Skocz do zawartości
Nerwica.com

ot


elo

Rekomendowane odpowiedzi

Skąd wiesz, o co jej chodziło skoro jej nie znasz?

Czytaj ze zrozumieniem. Napisałam, że wydaje mi się, że wiem. A potem, że wiem, że nie o to, co Ty twierdzisz, że jej chodziło. Przecież przede mną sama to napisała :lol:

 

Pisałem o sytuacji, nie o osobie.

I co tam takiego nieprawdopodobnego było?

Zresztą nieważne. Jak masz zamiar znowu pisać o złotych meteorytach czy innych farmazonach, to sobie odpuść.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Skąd wiesz, o co jej chodziło skoro jej nie znasz?

Czytaj ze zrozumieniem.

Czytam. czasami, kiedy mi się zechce. Zazwyczaj jednak nie ma ani celu ani potrzeby.

 

Pisałem o sytuacji, nie o osobie.

I co tam takiego nieprawdopodobnego było?

Jajco - zastanów się.

 

Zresztą nieważne. Jak masz zamiar znowu pisać o złotych meteorytach czy innych farmazonach, to sobie odpuść.

Wujek Dobra Rada?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No i co z tego ze facet to dorosla osoba? To dorosla osoba - niezaleznie od plci - nie potrzebuje milosci, ciepla, zaufania i bezwarunkowej akceptacji? Niektore kobiety zapominaja, ze oprocz dzieci maja jeszcze mezow, ktorzy uwagi i zainteresowania rowniez potrzebuja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czytam. czasami, kiedy mi się zechce. Zazwyczaj jednak nie ma ani celu ani potrzeby.

Najpierw wypada przeczytać zanim się skomentuje.

 

Jajco - zastanów się.

Możliwość zaistnienia rodziny patchworkowej? To że dziecko się w takiej rodzinie zbuntuje? Niemożność wyciszenia tego buntu? Czy rozstanie z tego powodu? Jakoś wciąż są to rzeczy bardziej prawdopodobne niż ten twój meteoryt.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czytam. czasami, kiedy mi się zechce. Zazwyczaj jednak nie ma ani celu ani potrzeby.

Najpierw wypada przeczytać zanim się skomentuje.

 

Jajco - zastanów się.

Możliwość zaistnienia rodziny patchworkowej? To że dziecko się w takiej rodzinie zbuntuje? Niemożność wyciszenia tego buntu? Czy rozstanie z tego powodu? Jakoś wciąż są to rzeczy bardziej prawdopodobne niż ten twój meteoryt.

 

 

Jak kobieta kocha, to nie odejdzie z powodu czyjegos buntu.

Moze odejsc ale tylko z powodu braku szacunku ze strony faceta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wolałabym odejść od faceta, którego kocham niż zostać jeśli miałoby to w jakiś poważny sposób zaszkodzić mojemu dziecku.

W każdym razie sytuacja jest możliwa do zaistnienia? Jest. Czy jest prawdopodobne jej zaistnienie? Zależy od osoby. Dlatego napisałam o sobie, a nie generalizowałam. Ale jak ktoś już na wstępie zakłada, że nie będzie czytać ze zrozumieniem, to nie dziwne, że nie rozumie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wolałabym odejść od faceta, którego kocham niż zostać jeśli miałoby to w jakiś poważny sposób zaszkodzić mojemu dziecku.

W każdym razie sytuacja jest możliwa do zaistnienia? Jest. Czy jest prawdopodobne jej zaistnienie? Zależy od osoby. Dlatego napisałam o sobie, a nie generalizowałam. Ale jak ktoś już na wstępie zakłada, że nie będzie czytać ze zrozumieniem, to nie dziwne, że nie rozumie.

 

Oczywiście, że jest prawdopodobne, ale o prawdopodobieństwo to się kłóćcie z NN4V.

 

Rozważając hipotetyczną sytuację:

 

Zaszkodzić? W jaki sposób? Oczywiście zakładamy sytuację, że ten facet żadnej krzywdy dziecku nie robi i stara się zyskać sympatię, tylko dzieciak go po prostu nie lubi, bo mu przeszkadza, że nie ma matki tylko dla siebie, bo matka "śmie" spędzać swój wolny czas z kim innym i nie skacze już tylko koło niego, bo "śmie" wyjść bez niego i to dla dzieciaka nowa sytuacja.

Rozumiem, że jak dzieciaczek nie będzie lubił babci, dziadka, nowego rodzeństwa, Twojej przyjaciółki, pani w przedszkolu albo w szkole i będzie wszczynał bunt, to jako rodzic grzecznie położysz uszy po sobie?

Nie widzisz tego, że to widzi-mi-się dzieciaka?

Fajna "miłość", jak się zakłada, że się odejdzie, bez winy tej drugiej osoby. Współczuję mężczyźnie.

Najlepiej wywalić własnego MĘŻA na zbity pysk z domu, bo go dzieciak nie lubi i ma fochy. Matko. Na jakim świecie ja żyję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zaszkodzić? W jaki sposób? Oczywiście zakładamy sytuację, że ten facet żadnej krzywdy dziecku nie robi i stara się zyskać sympatię, tylko dzieciak go po prostu nie lubi, bo mu przeszkadza, że nie ma matki tylko dla siebie, bo matka "śmie" spędzać swój wolny czas z kim innym i nie skacze już tylko koło niego, bo "śmie" wyjść bez niego i to dla dzieciaka nowa sytuacja.

Ty zakładasz taką sytuację. Już pisałam, że nie chodzi mi o zwykły bunt, który opisałaś w pogrubionym fragmencie. I nie założyłam automatycznie, że facet jest aniołkiem, który nie popełnia błędów w komunikacji z dzieckiem. Niektórzy ludzie nie wiedzą jaką mają rolę pełnić dla tego nie swojego dziecka. Albo facet się uprze, że będzie temu dziecku rozkazywał jak ojciec. A dziecko go za ojca nie uznaje. I tak oboje się nakręcają przeciwko sobie, a próby mediacji nic nie dają. O taki przykład mi chodziło, a nie że dziecko tupnie nóżką, że facet mu się nie podoba, to ja go rzucę.

 

Rozumiem, że jak dzieciaczek nie będzie lubił babci, dziadka, nowego rodzeństwa, Twojej przyjaciółki, pani w przedszkolu albo w szkole i będzie wszczynał bunt, to jako rodzic grzecznie położysz uszy po sobie?

Wyjaśniłam wyżej, że nie o zwykły bunt mi chodzi.

 

Fajna "miłość", jak się zakłada, że się odejdzie, bez winy tej drugiej osoby. Współczuję mężczyźnie.

Nie bez winy, facet musiałby mieć jakiś udział w tym, że sytuacja jest zła.

 

Najlepiej wywalić własnego MĘŻA na zbity pysk z domu, bo go dzieciak nie lubi i ma fochy. Matko. Na jakim świecie ja żyję.

Właściwie to zakładałam, że nie jest to mój mąż. Nie wyszłabym za faceta wiedząc, że nie potrafi się dogadać z moim dzieckiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zaszkodzić? W jaki sposób? Oczywiście zakładamy sytuację, że ten facet żadnej krzywdy dziecku nie robi i stara się zyskać sympatię, tylko dzieciak go po prostu nie lubi, bo mu przeszkadza, że nie ma matki tylko dla siebie, bo matka "śmie" spędzać swój wolny czas z kim innym i nie skacze już tylko koło niego, bo "śmie" wyjść bez niego i to dla dzieciaka nowa sytuacja.

Ty zakładasz taką sytuację. Już pisałam, że nie chodzi mi o zwykły bunt, który opisałaś w pogrubionym fragmencie. I nie założyłam automatycznie, że facet jest aniołkiem, który nie popełnia błędów w komunikacji z dzieckiem. Niektórzy ludzie nie wiedzą jaką mają rolę pełnić dla tego nie swojego dziecka. Albo facet się uprze, że będzie temu dziecku rozkazywał jak ojciec. A dziecko go za ojca nie uznaje. I tak oboje się nakręcają przeciwko sobie, a próby mediacji nic nie dają. O taki przykład mi chodziło, a nie że dziecko tupnie nóżką, że facet mu się nie podoba, to ja go rzucę.

 

Rozumiem, że jak dzieciaczek nie będzie lubił babci, dziadka, nowego rodzeństwa, Twojej przyjaciółki, pani w przedszkolu albo w szkole i będzie wszczynał bunt, to jako rodzic grzecznie położysz uszy po sobie?

Wyjaśniłam wyżej, że nie o zwykły bunt mi chodzi.

 

Fajna "miłość", jak się zakłada, że się odejdzie, bez winy tej drugiej osoby. Współczuję mężczyźnie.

Nie bez winy, facet musiałby mieć jakiś udział w tym, że sytuacja jest zła.

 

 

Dobrze, to inaczej. Facet każe dziecku odrobić lekcje, iść spać albo siedzieć w swoim pokoju, bo mu odwala i żyć nie daje.

Ma do tego zresztą pełne prawo (i nie mówię o prawie jako zespole norm, tylko o społecznym postrzeganiu i zdrowym rozsądku).

No tragedia, bo dorosły mężczyzna nie da sobie wejść na głowę.

 

Rozkazywać temu dziecku będą wszyscy, nie tylko nowy mąż mamusi. Pani w szkole, pracodawca, policjant, urzędnik, szereg osób, bo życie polega na pewnym dostosowaniu się. Więc niech się lepiej przyzwyczai, że w życiu nie ma samych miłych sytuacji i że nie dziecko w domu rządzi.

 

Nie rozumiem kobiet. Ostatnia sytuacja: spotkałam znajomą, pytam co słychać, gada, gada, gada o przedszkolu (nie wiem co ma mnie to niby obchodzić, bo interesuje mnie przedszkolny ryk i cukierki na pasowanie nie bardziej niż szary papier w publicznej toalecie). Pytam potem: "a co tam u Tomka?" (jej męża). Znajoma: "a, nic takiego". To nic takiego - jak się potem okazało, bo dowiedziałam się od kolegi z wydziału - to to, że facet zdał ważny egzamin, został maklerem i pojechał na jakąś wyprawę survivalową w góry. Ale cóż, faktycznie nic. Kolorowe ruloniki z kilkoma cukierkami jej zdaniem winny mnie bardziej interesować. I w ogóle wszystkich.

Kark by sobie skręcił na tej wspinaczkowej wycieczce, a ona by pewnie myślała nie o nim, tylko o tym, że dziecko nie ma ojca.

 

Ostatnio się martwiłam, że nie mam kontaktu z mężem (bateria mu padła), a jedna osoba (nie zna nas za dobrze) zapytała mnie, czy ma dzieci z zajęć odebrać. No naprawdę, bo to jest dziwne, że ja się o męża jako o jego osobę martwię, a nie o to, co ma zrobić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pytam potem: "a co tam u Tomka?" (jej męża). Znajoma: "a, nic takiego". To nic takiego - jak się potem okazało, bo dowiedziałam się od kolegi z wydziału - to to, że facet zdał ważny egzamin, został maklerem i pojechał na jakąś wyprawę survivalową w góry. Ale cóż, faktycznie nic. Kolorowe ruloniki z kilkoma cukierkami jej zdaniem winny mnie bardziej interesować.

 

pewnie nie chciała byś za bardzo interesowała się Tomkiem i angażowała w jego sprawy.

samice odpędzają inne samice od swoich samców.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pytam potem: "a co tam u Tomka?" (jej męża). Znajoma: "a, nic takiego". To nic takiego - jak się potem okazało, bo dowiedziałam się od kolegi z wydziału - to to, że facet zdał ważny egzamin, został maklerem i pojechał na jakąś wyprawę survivalową w góry. Ale cóż, faktycznie nic. Kolorowe ruloniki z kilkoma cukierkami jej zdaniem winny mnie bardziej interesować.

 

pewnie nie chciała byś za bardzo interesowała się Tomkiem i angażowała w jego sprawy.

samice odpędzają inne samice od swoich samców.

 

Ależ mnie ten Tomek interesuje, ho ho!

Za młody, żadnych relacji nie mamy, nie jesteśmy nawet na "ty", nie widuję go.

Nie znam go nawet za dobrze, przez grzeczność zapytałam, bo robił u nas doktorat.

To normalne, że pracownicy wydziału czasem zapytają o byłych doktorantów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zakładasz zupełnie inną sytuację niż ja. Rozkazuje, czyli nie słuchając dziecka, nie bacząc na jego potrzeby, ustawia je jak chce, nie licząc się nawet z moim zdaniem. Nie chodzi o to, że każe mu odrobić lekcje. Chodzi o to, że zamiast nawiązać kontakt, stworzyć przyjacielską relację, on ma swoją wizję, stawia się od razu w roli rodzica, ktorym nie jest i wydaje rozkazy, zrób to, zrób tamto, nawet hobby dziecku wybiera. I za cholerę nie stara się porozumieć z dzieckiem i nic go to dziecko nie obchodzi, jak się czuje, co u niego. Zero chęci stworzenia jakiejś pozytywnej relacji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zakładasz zupełnie inną sytuację niż ja. Rozkazuje, czyli nie słuchając dziecka, nie bacząc na jego potrzeby, ustawia je jak chce, nie licząc się nawet z moim zdaniem. Nie chodzi o to, że każe mu odrobić lekcje. Chodzi o to, że zamiast nawiązać kontakt, stworzyć przyjacielską relację, on ma swoją wizję, stawia się od razu w roli rodzica, ktorym nie jest i wydaje rozkazy, zrób to, zrób tamto, nawet hobby dziecku wybiera. I za cholerę nie stara się porozumieć z dzieckiem i nic go to dziecko nie obchodzi, jak się czuje, co u niego. Zero chęci stworzenia jakiejś pozytywnej relacji.

 

I to jest problem, bo to małżonkowie powinni decydować, co się dzieje w domu i jak dziecko jest wychowywane - wspólnie.

Nie owo dziecko, zwłaszcza na etapie podstawówki. Wysłuchać można rozsądnego nastolatka.

Mój mąż wybierał liceum siostrzenicy (mieszkała wtedy z nami). Dość arbitralnie. Zapytał ją na początek, co sądzi o jakiej szkole, co by chciała w życiu i robić i podjął decyzję. Ciężko w tej szkole było, ale młoda nie żałuje.

Zobacz, a ani nie jest rodzicem, ani partnerem matki, jest jedynie bratem jej matki. A nie było żadnych problemów i buntów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie. Każdego dziecka można i należy wysłuchać. A potem podjąć decyzje stosowne do jego wieku, sytuacji itp. Jak np. pięciolatek mówi, że się czegoś boi, to nie należy tego ignorować, tylko znaleźć przyczynę problemu i działać.

 

Przecież to jasne, że 6-latek nie będzie wybierał sobie szkoły.

 

Powiem inaczej: Odeszlabym od faceta (jeszcze nie męża), który zamiast postarać się poznać moje dziecko, zrozumieć je i stać sie dla niego opiekunem, starszym przyjacielem, postanowiłby realizować swoje założenie, że jak jest ze mną w związku, to może robić z dzieciakiem co chce, może od razu postawić się w roli ojca (mimo że nim nie jest i nie został za niego uznany), a relację z dzieckiem będzie realizował nie na zasadzie opiekun-dziecko, tylko pan-smarkacz. Gdyby był wspaniały dla mnie, a zachowywał sie tak w stosunku do mojego dziecka, to bym odeszła. Możesz takiemu facetowi współczuć, ale ja bym się nie zastanawiała i odeszła. Nie byłoby mi żal despoty, który tak traktuje dziecko i nie zastanawia się jaka krzywdę mu to wyrządza. A że krzywdę psychiczną łatwo dzieciom wyrządzić to wiemy, pełno tu osób, których doświadczenie to potwierdza.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie. Każdego dziecka można i należy wysłuchać. A potem podjąć decyzje stosowne do jego wieku, sytuacji itp. Jak np. pięciolatek mówi, że się czegoś boi, to nie należy tego ignorować, tylko znaleźć przyczynę problemu i działać.

 

Przecież to jasne, że 6-latek nie będzie wybierał sobie szkoły.

 

Powiem inaczej: Odeszlabym od faceta (jeszcze nie męża), który zamiast postarać się poznać moje dziecko, zrozumieć je i stać sie dla niego opiekunem, starszym przyjacielem, postanowiłby realizować swoje założenie, że jak jest ze mną w związku, to może robić z dzieciakiem co chce, może od razu postawić się w roli ojca (mimo że nim nie jest i nie został za niego uznany), a relację z dzieckiem będzie realizował nie na zasadzie opiekun-dziecko, tylko pan-smarkacz. Gdyby był wspaniały dla mnie, a zachowywał sie tak w stosunku do mojego dziecka, to bym odeszła. Możesz takiemu facetowi współczuć, ale ja bym się nie zastanawiała i odeszła. Nie byłoby mi żal despoty, który tak traktuje dziecko i nie zastanawia się jaka krzywdę mu to wyrządza. A że krzywdę psychiczną łatwo dzieciom wyrządzić to wiemy, pełno tu osób, których doświadczenie to potwierdza.

 

 

Tu mowa o 16-latce była. Mój mąż despota, wybrał arbitralnie 16-latce liceum :lol:

Ale jako opiekun, bo sąd opiekuńczy ustanowił opiekę :lol:

 

Przesadzasz. Dziecku nie można pozwolić włazić sobie na głowę ani być z nim cały czas, 24 godziny na dobę, bo tak sobie życzy.

Krzywdę psychiczną wyrządziło tu raczej wielu osobom znęcanie, bicie, poniżanie, alkoholizm, a nie jasny system zakazów i nakazów.

Facet w takiej sytuacji (jeśli to nie jest jego dziecko i nie sprawuje nad nim jakiejkolwiek władzy) powinien słuchać CIEBIE, niekoniecznie dziecka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przeciez ja nie mówiłam o Twoim mężu ani Twojej siostrzenicy :shock:

 

Eh... Nie przesadzam. Nie można pozwolić włazić sobie na głowę, ale to nie to samo co budowanie relacji WYŁĄCZNIE na rozkazach. Dziecko potrzebuje jasno ustalonych granic, ale trzeba miec z nim jakiś kontakt i porozumienie, a nie zakładać, ze ja smarkaczowi pokażę jego miejsce.

 

I tak powinien słuchać mnie. A dziecka wysłuchać. Przeciez nie spełniać każdy jego kaprys.

 

Cały czas staram sie wytłumaczyć, że nie chodzi mi o spełnianie kaprysów dziecka i że NIE rzuciłabym faceta tylko z powodu dziecięcego kaprysu.

 

Myślę, że odnosisz do tej sytuacji to jak Ty i Twój mąż wychowywaliście siostrzenice. A ja nie mowie o jasnym systemie zakazów i nakazów. Nich przykładem będzie już wysyłanie dzieci na tysiące zajęć, które dziecka nie interesują, przez które dziecko nie wyrabia, bo tak sobie rodzice wymyślili (juz abstrahując od sytuacji w której jedno z partnerów nie jest rodzicem). To jest nie zważanie na potrzeby dziecka i jest to szkodliwe. Nie trzeba dziecka bić czy poniżać, żeby mu szkodzić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przeciez ja nie mówiłam o Twoim mężu ani Twojej siostrzenicy :shock:

 

Eh... Nie przesadzam. Nie można pozwolić włazić sobie na głowę, ale to nie to samo co budowanie relacji WYŁĄCZNIE na rozkazach. Dziecko potrzebuje jasno ustalonych granic, ale trzeba miec z nim jakiś kontakt i porozumienie, a nie zakładać, ze ja smarkaczowi pokażę jego miejsce.

 

I tak powinien słuchać mnie. A dziecka wysłuchać. Przeciez nie spełniać każdy jego kaprys.

 

Cały czas staram sie wytłumaczyć, że nie chodzi mi o spełnianie kaprysów dziecka i że NIE rzuciłabym faceta tylko z powodu dziecięcego kaprysu.

 

Myślę, że odnosisz do tej sytuacji to jak Ty i Twój mąż wychowywaliście siostrzenice. A ja nie mowie o jasnym systemie zakazów i nakazów. Nich przykładem będzie już wysyłanie dzieci na tysiące zajęć, które dziecka nie interesują, przez które dziecko nie wyrabia, bo tak sobie rodzice wymyślili (juz abstrahując od sytuacji w której jedno z partnerów nie jest rodzicem). To jest nie zważanie na potrzeby dziecka i jest to szkodliwe. Nie trzeba dziecka bić czy poniżać, żeby mu szkodzić.

 

Nie, ja się trochę śmieję, bo jej nie trzeba było wychowywać, bo "stara" już była, jak u nas zamieszkała.

Ja ją traktowałam zawsze jak młodszą przyjaciółkę, z mężem spędzała niewiele czasu. Zakazów nie miała, nakazów też nie. Miała się tylko uczyć i nie bałaganić.

 

Ale co do zajęć - ona właśnie poszła do szkoły, w której się nie wyrabiała. Uczyła się w sumie tyle, ile ja uczyłam się na studiach - albo nawet więcej - uczyła się całe 10 miesięcy tak, jak ja uczyłam się przed sesją. No, i na studiach miałam zdecydowanie mniej zajęć do "odsiedzenia" i mogłam się chociaż wyspać i mieć czas dla siebie. Ona w liceum tego nie miała. No nie wyrabiała się, ale przeżyła.

Bez przesady z tym niewyrabianiem. Ja też nie wyrabiam czasem w pracy, studenci nie wyrabiają na uczelni, bo wymagania są duże (np. 800 stron na egzamin ma być opanowane bardzo szczegółowo). Aplikanci teraz nie wyrabiają, bo siedzą i ryją i nie śpią. Maturzyści nie wyrabiają przed maturą, doktoranci na przewodzie też nie wyrabiają. Dzisiaj prawie nie spałam, bo musiałam z samego rana "się żalić". No i co, wszyscy jakoś żyją - i maturzyści, i studenci, i pracownicy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Stres i przemęczenie źle na nas wpływają, ciągle się o tym mówi. A potem ludzie kończą na tym forum i dziwią się, bo zawsze byli "normalni", pełni życia, robili wszystko, zapier... w robocie, a nagle teraz nie mają siły wstać z łóżka, a jak wyjdą z domu, to się trzęsą. I pewnie to jakaś poważna choroba, bo przecież od tak im sie nie mogło stać.

Też wielokrotnie nie wyrabiałam i żyję. A czy dało mi to satysfakcję? Sukcesy okupione nieprzespanymi nocami, brakiem chwili na odpoczynek i dużym stresem jakoś mnie nie cieszą, raczej je odchorowuję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeżeli narysuje 10 strzałek, z których każda prowadziła bedzie do innego celu i dam do wybrania jedna z nich dla referen, to czy ona ma wolną wole, czy wybór został jej narzucony? Bo własnie w taki sposób działa umysł. tylko on działa głównie na zasadzie nie/tak czyli zero jedynkowo. kiedys był taki raper który spiewał " + i - to jedyne co widze".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Stres i przemęczenie źle na nas wpływają, ciągle się o tym mówi. A potem ludzie kończą na tym forum i dziwią się, bo zawsze byli "normalni", pełni życia, robili wszystko, zapier... w robocie, a nagle teraz nie mają siły wstać z łóżka, a jak wyjdą z domu, to się trzęsą. I pewnie to jakaś poważna choroba, bo przecież od tak im sie nie mogło stać.

Też wielokrotnie nie wyrabiałam i żyję. A czy dało mi to satysfakcję? Sukcesy okupione nieprzespanymi nocami, brakiem chwili na odpoczynek i dużym stresem jakoś mnie nie cieszą, raczej je odchorowuję.

Mnie tam daja satysfakcje wlasnie te rzeczy, ktore wymagaly wiecej praxy i wyrzeczen.

Cos, co przychodzi latwo, jest zwykle malo warte.

Wystarczy porownac nawet i studia. Medycyna a "moda" w "wyzszej szkole kroju i szycia" (to ironia oczywiscie). Ale nawet zestawiajac medycyne i kulturoznawstwo czy prawo i politologie. Dobrze wiem, jakie sa statystyki co do zdawalnosci egzaminow i poziomu trudnosci.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziecko to mały człowiek, który chłonie wszystko jak gąbka.

Jemu również należy się szacunek, który należy okazywać poprzez rozmowę, wskazówki, wysłuchanie jego, zainteresowanie się nim.

Dziecka nie wychowuje się na zasadzie zakazów i nakazów (rodzina to nie koszary wojskowe), ale na zasadzie nauki życia poprzez cierpliwe tłumaczenie mu, wspólne rozmowy, zabawy edukacyjne i przede wszystkim okazanie poczucia bezpieczeństwa, zaufania i miłości.

Dziecko nie powinno bać się rodziców – to oni są jego największymi przyjaciółmi.

Jeżeli dziecku okazuje się zainteresowanie i szacunek – ono odwzajemni się tym samym.

 

To taki sam człowiek jak my dorośli – tylko, że mały i niedoświadczony, ale potrzeby ma podobne, stosowne do jego wieku.

 

Zakazy i nakazy - może nie tak jasno wyrażone, ale jednak - mają również mąż i żona, a nawet chłopak i dziewczyna. To się nazywa zobowiązaniami wobec siebie i poszanowanie partnera. Mój mąż ma "zakaz" palenia, ja też. Bo żadne nie pali i nie znieślibyśmy tego zapachu w domu.

Mamy "nakaz" informowania się, kiedy coś komuś wypadnie i wróci później niż zwykle.

Albo "nakaz" nierobienia syfu

Takie zwykłe, codzienne rzeczy, kojarzone z szacunkiem i zaufaniem.

Dziecko do takich rzeczy również powinno się stosować, ale że do niego to nie dochodzi, to potrzebne są właśnie zakazy i nakazy.

Przy partnerze ich wyraźne egzekwowanie jest zbędne, bo dla nas dorosłych to logiczne, że domu się nie dewastuje, na psie nie siada, kota nie targa za ogon i uszy, jedzeniem nie rzuca, naczynia odkłada do zmywarki, po ścianach nie maże a laptopa nie bije pięściami. Jeśli nam coś się przydarzy - ponosimy naturalne konsekwencje tego (przykład: zalałam laptopa, to muszę kupić nowy i wydać sporo pieniędzy na odzyskanie plików, albo nawet pogodzić się z ich wiecznym nieodzyskaniem i zmarnowaniem pracy). Dziecko - rzecz jasna - takich konsekwencji nie ponosi - wiec rolą rodziców jest ich wyciągnięcie. Konsekwentne wyciągnięcie.

 

Problemem jest to, kiedy kobieta zapomina o tym, że ma męża, a nie tylko dziecko. Na to aż żal patrzeć.

Potem sobie "przypomina", jak to dziecko powoli zaczyna wylatywać z gniazda - idzie do szkoły, ma swoich kolegów i (tak!!!) już jej tak nie potrzebuje. Potrzebuje matki coraz mniej, coraz mniej, w końcu to ona bardziej potrzebuje tego dziecka niż ono samo, bo ono samo z dala od mamusi radzi sobie świetnie! Wyjeżdża na studia, gdzie ma kolegów, swoją miłość, a do domu zajeżdża raz na pół roku - bo daleko, bo bilet kosztuje (taaa, kosztuje, dobrze wiem, na co studenci wydają pieniądze - nie oszukujmy się, wolą iść na imprezę niż jechać do domu). A ona siedzi i tęskni. Zwłaszcza wtedy, jak rzuciła (głupia) pracę, znajomych, tylko zamknęła się w domu.

I nagle przypomina sobie, że ma męża. Ja (ja osobiście, bo pamiętliwa jestem) na miejscu tego męża właśnie wtedy okazywałabym tej kobiecie takie samo zainteresowanie, jak ona jemu przez parę ładnych lat.

Nie oszukujmy się - ojcowie nie są zwykle zapatrzeni w dzieci zaraz po ich narodzeniu - bo mężczyzna potrzebuje budowania więzi. Kilku kolegów zresztą to kiedyś przy mnie powiedziało (faceci w moim wieku) - więź odczuli dopiero, jak mogli robić coś wspólnie Z dzieckiem, a nie WOKÓŁ dziecka.

 

Jeżeli partnerowi okazuje się zainteresowanie i szacunek - partner odwzajemni się tym samym.

Partnerzy powinni ze sobą rozmawiać, i nie tylko o tym dziecku, ale też o sobie samych i o sobie wzajemnie.

Zwykle cierpią na tym mężczyźni.

 

Hipotetyczna sytuacja (odnośnie tłumaczenia) - nie popieram bicia, ale gdyby dzieciak regularnie masakrował mi kota, to nie bawiłabym się w tłumaczenie. Przylałabym i tyle, bo nie dałabym zwierzęcia męczyć.

Co (na szczęście!) ciekawe, wiele matek podziela akurat tę opinię.

 

Na szczęście (jeszcze) większość rodziców/dziadków nie widzi niczego złego w daniu klapsa i odesłaniu do pokoju z nakazem siedzenia cicho.

Niepokojący jest tylko ten głupi trend: opiekunka nie, korepetytorka nie, klaps nie, masz być cały czas dla dziecka, w ogóle nie masz prawa już być samodzielną jednostką.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie tam daja satysfakcje wlasnie te rzeczy, ktore wymagaly wiecej praxy i wyrzeczen.

Wkladanie więcej pracy to jedno. A zaharowywanie sie kosztem życia prywatnego oraz zdrowia psychicznego (i czasem trochę fizycznego), to co innego. Tego drugiego nie lubię.

 

Wystarczy porownac nawet i studia. Medycyna a "moda" w "wyzszej szkole kroju i szycia" (to ironia oczywiscie). Ale nawet zestawiajac medycyne i kulturoznawstwo czy prawo i politologie.

Ja akurat nie studiuje żadnego z tych kierunków, ale mam znajomego na jednym z tych "gorszych" i wcale nie ma tak łatwo.

 

Hipotetyczna sytuacja (odnośnie tłumaczenia) - nie popieram bicia, ale gdyby dzieciak regularnie masakrował mi kota, to nie bawiłabym się w tłumaczenie. Przylałabym i tyle, bo nie dałabym zwierzęcia męczyć.

:shock:

Czekaj. Co to znaczy masakrował? Ciągnął za ogon, czy obcinał ucho?

A bicie niczego nie uczy, jedynie wzbudza strach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie tam daja satysfakcje wlasnie te rzeczy, ktore wymagaly wiecej praxy i wyrzeczen.

Wkladanie więcej pracy to jedno. A zaharowywanie sie kosztem życia prywatnego to co innego. Tego drugiego nie lubię.

 

Wystarczy porownac nawet i studia. Medycyna a "moda" w "wyzszej szkole kroju i szycia" (to ironia oczywiscie). Ale nawet zestawiajac medycyne i kulturoznawstwo czy prawo i politologie.

Ja akurat nie studiuje żadnego z tych kierunków, ale mam znajomego na jednym z tych "gorszych" i wcale nie ma tak łatwo.

 

Hipotetyczna sytuacja (odnośnie tłumaczenia) - nie popieram bicia, ale gdyby dzieciak regularnie masakrował mi kota, to nie bawiłabym się w tłumaczenie. Przylałabym i tyle, bo nie dałabym zwierzęcia męczyć.

:shock:

Czekaj. Co to znaczy masakrował? Ciągnął za ogon, czy obcinał ucho?

A bicie niczego nie uczy, jedynie wzbudza strach.

 

Jedno i drugie. Ciągnięcie za ogon BOLI. Sprawianie bólu zwierzęciu uznaję tylko w sytuacjach mających na celu dbanie o jego zdrowie (czyt. nie oburzę się, że mój mąż lekko "przydusi" kota czy złapie go za skórę na karku, skoro musi dać mu krople do ucha albo sam weterynarz włożył go sobie między kolana i właściwie na nim uklęknął - żeby mu włożyć termometr w zad i dać zastrzyk (nasz kot jest duży, silny i krnąbrny)). W innych sytuacjach zwierzę jest dla mnie nietykalne (wyłączam oczywiście przypadki obrony własnej, np. przed agresywnym psem).

Mam czekać, aż dzieciak 100 razy sprawi kotu ból i tłumaczyć?

Syn znajomej regularnie brał psa (jorka) na ręce - nieostrożnie. Skończyło się tak, że pies miał łapę w gipsie. Tłumaczenie nie skutkowało, temu dzieciakowi nie było przykro, że pies cierpi. Znaczy może i przykro mu było, ale dalej brał go na ręce. Jego matka dała mu kilka razy kilka klapsów i jest spokój. I sama mówi, że żałuje, że nie zrobiła tego wcześniej - pies nie chodziłby z gipsem. Kobitka miała wyrzuty sumienia.

Poza tym naprawdę uważasz że taki klaps boli? Wiele (dam sobie rękę uciąć, że 90%) par się "klepnie" dla zabawy nie raz - nie, to nie boli, nawet jeśli jest mocniejsze. Szereg rzeczy w życiu bardziej boli (głowa, brzuch, depilacja, zastrzyk). Nie jesteś w stanie zrobić krzywdy nawet mocniejszym klapsem.

 

Może nie jest "tak łatwo", ale na pewno łatwiej niż na tej wspomnianej medycynie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest klaps i klaps. Niektórzy biją dzieci paskiem albo kablem. To na pewno boli.

Nie dałabym dziecku klapsa za pociągnięcie kota za ogon, koty sobie nawzajem w zabawie robią takie rzeczy. Za obcinanie ucha może i bym dała.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mój mąż ma "zakaz" palenia, ja też. Bo żadne nie pali i nie znieślibyśmy tego zapachu w domu.

Jaki to zakaz, skoro w ogóle nie palicie? Co sobie zakazujecie? :lol: Chyba, że tylko w domu nie palicie, a np. w ogrodzie tak lub na balkonie. :bezradny:

 

Mamy "nakaz" informowania się, kiedy coś komuś wypadnie i wróci później niż zwykle.

Albo "nakaz" nierobienia syfu

To są zasady, a nie nakazy. Umowa między małżonkami, na zasadzie zaufania i współpracy.

Nie znoszę sformułowania np. "kazałam mężowi zrobić to i to, zadzwonić tu i tam" - nie ładniej brzmi "prosiłam męża o zrobienie.... " (????)

 

W małżeństwach, które mają dobre wzorce ze swoich domów rodzinnych, jest wspólne dzielenie się troskami i radościami i okazywanie wzajemnego zainteresowania i troski o siebie, pomimo "oczka w głowie", którym jest dziecko.

Po narodzinach dziecka jest ogólny zamęt w domu, ale powoli małżonkowie dochodzą do wspólnych wniosków (bo tego uczy ich każdy dzień), że muszą mieć też chwile dla siebie i okazywanie zainteresowania sobą. Nie jest to takie łatwe na początku, ale da się.

 

Wszystko zależy od charakteru małżonków - nie można tworzyć tu pewnej reguły, że tak ma być, a nie inaczej.

 

 

Zasady, nakazy - zwał jak zwał. Dobrze, nazwijmy to zasadami.

Dzieciaka powinny obowiązywać podobne zasady.

Złamanie zasad zwykle - dla dorosłych również - skutkuje konsekwencjami. Konsekwencje mogą być wszelakie - jak obleję ścianę kawą, to moja w tym głowa, żeby była szybko przemalowana.

Jak mój mąż wziął moje auto do Katowic i potem dostałam 6 zdjęć z fotoradarów, to od razu usłyszał: "kochanie, 2300 dla mnie" :lol: (nie wyliczamy sobie pieniędzy, ale uważam, że mąż powinien jeździć ostrożniej, więc byłam nieugięta. jeszcze kwiaty na przeprosiny zainkasowałam 8) ).

Dorośli mają swoje konsekwencje - dość naturalne, jak wyżej.

Dzieci takowych nie mają, więc ich wyciąganie jest rolą dorosłych (chyba że to rozumny nastolatek - wtedy naturalne konsekwencje wystarczają). Żeby nie było - te naturalne konsekwencje są często bardziej dotkliwe niż konsekwencje wyciągane przez rodziców - zapytaj dorosłych ludzi, czy woleliby dostać klapsa, czy płacić z własnej kieszeni za swoją nieuwagę. Zapytaj studenta, czy wolałby dostać po tyłku albo być zamknięty cały dzień w pokoju za to, że się nie uczył, czy płacić ten tysiąc złotych za warunek z egzaminu.

Bezstresowe wychowanie jest bezsensowne - mimo że tak promowane.

 

Z tym paleniem to był tylko taki przykład. Ja zapaliłam raz w życiu - przez ciekawość, nie w domu, ale czuć ode mnie pewnie było. Mąż ukontentowany nie był. Dla mnie wystarczającą konsekwencją było to, że nie mogłam go nawet pocałować i nie chciał ze mną rozmawiać. Dziecku - jak sądzę - takie konsekwencje nie wystarczą, więc rodzic musi wyciągnąć skuteczne.

 

Ja niczego mężowi nie nakazuję, bo mąż jest rozumnym człowiekiem i ponosi odpowiedzialność za swoje działania.

Dziecko nie ponosi odpowiedzialności, więc dziecka się nie prosi, żeby się uczyło albo odłożyło kubek na miejsce.

 

Właśnie, wspólnych wniosków. A nie ustalonych przez kobietę, jak się zwykle dzieje.

Oczkiem w głowie jestem ja dla męża, dla mnie mój mąż. Oczywiście na innych zasadach, bo się nie wychowujemy.

I dzielimy się radościami i troskami, mimo że ja nie miałam dobrych wzorców z domu rodzinnego.

Mhm, jakież to wzajemne zainteresowanie, kiedy czasu dla siebie jest zero?

No, chyba że mają opiekunkę, to co innego. Wtedy mogą normalnie żyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

×