Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czy nie pociągam swojego męża?


Gość iiwaa

Rekomendowane odpowiedzi

Co do kompleksów - mąż jest bardzo pewny siebie i ma silne poczucie własnej wartości. Nie wiem więc, skąd się nagle wzięła mowa o jego kompleksach :) Mąż czuje się doceniany, śmiem twierdzić, że nie tylko przeze mnie.
Pisałam o Twoich kompleksach względem męża, nie jego. I te kompleksy brzmią jak komplementy pod jego adresem. Jednak skoro opacznie mnie zrozumiałaś, może coś jest na rzeczy? Mam taką teorię spiskową, że osoby z dr i prof przed nazwiskiem stanowią odmianę wiecznego studenta i do pracy naukowej motywuje ich nie tyle chęć poszerzenia wiedzy czy ambicja, co poczucie bezpieczeństwa, jakie daje kontynuacja współpracy z uczelnią. ;)

 

Przy okazji, jak Twój mąż traktuje swoją siostrzenicę?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czemu nas, obcych ludzi się pytasz, my nie wiemy jak wyglądasz, spytaj się męża.

 

A pociąg/pożądanie to tylko wygląd? Nie uważam, że on jest problemem, więc nie pytam. Warto przeczytać całość, a nie tylko tytuł.... :)

Nie wiem, dlaczego utożsamia się pożądanie z wyglądem. Wygląd, owszem, jest częścią składową, ale nie jedynym wyznacznikiem....

 

 

Co do kompleksów - mąż jest bardzo pewny siebie i ma silne poczucie własnej wartości. Nie wiem więc, skąd się nagle wzięła mowa o jego kompleksach :) Mąż czuje się doceniany, śmiem twierdzić, że nie tylko przeze mnie.
Pisałam o Twoich kompleksach względem męża, nie jego. I te kompleksy brzmią jak komplementy pod jego adresem. Jednak skoro opacznie mnie zrozumiałaś, może coś jest na rzeczy? Mam taką teorię spiskową, że osoby z dr i prof przed nazwiskiem stanowią odmianę wiecznego studenta i do pracy naukowej motywuje ich nie tyle chęć poszerzenia wiedzy czy ambicja, co poczucie bezpieczeństwa, jakie daje kontynuacja współpracy z uczelnią. ;)

 

Przy okazji, jak Twój mąż traktuje swoją siostrzenicę?

 

Nie uważam się za wiecznego studenta (żeby nie było wątpliwości - żaden ze mnie profesor, a i mąż nie ma nominacji na zwyczajnego).

Praca na uczelni to dla nas - dla mnie i dla męża - forma urozmaicenia. Nie potrzebujemy pracy na uczelni. Ja prowadzę tam 4 zajęcia tygodniowo (a więc 6 godzin, bo zajęcia trwają półtorej godziny). Mąż ma tygodniowo... jeden wykład w semestrze zimowym i dwa w letnim, w całym tygodniu ;) Zaskoczenie, nie? :) Dla niego to hobby. Lubi się znęcać nad studentami ;) Oczywiście żartuję - lubi mówić, kocha pisać. Do tego dochodzą po 2 godziny konsultacji "na głowę", bo każdy prowadzący musi je odbyć. Mężowi się zdarza "wynajmować" do tego doktorantów ;) Jeszcze się nie zbuntowali :) No i seminaria - raz w tygodniu po półtorej godziny.

Mąż uwielbia jeździć na konferencje, uwielbia dyskutować na tematy doktrynalne, może o nich gadać godzinami, naprawdę się tym interesuje. Ja z kolei po pierwsze się tym interesują, a po drugie lubię studentów i te kilka godzin. Pod koniec roku akademickiego zwykle tylko mamy dość, bo zaliczenia.

Źle nas zdiagnozowałaś ;) Praca na uczelni nie jest głównym źródłem naszego zarobkowania.

 

Co do siostrzenicy - to długa historia, zaczęła się jeszcze zanim ja poznałam męża. Siostra męża jest rozwódką z dwójką dzieci, mąż jej bardzo pomagał, całą edukację dzieciakom sfinansował. Starsze dziecko - syn - to bardzo zdolny chłopak i mąż jest w niego wpatrzony jak w obrazek. Bo był olimpijczykiem w liceum z wielu przedmiotów, bo jest wszechstronny, bo teraz robi doktorat za granicą itd. A młoda - młodsza od swojego brata o 8 lat - uczyła się zwykle przeciętnie,

Mąż się zdenerwował, kiedy nie dostała się na studia na nasz wydział, a próg był niski w tamtym roku. Jednym słowem - ciągle porównuje ją do brata, a kiedy przyjeżdżają tylko jemu poświęca uwagę. Ja ją zwykle gdzieś zabieram, żeby się nie męczyła.

Ja wiem, jakie mój mąż ma wady, z tym że one nie odbijają się na mnie i na naszym związku (no chyba, że mu truję zawzięcie na ten temat).

Ja zdaję sobie sprawę z tego, że dla niektórych osób mój mąż potrafi być przykry. I że jest zbyt lekceważący wobec niektórych osób. Ostatnio dziewczyna (miałam z nią ćwiczenia) miała zdawać egzamin u męża. Dziewczyna generalnie ogarnięta, kazał jej przyjść w jeden dzień na konsultacje, nie miał czasu (tak jej w każdym razie powiedział, ja stwierdzam, że to była kwestia dobrej woli) jej przepytać, więc odesłał ją do nas do pracy na za kilka dni. Kazał jej przyjść na 9 (ja byłam wtedy w pracy), ona przyszła, mąż przyszedł o 10:30, a zaczął ją pytać koło 11. Ona się naprawdę mocno denerwowała, widać, że jej zależy na tych studiach. Moim zdaniem mąż mógł ją chociaż przeprosić za to dwugodzinne spóźnienie, ale maż nie powiedział jej nawet dzień dobry, jak wchodził (siedziała w konferencyjnej) - dopiero ona jakoś tak nieśmiało powiedziała, to jej odpowiedział. Rozmawiałam z nim o tym później, ale stwierdził, że on nie komentuje mojej pracy dydaktycznej i prosi, żebym ja też tego nie robiła.

Dla mnie taki nie jest - odbiera telefony, dzwoni, jeśli np. stoi w korkach i się spóźni, potrafi przeprosić.

No, ale czasami nie jest mi miło na to patrzeć.

 

 

Myślę, że tak bardzo wielbisz swojego męża, że on może się czuć "zagłaskany na śmierć".

Mówiąc o wprowadzeniu "odrobiny niepewności" miałam na myśli lekkie ochłodzenie wzajemnych relacji, mniej spontanicznej czułości z Twojej strony.

Eh, znowu muszę wrócić do dzieciństwa/wczesnej młodości :(

Ale jak najkrócej - mam silną potrzebę bliskości, potrzebuję się przytulać i po prostu źle się bez tego czuję psychicznie. Na szczęście mąż nie ma z tym problemu, na brak przytulania nie mogę narzekać :D

Co do wielbienia - nie mówię mu że jest najmądrzejszy, najpiękniejszy ani nic z tych rzeczy ;) Szczerze mówiąc, to są ludzie którzy tak mu wchodzą nie powiem gdzie, że nawet ja nie mogę na to patrzeć :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Źle nas zdiagnozowałaś ;) Praca na uczelni nie jest głównym źródłem naszego zarobkowania.
Widzisz, tyle są warte moje teorie /spiskowe/ :lol: Nie miałam na myśli bezpieczeństwa finansowego, raczej rozwój pod skrzydłami instytucji-matki. Tak mi się jakoś uczelnia z matczynym cyckiem kojarzy :mrgreen: Zdaję sobie sprawę, że motywy postępowania, których doszukuję się u innych, więcej mówią o mnie niż o nich.

 

No i już nie zazdroszczę Ci męża...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Źle nas zdiagnozowałaś ;) Praca na uczelni nie jest głównym źródłem naszego zarobkowania.
Widzisz, tyle są warte moje teorie /spiskowe/ :lol: Nie miałam na myśli bezpieczeństwa finansowego, raczej rozwój pod skrzydłami instytucji-matki. Tak mi się jakoś uczelnia z matczynym cyckiem kojarzy :mrgreen: Zdaję sobie sprawę, że motywy postępowania, których doszukuję się u innych, więcej mówią o mnie niż o nich.

 

No i już nie zazdroszczę Ci męża...

 

Moge zapytac, co sie glownie przyczynilo to tego nowego braku zazdrosci? ;)

Badz co badz jest dobrym mezem.

 

Co do rozwoju pod skrzydlami instytucji-matki - oj, nie u nas. To jest tak duzy wydzial, tak duzo studentow, tak duzo pracownikow, ze albo jedziesz na nazwisku (na ktore musisz zapracowac), albo startujesz w konkursach (na ktore rowniez musisz zapracowac). Generalnie nikt sie nie troszczy o rozwoj, jak sie sama nie zatroszczysz. A ksiazka predzej zainteresuje sie niezalezne wydawnictwo niz uczelniane :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie o warunki mi chodzi, a samą kontynuację edukacji/pracy - bez wpadania w próżnię, bo coś się kończy

/trzeba mieć "objawy", żeby to zrozumieć/ :lol:

 

Aaa, o to chodzi :)

Zgodze sie - brak dalszego rozwoju bylby bolesny.

Ale moim zdaniem czlowiek powiniem sie rozwijac cale zycie, rowniez intelektualnie :) niestety niewielu to czyni. Uczelnia - chcac nie chcac - nas do tego zmusza, zwlaszcza ze nasza dziedzina jest dosc zmienna i zalezy od kaprysow 460 panow, niestety.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

iiwaa,

 

trudno tak doradzić coś przez internet, co prawda zawodowo jestem coachem od spraw damsko-męskich jednak musi być fotografia, jeśli nie chcesz tutaj ze względu na anonimowość to podeślij na priw i coś zaradzimy ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ach - wielbicielki ...

 

No ok, jeśli naprawdę tego potrzebujesz, raz dziennie zezwalam tak pomyśleć :P.

Dzięki - uwielbiam krótkie spódniczki i damy umiejętnie wysiadające z pojazdów. :P

 

zbyt krótkie spódniczki są passe... chyba że po domu ;)

 

iiwaa,

 

trudno tak doradzić coś przez internet, co prawda zawodowo jestem coachem od spraw damsko-męskich jednak musi być fotografia, jeśli nie chcesz tutaj ze względu na anonimowość to podeślij na priw i coś zaradzimy ;)

 

Szczerze mówiąc, nie mam na tyle zaufania, żeby wysyłać komuś zdjęcia przez internet...

Ale nie mam problemów z wyglądem. Regularnie usuwam (i zapobiegam zmarszczkom), wybielałam zęby (lampą w gabinecie), noszę proste ciemne włosy lekko za ramiona, ćwiczę 5 razy w tygodniu, chodzę na masaż bańką chińską, codziennie się maluję (delikatnie), chodzę głównie w sukienkach. Staram się dbać o siebie. Syn przyjaciółki ocenił mnie na 33 lata, jej córka na 31. Więc chyba nie jest tak tragiecznie. Ja sama siebie oceniam na jakieś 36, no ale ja siebie widuję również bez makijażu po zarwanej nocce i 14 godzinach roboty w dzień, gdzie pewnie nawet 20-latka miałaby wory pod oczami.

Może jestem trochę za chuda i za niska, ale z tym już nic nie zrobię. Dobrze, że mąż lubi drobne kobiety (chociaż wolałabym mieć biust B, a nie A).

Co do dbania o siebie - zewnętrznie, ale przede wszystkim wewnętrznie, obiecałam sobie kiedyś (w związku ze swoją przeszłością), że nie zmarnuję swojego życia, jestem więc dość zdyscyplinowana :) No i robię to przede wszystkim dla siebie, chociaż męża też mam gdzieś z tyłu głowy :)

Jeśli do czegoś mam się doczepić - co powiedziała mi również przyjaciółka - jestem trochę nudna i przewidywalna, niestety. Gwarantuje mi to poczucie bezpieczeństwa. I mam bardzo silne poczucie obowiązku (najpierw wszystkie obowiązki, potem jakikolwiek relaks).

Z kolei mój mąż jest nadopiekuńczy (pochował swoją pierwszą żonę mając zaledwie 30 lat). Ja toleruję jego nadopiekuńczość, bo bardzo brakowało mi jakiejkolwiek opiekuńczości w dzieciństwie - nikt się mną nie zajmował.

 

Wypadł nam wolny poniedziałek :) Mąż śpi, a ja zarezerwowałam nam hotel, niedaleko w górach, od jutra. Mam nadzieję, że nie ma innych planów i pojedzie, chociaż jeszcze nic nie wie, bo ja w nocy właśnie specjalnie zamawiałam, taka partyzantka :D

Mam nadzieję, że się ucieszy...

Uciekam spać :) Dobranoc :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Druid,

 

oczywiście, patentów mam bez liku, ale nie offtopujmy :nono:

napisze tylko w skrócie, jak taka borderka robi te swoje popisy to trzeba pokazać, że nie z nami te sztuczki, ja ten patent nazywam przejrzeniem zamiarów, rozkład na czynniki pierwsze i progresywnym złożeniem, ale dużo gadać, to są historię na oddzielny wątek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pomaga mi na takiej samej zasadzie jak rozmowa z przyjaciółką.

Z przyjaciółką mam pewien problem - trzeba rozmawiać z nią dość delikatnie, bo ona powie wszystko swojemu mężowi, a stąd już bardzo krótka droga do uszu mojego męża. I o ile mąż nie wnika w to, co my tam sobie gadamy, o tyle temat jego osoby mógłby go - jak sądzę - dalece zainteresować.

 

Z tym, że problem jest taki że mój mąż ma potrzeby - w sensie potrzeby. Nie narzekam na częstotliwość zbliżeń. Wiadomo, że 20 lat temu to było bardzo często (dla mnie wówczas zbyt często), teraz jest ok. I tutaj nie zauważyłam większej zmiany. Wiem, że dla męża to jest sposób na odreagowanie, odstresowanie itd. Sam to mówił, zresztą zauważyłam już dawno taką wyraźną prawidłowość.

Chodzi mi raczej o to, że mąż się trochę (nie wiem, jak to do końca określić) dystansuje, o to że zanika bliskość, że seks jest taki bardziej mechaniczny (nie do końca mechaniczny, ale mniej w tym emocji, pieszczot itd. niż kiedyś). Nie chodzi mi o sam seks, tylko o różne gesty, spojrzenia itp. To się czuje po prostu.

I to teraz trwa jakiś miesiąc-dwa.

 

Trzy razy tak było, że mąż się dystansował i za każdym razem miał istotny powód. Dwa razy było to związane z pracą (o czym z góry wiedziałam), za drugim razem mąż myślał, że jestem ciężko chora. Idiotyczna sprawa, bo wyszukiwałam na jego laptopie informacji o białaczce limfoblastycznej kilka razy, i myślał, że nie chcę mu o tym mówić. Dwa tygodnie się czaił, w końcu zapytał.

Dlatego główkuję, o co chodzi.

 

Jeszcze jesteśmy w górach (jutro wracamy). Było sympatycznie - przez chwilkę. Wczoraj jechaliśmy, mąż nawet jedną ręką trzymał kierownicę, a drugą masował mi kark. Nawet pomyślałam dokładnie: o jak miło. Potem zadzwonił telefon, pierwszy, drugi, trzeci, czwarty... setny. Ja nawet wiem, kto dzwoni. Nie grono wielbicielek :D Zwykle panowie po 50tce, oczywiście omawiać sprawy związane z pracą. Ale i tak jak tylko słyszę telefon męża, to mam ochotę wziąć i go roztrzaskać, o ścianę, o posadzkę, o cokolwiek. Ja sobie zdaję sprawę z tego, że to nasza wspólna praca, że trzeba pewne sprawy pozałatwiać, ale mógłby przecież wyłączać telefon np. po 19, a nie po 22. Albo jednego dnia nie odbierać telefonów, np. w niedzielę. Albo chociaż na wakacjach czy wyjazdach. Albo - co było najgorsze - przerwać grę wstępną, bo klient dzwoni czwarty raz (ma inny dzwonek ustawiony dla tego faceta).

 

Po mojej stronie pewnie leży wina w tym, że jestem zbyt "grzeczna". Wszystkie koleżanki mi to powiedziały. Ale mam tę blokadę, niestety, po DDA i po tym, jakie podejście było w domu do wszelakich relacji damsko-męskich. I ciężko mi coś z tym zrobić. To znaczy nie mam oporów, o ile mąż coś zainicjuje, ale ja sama się krępuję - i to nie przed mężem, tylko sama przed sobą. Moje koleżanki - albo 40stki, albo zaraz przed 40stką, albo świeżo po 40stce - są chyba bardziej wyzwolone. Jedna - 38 lat, nawet operacje sobie robiła, jest taka dość... ciężko znaleźć przymiotnik, ale ona robi aluzje nawet naszym studentom (ma męża 10 lat starszego od siebie). I ona stwierdziła, że na moim miejscu zabrałaby ten telefon i schowała do stanika, albo się rozebrała do bielizny i poszła do swojego męża jak z kimś za długo rozmawia. A mi by było ciężko coś takiego zrobić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A może facet ma po prostu jakiś problem. Może zdrowotny, może zawodowy. Wszak praca radcy/adwokata jest bardzo wyczerpująca psychicznie i fizycznie.

 

O zawodowym bym wiedziała. Pracujemy razem. Wykonuję ten sam zawód co mąż. Co prawda on jest o wiele bardziej poważany i przychodzą do niego z trudniejszymi sprawami, ale wiem wszystko - chyba wszystko. Wystarczy sięgnąć po akta. Wiem, jakich ma teraz klientów i z tego, co widzę, to raczej nie ma z nimi większego problemu. Poza tym sporo rozmawiamy o pracy. Jeśli się kłócimy, to właśnie nie o prywatne sprawy, tylko o pracę.

Poza tym mąż lubi swoją pracę, ja się zwykle bardziej stresuję niż on...

Zdrowotny - nie zauważyłam, żeby źle się czuł, ale mnie zmartwiłeś. Myślę, że by mi powiedział...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wczoraj jechaliśmy, mąż nawet jedną ręką trzymał kierownicę, a drugą masował mi kark.

 

no widzisz :)

chyba jednak nie jest źle.

niemniej takie wygibasy podczas jazdy to zbyt ryzkowne i nie pochwalam tego :evil:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wczoraj jechaliśmy, mąż nawet jedną ręką trzymał kierownicę, a drugą masował mi kark.

 

no widzisz :)

chyba jednak nie jest źle.

niemniej takie wygibasy podczas jazdy to zbyt ryzkowne i nie pochwalam tego :evil:

 

 

Nie no, przecież patrzył na drogę. Ja znam ludzi, którzy w czasie jazdy piszą smsy nawet ;)

Po prostu jedną rękę trzymał na kierownicy, a że droga była prosta, to zmieniać biegów nie potrzebował, więc mógł mi tę rękę trzymać na karku :)

Mąż ma tendencję do jeżdżenia zbyt szybko. To znaczy wiadomo, że nie pruje 120 w terenie zabudowanym, ale i tak jeździ ciut za szybko - jak na mój gust. Najśmieszniejsze dla mnie jest to, że puszcza sobie do tego Grechutę :D

 

Jest pewien Twoich uczuc wiec sie nie stara o nie zabiegac, a wiek troche go w tym usprawiedliwia.

Czyli być mniej "przystępna"?

W sumie bym mogła coś zrobić, jakbym nie była taka... no, nieśmiała :D

Mogę mu zabrać telefon, ale 5,5 cali to ja do stanika rozmiar A za Chiny nie schowam :D (to żart oczywiście :) )

 

Tak sobie myślę, że dawno mi nawet niczego nie zagrał, mogę go poprosić jak wrócimy do domu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×