Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wasze pytania |depresja|, czyli '' CO ZROBIć?''


anita27

Rekomendowane odpowiedzi

Witam wszystkich forumowiczów. Chcialem podzielic sie z Wami moimi dolegliwosciami(chociaz to zbyt delikatne okreslenie), moze wymienimy sie doswiadczeniami, uzyskam jakies cenne porady a ze swojej strony tez moge cos wniesc do dyskusji, mysle tu o tych ktorzy zmagaja sie z podobnymi problemami.

 

Moja historia zaczyna sie w polowie 2010roku, podczas nauki do egzaminow na studia zauwazylem ze mam duze problemy ze skupieniem uwagi na zapamietywanym tekscie. Wtedy jeszcze nie panikowalem z tego powodu, troche tylko mnie meczyl ten stan rzeczy. Jednak problem ten zaczal sie poglebiac...tydzien po tygodniu, miesiac po miesiacu bylo coraz gorzej. Po jakims czasie to juz nie byl problem tylko w kwestii nauki, to sie rozszerzylo i zaczalem miec permanentne problemy z...mysleniem!Pamietam taki mechanizm jakby blokujacy, sam sobie go tworzylem, kiedy chcialem o czyms pomyslec to nakladalem sobie (wbrew woli) takie bariery, ze to za trudne, ze nie dam rady...jesli na poczatku mialem problemy z plynnoscia myslenia, tokiem, to pozniej doszlo u mnie do calkowitego zahamowania myslenia, natomiast dzis...to juz jest prawdziwy moj dramat zyciowy...przez ta dolegliwosc czuje sie nieobecny...czuje ze dzialaja we mnie wszystkie funkcje zyciowe(typu oddychanie, reakcja na bodzce) ale poza tym czuje sie jak w jakims wiezieniu...niezdolny do wyobrazenia sobie czegos, zaplanowania, podjecia jakiejs refleksji, proste zadanie logiczne, skojarzenie faktow, dopasowanue czegos...to dla mnie cos nieosiagalnego. Nie mowiac juz o wspomnieniach...jestem jakby wyjety z zycia. Paralizuje mi to totalnie wszystko, jestem od paru lat

na antydepresantach ktore powoduja ze czuje sie w miare dobrze, w takim sensie ze jakos zyje...ale gdyby nie one na pewno wpadlbym w taka rozpacz jakiej nie sposob sobie nawet wyobrazic...czuje ze juz od dawna ze jest coraz gorzej...nie wiem co bedzie ze mna za miesiac dwa trzy...boje sie o swoje zycia...czuje sie bezradny...zaden psychiatra nie podjal ze mna na powaznie tego tematu tylko mojw problemy diagnozowali jako depresje i kryzys zyciowy. To jeszcze bardziej powoduje ze trace nadzieje, mam poczucie ze ...jestem tak wyniszczony psychicznie ze wspolczesna medycyna po prostu nie jest w stanie nic zaradzic. Walcze z tym przekonaniem ale

w mojej fatalnej sytuacji to podwojnie trudne. Widze jakies swiatelko w tunelu...ze moze cos da sie zaradzic farmakologicznie...nie tylko na poprawe nastroju ale zeby cos mi w glowie drgnelo...jakis impuls, cos takiego zeby stymulowalo mi osrodek w mozgu odpowiedzialny za myslenie. Zdaje sobie sprawe ze moj przypadek jest chyba wybitnie rzadki...dlatego nikomu o tym nie mowie bo boje sie reakcji...ludzie powiedza ze opowiadam bzdury, ze jak mozna miec takie problemy...ze to absurd. Kiedys wspomnialem cos o tym w domu, uzylem tego jako motywu do tego zeby lezec w lozku(na prawde czulem sie fatalnie!) w odpowiedzi uslyszalem ze symuluje, ze wymyslam bzdury i ze oni nie sa glupi i sie na to nie nabiora...to byl wielki cios dla mnie...wiem ze sam sobie jestem tez winien...moglem pracowac nad soba kiedy mialem jeszcze jakies przeblyski myslenia...(ale ta blokada-to bylo silniejsze...przegrywalem z tym) dzis zatracilem sie calkowicie...nie ma mowy nawet o rozpoczeciu jakiegos procesu myslowego...zyje instynktownie...zaspokajam swoje pragnienia i to wszystko. Mozna powiedziec ze wegetuje. Moze sie to wydawac dziwne bo przeciez pisze do rzeczy...tak, to jest ciekawe...kiedy zwracam sie do kogos to takby jakbym mial takie bodzce...taka motywacje...ze musze cos powiedziec konkretnego...jak ktos jest w mojej obecnosci...jak z kims rozmawiam...wtedy jakos automatycznie sie w sobie zbieram i nikt nie zorientuje sie jakie ogromne mam problemy, ale nawet wtedy to nie jest plynne myslenie(nie ma czegos takiego w moim slowniku) tylko takie zrywy, jakies automatyzmy zakodowane cos gleboko w glowie...i to chyba "wyskakuje" na zasadzie pamieci i moge to ubrac w slowa lub napisac. Ale to na prawde wszystko na co mnie stac. Kiedy jestem sam to momentami odchodze juz od zmyslow...gubie sie w sobie...siedze, stoje...i nie umiem kompletnieNic rozpoczac...Doraźnie przy nastepnej wizycie u psychiatry(to juz trzeci u ktorego sie lecze, bylem na jednej wizycie jak do tej pory)poprosze o drastyczne zwiekszenie dawki lekow antydpersyjnych, tak zeby funkcjonowac jakos...(na razie "jestem" na jednej tabletce asentry). Dodam jeszcze ze oprocz powyzszego ostatnio doszly mi nowe dolegliwosci: fobia spoleczna, niskie poczucie wlasnej wartosci, ciagle poczucie winy, wstydu, brak odwagi do wyrazenia tego co sie mysli, zadreczanie sie tym jak widza mnie inni,jedna krytyczna uwaga na moj temat, jakas przykrosc wypowiedziana pod moim adresem bardzo mnie rani, czuje sie fatalnie wtedy, czuje sie zerem, nikim, kims z kim nie warto nawet zamienic pare slow bo nie warto bo jestem takim idiota. Oczywiscie empirycznie to nie jest prawda, pamietam ze ludzie mnie wprost uwielbiali i doceniali zawsze za niesamowite poczucie humoru i za to ze zawsze mam cos ciekawego do powiedzenia. Niestety mam dzis calkowicie skrzywiony obraz samego siebie.

Reasumujac, mysle ze punktem wyjscia, geneza wszystkiego co doprowadzilo do tego w jakim stanie dzis jestem sa te zaburzenia myslenia, tak jakby stracil osobowosc, tozsamosc, swoje "ja"...mysle ze dlatego czuje sie gorszy od wszystkich, nijaki, ktos kogo mozna wysmiac...bo mam takie subiektywne odczucie jakby mnie nie bylo. Zaczyna mi to dezorganizowac cale zycie...to sie nasila z kazdym tygodniem...nie wiem co mam robic ale wiem ze cos musze bo w innym razie odejde calkowicie od zmyslow...a dodatkowo,mysle ze to jest juz ostatni dzwonek zeby zawrocic z tej rowni pochylej...szukam pomocy gdzie tylko sie da, bardzo prosze kogos o podjecie mojego problemu.

Pozdrawiam !

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich forumowiczów. Chcialem podzielic sie z Wami moimi dolegliwosciami(chociaz to zbyt delikatne okreslenie), moze wymienimy sie doswiadczeniami, uzyskam jakies cenne porady a ze swojej strony tez moge cos wniesc do dyskusji, mysle tu o tych ktorzy zmagaja sie z podobnymi problemami.

 

Moja historia zaczyna sie w polowie 2010roku, podczas nauki do egzaminow na studia zauwazylem ze mam duze problemy ze skupieniem uwagi na zapamietywanym tekscie. Wtedy jeszcze nie panikowalem z tego powodu, troche tylko mnie meczyl ten stan rzeczy. Jednak problem ten zaczal sie poglebiac...tydzien po tygodniu, miesiac po miesiacu bylo coraz gorzej. Po jakims czasie to juz nie byl problem tylko w kwestii nauki, to sie rozszerzylo i zaczalem miec permanentne problemy z...mysleniem!Pamietam taki mechanizm jakby blokujacy, sam sobie go tworzylem, kiedy chcialem o czyms pomyslec to nakladalem sobie (wbrew woli) takie bariery, ze to za trudne, ze nie dam rady...jesli na poczatku mialem problemy z plynnoscia myslenia, tokiem, to pozniej doszlo u mnie do calkowitego zahamowania myslenia, natomiast dzis...to juz jest prawdziwy moj dramat zyciowy...przez ta dolegliwosc czuje sie nieobecny...czuje ze dzialaja we mnie wszystkie funkcje zyciowe(typu oddychanie, reakcja na bodzce) ale poza tym czuje sie jak w jakims wiezieniu...niezdolny do wyobrazenia sobie czegos, zaplanowania, podjecia jakiejs refleksji, proste zadanie logiczne, skojarzenie faktow, dopasowanue czegos...to dla mnie cos nieosiagalnego. Nie mowiac juz o wspomnieniach...jestem jakby wyjety z zycia. Paralizuje mi to totalnie wszystko, jestem od paru lat

na antydepresantach ktore powoduja ze czuje sie w miare dobrze, w takim sensie ze jakos zyje...ale gdyby nie one na pewno wpadlbym w taka rozpacz jakiej nie sposob sobie nawet wyobrazic...czuje ze juz od dawna ze jest coraz gorzej...nie wiem co bedzie ze mna za miesiac dwa trzy...boje sie o swoje zycia...czuje sie bezradny...zaden psychiatra nie podjal ze mna na powaznie tego tematu tylko mojw problemy diagnozowali jako depresje i kryzys zyciowy. To jeszcze bardziej powoduje ze trace nadzieje, mam poczucie ze ...jestem tak wyniszczony psychicznie ze wspolczesna medycyna po prostu nie jest w stanie nic zaradzic. Walcze z tym przekonaniem ale

w mojej fatalnej sytuacji to podwojnie trudne. Widze jakies swiatelko w tunelu...ze moze cos da sie zaradzic farmakologicznie...nie tylko na poprawe nastroju ale zeby cos mi w glowie drgnelo...jakis impuls, cos takiego zeby stymulowalo mi osrodek w mozgu odpowiedzialny za myslenie. Zdaje sobie sprawe ze moj przypadek jest chyba wybitnie rzadki...dlatego nikomu o tym nie mowie bo boje sie reakcji...ludzie powiedza ze opowiadam bzdury, ze jak mozna miec takie problemy...ze to absurd. Kiedys wspomnialem cos o tym w domu, uzylem tego jako motywu do tego zeby lezec w lozku(na prawde czulem sie fatalnie!) w odpowiedzi uslyszalem ze symuluje, ze wymyslam bzdury i ze oni nie sa glupi i sie na to nie nabiora...to byl wielki cios dla mnie...wiem ze sam sobie jestem tez winien...moglem pracowac nad soba kiedy mialem jeszcze jakies przeblyski myslenia...(ale ta blokada-to bylo silniejsze...przegrywalem z tym) dzis zatracilem sie calkowicie...nie ma mowy nawet o rozpoczeciu jakiegos procesu myslowego...zyje instynktownie...zaspokajam swoje pragnienia i to wszystko. Mozna powiedziec ze wegetuje. Moze sie to wydawac dziwne bo przeciez pisze do rzeczy...tak, to jest ciekawe...kiedy zwracam sie do kogos to takby jakbym mial takie bodzce...taka motywacje...ze musze cos powiedziec konkretnego...jak ktos jest w mojej obecnosci...jak z kims rozmawiam...wtedy jakos automatycznie sie w sobie zbieram i nikt nie zorientuje sie jakie ogromne mam problemy, ale nawet wtedy to nie jest plynne myslenie(nie ma czegos takiego w moim slowniku) tylko takie zrywy, jakies automatyzmy zakodowane cos gleboko w glowie...i to chyba "wyskakuje" na zasadzie pamieci i moge to ubrac w slowa lub napisac. Ale to na prawde wszystko na co mnie stac. Kiedy jestem sam to momentami odchodze juz od zmyslow...gubie sie w sobie...siedze, stoje...i nie umiem kompletnieNic rozpoczac...Doraźnie przy nastepnej wizycie u psychiatry(to juz trzeci u ktorego sie lecze, bylem na jednej wizycie jak do tej pory)poprosze o drastyczne zwiekszenie dawki lekow antydpersyjnych, tak zeby funkcjonowac jakos...(na razie "jestem" na jednej tabletce asentry). Dodam jeszcze ze oprocz powyzszego ostatnio doszly mi nowe dolegliwosci: fobia spoleczna, niskie poczucie wlasnej wartosci, ciagle poczucie winy, wstydu, brak odwagi do wyrazenia tego co sie mysli, zadreczanie sie tym jak widza mnie inni,jedna krytyczna uwaga na moj temat, jakas przykrosc wypowiedziana pod moim adresem bardzo mnie rani, czuje sie fatalnie wtedy, czuje sie zerem, nikim, kims z kim nie warto nawet zamienic pare slow bo nie warto bo jestem takim idiota. Oczywiscie empirycznie to nie jest prawda, pamietam ze ludzie mnie wprost uwielbiali i doceniali zawsze za niesamowite poczucie humoru i za to ze zawsze mam cos ciekawego do powiedzenia. Niestety mam dzis calkowicie skrzywiony obraz samego siebie.

Reasumujac, mysle ze punktem wyjscia, geneza wszystkiego co doprowadzilo do tego w jakim stanie dzis jestem sa te zaburzenia myslenia, tak jakby stracil osobowosc, tozsamosc, swoje "ja"...mysle ze dlatego czuje sie gorszy od wszystkich, nijaki, ktos kogo mozna wysmiac...bo mam takie subiektywne odczucie jakby mnie nie bylo. Zaczyna mi to dezorganizowac cale zycie...to sie nasila z kazdym tygodniem...nie wiem co mam robic ale wiem ze cos musze bo w innym razie odejde calkowicie od zmyslow...a dodatkowo,mysle ze to jest juz ostatni dzwonek zeby zawrocic z tej rowni pochylej...szukam pomocy gdzie tylko sie da, bardzo prosze kogos o podjecie mojego problemu.

Pozdrawiam !

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To co piszesz jest bardzo smutne. Przykro mi, że tak Ci źle :( Wygląda to na bardzo poważną depresję, taką długo nieleczoną... albo schizofrenię prostą. Poczytaj o tym w necie i zobacz czy się w tym odnajdujesz, bo jakoś mi to wpadło do głowy jak czytałam, a podobno psychiatrzy rzadko na to wpadają... Może powinieneś wtedy coś zasugerować. Spróbuj jeszcze innego lekarza - ja mogę polecić tylko w Poznaniu, ale na forum są ludzie zewsząd.

To że piszesz tutaj to już coś, to znaczy, że masz jeszcze potrzebę komunikacji z innymi. Trzymaj się tego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki morphin90 za słowa wsparcia. No tak, szukam pomocy tu i tam. Aktualnie od miesiaca jestem u nowego psychiatry, zapisal mi Venelectine( ja sobie doskonale zdaje sprawe z tego ze to nie jest panaceum na wszystkie moje problemy - jednak pozwala w miare normalnie funkcjonuowac, funkcj.po to aby sie nie poddawac i szukac ciagle nowych drog pomocy). Bylem tez ostatnio na wizycie (wlasnie u pani psycholog) i przedstawilem jej swoja historie wlasnie z naciskiem na te zaburzenia myslenia, bardzo mocno to zaakcentowalem bo ja WIEM ze to jest prawdziwa przyczyna wszystkich moich problemow zyciowych. Stad depresja, zawalone studia, ucieczka w alk, a teraz jeszcze ciagle poczucie winy, niska samoocena i przejmowanie sie opinia innych. I musze powiedziec ze po raz pierwszy zaoferowala mi ciekawa rzecz. Mianowicie powiedziala ze na nastepnym spotkaniu zrobi mi test wykluczajacy lub potwierdzajacy uszkodzenie osrdokowego ukladu nerwowego. Jesli to nie przyniesie efektu to ja bede naciskal na badanie CT lub NMR glowy. Ja jej to w zasadzie zasugerowalem i ona na powaznie podjela ta kwestie...w koncu wreszcie dotarlo cos do kogos bo moje doswiadczenia z psychiatrami i psychologami dotychczas byly inne, tzn poza pobytem w szpitalu gdzie usilowano mi wmowic schiz.paranoidalna (czulem sie jak glowny bohater "Tajemniczej wyspy"!) to wszyscy diagnozowali nastepujaco: kryzys zyciowy...depresja...nic takiego. Zapisze antydepr.i bedzie lepiej.dowidzenia. Czytam tez duzo rzeczy na necie chociaz moj psychiatra stanowczo mi to odradza bo jak to ujal:"ja za duzo wiem" - troche mnie nurtuje co sie kryje pod tymi slowami! morpihne90 cos moze byc na rzeczy w tym co piszesz bo te objawy ktore mi towarzysza na paru portalach widzialem ze sa przypisywane wlasnie do schizofrenii prostej lub dezorganiacyjnej albo tez rezydualnej. Zastanawiam sie tez czy to nie alk wyrzadzil takie spustoszenie w moim mozgu i od tego sie zaczelo...bo zanim zaczalem naduzywac to kompeltnie nic mi nie dolegalo.

Dziekuje za dobre slowo...pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Depresja dotyka coraz większej liczby osób. Jej główne objawy to obniżony nastrój, poczucie zagrożenia, uczucie lęku i niepokoju. Pojawia się również brak zainteresowania niektórymi czynnościami, brak apetytu, problemy ze snem. Wykonywanie codziennych obowiązków sprawia spore trudności, czasem jest niemożliwe.

Życie z depresją jest trudne, dlatego nie powinno się lekceważyć objawów i oczekiwać, że „samo przejdzie”. Warto porozmawiać ze specjalistą. Znalezienie terapeuty, któremu się ufa jest niezwykle ważne, ale na efekty terapii trzeba cierpliwie poczekać.

Objawy depresji często pojawiają się lub nasilają w okresie jesienno-zimowym. Brak słońca, coraz niższe temperatury, coraz krótszy dzień niestety dają o sobie znać i mogą powodować obniżenie nastroju. Warto w tym okresie zadbać o dodatkową aktywność.

Jeśli jest coś, co sprawia przyjemność, pozwala odciągnąć złe myśli i zredukować złe samopoczucie, warto się na tym skoncentrować.

 

Poniżej przydatne linki:

https://www.youtube.com/results?search_query=psychomedic+bakir

 

http://psychomedic.pl/?s=depresj

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od dwóch tygodni prawie nie wychodzę z domu. Śpię kilkanaście godzin dziennie. Mam silne myśli samobójcze. Dokonałam chłodnej kalkulacji i po prostu już nie chcę dłużej się męczyć. Leki zatem chyba nie działają. Nie jestem żadnym DDA, miałam normalne dzieciństwo, nie mam więc o czym rozprawiać na terapii. Co w takim wypadku - bawić się w terapię, szpitale, czy sobie odpuścić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jestem zmartwiona bo wrocily moje problemy ze snem. albo nie spie wcale albo spie ponad norme. a jak juz sie budze to wybudzam sie z takim uczuciem sparalizowania,paniki. jak gdzies mam wyjsc czy to do sklepu czy do lekarza to czuje bardzo silne bicie serca i zaczynam sie pocic.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od dwóch tygodni prawie nie wychodzę z domu. Śpię kilkanaście godzin dziennie. Mam silne myśli samobójcze. Dokonałam chłodnej kalkulacji i po prostu już nie chcę dłużej się męczyć. Leki zatem chyba nie działają. Nie jestem żadnym DDA, miałam normalne dzieciństwo, nie mam więc o czym rozprawiać na terapii. Co w takim wypadku - bawić się w terapię, szpitale, czy sobie odpuścić?

 

Natychmiast do lekarza po benzodiazepiny i jakiś antydepresant, polecam paroksetyne na początek, pozdro.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Vengence, dziękuję za odpowiedź. Jestem w tym momencie od niedawna na fluoksetynie, czekam jeszcze aż się rozkręci. U mnie ten stan beznadziei trwa już bardzo długo, w ostatnim czasie się zaostrzył. Brałam już wiele leków, paroksetynę też, ale nie zauważyłam znaczącej zmiany. Pójdę do lekarza i zobaczymy, może szpital.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć. Zdecydowałem się tu napisać do Was z pytaniem, bo to co mi dolega jest już trochę uciążliwe. Moja sytuacja zaczęła się około roku temu, kiedy zacząłem narzekać na moją obecną pracę. Byłem wówczas od ponad pół roku w związku, więc moja druga połówka chcąc mi pomóc podrzucała jakieś oferty pracy, ale ja zawsze odkładałem wszystko na później, które do teraz nie nastąpiło. sytuacja z pracą trwa do dziś, po prostu nie chce mi się szukać, a ta, którą mam nie jest jeszcze aż taka zła, po prostu nudna. Ostatnio doszedł kolejny problem - rozwodzą się rodzice. Jak dla mnie ok, powinni to zrobić już dawno, problem w tym, że mnie i siostrę bardzo w to angażują i mam zeznawać przeciwko ojcu na co sam się zgodziłem. Problem w tym, że wiem rzeczy, o których on nie wie że ja wiem, wiec nie mogę tego wykorzystać by szczerze mu powiedzieć co o nim uważam. Dla dobra sprawy rozwodowej - dla dobra matki. To i narastająca frustracja z pracy w której dostałem podwyżkę, więc obiektywnie nie takiej złej, ale subiektywnie z której chce uciekać powoduje we mnie ogromne ilości stresu, które chcąc nie chcąc przenoszą się na mój związek. Moim największym problemem jest zupełna niechęć do działania. Nie mogę się do niczego zebrać. Do wysyłania CV, do rozmowy z ojcem, nawet do posprzątania domu (mieszkam sam). Zupełny brak motywacji i dotychczas uważałem że nałogowe granie w gry komputerowe, ale nie, bo one mi już obrzydły po roku. To bardziej nałogowe tracenie czasu na rzeczy niepotrzebne, ale przyjemne krótkoterminowo. Zupełnie nie rozwojowe i zupełnie bezsensowne. Nie podoba mi się to i mojej dziewczynie też. Wspominam o niej, bo robiła najwięcej by moją sytuację poprawić, próbowała mi pomóc, ale ja wszystko odkładałem na później i poza mną, bo sobie robię tym krzywdę najbardziej, ona jest największą poszkodowaną mojego braku motywacji. Chcę by było lepiej ale najpierw muszę ogarnąć siebie. Mam więc do Was pytanie: Czy był ktoś w podobnej sytuacji i jak sobie poradził? Czy jest coś co byście mi poradzili poza udaniem się do psychologa?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zestaw Korata- Dystymia, depresja, chroniczne zmęczenie, ruminacje negatywnych mysli, prokrastynacja, przewlekły ból.

Jakie są procedury postępowania gdy objawy zestawu korata utrzymują się w mniejszym lub większym nasileniu przez ponad 10 lat, uczęszcza się na psychoterapię, a lekarz mówi że farmakologicznie za dużo nie zdziała, bo to prawdopodobnie kwestia zaburzeń osobowości?

Jest tu ktos kto ma podobnie od ponad 5 lat?

Wyszedł ktos z tego?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Poznaliśmy się miesiąc temu i tak naprawdę nigdy oficjalnie nie byliśmy razem. Ale spotykaliśmy się, wychodziliśmy razem. On jest w trakcie rozwodu (rozprawa za kilka dni). I wszystko było ok do czasu aż dostał papiery z sądu. Potem wszystko runęło. Przestał sobie radzić z całą sytuacją, odsunął mnie od siebie, nie widujemy się wcale. Mówi, że nie chce mnie krzywdzić a to robi. Psychiatra stwierdził depresję. Ale jest coraz gorzej! Jakbym rozmawiała z dwoma różnymi osobami. Wczoraj przeszedł samego siebie - oznajmił, że kogoś ma, że zakochał się. Złamało mnie to totalnie. Jak się okazało po jakimś czasie - to było kłamstwo. Bo tak jego psychiatra powiedział, żeby się wyciszył, żeby się odciął, poukładał wszystko. Jak mam mu pomóc? W jaki sposób dotrzeć do niego skoro on moją pomoc odrzuca i odpycha mnie? Doradźcie coś, proszę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Stokrotka - nic na siłę. Najwyraźniej nie jest teraz w najlepszym stanie psychicznym i możliwe, że faktycznie musi się wyzerować. Rozwód to jedna z najbardziej stresujących sytuacji w życiu, więc nawet zdrowi potrafią zwariować. Daj mu czas. I sobie. Nie chcesz chyba wpaść pod karuzelę emocjonalną i dostać którymś z ramion w głowę. Jak sama piszesz nie byliście ze sobą, więc możliwe, że nie będzie chciał kontynuować tej znajomości i nie miał zamiaru od początku. Jeśli ma rzeczywiście depresję, to musiał ją mieć zanim "dostał papiery" jak piszesz, bo to nie jest choroba która rozwija się ot tak sobie nagle. Albo po prostu jest załamany rozwodem - wtedy to nie depresja. Sądząc po waszej krótkiej i nieoficjalnej znajomości odczekaj np. miesiąc z tym odzywaniem się i zobacz czy w ogóle będzie chciał to kontynuować.

Wydaje mi się, że podchodzisz do tej sprawy zbyt emocjonalnie i jesteś zbyt zaangażowana jak na osobę, z którą znasz się od miesiąca...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie byliśmy razem oficjalnie bo blokował nas rozwód. Nigdy tej naszej relacji nie zdefiniowaliśmy mimo, że na "normalnych" znajomych raczej nie wyglądaliśmy. Zaczęliśmy dość spontanicznie, bo od pójścia na wesele moich znajomych. Dlatego tak dość szybko się to potoczyło. I z perspektywy czasu widzę, że to też był błąd. Za szybko.

Chcę dać mu czas, chcę zniknąć, wycofać się. Ale obawiam się, że w jego obecnym stanie, może zrobić coś głupiego. Jestem osobą zbyt opiekuńczą żeby ot tak przestać interesować się losem drugiej osoby.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

papierowykot jak ja Cię rozumiem :( Coraz mniej się chce. Boję się, że któregoś dnia, w niedalekiej przyszłości, w ogóle nie będzie się chciało mi nic i co gorsza nie będę już miała sił ani ochoty udawać, że cokolwiek jeszcze mi się chce. Teraz udaję, żeby móc iść do pracy, żeby być w związku, żeby... Na to udawanie marnuję kilka razy więcej energii niż gdybym normalnie pracowała, normalnie funkcjonowała w związku, normalnie... Stąd jestem tak bardzo zmęczona. Szukam czegoś, co mnie z tego wyciągnie. Na razie nic. Tabletki pozwalają utrzymać się na powierzchni, terapeuta daje złudne poczucie, że coś dla siebie robię (on mi w ogóle nie pomaga - nie umie? robi to nieudolnie? a może coś robi, ale ja tego nie czuję?). Może ktoś ma jakiś pomysł, jak się z tego wyciągnąć zanim nie straci się pracy, rodziny, faceta, przyjaciół, życia...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A co zrobic z nawrotem depresji?? Długo walczyłam i okłamywałam samą siebie, że to nie TO, to przecież niemożliwe. Mnie to nie spotka po raz kolejny... Ale jednak. Wczoraj nie poszłam do pracy, siedzę i płaczę. Wczoraj coś we mnie pękło. Wiem, że to nadchodziło od tygodni. Czułam to, ale się okłamywałam....

 

Powróciło z całym zestawem, te myśli, które mnie prześladowały są już codziennością. Po wczorajszym załamaniu zadzwoniłam do mojego lekarza, ale jest na chorobowym, więc chwilowo odesłał mnie do lekarza rodzinnego. I chyba się poddałam bo poszłam.

Ale nie wiem, czy mam siłę walczyć. Jeszcze lekarz rodzinny mnie nastraszył, że nawroty są gorsze. Boję się, bo nie mam nikogo z kim mogłabym porozmawiać...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sonka_85, leczyc sie i nie odstawiac leków. Depresja jest choroba do konca zycia jak i nerwica. To normalne i trzeba tak o tym myslec jak o chorobie przewlekłej, brac leki i funkcjonowac :) Idz do rodzinnego niech wypisze recepte i walcz, bo jest o co. Zycie sie nie składa z radochy i szczescia, nawet osoby tzw. zdrowe maja doły i gorsze dni. Tyle, ze inni sobie gorzej z tym radza, i po to są leki zeby sobie radzic lepiej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A co zrobic z nawrotem depresji?? Długo walczyłam i okłamywałam samą siebie, że to nie TO, to przecież niemożliwe. Mnie to nie spotka po raz kolejny... Ale jednak. Wczoraj nie poszłam do pracy, siedzę i płaczę. Wczoraj coś we mnie pękło. Wiem, że to nadchodziło od tygodni. Czułam to, ale się okłamywałam....

 

Powróciło z całym zestawem, te myśli, które mnie prześladowały są już codziennością. Po wczorajszym załamaniu zadzwoniłam do mojego lekarza, ale jest na chorobowym, więc chwilowo odesłał mnie do lekarza rodzinnego. I chyba się poddałam bo poszłam.

Ale nie wiem, czy mam siłę walczyć. Jeszcze lekarz rodzinny mnie nastraszył, że nawroty są gorsze. Boję się, bo nie mam nikogo z kim mogłabym porozmawiać...

 

Ja walczę 4 lata i końca nie widać. :pirate:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×