Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica Lękowa Co zrobić? Moja historia...część 2


LDR

Rekomendowane odpowiedzi

Nie, nie to mam na myśli. Mam nerwicę od dwóch lat. Kiedyś byłam dość towarzyska, choć lubię samotność, lubiłam rozśmieszać innych…a kiedy się pojawiła prawie przestałam wychodzić z domu, spotykać się ze znajomymi i ciągle myślałam o tym, kiedy przyjdzie następny atak, ciągle o tym myślałam o niczym innym. Wstyd się przyznać, ale przez to zaczęłam poświęcać mniej czasu córce…Tera już jest chyba lepiej, studiuję zajmuję się córcią, funkcjonuję bardziej normalnie. Nie wiem może oswoiłam się z tą moją nerwicą. Najbardziej chyba teraz brakuje mi nieświadomości o chorobach :D . Choć jeszcze długa droga to staram się myśleć pozytywnie i częściej się uśmiechać. Staram się wierzyć, że znów będzie tak jak kiedyś. Tylko trzeba nad sobą pracować. Nie wiem czy to, co napisałam ma sens… :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chodzi o leki to biorę uspokajające ziołowe lub na zwolnienie akcji serca. Próbuję jakoś sama to pokonać…od prawie roku chodzę do psychologa…i jakoś leci :D chyba bardziej rozumiem to, co się ze mną dzieje. Hehe ataki mam silniejszy raz na miesiąc i parę słabszych, o których szybko zapominam :mrgreen: . Czemu dwa lata? Nie wiem chyba jeszcze nie uporałam się z tym, co we mnie siedzi, z tym, co się kiedyś zdarzyło…a jak jest z Tobą?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Citabax 20, leczenie pół roku co najmniej, po kilku dniach zauważyłam poprawę (potwór dał mi już spokój w dzień, tylko w nocy próbuje się jeszcze dobrać :) ). Oprócz tego ważne są też własne myśli, prawda? Mój lęk wyobraziłam sobie jako coś rzeczywistego, cielesnego, wydmuchuję go z siebie podczas oddychana, i wyobrażam sobie, że odlatuje ode mnie daleko i już nie może się do mnie dostać, bo mam tarczę wokół siebie... :) .Może to wydać się zabawne, ale jakoś sobie tak radzę na razie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście na początku będziesz sobie z tym nie radzila. Jesteśmy już tak nauczeni że reagujemy emocjonalnie, nie potrafimy być obserwatorami. Życie nas tak nauczyło że dało nam imię, nazwisko, przynależność, narzuciło określone stereotypy, to sprawiło że indentyfikujemy się ze wszystkim co ono nam daje. Jeśli przychodzi lęk obserwujmy go, powtarzajmy że to jest wyłącznie podświadoma reakcja naszego umysłu, to on wyolbrzymia nasz problem.. Jeśli zrozumiemy że problem nie jest poważny to skurczy się on o 90 procent. Jak będziemy obserwować lęk on przeobrazi się w coś innego, już nie będzie nam zagrażał. z biegiem czasu, po paru treningach obserwowania poczujemy się wolni od takich objawów. Nie można się oczywiście całkowicie odciąć od lęku. Jeśli uświadomimy sobie że lęk nie jest zły ( to my stwarzamy sobie pojęcie że lęk jest zły), przestanie nam zagrażać już nas nie zniewoli

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to jak w takim razie mam sobie wyobrazić, ze dokumenty na moim biurku w pracy nie są groźne? :))

poważnie, jak dziś zobaczyłam kilka papierów to mnie od razu wzięło :)

zdaję sobie sprawę, ze to może dla "normalnych" brzmi śmiesznie, ale nie dla nas, chorych

 

[Dodane po edycji:]

 

proszę o radę: przeczytałam kilka tematów, z których wywnioskowałam, że lęk siedzi w głowie. czy skoro lęk ogarnia mnie jedynie w pracy, to mam mu stawić czoła już teraz czy dać odpocząć organizmowi (przed atakiem choroby mogę powiedzieć, że byłam wycieńczona fizycznie). a moze to ucieczka? mam zacząć walkę już czy potem? każdy w rodzinie mi powtarza, ze mam sobie odpocząć jeszcze parę dni, nie pędzić znów do pracy, bo się wykończę. co ja mam w takim razie robić? nie ukrywam, że w domku najlepiej...:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślisz, że czytanie na ten temat pomoże ?
Witajcie :) Piszę tego posta i błagam was o radę. Moja historia zaczeła sie kilka ,miesięcy temu. Początkowo były to ataki typu zawroty głowy, duszności, omdlenia, bóle głowy i wszystko co tylko moze być mnie bolało. Zrobiłam wszystkie badania w tym tomografie głowy i echo serca - wszystko było w idealnym porządku, mimo tego ze temperatura ciała wachała sie od 35 do 37 codziennie inna. Zaraz po powrocie ze szpitala dostałanm pierwszy atak lęku. Domyślam się że dostałam go dlatego że nie wiedziałam i nie rozumiałam co mi jest. To było takie cholernie cieżkie uczucie, myślałam że niedługo umrę, ze mam jakiegoś guza mózgu czy inne cholerstwo. Nie mogłam wychodzić do ludzi i do dużych przestrzeni bo wtedy najczęściej dostawałam ataku. To było straszne. W końcu zdecydowałam się isć do psychiatry który przepisał mi Doxepin 2x dziennie. Na poczatku wszystko wiadomo - totalny zawias i nie za bardzo rozumiałam co się ze mną dzieje, codziennie ospała no i kompletnie bez kontaktu z mózgiem. Po czasie wszystkie symptomy mineły , aż do teraz. Lęk niby przeszedł, ciśnienie tez mi nie skacze ogólne samopoczucie fizyczne całkiem ok, ale to co się dzieje w mojej głowie to trudno opisać. Często mam takie dziwne myśli i czuje się jakbym miała zaraz stracić kontrole nad sobą, jakbym miała postradać zmysły , boje sie dotykac ostrych przedmiotów bo wydaje mi się, że jesli bym 'zwariowała' to albo sobie albo komuś z najbliższych mogę zrobić krzywde. Nie mam myśli samobójczych, jak najbardziej chcę żyć, i przede wszystkim żyć nornmalnie, bez tych wszystkich świństw łykanych przed snem. Żeby po prostu było normalnie .. Doktorka odstawiła mi dzienną dawke Doxepinu i zostawiła tylko tę na noc, a na dzień przepisała mi Seronil, ale kiedy przeczytałam, że mogą wystąpić po nim silne myśli samobójcze, to zrezygnowałam bo przecież skoro już nie wiem co sie ze mną dzieje i dlaczego w ogóle przychodzi mi do głowy że mogłabym kogoś albo siebie skrzywdzić to co mogłoby sie dziać po tym leku. Wydaje mi się, że nie mam depresji, bpo naprawdę mam olbrzymią chęć do życia do robienia dosłownie wszystkiego. Proszę pomóżcie, bo już sobie zaczynam wkręcać że mam jakieś początki schizofrenii albo jakąs psychoze. Boje sie o tym wszystkim komukolwiek powiedzieć, bo nie chce trafić do zakładu psychiatrycznego. Moja mama ma nerwice ze skłonnościami depresyjnymi i raz na rok zawsze odwiedza oddział. Jestem zrozpaczona i przerażona. :(((((((

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szczerze to ja chyba boję się obserwować swój lęk, zawsze, kiedy coś mnie boli zamiast powiedzieć „zaraz przejdzie” ja wyobrażam sobie najgorszy scenariusz….np. że dostaje zawału. Ma dosyć tego, że ciągle czuję prace swojego serca ciągle zastanawiam się czy puls nie jest za wysoki…Ti głupie przecież boję się, że serce bije mi za szybki, że to jakaś choroba…boje się w to wpatrywać…błędne koło. Wiem, że trzeba z tym walczyć przełamać się…Ciężko uświadomić sobie, że lęk nie jest zły…..Chciałabym poczuć się wolna od tego wszystkiego…

 

marta88 ja też czasem mam takie myśli też bałam się dotykać noży…bałam się że zrobię coś innym lub sobie…i tak jak ty depresji raczej nie mam bo chce żyć mam dla kogo, mimo wszystko kocham życie. Może to głupie i banalne, ale w czasie, kiedy miałam te myśli zaczęłam chodzić do kościoła i z czasem myśli zniknęły…Jakoś wewnętrznie czuję się trochę spokojniejsza mi to pomogło…Swoją drogą same te myśli są przerażające też nie mam myśli samobójczych a tu nagle coś takiego…

 

Basia może faktycznie za dużo na siebie wzięłaś? Szkoła, dom, dzieci, praca…Może jesteś przemęczona?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj. Wiesz, myślę że Twój problem wiąze się z tym, że dopiero zacząłeś studia. Jak na to nie patrzec- nowe środowisko, nowi znajomi itp.

Na pewno czujesz, że to pierwszy etap ku dorosłości i może lek przed tym Cie paraliżuje.

Jeżeli jednak zależy Ci na tych studiach, to bądź spokojny- ważne żeby robic co się lubi, a praca się znajdzie:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam serdecznie wszystkie Panie (bo z tego co zdążyłam zauważyć jest tu chyba przewaga płci pięknej). Poświęciłam już chyba pare godzin na przejrzenie tego forum i zapoznałam się z problemami wiekszości jego użytkowników. Bardzo chciałabym też rozpocząć uczestnictwo w życiu tego wątku o nerwicy. Jestem bowiem weteranką i kombatantką tego schorzenia. Jeżeli nikogo to nie zanudzi, pozwolę sobie (w miarę w skrócie przedstawić swą historię). Mam równą 40-chę na karku. Od 21 roku życia pracowałam w Policji. Tak po prostu ułożyło się moje życie. Dziwne to bardzo, ponieważ już od dziecka byłam osobą nieśmiałą, mało kontaktową i pozbawioną poczucia własnej wartości. Testy psychologiczne do MSWiA zdałam bardzo dobrze. Ukończyłam studia prawnicze, oficerskie, kilka studiów podyplmowych. Jednak uzależniłam się od alkoholu, który pomagał mi przetrwać trudne sytuacje w pracy. Szybko jednak zorientowałam się w problemie i nie informując nikogo z przełożonych, odbyłam dwuletnią terapię odwykową (2 wizyty w tygodniu w ośrodku uzależnień). Oprócz terapii podstawowej, ukończyłam w tej przychodni terapię pogłębioną (poruszającą poważniejsze warstwy problemu oprócz samego uzależnienia) typu grupowego i z indywidualnym terapeutą. Obecnie wiele lat w ogóle nie piję i nie mam tego problemu, alkohol dla mnie może nie istnieć. Moja terapeutka powiedziała mi, że alkoholizm był wtórnym przejawem nerwicy i zaburzenia osobowości. Tym niwelowałam swoją nieśmiałość. Po uporaniu się z nałogiem, zainwestowałam w wykształcenie i karierę w pracy. Udało mi się awansować na poważne stanowisko kierownicze. Nie piję od 2000 roku i wtedy zcażeły się moje poważne problemy psychiczne. Zaczęła się ogromna samotność, silna depresja i chroniczna nerwica. Właściwie psychiatrycznie (ambulatoryjnie, nie szpitalnie) od 2000 roku. Brałam już rózne leki, nie pamiętam jakie, często były zmieniane, lekarze psychiatrzy również. Najpoważniejszym przejawem mego schorzenia najczęsciej była bezsenność, silnie obniżony nastrój i hipochondria oraz poczucie bezsensu życia, mimo posiadania dobrej pracy, nienajgroszej inteligencji i aparycji oraz dobrej sytuacji finansowej. Nigdy jednak nie byłam w stanie związać się z mężczyzną dłużej niż na 1,5 roku.

 

Dzieci także nie posiadam. Właściwie jestem osobą samotną. Po dwóch latach na stanowisku kierowniczym choroba tak się nasiliła, że podjęłam decyzję o przejściu na wcześniejszą emeryturę. Jestem na niej już 3 lata. Od dawna miałam już objawy psychosomatyczne. Kilka razy miałam łyse placki na głowie, cierpię na zespół jelita nadwrażliwego, mam problemy z gardłem i inne. Ale to co przezyłam dwa lata temu, a co trwało 9 miesięcy (dzień i noc bez przerwy) przeszło wszelkie moje wyobrażenia. Zaczęło sie od kaszlu, niby alergii, jakiejś kuli w gardle (oddałam nawet ukochanego psa). To nic nie dało. Objawy zmieniały się jak w kalejdoskopie. Waliło mi serce, dretwiała mi lewa połowa głowa, nie mogłam poruszać gałką oczną, miałam zawroty głowy i objawy jakby odrealnienia, prowokowałam wymioty, aby usunąć to coś z gardła, non stop miałam mdłości i drżenie kończyn i głowy, nie mogłam przełykać. Bołała mnie połowa głowy do tego stopnia, że chciałam sie powiesic, bo nie mogłam wytrzymac z bólu. Aha i non stop drętwiała mi szczęka i kilkało w usęzach i to wszystko na raz, jednocześnie, w ogole nie spałam i nie jadlam. Byłam na 100 procent przekonana, że jestem fizycznie chora. Wydałam chyba z 10 ty ś zł na lekarstwa, badania i lekarzy. Praktycznie codziennie byłam u innego specjalisty (oczywiście prywatnie) i do tego taksówką, bo niczym innym bym nie dojechała. Zaliczyłam chyba z 3 neurologów, 5 laryngologów, pulmunologa, 2 alergologów, miałam dwa razy rezonans glowy i raz tomograf w szpitalu (lekarka 1 kontaktu przerażona moimi opowieściami dolegliwości dała mi skierowanie do szpitala), miałam stroboskopie gardła, badanie na alergie (tetsy z krwi i skórne), na borelioze, na sm, kolonoskopie, usg szyi i tarczycy, usuniete ósemki chirurgicznie, rtg płuc, zębów, stawów szczekowych, wyrobioną szynę relaksacyjną na żeby, byłam u irydologa, na akupunkturze, byłam leczona na nauralgię nerwu trójdzielnego, miałam badany słuch, krew, badanie przełyku, usunięte migdałki. W końcu doszło do tego,ze mama musiała mnie pilnowac dzień i noc, bo chciałam się zabić. Miałam dość tego. Oczywiście żaden lekarz nie wiedział co mi jest. Dopiero pewnego dnia mama zadzwoniła do psychiatry, pierwszego lepszego z netu. I za godzine pojechałam na wizytę z mamą.

 

Na wizycie mówiła o tym wszystkim mama. Ja leżałam na krześle i płakałam. Lekarz zapisał mi trójpierścienny lek starej generacji, tak silny, ze po nim są juz tylko stosowane elektrowstrzasy. Amitryptylinę. Dopiero po miesiącu (niestety leki psychiatryczne działają najwczesniej po kilku tygodniach) objawy zaczęły ustępować. Powoli, stopniowo. Po dwóch mieisącach przytyłam po tym leku 14 kg, zatrzymał mi sie okres, musiałam cały czas brac leki przeczyszczajace (straszne zaparcia) i bolały mnie mięśnie. Ale wyzdrowiałam. Po 2 miesiącach przeszłam na lek nowej generacji, bez skutków ubocznych. Po 3 mieisąch poszłam do szpitala psychiatrycznego na dzienną terapię grupową, 3 miesięczną. Byłam zdrowa i dobrze sie czułam (ale cały czas brałam Seronil) i byłam pod kontrolą psychiatry przez 12 miesięcy. Od miesiąca choroba powraca w bardzo podobnej formie, jest o wiele lzejsza niż dwa lata temu. Strasznie się boję, stąd czytam sobie fora. Mam zdiagnozowane zaburzenia depresyjno-lekowe, nerwicę ze skłonnoscią do somatyzacji. I co Wy na to? Moim zdaniem to choroba nieuleczalna, ale jedynie zaleczalna. Pozdrawiam

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jaga70, Witaj. Nie chcę tego naisać, ale napiszę. Praca Cię wykończyła. Odpowiedzialne stanowisko pracy.

Mój szwagier policjant teraz przebywana odwyku w szpitalu psychiatrycznym. Ma 34 lata. Praca zmieniła go nie do poznania. Do tego stopnia,że ma urojenia. Praca, z którą sobie nie radził,a problemy rozwiązywał zaglądając do keliszka. Jedynak.

Nie wiem co wiecej napisać.

Czy zaleczalna czy uleczalna? Ja nie wiem. Ja leczę się półtorej roku. Psychoterapia od roku czasu. Nie biorę leków.

Takie posty jak Twój wciskają mnie w ziemię. Czuję sie bezradna.Tracę nadzieję.

 

Na terapię nie chodzisz?

A czym zajmujesz się nacodzień?Zainteresowania? Hobby?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Terapię ukończyłam w kwietniu tego roku. Była to terapia 3 - miesięczna, grupowa, w szpitalu, ale na oddziale dziennym. Terapia nic mi nie pomogła. Nie pracuję, ponieważ nie mogę znaleść pracy, a hobby to psiaki (moje yorczki), książki i net.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj Polo, zapisałam się na Wasz portal, ale na razie tylko pobierznie go przejrzałam. W szpitalu terapia to taki standarcik, mix, z przewagą behawioralno-poznawczej, trochę niby psychodramy, gimnastyka poranna, spacery, info o lekach. Śmieszna w ogóle sprawa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj Polo, zapisałam się na Wasz portal, ale na razie tylko pobierznie go przejrzałam. W szpitalu terapia to taki standarcik, mix, z przewagą behawioralno-poznawczej, trochę niby psychodramy, gimnastyka poranna, spacery, info o lekach. Śmieszna w ogóle sprawa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj Polo, zapisałam się na Wasz portal, ale na razie tylko pobierznie go przejrzałam. W szpitalu terapia to taki standarcik, mix, z przewagą behawioralno-poznawczej, trochę niby psychodramy, gimnastyka poranna, spacery, info o lekach. Śmieszna w ogóle sprawa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Każdy jest inny, każdy inaczej reaguje na stres…Ja najchętniej bym się gdzieś schowała, uciekła, kiedy zbliża się sesja a do tego jeszcze problemy normalnie mnie wszystko rozwala,…ale przecież ucieczka to nie wyjście. Trzeba się jakoś pozbierać i próbować dalej. Daj znać jak sobie radzisz Basiu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I poszłam dziś do pracy. Nastawiłam się tak, że jak mnie dopadnie optwór to i tak w końcu przejdzie. Jak zawsze. Wcale się go nie bałam, nic a nic, wręcz czekałam na niego. I nie przyszedł. Przez cały dzień :). Fałszywy alarm, czy pokonałam to paskudztwo? ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciężko zacząć :) A więc...(w tym momencie przypomina mi się nauczycielka która straszyła wszystkich nie przepuszczeniem do kolejnej klasy jeśli ktoś zacznie zdanie od "a więc", lecz teraz to mnie nie dotyczy:) Rozmawiamy na luzie prawda?:) To przecież jeden z kluczy do sukcesu w walce z tym Schorzeniem (w tym momencie znowu widzę setki postów "to nie choroba tylko schorzenie !" :D ). Nie zacznę od "a więc". Mam 19 lat. Moje problemy dotyczące nerwicy zaczęły się stosunkowo nie dawno, bo jakoś pod koniec tych wakacji. Za chwilę opiszę pewne zdarzenie nerwicowe (takie moje pierwsze), lecz przed tym powiem co było pare dni przed tym zdarzeniem. Mianowicie czułem się dziwnie. Tak jakoś odcięty ale delikatnie odcięty od świata, takie rozkojarzenie, jakby rozmazanie umysłowe, nie mogłem się tak porządnie skupić na świecie, często miewałem na klatce piersiowej takie czerwone duże plamy, tak rozsiane w mniejszych lub większych stężeniach po Torsie, zwykle podczas kąpieli. W domu mam nieciekawie, nie chodzi o sytuacje finansową bo z tą jest bardzo dobrze, lecz o ojca który dom traktuje jak hotel i wraca do niego wieczorami by się przespać, a dniami ma "swój dom" z kumplami od wódki. Tak. Alkohol. Wybaczcie że się żalę, ale to możliwe że pomoże utożsamić się niektórym z moją sytuacją:) No i już nie wytrzymywałem, czasem coś mu odwarknąłem, często się denerwowałem przez niego, uderzałem pięściami w drzwi, ściane ale po paru minutach złość zwykle mijała nie pozostawiając po sobie śladu. Teraz opiszę to zdarzenie. Usiadłem wygodnie w fotelu, wziąłem gazetę (Claudia jakaś czy coś, nie wiem, to mamuśki:D ) i przeglądam. Natrafiam na artykuł w którym opisane były objawy zawału serca. Czytam o tych objawach i czuję, że właśnie tak jakby te objawy mi się "włączały". Zacząłem się trząść tak okropnie, prawie jak podczas padaczki, serce waliło mi jak oszalałe, bałem się okropne. Z każdą chwilą było co raz gorzej. W niepamięć posłałem myśli o przeczekaniu tego stanu. Szybko pojechaliśmy z mamą na izbę przyjęć. Każda chwila była co raz gorsza. Byłem pewny że to zawał. PO PROSTU BYŁEM tego pewny. Na miejscu było już fatalnie. Nieustające trzęsienie się, ludzie czekający do internisty patrzyli na mnie jak na głupka, a ja do mamy ciągle "zrób coś mama no zrób" ! Mama mówi "no widzisz że wszyscy ludzie czekają, tu nie ma ludzi zdrowych" na co ja głośno odwarknąłem "ALE NIE WSZYSCY MAJĄ ZAWAŁ" ! W końcu wszedłem do internisty. Zapytała o co chodzi. Mówię o tym co mi się dzieje. Zrobiła mi EKG które wyszło mega dobrze. Powiedziała że te plamy to oznaka silnej już nerwicy (tylko dlaczego "już silna, skoro nie widziałem jej początku?", że w tym wieku nie ma się zawałów, że to ewidentny oznak nerwicy, że wmawiam sobię to co czytam. W tym momencie wszystkie objawy nagle zniknęły. Jakby lekarz użył na mnie jakiegoś zaklęcia. W jednej chwili zniknęło wszystko. Zacząłem się ciągle uśmiechać aż do końca dnia:)Zaleciła żebym znalazł sobie dziewczynę (miałem i mam dotąd), żebym zaczął sport jakiś czy siłownie (chodziłem) i Przepisała mmi jakieś tabletki (kurde nie pamiętam, coś na "V" 30 tabletek, nie jakieś uspokajające tylko coś nie komercyjnego, długa skomplikowana nazwa, opakowanie bez opisanego przeznaczenia, malutkie zielone tabletki, wielkości Rutinoscorbinu) kazała brać 3 razy dziennie a po skończeniu opakowania kazała brać persen i jeśli po tym objawy by nie ustąpiły, kazała zgłosić się do psychiatry. Było super. Brałem te tabletki i zero śladu po całej akcji. Gdy skończyło mi się opakowanie tego cuda, brałem persen. Potem długo było dobrze, ponad miesiąc, gdy nagle znowu nawrót już nie taki jak wtedy. Po prostu niepokój i lekkie drgawki nieco mocniejsze niż naturalne drżenie rąk...przy trzymaniu widelca na przykład:P wtedy pomagał persen. Półtora miesiąca temu zaczęło się dziwne uczucie w sercu. Kłucie, bardzo mocne bicie serca, wyczuwalne nawet przez kurtkę zimową. Po prostu mocne bicie serca. Gdy kładłem się do łóżka, zaczynało się to samo. Mega silne drgawki, nóg, rąk i całego ciałą, przy tym szybkie i mocne bicie serca. NIe było mowy o jakimkolwiek zaśnięciu więc pare nocek zaliczyłem...Poszedłem do kardiologa. Gdyby nie rodzina to bym czekał na wizytę do Marca 2011 roku takie kolejki -.-" Lekarz przebadał, od razu "na oko" zobaczył we mnie kłębek nerwów mimo że się śmiałem:P Przebadał i osłuchowo powiedział że z sercem jest ok. Znowu śpiewka o sporcie (spoko tylko że uprawiam sport) i zlecił Echo i holtera. Przepisał też Propranolol doraźnie, ale nie biorę przetrzymuję te ataki. Tydzień temu miałem Echo, wyszło oczywiście dobrze. Holter to samo. Mimo to nadal czuję praktycznie przez połowę dnia bardzo mocne bicie serca, teraz np. gdy to piszę trzęsą mi się trochę ręce i w ogóle drżę, ale to chyba z emocji:) Nie miewam żadnych lęków, jedynie to cholerne mocne bicie serca, czasami bardzo szybkie i odczuwalne, ciężko czasem usnąć, szczególnie to czuć gdy już leżę w łóżku. Napady zimna i czasem takie lekkie, bardzo lekkie jakby odcięcie od świata, tzn. jestem gdzie jestem, ale jakby nie zauważany, tylko tak w małym stopniu, że gdy powiem swojemu "ja" że tam jestem to...to jestem:D zawiłe:) Biorę rano magnez, ale 50% dawki bo nie chcę przeholować (ch? :D), nie piję kawy, jeśli już to zawsze piłem delikatną mieloną z tylko jednej łyżeczki, nie palę i nigdy nie paliłem, nie chwaląc się nawet raz nie miałem papierosa w buzi mimo naporu otoczenia, nie piję, czasem piwko z kumplami oczywiście:) Może ktoś oceni co to za rodzaj nerwicy, i czy to w ogóle jest nerwica bo wiecie^^ Przepraszam za meeega dużo tekstu ale chciałem się podzielić dokładnie tym co czuje:) Słucham Paula Mckenna-grunt to pewność siebie i innych jego wykładów i to nawt pomaga:) Dzięki za wysłuchanie tego co napisałem:* Jesteście wspaniali :) Jeśli ktoś chciałby porozmawiać lub szuka jakiegoś wsparcia, bardzo chętnie udostępniam swój GG: 10406551, piszcie, rozmawiajmy, śmiejmy się z nerwicy, przecież ona tego nie lubi:) Jeszcze raz wielkie dzięki:) to nieprawdopodobnie budujące uczucie gdy się wie że nie jest się samemu z tym schorzeniem. Aż się mordka cieszy^^ Przepraszam za ew. błędy ortograficzne nie zaliczając przecinków przez "że" bo mi się po prostu nie chciało ich stawiać^^ Powiedzcie też, bo mam zamiar leczyć się u psychiatry:) dzięki wielkie, pozdrawiam:) :*** 3majcie sie:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich!

Piszę, bo nawet jesli chce iśc do psychologa-muszę wiedziec jakkolwiek co mi jest...

Zaczęło się od fobii szkolnej w liceum, nie byłam w stanie chodzic do szkoły, musiałam skończyc szkołę zaocznie. Na studia nikt nie jest w stanie mnie wypchnąc. W pracy-na szczęscie mam własną firmę, którą zarządzam z domu(bardzo ją zaniedbuje, coraz gorzej jest mi zmusic się do obowiązków), ale wcześniej pracowałam do pierwszego"zawalenia". Mogłam się spóźnic, pokłócic z chłopakiem-i wtedy już nie docierałam na miejsce...nigdy. Nigdy nie potrafiłam stawiac czoła praoblemom-nawet tak błachym.

Potem...nie mogłam odbierac telefonu - po prostu. Zazwyczaj jak nie wiedziałam kto dzwoni, potem nawet gdy dzwonił znajomy, rodzina-po prostu wyciszałam, jakoś nie mogłam.

Potem zaczęłam bac się wychodzic z domu-również tak po prostu-nie potrafię tego uzasadnic. Mam psa-wychodzę z nim na dłuższe spacery ale tam gdzie nie ma ludzi... do sklepu już nie wejdę-a jeśli, to z ogromnym trudem.

W domu nie lubie światła, najlepiej jakby był półmrok, cho na dworzu uwielbiam słońce i bardzo poprawia mi humor.

Dziś było już apogeum-pojechałam do centrum handlowego... gdy tylko straciłam chłopaka z oczu - dostałam ataku paniki, nie mogłam znaleźc wyjścia, nie mogłam oddychac, prawie zemdlałam.

Od jakiegoś czasu mieszkam sama - byłam agresywna w stosunku do chłopaka, kochałam go do póki go w domu nie było.

O sexsie nie ma mowy-najlepiej, żeby nikt mnie nie dotykał.

Jest coraz gorzej...

Gdy już skończą mi się obowiązki i pomysły na wolny czas - zaczynam się obżerac. Nic mi nie sprawia przyjemności, a jesli nawet to chwilową, zaraz znowu jest tak samo-nijak. Cały czas w śroku jestem spięta, zdenerwowana, serce mi tak wali, że czuję każde uderzenie całym ciałem.

 

Co mi jest? niech mnie ktoś nakieruje-proszę :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×