Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica, lęki, obsesje a religia, wiara i Bóg


Anilorak

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć wszystkim. 

        Jest to mój pierwszy post, mimo że jestem na forum od około roku. Przeczytałam już wiele różnych wątków związanych z tym tematem, ale jednak każdy problem jest nieco inny, więc chciałabym napisać konkretnie o swojej sytuacji. 

      Najlepiej zacznę od początku. Jestem studentką lingwistyki. To jest kierunek i uczelnia, które sama wybrałam i o których marzyłam. Mam dom, kochających rodziców, finansowo nie jest może najcudowniej, ale dajemy radę. Generalnie materialnie mam czego potrzeba.

     Odkąd pamiętam byłam nieśmiała, małomówna, wrażliwa, emocjonalna. Słabo radziłam sobie z krytyką, nie miałam za bardzo znajomych, byłam na boku klasy, czułam się gorsza, głupsza.

    Wychowywała mnie babcia, która nie bardzo rozumiała moich potrzeb emocjonalnych (bo sama nie miała ich zaspokojonych), ale za to wymagała ode mnie osiągnięć. Rzeczy musiały być po jej myśli, nawet to czy litery w moim zeszycie nie są zbyt wąskie lub szerokie, a w przeciwnym wypadku było obwinianie i krytyka. 

    Chłonęłam każde ich słowo. Długo bezwzględnie słuchałam się babci, chciałam żeby i ona i  mama były ze mnie zadowolone, przez co dążyłam do bycia wręcz idealnym dzieckiem. Kiedy mi to nie wychodziło, płakałam, miałam myśli samobójcze (były dwie sytuacje które bardzo dobrze pamiętam: raz chciałam wyjść na ulicę i rzucić się pod samochód (miałam chyba mniej niż 10 lat) a raz chciałam wbić sobie nóż w klatkę piersiową (byłam bliżej gimnazjum), bo nie radziłam sobie z matematyką.

       Zawsze czułam się też gorsza od brata, który od małego wykazywał zdolności umysłu ścisłego, był według mnie inteligentniejszy (nawet mimo że nikt nas do siebie nie porównywał). Do tej pory jest między nami różnica, bo on bardziej kieruje się rozumem, jest baardzo małomówny i znacznie bardziej opanowany, a ja jestem bardziej wylewna i emocjonalna. Znaczy to nie tak, że nie używam rozumu, ale wiecie o co chodzi.. Mimo że nie chcę, porównuję się do niego. 

    Rodzina też się rozwaliła, bo mama nie dogaduje się z siostrami (już za dziecka były poróżnione przez babcię). Mama jest taka jak ja – cicha i spokojna, a ciocie – wygadane, szybkie i głośne. Boli mnie ta sytuacja, szczególnie mocno przeszyłam ostatnią kłótnię mamy z jedną ciocią, gdzie doszło nawet do rękoczynów i wrzasków. O ile do tej pory czułam się przy ciociach niekomfortowo, tak teraz zaczęłam się ich bać.

      A właśnie odnośnie strachu. Jako dziecko bałam się różnych rzeczy, ale taki najgorszy strach, który pojawił się w moim życiu był związany z piekłem. Pamiętam jak jako młoda nastolatka mówiłam mamie że na pewno będę potępiona (tutaj pokazuje się też moja tendencja do katastrofizacji, która ciągnie się po dziś dzień). Ponieważ chciałam uniknąć tego losu coraz częściej i częściej desperacko szukałam odpowiedzi na różne pytania. Z czasem pojawiły się u mnie pierwsze obsesje. Nie miałam ani grama tolerancji dla jakiejkolwiek wątpliwości, musiałam wiedzieć na 100% czy coś jest złe czy nie. Potrafiłam przesiadywać godzinami na internecie szukając jakiejkolwiek wypowiedzi na dany temat, tylko po to żeby zyskać chwilową ulgę, a potem pod wpływem cienia wątpliwości wpaść w tę samą spiralę. Wtedy to pojawiły się jasno moje perfekcjonistyczne tendencje. Czułam na sobie ogromną presję, żeby żyć idealnie. Dużo płakałam, chodziłam niczym tykająca bomba, która cały czas albo analizuje to co zrobiła 5 minut temu/dzień temu/tydzień temu albo myśli do przodu czy zrobienie czegoś będzie dobre czy nie. Nie umiałam jednak tego określić tak, żeby być całkiem pewna, co prowadziło do problemów z tym, co powiedzieć na spowiedzi. Żeby uniknąć jakichkolwiek wątpliwości zaczęłam rezygnować po kolei ze swoich pasji: przestałam rysować, usunęłam z widoku w swoim pokoju wszelkie ilustracje, obrazki, słuchałam w kółko tej samej muzyki religijnej (potem nawet tego zaprzestałam bo wątpliwości też mnie tutaj dopadły), stresowałam się posiłkami (bo może akurat powinnam pościć), czytaniem lektur szkolnych (bo nie były związane z Bogiem), czułam przymus nawracania wszystkich dookoła, próbowałam głosić ewangelię na internecie (ale zrezygnowałam bo tutaj też dopadł mnie lęk że ktoś mnie źle zrozumie i pójdzie przeze mnie do piekła), bywało że pyszniłam się swoją „relacją” z Jezusem, święta były dla mnie katorgą, bo czułam szczególny przymus „idealnej” spowiedzi (były dwie sytuacje które dobrze pamiętam: jedna Wigilia przeszła mi prawie w całości nad głowieniem się czy mam jakiś grzech przeciwko DŚ czy nie, kiedy udało mi się w końcu osiągnąć jakiś pokój, to zabawa zaraz zaczynała się na nowo a do komunii poszłam z wielkim trudem; druga sytuacja: w Wielką Sobotę przeraziłam się że mogę mieć jakiś grzech ciężki i po naście razy próbowałam „idealnie” przeprosić za niego Boga, aż w końcu z trudem poszłam do komunii). Takich sytuacji było więcej. Przeszłam istne piekło.

           Teraz jest niby lepiej, a dlatego że dowiedziałam się że mam nerwicę, na którą biorę leki już sporo czasu (choć to nie objawy nerwicy zaprowadziły mnie do lekarza, ale epizod depresyjny, wszystko przygniotło mnie tak bardzo, że przez miesiąc leżałam w łóżku mając ochotę umrzeć). Pamiętam że w tamtym roku w styczniu moja nerwica mocno nasiliła się gdzieś w styczniu, byłam dwa razy w ciągu dwóch tygodniu u spowiedzi (baaardzo długich spowiedzi, tak długich że zmęczony kapłan wysłał mnie do lekarza a mi kazał pójść do następnej spowiedzi za miesiąc).

      Na dodatek źle znoszę duże życiowe zmiany, których ostatnio jest bardzo dużo: obawy o przyszłość, dużo różnych obowiązków, ogarnianie praktyk, dawanie korepetycji, nadgadatliwa współlokatorka, moja wrażliwa i emocjonalna natura… jestem tym coraz bardziej zmęczona zmęczona. Chociaż i tak jest lepiej bo w ostatnie wakacje co tydzień spotykałam się z psycholożką, która pomogła mi wyprostować wiele rzeczy, dzięki czemu łatwiej sobie radzę z trudnościami.

      Próbuję trzymać jakiś kontakt z Bogiem, modlić się chociaż parę sekund rano i wieczorem, pójść na mszę… ale po Biblię nie potrafię sięgnąć, bo boję się że znowu zacznę fiksować na punkcie jakiegoś fragmentu… boję się iść do spowiedzi, bo tak naprawdę potrafię widzieć zło gdzie się da i wychodzi z tego cała litania... boję się że zacznę doszukiwać się grzechu po spowiedzi. Z komunią nie mam już takiego problemu, choć nieraz już miałam postrzępioną psychikę przez głowienie się czy mam grzech ciężki czy nie, ciągłe analizowanie i doszukiwanie się tylko po to, żeby dla pewności do tej komunii nie iść, bo mimo że cały tydzień się starałam, to wolę nie ryzykować świętokradztwa.  Żyję w ciągłym poczuciu potępienia, lęku, żalu.

     Teraz znowu zaczynam fiksować się na punkcie gry Minecraft (obsesja która już się pojawiała wcześniej), w którą lubię grać z bratem w celu budowania naszej lepszej relacji. Wiem że źle na nas nie wpływa, uczy współpracy i rozwija wyobraźnię, ale z tyłu głowy krążą mi myśli dotyczące pojawiających się w grze potworów i eliksirów. Osobiście mogłabym i z niej zrezygnować, ale naprawdę jest to jedyny punkt zaczepny między mną a bratem, z którym kontakt mam bardzo nikły. No i nie chcę też słuchać się tych wszystkich lęków.

Nie mam już do tego siły. Najchętniej położyłabym się i nigdy już nie wstała z łóżka. Aktualnie jestem w domu, bo wróciłam na weekend.. nie chcę tam wracać na te studia. Kocham je, ale przez chaos w głowie nie umiem skupić się na nauce.

Co robić? Czy ktoś miał choć podobną sytuację? 

Z góry dziękuję za przeczytanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Anilorak witaj - fajnie, że zechciałaś w końcu podzielić się swoimi problemami. To, co opisałaś wygląda na nerwicę eklezjogenną, Tak jak każda inna, potrafi nieźle namieszać w głowie. Pamiętaj, że wiara powinna dawać ukojenie, a nie prowadzić do zaburzeń. Jeśli nie daje, nie pochodzi od Boga

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

53 minuty temu, Anilorak napisał(a):

Czy ktoś miał choć podobną sytuację? 

 

Miałem tak, ale tylko w okresie podstawówki, wtedy jak zaczęła się w szkole religia, rozmowy o grzechach itd, wtedy wpadłem w mocne natręctwa, ciągle miałem wrażenie, że siła wyższa mi grozi, bałem się, że jak np. nie odmówię zdrowaśki określoną ilość raz, jak stanę tyłem do ołtarza, jak wyrzucę gazetę gdzie były jakieś religijne wzmianki (to tylko kilka przykładów, było tego pełno), to za karę oślepnę, w nocy nie mogłem spać, bo miałam wrażenie, że siły wyższe są w moim pokoju, budziłem się w nocy i się modliłem, bo tak mi siła wyższa "kazała" i "groziła", że jak tego nie będę robić, to oślepnę. Jak na badaniu wzroku się dowiedziałem, że mam wadę wzroku, to uważałem, że to kara za grzechy i początek mojej postępującej ślepoty.

 

Minęło z czasem, samo. Aktualnie nie wyznaję żadnej religii, ale absolutnie nie mam nic przeciwko jeżeli ktoś wierzy, ale ważne żeby oddzielić nerwicę od wiary. 

 

Myślałaś może, żeby oprócz standardowych wizyt u psychologa, skorzystać z czegoś w stylu chrześcijańskiej pomocy psychologicznej?

 

Edytowane przez 94.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć, po pierwsze jesteś inteligentna, dostałaś się na studia (piszę o tym bo wspomniałaś że czułaś się gorsza). Po drugie kontynuuj leczenie. Po trzecie zacznij inaczej na Boga, spróbuj zrozumieć siebie a wtedy zrozumiesz Boga. Mnie choroba bardzo zbliżyła z Bogiem. On Ciebie kocha, jeżeli upadasz to On Ciebie podnosi. Wyobraź sobie Boga, który stwarza wszystko, wszystko.. cały wszechświat.. aby w tym wszechświecie stworzyć człowieka.. On poza czasem, materią i przedtrzenią. Bezpostaciowy a jednocześnie w ciele człowieka - Jezusa. Bóg, który dał się zabić ludziom aby uratować ludzi i dać nadzieję. Pamiętaj- w tobie jest cząstka Boga - Twoja dusza- prawdziwa Ty:-). Zazwyczaj ludzie oblepiają tę duszę syfem ale ona ciągle jest. Jak nie dajesz rady to powiedz poprostu: "Jezu, ja sama nie dam rady. Działaj Ty" Pamiętaj że dla Boga jesteś najważniejsza i On zawsze będzie w Ciebie wierzył:-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 19.11.2023 o 18:06, Dryagan napisał(a):

@Anilorak witaj - fajnie, że zechciałaś w końcu podzielić się swoimi problemami. To, co opisałaś wygląda na nerwicę eklezjogenną, Tak jak każda inna, potrafi nieźle namieszać w głowie. Pamiętaj, że wiara powinna dawać ukojenie, a nie prowadzić do zaburzeń. Jeśli nie daje, nie pochodzi od Boga

Bardzo dziękuję za słowa otuchy. Wiele dla mnie znaczą. Wcześniej nawet nie słyszałam o czymś takim jak nerwica eklezjogenna, ale jak trochę o tym poczytałam, to rzeczywiście nie jest to wykluczone. 

Oj, tak, mnie już nieźle namieszała..

Mam się wkrótce widzieć z pewnym duchownym, który zna się na tych sprawach (psychologia i tym podobne), więc mam nadzieję że z jego pomocą z tego wyjdę i wyprostuję ten skrzywiony obraz Boga.

W dniu 19.11.2023 o 18:24, 94. napisał(a):

 

Miałem tak, ale tylko w okresie podstawówki, wtedy jak zaczęła się w szkole religia, rozmowy o grzechach itd, wtedy wpadłem w mocne natręctwa, ciągle miałem wrażenie, że siła wyższa mi grozi, bałem się, że jak np. nie odmówię zdrowaśki określoną ilość raz, jak stanę tyłem do ołtarza, jak wyrzucę gazetę gdzie były jakieś religijne wzmianki (to tylko kilka przykładów, było tego pełno), to za karę oślepnę, w nocy nie mogłem spać, bo miałam wrażenie, że siły wyższe są w moim pokoju, budziłem się w nocy i się modliłem, bo tak mi siła wyższa "kazała" i "groziła", że jak tego nie będę robić, to oślepnę. Jak na badaniu wzroku się dowiedziałem, że mam wadę wzroku, to uważałem, że to kara za grzechy i początek mojej postępującej ślepoty.

 

Minęło z czasem, samo. Aktualnie nie wyznaję żadnej religii, ale absolutnie nie mam nic przeciwko jeżeli ktoś wierzy, ale ważne żeby oddzielić nerwicę od wiary. 

 

Myślałaś może, żeby oprócz standardowych wizyt u psychologa, skorzystać z czegoś w stylu chrześcijańskiej pomocy psychologicznej?

 

 

Hej, mega dziękuję za odpowiedź.

Jeju, naprawdę nie wiem ile razy wydawało mi się, że tylko ja mam taki problem. Do tamtego roku to żyłam w jakiejś bańce.

Tak, myślałam też o udaniu się do duchownego. Właśnie nawiązałam z jednym kontakt, widzę że zna się dobrze na sprawach psychologii i jej zaburzeń, więc mam nadzieję że pomoże mi wyjść na prostą.

W dniu 19.11.2023 o 19:39, miL;) napisał(a):

Cześć, po pierwsze jesteś inteligentna, dostałaś się na studia (piszę o tym bo wspomniałaś że czułaś się gorsza). Po drugie kontynuuj leczenie. Po trzecie zacznij inaczej na Boga, spróbuj zrozumieć siebie a wtedy zrozumiesz Boga. Mnie choroba bardzo zbliżyła z Bogiem. On Ciebie kocha, jeżeli upadasz to On Ciebie podnosi. Wyobraź sobie Boga, który stwarza wszystko, wszystko.. cały wszechświat.. aby w tym wszechświecie stworzyć człowieka.. On poza czasem, materią i przedtrzenią. Bezpostaciowy a jednocześnie w ciele człowieka - Jezusa. Bóg, który dał się zabić ludziom aby uratować ludzi i dać nadzieję. Pamiętaj- w tobie jest cząstka Boga - Twoja dusza- prawdziwa Ty:-). Zazwyczaj ludzie oblepiają tę duszę syfem ale ona ciągle jest. Jak nie dajesz rady to powiedz poprostu: "Jezu, ja sama nie dam rady. Działaj Ty" Pamiętaj że dla Boga jesteś najważniejsza i On zawsze będzie w Ciebie wierzył:-)

Hej, jestem bardzo wdzięczna za wiadomość.

Tak, leczenia na pewno teraz nie przerwę, bo raz tak zrobiłam na własną rękę, co nie skończyło się ciekawie.

Właśnie mam taki problem z właściwym obrazem Boga kochającego i miłosiernego, ale teraz jak mam się spotkać z duchownym, który orientuje się w tematach psychologii, to mam nadzieję że mi pomoże.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

9 minut temu, Anilorak napisał(a):

Właśnie mam taki problem z właściwym obrazem Boga kochającego i miłosiernego

To może ja się podzielę swoimi odczuciami chociaż moim zdaniem , jeśli wkraczają słowa to już obraz Boga jest zafałszowany przez jakąś interpretacje . Dla mnie Bóg to jest to wszystko co jest , co było i będzie , czyli teraz , na początku i na wieki . I bardziej można Boga poznać zmysłami niż kierując się słowami , jeśli słuchasz słów to słuchasz ludzkich umysłów które mówią to czego sie nauczyły a większość nauczyła sie opisywać to co widzi i czuje na swój sposób . Wg mnie to Bóg jest w nas , miłosierdzie , miłość jest w nas , jeśli jesteś  miłosiernym , kochającym człowiekiem to Twój bóg jest miłosierny i kochający . Wg mnie dobrze jest umieć oddzielić Boga od religii , oddać Bogu co Boskie a człowiekowi co ludzkie . Tak to są moje ostatnie wnioski 🙂 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, spidi napisał(a):

Tak bardzo chwalisz Tego Boga a mi zabrał brata i kilku przyjaciół.A mnie w/cenzura/ił w nerwicę,depresję i mase innych pojebanych akcji no zajebiste te miłosierdzie...

Dlatego uważam , że miłosierdzie i miłość jest tylko w naszych głowach bo to są ludzkie cechy a Bóg czy wszechświat po prostu jest i kieruje się swoimi prawami 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×