Skocz do zawartości
Nerwica.com

Moja ścieżka


cdn.

Rekomendowane odpowiedzi

Rzeczywiście, czasem nie wiem czemu, głupio mi wyliczać co się udało zmienić. Znalazłam kogoś, komu na mnie na prawdę zależy. Cieszę się i nie powiem, trochę się boję. Za parę dni ma mnie odwiedzić , mieszkamy w różnych miastach. Do tej pory zwykle widzieliśmy się u niego. On nie ma się czego wstydzić, a ja mam. Odczuwam spory stres.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wstydzisz sie czego?

A czego sie boisz?

 

Mowiesz ze kilka razy sie juz spotkaliscie, wiec wiesz czego sie spodziewac...

 

On przede wszystkim przyjeżdza do Ciebie,

nie jedzie inwestować w Twoje mieszkanie,

nie jedzie zwiedzać miasta,

przede wszystkim jedzie żeby spędzić te kilka dni z Tobą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja po nim wiem czego się spodziewać, a on nie za bardzo. Nie wie w jakim na co dzień syfie żyję. A ja wiem jak dla niego porządek jest ważny.

Od paru dni nie byłam w stanie zebrać się za sprzątanie, będę musiała to zrobić dzisiaj. To głupie i pewnie dla ciebie niewytłumaczalne, dlaczego takie czynności są dla mnie ciężkie do wykonania. Czuję jakiś opór.

 

Takie prozaiczne rzeczy, nic innego. Wiem, że nawet tutaj może się wydawać to dziwne.

 

Pamiętam, że zanim go nie poznałam, przez jakiś pół roku miałam totalny zastój w moim życiu. Ciężko było mi wyjść z mieszkania, do czegokolwiek się zmusić. Po czym przez miesiąc była poprawa - zaczęłam ćwiczyć, starać się bardziej na studiach. A potem poznałam jego - na początku ta "dyscyplina " i jakiś power do życia mnie nie opuściła , nawet zaczęłam się jeszcze bardziej starać, a teraz znowu to samo - wpadam w jakiś marazm, degrengoladę. To chyba jest od niego niezależne.

 

Znowu nie przespałam nocy.

 

Czy na prawde kilka kilo smalcu moze tak unieszczesliwiac?

Gdyby tak bylo to nie bylo by ludzi otyłych - każdy chce być szcześliwy.

 

Mam wrażenie, że nie rozumiesz istoty zaburzeń osobowości. Myślisz , że tyle jest ludzi otyłych, bo dążyli do takiego efektu? Tyle osób ma problem z piciem, bo miało taką ambicję, by zostać alkoholikiem? Każdy chce być szczęśliwy,ale jakoś wiele ludzi w dziwny, perfidny sposób szuka tego szczęścia, albo jak to się mówi ma życiowego pecha - gdzie się pojawi, tam staje się nieszczęście. W wielu takich przypadkach są to osoby, którzy działają w szkodliwych , wyuczonych od dzieciństwa schematach - w nich próbują znaleźć szczęście i go nie znajdują. Ja do takich osób należę.

Mam świadomość szkodliwości moich działań, ich źródła, jak bardzo są to infantylne zachowania - a jednocześnie nie potrafię się z tego wyrwać.

 

Mam faceta, ale tu też czasem się zastanawiam na ile jest to uwarunkowane tym co wyniosłam z domu - dlaczego z nim jestem, czy to faktycznie jakieś większe uczucie? Czy kolejny schemat, w który wchodzę i powielam.

 

A może to moje wyuczone umniejszanie wszystkiego co się mnie tyczy, łącznie z ludźmi , którzy mnie otaczają?

 

Tracę już trop. Jak zwykle moje myśli zatoczyły błędne koło.

 

Internet, żarcie, a nawet moje rozmyślania - w uciekaniu od rzeczywistości doszłam do perfekcji. Życie mnie boli.

 

Może lepiej, żeby ode mnie uciekł? To porządny człowiek, a ja nie daję rady w najprostszych sprawach. Mylę dzień z nocą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam wrażenie, że nie rozumiesz istoty zaburzeń osobowości. Myślisz , że tyle jest ludzi otyłych, bo dążyli do takiego efektu? Tyle osób ma problem z piciem, bo miało taką ambicję, by zostać alkoholikiem? Każdy chce być szczęśliwy,ale jakoś wiele ludzi w dziwny, perfidny sposób szuka tego szczęścia, albo jak to się mówi ma życiowego pecha - gdzie się pojawi, tam staje się nieszczęście. W wielu takich przypadkach są to osoby, którzy działają w szkodliwych , wyuczonych od dzieciństwa schematach - w nich próbują znaleźć szczęście i go nie znajdują. Ja do takich osób należę.

....

 

Mnie też sie wydawało że ja to mam najgorzej na świecie,

był taki czas - dosyć długi, że jakby sie dało to zamieniłbym się z każdym,

byłem pewny że każdego problemy przy moich to... to w sumie ludzie nie mają problemów........

 

Ważyłem ~105kg, schudłem - wierzyłem że jak bede te kilka kilo lzejszy,

to będzie dużo lepiej. Kilka miesiecy pozniej miałem 7 z przodu na wadze.

I wiesz co? Byłem na prawde zadowolony z tego,

tylko jakoś w życiu, w moim sposobie myślenia mało się zmieniło,

dalej dostrzegalem glownie negatywy, obwinialem swiat:

nie raz myslalem, ze moze to piekło, to jest traz tu, na Ziemi...

Przytyłem szybko z powrotem, znowu wpadłem z dół emocjanalny...

Zrozumiełem po czasie, że to nie jest wyznacznik szcześcia.

 

Od 17 roku życia do 21 myśle że więcej było by u mnie dni w których byłem po spożyciu..

Piłem, chociaż piłem to złe określenie, bo praktycznie każdy trip alkoholowy kończył się odcięciem,

często pojebanymi akjacmi, przez które mialme problemy, następny cały dzien zjebany.... a potem chińska i klin....

I to było normalne w towrzystwie, w którym się obracałem, niestety nie tylko to....

 

Każdy by chciał wszystko za darmo, na skróty...

Jednak w życiu nie ma nic za darmo.

Można albo przyjebać sobie rcka, poloweczke, zapalic cos, zjesc 1k kcal w 10min i być "szczęśliwym" praktycznie od razu,

albo pracowac nad sobą tygodniami, miesiącemi i być na prawde szczęśliwym.

 

........kilka lat pozniej nie zamienilbym sie z nikim :)

 

 

Internet, żarcie, a nawet moje rozmyślania - w uciekaniu od rzeczywistości doszłam do perfekcji. Życie mnie boli.

To jest najlepsze,

że większość ludzi wie gdzie leży problem ( tez tak mialem ),

a mimo to nie stara sie tego zmienic,

tylko dalej siedzi po uszy w rzeczywistości,

której większość nie życzyłaby największemu wrogowi....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W każdej rodzinie są pewne utarte przekonania , wierzenia. Trwają one przez lata, nieraz wieki mimo utraty ich uzasadnienia, aktualności. Jednym z takich przekonań w mojej rodzinie jest to, że facet jest wybawcą, zbawicielem. Czytałam też, że częsta gloryfikacja taka następuje u kobiet wychowanych przez zaborcze matki. Ja do takich należę - i to co jest następujące, to oczywiście lęk przed wchłonięciem w związku. U mnie jeszcze następuje lęk o to, że za parę lat wyląduję dokładnie tak jak moja matka.

 

Każda potwora znajdzie swojego amatora - w ten sposób była kształtowana moja pewność siebie i kobiecość.

 

Wiem, że traktuję mojego chłopaka jak wybawcę, który pozwoli opuścić moje więzienie - czyli mój dom. I tu dochodzi do pewnego konfliktu , bo ja wcale nie chciałam aby tak to wyglądało. Ciągle startuję z pozycji straconej, tutaj tracę głowę. Chciałam abym to ja była wybawcą dla samej siebie. To już o krok od twierdzenie, żeby być bogiem dla samej siebie.

Nie jestem nim. Nie jest też nim chłopak.

Jest mi ze sobą bardzo źle. Moja stracona pozycja raczej nie sprzyja uczciwych zachowaniom. Chyba nie jestem uczciwa wobec niego. Potrzebuję jego bliskości , zainteresowania - w końcu nie czuję się tak samotna. W końcu ktoś widzi we mnie kobietę. Nie potrafię być wobec niego w stu procentach szczera, nie potrafię się przed nim otworzyć tak jak tu. Powoli go wprowadzam w popieprzony świat mojej głowy - nie wszystko na raz, bo nie chcę go stracić. Boję się że go stracę, chyba tego dotyczył mój ostatni sen.

Mam w dalszym ciągu nieuleczony kompleks niższości. Jestem zazdrosna. Ostatnio jak on był u mnie, moje kumpele chciały abyśmy razem wyszli do klubu - one, ja i mój chłopak. Raczej go do tego pomysłu nie namawiałam, bo bałam się, że na tle moich znajomych wyjdę na jakiegoś paszteta.

Może nie jestem gotowa na żaden związek. Może nigdy nie będę?

Moje myślenie mnie kaleczy, wychodzi przez każdy por mojej skóry - moje zalęknienie i niepewność. Jak ja siebie takiej nienawidzę.

Muszę Wybawcę znaleźć gdzie indziej.

 

Z całym tym bagażem kończę ten dzień. Postaram się udźwignąć następny. Byle nie zwariować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Albo wyolbrzymiasz problem,

albo faktycznie za bardzo siebie samej nie lubisz.

Jezeli to 2 to na pewno wiesz co CI nie pasuje w Tobie - jakie konkrety, nie ze wszystko,

jakby bylo wszystko to na pewno na pierwszym spotkaniu z nim by sie skonczylo.

Od samego myslania o tym co chcialabys w sobie zmienic mozesz tylko popasc w jeszcze wiekszy dol,

zacznij robic to co juz dawno chcialas, wprowadz zmiany w swoje zycie.

Nie oczekujesz chyba, ze ktos odwali za Ciebie cala brudna robote, ktore kumulowalo sie byc moze przez lata?

 

Skoro oboje staracie sie poznac siebie blizej, widziecie cos w sobie oboje,

to wyglda jednak na to, ze w jego oczach masz wiecej zalet niz wad ( a moze w oczach wszystkich poza Toba sama ? )

 

Najlepsze w ludzkich relacjach jest wsparcie, zrozumienie,

dodawanie sobie sily na codzien, dawanie szczescia ....

ale tylko wtedy gdy staraja sie, robia to obie osoby.

 

Nikt nie potrzebuje chorych relacji,

rola meza, ojca to na pewno nie rola zbawiciela,

kogos bez kogo swiat sie wali...

Jeśli coś kochasz, puść to wolno. Kiedy do Ciebie wróci, jest Twoje. Jeśli nie, nigdy Twoje nie było.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

superb, to że ktoś mnie zmieni i zrobi to za mnie jest dla zbyt abstrakcyjne

 

Nie potrafię się wziąć za robotę , mam wrażenie, że pogrążam się coraz bardziej.

 

Kiedyś miałam siły i próbowałam wprowadzać różne zmiany, teraz mi tych sił zupełnie zabrakło, brakuje mi motywacji.

 

Jest jeden plus - patrzę na moich dziadków , którzy niczego nie wnieśli dobrego do mojej rodziny, bardziej życzliwie. Nie mam o nic już do nich pretensji, bo widzę sama po sobie, że niekoniecznie jestem kimś od nich lepszym. Jak umrą to będę w stanie bez złych myśli przyjść na ich grób. Co mam ich osądzać, ludzi , którzy mieli tysiąc razy ode mnie gorzej?

 

Mojej matce tak łatwo przebaczyć mi nie jest.

 

W związku z tym, że dalej mylę dzień z nocą, zwykle porządki mnie przerastają, lata mi i powiewa to czy zdam ten semestr, chyba przestanę tutaj pisać. Nie mam nic ciekawego do dodania oprócz tego, że sypie mi się życie. Nie jestem ciekawym człowiek. Nie jestem kandydatką na żonę i matkę. Bliżej mi do samego dna.

 

Dzięki jednak za wszystkie mądre słowa, ale cóż ten typ tak ma, można nimi we mnie rzucać jak grochem o ścianę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie potrafię się wziąć za robotę , mam wrażenie, że pogrążam się coraz bardziej.

 

Kiedyś miałam siły i próbowałam wprowadzać różne zmiany, teraz mi tych sił zupełnie zabrakło, brakuje mi motywacji.

 

Musisz znalezc sile, to nie jest tak ze chce mi sie albo nie che,

wiesz ilu jest ludzi ktorym nie chce sie a mimo to robia - bo widza w tym sens,

zacznij robic na sile, pracowac nad soba,

z czasem zaczniej zauwazac efekty, wtedy bedzie juz troche latwiej.

Dzialaj, nie mysl tylko dzialaj.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wracam... tyle we mnie emocji, a telefony milczą. Dlaczego ...? :( To chociaż popiszę sobie tutaj.

Zadzwoniłam dzisiaj pod pewien telefon w sprawie pracy, bo przypomniało mi się co to są pieniądze. I pomyślałam sobie - czas studiów się kończy, trzeba zacząć żyć na prawdę. Szkoda, że to na prawdę zacznie się tak późno, ale próbuję się na tym nie skupiać. Nie wypominać sobie tego. Lepiej teraz niż później. Skończy się beztroska, ale w końcu zacznę żyć na prawdę, nawet za tą najgorszą pensję krajową. Czy to mnie zbliży do ludzi? Oczywiście, że tak! Będę chodzić od jednej osoby do drugiej, licząc na cień szansy , że ktoś mnie dostrzeże i komuś poleci na przyszłość, będę udzielać korepetycji. Będę łazić po instytucjach, co chwilę robiąc jakieś gafy i strzelając głupie miny. Koniec przyjaźni dla samych przyjaźni, zresztą te znajomości i tak już diabeł strzelił. Nic tak nie łączy ludzi jak wspólne interesy i kredyty. Mimo subtelności koczkodana coś tam dla siebie wysupłam.

 

Aleee się boję!

 

Co do mojego związku - nie widzę z mojej strony tu żadnego większego uczucia. Jestem z nim, bo boję się samotności. Źle się z tym czuję. Za dużo nas dzieli, a łączy nas życzliwość.

 

Szanuję go, dostrzegam wiele jego mocnych stron, które wśród moich znajomych można ze świecą szukać. Jednak odczuwam wiekową różnicę. Jest ode mnie o dekadę starszy. Na początku to mi się podobało, faceci w moim wieku mnie nie pociągają. Ale czuję duży rozdźwięk, kiedy rozmawiamy o przyszłości. Jeszcze nie szukam stabilizacji, ciężko o tym mi nawet myśleć. Różni nas światopogląd - dla niego pedałów i Arabów trzeba tępić, zainteresowania, nawet kuchenne przyzwyczajenia, on żyje w świecie tradycji, nie jest otwarty na nowości. Mamy zupełnie inną wrażliwość. A przy tych wszystkich różnicach zdobył moje zaufanie, wydaje się być odpowiedzialny, szczery, uczciwy. I zachowuje się tak jakby tych różnic nie widział.

Jego drażni moja muzyka, mnie telewizor który u niego dudni cały dzień.

Nie wiem jak to długo mam ciągnąć. Czasem myślę, choć wiem, że jest to nie fair z mojej strony, że lepsze takie życie niż w pojedynkę.

W tym właśnie też tkwi szkopuł, że moi znajomi wydają mi się nieuchwytni. Nawet teraz nie odbierają telefonu. Mam wrażenie, że obrażają się o byle co. O to, że z kimś nie chciałam zamieszkać, bo mnie na to nie stać. Nie stać mnie na takie sentymenty.

Jedynie on chce przy mnie trwać. Boję się, że spędzę te życie na wsi, koło miasta gdzie nic się nie dzieje i z którym, mimo że spędziłam tam całe dzieciństwo, nic mnie do tej pory nie łączyło. Nie chciałam tam wracać. Nie będzie wokół mnie nikogo, kto dzieliłby te same zainteresowania co ja. Zostanę z tym wszystkim sama i prędzej czy później zamęczę kogoś na śmierć. Tak wyobrażam sobie naszą wspólną przyszłość.

 

Czuję ostatnio dużą potrzebę pójścia do mojego terapeuty. Dosyć nieładnie przerwałam moją terapię.

 

Rzeczywistość mnie przeraża.

 

Wiem, że ostatnie lata pod wieloma względami zmarnowałam, ale nie obwiniam się o to. Byłam na takiej a nie innej fazie rozwoju. Nie byłam w stanie dojrzale i trzeźwo przez nie przejść. Widzę ile ludzi po drodze do siebie zraziłam i jestem z tym pogodzona. Nie oczekuję od nich szacunku, czegokolwiek. Oni odkryli moją brzydką stronę, ja ujawniłam ich gorsze oblicze.

 

Chcę ogarnąć znowu moje żarło - jedzenie. Boję się tylko, żebym nie wpadła z jednej skrajności w drugą - w skrupulatyzm.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem jebanym egocentrykiem, nawet założyłam swój własny wątek żeby móc pisać o swoich problemach. Przyznaję sie, że na tym forum czuję się wolna. Mogę pisać o sobie od najgorszej strony.

 

A z moim chłopakiem chyba czas się pożegnać, chociaż szkoda mi tego związku. Pytanie kiedy się zbiorę na to wyznanie? I jak to zrobić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W jakim zawodzie się widzisz, i w jakim mieście?

 

Pisałem już pewnie o tym nie raz,

ale myśle że to ważne:

Przy wyborze samochodu ludzie nie wybierają pierwszego lepszego,

mieszkanie to już w ogóle prześwietlają na wszystkie strony,

a często przy wyborze partnera na całe życie zgadzają się na pierwszą opcję jaka się nadarzy.

To że po prostu jest mieszkanie czy samochód to często za mało - jasne że każdy patrzy inną miarą,

ale że mąż/żona po prostu jest - tego chyba każdy chciałby uniknąć, bo po prostu to w niektórych przypadkach o dużo za mało.

 

Nie wiem ile chodziłaś do terapeuty,

jednak Ty nie idziesz do kolegi porozmawiać o różnych rzeczach,

tylko do specjalisty, jako 'klient' - płacisz i wymagasz.

NIe ma tu miejsca na osobiste historie, emocje.

On jest specjalistą a Ty potrzebujesz pomocy specjalisty.

Płacisz właśnie mu za to, żeby nie podchodził do Twoich problemów emocjonalnie,

tylko żeby chłodnym okiem spojrzał na problem i dysponując swoją wiedzą i doświadczeniem starał się pomóc.

Uwierz mi, że on na pewno podchodzi do tego w ten sposób.

Nie było by spychologów gdyby każdy jeden przeżywał problemy ludzi którzy do niego przychodzą.

 

Jak ja patrze wstecz, to też długo żyłem w stagnacji,

jednak uważam, że bez tego czasu na pewno nie było by mnie w tym miejscu w którym jestem teraz,

więc na pewno nie był to czas zmarnowany.

 

To że ktoś dochodzi do czegoś później, nie oznacza, że jest gorszy w tej dziedzinie,

nie liczy się ilość, a jakość,

nie sam cel jest najważniejszy - to jest tylko jedna z wielu przyjemnych chwil w życiu,

liczy się droga jaką przebyliśmy, żeby ten cel osiągnąć - podczas właśnie tego nie raz długiego i krętego procesu kształtuje się charakter,

wychodzą na wierzch na prawde ważne priorytety życiowe, ten proces,a nie sam cel jest najważnieszy według mnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miałam to napisać kiedyś wcześniej, ale w końcu nie wysłałam wiadomości.

Wiem, że go nie kocham, wiem że wielkiej miłości i małżeństwa z nim nie będzie, ale ciężko jest mi o tym mu powiedzieć. On pyta się codziennie czy go kocham, i mówi, że mnie kocha. A ja nie mam odwagi powiedzieć mu niczego innego jak " kocham Cię". I tak go codziennie okłamuję, nie widzę okazji żeby w końcu powiedzieć, że tak nie jest - takich okazji nie ma i nie będzie. Oszukuję go i źle się z tym czuję.

Co więcej , coraz częściej wspomina mi o dzieciach, tydzień temu nawet mi mówił jak według niego powinno wyglądać ich wychowanie. Roztacza wizję wspólnego życia i to po niecałym pół roku znajomości i widzeniach się tylko w weekendy

Jak mam z nim zerwać? Czego się obawiam? Jego reakcji - fali nienawiści jaka na mnie spadnie ze strony jego i jego rodziny, na którą z resztą zasługuję, bo go oszukiwałam a razem z nim całą rodzinę. Pokładali we mnie nadzieję. Suka potępiona.

Miałam zresztą już przedsmak. Po kolejnych jego wizjach wspólnego domowego życia, powiedziałam mu, że nie wiem jak to będzie, nie wiem co będzie za rok, za dwa lata. On na to, że nietraktowanie związku na poważnie, to brak szacunku dla partnera.

A dlaczego się jeszcze tego trzymam - bo jest mi tak wygodnie, bo ktoś zobaczył we mnie kobietę w końcu i chciał ze mną być. Chciałam zobaczyć jak to jest być w związku. To była pokusa nie do przezwyciężenia. Czuję, że go wykorzystałam, że podchodzę do tego bardzo na zimno i że teraz przyjdzie mi za to zapłacić. Już teraz za to płacę. Nie wiem jak to skończyć. Chyba muszę przygotować się na nokaut.

 

Dzisiaj miałam do niego przyjechać, obiecałam że rano już będę, ale nie jestem w stanie sie spakować. Nocy nie przespałam.

 

Drogi superb, do terapeuty chodzę już 5 lat. Od dwóch miesięcy nie chodzę, zarówno ze względów finansowych jak i z powodu braku jakichkolwiek dobrych rezultatów od roku czasu. Nie powiem, aby terapia mi zupełnie nie pomogła, w jakimś stopniu przeżyłam dzięki niej progres, ale wiele ważnych dla mnie problemów nie zostało rozwiązanych. Chciałam tam pójść, bo nie miałam okazji w jakiś normalny sposób w gabinecie zakończyć terapii, a przydałoby się jakieś podsumowanie tak długiego szmatu czasu.

Mówisz, że nie ma tu miejsca na osobiste emocje i historie. O czym mówisz, bo chyba tego nie rozumiem? Ze strony terapeuty na pewno nie. Ale z mojej strony na pewno tak. W końcu do tego służy terapia by opowiadać o swoich emocjach, a trudno się do niech nie odnieść bez opowiedzenia swojej historii. Nie powiem też, ze chcę pójść do niego, bo czuję ze wszystkim ostatnio źle, bo potrzebuję jakiejś wskazówki - czy jest w tym coś złego? Nie sądzę. Po to służy terapia.

 

W jakim zawodzie pracuję - priv

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jezeli juz czujesz ze to nie to,

to na pewno to nie jest to, czego szuaksz.

Im dalej bedziesz trwala w tym klamstwie, tym bedzie gorzej.

 

Zycie ma sie tylko jedno,

od nikogo wiecej tylko od nas samych zalezy jak je przezyjemy,

miedzy innymi tez to z kim, a to ma duze naczenie.

 

Wiele osob kieruje sie myslami:

"Lepiej taki niz zadan",

"Nie jest taki zly",

"Jakos to bedzie",

"Jakos sie pouklada sie sie dziecko urodzi..",

.....

ale nie bedzie :)

60k rozwodow nie bierze sie znikad.

 

 

Dopoki trwasz w tym 'zwiazku',

nie dajesz sobie zadnej szansy na poznanie tego jedynego z 99.99999999999% procent mezczyzn.

Zycie samo w sobie jest trudne,

nie ma co sie dziwic, ze niektore sprawy bardzo ciezko przychodza.

 

Chodzilem jakis czas, na pewno kilkanascie razy bylem,

jednak wedlug mnie 1/24 dnia raz na tydzien/dwa czy wiecej ma bardzo maly wplyw na nasz punkt widzenia.

Najwazniejsze jest to, co dziesie sie w naszej glowie przez reszte czasu, przez jego wiekszosc,

jakie decyzje i trudne dzialania wtedy podejmujemy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×