Skocz do zawartości
Nerwica.com

Brak sensu zycia


onegdaj

Rekomendowane odpowiedzi

Wiola 173 ->

 

;-)) Spoko spoko... jestem juz po praktykach.

A co do problemow? Praca skutecznie odwraca moja uwage od nich. Musi byc jej tylko spooooro :D. Obecny zawod to jedyne momenty kiedy czuje sie dobrze. Problem zaczyna sie gdy musze wrocic do domu i w sezonie zimowym gdy jestem bez pracy.

A co do heterykow...

To naprawde wyglada troche inaczej. Priorytetem dla wiekszosci ludzi jest rodzina. Heteryk ma naturalna szanse na jej stworzenie. Sila rzeczy, staje sie ona sensem jego zycia.

A jezeli jest sie gejem dla ktorego przygodny sex nie stanowi zadnej wartosci (w sensie troche mnie to brzydzi) do tego jedynakiem wyrastajacym juz z okresu imprez, z zaproszeniami na obiady swoich szczesliwie dzieciatych przyjaciol z LO czy studiow, zadajesz sobie pytanie... jaki jest sens?! Ktoredy teraz? Coraz trudniej mi wyciagnac znajomych do kina bo ... "nie mam z kim malego zostawic", coraz trudniej wyciagnac kogos na flaszke bo "nie no stary... zona mnie zabije". A niestety swoje srodowisko ( mentalnosc rownolatkow) jest dla mnie patologia :D :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rola psychologa polega glownie na diagnozowaniu i poradnictwie. Jesli psycholog uzna,ze ktos potrzebuje terapii czy leczenia farmakologicznego,kieruja dana osobe do odpowiedniego terapeuty lub psychiatry. Sam nie musi prowadzic terapii. W czym wiec mialaby mu przeszkadzac choroba typu nerwica czy depresja(szczegolnie przebyta np.kilka mies.wczesniej),jesli do gabinetu przyjdzie np.matka pytajaca jak ma sobie radzic z synem narkomanem,zona,ktora widzi,ze jej malzenstwo wisi na wlosku itp.itd. Oczywiscie co innego psycholog chory na schizofrenie,czy inne choroby,ktore sa postrzegane spolecznie (i slusznie) za choroby wiekszego kabru delikatnie mowiac...Takiego nie chcialabym odwiedzic;)

 

Mysle, ze psycholog w dzisiejszych czasach zastapil dawniejszego ksiedza. Psycholog jest tez naszym platnym przyjacielem, ktoremu mozemy sie wyzalic i tez wyspodwiadac. I nawet w pewnym sensie pacjent tez liczy na rozgrzeszenie, bo oczekuje, ze jego problem stanie sie typowym objawem czegos tam, albo syndromem kogos tam. Bo dzis nawet zwyczajne lenistwo i obiboctwo ma swoje zwyczajne, ladna nazwe w terminologii psychologicznej. Bo to juz nie jest lenistwo, a choroba... Nawet dziwkarstwo potrafi byc usprawiedliwionym u psychologow. Bo tez powiedza, ze to, ze oddaja sie przypadkowym mezczyznom, to podswiadome szukanie milosci, bo mama nigdy nie pokazala jej na czym milosc polega. Po takich slowach ow dziwka jest w pewnym sensie rozgrzeszona, gdyz psycholog niejako odebral jej poczucie winy. No jednak co jezeli ten psycholog; powiernik naszych trosk i zmartwien, rozgrzeszyciel naszych czynow i bezczynnosci okaze sie, ze rowniez nie do konca ma zdrowy umysl; rowniez zmaga sie z pewna dolegliwoscia. Wtedy na zaufaniu pojawia sie pewna skaza. Wiec ja bym osobiscie sie bal zwierzac komus, kto ma problemy ze soba. Wpierw powinno sie chyba zadbac o siebie, a potem o innych. Bo dajmy na to taka sytuacje, w ktorej serce psychologa zlamane zostalo przez milosc jej zycia. Wiec czy taka kobieta jest dobra osoba do pomagania do dojsciu do siebie innej kobiecie, ktora rowniez zmaga sie z zranionym uczuciem ?

 

Nie kazdy ale przyczyny dla ktorych Ty chcesz skonczyc szybko swoj zywot, sa wrecz modelowymi przyczynami,dla ktorych chca ze soba skonczyc ludzie chorzy na depresje:" Nie widze nic przed soba", "Nie ma przyszlosci przede mna","Nie przydarzy mi sie juz nic dobrego w zyciu", "Zycie nie ma sensu", "Nie mam juz sily walczyc", "Przegralem swoje zycie","Jestem do niczego", "Nic nie sprawia mi przyjemnosci" to standardowe wypowiedzi chorych na depresje i jednoczesnie Twoje wlasne wypowiedzi...

 

Ok, moge miec jakies symptomy depresji, ale czy nie moge byc "ponad" nia i decydowac o swoim zyciu na zasadzie zwyklego rachunku prawdopodobienstwa co sie wydarzy w moim zyciu, a nie tkwic w oparach depresji ? Przeciez nie jestem jakims frustratem; nie krzycze, nie uzalam sie, nie obwiniam nikogo - zachowuje zupelna trzezwosc myslenia. To, ze mam objawy depresji, nie znaczy od razu, ze ona kieruje moim mysleniem.

 

Wrazliwosc tez nie jest zadna przeszkoda-nie jestes jedynym wrazliwym mezczyzna na swiecie:)

 

Ale chyba jedynym w moim wieku, ktory nie ma nic pozytywnego oprocz wrazliwosci ;)

 

Napisales,ze ostatni raz byles szczesliwy majac ok 10 lat.Co wtedy dawalo Ci szczescie? Czy dzis tez by Cie to uszczesliwilo?

 

To byl okres niewinnosc i beztroski, wiec chyba oczywistym jest, dlaczego wtedy czulem sie szczesliwy. Wtedy bylem glupiutki, nie zdawalem sobie z niczego sprawy. Myslalem, ze caly swiat to moje miasto, myslalem ze wszyscy, jak ja bawia sie na podworku, nie zastanawialem sie nad przyszloscia, wszystko takie odlegle mi sie wydawalo, a dzisiaj juz nie mam z czym zwlekac, przyszlosc dzieje sie na moich oczach, juz nie moge czekac myslac ze mam czas bo go nie mam, zycie juz zaczelo sie dawno temu a ja marnuje tylko swoj czas.

Wtedy wiec bylem szczesliwy, bo bylem glupiutki i nieswiadomy tego wszystkiego.. Czasem naszla mnie mysl o tym, co bede robil w przyszlosci i nie mialem pojecia: jak kazdy dzieciak jedynie marzylem, by zostac pilkarzem, choc wiadomo bylo, ze to nierealne. A poza tym, juz realnie probujac wyobrazic siebie za iles tam lat, to nie mialem pojecia kim zostane. Myslalem, ze moge byc typowym robotnikiem, lecz nie wyobrazalem sobie tego, wiec szybko te mysli wypedzalem; pocieszajac sie, ze to normalne, bo za wczesnie na to, by byc gotowym na doroslosc i niejako zwalajac wszystko na karb mlodego wieku. Dzis zatem musialbym stracic cala swoja swiadomosc; to co zebralem w umysle przez cale zycie i odzyskac dziecieca niewinnosc, a to niemozliwe bo nie da sie cofnac czasu i nie da sie znow cale dnie spedzac na podworku, grajac w pilke, bawiac sie w chowanego, nie myslac o przyszlosci.

 

Ludzie, zdecydujcie sie w koncu, bo jedna osoba mowi mi, zebym zalozyl biznes internetowy; inna, zebym poszedl sie leczyc, a trzecia, zebym zapisal sie na kurs tanca. A niektorzy z was obrazaja moja skromna, bo skromna, ale jednak inteligencje, myslac, ze rozwiazanie wszelkich moich problemow moze byc takie proste; ze niby wystarczy paru znajomych. Ja nie jestem wielce skomplikowany, ale i nie taki prosty, by nagle jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki odmienic poprzez zapoznanie sie z ludzmi. Jak juz mowilem: na moj brak sensu egzystancji sklada sie kilka warstw; samotnosc jest tylko jedna z wielu. A poza tym nie wystarcza mi sami znajomi. Jeszcze w zeszlym roku bylem z grupka znajomych na sylwestrze w gorach i niby bylo fajnie, niby okej, a jednak dla mnie to byl fatalny wyjazd. Zle sie czulem wsrod tych ludzi, czulem sie uwieziony w pewnym schemacie; obrazie mnie samego, do ktorego wszyscy przywykli. I ktos powie: to badz soba ! Ale nie moglem i nie moge.

 

Caly czas mam wrazenie, ze sie wyniszczam w srodku; czuje sie taki zdezelowany, ze mam nieodparte przeczucie, ze z czasem bede tylko smutnym cholerykiem, przeklinajacym na wszystko, bo wszystko przypomina o tym, czego sie nie mialo. Coraz czesciej widze, ze sie unosze gniewem, stosuje liczny sarkazm, zaczynam drwic i obnazac cudza glupote, co prowadzi tylko do zuchwalstwa poczucia wyzszosci, a kiedys bylem strasznie samokrytyczny wobec siebie, a innych uznawalem za lepszych... Za 10 lat zapewne stalbym sie typowym gnusnym i zgorzchnialym samotnikiem, ktoremu przeszkadza slonce za oknem i wrzask dzieci bawiacych sie na dworze, bo przywoluje pamiec, ktora tylko rozjatrza niezagojone rany.

Dzis rano bylem w pracy; znow ten dolujacy widok ludzi o poranku, tloczacych sie w autobusie, z wyrazem oczu, jakby jechali na skazanie. Podobnie, jak u jazzowe, ja tez sie zastanawiam, jak oni moga tak codziennie wstawac o czwartej i jechac do jakiejkolwiek smutnej pracy, jaka pelnia. Co ich sciaga z lozka kazdego dnia, ze nie sa zmeczeni tym jeszcze ? Przeciez maja swiadomosc, ze to samo ich czeka przez nastepne dlugie lata, wiec co jest ich motywacja ? Chyba jedyna obrona przed tym swiatem jest po prostu absolutny zanik mysli. Gdyby ta ich praca jeszcze cos znaczyla, gdyby mogli sie podbudowywac, ze ktos to doceni, ze ich wysilek przyczyni sie dla dobra ludzi... Ale ich praca, tak samo, jak moja praca jest tylko trybem maszyny, ktora mozna wymienic w kazdej chwili. Cholera, przeciez po tych ludziach wkrotce nic nie zostanie; zadna spuscizna, zadne slowa, nawet pamiec szybko przeminie. A po mnie tym bardziej, bo rodzicom zostalo jakies 30 lat zycia, jak dobrze pojdzie, a gdy oni umra, to juz nikt nie wspomni mnie. Dlatego jedyna pocieszajaca mysla, jaka mnie ostatnio naszla, jest pewien plan co do wykorzystania ostatnich swoich dni przed smiercia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Onegdaj -->

 

Wiekszosc ludzi pozbawiona jest wiekszej wrazliwosci. Podchodzi do zycia BEZMYSLNIE. I wlasnie im zazdroscimy :D

Mnie ostatnio dreczy tez inna mysl. Jakis czas temu zmarla moja babcia, z ktora jako najmlodszy wnuk mialem najblizszy kontakt.

Od Jej smierci, patrze na mame i zdaje sobie sprawe ze ... o Fuck... Ona jest nastepna a po Niej juz tylko ja.

I znowu... gdzie tu sens? Skoro i tak mamy umrzec, na cholere nam budowac cokolwiek? Zdobywac majatki?

 

O co tu chodzi???

A moze to wlansie pytanie powinnismy sobie czesciej zadawac? I dochodzic do odpowiedzi ze chodzi o drugiego czlowieka...

Smuci mnie osobiscie fakt, ze nie potrafie przez te wszystkie "ciezkie" mysli o egzystencji, cieszyc sie dniem codziennym. Ze nie czuje juz smaku lodow waniliowych, ze pory roku uciekaja mi niezauwazone, ze na sile wymyslam sobie jakis plan na zycie bo nie mam odwagi go sobie odebrac. A przeciez chcialby sie niekiedy...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Onegdaj -->

 

Wiekszosc ludzi pozbawiona jest wiekszej wrazliwosci. Podchodzi do zycia BEZMYSLNIE. I wlasnie im zazdroscimy :D

Mnie ostatnio dreczy tez inna mysl. Jakis czas temu zmarla moja babcia, z ktora jako najmlodszy wnuk mialem najblizszy kontakt.

Od Jej smierci, patrze na mame i zdaje sobie sprawe ze ... o Fuck... Ona jest nastepna a po Niej juz tylko ja.

I znowu... gdzie tu sens? Skoro i tak mamy umrzec, na cholere nam budowac cokolwiek? Zdobywac majatki?

 

O co tu chodzi???

A moze to wlansie pytanie powinnismy sobie czesciej zadawac? I dochodzic do odpowiedzi ze chodzi o drugiego czlowieka...

Smuci mnie osobiscie fakt, ze nie potrafie przez te wszystkie "ciezkie" mysli o egzystencji, cieszyc sie dniem codziennym. Ze nie czuje juz smaku lodow waniliowych, ze pory roku uciekaja mi niezauwazone, ze na sile wymyslam sobie jakis plan na zycie bo nie mam odwagi go sobie odebrac. A przeciez chcialby sie niekiedy...

 

Wiesz, czytajac pewna ksiazke naszla mnie inna dolujaca mysl. Bo dzis z pewna litoscia spogladamy na naszych przodkow - tych dawnych i niedawnych, ktorych okres zycia przypadl na odlegle nam wieki. Widzimy dzis ile ich ominelo; tyle rozwiklanych tajemnic, tyle odkryc... Bo co ma powiedziec o zyciu taki prehistoryczny czlowiek, ktorego jedyna chluba bylo wynalezienie ognia ? On nic o swiecie nie dowiedzial sie, ani nie odkryl zadnego sensu, bo nawet nie byl w stanie sobie zadac takiego pytania. Ale i nas to czeka. My tez odejdziemy i nastepne pokolenia beda z wyrzutem na nas patrzyc, jako tych, ktorych ominely wielkie wydarzenia, wielkie odkrycia; byc moze ktos bedzie w stanie nawet udowodnic, albo zaprzeczyc istnienie Boga lub skonstruowac wehikul czasu, moze nawet ktos odkryje idealny system, w ktorym nie bedzie miejsca na wojny, glod i bedzie jak w piosence "Imagine" Lennona. A byc moze tez ktos wynajdzie lekarstwo na raka... Moze odnajdziemy jedna i jedyna przyczyne naszej egzystencji. I to wszystko nas ominie. Jest w tym jakas losowa niesprawiedliwosc, ze nasze zycie jest taka sztafeta pokolen, w ktorej nikt nie zna ostatecznego rozstrzygniecia... A moze ktos doczeka finalu wszystkiego, kiedy poznamy odpowiedzi na kazde pytanie ? Ale zapewne dostapia tego tylko ci, ktorzy znalezli sie na ostatniej zmienie tej sztafety i to jest niesprawiedliwe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Onegdaj -->

 

Wiekszosc ludzi pozbawiona jest wiekszej wrazliwosci. Podchodzi do zycia BEZMYSLNIE. I wlasnie im zazdroscimy :D

Mam pytanie skąd wysnuwasz takie wnioski i dlaczego utożsamiasz brak problemów nazwijmy to psychicznych z bezmyślnością tudzież brakiem wrażliwości ??

Pozdrawiam

G

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiola 173 ->

 

Priorytetem dla wiekszosci ludzi jest rodzina. Heteryk ma naturalna szanse na jej stworzenie. Sila rzeczy, staje sie ona sensem jego zycia.

 

 

Eee tam...;) Mam prawie tyle samo lat, co Ty (jutro 25-prosze zyczyc mi wszystkiego najlepszego!:D) i ani mi, ani kolezankom nie spieszno do zakladania rodziny,mimo, ze czesc ma swoich partnerow. Wyjazdy,wycieczki w znane i nieznane, spotkania, rozmowy,czasem imprezy,to cos co nas cieszy:) Jak widac wszystko jest kwestia podejscia:)

 

[Dodane po edycji:]

 

" Wiec ja bym osobiscie sie bal zwierzac komus, kto ma problemy ze soba. Wpierw powinno sie chyba zadbac o siebie, a potem o innych. Bo dajmy na to taka sytuacje, w ktorej serce psychologa zlamane zostalo przez milosc jej zycia. Wiec czy taka kobieta jest dobra osoba do pomagania do dojsciu do siebie innej kobiecie, ktora rowniez zmaga sie z zranionym uczuciem ?"

 

Jak uwazasz, ja bym sie tam nie bala:) Tym bardziej,ze i tak bym sie nie dowiedzila o chorobie psychologa. Kazdy-czy to psycholog,czy nie psycholog ma swoje problemy.Wedle Twojego myslenia,wobec tego nikt nie powinien byc psychologiem.

 

 

 

Wrazliwosc tez nie jest zadna przeszkoda-nie jestes jedynym wrazliwym mezczyzna na swiecie:)

 

Ale chyba jedynym w moim wieku, ktory nie ma nic pozytywnego oprocz wrazliwosci ;)

 

Ja tam widze u Ciebie wiecej pozytywow:)

 

Mowisz,ze nie mzona zyc,nie myslac o przyszlosci. Ja wlasnie staram sie nie myslec o przyszlosci. Co ma byc to bedzie!Moze bedzie zle a moze los zgotowal dla mnie jakas niespodzianke,kto wie?:)

 

"Ludzie, zdecydujcie sie w koncu, bo jedna osoba mowi mi, zebym zalozyl biznes internetowy; inna, zebym poszedl sie leczyc, a trzecia, zebym zapisal sie na kurs tanca.

A niektorzy z was obrazaja moja skromna, bo skromna, ale jednak inteligencje, myslac, ze rozwiazanie wszelkich moich problemow moze byc takie proste; ze niby wystarczy paru znajomych. Ja nie jestem wielce skomplikowany, ale i nie taki prosty, by nagle jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki odmienic poprzez zapoznanie sie z ludzmi. Jak juz mowilem: na moj brak sensu egzystancji sklada sie kilka warstw; samotnosc jest tylko jedna z wielu. A poza tym nie wystarcza mi sami znajomi. Jeszcze w zeszlym roku bylem z grupka znajomych na sylwestrze w gorach i niby bylo fajnie, niby okej, a jednak dla mnie to byl fatalny wyjazd. Zle sie czulem wsrod tych ludzi, czulem sie uwieziony w pewnym schemacie; obrazie mnie samego, do ktorego wszyscy przywykli. I ktos powie: to badz soba ! Ale nie moglem i nie moge.

 

Yhy,czyli juz wiemy-znajomi nie daja Ci szczescia na tym etapie,zapisanie sie na jakis kurs tez nie wchodzi w gre. Nadal jednak nie wyprobowales farmakologi!:)Dlaczego by nie sprobowac?:) Jak zupelnie nie podziala,no to trudno,nic nie stracisz. Ale mozesz duzo zyskac!:)

 

 

"Dzis rano bylem w pracy; znow ten dolujacy widok ludzi o poranku, tloczacych sie w autobusie, z wyrazem oczu, jakby jechali na skazanie. Podobnie, jak u jazzowe, ja tez sie zastanawiam, jak oni moga tak codziennie wstawac o czwartej i jechac do jakiejkolwiek smutnej pracy, jaka pelnia. Co ich sciaga z lozka kazdego dnia, ze nie sa zmeczeni tym jeszcze ? "

 

A kto nie ma takich mysli,jak Ty? Czlowieku,co dzien mysle sobie: "K....,znowu do pracy,ale koszmar!"Znajomi wysylaja mi rano rozpaczliwe smsy w rodzaju: "Co dzien mam nadzieje,ze dojde do pracy i zobacze,jak ona plonie i bede miec dzien wolnego.Ale nic z tego!":D No ale coz,po pracy mozna sobie "pozyc" dzieki pensji z tejze pracy:)

 

"Dlatego jedyna pocieszajaca mysla, jaka mnie ostatnio naszla, jest pewien plan co do wykorzystania ostatnich swoich dni przed smiercia."

 

Nie no... zaraz zaraz...To jakis skandal!;) Zdobyles nasza sympatie i zamierzasz sie zawijac? Tak byc nie moze! :nono: :)

 

[Dodane po edycji:]

 

"Moze odnajdziemy jedna i jedyna przyczyne naszej egzystencji. I to wszystko nas ominie. Jest w tym jakas losowa niesprawiedliwosc, ze nasze zycie jest taka sztafeta pokolen, w ktorej nikt nie zna ostatecznego rozstrzygniecia... A moze ktos doczeka finalu wszystkiego, kiedy poznamy odpowiedzi na kazde pytanie ? Ale zapewne dostapia tego tylko ci, ktorzy znalezli sie na ostatniej zmienie tej sztafety i to jest niesprawiedliwe."

 

Niebawem 2012, wiec moze objawi sie nam prawda:) Wytrzymales tyle w takim stanie,to wytrzymasz jeszcze te pare lat. Swoja droga,jak mozna mowic o sobie,ze jest sie slabym,skoro tyle lat przezylo sie tak,nie ukrywajmy, cierpiac?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak uwazasz, ja bym sie tam nie bala:) Tym bardziej,ze i tak bym sie nie dowiedzila o chorobie psychologa. Kazdy-czy to psycholog,czy nie psycholog ma swoje problemy.Wedle Twojego myslenia,wobec tego nikt nie powinien byc psychologiem.

 

Chodzilo mi raczej o szczegolne przypadki - glownie depresje. Brak mozliwosci obiektywnego ocenienia wlasnego stanu i nieprzezwyciezenie go, moze rzutowac na przebieg rozmowy z osoba o podobnych objawach depresyjnych. Bo psycholodzy to nie sa jakies supermany, o sercu odpornym na smutek. A gdy jest smutek, zaraz potem pojawia sie zal, ktory zaczyna usprawiedliwiac skolatana dusze. I wtedy trudno o madre, racjonalne porady.

 

Yhy,czyli juz wiemy-znajomi nie daja Ci szczescia na tym etapie,zapisanie sie na jakis kurs tez nie wchodzi w gre. Nadal jednak nie wyprobowales farmakologi!:)Dlaczego by nie sprobowac?:) Jak zupelnie nie podziala,no to trudno,nic nie stracisz. Ale mozesz duzo zyskac!:)

 

Podobnie mowia akwizytorzy i swiadkowie jehowi. Nie dzieki - stracilbym zupelnie zaufanie do siebie, gdybym wzial jakies lekastwa na glowe. Cenie sobie, to jakim jestem. Byc moze jest cos ze mna nie tak, ale taki juz jestem. Wole siebie z pelnym bagazem wad i ulomnosci, niz faszerowac sie dragami i spiewac w takt wszystkim znana melodie.

 

 

A kto nie ma takich mysli,jak Ty? Czlowieku,co dzien mysle sobie: "K....,znowu do pracy,ale koszmar!"Znajomi wysylaja mi rano rozpaczliwe smsy w rodzaju: "Co dzien mam nadzieje,ze dojde do pracy i zobacze,jak ona plonie i bede miec dzien wolnego.Ale nic z tego!":D No ale coz,po pracy mozna sobie "pozyc" dzieki pensji z tejze pracy:)

 

Akurat w tamtym przypadku mowilem o typowym 40 paro latku, ktory mogl miec kiedys marzenia, lecz stracil juz dawno zludzenia. I co kogos takiego jeszcze mobilizuje jeszcze ? Fakt, ze dodatkowa premia starczy, by splacic dlug; perspektywa urlopu za 2 miesiace, czy uzbieranie na telewizor z jakoscia obrazu HD ? To bledna polityka, bo od malenkosci jestesmy karmieni bredniami, ze mozemy miec wszystko; ze marzenia moga sie spelnic, a przeciez ktos bedzie musial zamiatac ulice, odsniezac drogi, by inni mogli udac sie w droge prowadzaca do spelnienia ich marzen. Potem wlasnie biora sie tacy, jak ja, w ktorych umyslach powstala przepasc miedzy ich "chciec", a ich "moc". To rodzi frustracje i niemoznosc pogodzenia sie z wlasnym losem zdeterminowanym przez niezalezne czynniki.

Kiedys w wolne dni lubilem wstac przed switem, i jakby nigdy nic, wyjsc z domu z nastawieniem, ze ide do pracy. Dopiero objezdzajac miasto autobusem, przypatrujac sie ludziom jadacym wylacznie do pracy, zdawalem sobie sprawe, ze to mnie nie dotyczy; czulem sie wtedy wolny z malujaca sie perspektywa wolnego czasu, wyobrazajac sobie innych, ze mi zazdroszcza. Ale wlasnie w ten sposob musze wciaz oszukiwac umysl, by jakos przetrwac. Leki tez by mnie oszukiwaly, a ja chcialbym byc szczesliwy sam z siebie - wstac rano szczesliwy i utrzymac to do wieczora.

Cholera, ja juz nie umiem tak pracowac... Podobno zyjemy w nowoczesnych czasach, ktorych przyswieca idea humanitaryzmu i poszanowania godnosci ludzkiej; w czasach wolnosci, ktorej nigdy ludzkosc nie posiadala w takich ilosciach. Ale zludna to wolnosc, gdy wybierac trzeba pomiedzy tlamszeniem wlasnej indiwidualnosci i okrutnym uczuciem upodlenia, a nedza; tym bardziej, ze dzis wkolo jestesmy torpedowani z wszystkich stron przykladami idealnego zycia z samochodem niemieckiej marki, telefonem z pakietem "biznes", tysiacem znajomych na nk zazdroszczacym zdjec z Egiptu i kredytem na mieszkanie na 50 lat. I czlowiek niech sie wylamie z tej sielankowosci, to albo skonczy w dybach nowoczesnego niewolnictwa i praca od 6tej do 15tej i zyjacej od 15stej do 22giej, albo wyladuje ze swoja wolnoscia na ulicy. To jest ta wolnosc: mozesz miec wszystko, ale za wszystko musisz oddac wszystko; nie musisz miec telefonu komorkowego, ktory jak lancuch u nogi, nie daje odejsc na daleko, ale bez niego sprobuj dzisiaj zyc... Po prostu meczy mnie to wszystko... Kiedys wracalem z pracy, to mialem spokoj do konca dnia. Teraz wracam dajmy na to o 15stej i zaraz potem dobija mnie swiadomosc, ze zaraz znowu musze tam wracac. Potem przychodzi weekend, ktory zaraz sie konczy i znow od nowa lecimy z naczelnym mottem wiekszosci ludzi: "Byle do piatku !". Albo ci, o spojrzeniu bardziej dalekosieznym: "Byle do urlopu !". A co do jasnej cholery bedzie, gdy urlop sie skonczy ? To jest takie bimbanie od weekendu do weekendu, od wakacji do wakacji, od urlopu do urlopu, z przystankiem na kino, piwo - odetchnieniem od codziennosci. I gdzie tu u licha sens zawarty ? Wychodzi na to, ze wiekszosc zyje tylko po to, by umrzec. I ja tez sie tak czuje. Wiec co za roznica wlasciwie, czy umre jutro, czy za 50 lat ? Przeciez te 50 lat to male ziarenko piasku w historii Ziemi - jakie to ma znaczenie ? Ludzie innych strasza pieklem, ze niby samobojstwo to najgorszy grzech. Jasne, Pan Bog podarowal nam slaba nature, niesprawiedliwosc ziemska, tylko po to, by potem nas sadzic niebianskim sadem, gdyz czlowiek nie byl w stanie przeskoczyc natury, ktorej tworca byl sam Bog. Poza tym skad pewnosc, ze ci, ktorzy grzecznie doszli do poznych lat starosci - nie ryzykujac i nie zyjac, beda lagodnie osadzeni ? Kiedys byl taki film - stary i malo znany; w nim umiera pewien dosc mlody czlowiek, okolo trzydziestki i trafia do nieba. Tam ma odbyc sie jego proces, ktory albo pozwoli mu zostac w krainie szczesliwosci, albo byc straconym do piekla. Ale choc byl czlowiekiem prawym i dobrym, nie jest to pewnym, ze zostanie dopuszczony do raju, bo tego warunkiem jest przynajmniej staranie sie, by za zycia stawic czolo wlasnym lekom i niemoznosciom. Tylko dzieci, z racji tego, ze sa zbyt mlode, by miec jakiekolwiek leki sa zwolnione z sadu. I tak wlasnie moze byc. A ja tez zmagam sie z obawa, co moze byc po drugiej stronie, wiec wygranie z ta obawa moze byc rownie dobrze wynagrodzone.

 

Niebawem 2012, wiec moze objawi sie nam prawda:) Wytrzymales tyle w takim stanie,to wytrzymasz jeszcze te pare lat. Swoja droga,jak mozna mowic o sobie,ze jest sie slabym,skoro tyle lat przezylo sie tak,nie ukrywajmy, cierpiac?

 

Nie wierze w te brednie o roku 2012. A przezylem, bo prowadzila mnie nadzieja; dzis jestem slepcem bez przewodnika.

 

Nie no... zaraz zaraz...To jakis skandal!;) Zdobyles nasza sympatie i zamierzasz sie zawijac? Tak byc nie moze!

 

Czemu ja mam wrazenie, ze mnie traktujesz jak male dziecko ? ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich, wczoraj natknęłam się na waszą dyskusję i chciałam się z wami podzielić moim zagubionym ja...

Brak sensu, celu, poczucia wartości, marazm...to wszystko towarzyszy mi każdego dnia...bardzo mnie to przytłacza i dołuje...nie potrafię się skupić na najprostszych czynnościach, w pracy i jeszcze teraz przygotowania do sesji idą mi totalnie beznadziejnie. Odczuwam totalny brak chęci do życia (nie mam tu na myśli żadnych kwestii związanych z targnięciem na swoje życie). Poranna pobudka z myślą "znowu do pracy " w pracy towarzysząca myśl "byle do 16 i potem będzie ok" a po 16 "byle do wieczora zasnąć" i tak mi życie przemyka przez palce...jestem gdzieś obok tego wszystkiego, nie potrafię się zebrać w garść, pozbierać do kupy i zacząć działać, podejmować decyzje, uczestniczyć w codziennym życiu, powoli już odłączam się od znajomych...wspólne wyjścia powodują u mnie wrażenie, że jestem inna niż oni, nikt mnie nie rozumie, jestem beznadziejna. Może piszę trochę chaotyczne (ale to mój debiut) ale postępujące zamykanie się na świat zewnętrzny, na kontakty z ludźmi, dołowanie się i poczucie, że ktoś się gdzieś pomylił umieszczając mnie na tym świecie przeraża mnie powoli coraz bardziej. Nie chce iść do lekarza, nie chce żadnej diagnozy ani lekarstw...uważam, że to nie pomoże..nie potrzebuje nazewnictwa tego co mi jest, nie chce leków , żeby spojrzeć na wszystko z innej perspektywy bo jak się skończą to co? Ale z drugiej strony nie wiem co robić...jestem z tym sama

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To podobnie sie czujesz jak ja, ale na tym forum, w dziale "depresja" chyba trudno o jakas oryginalnosc. Ale tez codzien wstaje wczesnie rano i mysle sobie "Cholera, znowu do tej pracy". Ubieram sie i ide na ten przystanek, a tam od razu posepnymi minami witaja mnie ludzie starsi dwa razy ode mnie i wtedy sie zastanawiam, czy tak wlasnie bedzie moje zycie wygladac; czy tez za dwadziescia lat bede dalej przychodzil z rana na ten sam przystanek, czy inny podobny ? No i wreszcie przyjezdza ten autobus linii 86, wsiadam do niego, a tam witaja mnie kolejni starsi ode mnie ludzie z tym samym wyrazem twarzy, zawierajacy polaczenie sennosci, zmeczenia, strudzenia i goryczy uplywajacych dni... Docieram do tej pracy na szosta i slucham komend od ludzi, ktorym jedna z nielicznych slodyczy zycia, jakie zostaly im, to wlasnie dyrygowanie takimi, jak ja. W sumie liczac dojazdy, przebranie sie i przygotowanie i sama prace, to ja tam spedzam 10 i pol godziny. Gdy wracam wiec do domu, teoretycznie powinno mi zostac 6 godzin dnia, zanim sie poloze spac. Jednak rzadko kiedy dbam o to, zeby sie dokladnie wyspac, wiec skaracam sobie sen do czterech, czasem do trzech godzin; czasem w ogole nie spie, bo nie cierpe tej swiadomosci, ze marnuje caly dzien. Bo tak to sobie wyobrazam wlasnie, ze przez sen i w pracy marnuje swoj czas. Po prostu jestem tym wszystkim juz zmeczony; nie mam nawet checi do jakichs zmian, chocbym i mial jakis pomysl na nie. A tak to, co ja robie ? Marnuje tylko dzien za dniem... Dzien po dniu mija mi tak samo i nie wiem dokad to wszystko zmierza. Ja nie chce, by moje zycie caly czas polegalo na takiej proznej egzystencji, gdzie na jedna krople nadziei przypada strumien goryczy. Tak trudno mi jest z siebie wydobyc pojedynczy usmiech, a tak latwo wpasc w kolejny dolek...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no właśnie to uczucie niespełnienia jest tak dotkliwe... każdy człowiek potrzebuje jakiejś sfery w której się sprawdzi, wykaże, w której jest dobry...jedni mają to w pracy inni mają hobby...ja niestety w pracy tego nie mam a po pracy też ciężko jest mi coś zrobić...we wcześniejszych wpisach natknęłam się na info , że piszesz...jakieś opowiadania, powieść? bardzo mnie to zaintrygowało i [przepraszam jeśli pytam..nie musisz odp...ale ja mam takie małe marzenie , że któregoś dnia zbiorę się w sobie i przeleje na papier co w mej głowie drzemie...tylko póki co brak wiary w siebie trochę mnie hamuje..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ano pisze, ale glownie krotkie opowiadania, nawet jakies wiersze, wiekszosci nawet nie koncze, bo po prostu nie chce zepsuc dobrego pomyslu. Jestem swiadom tego, ze wciaz mi wiele brak, i ze musi minac jeszcze duzo czasu, zanim bede w stanie napisac cos dluzszego i posiadajacego jakas wartosc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Onegdaj, jeśli chcesz być pisarzem, to zbieraj wszystkie doświadczenia, jakie niesie Ci życie. Nie mogę tego znaleźć drugi raz, ale napisałeś, że nie możesz być sobą. Odpowiedź brzmi: możesz. :). Niejeden pisarz klepał biedę, miał ze sobą problemy i wyszło to na dobre jego twórczości. Może do szczęścia wystarczy, że założysz, że jeszcze jednak nie wiesz wszystkiego? Zamiast udowadniać, że masz świadomość wyższą od innych. Jeżeli przyjmiesz z pokorą, że życie jeszcze może Cię czegoś nauczyć, to może odzyska ono sens? I każdy dzień będzie niespodzianką?

 

[Dodane po edycji:]

 

I jeszcze, z Twoich postów bije lęk przed "poniżeniem". Jeśli chcesz pisać, to chyba bliska jest Ci zasada: "Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce". Uczucie upokorzenia to też część naszego życia, która może nas popchnąć na nowe tory. Każdy człowiek je czasem przeżywa. Jak chcesz pisać o ludziach, skoro chcesz być zawsze "ponad"?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Łatwo jest mówić i pisać, że możesz być sobą, chwytaj wiatr w żagle, zbieraj doświadczenia bo to one nas kształtują i wpływają na wyraz twórczości..wydaje mi się, że rzeczywistość rysuje się trochę inaczej..wnioskuje tak po sobie...dawanie dobrych rad, podnoszenie na duchu i już monotonne "dasz sobie rade, będzie dobrze" niczego w gruncie rzeczy nie zmienia a czasem nawet powoduje irytację. Czasami człowiek potrzebuje pozytywnego bodźca z zewnątrz - dla jednych jest to sukces w pracy, pochwała szefa, zauroczenie, stan zakochania, rozwiązanie problemów,relacji rodzinnych itp. Ja osobiście uważam , że bardzo duży pozytywny wpływ dla osób takich jak ja czy onegdaj jest szczera rozmowa dająca poczucie zrozumienia i akceptacji. Tylko ta świadomość nic mi nie daje poza pewną wiedzą o sobie bo nie mam z kim porozmawiać...a "najlepsze", że jestem w trwałym paroletnim związku ale mój partner w ogóle nie rozumie o co mi chodzi i co ja do niego mówię...przygnębienie, chęć samorealizacji, poczucia spełnienia przy totalnym braku motywacji i wsparcia sprawia, że jestem w totalnej dupie.

Nawiasem mówiąc onegdaj jak byś się zdecydował i odważył to bardzo chętnie zagłębiłabym się w lekturze jednego z Twoich opowiadań...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zbieranie doświadczeń pozytywnie wpływa nie tylko na twórczość, ale też na jakość naszego życia. Próbowałam na to spojrzeć z tej perspektywy, bo to jest coś, co mogę wnieść od siebie, resztę powie każdy psycholog. Jeżeli się rozwijamy, to przekłada się to też na jakieś osiągnięcia, które motywują dalej. Musimy zacząć od zmiany siebie, swojego nastawienia, bo na bodźce z zewnątrz nie mamy bezpośredniego wpływu. Możemy oczywiście czekać, aż ktoś nas pogłaszcze, tylko potem jeżeli tak się nie dzieje, to narasta w nas frustracja i złość. Im mniej oczekujemy, więcej dostajemy. A te posty, które Onegdaj pisze o sobie, są tak długie, że aż mi się ciężko czyta. I właściwie nie wiem, jaki jest ich cel, skoro on i tak wszystko najlepiej wie. Poza tym próbowałam się wczuć w klimat przywoływanego przez Onegdaja Dostojewskiego. Jego bohaterowie akceptują chyba swoje słabości i na tym właśnie polega ich wielkość albo człowieczeństwo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak chcesz pisać o ludziach, skoro chcesz być zawsze "ponad"?

 

Co masz na mysli mowiac "ponad" ? Ze uwazam sie za lepszego od wszystkich ? No to moze zacisnij zeby i sprobuj przebolec jeszcze raz moje dlugie wywody i skup sie na tym pierwszym, bo tam napisalem, ze nie uwazam sie za lepszego od menela. Czasem, a moze nie raz i czesto, uwazam, ze otaczaja mnie ludzi pusci i moze to brzmi zarozumiale, ale tez bys tak myslal, gdybys mial stycznosc z tymi samymi ludzmi. Generalnie, ja znam siebie: moje slabe strony i mocne. Wiem, ze nie mam typowej, wrodzonej inteligencji, objawiajacej sie w blyskotliwym mysleniu, ale o ile moge, to nadrabiam to czym innym.

 

Zbieranie doświadczeń pozytywnie wpływa nie tylko na twórczość, ale też na jakość naszego życia.

 

Moje doswiadczenia raczej mi nie pomagaja w niczym. Ja nawet nie chcialbym byc jednym z tych pisarzy, ktorzy opisuja wielkie ludzkie dramaty, zmagania ze slabosciami, zeby jakas niszowa gazetka miala mowic o mnie, ze jestem utalentowanym pisarzem na miare kogos tam... Jezeli mialbym pisac, to o czyms, czego w moim zyciu brak. Raczej wolalbym umieszczac historie, ktorych chcialbym byc bohaterem, a nie umieszczac tam moich dolujacych wywodow, bo sam nie cierpie takich ksiazek. Lubie po prostu dobre historie, przygody... Jak u Dumasa chociazby.

 

A te posty, które Onegdaj pisze o sobie, są tak długie, że aż mi się ciężko czyta. I właściwie nie wiem, jaki jest ich cel, skoro on i tak wszystko najlepiej wie.

 

Nikt Ci nie kaze czytac - to po pierwsze. Po drugie, juz na wstepie napisalem, ze nie licze na zadna pomoc, po prostu chce cos z siebie wyrzucic i moze przy okazji przekonac sie, czy sa ludzie, ktorzy mysla podobnie. Dalsza kolej rzeczy byla taka, ze znalezli sie ludzie, ktorzy chcieli ze mna dyskutowac, a ja sila rzeczy nie chcialem byc gorszy, wiec odpowiadalem. Odpowiadam dlugo, bo inaczej nie umiem. Gdybym pisal krotko, po pare zdan, to zapewne byscie mnie wzieli za jakiegos emo nastolatka i z marszu kazali mnie sie wybrac do psychologa, bo czesto zauwazam, ze zanim ktokolwiek opisujacy tu na forum swoja sytuacje zdazy nalezycie opisac siebie, to zaraz znajduje sie po kilka osob, ktore niewiele wiedzac o tej osobie, kaza jej od razu isc do psychologa. W takich sytuacjach do glowy przychodza mysli, po co to forum istnieje, skoro 90% rad ogranicza sie do slow, by udac sie do psychologa na terapie.

 

Poza tym próbowałam się wczuć w klimat przywoływanego przez Onegdaja Dostojewskiego. Jego bohaterowie akceptują chyba swoje słabości i na tym właśnie polega ich wielkość albo człowieczeństwo.

 

Wielkosc Dostojewskiego polega na niewiarygodnej analizie psychologicznej kazdej postaci. Dostojewski wraz z Tolstojem to mistrzowie dokladnego opisu kazdej z postaci. W ich ksiazkach nie ma miejsca na jakiekolwiek domysly; wszystko wylozone jest jak na tacy czytelnikowi.

Ksiazki Fiodora sa generalnie nudne. Moj ojciec kiedys probowal ruszyc "Braci Karamazow" liczace ponad 900 stron i nie dal rady daleko zajsc. Mnie sie udalo, choc podobnie, jak moj ojciec, tez lubie, gdy cos sie dzieje. A akcja u Dostojewskiego jest zawsze jednostajna. Czytam jego ksiazki ze wzgledu na tematy, jakie sa tam poruszane, no i dla tej glebokiej charakterystyki psychoogicznej, bo generalnie bohaterzy jego powiesci sa dla mnie nieciekawi. Wyjatkiem jest Aleksiej Karamazow, ksiaze Myszkin z "Idioty" bo sa stanowia pewna rownowaznie dla wewnetrznej brzydoty reszty bohaterow, ktorzy po prostu sa "prawdziwi". Myszkin i Aleksiej z kolei sa wrazliwi, przez co sa mi blizsi. Wiec nie do konca chyba rozumiem, co miales na mysli piszac, ze jego bohaterzy akceptuja swoje slabosci. Z reguly oni nie sa ich swiadomi. Rzeczywistosc jest tam przedstawiona brutalnie prawdziwie i ludzie, choc szpetni sa przedstawieni realnie, bez zbednych upiekszen. To sprawia, ze ksiazki Dostojewskiego sa wciaz aktualne, bo choc ludzie sie zmienili od tamtych czasow, to wciaz nie rozumieja samych siebie.

 

 

A co do moich opowiadan, to niestety, ale nie moge sie podzielic. Malo komu je pokazuje i nigdy nie wstawiam do publicznego wgladu, wiec tym razem tez tego nie zrobie. Zreszta na komputerze mam tylko dwa opowiadania, z czego jedno jest do kitu, a reszte mam w notesie. Zreszta nie myslcie sobie, ze ja jestem w tym dobry, bo tego nigdzie nie napisalem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przczytałem Twojego posta z uwagą. Ja jak chodziłem na studia to na 3 roku moje wsyzstkie zwątpienia przeistoczyły się dosadnie w jedno - nic nie ma sensu, życie nie ma sensu. To już głęboko siedziało we mnie od czasów LO. Zawsze myślałem że urodziłem się w złej epoce, w złym czasie i złym miejscu. Po części mogę sobie3 pozwolić na stwirdzenie że Cię rozumiem, tzn. staram się Cię zrozumieć. Czasem myśle czy warto żyć w tym świecie, żyć w tym stanie ducha niczym Franz Kafka w swojej najlepszej literackiej świetności umysłu. Tylko ja chyba mam taki problem, że już się z tym pogodziłem. Czasami próbuje się wyrwać z tego stanu ale to mi się nie udaje. ciągle jest to samo, czyli NIC.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

" ...nastepnie Napoleon, Goethe, Mickiewicz, ktorzy dali romantyczne wyobrazenie o zyciu; ludzie oswiecenia, ktorzy z nich zakpili... I takim Heglowsim scieraniem sie epok, idei doszlismy do obecnych czasow i takie oto widze przeznaczenie; ze tym wszystkim cos/ktos sterowalo, ale musialo sie poslugiwac wola jednostek. I nie wiem czy jestem dosc godzien, by ktos tam przejmowal sie moim losem, ale coz, jesli jestem jakos potrzebny temu swiatu, to los mnie uchroni"

 

Ale światu jako całej ludzkości, czy jakiejś mniejszej grupie?

 

[Dodane po edycji:]

 

"Dzis nie uwazam porzucenie studiow za blad, ale bledem bylo samo tam pojscie."

Może jednak na odwrót? Zasuwaj na studia, niuniek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale światu jako całej ludzkości, czy jakiejś mniejszej grupie?

 

Szczerze mowiac, chcialbym byc potrzebny wiekszej grupie; gdybym wiedzial, ze moge sie czyms naprawde przysluzyc swiatu, to bym zmienil swoje myslenie, ale wiem, ze jestem taki, jak wszyscy, i ze moj brak niczego nie zmieni, bo moja praca moze kazdy wykonywac, a poza praca tez nie czynie zadnej roznicy. Gdybym dostal znak, ze jestem wazny w jakims wiekszym, boskim planie, to by to zmienilo wszystko... Mysle, ze gdyby tak bylo, to Bog uchronilby mnie przed wczesna smiercia, ale nie jestem na tyle glupio naiwny, by wierzyc, ze moge byc do czegos przydatny. Jestem taki, jak wszyscy i tyle.

 

Może jednak na odwrót? Zasuwaj na studia, niuniek.

 

Nie, dzieki. Bylem juz tam i nauczylem sie, ze niczego tam nie moge sie nauczyc. I ta wiedza mi wystarczy.

 

Fable, Obojetnosc wobec zycia jest chyba najgorsza...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hmm, w Boskim planie i znak? Nie obraź się, ale może jednak jakieś tabletki? A nic mniejszego by Cię nie zadowoliło? Od czegoś trzeba zacząć...Tylko nie zabijaj żadnej lichwiarki.

Jeżeli ma się wysokie aspiracje i zdolności w swoim odczuciu, to skończenie studiów jest planem racjonalnym, w przeciwieństwie do tego, co piszesz. I ułatwia to dotarcie do miejsc, z których można coś ewentualnie zmieniać. Ale nie będę się upierać, bo to Twoje życie. A może jakaś praca społeczna? Na przykład jakaś misja charytatywna?

 

[Dodane po edycji:]

 

Bo według mojej prostej wiary, to każdy jest w Boskim planie jakoś uwzględniony.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hmm, w Boskim planie i znak? Nie obraź się, ale może jednak jakieś tabletki? A nic mniejszego by Cię nie zadowoliło? Od czegoś trzeba zacząć...Tylko nie zabijaj żadnej lichwiarki.

Jeżeli ma się wysokie aspiracje i zdolności w swoim odczuciu, to skończenie studiów jest planem racjonalnym, w przeciwieństwie do tego, co piszesz. I ułatwia to dotarcie do miejsc, z których można coś ewentualnie zmieniać

 

Chyba nie bluznie za bardzo, jak Raskolnikow ? Moglbym miec normalne zycie; mowilem juz o tym, ze zadowoliloby mnie spokojne zycie nad morzem czy na wsi. Zbyt trudne i to do realizacji jest. A zycie, jako jedna z milarda srubek w tej calej, wielkej machinerii mi po prostu nie odpowiada. Nie chce byc taki, jak wszyscy i miec takiego samego zycia, jak wszyscy. Zrozum, ze studia to racjonalne wyjscie, gdy powaznie mysli sie o pracy za 2, 3... 10 tysiecy zlotych miesiecznie zarobkow i pracy, jako manager. Czyli to jest cos, czym sie brzydze i osobiscie uwazam za marnotractwo potencjalu produkcyjnego, ale to juz nie rozmowa na temat by byla... W kazdym badz razie nie zalezy mi na dobrej pracy, bo gdybym chcial, to moglbym ja miec. Wystarczylo mi zdac te studia, czyli przemeczyc sie do konca, a mialbym zapewniona prace za 3 tysiace zl miesiecznie w znanej firmie komputerowej. Ale to mnie nie interesuje.

 

A może jakaś praca społeczna? Na przykład jakaś misja charytatywna?

 

Wierz mi, myslalem o tym. Ale nawet nie zdajesz sobie sprawy jakie wbrew pozorom to trudne jest, bo okazuje sie, ze organizacje spoleczne szukaja glownie darmowej sily roboczej; ludzi do pracy za biurkiem; czyli szukaja osob do pracy za darmo, ktorej ja sie brzydze wykonywac za pieniadze. Aczkolwiek kiedys mialem nadzieje, ze pomagajac dzieciom, moglbym pomoc sobie...

 

Bo według mojej prostej wiary, to każdy jest w Boskim planie jakoś uwzględniony.

 

Pewnie, ze tak, ale jest Joanna D'Arc i jest Jan Kowalski.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bezpłatna diagnoza: myślenie wielkościowe. Sprawdź sobie, w jakich jednostkach chorobowych występuje, tak na wszelki wypadek... No bo chyba nie jesteś aż tak niedojrzały? Szkoda Cię trochę. Naprawdę nikt się nie rodzi Joanną D'Arc. A już na pewno nie dziś. Po szczebelkach...A z tą pracą przy biurku, to jakoś mnie to nie przekonuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bezpłatna diagnoza: myślenie wielkościowe. Sprawdź sobie, w jakich jednostkach chorobowych występuje, tak na wszelki wypadek... No bo chyba nie jesteś aż tak niedojrzały? Szkoda Cię trochę. Naprawdę nikt się nie rodzi Joanną D'Arc. A już na pewno nie dziś. Po szczebelkach...A z tą pracą przy biurku, to jakoś mnie to nie przekonuje.

 

Sluchaj, ja widze i bardzo wrecz doceniam Twoj trud, by udowodnic swoja teze, ktora sobie wymysiles juz na starcie i w tym celu dobierajac odpowiednie pytania i szukajac u mnie odpowiednich odpowiedzi, ale mysl sobie co chcesz i tak nie masz racji. I nawet sobie teraz mysl, ze ja sie sprzeczam dla zasady, mnie to nie interesuje. Kazdy na cos choruje, kazdy symptom, przyzwyczajenie to jakas choroba. To, ze nie widze siebie jako mrowke harujaca cale zycie za marne grosze, gadajaca o tych samych nieistotncyh rzeczach, ktore mnie nie interesuja z tymi samymi nudnymi ludzmi, nie musi oznaczac, ze mam mysli megalomanskie. Nie uwazam siebie za nikogo szczegolnego, po prostu nie pasuje do zycia, ktore moje realia, moje czasy chca mnie wepchnac na sile.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No to żeby iść pod prąd, trzeba wielki wysiłek w to włożyć. Jak się jest biernym, to się wydaje, że inni Ci coś chcą wepchnąć na siłę.

Jak się poddasz i tylko będziesz oceniał "świat", to nie będziesz podmiotem swojego życia. A walkę chyba zaczyna się od rzeczy małych, ale realnych. A wygrać tylko siebie można.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×