Skocz do zawartości
Nerwica.com

Odrobina poezji


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

Urzekło.

 

Marcin Świetlicki - Casablanca

 

Niekochany nie zdradza,

niekochany chodzi dzwoniąc w kieszeni niepotrzebnym kluczem.

Z bramy wychyla się staruszek niepokojąco podobny do Bogarta.

Celuję prosto w twoje serce synu.

Przecież wiesz, że to najmniej czuły we mnie punkt.

W sąsiedniej bramie znaleziono siedemdziesięcioletnią Marilyn Monroe.

Potrafiła wykrztusić jedynie PU PU PI DU.

Niekochany nie zdradza,

niekochany chodzi dzwoniąc w kieszeni niepotrzebnym kluczem.

- Jaka jest pańska narodowość?

- Jestem pijakiem.

Jestem nieślubnym dzieckiem Bogarta i MM.To wszystko na ten temat.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Psy siedzą na ławce

Ja puszczam latwace

 

[ Dodano: Pią Lis 10, 2006 10:36 am ]

Telimenko, piękne bardzo są Twe wiersze. Przeczytałam te na poprzedniej stronie i jestem zachwycona. Nie chce się wymądrzać, ale masz świetne wyczucie słowa i dyscyplinę. Rzadko sie to spotyka u tzw. poetów. pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Marek Grechuta - Ocalić od zapomnienia

 

Ile razem dróg przebytych

ile ścieżek przedeptanych

ile deszczów , ile śniegów

wiszących nad latarniami

 

ile listków , ile rozstań

ciężkich godzin w miastach wielu

i znów upór , żeby powstać

i znów iść i dojść do celu

 

ile w trudzie nieustannym

wspólnych zmartwień , wspólnych dążeń

ile chlebów rozkrajanych

pocałunków ? schodków? książek?

oczy twe jak piękne świece

a w sercu żródło promienia

więc ja chciałbym twoje serce

ocalić od zapomnienia

 

u twych ramion płaszcz powisa

krzykliwy , z lesnego ptactwa

długi przez cały korytarz

przez podwórze , aż gdzie gwiazda Wenus

a tyś lot i górność chmur

blask wody i kamienia

chciałbym oczu twoich chmurność

ocalić od zapomnienia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Śpiewała wesoło-i nagle w śmiech,

Sam śmiech ją rozśmieszył;że śpiewa.

I śmiech zaczął sypać ze śpiewem jak śnieg,

I śmieje się,śmieje,zaśmiewa.

Bo jak sie tu nie śmiać?Wydłuża sięgłos

I dzwięki,i dzwonki nawija

Na nuty,na nitki,na strunki jak włos,

I piankę ze srebra ubija.

Wesoło się śmiała-i nagle w płacz,

Sam śmiech ją rozpłakał i trzęsie,

I łyka,i zanosi się łzami;"NO patrz !

No patrz! rozpłakało się szczęście!'

Ucichła powoli.Irękę na pierś,

Jak lilię na grobie składa.

I patrzy daleko-i widzi śmierć,

Bezmyślna,zastygła i blada.

 

LULIAN TUWIM ''Słowo i ciało''

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"Nasze życie jest jak puszczony w przyspieszonym tempie film- niby każda scena ma swoje uzasadnienie, niby sie tego-i-owego spodziewaliśmy, a jednak większość chwil jest tak ulotna, że nam umyka."

- Autor, Michał Z. (Ja)

 

 

Homosapiens.

 

Człowieku! Ty, co

Zawieszony jesteś w kosmosie

nieskonczoności.

 

Twe ciało proch- a dusza wiatrem

niesiona do nieba dąży.

 

----------

 

Fale.

 

Czym jest istnienie? Czyż nie jest jedynie złudnym

Marzeniem,

Że żyć będziemy tak, jak chce dusza? Losu to nie rusza!

Są to jeno nudne morały, odbijające się niczym fale ob

skały.

Ból, cierpienie, odpryski fal.

I moje oczy wpatrzone w dal...

 

A tam cień, mgła, tajemnica.

Niczym zimna gromnica, bez nadziei.

Jeno zastępy szalei, mknące przez ciemność w dal.

A on? Ustawia zegary, niknące widmo fal.

 

I tylko czas, a na jego falach okręty,

Odpływające w dal...

 

------------

 

Myśli.

 

Niczym chmury na niebie,

Suną cienie po bocznicach dróg.

 

Zostawiają za sobą sumienie,

Niezliczone pasma srebrnych smug.

 

Same z sobą,

Sam na sam.

 

Pędza przez czas,

W poszukiwaniu nieba bram.

 

Ich wzrok odległy,

Myśli zbłądzone.

 

Czyżeś to ty,

Czy to tylko one?...

 

------------

 

Nadzieja.

 

Tyś jest mistrz nad mistrze-

Mistrz zapomnienia...

Me życie jest jak starej księgi marzenia.

Której kartki, w pył zmienione,

Na łańcuchu za korowodem wleczone,

Z grzechów...

Jestem niczym duch matki ziemi.

Wiary, nadziei, miłości mi brak?

Jest ktoś, kto chciałby usłyszeć- TAK.

Jest ktoś, kto me życie na klejnoty rozmieni,

Przyszłość, przeszłość, teraźniejszość-

W rozpacz, w krzyk przemieni.

Lecz ja mówię- NIE!

I krzyk mój, niczym wiatr nocy,

Wąwozem ludzkich myśli się przetoczy,

I z daleka odpowie mi tysiąc głosów,

Nieme- tak...

 

--------------------

 

Pytanie o sens istnienia.

 

Mrok- rozświetla głębiny.

światłość- przesiąka szczeliny,

Przez które ucieka życie.

Jezu! Odszedłeś tak skrycie.

Twe życie i śmierć- zagadka istnienia.

Każdego z osobna marzenia, aby u twego boku,

Upić z pucharu życia twego soku,

Z kielicha twojej krwi.

 

Boże! Niechaj światłość dopomoże.

Abym przez ciemności głębiny,

Odnalazł życia szczeliny,

Abym znalazł drogę, wiedział, jak

I gdzie mam postawić nogę.

 

Boże! Niechaj światłość dopomoże.

Chcę zobaczyć Twego Tronu zorze,

Gdy nadejdzie koniec moich dni.

Chcę rzyć w świetle uniesienia,

Doprowadzić do końca wszystkie marzenia,

Chcę żyć- niech się spełniają sny!!

 

Niechaj łódzkość gwiazd dosiędzie,

Niechaj wygłasza anieli orędzie,

Orędzie do serc okaleczonych.

 

-------------

 

Udręka...(teraz)

 

Świat mi ciąży,

Niczym głaz u stóp.

Codzień fale roześmianych głów,

Niczym słońce na niebie.

A ja wciąż nie widzę siebie.

 

Gwiazdy zasłały nieba firmament.

Echem toczy się mój niemy lament.

Wiatrem wzruszone, drżą pęki traw.

Losie, spraw!

 

Abym z Bogiem za rękę,

Szedł przez życia mękę,

Mękę nierozwiązanych spraw...

 

Cierpię, ach, cierpię!

W krwi kałuży stoję.

Boże, ja się boję!

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pantofelek

Dzieci są milsze od dorosłych

zwierzęta są milsze od dzieci

mówisz że rozumując w ten sposób

muszę dojść do twierdzenia

że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek

 

no to co

 

milszy mi jest pantofelek

od ciebie ty skurwysynie.

 

 

 

Nauka chodzenia

 

Tyle miałem trudności

z przezwyciężeniem prawa ciążenia

myślałem że jak wreszcie stanę na nogach

uchylą przede mną czoła

a oni w mordę

nie wiem co jest

usiłuję po bohatersku zachować pionową postawę

i nic nie rozumiem

"głupiś" mówią mi życzliwi (najgorszy gatunek łajdaków)

"w życiu trzeba się czołgać czołgać"

więc kładę się na płask

z tyłkiem anielsko-głupio wypiętym w górę

i próbuję

od sandałka do kamaszka

od buciczka do trzewiczka

uczę się chodzić po świecie

 

Andrzej Bursa

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Poeta cierpi za miliony

od 10 do 13.20

o 11.10 uwiera go pęcherz

wychodzi

rozpina rozporek

zapina rozporek

Wraca chrząka

i apiat

cierpi za miliony

 

Andrzej Bursa

 

PRZEZ TELEFON

 

jak pocałunki

przez szybę

wymienialiśmy uwagi

na temat 160 kilometrów

 

Grzegorz Ciechowski

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Codziennie

 

 

codziennie

sekuję moje ciało

wszystkie wnętrzności

wyjmuję i oglądam

oddzielnie układam

pragnienie

tęsknotę

ból

 

doskonale apolityczna

aspołeczna

siedzę w kucki

nad stosem mięsa

segreguję

jak rzeźnik w jatce

pragnienie

tęsknotę

ból

 

 

Halina Poświatowska

 

 

To jest mój ukochany wiersz. A skoro inni dają tutaj swoje...to i ja może jakieś dam.

 

 

świt

 

 

zanim się stanę

wcielonym chaosem

przytul mnie tak

jak matka w myślach

poroniony płód

 

 

 

uwaga

 

 

egzystencja ochrzczona

dziwnym imieniem Ja

proszona jest

o natychmiastowe

udanie się do zsypu

powtarzam

ciszy tafli zupy

nie zmącił żaden

ruch łyżki

powtarzam

kranu ci nie szkoda

na marne żale

dziecko umyj

te ręce

powtarzam

obywatele do broni

nabito po jednej kuli

 

 

 

 

 

ćandra

 

 

kiedy będę odchodzić

otworzę wszystkie okna

karmiąc śpiącego kota

księżycowym mlekiem

kiedy będzie się kończyć

wyciągnę spomiędzy stron

albumu ze zdjęciami

zasuszoną dumę

kiedy będę gotowy

otulę się płaszczem

zaglądnę w swoje oczy

i skinę sam do siebie

kiedy zacznie się coś

pożegluję daleko

wiatrem będę ja

 

 

 

 

Wstręt V

 

 

wrogu mój

dzisiaj dzień

minął jak każdy inny

tylko trupów więcej

zamiatam je

bezustannie

licząc ile z nich

to ja

wrogu mój

obiecaj mi

że w podróży na

granicę cierpliwości

będziesz ze mną

towarzysząc mi

na złe

wrogu mój

to tyle abominacji

na dzisiejszy dzień

 

kocham ten dźwięk

chrobotania klucza

w zamku pamiętnika

 

 

 

 

Wstręt IV

 

 

 

czuję zapach

pomarańczy

za oknem

drut kolczasty

za drutem kolczastym

ocieplane baraki

niewolniczy żywot

cierpią pomidory

czuję na szyi oddech

dziesiątek anonimowych

braci i sióstr

trzymamy się razem

jak przy ognisku...?

jak na rykowisku...?

jak w gnojowisku...?

za oknem

świat

za światem

ja

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ponownie pokaz mych możliwości lirycznych :D

 

 

 

Płacz o Wolność

 

Płacz kobieto,

w koronie złotej.

Twoja ręka niechaj siew zaczyna.

 

A twe łzy głębokie

uleczą rany,

uleczą słońce.

 

Z nieba nadlecą biali gońce

obwieszczając koniec doli

- niewoli, niewoli...

 

*******************

 

Wiklinowa donica.

Kwiecia skarbnica.

Jej brązowe lica...

Blat stołu zaszczyca

zieleń i żółć wplecione

w ten obraz doskonały.

Zieleń to spokój, cisza

a na niej kwiecia powały.

Złotego, jak słoneczna tarcza latem.

 

********************

 

Niechby zajaśniały ostrza mieczy (ew. Tajemnica)

 

Przeszłość, szarej rzeki odmęty.

Niestabilne podłoże,

wspomnień fragmenty.

Jej lica blade,

czerwień oczu białych,

wspomnienia dni,

nocy całych

przez które przeszłość kładzie się cieniem,

na rwące przyszłości strumienie.

 

Niczym mgła na cmentarzu...

 

Gdzie jesteś,

Gospodarzu?

 

Czyż nie warta twoja noga,

aby w imię Boga

uwolnić zbolałe dusze,

zniweczyć Losu katusze.

 

Uwolnić istnienie,

dać ciału jedzenie,

sprawić, by dźwiękiem zadrżała głusza?

 

(podczas, gdy ja trwam w milczeniu, w tle- za mną- jakiś tubalny, naglący glos woła)

 

Wstańcie, martwe legiony.

Czas zagarnąć opuszczone trony!!

Stanąć na szczycie marzenia,

wznieść okrzyk w imię istnienia!!

Poruszyć ziemię, wodę, głaz.

Zatrzymać upływ lat.

Zawrócić Czas.

 

Wstańcie...

 

*****************

 

Do czasu...

 

Dzień za dniem umyka,

tykają zegary.

 

Niknął marzenia przeszłych chwil,

nikną minionych dni czary.

 

Promyki wspomnień gasną,

Połknięte przez mroki zapomnienia.

 

W konfrontacji z dążeniami,

ginie sens istnienia.

 

My- wędrowcy czasu.

Bezkresnych równin koczownicy.

Nigdy nie umiemy na czas zarzucić kotwicy.

We mgle płynąc ku zapomnieniu.

 

Ku horyzontowi- o wolności Marzeniu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

www.paatologiaa.republika.pl

Są tu mojego autorstwa wiersze jednak eksponującą złość, nienawiść itd.

Nie którzy z was boją się myśli o śmierci, albo, że zabiją kogoś. Tam to można znaleść, więc chyba ta stronka jest dla nielicznych. Polecam ją Metalom, bo sam słucham tego radzaju muzy.

 

[ Dodano: Czw Sty 04, 2007 11:26 pm ]

Nie wiem może to komuś pomoże, bo napewno nie mam intencji pisać ciężkich rzeczy aby człowiek w popełnił zdołował sie jeszcze bardziej czy dalej idąc popełnił samobójstwo. Raczej powinni ludzie w dołku uświadomić sobie w czym siedzą i konfrontować się z tym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Znasz to Drzewo, które w parku rośnie?

W tym koło ronda, na górce. Na jej szczycie.

Pamiętam jak byłem mały idąc do szkoły obserwowałem te wszystkie kasztany, jak beztrosko w swych zielonych pancerzach się wylegiwały. Wprost ku słońcu były zwrócone. Potem zauważyłem, że jeden puszcza pędy. Małe zielone listki, radośnie do góry pędziły. Przeniosłem go w ustronne miejsce. Z dala od zagrożeń, od tego, co w moim małym móżdżku mogło mu zagrażać.

Źle zrobiłem!!!

Małe drzewko zasadzone w nowym miejscu – Bezpieczne.

Tylko to, co mu niezbędne do życia było najbardziej toksyczne – woda. Karmiło się i rosło. Rosło i zmieniało się w dojrzałe drzewo. A woda krążąca w nim ciągle była zatruta. Bezlitośnie drążyła ścieżki do każdej gałązki, każdego pnia, konara. Najmniejszej nawet komórki.

 

Rosło tak latami!

Gdy na nie patrzyłem – zawsze w zadumie zastygałem tchu nie mogąc złapać. Też chcę być taki duży!

Ja chcę mieć tyle siły!- Mówiłem.

Drzewo naprawdę było wspaniałe. Spośród wszystkich drzew w parku najwspanialsze.

Silne, rozłożyste. Piękne.

Gdy słońce paliło wydawało się, że jest jak ze stali na żar odporne.

Gdy deszcz ulewny przetaczał się przez okolice widać było je tylko wśród chmur ulewy.

Gdy zima nastała śnieg ze strachu tylko łagodnym puchem pokrywał jego konary.

Gdy wiatr szalał zdawało się, że przyjemnie do nas macha.

Lubiłem na nie patrzeć!

Myśl, że wszystko przetrzyma dodawała mi sił i hartowało ducha.

 

Pod ziemią tam gdzie życia moc – korzenie – płynęła toksyczna woda. To nią przez te wszystkie lata drzewo się karmiło. Sprawiało wrażenie, że nic sobie nie robi z jej trującej siły, z jej nieprzejednanej złej mocy.

A przecież to właśnie to, czym za młodu nasiąkniemy, owocuje w przyszłości.

 

Zwierzęta uwielbiały to drzewo jak ja. Także chroniły się w jego cieniu. Lub na lekko wygiętych konarach - z uprzejmości i dla wygody swych podopiecznych - wylegiwały się w te dni, kiedy nuda. Kiedy czas odpocząć?

I ptaki lubiły, kochały drzewo.

A ONO wydało owoce by to, co dobre przetrwało na wieki. W tą samą ziemię i skażoną wodę.

 

 

 

Pewnego dnia Dzięcioł zobaczył jak drzewo toczy robak. Z miłości do drzewa zaczął dziobać jego larwy.

Tak bardzo chciał pomóc. Tak bardzo, że w tym zapamiętaniu wydziobał dziuplę. W niej zalęgły się demony!!!

Toksyczna woda zrobiła swoje – i mimo że silne. Piękne i odporne drzewo poddało się bez walki. Bo w każdej jego komórce czaiły się strach, lęk i pytanie o sens?

Bo to, czym było karmione – to jad gnijący od środka wypala to, co powinno życie nakręcać. A najgorsza jest nieświadomość, że trzeba coś zmienić.

 

Dziś usiadłem przed tym, co zostało z tego piękna. Radości, mądrości rzec można.

Drzewo przemieniło się w kikut. I choć znawcy mówią, iż może jeszcze puścić nowe pędy. Że może odżyć.

Nie dostrzegam w nim woli.

Nie dostrzegam mocy.

 

A my od dzieciństwa karmieni toksyczną miłością.

My nie kochani za młodu – wszyscy ci, którzy podnosili się i upadali każdego dnia po sto razy.

Niosący swe krzyże o wiele cięższe niż stu innych dałoby radę je podnieść!!!

To my tworzymy te lasy kikutów.

Żyjemy nieżyjąc.

Pytając patrzymy wam w oczy – czy podnieść się po raz kolejny to sens naszej egzystencji?

Bo czy każdy po tym jak upadnie podniesie się czołem do góry?

Nie, nie żalimy się na świat i nie oczekujemy litości.

Pytamy tylko-, kiedy koniec.

Bo przecież każdy chce zaznać radości!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

TERAZ....

... w podróży w głąb Siebie stanąłem przed wielkim sześciennym pokojem. To od niego wszystko się zaczęło i wszystko się zakończy. Pokój ten w ścianach ma same szuflady a z sufitu sączy się blado mgliste światło oświetlając jego wnętrze. Każda szuflada to chronologicznie uporządkowane życie wewnętrzne. Doświadczenia zbierane całymi latami. Są tu też zwierciadła, w których mogę się przejrzeć by poznać swoje emocje. Nigdy do niego nie wchodziłem wręcz unikałem go panicznie. TERAZ jego ściany napierają na fundament. Zagrażają Bytowi.

Więc muszę tu wejść.... czuję się zupełnie obcy... sam.

Otwieram nieduże drzwi i staję pośrodku by spokojnie rozejrzeć się po jego wnętrzu. Pozorny ład zakłócają szuflady wypełnione przeżyciami, które się w nich nie mieszczą. Nienaturalnie je zniekształcają, wybrzuszają, co daje uczucie maksymalnego wypełnienia. Trzeszczą... inne już puszczają pozwalając na powolne uwalnianie się zawartości. To ta uwolniona treść szuflad zbiera się i napiera na ściany pokoju. Próbując go rozsadzić.

Bardzo się boję. Patrzę na drzwi i pragnę uciec. Paniczny lęk wypełnia Mnie!

Pora by otworzyć przepełnione szuflady.

Na jednej z nich widnieje skromna litera. Litera K.

Wyciągam z wnętrza szuflady kartkę zapisaną drobnym pismem.

Wysłuchaj wersji Mej!!!

 

OPOWIADANIE

W skorupie egzystował od zawsze. Im większa presja otoczenia tym skorupa grubsza. Hołdował zasadzie samodyscypliny. Nienawidził słabości i ludzi słabych. Za jedyną wolę posiadał wolę walki. Nie ufał nikomu jak zbity pies łasząc się do innych. Przed szczęściem żywił obawę. Był niedojrzały. Nieodpowiedzialny. Nieokiełznany. Spontaniczny i spragniony życia. Nic nie posiadał i do niczego nie był przywiązany.

Wierzył w męską przyjaźń i ją traktował jako największą wartość. Serce miał jak ogień. Serce miał spragnione miłości.

Wolnym być – nie mieć nic.

Nic nie musieć – luźno żyć.

 

 

Pewnego dnia poznał K. K nie była pierwszą kobietą w jego życiu. Znał wiele kobiet z daleka i z bliska.

A jednak K była jak tęcza wokół siebie zabarwiała cały świat. Na skorupie wyrosły kolce był jeszcze bardziej ostrożny. Mówił: przed siebie idź, do przodu. O siebie walcz. Nigdy się nie poddawaj. Na krok nie ustępuj.

Serce miał jak ogień. A jednak trzymał się z dala. Obcowanie z K była bardzo przyjemne. Kolejny raz znalazł przyjaciela. K dała mu siłę. K dała mu wiarę w ludzi. Z widza stał się aktorem. Zaczęli grać w jednej sztuce gdzie sen się miesza z jawą. Tak szczęśliwie toczyła się ta codzienna rzeczywistość. Los jednak chciał inaczej. Rozluźnił gardę a K po raz pierwszy zadała cios pisząc: stałeś się dla mnie jak modlitwa, jesteś nią. Wieczorem kładę się z nią i rano z nią się budzę. Modle się cały czas z tobą prowadząc rozmowy. Opowiadam dzień za dniem i wyobrażam sobie jak je będziesz komentował! Zrobił to – zaufał, uwierzył obudził się w blasku miłości. Tak bardzo się zmienił. Okazało się, że jest wrażliwy. Romantyczny. Że tak naprawdę jest SŁABY! K otworzyła go. Pierwszy raz bez żadnego skrępowania zaczął mówić o sobie. O swoim życiu. Nigdy nie zaznał miłości. Nie miał dzieciństwa. Otrzymał tylko strach, ból i cierpienie. Był strasznie połamany psychicznie. Zawsze zdawało się mu, że to deszcz nad nim płaczę. Był niechcianym płochliwym dzieckiem. Od pieluch musiał uczyć się przetrwania. Opanował odruch płaczu. Rodzice byli dla niego obcy. A wszystkie pragnienia potrafił w sobie stłumić. Zgasić.

Mieć kogoś – szczęście mieć!

Jeden oddech – dwa oddechy!

 

K otworzyła wrota. W jej ramionach był jak pąk róży. Jej oddech sprawiał, że rozkwitał. Euforia. Przestał się bać. Postanowił poddać się tej sile. Nie pytał gdzie jest sens. Wyruszył w drogę gdzie dusza sięga raju bram.

Wiele K zawdzięczał – a ona jak matka, jak kochanka, jak nimfa. W końcu jednak okazała się syreną. Romantyczny. Wrażliwy - może być każdy. Stał się nudny. Dwa serca – dwa światy. Poplątał drogi najżarliwszy gniew. Nadszedł nowy dzień. K po raz drugi zadała cios. „Ty i Ja teatry to są dwa”

Rozpadł się na milion cząsteczek. Trzy miesiące nie spał. Wylądował w szpitalu. To nic powtarzali w około. Wymarzone studia przestały być ważne – nie dostał się. Musiał opuścić rodzinne miasto. Został sam a przyjazna dłoń jak lekki dym rozwiała się. Wspomnienia jak plamy na słońcu paliły. Rosły każdego dnia.

Odeszło to, co wszystkim było. Jego krew przestała płynąć. K była ucieleśnieniem jego marzeń. K była jego mentorem. K była jego drogowskazem. Radą. Nadzieją. Ojcem i matką. Dzieciństwem. A On stał się nudny.

Jak bardzo się winił? Czuł się taki mały. Nic nie warty. Bezbronny. Zabrakło sił. K czy wiesz, co posiadałaś?

Nie pieniądze. Nie towarzystwo. Nie znajomości – decydują o człowieku. O człowieku decydują emocje!!!!!

Samotność boli – pustka doskwiera.

Ciężko i trudno – po stracie przyjaciela!

 

Cios trzeci. Premedytacja. Losing my religion – ciągle namyśl mi przychodzi teledysk, w którym aniołowi zadawano ból by sprawdzić jego Świętość - gdy wspominam jak K go traktowała. Został sam w obcym mieście. Zniósłby to wszystko gdyby K nie zadała tylu ran. Był tylko zabawką. Przytulanką, która przestała być pocieszna. Raniła z premedytacją zadając celne ciosy. Chyba nigdy nie mieli odwagi o tym porozmawiać.

Dwa lata trwał w stanie nieważkości egzystencjonalnej. Godzina po godzinie. Minuta po minucie. Sekunda po sekundzie. A każda sekunda jak wietrzność. Nienormalny świat. Kryzysowy stan. Osiągnął samo dno. Siedząc na parapecie patrzył w okno, krople deszczu jak łzy po szybie spływały. Czekał całe dnie na jej krok, na jej list, na jej myśl. Na kolanach patrząc w niebo błagał o jedno słowo. Na kolanach wszystko wygląda inaczej. W żyłach zamiast krwi krążyła mu gorąca stal. Po raz pierwszy od 10 lat popłynęły łzy. Jego ego zostało amputowane i rozdeptane przez K na chodniku. Czy zasłużył sobie na to?

Żar do rany przykładać wyrachowanie.

Nie patrząc na cierpiącego błaganie!

 

Po latach wiem, jaki jest wynik gry! I dziękuję Bogu za K. To dzięki niej wyszedł na ludzi. Dzięki niej za ostatni grosz kupił honor i siłę. Dzięki K ogląda świat oczami boksera. Miał szczęście do ludzi to, się zdarza. K napiętnowała go marzenia. Wolę walki odnalazł w sobie. Jest teraz jak perypetum mobile. Sam się nakręca. Mówi: przed siebie idź, do przodu. O siebie walcz. Nigdy się nie poddawaj. Na krok nie ustępuj.

Wiem, że gdyby wielu z nas miało swoje K – świat byłby szczęśliwszy. Mam nadzieję, że K wybaczyła mu jego szczenięctwo. Ma nadzieję, że K wybaczyła mu ten kawałek najbardziej nierozerwalny z JA, który jej zabrał. Pewnie wszystko inaczej wyglądało gdyby posiadał w sobie tyle mocy by móc skoncentrować się na innych. Pewnie wszystko inaczej wyglądało gdyby K tylko chciała go wysłuchać. Patrząc na niego Wiem, że K wywarła na nim niezacieralne piętno – z kielicha dobrego i złego.

Życie poznać – doświadczyć zło.

Twardym być by pożegnać dno!

 

TERAZ...

... w podróży w głąb Siebie stoję w wielkim sześciennym pokoju... z sufitu sączy się blado mgliste światło oświetlając szufladę z literą K. Panuje w niej porządek. Idealnie pasuje do swojego miejsca. Patrzę na nią ostatni raz. Zdecydowanym ruchem zamykam ją. Czystą kartkę zapisuję drobnym drukiem. Czuję się wolny. Przyklejam ją do blatu szuflady............

- Droga K. Niech każdy nowy dzień lepszy będzie dla Ciebie od dnia poprzedniego!

 

Jeszcze tyle szuflad do uporządkowania. Pora na szufladę z literką A.....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

SKRZYPCE...

... cicho grają, fortepian im rytm nadaje – nic w dźwiękach się nie kończy. W pokoju mego Ja jest dzisiaj inaczej. Pełno tu muzyki a światło sączące się z sufitu jest jak promienie wschodzącego słońca. Podchodzę do szuflady, która sprawia wrażenie zbyt dużej jak na miejsce, w którym się znajduje. Na tej szufladzie wyrzeźbiona jest literka A. Jest inna niż pozostałe litery. Bardzo ozdobna. Czasami widuję takie litery o bardzo bogatych duszach. Kształt jej jest proporcjonalny do emocji, jakie jej towarzyszą. Delikatnie szufladę wysuwam. Kładę się na podłodze. Rozluźniony otwieram się na medytację. Z szuflady emanuje silne światło. Nie! To nie światło – to obrazy. Dziś będzie projekcja.

Obejrzyj ze mną ten film.

 

DĘBOWA ALEJA roztacza się przede mną. Idę nią powoli. Dęby są dorodne i takie zdrowe. Zapach powala. Wypełnia nozdrza, płuca. Wypełnia myśli. Jestem taki spokojny. Bez bagażu przeszłości. Wszystko jest takie prawdziwe. Czuje się jakbym mógł góry przenosić. Idąc tak zatracam się w naturze. Chmury otwierają się. All Around The World - to jest moja anielska muzyka. Tańczę. Aleja kończy się masywnymi dębowymi drzwiami. Nie obawiam się ich przekroczyć. Otwierają się delikatnie i bezszelestnie. Jestem w pokoju A z przed lat. Mały, do maksimum wykorzystana przestrzeń. Okno, przez które wpada światło dzienne – delikatnie oświetlając jej postać. I przysięgam tak dobrze się czuję w tym miejscu – będącym do dni moich końca dębową aleją prowadząca za każdym razem do wytchnienia, refleksji i wiary w siebie. A jak zwykle siedzi pod światło. Widzę jedynie jej kontury lekko rozmazane. Ale co najważniejsze słyszę A i czuję jej Emocje. Jej słowa mają siłę. Potrafią się materializować. Byłem jak burza, tornado, mróz na biegunie, upał na pustyni, byłem słaby. Utrudzony. Zawsze A słuchała cierpliwie. A była DĘBOWĄ ALEJĄ.

Dębowa Aleja – to bezpieczeństwo, zaufanie, radość.

 

POPLĄTANE DROGI, a jednak maszerując przed siebie spotkałem A .Zaskoczyła mnie jej otwartość. Nikt do tej pory nie potrafił tak mówić. Nikt nie potrafił opowiadać mi o sobie. Ta jej wiara w ludzi – to się nie zdarza. A przecież nikt A na rękach nie nosił. Nikt A płatkami róży drogi pod stopami nie posypywał – choć znawcy mówią, że w pełni sobie na to zasłużyła. Potrafiła od niechcenie podnieść moją samooceną do kwadratu. Bez wysiłku podnosiła do silni moje moce. Lekko przemierzałem z nią góry największych słabości - za rękę mnie prowadziła niczym przewodnik. A była jak żołnierz z Wietnamu, który przeżył jako jedyny – nic ją nie przerażało. Samotność to fraszka mawiała – miłości spragniona jak trawa po suszy. A jednak dla niej nie Ja - lecz Ty było najważniejsze. Cała A z domem na głowie. Miasto utrapienia, A stała jak pomnik – i siła, która mi imponowała. - Grać i wygrać powtarzałem A zawsze, na co z szelmowskim uśmiechem odpowiadała – Grać i cieszyć się grą. Wiele razy zabłądziłem, wiele razy szedłem w niewłaściwym kierunku. To właśnie A prostowała moje POPLĄTANE DROGI.

Poplątane drogi – to wola walki, rywalizacja, nieustępliwość.

 

SZTORM NA MORZU przypominała nasza młodość. Emocjonalne zmagania. Wojna uczuć bez chęci ich opanowywania. Dziś ja - zakochany. A - zagubiona. Ja - spełniony. A - poszukująca. Jutro Ja jak lustro popękany. A kwitnąca stroszy piórka. A mimo to rozumiałem Ją bez słów. Wiedziałem, kiedy mogę na nią liczyć. A ufała mi mówiąc to, co czuje z dna swojej duszy. Przyjaźń to tak wiele i niewiele tak. Można dawać siebie niczego w zamian nie oczekując - teraz to wiem. A miała tą siłę. Zawsze była, gdy porywał mnie wir, rzucając koło ratunkowe. Uczyłem się czuć i o uczuciach mówić. Poznawałem siebie. Poznawałem ludzi. A uczyła mnie na nowo rozumieć świat. Wspierała mnie w emocjonalnym dojrzewaniu. Nigdy nie raniła, nie narzucała jedynie słusznych rozwiązań. Gdy pytała mnie o radę czułem się potrzebny! Nigdy wcześniej tego nie czułem. Czułem się coś wart. Gdy opowiadała o swoich do M emocjach. O swoich do K pragnieniach.... byłem dumny. Więcej warte jest zaufanie niż wszystko inne. Naprawdę to niesamowite ile A swoją wartością – wartości wniosła i ułożyła we mnie! Poezja, którą tworzyła mogłem czytać jako pierwszy i naprawdę liczyła się z moim zdaniem. Nie potrafiłem tego docenić. Zbyt byłem skoncentrowany na K. Przepraszam, że nie potrafiłem rozmawiać o niczym innym. Przepraszam, że tak bardzo skupiłem się na sobie. Życie jak Sztorm rzuciło nas na różne morza. Nigdy więcej nie potrafiłem tak prawdziwie, do bólu mówić o swoich marzeniach. Problemach. O sobie. Przez lata gromadzone słowa przepełniły szufladę z literą A. Dlatego jej wnętrze jest niespokojne. Dlatego w mojej głowie SZTORM NA MORZU.

Sztorm na morzu – to uczucia, doświadczenia, myśli.

PRZEŚWIETLONA KLISZA to ostatnich sześć lat naszej znajomości. Pozwoliliśmy by codzienne obowiązki zabrały nam zdolność wewnętrznego przeżywania. Ile razy napisałaś wiersz w tym czasie? Ile razy miałaś czas by pomyśleć tylko o Sobie? O swoim wewnętrznym świecie. Jesteś już kobietą, ale nie pozwól by ta przepełniona radością nastolatka odeszła. Zatrzymaj ją dla siebie. Wiem – ukochany mężczyzna! Wiem – praca by żyć! Wiem – wino by się zrelaksować! To wszystko to tylko alibi. Alibi dla grzechu zaniedbania wewnętrznego świata. To bilet tylko w jedną stronę - na kolejkę metra, która z wielką prędkością pędzi do rutyny, szarości... miernoty. Mam nadzieję, że tylko ja tak się czuję teraz!!! Mam nadzieję, że A obroniła się przed codziennością. Że A jest jak rewolucja niepokorna życiu. Nie poddaje się monotonnie powtarzanym czynnościom. Codziennie pisze J wiersz. Dzwoni do przyjaciół by przekazać, co jej w duszy gra. Ciągle słucha Tracy Chapman (Mountains o Things). Świadom jestem też tego jak bardzo przyczyniłem się do tego by czas ten był jak PRZEŚWIETLONA KLISZA.

Prześwietlona klisza – to zaniedbanie, rutyna, niemoc.

 

PATRZĄC W HORYZONT mam wrażenie, że potrafię spoglądać w przeszłość jak i w przyszłość. Tu i Tam brakuje mi A. Jej komentarzy. Teraz jestem świadom brakuje mi A zaangażowania. Wiem to wszystko jest poza kontrolą. Życie toczy się dalej. Jest jak Krótka Historia Prawie Wszystkiego! To ono. Chce wierzyć w to, że A nie stałem się zbyt daleki. Obcy. Boje się ze jestem już tylko zapisaną kartą jej wewnętrznego ognia. Pokonam wszystko! Będę już teraz wyżej i wyżej się wzbijał. Nic nie zagasi mojej wiary. Bo walka jest moim żywiołem. Nadzieję żywię jedynie, że A mimo chodem śledzić będzie moje postępy. Tak zupełnie przypadkiem skoryguje błędy. Ustawi mój wagonik na właściwe tory. Tyle tego było. W obie strony. Niestety refleksje najważniejsze przychodzą późno. Za późno. Nigdy za to wszystko, co otrzymałem, czego doświadczyłem nie podziękowałem A. Dziękuję Agnieszka! Zawsze już teraz będę spokojny PATRZĄC W HORYZONT!

Patrząc w horyzont – to nadzieja, wiara, marzenia.

 

SKRZYPCE...

... Cicho grają, fortepian im rytm nadaje – niech ta muzyka nigdy grać nie przestaje. Przesuwające się obrazy powoli zanikają. Wstaję i rozglądam się po wnętrzu pokoju mego ego. Jakoś tu radośniej. Jestem zrelaksowany. Zasuwam szufladę sprawdzając czy mechanizm dobrze działa. Ta szuflada nie jest za durza jak na miejsce, w którym się znajduje. Jeszcze wiele w niej się z mieści. Wszystko leży w naszych rękach. Postanowiłem, że zamiast A wyrzeźbię na jej blacie – Agnieszka. Brzmi prawie jak guru!

 

Dziękuję Bogu, że jesteś.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jesli to przezyje, stane na nogi

Swiat wezme w rece, ten straszny i srogi

Chwyce usciskiem, przeciwnosci zwalcze

Nie po to mysle, nie po to walcze

Jesli to przezyje zycie swe zmienie

Nie zniszczy mnie kobieta, nie zniszczy cierpienie

Nie poddam sie niczemu oraz nikomu

Teraz jednak slaby i niepotrzebny nikomu

Jesli to przezyje to nie bedzie juz tak

Sam pokonam umysl, niech go trafi szlag

Sam zniszcze te nerwy i leki

Teraz tak malutki lecz bede wielki

Chcialbym miec kobiete swa przy sobie

Byw idziala ma wygrana, widziala jak to robie

Lecz daleko od wygranej a ona niecierpliwa

Dam niedlugo rade lecz umysl na walke znow wzywa...

 

 

ja

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gong zegara zdradza znów poczatek dnia

wiadomo że horroru uniknać się już nie da

 

standardowa strata

znów trzeba na siłe uśmiechnąć się do świata.

 

Jak co dzień stać, ubrać iść tam gdzie się nie chce a musi

pseudorzyczliwych powitać wbrew sobie ludzi

 

I czy z beznadzieji czy bezsilności ogarniającej, do snu utęsknienia

jak żywo zaczynmam mieć przywidzenia.

 

Na znanej na pamięć codziennej drodze krzyżowej

wyrasta nagle drzewo jakby owocowe

 

Z racionalnego wyjaśnienia wychodzą nici

Bo nikt dookoła tego nie widzi

 

Żeby było jeszcze bardziej zabawnie

to drzewo to wierzba z której gruszki zwisają bezładnie

 

Jakby na złość rozsądkowi, po upewnieniu że nie ma tu ludzi

wkładam na siłę owoc ten do buzi

 

Złe rzeczy na pierwszy rzut oka dziać się zaczynają,

bo wszystkie smutki szybko sie rozwiewają

 

Marzenia chce się nagle realizować bez zbędnej zwłoki

bardzo pewne staja się wszystkie kroki.

 

Codzienni ludzi domniemywać chcą

kto to ukradł skórę mą.

 

No bo tak samo wygladą

ale nie ten krok, inaczej spogląda.

 

Na siebie sprzed chwili mogę teraz spogladać

z innej pozycji siebie osądzać

 

Najtwardszy przeciwnik staje się miękki

Do codziennego wymuszonego przyjaciela nie wyciągam ręki

 

Marzenia realne, przyziemne, więc na przeciw im wychodzę

nie przeszkodzi przecierz ze w wodzie po kostki brodzę

 

i niech ten deszcz czystość ubrania profanuje

bo teraz wszystkie natręctwa i obsesje opanuję

 

i niech pada,pada gdzmi i leje

niech zmyje ze mnie sentyment do tego co było i tę beznadzieję

 

Niech widzą,krecą głową i patrzą z ukosu

każdy jest kowalem własnego losu

 

Tylko czy zawsze na każde zawołanie

Można się znaleść w gajowej bramie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

DZIEŃ PIERWSZY.....

 

Twoje imię w mej głowie dźwięczy,

 

Upaja pięknem jak marzenie.

 

DZIEŃ DRUGI....

 

Twój głos jak ptaka śpiew ,

 

Słodki cukierek w twych ustach .

 

DZIEŃ TRZECI , CZWARTY , PIĄTY......

 

Twe słowa spokojne , chłodne ,

 

Nieskończenie w ciszy brzmiące.

 

DZIEŃ DZIESIĄTY , JEDENASTY , DWUNASTY......

 

Twój widok radością coraz większą ,

 

Radosnym słońcem o poranku .

 

DZIEŃ DWUDZIESTY , TRZYDZIESTY , CZTERDZIESTY......

 

Twój zapach powiew świeżości świtu ,

 

Powietrze potrzebne by żyć .

 

DZIEŃ PIĘĆDZIESIĄTY ....

 

Twe ciało , ciepło nieskończone ,

 

Słowem nieogarnięta rozkosz dotyku .

 

DZIEŃ SZEŚĆDZIESIĄTYPIĄTY.......

 

Twoje...Twój....Twe....Twój...Twój...Twe....

 

Już nie moje..................

 

Twoje imię - martwe

 

Twój głos - cisza przenikliwa

 

Twe słowa - w sercu nóż

 

Twój widok - w oku cierń

 

Twój zapach - brak tchu

 

Twe ciało - jak zimno mi

 

Ty - ma dusza w ruinach

 

Ty - me serce w gruzach

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gusiu..przejmujące. piękne.

 

 

"Nic nie powróci. Oto czasy

już zapomniane; tylko w lustrach

zasiada się ciemność w moje własne

odbicia - jakże zła i pusta.

 

O znam, na pamięć znam i nie chcę

powtórzyć, naprzód znać nie mogę

moich postaci. Tak umieram

z półobjawionym w ustach Bogiem.

 

I teraz znów siedzimy kołem,

i planet dudni deszcz - o mury,

i ciężki wzrok jak sznur nad stołem,

i stoją ciszy chmury.

 

I jeden z nas - to jestem ja,

którym pokochał. Świat mi rozkwitł

jak wielki obłok, ogień w snach

i tak jak drzewo jestem prosty.

 

A drugi z nas - to jestem ja,

którym nienawiść drżącą począł,

i nóż mi błyska, to nie łza,

z drętwych jak woda oczu.

 

A trzeci z nas - to jestem ja

odbity w wypłakanych łzach,

i ból mój jest jak wielka ciemność.

 

I czwarty ten, którego znam,

który nauczę znów pokory

te moje czasy nadaremne

i serce moje bardzo chore

na śmierć, która się lęgnie we mnie."/K.K.Baczyński/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cos z "czarnej serii" odzwierciedlenie tego co na chwile obecna siedzi w srodku (wszystko zalezne od wszystkiego)

 

"i jest tylko paranoja, w której ginie każdy zalążek myśli miłej ... a wokół krytycznego stanu cienie obiar w bani wisza"

btw. "spaść z góry na dół rzecz naturalna, stara prawda- trudno spaść z dołu na góre"- ths klika & sokół

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

WIERSZE, ja piszę wiersze... jak mam czas przygnębienia to utrwalam uczucia na bieżąco, a jeżeli jestem wesoły to odtwarzam wspomnienia i kontempluję :lol::lol::lol: może ktoś jeszcze tak robi?? zamieszczajcie tu Swoje wiersze i twórczość... pozdrawiam mam nadzieję, że się wam spodoba...! :lol::lol::lol:

 

Bez końca...

 

Ten film kiedyś musi się skończyć

Czekam, aż ktoś zasłoni kurtynę

Chciałbym w końcu zejść ze sceny

I odpocząć w kuluarach

Przecież to takie proste

Nacisnąć „pause” na panelu

Ale nie...

Ona wciąż układa mi nowy scenariusz

Wiecznie wymaga abym uczył się swej roli

czarna mistrzyni mojej życiowej tragedii

uczy mnie strachu lęku i nowych sposobów na śmierć

podsuwa pomysły na panikę apatię i samotność

daje wskazówki jak zagrać zmęczenie zniechęcenie i bierność

A ja...

Jestem pacynką, którą ciągnie się za nitki

Splecione z potarganych nerwów

Chociaż skapitulowałem nadal walczę

Do ostatniej kropli na dnie

Tonę w toksycznym wirze chwytając się brzytwy

Chemicznego szczęścia i syntetycznego snu

Po co...

Bo niekiedy potrafię zamknąć ten teatr absurdu

Na dwa spusty posiniałych powiek

Przez zamknięte oczy dostrzegam sens

ukryty w białej pastylce

Odrastają mi skrzydełka

Bym mógł dolecieć do apteki za rogiem

Rosną mi paznokcie które obgryzam z rana

I włosy które myję czeszę i przycinam

Lekarstwo...

Jest drogie i szybko się kończy

Narkotyki wypisują przede mną litanię pytań

na które nie znam odpowiedzi

A papierosy „powodują bezpłodność i powolną bolesną śmierć”

Po alkoholu nic nie pamiętam i zalewam się łzami

Bynajmniej nie ze śmiechu

Na nic...

Terapia i rozmowa ze snami

Pocałunki w usta z językiem i trzaskanie drzwiami

Pozytywne recenzje pisane przez psychoterapeutów

Eksterminacja kalorii w siłowni

Jak również tęcza nad jeziorem

I publiczność skąpana w nurtach złotego słońca na Szewskiej...

 

kasztan Kraków, 4.04.2oo7r.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×