Skocz do zawartości
Nerwica.com

zaburzenia osobowości (cz.II)


Gość paradoksy

Rekomendowane odpowiedzi

Jest to związane z drugim objawem osiowym. Dawniej nazywano go anaesthesia dolorosa, czyli znieczulenie bolesne

 

Brak uczuć, DLACZEGO Ty się skupiasz na objawach i ich nazewnictwie? Zamiast na przyczynach... Przecież w ten sposób nie wyzdrowiejesz, a tylko przedłużasz swoje cierpienie. Po co?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, to w takim razie dlaczego jednak nie 7f, skoro i tak bierzesz zwolnienie?

Bo połowa mniej czasu zwolnienia i o 90% mniej obaw.... :smile:

 

To pójdź na 3 miesiące na 7f, jak ja (tzn. ja idę tylko na 2 tygodnie - tak sobie mówię;)), a Twoje obawy podziel na 2, bo ja też je mam - i już się robi 45% ;)

 

hehe, sprytnie to wymyśliłaś.

ale w sumie wolę przez te 3 miesiące być już na jakieś terapii w całości, no i są inne względy, mogę wracać do domu, nikomu nie muszę się tłumaczyć (siostrze), nie muszę kombinować, co komu powiedzieć, gdzie oddać kota itp... no po prostu pod każdym względem mi oddział dzienny bardziej odpowiada...

 

-- 22 cze 2011, 10:14 --

 

znów odezwał się do mnie na nk mój brat przyrodni. podał mi swój numer telefonu i poprosił o mój. :shock: napisał, że ma żonę i małą córeczkę.

nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, jeszcze tylko takiego zamieszania mi w życiu potrzeba. :hide:

 

Asiu, do niczego się nie zmuszaj....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

_asia_, wierzę.. moja mama zapłaciła za zaufanie lekarce najwyższą cenę

 

:cry::cry::cry:

 

Mój dziadek też. Lekarze w moim mieście wmawiali mu, że ma wrzody na żołądku. Jak dostał w końcu silnego krwotoku i wylądował w szpitalu w innym mieście to okazało się, że to rozrośnięty rak w zaawansowanym stadium i to z przerzutami. Zmarł. Ja nie wiem, jak można to było pomylić z wrzodami... Czego ci ludzie się uczą na tej medycynie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

_asia_, domyślam się jaki może czuć się twój brat. moją mamę z 4 miesięcznym dzieckiem(moją siostrą) zostawił mąż. i wiemy że aga ma 3 rodzeństwa. chciała złapać z nimi jakikolwiek kontakt, przecież niczego złego im nie zrobiła. po pierwszym wejściu na ich profile na nk, pokasowali je, wszyscy, nawet nic nie zdążyła napisać..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Z tą wszczepioną w mózg, da się uporać?

Czyli trzeba zmienić nasze wyobrażenie o Niej?

 

Nieeeeeeee. To (moim zdaniem) zupełnie nie tak. Dlaczego i jak zmienić wyobrażenie? Wręcz przeciwnie - trzeba zacząć nazywać fakty i swoje odczucia po imieniu. Czyli dążenie do prawdy - odzieranie się z iluzji, marzeń i wyobrażeń. Jak NAPRAWDĘ odczuwaliśmy relację z mamą - i jak ona naprawdę reagowała na nasze problemy, emocje, etc. Konkrety. I WRESZCIE zacząć na to REAGOWAĆ adekwatnie, stanąć po swojej stronie, zacząć mówić, jak się wtedy czuliśmy. Bo zobacz - dopóki wyobrażasz sobie, że matka była ok, że biedna była, nie taka zła - to winę zwalasz na siebie i to ty w swoich oczach jesteś nie-ok, zła, winna, taka i owaka, no i poczucie własnej wartości leży. Gdy jako dziecko np. słyszałam krytykę i krzyki matki to dla zachowania dobrego obrazu matki (dla poczucia bezpieczeństwa) obwiniałam siebie - że widocznie to ja taka beznadziejna byłam, że zasługiwałam na wieczne wrzaski i wyzwiska. A teraz mogę zacząć mówić, jak bardzo mnie to rani i jak wielki żal mam do niej za tę krytykę, że to bez serca było. I to niekoniecznie chodzi o rozmowy z matką tu i teraz. Chodzi o stawanie po swojej stronie, w swojej głowie. Łatwiej powiedzieć, trudniej wykonać, ale to chyba ten trop...

 

Z tego właśnie wynika, że trzeba zmienić wyobrażenie powstałe w dzieciństwie, kiedy była potrzeba zachowania dobrego obrazu matki. Jeśli chcesz reagować adekwatnie, to ten obraz musi się zmienić. Inaczej nie zareagujesz w ogóle.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

znów odezwał się do mnie na nk mój brat przyrodni.

 

A miałaś z nim kiedykolwiek jakiś kontakt? Było ok?

 

nigdy nie poznałam ani mojego ojca, ani jego synów czyli moich przyrodnich braci.

mój jeden brat odezwał się do mnie kilka miesięcy temu pisząc, że dopiero się dowiedział o moim istnieniu i chciałby mnie poznać. podejrzewam jak się dowiedział - przez rodzinę mojego byłego chłopaka, bo tak się dziwnym trafem złożyło, że mój ex i mój ojciec są ze sobą w pewien sposób powiązani (daleka rodzina, ale nie ma więzów krwi).

jakiś czas przed Wielkanocą przyjechał niezapowiedzianie do mojego domu rodzinnego nie wiedząc, że już tam nie mieszkam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie mylisz się, Kasiu...

malibu, nie chodzi o przykrość czy żal, ale o to, co napisała Kasia - to byłoby zbyt silne przeżycie dla mnie, a przy moim obecnym stanie jest to zdecydowanie niewskazane, bo każde bardzo silne emocje powodują nasilenie objawów mojej choroby. w sumie to nawet jestem ciekawa jaki on jest. ale boję się zaryzykować. nie teraz. najpierw muszę się wzmocnić. nad numerem telefonu się zastanawiam czy mu nie dać. ale na spotkanie na pewno nie jestem gotowa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Brzmi to dla mnie kosmicznie...jak można mieć poczucie winy, że się istnieje???????????

 

To straszne, że przez taki - naprawdę NONSENS ( nie piszę tego, żeby Ci umniejszyć, tylko, żebys spojrzała z boku)- tak cierpisz.

 

Dzięki. Potrzebne mi są takie słowa, abym przynajmniej z rozumiem nie traciła kontaktu ;) Choć, szczerze mówiąc, wcale to nie jest dla mnie takie oczywiste. A teraz Ci odpowiem nieracjonalnie, ale "odczuciowo":

 

Względem kogo? Matki? Boga? Społeczeństwa? (...) od czego to Ci się zaczęło? Co pierwsze wywołało w Tobie poczucie winy, że istniejesz?

 

Doszłam na razie do tego, że względem matki i babci kiedyś (wychował mnie ten duet) oraz drugiego człowieka/ludzi (jako, że relacja z matką to matryca innych kontaktów) teraz.

 

(...) od czego to Ci się zaczęło? Co pierwsze wywołało w Tobie poczucie winy, że istniejesz?

 

To uczucie uświadomiłam sobie względnie niedawno. Domyślam się, że to "poczucie winy za to, że istnieję" to tak enigmatycznie brzmi i niewiele na dobrą sprawę mówi, nawet mnie samej... Jakby to rozbić na drobne części to można lepiej to zrozumieć. Więc zauważyłam, że pojawia się, gdy albo nie chcę zgadzać się na coś, co kto robi, albo mam ochotę odmówić (do czego niby na rozum mam prawo, ale...), etc. Czyli generalnie chodzi o takie przejawy mnie, które wiążą się z "robieniem przykrości" drugiej osobie. Mam poczucie, że to, co chce ta osoba jest ważniejsze od tego, co chcę ja (gdy nasze interesy są sprzeczne) - i jeśli myślę o wybraniu siebie to włącza się poczucie winy za to (że to egoizm). Tak samo jest, gdy zaczynam coś chcieć, albo czuć. Wiążę to z tym, że miałam poczucie od maleńkiego (które dopiero teraz sobie uświadamiam), że CAŁA PRZESTRZEŃ w 100% ma być poświęcona nastrojom i potrzebom matki i babci. Jako mała dziewczynka bardzo chorowałam na astmę, udusiłam się prawie na śmierć, nie wiem, na ile to ma z tym związek...(?). Tak więc ja odczuwam to tak, że gdy próbuję zająć chociaż 1% sobą (moimi emocjami, potrzebami) - to tak, jakbym zabierała coś matce i babci - i pojawia się poczucie winy. Bo w tym czasie, gdy liczy się moja potrzeba, moja emocja, mój problem, gdy nimi chcę wypełniać przestrzeń to tak, jakbym tym samym ignorowała/odsuwała na dalszy plan potrzeby, emocje matki - i czuję się z tym egoistycznie. Pomijając już to, że pewne przejawy mnie, tj. jak złość na nie, żal do nich - one odbierały jako bolesne DLA NICH, babcia miała ataki serca. Więc to tak, jakbym tymi przejawami swojego istnienia zadawała komuś ból. I mam za to poczucie winy. Inna kwestia to to, że z powodu ciąży (mnie) od mojej matki odszedł mój ojciec - i wiem, że to nie moja wina, że on podjął taką decyzję i że to on się źle zachował, a nie ja, ale jednak to we mnie siedzi głęboko - ta myśl, że gdyby nie ja to nadal byliby razem. I czułam podskórnie przez całe życie, że moja matka jest na mnie (sic!) o to zła, zamiast na niego - dla niego jest milsza niż dla mnie (powrócił po latach!).

 

-- 22 cze 2011, 11:00 --

 

Z tego właśnie wynika, że trzeba zmienić wyobrażenie powstałe w dzieciństwie, kiedy była potrzeba zachowania dobrego obrazu matki. Jeśli chcesz reagować adekwatnie, to ten obraz musi się zmienić. Inaczej nie zareagujesz w ogóle.

 

No tak, właśnie o to chodzi. Jeżeli mama "jest ok" to co przerabiać i na co reagować?

Ja jestem od dość dawna na tym etapie, że mój obraz dobrej matki (i babci - bo to ona była moją matką tak praktycznie) runął. Problem jest teraz z "reagowaniem", z odczuwaniem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja, ale Twój ojciec i tak by odszedł, nawet gdyby matka nie była w ciązy...odszedł by póżniej ,ale by odszedł...nie odchodzi się "z powodu ciązy" tylko z wielu innych powodów !

Z tym poczuciem winy to ja mam akurat dokładnie odwrotnie...jak tylko robię/robiłam coś dla siebie (a w tym czasie moje dzieci i maz -mnie nie mają :lol: ) to tez od razu pojawia/pojawiało sie poczucie winy ze jestem egoistką ...wszytko to wyniesione z domu, bo zawsze gdy potrzebowałam jakiegoś wsparcia czy uwagi rodziców to on mówili ze jestem egoistka ,ze zabieram i czas i zajmuję jakimiś banalnymi problemi :bezradny:

Napisałam w czasie przeszłym bo po terapii zmieniłam to ...co 2 dni robie coś dla siebie -wczoraj :sauna regerujaca włosy u fryzjera , masaż -drenaż limfatyczny i 30 minut fitnesu :D i ...jest lepiej, zdecydowanie.Martwi mnie tylko ze moi najbliżsi tego nadal nie zaakceptowali : mąz wzbudza poczucie winy mówiąc ze opuszczam dzieci ,syn położył się wczoraj spać o 17 -mówiąc ze to przeze mnie to poszłam sobie ...Ale nic, z tego,ja sie nie poddam, nie mogę !

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja, ale Twój ojciec i tak by odszedł, nawet gdyby matka nie była w ciązy...odszedł by póżniej ,ale by odszedł...nie odchodzi się "z powodu ciązy" tylko z wielu innych powodów !

 

Hmm... Ale faktem jest, że odszedł na wieść o ciąży. I faktem jest, że powrócił do mojej mamy (bo nie do mnie - ze mną się nie spotyka), gdy miałam już 18 lat, byłam odchowana, a moja mama przyjęła go z otwartymi ramionami i jest dla niego czulsza i bardziej wyrozumiała niż dla mnie. Wnioski?

 

mąz wzbudza poczucie winy mówiąc ze opuszczam dzieci

 

Czekaj, czekaj, a to nie on chce odejść biorąc rozwód? Możesz mężowi sprezentować książkę "Toksyczni rodzice" i samej też poczytać. Sporo w niej jest o emocjonalnych manipulacjach i szantażach, są przykłady rozmów.

 

syn położył się wczoraj spać o 17 -mówiąc ze to przeze mnie

 

Podjęłabym rozmowę z synem na ten temat. Próbowałabym się dowiedzieć, dlaczego on uważa, że idzie spać przeze mnie - dlaczego w jego poczuciu tak jest, to ważne. Domyślam się, że starałaś się na wszelkie sposoby do tego dotrzeć? Czy Ty potrafisz przyjąć perspektywę syna i zobaczyć, w jaki sposób z mężem go skrzywdziliście (nawet mimowolnie)?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja, ale Twój ojciec i tak by odszedł, nawet gdyby matka nie była w ciązy...odszedł by póżniej ,ale by odszedł...nie odchodzi się "z powodu ciązy" tylko z wielu innych powodów !

 

Hmm... Ale faktem jest, że odszedł na wieść o ciąży. I faktem jest, że powrócił do mojej mamy (bo nie do mnie - ze mną się nie spotyka), gdy miałam już 18 lat, byłam odchowana, a moja mama przyjęła go z otwartymi ramionami i jest dla niego czulsza i bardziej wyrozumiała niż dla mnie. Wnioski?

no dla mnie nie jest to takie oczywiste 8)

 

mąz wzbudza poczucie winy mówiąc ze opuszczam dzieci

 

Czekaj, czekaj, a to nie on chce odejść biorąc rozwód? Możesz mężowi sprezentować książkę "Toksyczni rodzice" i samej też poczytać. Sporo w niej jest o emocjonalnych manipulacjach i szantażach, są przykłady rozmów.

Nie,nie, z męzem (obecnym) stanowimy udany duet

,chodziło mi o wzbudzanie poczucia winy ze opuszczam dzieci jak idę na fitness czy na masaż 8) no za to go nie lubię, próbowałam rozmawiac ...zobaczymy ;)

syn położył się wczoraj spać o 17 -mówiąc ze to przeze mnie

Podjęłabym rozmowę z synem na ten temat. Próbowałabym się dowiedzieć, dlaczego on uważa, że idzie spać przeze mnie - dlaczego w jego poczuciu tak jest, to ważne. Domyślam się, że starałaś się na wszelkie sposoby do tego dotrzeć? Czy Ty potrafisz przyjąć perspektywę syna i zobaczyć, w jaki sposób z mężem go skrzywdziliście (nawet mimowolnie)?

 

Tak, juz wiem jaka jest geneza depresji mojego syna, ale nie mogę sie czuc ciągle "winna" temu.A syn mówi ze poszedł spać bo ...mni enie było, był sam i nie chciał czuć sie samotny (moze sie boi jak jest sam w domu?! nie wiem :bezradny: )

 

-- 22 cze 2011, 12:27 --

 

asiu,tak ,rozumiem, to zawsze jest duze przezycie emocjonalne...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No to ja Ci powiem Naranja pocieszę, że to się da zmienić...ja miałam identycznie z moja mamą...to znaczy, może nie identycznie, ale ja kochałam mamę w sposób symbiotczny...całe dzieciństwo i młodość liczyła się ona, jej uczucia, jej problemy, jej wścieklizny, jej choroby. I jedno, co może Was aż zaszokować - jako 4-5 letnie dziecko już dobrze rozumiałam czym jest śmierć (zanim nie stałam się warzywem, to byłam nad wiek rozgarnięta) i uświadomiłam sobie - jako to 4-5 letnie dziecko, że śmierć mojej mamy jest dla mnie czymś tak strasznym, że wykombinowałam sobie - WÓWCZAS, że jednym sposobem na uniknięcie tego bólu jest umrzeć przed mamą! Powiedzcie czy to są normalne myśli dla 4-5 letniego dziecka? I ja ten lęk o śmierć rodziców, a zwłaszcza mamy nosiłam w sobie całe życie...drżałam o nią, fakt, że późniejsza 2,5 letnia terapia "coś" zrobiła z relacjami moimi z mamą - tzn w ogóle nie dotarła do sedna problemu,psycholog właściwie zasugerował, żebym była niemiła dla mamy i ją olewała i w sumie tak się stało ( baaaaardzo dużo popsuła ta "terapia" w moim życiu...a zmarnowałam na nią tle czasu i pieniędzy)...jednak lęk o śmierć matki został i myślę, że jak ludzie się kochają to jest normalne i prawidłowe...nie ma życia bez lęku. Ale potem stało się tak, że jak się wyprowadziłam, to miałam poczucie winy za wyprowadzkę, za opuszczenie moich rodziców, że umrą beze mnie czy coś takiego...i w końcu poszłam po rozum do głowy i spytałam mojej mamy jak ona sobie radzi z tym, że jej mama czyli moja babcia umrze...a moja mama coś w rodzaju " no umrze to umrze, każdy umrze, po co mam tym się zamartwiać"... to na mnie tak automatycznie podziałało, że też nabrałam takiego stosunku i po postu zawsze jak byłam u moich rodziców, to się cieszyłam, że jeszcze siebie mamy i że trzeba się cieszyć chwilami, które są...aczkolwiek z perspektywy czasu się zastanwiam czy to już nie było związane ze spłaszczeniem uczuć...czasem wręcz się zastanawiam czy to, że tak nagle (dosłownie w jednej chwili) pozbyłam się lęku, który mnie trapił całe życie - że to przecież nie było normalne. Nagle nabrać przekonania "no umrą moi rodzice to umrą". Jakis brak wypośrodkowania. Normalny człowiek ani nie zamartwia się całe życie od maleńkości o smierć rodziców ani nie obojętnieje w jednej chwili....choć jak myślę, że mój proces obojętnienia zaczął się dawniej niż sobie to uzmysławiam. Na pewno zobojetniałam na seroxacie. Nie wiedziałam tego, co teraz wiadomo, że długotrwałe przyjmowanie go spłyca uczuciowość. Ja się wtedy cieszyłam " ooo, w końcu śmierc moich rodziców jest mi obojętna"... myślę, że dużo złego zrobiły u mnie leki i popieram Monikę, że stroni od leków...choć ja w tym momencie chyba nie mam wyboru...nie pozbędę się cierpienia i pustki bez leku.

Dodam jeszcze, że psychiatrzy mówią (nawet moja ciotka), że leki nie zmieniają osobowości, a to nieprawda. Mi zmieniły. I nawet osobiście czytałam, że badania potwierdziły zmiany osobowości po SSRI - mionowicie wyleczenie osobowości unikającej.

 

-- 22 cze 2011, 12:37 --

 

A syn mówi ze poszedł spać bo ...mni enie było, był sam i nie chciał czuć sie samotny

Mimo depresji i problemów radzę CI Go trochę odpępawiać...mnie moja mama nie odpępawiała i teraz bardzo tego żałuje.

CO myślisz o pomyśle, żeby wysłać go na jakiś obóz? Mi jak miałam depresję w wieku 17 lat rodzice zafundowali taka terapię (sama chciałam, ale bałam się jak dam radę W TYM STANIE i w dodatku bez rodziców, co zawsze było dla mnie traumatyczne)...no ale jak pisałam...poznałam fantastycznych ludzi...wtedy się pierwszy raz przekonałam, że można się straszliwe zmienić w ciągu 2 mcy ( byłam prawie 2 mce na obozach)... z osoby "zahukanej", totalnie nieśmiałej wględem rówieśników (podam przykład - gdy się spóźniłam do szkoły 3 minuty i miałam wejść do klasy gdy już wszyscy siedzieli i oni BY SPOJRZELI NA MNIE - to mnie paraliżowało), takiej osoby, która jak stała na przerwie w otoczeniu równieśników i nie umiała gęby otworzyć, bo myślała, że wszyscy się będą śmiali, która odstawała pod każdym względem, każde odezwanie się do równieśników przeżywała jak stonka oprysk...(myślę, że masz już obraz mnie jako 15-16 latki) nagle po tym obozie stałam się...luzakiem...koleżanki ciągle pytały co mi się stało...nagle okazało się, że mam wspólne tematy, że umiem z nimi pogadać w autobusie, że się nie denerwuję jak mam się odezwać tylko dobrze bawię...i jestem pewna, że gdyby nie tez obozy, to nie pomógłby mi w takim stopniu pewnie żaden psycholog...zacżąłby rozgrzebywać rany, a tu chodziło o ich zamknięcie i zajęcie się życiem

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zadzwoniła koleżanka ze studiów...poopowiadała co kto i u kogo...ludzie powracali już a Anglii...dorobieni...pobudowali domy...dzieci co najmniej 2, robią drugie studia, niedobitki właśnie się hajtają...na szczęście nie pytała za dużo co u mnie...ograniczyłam sie do informacji, że będę miała kota...no bo przecież nie bedę jej mówić (odebrała mi kiedyś w pewnym sensie faceta, którego bardzo kochałam), że cały dzień czuje pustkę i cierpienie, pieprzę tu na forum i wydzwaniam na telefony zaufania...ale wiecie jak tak gadałam z nią, to znów miałam wrażenie, jakby konkretne uczucie, emocje, wspomnienia chciały mi przyjść do łba i nie mogły... poza tym dziś czuję się trochę lepiej...może ten wellbutrin coś da:/ poznaję to "lepiej" po tym, że dziś ewentualnie mogę się zmusić, by zanieść sukienkę do krawcowej, co w ostatnich dniach było absolutnie nie do pomyślenia...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No to ja Ci powiem Naranja pocieszę, że to się da zmienić...ja miałam identycznie z moja mamą...

 

Ale Ty tego nie zmieniłaś, Ty popadłaś w znieczulicę. Nie myl tego z poradzeniem sobie tymi z emocjami. Wręcz przeciwnie - zamrożenie jest dowodem na to, że nie udało Ci się tego zmienić.

 

I jedno, co może Was aż zaszokować - jako 4-5 letnie dziecko już dobrze rozumiałam czym jest śmierć (zanim nie stałam się warzywem, to byłam nad wiek rozgarnięta) i uświadomiłam sobie - jako to 4-5 letnie dziecko, że śmierć mojej mamy jest dla mnie czymś tak strasznym, że wykombinowałam sobie - WÓWCZAS, że jednym sposobem na uniknięcie tego bólu jest umrzeć przed mamą!

 

Mnie to nie szokuje, bo po pierwsze miałam (i mam) tak samo. Wiesz co to oznacza? To jest syndrom dziecka, które potwornie boi się separacji. To są leki separacyjne, które przybierają na sile wtedy, gdy dziecko nie czuje wystarczającego wsparcia-ciepła od rodzica dla siebie, dla swojej autonomii. Jeżeli człowiek nie czuje się wystarczająco odrębny i samodzielny to śmierć opiekuna jawi się jako swój własny kres. To nie jest tak naprawdę lęk o matkę, ale o siebie - bo czujesz, że bez niej nie przeżyjesz. A nie przeżyjesz dlatego, bo matka nie dała Ci poczucia wartości i odrębności na tyle, abyś czuła, że sama sobie poradzisz w swoim własnym życiu (bez niej).

 

Oczywiście, że śmierć bliskich osób budzi obawy, strach, rozpacz - to normalne. Trudno tracić tych, których darzymy ciepłymi uczuciami. Ale jeśli śmierć matki prowadzi to do takich myśli, że wolisz umrzeć przed nią, albo że Twoje życie bez niej nie ma sensu to jest to dowód na to, że nie spełniła swojej roli, że nie dała Ci tyle miłości, ile powinna była, tak uważam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ech. ja to w tym wieku mogłam się sama wysłać... ewentualnie w kosmos....

przykro mi:(

U moich rodziców była ambiwalencja - z jednej strony horror, a z drugiej nadopiekuńczość i wypruwanie sobie żył dla nas.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

CO myślisz o pomyśle, żeby wysłać go na jakiś obóz? Mi jak miałam depresję w wieku 17 lat rodzice zafundowali taka terapię (sama chciałam, ale bałam się jak dam radę W TYM STANIE i w dodatku bez rodziców, co zawsze było dla mnie traumatyczne)

 

No ekstra. Córka ma problemy emocjonalne, depresję, źle jej, to wypieprzamy ją z domu na obóz (może jeszcze "obóz przetrwania"), zamiast pogadać o tym, co ją martwi i boli, co jest takie trudne dla niej. Ale łatwizna...

 

i jestem pewna, że gdyby nie tez obozy, to nie pomógłby mi w takim stopniu pewnie żaden psycholog...zacżąłby rozgrzebywać rany, a tu chodziło o ich zamknięcie i zajęcie się życiem

 

No i widać aktualnie, jak to "zajęcie się życiem", "nierozgrzebywanie ran" i wysyłanie Cię przez matkę na obozy zamiast rozmów o tym, dlaczego jej córce jest źle, Ci pomogło...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Naranja, zgadzam się z tym, co napisalaś. Moja mama absolutnie nie nauczyła mnie szukać bezpieczeństwa w sobie samej. W ogóle moi rodzice nie dali mi poczucia bezpieczeństwa. Wyrosłam w przekonaniu, że zewsząd czycha zagrożenie. Moja mama niestety - mimo dobrych chęci, w ogóle nie pozwalała na odrębność.Tak bardzo chciała dla nas dobrze, że wprowadziła terror. Nie pamiętam, żeby moja mama pytała co czuję w związku z jakąś sytuacją. Dla niej było oczywiste, że powinnam mysleć i czuć tak jak ona. I ja się całe dzieciństwo w to wpasowywałam. Czasem gorączkowo się zastanawiałam co powinnam mysleć i czuć lub podpytywałam o to mamę. Potem coraz bardziej mi to nie pasowało i się buntowałam, co kończyło sia awanturami, biciem, uciekaniem z domu. Nie było harmonijnego wychowania. Ale teraz jest to tak blade, jakby wydarzyło się 1000000 lat temu w jakiejś prahistorrii.Nie potrafię poczuć tamtej atmosfery.Potem im bardziej sobie zdawałam sprawę, że w naszej rodzinie jest źle, tym bardziej się nad tym rozwodziłam i utwierdzałam w przekonaniu (głupim, wyniesionym z głupich książek psychologicznych) że jako dziecko z takiej rodziny nie mam prawa poradzić sobie w życiu...coraz bardziej roztkliwiałam się nad ta swoją niedolą... co było niekonstruktywne...bo w tym czasie inni, z rodzin naprawdę patologicznych pakowali rzeczy i składali podania na studia do innego miasta, żeby zacząć własne życie...a ja ciągle tak kochałam moich rodziców, mój dom, moją łazienkę, kuchnię, własną wannę ( wiem, byłam wygodna i sentymentalna), że nie potrafiłam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U moich rodziców była ambiwalencja - z jednej strony horror, a z drugiej nadopiekuńczość

 

A jaka to ambiwalencja? Przecież nadopiekuńczość to horror, brak miłości.

 

i wypruwanie sobie żył dla nas.

 

Pewnie jeszcze miałaś być za to nad wyraz wdzięczna i wychwalać ich pod niebiosa...?

Ja słyszałam, że "Wszystko było dla mnie", "Miałaś wszystko"... Co za brak wyobraźni, świadomości i samokrytycyzmu :evil:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No ekstra. Córka ma problemy emocjonalne, depresję, źle jej, to wypieprzamy ją z domu na obóz (może jeszcze "obóz przetrwania"), zamiast pogadać o tym, co ją martwi i boli, co jest takie trudne dla niej. Ale łatwizna...

Na tamten problem akurat pomogło i jestem wdzięczna, że na tych obozach byłam. To, że już wtedy przydałby się psycholog, a zwłaszcza terapia rodzinna, to inny problem...ale skoro tego nie było, to dobrze, że były obozy...dały mi dużo.

 

A pamiętam jeszcze takie moje marzenia jako gdzieś 14-15 latki, że adoptuje mnie inna rodzina, która będzie mi OKAZYWAĆ miłość.Wiedziałam, że moja mama mnie kocha, ale brakowało mi ciepłych słów, przytulania, głaskania, tulenia. Może to nie było takie normalne, że nstolatek miał jeszcze takie potrzeby, ale ja miałam. I z czegoś one wynikały. Na pewno z mojej nadrażliwości. W ogóle sie zastanawiam czy ja nie byłam jakaś "niedotulona":>

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiedziałam, że moja mama mnie kocha, ale brakowało mi ciepłych słów, przytulania, głaskania, tulenia.

 

Hmm... Jak mogłaś wiedzieć, że Twoja mama Cię kocha, skoro tego nie czułaś?

Przecież miłość się czuje (albo nie czuje), to nie wiedza.

 

Ta prawda dotarła do mnie dopiero w tym roku...

Wcześniej twierdziłam "Wiem, że moja mama mnie kocha, ale tego nie czuję" - dopiero teraz widzę, jaka to bzdura... :cry: Są też takie teorie, że niektórzy kochają, ale nie potrafią okazać i wyrazić tej miłości - ale czy wtedy to, czego okazać nie potrafią, de facto można nazwać kochaniem drugiej osoby? Miłość to uczucie i postawa wobec drugiego człowieka, którą jawnie widać i którą da się odczuć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×