Skocz do zawartości
Nerwica.com

onegdaj

Użytkownik
  • Postów

    33
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia onegdaj

  1. onegdaj

    Ciekawa teza

    Troche w tym racji jest. Kiedys depresji nie bylo, a juz na pewno nie na ta skale. Depresja zrodzila sie z frustracji, gdy zaczelismy byc torpedowani zewszad obrazkami idealnego stylu zycia, idealnej figury, idealnej osobowosci, idealnej pracy, bycia wkolo w biegu... A jesli nie umiemy sie dostosowac do tego; jesli nie pasujemy do ktoregos z tych obrazkow, to potem stad sie biora frustracje, zamykanie w sobie, doly... Kiedys nie bylo internetu, nie bylo telewizji, kolorowych gazet typu "Gala", "Bravo girl", nie bylo takiego pedu po kariere, wiec kazdy bardziej sie znajdywal w swoim zyciu, wiedzac, ze nie wyroznia sie za bardzo, i ze jego brak ambicji to nic nadzwyczajnego. Kazdy czlowiek wtedy cieszyl sie zyciem, takim jakim jest, nie myslac - bo nie majac innego wzoru - ze moze byc lepsze. Moja matka tak samo, gdy mowie raz na dwa lata jej, ze mam dolka, to ona startuje ze swoja stara spiewka, jak to sie wychowala na wsil chodzac co dzien 10 km na pieszo do szkoly, jak to w szkole karano za nieprzygotowanie biciem linijka, jak po szkole szla pracowac w polu, a potem odrabiala lekcje przy lampie naftowej, i ze nie miala czasu na jakies rozterki - moze dlatego wyrosla na kobiete o znikomej wrazliwosci. Ale gotow sie jestem zalozyc o wszystko, ze gdyby tylko wychowala sie w jednym czasie, co ja i w tym samym miejscu, to i ja naszlyby pewne depresyne mysli. Zasada jest prosta: szczesliwy jest ten, kto nie wie jak wyglada szczescie. Ten, kto go chociaz zobaczyl przez szybe, czy powachal przez chwile, ten nie bedzie juz umial zadowolic sie tym, co dotychczas.
  2. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Totez ja od dawna szukam jakiegos sensu, pozytku z mojej osoby, probujac sie doszukiwac celowosci w tym jaki jestem, i gdzie jestem. Ale nie bede czekal wiecznie przeciez. Gdybym dostal jakis znak, ze jestem naprawde potrzebny, to pewnie by mi wystarczylo - przynajmniej na jakis czas. A Janowski tez mial taka piosenke "Ten, kto nigdy nie zyl, nigdy nie umiera"
  3. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Dzis mnie cos naszla ochota na Stinga. Wlaczylem sobie teledysk 'Fields of gold' i pomyslalem sobie, ze w takim miejscu chcialbym od malego sie wychowac i spedzic cale zycie, a nie tu gdzie teraz jestem - http://www.youtube.com/watch?v=7k_Rnx4oSf4&feature=related Potem zobaczylem wersje Evy Cassidy i w kompilacji zdjec z krajobrazami i tez zamarzylem, by urodzic sie w ktoryms z tych miejsc: http://www.youtube.com/watch?v=ZGwDYBWEDSc&feature=related Moze w nowym zyciu (o ile takie bedzie) lepiej mi sie uda trafic : )
  4. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Ja czuje, ze moja swiadomosc, czyli to wszystko, co wiem plus moje doswiadczenia to ciezki bagaz, z ktorym gdziekolwiek bym sie nie udal, bede musial zabrac ze soba. Wiele rzeczy determinuje moje kroki; swiadomosc jest jedna z nich. Nie da sie nagle wyprzec z glowy wszystkie skumulowane oczekiwania, ktorych nazbieralem od malego. 21 wiek, to jednak parszywe miejsce do wychowania dla ludzi wrazliwych i uzywajacych rozumu czasami. Z kazdej strony wszyscy sa torpedowani przykladami jak zycie powinno wygladac, ze jest sie nikim, jesli sie nie odnioslo sukcesu, pelno reklam, ktore promuja zycie w krawacie telefonem wiecznie wlaczonym; model piekna, mlodosci, kreatywnosci... Wielu ludzi jest na to odpornych, a wrecz uwazaja to za wyzwanie; cel do spelnienia. Ale tacy ludzie jak ja czuja sie w tym tylko zagubieni, bo wiedza, ze nigdy nie dorownaja tym ludziom. Mozna pozostac w tym wszystkim soba, ale ile mozna zyc, wiedzac, ze jest sie sam z tym; ze nikt nie docenia twojego rodzaju inteligencji, a wszelka oryginalnosc jest tepiona. Komuna to bylo co innego. Gdybym wtedy sie urodzil, to moj bagaz swiadomosci inaczej by wygladal - nie bylo internetu, a telewizja inaczej wygladala. Nie mialbym czym nawet wypelnia swoich marzen; po prostu wtopilbym sie w ludzi, w jako, ze lepsi ludzie wtedy byli, to i samotnosci bym nie czul. Wszyscy byli sobie rowni, nikt nie mial wiekszych ambicji - maksymalnym szpanem bylo miec Fiata. Nikt sie nie czul ani lepszy, ani gorszy i to by mi wlasnie pasowalo. Podoba mi sie to porownanie. A moze moj komputer jest po prostu zepsuty ? Jestem absolutnym zlomem, tj. jakies wewnetrzne czesci sa zepsute i mozna je wymienic, ale latwiej jest po prostu wyrzucic caly komputer do kosza ? I tak faktycznie jest, bo czuje, ze dotarlem do punktu, od ktorego nie odbije sie i nie zajde juz wyzej. Inna rzecz, ze jest cos jeszcze, czego nie wiesz, a co trudno jest mi wyjasnic slowami. Jest to jakies wewnetrzne przekonanie, wrecz pewnosc, ze nie powinienem zyc; ze nie ma tu miejsca dla mnie. Po prostu czuje, ze chocby nie wiem co, i tak nie bede szczesliwy. Tak apropo rozmow o komunie, 21 wieku... Zadziwiajace jest, ze z kazdym rokiem przybywa ludzi chorych na depresje, a takze samobojcow. Chocby w tym temacie, ile juz osob znalazlo swoje mysli zamkniete w moich slowach ? O czyms to swiadczy, ze nie ja jeden taki jestem; co najwyzej ja sie roznie tym, ze bardziej rozumiem swoje mysli. Zycie chyba mknie dla niektorych za szybko i wielu nie nadaza. Inna ciekawostka, to to, ze jeszcze nie tak dawno myslalem, ze moge sie czuc wyjatkowy z mysla, ze ja tylko jeden jestem zdania, ze tam na gorze w papierach zaszlo jakies nieporozumienie i zeslano mnie w zlym okresie czasu. Dzis obserwujac internet, widze wielu ludzi mowiacych podobnie. Nawet slyszalem piosenke tej Ewy Farny, w ktorej fragment leci w podobnym tonie... Generalnie jest cos na rzeczy, ze tyle osob na swiecie odczuwa te same mysli i leki; starajac sie jakos zyc, ale skrycie marzac o ucieczce. To jest jednak pewien socjologiczny fenomen. Swiat niby idealny, bo wolny, a ludzie tacy uwiezieni... Niby jest w tym jakas logika. Sek w tym, ze takim kobietom nalezy sie wszystko i mowie szczerze, bo to sa anioly w ludzkiej postaci i czuje, ze tylko a aniele moglbym sie zakochac. Tylko, ze wypada tez cos dac od siebie, skoro one daja jakas czastke nieba, a co ja mam ?
  5. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Nie wiesz, co mowisz. Gdy sie rodzisz w koncowce 20 wieku, w centrum duzego, polskiego miasta; idziesz do szkoly - podstawowka, gimnazjum, liceum, i gdy wszyscy, to znaczy media, koledzy, kolezanki trabia o studiach, bo tak nalezy, to nie latwo jest sie wylamac. Oczywiscie studia to tylko poczatek, bo po nich wszyscy wymagaja "sukcesu" bo pozniej, po latach zaczynaja sie licytacje, kto wiecej osiagnal i kto ile zarabia. I sprobuj tu byc soba i znalezc wlasna droge i isc nia, gdy wszystko jest obce, gdy wszyscy ludzie dookola maja inne priorytety i oczekiwania, i gdy nikt Ci nie ulatwia zycia. Mowisz "idz pod wiatr" ale na nieszczescie moje tak to sie zbieglo niefortunnie, ze moj aktualny zespol cech nie posiada genu walki. Mialem ambicje i one juz zanikaja. Juz nie mam checi do tego, by cos zaczynac od zara i dodatkowo na przekor wszystkim przciwnosciom.
  6. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Sluchaj, ja widze i bardzo wrecz doceniam Twoj trud, by udowodnic swoja teze, ktora sobie wymysiles juz na starcie i w tym celu dobierajac odpowiednie pytania i szukajac u mnie odpowiednich odpowiedzi, ale mysl sobie co chcesz i tak nie masz racji. I nawet sobie teraz mysl, ze ja sie sprzeczam dla zasady, mnie to nie interesuje. Kazdy na cos choruje, kazdy symptom, przyzwyczajenie to jakas choroba. To, ze nie widze siebie jako mrowke harujaca cale zycie za marne grosze, gadajaca o tych samych nieistotncyh rzeczach, ktore mnie nie interesuja z tymi samymi nudnymi ludzmi, nie musi oznaczac, ze mam mysli megalomanskie. Nie uwazam siebie za nikogo szczegolnego, po prostu nie pasuje do zycia, ktore moje realia, moje czasy chca mnie wepchnac na sile.
  7. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Chyba nie bluznie za bardzo, jak Raskolnikow ? Moglbym miec normalne zycie; mowilem juz o tym, ze zadowoliloby mnie spokojne zycie nad morzem czy na wsi. Zbyt trudne i to do realizacji jest. A zycie, jako jedna z milarda srubek w tej calej, wielkej machinerii mi po prostu nie odpowiada. Nie chce byc taki, jak wszyscy i miec takiego samego zycia, jak wszyscy. Zrozum, ze studia to racjonalne wyjscie, gdy powaznie mysli sie o pracy za 2, 3... 10 tysiecy zlotych miesiecznie zarobkow i pracy, jako manager. Czyli to jest cos, czym sie brzydze i osobiscie uwazam za marnotractwo potencjalu produkcyjnego, ale to juz nie rozmowa na temat by byla... W kazdym badz razie nie zalezy mi na dobrej pracy, bo gdybym chcial, to moglbym ja miec. Wystarczylo mi zdac te studia, czyli przemeczyc sie do konca, a mialbym zapewniona prace za 3 tysiace zl miesiecznie w znanej firmie komputerowej. Ale to mnie nie interesuje. Wierz mi, myslalem o tym. Ale nawet nie zdajesz sobie sprawy jakie wbrew pozorom to trudne jest, bo okazuje sie, ze organizacje spoleczne szukaja glownie darmowej sily roboczej; ludzi do pracy za biurkiem; czyli szukaja osob do pracy za darmo, ktorej ja sie brzydze wykonywac za pieniadze. Aczkolwiek kiedys mialem nadzieje, ze pomagajac dzieciom, moglbym pomoc sobie... Pewnie, ze tak, ale jest Joanna D'Arc i jest Jan Kowalski.
  8. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Szczerze mowiac, chcialbym byc potrzebny wiekszej grupie; gdybym wiedzial, ze moge sie czyms naprawde przysluzyc swiatu, to bym zmienil swoje myslenie, ale wiem, ze jestem taki, jak wszyscy, i ze moj brak niczego nie zmieni, bo moja praca moze kazdy wykonywac, a poza praca tez nie czynie zadnej roznicy. Gdybym dostal znak, ze jestem wazny w jakims wiekszym, boskim planie, to by to zmienilo wszystko... Mysle, ze gdyby tak bylo, to Bog uchronilby mnie przed wczesna smiercia, ale nie jestem na tyle glupio naiwny, by wierzyc, ze moge byc do czegos przydatny. Jestem taki, jak wszyscy i tyle. Nie, dzieki. Bylem juz tam i nauczylem sie, ze niczego tam nie moge sie nauczyc. I ta wiedza mi wystarczy. Fable, Obojetnosc wobec zycia jest chyba najgorsza...
  9. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Co masz na mysli mowiac "ponad" ? Ze uwazam sie za lepszego od wszystkich ? No to moze zacisnij zeby i sprobuj przebolec jeszcze raz moje dlugie wywody i skup sie na tym pierwszym, bo tam napisalem, ze nie uwazam sie za lepszego od menela. Czasem, a moze nie raz i czesto, uwazam, ze otaczaja mnie ludzi pusci i moze to brzmi zarozumiale, ale tez bys tak myslal, gdybys mial stycznosc z tymi samymi ludzmi. Generalnie, ja znam siebie: moje slabe strony i mocne. Wiem, ze nie mam typowej, wrodzonej inteligencji, objawiajacej sie w blyskotliwym mysleniu, ale o ile moge, to nadrabiam to czym innym. Moje doswiadczenia raczej mi nie pomagaja w niczym. Ja nawet nie chcialbym byc jednym z tych pisarzy, ktorzy opisuja wielkie ludzkie dramaty, zmagania ze slabosciami, zeby jakas niszowa gazetka miala mowic o mnie, ze jestem utalentowanym pisarzem na miare kogos tam... Jezeli mialbym pisac, to o czyms, czego w moim zyciu brak. Raczej wolalbym umieszczac historie, ktorych chcialbym byc bohaterem, a nie umieszczac tam moich dolujacych wywodow, bo sam nie cierpie takich ksiazek. Lubie po prostu dobre historie, przygody... Jak u Dumasa chociazby. Nikt Ci nie kaze czytac - to po pierwsze. Po drugie, juz na wstepie napisalem, ze nie licze na zadna pomoc, po prostu chce cos z siebie wyrzucic i moze przy okazji przekonac sie, czy sa ludzie, ktorzy mysla podobnie. Dalsza kolej rzeczy byla taka, ze znalezli sie ludzie, ktorzy chcieli ze mna dyskutowac, a ja sila rzeczy nie chcialem byc gorszy, wiec odpowiadalem. Odpowiadam dlugo, bo inaczej nie umiem. Gdybym pisal krotko, po pare zdan, to zapewne byscie mnie wzieli za jakiegos emo nastolatka i z marszu kazali mnie sie wybrac do psychologa, bo czesto zauwazam, ze zanim ktokolwiek opisujacy tu na forum swoja sytuacje zdazy nalezycie opisac siebie, to zaraz znajduje sie po kilka osob, ktore niewiele wiedzac o tej osobie, kaza jej od razu isc do psychologa. W takich sytuacjach do glowy przychodza mysli, po co to forum istnieje, skoro 90% rad ogranicza sie do slow, by udac sie do psychologa na terapie. Wielkosc Dostojewskiego polega na niewiarygodnej analizie psychologicznej kazdej postaci. Dostojewski wraz z Tolstojem to mistrzowie dokladnego opisu kazdej z postaci. W ich ksiazkach nie ma miejsca na jakiekolwiek domysly; wszystko wylozone jest jak na tacy czytelnikowi. Ksiazki Fiodora sa generalnie nudne. Moj ojciec kiedys probowal ruszyc "Braci Karamazow" liczace ponad 900 stron i nie dal rady daleko zajsc. Mnie sie udalo, choc podobnie, jak moj ojciec, tez lubie, gdy cos sie dzieje. A akcja u Dostojewskiego jest zawsze jednostajna. Czytam jego ksiazki ze wzgledu na tematy, jakie sa tam poruszane, no i dla tej glebokiej charakterystyki psychoogicznej, bo generalnie bohaterzy jego powiesci sa dla mnie nieciekawi. Wyjatkiem jest Aleksiej Karamazow, ksiaze Myszkin z "Idioty" bo sa stanowia pewna rownowaznie dla wewnetrznej brzydoty reszty bohaterow, ktorzy po prostu sa "prawdziwi". Myszkin i Aleksiej z kolei sa wrazliwi, przez co sa mi blizsi. Wiec nie do konca chyba rozumiem, co miales na mysli piszac, ze jego bohaterzy akceptuja swoje slabosci. Z reguly oni nie sa ich swiadomi. Rzeczywistosc jest tam przedstawiona brutalnie prawdziwie i ludzie, choc szpetni sa przedstawieni realnie, bez zbednych upiekszen. To sprawia, ze ksiazki Dostojewskiego sa wciaz aktualne, bo choc ludzie sie zmienili od tamtych czasow, to wciaz nie rozumieja samych siebie. A co do moich opowiadan, to niestety, ale nie moge sie podzielic. Malo komu je pokazuje i nigdy nie wstawiam do publicznego wgladu, wiec tym razem tez tego nie zrobie. Zreszta na komputerze mam tylko dwa opowiadania, z czego jedno jest do kitu, a reszte mam w notesie. Zreszta nie myslcie sobie, ze ja jestem w tym dobry, bo tego nigdzie nie napisalem.
  10. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Ano pisze, ale glownie krotkie opowiadania, nawet jakies wiersze, wiekszosci nawet nie koncze, bo po prostu nie chce zepsuc dobrego pomyslu. Jestem swiadom tego, ze wciaz mi wiele brak, i ze musi minac jeszcze duzo czasu, zanim bede w stanie napisac cos dluzszego i posiadajacego jakas wartosc.
  11. onegdaj

    Brak sensu zycia

    To podobnie sie czujesz jak ja, ale na tym forum, w dziale "depresja" chyba trudno o jakas oryginalnosc. Ale tez codzien wstaje wczesnie rano i mysle sobie "Cholera, znowu do tej pracy". Ubieram sie i ide na ten przystanek, a tam od razu posepnymi minami witaja mnie ludzie starsi dwa razy ode mnie i wtedy sie zastanawiam, czy tak wlasnie bedzie moje zycie wygladac; czy tez za dwadziescia lat bede dalej przychodzil z rana na ten sam przystanek, czy inny podobny ? No i wreszcie przyjezdza ten autobus linii 86, wsiadam do niego, a tam witaja mnie kolejni starsi ode mnie ludzie z tym samym wyrazem twarzy, zawierajacy polaczenie sennosci, zmeczenia, strudzenia i goryczy uplywajacych dni... Docieram do tej pracy na szosta i slucham komend od ludzi, ktorym jedna z nielicznych slodyczy zycia, jakie zostaly im, to wlasnie dyrygowanie takimi, jak ja. W sumie liczac dojazdy, przebranie sie i przygotowanie i sama prace, to ja tam spedzam 10 i pol godziny. Gdy wracam wiec do domu, teoretycznie powinno mi zostac 6 godzin dnia, zanim sie poloze spac. Jednak rzadko kiedy dbam o to, zeby sie dokladnie wyspac, wiec skaracam sobie sen do czterech, czasem do trzech godzin; czasem w ogole nie spie, bo nie cierpe tej swiadomosci, ze marnuje caly dzien. Bo tak to sobie wyobrazam wlasnie, ze przez sen i w pracy marnuje swoj czas. Po prostu jestem tym wszystkim juz zmeczony; nie mam nawet checi do jakichs zmian, chocbym i mial jakis pomysl na nie. A tak to, co ja robie ? Marnuje tylko dzien za dniem... Dzien po dniu mija mi tak samo i nie wiem dokad to wszystko zmierza. Ja nie chce, by moje zycie caly czas polegalo na takiej proznej egzystencji, gdzie na jedna krople nadziei przypada strumien goryczy. Tak trudno mi jest z siebie wydobyc pojedynczy usmiech, a tak latwo wpasc w kolejny dolek...
  12. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Chodzilo mi raczej o szczegolne przypadki - glownie depresje. Brak mozliwosci obiektywnego ocenienia wlasnego stanu i nieprzezwyciezenie go, moze rzutowac na przebieg rozmowy z osoba o podobnych objawach depresyjnych. Bo psycholodzy to nie sa jakies supermany, o sercu odpornym na smutek. A gdy jest smutek, zaraz potem pojawia sie zal, ktory zaczyna usprawiedliwiac skolatana dusze. I wtedy trudno o madre, racjonalne porady. Podobnie mowia akwizytorzy i swiadkowie jehowi. Nie dzieki - stracilbym zupelnie zaufanie do siebie, gdybym wzial jakies lekastwa na glowe. Cenie sobie, to jakim jestem. Byc moze jest cos ze mna nie tak, ale taki juz jestem. Wole siebie z pelnym bagazem wad i ulomnosci, niz faszerowac sie dragami i spiewac w takt wszystkim znana melodie. Akurat w tamtym przypadku mowilem o typowym 40 paro latku, ktory mogl miec kiedys marzenia, lecz stracil juz dawno zludzenia. I co kogos takiego jeszcze mobilizuje jeszcze ? Fakt, ze dodatkowa premia starczy, by splacic dlug; perspektywa urlopu za 2 miesiace, czy uzbieranie na telewizor z jakoscia obrazu HD ? To bledna polityka, bo od malenkosci jestesmy karmieni bredniami, ze mozemy miec wszystko; ze marzenia moga sie spelnic, a przeciez ktos bedzie musial zamiatac ulice, odsniezac drogi, by inni mogli udac sie w droge prowadzaca do spelnienia ich marzen. Potem wlasnie biora sie tacy, jak ja, w ktorych umyslach powstala przepasc miedzy ich "chciec", a ich "moc". To rodzi frustracje i niemoznosc pogodzenia sie z wlasnym losem zdeterminowanym przez niezalezne czynniki. Kiedys w wolne dni lubilem wstac przed switem, i jakby nigdy nic, wyjsc z domu z nastawieniem, ze ide do pracy. Dopiero objezdzajac miasto autobusem, przypatrujac sie ludziom jadacym wylacznie do pracy, zdawalem sobie sprawe, ze to mnie nie dotyczy; czulem sie wtedy wolny z malujaca sie perspektywa wolnego czasu, wyobrazajac sobie innych, ze mi zazdroszcza. Ale wlasnie w ten sposob musze wciaz oszukiwac umysl, by jakos przetrwac. Leki tez by mnie oszukiwaly, a ja chcialbym byc szczesliwy sam z siebie - wstac rano szczesliwy i utrzymac to do wieczora. Cholera, ja juz nie umiem tak pracowac... Podobno zyjemy w nowoczesnych czasach, ktorych przyswieca idea humanitaryzmu i poszanowania godnosci ludzkiej; w czasach wolnosci, ktorej nigdy ludzkosc nie posiadala w takich ilosciach. Ale zludna to wolnosc, gdy wybierac trzeba pomiedzy tlamszeniem wlasnej indiwidualnosci i okrutnym uczuciem upodlenia, a nedza; tym bardziej, ze dzis wkolo jestesmy torpedowani z wszystkich stron przykladami idealnego zycia z samochodem niemieckiej marki, telefonem z pakietem "biznes", tysiacem znajomych na nk zazdroszczacym zdjec z Egiptu i kredytem na mieszkanie na 50 lat. I czlowiek niech sie wylamie z tej sielankowosci, to albo skonczy w dybach nowoczesnego niewolnictwa i praca od 6tej do 15tej i zyjacej od 15stej do 22giej, albo wyladuje ze swoja wolnoscia na ulicy. To jest ta wolnosc: mozesz miec wszystko, ale za wszystko musisz oddac wszystko; nie musisz miec telefonu komorkowego, ktory jak lancuch u nogi, nie daje odejsc na daleko, ale bez niego sprobuj dzisiaj zyc... Po prostu meczy mnie to wszystko... Kiedys wracalem z pracy, to mialem spokoj do konca dnia. Teraz wracam dajmy na to o 15stej i zaraz potem dobija mnie swiadomosc, ze zaraz znowu musze tam wracac. Potem przychodzi weekend, ktory zaraz sie konczy i znow od nowa lecimy z naczelnym mottem wiekszosci ludzi: "Byle do piatku !". Albo ci, o spojrzeniu bardziej dalekosieznym: "Byle do urlopu !". A co do jasnej cholery bedzie, gdy urlop sie skonczy ? To jest takie bimbanie od weekendu do weekendu, od wakacji do wakacji, od urlopu do urlopu, z przystankiem na kino, piwo - odetchnieniem od codziennosci. I gdzie tu u licha sens zawarty ? Wychodzi na to, ze wiekszosc zyje tylko po to, by umrzec. I ja tez sie tak czuje. Wiec co za roznica wlasciwie, czy umre jutro, czy za 50 lat ? Przeciez te 50 lat to male ziarenko piasku w historii Ziemi - jakie to ma znaczenie ? Ludzie innych strasza pieklem, ze niby samobojstwo to najgorszy grzech. Jasne, Pan Bog podarowal nam slaba nature, niesprawiedliwosc ziemska, tylko po to, by potem nas sadzic niebianskim sadem, gdyz czlowiek nie byl w stanie przeskoczyc natury, ktorej tworca byl sam Bog. Poza tym skad pewnosc, ze ci, ktorzy grzecznie doszli do poznych lat starosci - nie ryzykujac i nie zyjac, beda lagodnie osadzeni ? Kiedys byl taki film - stary i malo znany; w nim umiera pewien dosc mlody czlowiek, okolo trzydziestki i trafia do nieba. Tam ma odbyc sie jego proces, ktory albo pozwoli mu zostac w krainie szczesliwosci, albo byc straconym do piekla. Ale choc byl czlowiekiem prawym i dobrym, nie jest to pewnym, ze zostanie dopuszczony do raju, bo tego warunkiem jest przynajmniej staranie sie, by za zycia stawic czolo wlasnym lekom i niemoznosciom. Tylko dzieci, z racji tego, ze sa zbyt mlode, by miec jakiekolwiek leki sa zwolnione z sadu. I tak wlasnie moze byc. A ja tez zmagam sie z obawa, co moze byc po drugiej stronie, wiec wygranie z ta obawa moze byc rownie dobrze wynagrodzone. Nie wierze w te brednie o roku 2012. A przezylem, bo prowadzila mnie nadzieja; dzis jestem slepcem bez przewodnika. Czemu ja mam wrazenie, ze mnie traktujesz jak male dziecko ?
  13. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Wiesz, czytajac pewna ksiazke naszla mnie inna dolujaca mysl. Bo dzis z pewna litoscia spogladamy na naszych przodkow - tych dawnych i niedawnych, ktorych okres zycia przypadl na odlegle nam wieki. Widzimy dzis ile ich ominelo; tyle rozwiklanych tajemnic, tyle odkryc... Bo co ma powiedziec o zyciu taki prehistoryczny czlowiek, ktorego jedyna chluba bylo wynalezienie ognia ? On nic o swiecie nie dowiedzial sie, ani nie odkryl zadnego sensu, bo nawet nie byl w stanie sobie zadac takiego pytania. Ale i nas to czeka. My tez odejdziemy i nastepne pokolenia beda z wyrzutem na nas patrzyc, jako tych, ktorych ominely wielkie wydarzenia, wielkie odkrycia; byc moze ktos bedzie w stanie nawet udowodnic, albo zaprzeczyc istnienie Boga lub skonstruowac wehikul czasu, moze nawet ktos odkryje idealny system, w ktorym nie bedzie miejsca na wojny, glod i bedzie jak w piosence "Imagine" Lennona. A byc moze tez ktos wynajdzie lekarstwo na raka... Moze odnajdziemy jedna i jedyna przyczyne naszej egzystencji. I to wszystko nas ominie. Jest w tym jakas losowa niesprawiedliwosc, ze nasze zycie jest taka sztafeta pokolen, w ktorej nikt nie zna ostatecznego rozstrzygniecia... A moze ktos doczeka finalu wszystkiego, kiedy poznamy odpowiedzi na kazde pytanie ? Ale zapewne dostapia tego tylko ci, ktorzy znalezli sie na ostatniej zmienie tej sztafety i to jest niesprawiedliwe.
  14. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Mysle, ze psycholog w dzisiejszych czasach zastapil dawniejszego ksiedza. Psycholog jest tez naszym platnym przyjacielem, ktoremu mozemy sie wyzalic i tez wyspodwiadac. I nawet w pewnym sensie pacjent tez liczy na rozgrzeszenie, bo oczekuje, ze jego problem stanie sie typowym objawem czegos tam, albo syndromem kogos tam. Bo dzis nawet zwyczajne lenistwo i obiboctwo ma swoje zwyczajne, ladna nazwe w terminologii psychologicznej. Bo to juz nie jest lenistwo, a choroba... Nawet dziwkarstwo potrafi byc usprawiedliwionym u psychologow. Bo tez powiedza, ze to, ze oddaja sie przypadkowym mezczyznom, to podswiadome szukanie milosci, bo mama nigdy nie pokazala jej na czym milosc polega. Po takich slowach ow dziwka jest w pewnym sensie rozgrzeszona, gdyz psycholog niejako odebral jej poczucie winy. No jednak co jezeli ten psycholog; powiernik naszych trosk i zmartwien, rozgrzeszyciel naszych czynow i bezczynnosci okaze sie, ze rowniez nie do konca ma zdrowy umysl; rowniez zmaga sie z pewna dolegliwoscia. Wtedy na zaufaniu pojawia sie pewna skaza. Wiec ja bym osobiscie sie bal zwierzac komus, kto ma problemy ze soba. Wpierw powinno sie chyba zadbac o siebie, a potem o innych. Bo dajmy na to taka sytuacje, w ktorej serce psychologa zlamane zostalo przez milosc jej zycia. Wiec czy taka kobieta jest dobra osoba do pomagania do dojsciu do siebie innej kobiecie, ktora rowniez zmaga sie z zranionym uczuciem ? Ok, moge miec jakies symptomy depresji, ale czy nie moge byc "ponad" nia i decydowac o swoim zyciu na zasadzie zwyklego rachunku prawdopodobienstwa co sie wydarzy w moim zyciu, a nie tkwic w oparach depresji ? Przeciez nie jestem jakims frustratem; nie krzycze, nie uzalam sie, nie obwiniam nikogo - zachowuje zupelna trzezwosc myslenia. To, ze mam objawy depresji, nie znaczy od razu, ze ona kieruje moim mysleniem. Ale chyba jedynym w moim wieku, ktory nie ma nic pozytywnego oprocz wrazliwosci To byl okres niewinnosc i beztroski, wiec chyba oczywistym jest, dlaczego wtedy czulem sie szczesliwy. Wtedy bylem glupiutki, nie zdawalem sobie z niczego sprawy. Myslalem, ze caly swiat to moje miasto, myslalem ze wszyscy, jak ja bawia sie na podworku, nie zastanawialem sie nad przyszloscia, wszystko takie odlegle mi sie wydawalo, a dzisiaj juz nie mam z czym zwlekac, przyszlosc dzieje sie na moich oczach, juz nie moge czekac myslac ze mam czas bo go nie mam, zycie juz zaczelo sie dawno temu a ja marnuje tylko swoj czas. Wtedy wiec bylem szczesliwy, bo bylem glupiutki i nieswiadomy tego wszystkiego.. Czasem naszla mnie mysl o tym, co bede robil w przyszlosci i nie mialem pojecia: jak kazdy dzieciak jedynie marzylem, by zostac pilkarzem, choc wiadomo bylo, ze to nierealne. A poza tym, juz realnie probujac wyobrazic siebie za iles tam lat, to nie mialem pojecia kim zostane. Myslalem, ze moge byc typowym robotnikiem, lecz nie wyobrazalem sobie tego, wiec szybko te mysli wypedzalem; pocieszajac sie, ze to normalne, bo za wczesnie na to, by byc gotowym na doroslosc i niejako zwalajac wszystko na karb mlodego wieku. Dzis zatem musialbym stracic cala swoja swiadomosc; to co zebralem w umysle przez cale zycie i odzyskac dziecieca niewinnosc, a to niemozliwe bo nie da sie cofnac czasu i nie da sie znow cale dnie spedzac na podworku, grajac w pilke, bawiac sie w chowanego, nie myslac o przyszlosci. Ludzie, zdecydujcie sie w koncu, bo jedna osoba mowi mi, zebym zalozyl biznes internetowy; inna, zebym poszedl sie leczyc, a trzecia, zebym zapisal sie na kurs tanca. A niektorzy z was obrazaja moja skromna, bo skromna, ale jednak inteligencje, myslac, ze rozwiazanie wszelkich moich problemow moze byc takie proste; ze niby wystarczy paru znajomych. Ja nie jestem wielce skomplikowany, ale i nie taki prosty, by nagle jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki odmienic poprzez zapoznanie sie z ludzmi. Jak juz mowilem: na moj brak sensu egzystancji sklada sie kilka warstw; samotnosc jest tylko jedna z wielu. A poza tym nie wystarcza mi sami znajomi. Jeszcze w zeszlym roku bylem z grupka znajomych na sylwestrze w gorach i niby bylo fajnie, niby okej, a jednak dla mnie to byl fatalny wyjazd. Zle sie czulem wsrod tych ludzi, czulem sie uwieziony w pewnym schemacie; obrazie mnie samego, do ktorego wszyscy przywykli. I ktos powie: to badz soba ! Ale nie moglem i nie moge. Caly czas mam wrazenie, ze sie wyniszczam w srodku; czuje sie taki zdezelowany, ze mam nieodparte przeczucie, ze z czasem bede tylko smutnym cholerykiem, przeklinajacym na wszystko, bo wszystko przypomina o tym, czego sie nie mialo. Coraz czesciej widze, ze sie unosze gniewem, stosuje liczny sarkazm, zaczynam drwic i obnazac cudza glupote, co prowadzi tylko do zuchwalstwa poczucia wyzszosci, a kiedys bylem strasznie samokrytyczny wobec siebie, a innych uznawalem za lepszych... Za 10 lat zapewne stalbym sie typowym gnusnym i zgorzchnialym samotnikiem, ktoremu przeszkadza slonce za oknem i wrzask dzieci bawiacych sie na dworze, bo przywoluje pamiec, ktora tylko rozjatrza niezagojone rany. Dzis rano bylem w pracy; znow ten dolujacy widok ludzi o poranku, tloczacych sie w autobusie, z wyrazem oczu, jakby jechali na skazanie. Podobnie, jak u jazzowe, ja tez sie zastanawiam, jak oni moga tak codziennie wstawac o czwartej i jechac do jakiejkolwiek smutnej pracy, jaka pelnia. Co ich sciaga z lozka kazdego dnia, ze nie sa zmeczeni tym jeszcze ? Przeciez maja swiadomosc, ze to samo ich czeka przez nastepne dlugie lata, wiec co jest ich motywacja ? Chyba jedyna obrona przed tym swiatem jest po prostu absolutny zanik mysli. Gdyby ta ich praca jeszcze cos znaczyla, gdyby mogli sie podbudowywac, ze ktos to doceni, ze ich wysilek przyczyni sie dla dobra ludzi... Ale ich praca, tak samo, jak moja praca jest tylko trybem maszyny, ktora mozna wymienic w kazdej chwili. Cholera, przeciez po tych ludziach wkrotce nic nie zostanie; zadna spuscizna, zadne slowa, nawet pamiec szybko przeminie. A po mnie tym bardziej, bo rodzicom zostalo jakies 30 lat zycia, jak dobrze pojdzie, a gdy oni umra, to juz nikt nie wspomni mnie. Dlatego jedyna pocieszajaca mysla, jaka mnie ostatnio naszla, jest pewien plan co do wykorzystania ostatnich swoich dni przed smiercia.
  15. onegdaj

    Brak sensu zycia

    Ja to widze, tzn. nasz swiat jako jedno wielkie pole budowy. Wyobrazam sobie, ze jest Bog, ktory pelni niejako role architekta. My - ludzie pelnimy role realizatorow jego planu. Budujemy cos w rodzaju ogromnego stadionu i sa ludzie wybitni w swej dziedzinie, ktorzy na tej budowie pelnia wyzsze funkcje inzynierskie, a sa i zwykli szarzy ludzie, ktorzy sa po prostu slepo posluszni i realizuja swoja dzialke, nie pytajac czemu. Budujemy swiat, nie wiedzac co budujemy - jak Noe - i szczesliwi sa ci, ktorym to wystarcza; ktorzy sa tymi poslusznymi mrowkami, obrabiajacymi swoja mala dzialke. A nieszczesliwi ci, ktorzy zadaja pytania, czemu ma to sluzyc i dokad to zmierza i co wlasciwie jest budowane. Tacy ludzie sa kiepskimi budowlancami i oni zwykle sami siebie eliminuja. Choc nie wszyscy, bo chociazby Einstein do konca zadawal sam sobie pytania. Tak widze sens naszej egzystencji i tak widze przyczyne istnienia kazdego czlowieka z poszczegolna. Choc oczywiscie miedzy wierszami jest tam ujety raj, ktorego jestem swiadom i doceniam jak piekne grunty pod budowane dal nam Bog, tj. te piekne zachody slonca, kolorystyka kwiatow, tecze nad niebem, piekne oczy pieknej dziewczyny... Ktos tam musial miec talent, by to zaplanowac. Ale ja juz widze, ze nic poza tym metaforycznym kopaniem dolow, nie dostane w tym zyciu. Przeciez mysli nad sensem nie pojawily sie przed moimi rozterkami. Najpierw byly czarne mysli, dolki, deprechy, a z czasem, gdy dojrzalem, zaczalem wowczas te filozoficzne rozmyslenia nad sensem. Wiem, ze przyjelo sie mowic, ze ci, ktorzy mysla nad sensem zycia, tak naprawde przegapiaja go. Ale o tym zaczalem myslec niedawno, a ciemny tunel przyszlosci widzialem juz dawno temu. Och, nie lubie takich pytan... No bo bedac szczerym, musze odpowiedziec, ze tak - jestem samotny, ale za kazdym razem to brzmi jak uzalanie sie nad soba; jakbym byl biedna sierotka. A ja sie z tego powodu nie uzalam. Czuje sie samotny, czesto mi jest kogos brak, ale wiem, ze tak musi byc, bo gdybym chcial, to chodzilbym na te imprezy ze znajomymi, wyjezdzalbym z nimi do Tunezji na wakacje, mialbym jakas dziewczyne, ale nie chce, bo zaden z moich dawnych znajomych tak naprawde nie pozwala mi byc soba, a zmeczylem sie udawaniem.
×