Skocz do zawartości
Nerwica.com

Cholerne obiadki...


Gość Psychotropka`89

Rekomendowane odpowiedzi

Hej :smile: ,

bardzo Was proszę o radę, bo nie umiem ogarnąć tematu, a nastał czas po latach, gdzie zdałam sobie sprawę z problemu. Nie wiem tylko jak z niego wybrnąć...

 

Od początku.

Mam rodziców starszych, wychowanych w stereotypie i schemacie: Facet to Bóg, oraz Jedzenie to Świętość. Od dziecka byłam niejadkiem. Nie byłam chudzielcem, byłam drobna ale bez przesady. Nie byłam w stanie przeżerać tego co moja babcia, rodzice i brat-spaślaczek. No nie mogłam... Stosowano różne metody. Sadzanie na 2,5 metrowej szafie i zostawianie na niej póki nie zjem, obelgi, że jestem gnidą, wymoczkiem, że mnie szlag jasny trafi od niejedzenia, spędzanie czasu przy znienawidzonej zupce całego popołudnia i wieczoru, bez możliwości wstania od stołu , itd.

Żywienie męczyło mój układ trawienny. Na śniadania dzień w dzień jajecznica z 2 jaj albo omlet, albo gluciaste jaja na miękko, albo dla odmiany jajka na twardo >. Śniadania były do zniesienia jeszcze. Najgorsze obiady...

Ciężkie zupy, ZAWSZE na kości, mięsie. Pływające oka tłuszczu, farfocje ze szpiku, który się z owych kości wygotował. Drugie danie, to kopa ziemniaków, mięcho ociekające tłuszczem, jakaś surówka czasem. Zupa musiała być zjedzona, mięso też.

Wszystko było na jednakowych talerzach. Dla mnie takie same pojemnościowo talerze, jak dla taty ważącego ponad 100kg.

No bez jaj...

We wczesnym dzieciństwie przyplątała się do mnie nerwica i emetofobia . Jedzenie stawało się coraz większą męką. Wszyscy w rodzinie albo się ze mnie śmiali, albo złościli, albo wyzywali.

Obiadki były koszmarne, bo rodzinka dodatkowo w komplecie, a u nas był taki cudny zwyczaj, że wszelkie kwasy ze szkoły, kłótnie, trzaskanie garami i wrzaski były właśnie wtedy... Żołądek od razu podchodził do gardła.

Trwało to długo. Niedługo przed moją wyprowadzką całkowicie odmawiałam obiadów. Nie tyle ja, co mój mózg i ciało. Już po paru łyżkach "dietetycznej" zupki lądowałam w wc z biegunką i mdłościami i znów wrzaski, wyzwiska...

Gdy zamieszkałam z Mężem stopniowo zaczęło się polepszać ale nadal jest kłopot...

Śniadanie zjeść muszę, kolacja też spoko, jem przekąski, itd. ale obiad... No staram się. Mąż gotuję ze względu na to, że ma dużo więcej czasu ode mnie. Gotuje lekko, smacznie, zdrowo. Ale ja mam blokadę. Nienawidzę robić posiłków. Nie nazwałabym tego lenistwem, bo o mieszkanie dbam, gary myję, zakupy zrobię, jestem pedantką ale obiad jest przykrym obowiązkiem, który znów coraz częściej omijam.

Coraz częściej okłamuję Męża, że zjadłam w pracy , a tak nie jest... Zaczynam jeść i pojawia się gul w gardle, robi mi się niedobrze i odsuwam talerz. Obrzydza mnie jego zawartość. Czuję się z tym źle... On się stara, dba, poświęca czas, a ja spuszczam to w kibel i jeszcze kłamię...

 

Pomóżcie mi... Co mogę zrobić? Jak nad tym pracować? "Suche" jedzenie nie stanowi dla mnie problemu. Najgorzej z zupami , ale z 2. daniem też mi ciężko.

 

Uważacie, że to jakaś trauma z dzieciństwa?

 

Byłam na psychoterapii ale jakiś mądrych rzeczy się nie dowiedziałam, a psychiatra sprzed lat jasno dał mi do zrozumienia, że jestem niewdzięczną gówniarą wobec moich rodziców.

 

Z góry dziękuję za odpowiedź.

Pozdrawiam

A.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Naprawdę nie masz żadnych ulubionych dan obiadowych? Teraz tyle jest potraw, których kiedyś w tzw. tradycyjnych domach się nie jadalo, np. pizza, spaghetti, makaron z warzywami. Może warto zacząć od obiadów jednodaniowych, nawet male porcje na początek, żeby nie kojarzyło się to z obiadem, a coś ciepłego było w brzuchu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na mitingach DDA/DDD czasami pojawia się hasło, rzucone przez terapeutę - obiad. Wywołuje to spore poruszenie wśród większości pacjentów. Nie bez powodu, bo dla DDA/DDD obiad kojarzy się z czymś przykrym, upokarzającym... Właśnie to w patologicznych domach kłótnie, obelgi, upokorzenie, uporczywe przepytywanie dzieci mają właśnie miejsce przy obiedzie. Według mnie to problem do obgadania na psychoterapii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie Twoja wina, że rodzina nie umiała uszanować że nie masz takiego rozciagnietego na wszystkie strony rzoladka, ze nie mozesz zmiescic porcji dla konia. Nie Twoja wina ze gotowali niesmacznie. Nie poszanowali twoich potrzeb i granic. Cialo Twoje sie przed tym bronilo. Musialy byc to czeste sytuacje ze az opor ciała przeszedl w nawyk i ciezko ci sie go pozbyc. Jak to z nawykami...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A moze to ze oni w jedzeniu upatrywali dawanie milosci i w niczym wiecej, sprawialo ze nie godzilas sie na taki stan rzeczy. Moi dawali milosc tylko przez dawanie kasy. Przez to dzis nie mam szacunku do pieniedzy i one sie mnie nie trzymaja, ciezko tez mi je zdobyc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Stakatela, mam ulubione dania. Pizza, wlasnie spagetti, wszystko to, czego w domu sie nie jadalo. Ale trzeba tez jesc normalne rzeczy. Jem je, staram sie.

Zupapomidorowa, to, ze jestem DDD to wiem niestety. Wlasnie z tym wszystkim kojarza mi sie obiady. I nie jestem odosobniona. Moja siostra tez jest po wyprowadzce, a do rodzicow jezdzi z bolem zoladka. Przed obiadami broni sie rekami i nogami. Ma taki sam uraz.

Wiem, ze musze przestac to kojarzyc w zly sposob ale to mi sie tak zakodowalo i wbilo w mozg, ze jest mi mega ciezko. Jak jezdzilam do chlopaka na weekendy, od piatku wieczorem, do niedzieli, to juz w niedziele po poludniu sie zaczynalo... Mdlosci, drzenia, ataki paniki. Nieraz z placzem wracalam do domu. Rodzice meza sa cudownymi ludzmi. Spokojni, mili, empatyczni. Po takiej weekendowej normalnosci, bardzo nie chcialam wracac do domu. Nie mieszkam z rodzicami prawie 2 lata, a te traumy nadal sa. Mimo, ze mieszkam niedaleko rodzicow, jezdze tam rzadko, zle mi tam, obco, siedze jak na szpilkach i tylko czekam, zeby wracac do domu.

Dodatkowo mama wydzwania do mnie po 2-3 razy dziennie. Strofuje mnie, opieprza za byle co, krytykuje, jaka to chuda jestem, jaki to maz ze mna biedny... Wypytuje czy obiad ugotowalam, czy posprzatalam, czy uprasowalam. No patologia. Od kilku dni zwyczajnie nie odbieram, bo mam dosc tego jadu, a ona z kolei robi mi wyrzuty, ze "juz niedlugo nie bedzie dzwonic. Ze jak umrze to bede miala spokoj", itp. Nie musze chyba dodawac, ze moj maz jest guru , a ja dno i pomywaczka. Gdy zdarzylo mi sie zwierzyc mamie z klopotow z mezem , zawsze slyszalam to samo. "Ustap. To dobry maz, nie narzekaj bo mu sie w koncu znudzi i cie w dupe kopnie. Nie pije, na kurwy nie chodzi, nie leje po pysku, wiec nie narzekaj. Robisz z igly widly. Jak zawsze wyolbrzymiasz." Nawet nie wiedziala o co poszlo... nic... Teraz nie jestem taka glupia i nie mowie jej nic. Nie ma to najmniejszego sensu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam podobne doświadczenia z dzieciństwa.

W mojej rodzinie również panował dziwny zwyczaj zmuszania dzieci do jedzenia. Nie dość, że mi to nie smakowało to było tego znacznie za dużo.

Obiad zawsze składał się z zupy i drugiego dania co jest według mnie obżarstwem.

Teraz jak o tym pomyślę to jestem godna podziwu, że udawało mi się tak często wymigać z jedzeniem, pozornie wydawało się to wręcz niemożliwe.

Głównie mój ojciec (wojskowy zapaleniec, który z niejasnych przyczyn nie kontynuował kariery zawodowej w tej dziedzinie) trzymał rygor, podczas posiłków byłam stale obserwowana. Sprawdzał czy niczego nie wyrzucam, mimo to i tak udawało mi się wielokrotnie poupychać jedzenie do flakonów, puf, zakopać w doniczkach, wyrzucić przez okno itd Niestety czasem się zdarzało, że nie miałam wyjścia i musiałam zjeść, wtedy to połykałam, zapijając dużą ilością wody, tak jak tabletkę. Ojciec zawsze się wkurzał z tego powodu :P Przez miganie się od jedzenia byłam bardzo często karana i po jakimś czasie, kiedy nie było już widać końca tych kar, przestałam o nie w ogóle dbać. Nie ruszało już mnie to (myślę, że to mogło się przyczynić do braku mojego zdyscyplinowania w przyszłości)

Często zdarzało się tak, że z mojej niedoli ratowała mnie matka, która po całym dniu mojego klęczenia przy stole, w końcu zabierała ode mnie te jedzenie. Ojciec miał sztywne zasady i nigdy by tego nie zrobił, pewnie gdyby nie matka to mogłabym siedzieć przy stole nawet kilka dni aż bym się nie poddała.

Mimo to ona również była raczej za tym żeby mnie tuczyć. Przez cały czas gadała o tym jaka jestem chuda, musiałam nosić kilka warstw ubrań ponieważ mówiła, że się wstydzi mojego kościotrupiego wyglądu. Twierdziła, że ludzie będą ją wytykać palcami z powodu podejrzeń o zaniedbanie przez nią mojej osoby.

W efekcie tortur żywieniowych doszło do tego, że w nocy płakałam z obaw przed nieuniknionym porannym śniadaniu :P (na szczęście nie trwało to bardzo długo, bo jak już wspomniałam wcześniej to później się zahartowałam)

 

We wczesnym dzieciństwie również miałam nerwicę, którą raczej wiązałam z czym innym. Teraz dochodzę do wniosku, że terror spowodowany posiłkami również mógł być z tym związany.

 

Moja gehenna żywieniowa zakończyła się po rozstaniu się moich rodziców. Wtedy już nikt nie dbał o to ile, jak i kiedy jem. Miałam święty spokój.

Teraz jednak myślę, że może lepiej byłoby gdyby to się nie zmieniło.

Może dzięki temu moja silna awersja do jedzenia przetrwałaby do dzisiaj... :105:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Twoja naciska na obiadki i kpi żeś chudzinka, że mężowi nie gotujesz. Moja nieco odwrotnie. ZArypana bizneswomen. Że tylko myślę o jedzeniu (lubię gotować dla siebie i innych), że koniecznie muszę schudnąć. Jak widać co rodzina to inne urojenia. Moja również mnie ma za nic, i choćby mnie mój po mordzie lał, tu uzna że moja wina tp.

 

Ja to uważam, że nie ma sensu na siłę się zmieniać i biczować po plecach. Ja się tak biczuję za krągły wygaląd bo mi matka wpoiła że muszę być szczupła i piękna. A Tobie wpoiła, że masz wszytko ładnie jeść i jak tego nie robisz, zaczynasz karać siebie samą jak niegdyś matka. To zła droga. Zaakceptuj w koncu siebie dziewczyno. Ja mimo ze lubię karmic innych, gdybys nie zjadla mojego obiadu ne mialabym ci za zle. Na prawde sa wazniejsze rzeczy na swiecie. Chocby poznanie drugiego czlowieka, jego wsparcie, jego bliskie bycie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Psychotropka`89, tak sobie myślę, ze to chyba nie sam obiad jest problemem, tylko skojarzenia, jakie wywołuje :? Swoją drogą, naprawdę próbujesz praktykować dwa dania? :smile: Dla mnie to jakaś masakra, jak zjem zupę, to już mi się nie chce drugiego.

 

Jak jecie z mężem ten obiad? Przy stole, na krzesłach, jak Bozia przykazała? Może łatwiej by Ci było przenieść się z żarciem na kanapę? (Wiem, kulturalne) Usiąść z facetem przy jakimś fajnym filmie, wypić kieliszek wina, zjeść na małym stoliku, a nie tak standardowo-obiadowo? Zrobić coś, żeby było jak najmniej podobnie do tego, co było i było parszywe.

BTW, skoro masz fajnego, starającego się męża, to może warto powiedzieć mu, że masz problem z klasycznym obiadem przy stole?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też znam z dzieciństwa wmuszanie żarcia. Moje główne wspomnienie z tym związane to, że nie mogłem wstać od stołu póki nie zjadłem obiadu do końca. Po pół godzinie wszystko robiło się zimne, więc musiałem zjeść takie zimne paskudztwo. A najgorsza trauma to mleko gotowane, zwłaszcza zupki mleczne, po których zwykle mnie mdliło i nie raz lądowały w kibelku, niestety już przetworzone przez mój żołądek. Do tej pory jak poczuję zapach mleka zbiera mi się na wymioty. Pamiętam jak będąc już odrobinę większy postanowiłem coś zakombinować. Był w domu taki duży wazon i jak mnie zostawiali chociaż na chwilę przy tym stole, wlewałem te zupki do niego. Wszystko się wydało, jak te zlewki po pewnym czasie zaczęły cuchnąć. Ale wtedy dostałem od ojca...

Rozumiem problem Psychotropki. Ja wprawdzie jestem w stanie jeść, ale nie wszystko i nie zawsze. A poza tym jak się zdenerwuję to zawsze boli mnie żołądek i jest mi niedobrze. Reakcja psa Pawłowa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

BARDZO Wam dziękuję za odzew.

Ja od zawsze byłam wrażliwa. Poza tym patologia w mojej rodzinie jest spora .

Mąż wie ale jakiś czas było lepiej , a teraz znów się pogorszyło, a ja nie mam sumienia robić Mu przykrości. Dziś zjadłam zupę-krem i trochę mięsa z bułką.

Z tym jedzeniem przy stole coś jest. Nie znoszę jeść w ciszy . Musi grać tv. Ale i to często nie pomaga. Gdy jemy przy stole zawsze robi mi się niedobrze i odstawiam talerz, dokładnie odruch Pawłowa. Jak jem oparta o ścianę, na łóżku, nogi mam nieludzko poukładane - wchodzi bez problemu. To też mam z domu, bo gdy tylko moje kolano wysunęło się za krawędź stołu, dostawałam. Tata też często gdy byłam przy stole, przechodząc za mną strzelał mnie w kark, w ucho. Tak o... dla zasady. Do dziś NIENAWIDZĘ, gdy ktoś za mną stoi. Nawet przed mężem czasem się kulę. Tak mi zostało.

Wmuszanie jedzenia, wmuszaniem. Siostra też mnie zmuszała ale robiła to z mózgiem . To jest wg mnie wychowawcze. A nie darcie mordy i szarpania, wyzwiska.

I rodzice zabraniali pić do posiłku, bo to "zapychacz". Kij, że dławiłam się ziemniakiem. Miałam zagryźć kotletem. :shock: Herbatka JEDYNIE po zjedzeniu obiadu/ogólnie posiłku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Psychotropka`89, ja też nie cierpię ciszy przy stole :roll: I w ogóle, jak tak piszesz, to zorientowałam się, że obiad przy stole zjadłam w ciągu ostatnich trzech miesięcy ze trzy czy cztery razy, jak ktoś na ten obiad wpadł. A tak to wolę na kanapie, w pracowni nad komputerem i tak dalej.

Nikt nic we mnie nie wmuszał, nikt mnie nie bił, a siedzenie przy stole i żucie mnie denerwuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też byłam zmuszana do jedzenia, głównie przez babcię, która rządziła w domu. Miałam jeść dokładnie to, co mi kazała, w dokładnie takiej ilości i o takiej porze, jak kazała. Nie mogłam zjeść np. kanapki z dżemem zamiast z serem albo dwie kanapki a nie trzy. Obiady były z dwóch dań, za duże porcje dla mnie, same potrawy, których nie cierpiałam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

We mnie też wmuszano jedzenie, kiedy byłam mała. No, ale ja byłam wyjątkowym niejadkiem, więc można to wytłumaczyć.

 

również byłam niejadkiem, ale mimo to i tak nie popieram zmuszania do jedzenia

przecież ani ja ani raczej nikt inny, nie zagłodziłby siebie na śmierć

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale trzeba tez jesc normalne rzeczy.

Nic nie trzeba. Twój problem to jest wdrukowane, że nawet kiedy nikt już nad tobą nie stoi i cię nie zmusza, nadal wydaje ci się, że musisz wpisać się w ten schemat, dwa dania, o regularnej porze. Masz prawo jeść obiady jednodaniowe, na ciepło, na zimno, wcześniej, później, masz prawo jeść to co lubisz. Ja jako dziecko myślałam, że nie można w życiu jeść tylko tego co się lubi, że do każdego dobrego dania musi być jakiś przykry obowiązek.

U mnie w domu trochę się zmieniło, bo nie mogę teraz jeść mąki i mleka, tak że niby jest trochę zrozumienia, że muszę świadomie wybierać, co jem, ale nie mogę się doczekać, kiedy będę mieszkać sama i sama sobie gotować rzeczy zdrowe, nowoczesne, mocno przyprawione. W domu nie gotowało się tłusto, ale np. było bardzo mało warzyw.

 

Do tej pory zdarza mi się wypluwać jedzenie, tak jak robiłam w dzieciństwie, kiedy musiałam siedzieć nad talerzem. Oczywiście się wyparli, że nikt mnie nie zmuszał do jedzenia, kiedy np. chciałam się iść bawić, ale to nieprawda. Jak jem poza domem zawsze staram się zjeść wszystko z talerza, chociaż nikt nade mną nie stoi. Często jem więcej niż mam ochotę. Czasem się boję, czy jakbym mieszkała całkiem sama i rzadko widywała się z rodziną to w ogóle bym jadła czy nie. Przeważnie nie jestem głodna. Ostatnio ciągle się czuję przejedzona.

 

A psychoterapeutka uważa, że wrażenie nadmiaru jedzenia bierze się z nadmiaru bodźców/emocji. I że ludzie używają obiadów do różnych dziwnych rzeczy, np. do ustalania i testowania granic, do poczucia kontroli, do okazywania zainteresowania.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×