanie, że zniosę wszystko, ale siebie nie stracę. Choć ryczałam, klnełam, wyłam z bólu. To co, zaciskasz zęby i... próbujesz?? M...
  5. Tak zerknęłam na ten dość dawny wątek i nie mogę nie skomentować. Czy to znaczy, że jakby pomagało, było jak tabletka na problemy, to ok, nie pomaga... to pal to licho? Jeśli się w ten sposób na to patrzy, to na pewno nie pomoże, bo nadal w centrum zostaje JA i nasze choróbsko. Nasz egoizm. A każda choroba, czy to fizyczna, czy psychiczna to kuszenie, by tym egoistą stać się w niesamowitym stopniu. Nie takim zdrowym, gdy to bronimy naszych interesów i poczucia wartości, ale chorym, gdy cały świat ma być tylko świadkiem naszych nieszczęść. A co by było, gdyby próbować bez oczekiwań? Powiedzieć sobie, że w całym wszechświecie nie ma kogoś, kto zrobi coś za nas? Nie dlatego, że uleczy, tylko dlatego, że człowiekiem jestem i ten obok jest nim również. I może mi nawet po łapach da, ugryzie, jak ranne zwierzę, może sam jest już przez swoją biedę skrajnym egoistą i nie daje rady tego zauważyć nawet, ale ... co z tego... Może gdyby nie ten nasz zakichany egoizm, świat byłby zdecydowanie lepszym miejscem. Dla nas również. pozdrawiam M...
  6. M...

    Witam

    Witam Wszystkich Forumowiczów serdecznie. Gdzieś tam mój nieco chaotyczny post już jest. Chyba będę do Was zaglądać jednak częściej. pozdrawiam M... (vel. Monika)
×