Skocz do zawartości
Nerwica.com

Moja ścieżka


cdn.

Rekomendowane odpowiedzi

Ciemność, widzę ciemność.

 

jetodik, mam nadzieję, że nie za podobny. Nie życzę tego nikomu.

 

Czy tragizuję, odstawiam dramę? Na pewno. Nie jestem poważnym człowiekiem. Na pewno nie dla tych, co mają już zupełnie przesrane w życiu.

 

Udało mi się - spakować się i przemieścić z punktu A do punktu B.

Poza zmianą lokalizacji, jedynie co się zmienia to moja waga. Żrę i tyję na potęgę. Niczego już nie kontroluję. Od paru dni obiecuję sobie, że po takim ekscesie nie będę nic jeść. Wytrzymuję gdzieś tak do połowy dnia.

 

Dzięki za porady. Nie mam zamiaru ich ignorować, ale ostatnio nie mogę się skupić na niczym . Teraz jest teraz, zamiast ścieżki mam jakąś bezkształtną masę. Póki niczego nie uda mi się zmienić będę sobie w niej tkwić.

 

Coś się jeszcze zmieniło. W moim rodzinnym mieście i domu, miałam kogoś przed którym musiałam się starać, zachować chociaż pozory normalności. Tutaj nie mam nikogo. Zero kontroli. Jedynie świadomość zbliżających się konsultacji w spr. pracy dyplomowej, na którą nie mam nic.

 

Moja asertywność jest ostatnio zerowa. W sklepie zamiast farby kupiłam pigment w proszku, droższy od farby, z której miałabym o wiele więcej pożytku. Nie miałam siły tego odkręcać, kobieta wykonała wcześniej parę telefonów, aby to znaleźć, wcześniej nie określiłam sie wystarczająco dokłądnie o co mi chodzi najwyraźniej. Jak już wystawiła mi paragon, to w ogóle zrezygnowałam z odzywania się.

Takich genialnych akcji gdzie pod niczyją presją tracę coś swojego mam już tego lata trochę za sobą.

 

Skoro nie mogę liczyć na pomoc zwykłych ludzi, no bo niby jak ? Żeby nie było, nie mam o to do nikogo pretensji. To moje życie, moje problemy. Skoro ja się czuję przy pewnych moich objawach bezradna, to co dopiero ktoś z zewnątrz. Chyba muszę się udać do superspecjalisty. Bo się wykończę.

Nie ma co czekać na lepsze czasy, oświecenie mojej ciemnoty. Potrzebny mi katalizator. Gorzej jeśli go nigdzie nie dostanę.

Najgorsze w tej sytuacji jest to, że nie mogę już ufać samej sobie. Po prostu jeden, wielki rzyg.

 

Jeszcze dam sobie parę dni szansy. Może jutro będzie lepiej i do nikogo nie będę się musiała wybierać. Wolę tego uniknąć, boję się rozczarowania.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mam nadzieję, że nie za podobny.

 

no pobieżnie przejrzawszy Twoje wypowiedzi wyłowiłem tyle punktów wspólnych.

 

-

Nie potrafię się do niczego zmotywować

-

Ciężko jest mi się na czymkolwiek skupić. Coś zaczynam robić by za chwilę odlecieć.

-

-

nie wychodząc prawie z domu

-

moją służalczą naturę

-

Mam wrażenie, że mój czas minął.

-

Boję się bliskości

-

Na co dzień wydaję się osobą bardzo zdystansowaną, nieobecną i wystraszoną - ludzie to wykorzystują.

 

 

 

oprócz Ciebie to do @ego jestem podobny, do @Carlosbueno też trochę, ale do Ciebie chyba najbardziej :bezradny:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dala tych co nie będą chcieli się przedzierać przez cały tekst - miłego dnia wszystkim :)

 

A oto moja sieczka na dziś:

 

Dawno mnie tu nie było, dlatego że i tak nie byłabym w stanie napisać niczego składnego i konkretnego. Dalej wydaje mi się, że prześlizguję się przez życie niż na prawdę nim żyję.

 

Rozmawiałam z moją matką na ten temat, na temat mojego samopoczucia, mam wrażenie, że mama czuje się bezradna wobec mojej osoby i moich problemów, z resztą chyba zawsze tak było. Raz otwarcie ma do mnie pretensje, a w związku z moją ogólną niewydolnością tych pretensji ze strony rodziny jest coraz więcej - jest to dla mnie zrozumiałe, daje plamę na każdym kroku. Po paru dniach kiedy wróciłam do problemu, który wywołał tyle pretensji co do mojej osoby, stwierdziła , że o nic nie jest wobec mnie zła, i w ogóle problemu już nie ma i nie było, a tak na prawdę to wszystko dawno i nieprawda. Powiedziałam jej że ciągle zmienia wersję wydarzeń a później już dokładnie nie pamiętam, jak się to wszystko potoczyło, że doprowadziłam mamę do łez, i co przykro stwierdzić od razu poczułam się lepiej, po prostu się na niej wyżyłam.

 

Tak poza tym wszystko u mnie doskonale ;) Jestem na nowych studiach, na które zajecia chodzę rzadko, a na które mam zamiar chodzić częściej w listopadzie, po obronie dyplomu, z którym jestem w czarnej .... Jest to zwykła wymówka, taka żałosna prawda, bo i tak w tym kierunku nie robię zbyt wiele.

 

Niedługo przenoszę sie na nowe mieszkanie, gdzie będę mieć WŁASNY pokój. Moja obecna współlokatorka mnie wnerwia na każdym kroku, ale nic jej nie mówię, odpuszczam, za niedługo i tak nie będziemy się już widzieć codziennie. Z resztą to z mojej strony trochę niesprawiedliwe, bo dziewczyna ogólnie mówiąc jest wobec mnie życzliwa.

 

A teraz siedzę tutaj i piszę to wszystko by oddalić ode mnie chociaż na chwilę rzeczy dnia codziennego, które mnie przerażają.

 

Udało mi się złożyć w terminie papiery na stypendium soc. Wzięłam sobie za punkt honoru aby to załatwić i udało się. Biorąc ile innych rzeczy zawalam i na ilu mi już nie zależy to jednak mało ze mnie honorowa dziewczyna.

 

Moja matka twierdzi, że tak na prawdę to się nic nie dzieje wielkiego w moim życiu, specjalnych zmian nie zauważyła. Nigdy.

Że zawsze byłam strasznym malkontentem, lubiłam powtarzać jak nienawidzę siebie, zawsze byłam roztrzepana, ale mimo tego biadolenia, przecież żyję, świat się toczy dalej , nie dopuszczam do żadnej katastrofy. Problemu nie ma i nie było. Dla mnie to za mało, niby się nic nie zmienia, pomimo moich starań w tym zakresie :(, ale coraz idzie mi to gorzej i mozolniej. Pierdolę takie życie. Nie mam szans na szczęście , bo nic mi nie przynosi satysfakcji ani szans na założenie normalnej rodziny. Ale to przecież też nie problem. Chyba ze dla mnie...

 

 

Jestem w trakcie przestawiania swoje zegaru dobowego, w wyniku mojej totalnej degangrolady przez ostatnie 2 miesiące większość dnia przysypiałam, a "funkcjonowałam" w ciągu nocy. Niedzielę musiałam jakoś przeżyć , ale ok. 20 nie wytrzymałam i zasnęłam, po jakiejś godzinie wybudziłam się i wzięłam melatoninę , następnie znowu poszłam spać i się wybudziłam o trzeciej. W związku z czym przestawianie zegara będzie kontynuowane również w dniu dzisiejszym. Nie wiem kiedy dokładnie mi

się to śniło, czy po tej 20 czy po 21, miałam dwa sny.

 

W pierwszym śniło mi się , że moja matka ma jeszcze jedno dziecko, małego synka, które zaginęło. Nie traktowała go dobrze, było całe posiniaczone a o zaginięcie podejrzewałam właśnie ją.

W drugim śniły mi się dwie moje koleżanki ze studiów, jedną z nich była moja dosyć bliska i cenna kumpela, Nie pamietam o czym była gadka, pewnie o czymś mało istotnym, później zapytałam sie tej drugiej dlaczego tak źle mnie traktowano na początku studiów ? Po czym ona wymieniła dokładnie wszystkie powody. Zdaję sobie sprawę, że te wymienione "powody" to tylko domniemane cechy, które według mnie mogły tak denerwować ludzi z otoczenia i których sama nie akceptuję. We śnie zostały jednak nie wypowiedziane przeze mnie ale przez tą koleżankę.

 

Nie dotarłam do specjalisty, co z moją sennością było dosyć utrudnione do tej pory, chociaż sie zastanawiam czy warto zawracać sobie i innym dupę moją osobą. Być może rzeczywiście problemu nie ma, nikt nie umiera. Ludzie nieraz o wiele bardziej cierpią, i tą róznice widać. A nie jak u mnie, gdzie człowiek rodzi się z krzywą psychiką. Pójdę jednak choćby po to by zapisał na terapię. Więcej od niego nie oczekuję.

 

Miłego dnia dla wytrwałych :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak sobie piszę i piszę ten dyplom z pedagogiki, jak zwykle, staram się , piłuję tekst, mimo, że nikt tego po mnie nie oczekuje. Oczekują natomiast tego, aby oddać dyplom na czas, a potem abym sobie żyła dalej i oni sobie żyli dalej, ale nie mogę go przecież oddać w TAKIM STANIE. Już dawno jestem po terminie.

 

Znowu weekend spędzony w domu rodzinnym, bo święta. Nie wiem jak to jest, ale obecność w nim prawie zawsze podwyższa we mnie poziom adrealiny i agresji. Wszyscy starają się być mili tylko mnie coś rozwala od wewnątrz, może poczucie tego jak odstaję od reszty, a szczególnie od mojej siostry a także poczucie żalu, że zbieram żniwo tego jak zostałam wychowana i urabiana przez matkę. Nie potrafię wybaczyć innym ani też sobie.

 

Wracając do tematu jakim jest dyplom ma wiele powiązanych z nim ciekawych zagadnień. Odklejąc wzrok od pudelka, blogów filmowych i durnot na youtubie, znalazłam pewien artykuł o rozwoju psychicznym dziecka.

 

I taki o to w nim fragment:

Zdolność decentrowania jest również warunkiem nabierania przez człowieka dystansu

do samego siebie, do subiektywnego świata własnych przeżyć.[ ...]

dochodzi do wyłonienia dwóch nowych aspektów Ja: intencjonalnego i przedmiotowego – „Ja

synkretyczne, przestaje nim być, gdy jakiś jego składnik wyodrębnię i nadam mu status

przedmiotu. Pozostaje on wprawdzie składnikiem mojego „ja”, ale to już inne Ja. Nazwiemy

je konsekwentnie Ja przedmiotowym. [...]

Dzięki zdystansowaniu jednostki subiektywny świat jej przeżyć ciągle poszerza

się o nowe treści, a ona sama coraz bardziej od tego świata uwalnia. Jak pisze K. Obuchowski

„potrzeba dystansu psychicznego jest to taka właściwość jednostki ludzkiej, która powoduje,

że bez utrzymania dystansu wobec nabytych doświadczeń i wobec głównych problemów

swojego życia nie może ona swobodnie rozwijać się, panując nad swoimi ograniczeniami, a

więc być wolna psychicznie” (op. cit., s. 328). Dalej podkreśla on, że dystansowanie się jest

związane z przejściem na najwyższy poziom rozwoju jednostki, w którym może ona stosować

kody abstrakcyjne – ta „drobna, wydawałoby się, zmiana semantyczna jest funkcjonalnie

jakościową zmianą, bo w jej wyniku człowiek rządzi sobą (podkr. – S. J.)” (op. cit., s. 326).

 

Szkoła podstawowa ma pomóc dziecku w procesie decentralizacji . Cóż, mi wiele nie pomogła. Upośledzony ze mnie człowiek.

Idę pisać dalej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dyplom obroniony, choć nie poszło gładko. Najważniejsze jednak, że nie muszę dopłacać za kolejne terminy.

 

Czy mieliście kiedykolwiek styczność z psychologiem poza gabinetem? Ja miałam, właśnie na studium. Nie polecam. Cieszę się, że nie będę się już z panią psycholoszką widziała więcej. Za każdym razem gdy miałam z nią styczność, bałam się, że powiem coś za dużo, i ona sobie to zinterpretuje po swojemu.

Pamiętam jedne z pierwszych z nią zajęć, gdy mieliśmy opowiedzieć co przedstawia układ węzełków i plastelinowych kulek - kulki to człowieczki, a węzełki to oczywiście więzi. Kolejna głupia zabawa, wydawałoby się, że zupełnie bezpieczna. Ja się zgłosiłam, aby nie było, że w ogóle nic na tych zajęciach nie robię poza bywaniem. I zaczęłam interpretować, a ona mnie poprawiać - uczucia, które nadałam plastelinowym kulkom miałam przedstawiać jako swoje. Nie zrobiłam tego, to ona zrobiła to za mnie. No i wyszło niezłe gówno.

Czułam się jak kupa, a inni widząc mój upadek, postanowili się wycofać i poprosili grzecznie aby przejść do kolejnego zadania. Lekcja tego jak robić z ludzi idiotów - bo tak się po tych zajęciach czułam.

 

Jeden etap już za mną, mam uprawnienia pedagogiczne, ale wcale nie uważam, aby był ze mnie dobry pedagog.

I jakoś znowu entuzjazmu brak.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy mieliście kiedykolwiek styczność z psychologiem poza gabinetem?
No ja miałam, tylko w taki sposób, z dwójką psychologów na studiach. Skomentuję krótko - tragedia. Jeden taki stary pryk, z obsesją na punkcie psychoanalizy, gdzie każde Twoje zachowanie, jakie zwróciło jego uwagę, było automatycznie głośno klasyfikowane i komentowane, jako przejaw czegoś tam wg teorii Freuda, a druga babka młódka, która z kolei, prace, egzaminy oceniała chyba wg ukrytego znaczenia jakiego się tam doszukała, bo nigdy nikt nie widział dlaczego został tak, a nie inaczej oceniony i nie było nawet szansy się dowiedzieć. :lol:

 

Dodam jeszcze, że miałam też do czynienia z dwójką pedagogów i doświadczenia mam dość podobne. :mrgreen:;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ego, mogę się spytać po jakich jesteś studiach, pedagogicznych?

 

Nie wyobrażam sobie jak wygląda życie z takim człowiekiem w domu. :pirate:

 

Jak ja bym chciała aby ta cała psychologia była dla mnie czarną magią, to forum było poza moją świadomością, abym była prostym człowiekiem, który na wszystko ma proste rozwiązania.

 

 

Czuję, że dawno dawno temu wypadłam z torów, że jestem osobą nieadekwatną do każdej sytuacji. Coraz bardziej wydaję się być tępa, nieprzystająca do tych czasów.

 

Makiawelizm jest mi obcy, ale na malkontenctwo zawsze się znajdzie miejsce.

 

Miałam iść na wizytę do specjalisty, choćby po to by zapisać się na terapię. Coś nie mogę się przemóc. Pod tym względem mielizna. Ogólnie mielizna. ;(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cdn., no, po studiach, to ja faktycznie jestem, nawet udało mi się skończyć szybciej niż innym. :mrgreen:

Nie powiem jakie to konkretnie były studia-chronię swą anonimowość( mogę powiedzieć, że to nie była żadna pedagogika, choć pedagogika i psychologia były tam wykładane-na marnym zakresie i poziomie).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Robię coś, działam, chociaż nie wiem ile to ma sensu.

Chyba trzeba się ostro przekierować, świat się zmienia, a zaburzeni powinni się zmienić i to podwójnie.

 

Wróciłam na terapię, chociaż nie mówię jeszcze hop, nie wiem czy moja pani bieda mnie nie uwiąże do ziemi.

Terapeuta do którego chodzę to dobry człowiek, uważam, że to powinna być podstawowa cecha każdego terapeuty, empatia i szczera chęć pomocy.

Nawet zaproponował zejść z ceny, przy czym, nie lubię takich sytuacji, prędzej z terapii zrezygnuję, jeszcze mam parę dni do zastanowienia.

 

Zaczęłam chodzić na siłownię, nie będzie efektów jak nie zmienię diety. Na razie powoli się rozkręcam - zrezygnowałam ze słodyczy, piję więcej wody i to tyle ze zmian w moim jadłospisie. Nie spieszę się. Po moim pośpiechu i ciągłych zmianach wagi zostało jedynie zniszczone ciało i psychika zryta kompleksami.

Myślałam wcześniej nawet o wspomożeniu lekami, ale jeszcze raz wystawiam swoją wolę na próbę. Leki to ostateczność, a w moim przypadku chyba skrajna głupota i wygoda, trochę jeszcze paniki.

 

Moim stałym, prawie, problemem jest blokada w kontaktach z ludźmi. Nawet jak jestem otoczona samą serdecznością to mam obawy, że jak się odezwę to ta serdeczność zniknie, że będzie za to nuda i rozczarowanie. Fakt, że jestem przygłucha wystarczająco skutecznie zniechęca ludzi do rozmów ze mną.

 

Co chwile łapią mnie doły, ale trudno. Korzystam z życia, na ile sama sobie na to pozwalam.

Albo raczej na ile moje chore schematy mi na to pozwalają.

 

Nauka języków - temu wyzwaniu jeszcze nie podołałam. Nie mam kasy, muszę sobie radzić sobie sama. Myślałam o tandemie językowym, zastanawiam się jednak, czy potrafię kogokolwiek czegokolwiek nauczyć, stres co nie miara, odwlekam to do dnia nigdy.

Z jednej strony boje się z kimkolwiek pogadać w obcym języku , a z drugiej planuję naukę już trzech na raz.

 

 

Czasami płakać mi się chcę, nad tym jak mam nędzną młodość. Ponoć ludzie się nie zmieniają, dalej liczę na to, że nie jest to prawdą.

Dalej mam wrażenie, że robię za mało.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czasami zastanawiam się czy brać w czymkolwiek udział, kiedy robię to tak źle. Gdy zaczynam w czymś brać udział lub przestaję milczeć a zaczynam gadać od razu wychodzi na jaw jakim jestem życiowym przykurczem.

Zdeklarowałam się , że pomogę mojej koleżance w pewnej akcji charytatywnej , miałam zebrać od ludzi z mojej uczelni obrazki. trzeba było to jakoś ogłosić, jedno powiadomienie na fejsie najwyraźniej nie wystarcza, przypominałam o tym poszczególnym osobom, tym z którymi zdarzyło mi się zamienić słowo, ale żeby coś ogłosić na forum, przed grupą ludzi - nie dałam rady.

Dostanę prace od jednej osoby... Ciekawe, co na to powie moja znajoma. Nic dziwnego, że ludzie nie chcą mieć ze mną nic wspólnego.

 

Jestem po dwóch sesjach z terapii. Na trzecią nie zdołałam dotrzeć z powodów zbyt płynnego ubywania gotówki. Trudno w takim wypadku wyczuć jakiekolwiek postępy.

 

Znowu nie radzę sobie z napadami głodu, ani z godzinami snu.

Siłkę zaniedbałam.

 

Życia nie ogarniam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kolejny raz okazało się, że moje obawy są na wyrost i "opuchliznę". Jak zwykle głupiej czynności, aktywności towarzyszy mi zbyt wiele myśli, stresu, wszystkiego tego, co najchętniej zmyłabym z mojej ścieżki. Ten cały balast uwiązuje mnie w miejscu, nic dziwnego że moje życie jest tak ograniczone, skoro tyle czynności ma u mnie taką cenę. Z jednej strony warto podjąć sie "wyzwania" , a z drugiej zastanawia mnie - może głupia myśl - czy przypadkiem to nie skraca mojego życia? Czy życie nerwusa nie jest już policzone, a kolejne dni odcinane od "kuponu" w wyniku zalewu stresu i toksyn?

Lepiej jest działać niż nic nie robić, tylko pytanie czy kiedykolwiek odejdą od tego niepotrzebne emocje?

 

Mam za sobą kolejną rozmowę z moją kumpelą. Jest dla mnie ważną osobą. Poza rodziną jedną z niewielu, na którą mogę liczyć. Zauważyłam jednak, ze za każdym razem gdy rozmawiamy jestem zalewana złymi informacjami. Jestem osobą która przyjmie każde zrzędzenie, płacz, zgrzytanie zębami, jestem " uświadamiana" o rzeczach, które do tej pory dla mnie nie istniały. O jakiejś rywalizacji na uczelni, nierównej walce, stypendiach, o których nawet nie miałam pojęcia. Walka, w której nigdy nie przyszło mi uczestniczyć, bo dla mnie są to za wysokie progi. Markach ciuchów, które ktoś nosi a ona nie może sobie na nie pozwolić, a mnie z kolei nigdy nie interesowały i nawet nie znałam ich nazw. Po prostu pokazana brudna strona high life'u, o które względy nie mam zamiaru się bić. I gdyby nie pośrednictwo mojej kumpeli to ja nie wiedziałabym o ich istnieniu jak ten świat nie jest świadomy mojego.

Za każdym razem po takiej rozmowie mój względny i kruchy spokój zostaje zburzony. A poza samymi wieściami w jaki gówniany nieraz sposób trzeba walczyć o swój żywot na tej planecie, dochodzi do mnie też to, z ilu rzeczy jestem wyautowana. Ktoś mi się wypłakuje na ramieniu, że nie może kupić sobie złotej karocy jak jego sąsiedzi, kiedy mi przyszło bez butów chodzić. Gdybym przynajmniej nie była w tym wszystkim sama.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jutro Sylwester. Najchętniej przespałabym tą noc na mocnych lekach, tak by mnie nie wybudziły petardy wystrzeliwane pod moim oknem i szczekanie przerażonych psów. Mam zaproszenia na imprezy, nie jestem jednak w imprezowym nastroju. Kiedyś mnie nikt nigdzie nie zapraszał. Teraz gdy sobie to wywalczyłam, stałam się dla nich kimś obecnym, nie mam ochoty korzystać z tej obecności.

 

Jednak pójdę. Dostosuję się.

 

Zaczyna mnie to nudzić. Ciągle te same twarze. Potrzebna mi rewolucja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przyszłam tu, bo mam kolejny zły dzień za sobą. Rozwalony wizytą u terapeuty. Jednak zaczynanie dnia od prania brudów z dna bebechów nie jest dobrym pomysłem.

Nie poszłam na zajęcia, nic nie zrobiłam.

Gdzieś jednak poszłam, gdzie opłacało się pójść. Jeden promyczek w ciągu całego dnia.

Boję się, że umrę w samotności.

 

Jestem trochę zła, bo na terapii znowu rozmowa zeszła na stare tory, nowe wątki nie pojawiły się, choć są dla mnie cholernie ważne.

Obym nie popełniła tego błędu następnym razem, nie chcę płacić kasy za dreptanie w miejscu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po dłuugiej przerwie, czas na kolejny post z publicznym wybebeszaniem swoich problemów.

Dla wszystkich niezainteresowanych jeszcze żyję, a raczej gniję.

 

 

Moje marne życie towarzyskie ostatnio mam ochotę zupełnie uśmiercić. Chcę się pozbyć wszystkich starych znajomości, łącznie z tymi, które w swojej "desperacji" nazywałam przyjaźniami. Takie zjawisko w moim życiu nigdy nie występowało.

 

W sumie to wiele się nie zmieniło, w moim życiu, dalej ciężko mi się chodzi na zajęcia, dalej siedzę po nocy, ale w związku z tym, że praktycznie prawie z nikim się nie widuję, to co komu może to przeszkadzać?

 

W końcu zdobyłam się na odwagę aby porozmawiać z pewną osobą, która w jakiś tam sposób była mi bliska, w sposób otwarty o tym co czuję. Pomyślałam, że jeszcze warto starać się o naszą znajomość, nie wyrzucać ją do kosza, ale jednak druga strona unika otwartych ze mną rozmów jak ognia. Widzę poza tym jak traktuje innych, i dochodzę do wniosku, że mnie wcale lepiej nie traktuje. Ja nie potrafię postawić żadnych granic, a ona stawia mi je co kroku. Nie widzę sensu, po mimo tylu wspólnych lat aby mieć z nią cokolwiek wspólnego.

 

Obracam się wśród tchórzy, nawet na mieszkaniu nikt nie powie mi wprost żebym myła gary po sobie, pisze mi się litanie na karteczce :/ Nie wiem jak was, ale strasznie wkurza mnie wystawianie karteczek w celu zakomunikowania coś komuś, gdy ma się w posiadaniu sprawny aparat gębowy.

 

W końcu jednak nikt mnie nie skazał na to towarzystwo. Dlaczego więc tu się znalazłam? Może dlatego, że sama jestem tchórzem? Bo przez tyle lat mówiłam tylko to co inni chcieli usłyszeć?

 

Taka jest prawda, że jestem żałosnym człowiekiem. Zakompleksionym, trzęsącym się ze strachu stworzeniem. Staram się jednak wychodzić naprzeciw pewnym wyzwaniom, choć często nie udaje mi się im podołać. Odkrywam jednak, że inni też mają problem z odwagą i z konfrontacją z niewygodną prawdą. To dosyć często spotykany problem, tylko w przeciwieństwie do mnie mają więcej do siebie miłości, gdy przychodzi do obrony własnych interesów to nie mają żadnych wątpliwości co mają robić. A ja mam ich mnóstwo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

CIĄG DALSZY NASTĄPIŁ

 

Wracam tu po roku przerwy.

 

Nie liczę na wielkie zainteresowanie. Co ciekawego w człowieku, który się skupia głównie na sobie, o ile jest się w stanie na czymkolwiek skupić.

 

Mam teraz przerwę w terapii. Nie wiem czy do niej wrócić, choć ciągnie mnie aby to zrobić.

 

Nie radzę sobie ostatnio ze snem, z organizacją czasu i z jedzeniem - jak to u mnie - wszystko przez emocje, które mnie albo paraliżują albo rozsadzają.

 

Czuję się tak jakbym była we śnie- tak jakby to moje życie płynęło bez mojego udziału. I tak też spotkałam pewnego człowieka, z którym jestem teraz w związku, pierwszym takim w moim życiu. Przyszedł, nadpłynął i pozostał, jak na razie. W przeciwieństwie do niego, nie jestem pewna swoich uczuć, to czy go kocham. Nie było we mnie żadnej fazy zakochania. Czasami myślę sobie, że gdyby go nie było to bym sobie poradziła, przy czym wypaliłby w mojej skromnym świecie czarną dziurę - czegoś by już brakowało i wszystko stałoby się jeszcze bardziej beznadziejne. Nie wiem czemu, ale zdarza mi się wyobrażać, że go zabraknie - i czuję coś jakby w postaci paniki. W końcu jestem dla kogoś ważna.

 

Ciągle próbuję narzucić sobie dietę - jak na razie bez żadnego skutku, zawsze przyjdzie pora gdy rzucę się na żarcie. On się stara, widać , że czerpie z naszego związku energię. Dla mnie jest w stanie zrobić na prawdę wiele. Ja ciągle przeginam pałę - odpuszczam sobie zajęcia, nie śpię po nocach, nie staram się, bo nie mam tej siły - wcześniej też jej nie miałam, ale byłam sama, nie czułam się winna wobec nikogo, tylko zła na siebie.

 

Ciężko jest mi przyznać się do porażek przed nim, ale postaram się. Zbyt łatwo przychodzą mi kłamstwa. Nie dzielę się z nim moimi wątpliwościami, bo mam ich mnóstwo - mogło by go to zbyt bardzo zaboleć. A wiele bolesnej prawdy o mnie przyjdzie mu jeszcze usłyszeć.

 

Powoli przestaję koloryzować i zatajać- przyznaję się np. do tego, że zdarza mi się spać tylko 2 h dziennie, albo, że nie zrobiłam nic. Kiedy to mówię, to robię to zwykle z zaciśniętymi zębami, sztywnieję.

 

Są ludzie, którzy mnie mimo wszystko kochają.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czesc,

mysle ze czlowiek powinien przede wszystkim starac sie dla siebie,

na pewno warto robic wiele, zeby drugiej osobie, bylo lepiej,

jednak jak sama zauwazylas

Nie wiem czemu, ale zdarza mi się wyobrażać, że go zabraknie - i czuję coś jakby w postaci paniki.

Nie mowie zeby od razu myslec co bedzie jak bedzie... bo pewnie tak bedzie,

ale ja mysle ze uzaleznanie swojego szczecia od innych, czegos innego,

nigdy nie jest dobre - jak wiekszosc uzaleznien.

 

Jezeli jest tak jak opisujesz, to na pewno,

za niedlugo spojrzysz na ten post i usmiechniesz sie,

bo tego typu problemy bedziesz pokonywala na codzien, z marszu.

Wsparcie jest bardzo wazne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za odpowiedź superb, ale nie wiem czy wszystko zrozumiałam.

 

Przyznaję, że nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób, że uzależniam szczęście od niego. To w takim razie jak wygląda przywiązanie do człowieka, co się stanie jeżeli zabraknie ci w życiu osoby, na której ci zależy? Właśnie się zastanawiałam, czy ta panika to może jednak znak, że go po prostu kocham, czy raczej już jakiś rodzaj z mojej strony desperacji. Nie patrzyłam na to w ten sposób.

 

W takim razie nie potrafię połączyć ze sobą niezależności i "zakochania". Z resztą o uczuciach i związkach tak na prawdę gumno wiem.

 

Masz rację, że te starania i dbanie o siebie powinny wychodzić z jakiejś mojej wewnętrznej potrzeby. Niestety zawsze miałam z tym problem, by zrobić coś dla siebie. Wymaga to ode mnie nie lada dyscypliny. Obawiam się, że pod tym względem ciężko jest cokolwiek zmienić. A zmieniam to, bo niewyobrażam sobie by ktokolwiek mógł wytrzymać z takim niechlujem jak ja w związku. Poza tym ciężko kogoś szanować nie szanując siebie - może właśnie na tym polega mój problem?

 

ezeli jest tak jak opisujesz, to na pewno,za niedlugo spojrzysz na ten post i usmiechniesz sie,

 

Chodzi ci o to niby uzależnienie? W pewnym momencie ma mi to minąć? Obawiam się, że raczej nie prędko będzie mi do śmiechu. Związek z drugim człowiekiem jest dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Ciągle się boję, że jestem wobec niego nie fair.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardziej chodzi mi o to,

ze ludzie bardzo czesto uzalezniaja swoje szczescie od czegos:

"jak kupie samochod to bede szczesliwy",

"jak schudne x kilo to bede szczesliwy",

"jak zdam egzamin, studia....",

 

Weźmy na przykład:

Ktoś jest ciężko chory, wmawia sobie, że jeżeli tylko wygra z chorobą do końca życia będzie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Wynika z tego, że jego szczęście jest ściśle związane ze zdrowiem. Okej wyzdrowiał i myślisz, że ile czasu jest najszczęśliwszy i nic mu w życiu nie brakuje? Miesiąc góra trzy. Tak działa ludzki umysł. Kupię wymarzony dom będę szczęśliwy... okazuje się że jakiś czas, bo tem mówie sobie jak kubie ten samochód to dopiero będę szczęśliwym człowiekiem... ooo a jakbym dostał awans to bym .... no niestety ale nie.

 

Szczescie to nie cos co jest na zewnatrz - znaczy to tez jest, z tym ze to szczescie jest bardzo ulotne.

Wedlug mnie szczescie to po protsu czesc nas - tu trzeba tego poszukac.

 

 

 

Ludzie to intelignetne istoty,

kazdy wie ze najlepiej uczy sie na bledach,

jezeli tylko z doswiadczen wyciagnie sie odpowiednie wnioski,

problemy ktore kiedys wydawaly sie nie do przeskoczenia,

pokonujemy bez zadnych trudnosci - bo wiemy jak.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chyba nie jestem zbyt inteligentną istotą bo jakoś nie potrafię znaleźć rozwiązania. Mój racjonalny umysł dobrze wie, co mam robić w danej chwili -pójść spać, rano wstać, ćwiczyć wieczorem, zadzwonić tu i tam, a jednak te proste sprawy mnie przerastają od wielu wielu lat.

 

Niestety mój problem polega właśnie na tym, że nie jestem szczęśliwa z tym stanem rzeczy jaki mam. Skąd niby mam to wziąć? A z drugiej strony tez trzeba do czegoś przecież dążyć. Jestem w stanie na prawdę uwierzyć, że kogoś może uszczęśliwić zdanie na wymarzony kierunek, tylko cel musi być świadomy. Robię to, bo chcę pracować w tym zawodzie, interesuje mnie to , a nie - bo innym się to podoba.

 

Albo ta utrata parę kilo - fajnie jak komuś to nie przeszkadza , jednak u mnie nadwaga strasznie mnie wkurza - związane jest to moimi zaburzeniami odżywiania - jestem w stanie pochłonąć wszystko jak leci w napadzie głodu. Wkurza mnie brak kontroli, a nadwaga jest tego efektem ubocznym, którego tak, nie jestem w stanie zaakceptować.

 

 

Patrzę wstecz, co wypisywałam - niewiele się niestety zmieniłam :cry:

 

Wzięłam dzisiaj tranxene, tyle się powstrzymywałam. Może to jakoś uratuje resztę dnia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To ze jak piszesz, "nie jestem szczęśliwa z tym stanem rzeczy jaki mam" - tu wlasnie jest problem.

 

Czy na prawde kilka kilo smalcu moze tak unieszczesliwiac?

Gdyby tak bylo to nie bylo by ludzi otyłych - każdy chce być szcześliwy.

Nie jedna osoba jest otyła, nie że tak sie stało, ale dlatego że chce. ( zobacz np kobiety na wyspach marshalla )

 

Myśle, że jeżeli faktycznie by Ci ona jak piszesz przeszkadzala,

to byś dawno to zmieniła.

 

Szczescie to nie jest cos, co jest zalezne od innych czynnikow ( moze na krotka chwile tylko ),

znasz np pana Nicka Vujicica?

 

 

Chyba ten ped, presja,

pogon za pieniadzem sprawila ze coraz trudniej jest dostrzegac male rzeczy,

cieszyc sie z malych rzeczy.

Jak nie kupi sie dziecku na komunie prezentu za 500 zl to nawet sie nie usmiechnie... nie doceni.

Sama pisalas ze przez rok nie mialas potrzeby zagladania na forum,

wrocilas jak mialas taka potrzebe.

Znaczy ze przez ten rok duzo nad soba pracowalas,

odnosilas osobiste sukcesy.

Rok temu walczylas o to, zeby nie byc sama.... dzisiaj?

Siadz spokojnie, zastanow sie i docen ile udalo Ci zie zmienic na lepsze w Twoim zyciu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×