Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

ctzo, raczej nie bardzo. pomijając fakt, że normalni ludzie nie znają z reguły takich pojęć, to braku tożsamości po prostu nie widać gołym okiem. ja bym powiedziała że zawsze jestem taka sama dla konkretnej grupy osób, ale dla innej grupy jestem już zupełnie inna. tyle że te dwie grupy nie mają porównania, nie widzą mnie w innych relacjach, więc skąd mogą się dowiedzieć, że jestem zmienna?. natomiast z kolei specjalista na pewno coś takiego wychwyci i to dość szybko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ctzo, ja bym powiedziała że zawsze jestem taka sama dla konkretnej grupy osób, ale dla innej grupy jestem już zupełnie inna. tyle że te dwie grupy nie mają porównania, nie widzą mnie w innych relacjach, więc skąd mogą się dowiedzieć, że jestem zmienna?.

 

To samo. :x

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z ciekawości - jeżeli inni ludzie nie wiedzą, że macie jakąkolwiek diagnozę, to również potrafią zauważyć w jakiś sposób "rozmyte ja", poczucie braku własnej, jasnej tożsamości?

 

ludzie odbierają mnie jako osobę "humorzastą" i często mają wrażenie, że traktuje ich gorzej od innych, dlatego właśnie, że jednych traktuje w sposób X a innych w sposób Y. okreslają mnie jako osobę z "trudnym charakterem" ale rozmytego ja nie widzą.

 

pisanka, ja już prawie się pogodziłam z faktem, że zapewne nigdy nie pójdę na studia, a Ciebie podziwiam.

 

ze szkołami u mnie nie jest tak kolorowo. jedne studia rzuciłam, drugą szkołę niby skończyłam, ale nie podeszłam do egzaminu końcowego, bo spękałam, a teraz kończę I semestr trzeciej szkoły i nie wiem jak to się skończy... :/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jak cudem skończłam liceum i fartem zdałam maturę, zaczeło pojawiać się u mnie pytanie co dalej. rodzice nie cisnęli, bo wiedzieli, że to się źle skończy, ja sie napalilam na super plan, ekstra studia, euforia, kariera, entuzjazm, nauka na samych 5... entuzjazm opadł po kilku miesiącach, ale dałam radę z pierwszą sesją, potem już miałam skrajnie depresyjne emocje ze to nie dla mnie, ze ja chce robic cos innego (poszlam na pedagogike kulturoznawczą) i drugą sesje oblałam, a jak juz byla porażka, to do poprawek podejść nie chciałam i szkołę rzuciłam.

pojawił się drugi plan, i znowu euforia, kariera, pomysl cos tam cos tam... i poszłam na stretegie reklamy i PR, dotrwalam do konca tylko dlatego, ze to byla szkola dwuletnia i mialam farta bo pracowali tam rodzice mojego bylego, ale na egzamin koncowy tak balam sie pojsc, dostalam takiego ataku, ze zrezygnowalam ;/ i teraz powtorka z rozrywki, wiec plan, pomysl, kariera - dziennikarstwo. ale po kilku miesiacach wymyslilam sobie juz inny plan, a tym czasem 2,5 roku nauki przede mną.

wkurza mnie ta moja skrajnosc i zmiennosc strasznie, ale ja nie potrafie inaczej. wydaje mi sie, ze najlepszym rozwiązaniem dla mnie to nie są studia, tylko krotkie kursy, szkolenia max. 2-3 miesięczne. niezaleznie na jakim etapie skoncze dziennikarstwo, nie bede szla na inne studia tylko skupie sie na jakis szkoleniach, warsztatach. moze tak bedzie dla mnie lepiej? chociaz z drugiej strony ten lęk ;(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jest coś, o co już dawno chciałam zapytać. czy macie poczucie "psucia" przedmiotów i ludzi swoją osobą? swoimi wadami?

 

logika jest taka: jest mi ze samą sobą źle, nie mogę siebie znieść, coś we mnie jest cholernie nie tak. próbuję to zmienić, uciekam się do prostych rzeczy, jak zmiana koloru włosów, radykalna zmiana ubrań. czasem jest jakaś rzecz, która szalenie mi się spodoba. mam takie wrażenie, że jak sobie to kupie, albo jak zmienie ten kolor włosów to "naprawię" tą beznadziejność w sobie, "zasłonię" ją i od tej pory będę się już cały czas czuła ze sobą dobrze. czasem to dotyczy ludzi. jest jakaś osobą z którą chciałabym sie zaprzyjaźnić bo wydaje się być super. ale kiedy już kupie sobie tą rzecz, przefarbuje kudły i spędzę trochę czasu z taką osobą, zaczynam czuć że te wszystkie rzeczy są tak samo beznadziejne jak poprzednie. tak jakbym ja psuła ich świetność swoją beznadziejnością... już nie wyglądają tak dobrze na mnie. tak, jakbym zmierzyła sukienkę która na innej dziewczynie wygląda świetnie, a na mnie koszmarnie. to dotyczy także pomieszczeń. czuję nie chęć do miejsc w których często przebywałam, bo nie mogę znieść atmosfery jaką przesiąknęły przeze mnie. ludzie po pewnym czasie też okazują się być tak fatalni, że muszę od nich się odsunąć, ubrania wymienić, włosy znowu przefarbować (i znowu wierzę, że to kwestia głupiego odcienia który tym razem rozwiąże problem). nie ma takiego układu rzeczy w moim otoczeniu przy którym czułabym się na stałe dobrze ze sobą.

 

ktoś ma podobnie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa, tak, bo jak można czuć się dobrze ze sobą, skoro na dobrą sprawę nie wiesz jak właściwie wygląda Twoje "ja" (lub go wcale nie ma)?

Mam to samo, pisałam gdzieś o włosach właśnie, chyba w komentarzach do zdjęć. Miałam chyba każdy kolor na głowie, i za każdym razem budowałam "nową mnie". I ch8uj. Było to samo, potem kolejny kolor, inny styl butów, raz na zakupy w szpilkach, do pracy w szpilkach, wszędzie w szpilkach, potem trapery, potem jeszcze inne.

Jednego miesiąca zbieram torebki, drugiego bluzki, trzeciego nic z ubrań nie chcę, kupuję bzdury do akwarium, bo to mi się wydaje najważniejsze. To nie brzmi tak źle, jak się o tym pisze, ale osoba, która jest w temacie powinna zrozumieć o czym mówię, i że to w sumie przykre i bolesne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

chojrakowa, cholera :( też przerabiałam chyba każdy kolor. żaden nie pasuje na tyle, żebym się czuła dobrze. nawet zaczełam wierzyć że to wina moich naturalnych włosów, bo to na nich każdy odcień wychodzi jak gówno. mam naturalnie popielaty blond, każda farba wychodzi na ich albo rudo albo czarno (albo mam problem ze wzrokiem....)

 

do tego tak: terapeutka wyjechała na tydzień, utknęłam z nie przyjemną wagą 50kg (jestem niska 163cm), a w domu mam taki klimat że chce mi się płakać. współlokatorka z moim facetem urządzają sobie polowanie na mnie, wyjeżdżają z litanią "dowcipów": krzywe nogi, czepia się, za chuda, narzeka, brudzi, robi syf, itp itd..... taka wyliczanka trwa kilka dobrych minut i ja na prawde wiem że to SĄ żarty ale kiedy tak słyszę zdanie po zdaniu że jestem beznadziejna to poprostu łamie się coś we mnie bo czuje, że widzą tylko moje wady, nie ma już nic poza nimi. czuje że wybuchnę niedługo, a nawet nie moge sobie nadgarstka rozpieprzyć dla spuszczenia ciśnienia bo mój facet momentalnie to wyczai i bede miała przypał. nie mam już siły z tym wszystkim.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa, ja też nie umiem z siebie żartować. I włosy mam również popielaty blond, mysie, fuj. ;)

Może my bliźniaczki jesteśmy, co? :roll:

 

Ja już nauczyłam K, że jestem delikatna na własnym punkcie, niestety, płaczę jak dziecko i nie umiem za grosz się z siebie pośmiać, często nawt "po czasie"

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

chojrakowa, coś jest na rzeczy z tymi bliźniaczkami ;)

mnie takie sytuacje poprostu łamią. jeszcze bym sie pośmiała gdyby to była jakaś jedna rzecz, jeden przytyk, spoko, chociaż nie uważam żeby to było konieczne. ale jak słucham zdanie po zdaniu krytyki nawet żartem to łamię się wewnętrznie. dla czego ja się koncentruje na zaletach mojego faceta a w odpowiedzi słyszę samą krytyke? to nie jest tak że on jest zły. bardzo dobry jest nawet, ale w takich sytuacjach zamieniam się w kamień, nie moge powiedzieć kompletnie nic czuje tylko że za moment pęknę i dosłownie rozwale się na kawałki.

 

mi się podoba Twój kolor na tym ostatnim dodanym zdjęciu. nie wiem czy monitor odaje faktyczny odcień, na moje oko wygląda na taki ciepły, czekoladowy brąz. jaką farbe nakładałaś? gdybym miała niebieskie albo zielone oczy to machnęłabym się na taki: http://www.syoss.pl/index.php?id=295 ale uważam że do brązowych oczu takie odcienie nie pasują

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa, dlaczego nie pasują?

A mnie się podobają brązowe oczy, chciałabym takie, a nie niebieskie. :roll:

Farbował mnie znajomy fryzjer, kolor faktycznie takie ciepły brąz, taki średni bym powiedziała, teraz się sprał, był ciemniejszy, czekoladowy jak najbardziej.

 

Emocja zawsze biorą górę. Głupie to i smutne,

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tak poprostu, wydaje mi się że czerwienie i fiolety są odpowiednie dla chłodnych kolorów, stąd że niebieskie albo zielone. ja z kolei choruje na niebieskie oczy a tu dupa zbita :x

 

próbowałam zrobić na sobie ciepły brąz, ale wszystkie ciepłe odcienie wychodziły jak lekko machoniowe, odbijały światło na czerwono :-|

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa, musisz zrobić sobie dekoloryzacje, albo produktami z allegro, albo u fryzjera, bo po farbowaniach kolorami a pigmentem rudego lub miedzi, on zostaje i trzeba go usunąć, a to niełatwe.

Wtedy nakładasz raz, tylko bez odcieni miedzi, a potem po ok 2 tyg drugi raz. (z włosów po dekolorze szybko spływa farba).

Da się. Jakbyś bliżej była to bym ci zrobiła :bezradny:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

może pokombinuję w przyszłości. tylko do fryzjerów nie mam zaufania jakoś, mam wrażenie że nigdy nie zrobili mi tego, o co mi chodziło :roll: ale z tymi pigmentami miedzi, czerwieni to masz rację. jak raz dziadostwo dostanie sie pod łuskę to czołgiem nie ruszysz

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa, ja mam znajomego, który jest fryzjerem to jak mnie widzi u siebie w salonie, zawsze łamie ręce co znów wymyśliłam.

Już bym się teraz farbowała na rudo, ale przy obecnym kolorze też by trzeba dekolor walnąć, niby nie niszczy aż tak, ale jasny rudy to i woda utleniona a tego mogłyby nie przeżyć z kolei :pirate:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mnie w jean luis david powiedziały kiedyś, że jak dekolor ma być robiony to 3 miesiące muszą minąć od ostatniego rozjaśniania (wówczas byłam tandetną blondynką po intensywnym, wielokrotnym rozjaśnianiu w domu i w salonie) tak, że pogadaj, jak ci zależy. myśle, że przy ciemnych farbach to można od ręki ;) !

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

z grzywką jest ten problem, że jak raz utniesz, to potem nie ma wyboru, a preferencje szybko się zmieniają. jak cię ta równa drażni, to możesz spróbować ją zaczesywać na bok przez całe czoło, wystrzępić i układać na lakierze (ja tak zawsze robię) trzyma sie na miejscu i nie spada na oczy (czego wprost nienawidzę)

 

kurde wizaż.pl zrobiłyśmy z tego wątku :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×