Skocz do zawartości
Nerwica.com

niechęć do swojej twarzy, zazdrość, problemy z kobiecością


LauraJ

Rekomendowane odpowiedzi

Witam,

Ostatnio odkryłam coś, co, przy moich wiecznych problemach ze sobą, wydaje się być czymś istotnym...

Otóż problem polega na tym...

jestem uczennicą liceum plastycznego, mam 17 lat. Należę do osób, które nauczyciele artystyczni uważają za "ciekawe zjawiska", mogę spokojnie i z czystym sumieniem uznać, że należę do najlepszych przyszłych artystów w szkole... i tu kończy się moja perfekcyjna samoocena.

Od ponad roku jestem z chłopakiem, który przechodzi depresję, ma problemy z kontaktami z ludźmi, żyje w dużej rodzinie na małej powierzchni, ze strony rodziców doświadczał od dziecka i wciąż doświadcza przemocy psychicznej i fizycznej. Miewał myśli samobójcze, próbował się zabić... udało mi się go w większym stopniu z tego wyciągnąć, co jest tym ważniejsze, że mieszkamy 199 km od siebie. Teraz ma dobrego psychologa, nie miewa już tak częstych i intensywnych stanów depresyjnych.

 

Jednak mimo, że on jest już w lepszym stanie, to, co przeżyłam, zniszczyło także mnie. Muszę zacząć od tego, że od dziecka byłam bardzo zazdrosna o inne dziewczynki, o ich ładne ubrania, wygląd, koleżanki... O ile do 4 klasy podstawówki radziłam sobie nieźle, byłam nawet lubiana, nie przejmowałam się tym, jak wyglądam (w znaczeniu tego, że uważałam, że jestem w porządku) to potem coś się zepsuło, zaczęłam bardzo odstawać od innych, byłam wiecznym pośmiewiskiem całej szkoły. W gimnazjum liczyłam na coś nowego, byłam ufna i otwarta... ale poszły tam również osoby, które chodziły ze mną do klasy, więc nie wyzbyłam się etykietki osoby żałosnej. Nie ćwiczyłam na w-f-ie, ponieważ nigdy nie potrafiłam grać w gry zespołowe, a tym trudniejsze się to stało, że bez okularów widziałam niewiele, koleżanki krzyczały na mnie, obrzucały obelgami, były na mnie wiecznie wściekłe. W konsekwencji tych wszystkich doświadczeń z gimnazjum wyszłam mało reprezentacyjna- przygarbiona, nie dbająca o wygląd, z lekką nadwagą, nikłą kondycją fizyczną i samooceną na poziomie zera. Pierwsze pół roku w liceum trochę się oszlifowałam, zapuściłam włosy, zaczęłam nosić ładniejsze ubrania, choć wciąż stare, po ciotkach i koleżankach, dobierane dość naiwnie. Wtedy zaczęłam być z M., i to, zamiast poprawić moją samoocenę tylko ją zaniżyło...

 

Istotnym szczegółem było to, że z M. znałam się od dość dawna i byłam jego najlepszą przyjaciółką, z internetu, ale zawsze. I znałam go, kiedy był z A. i kiedy się rozeszli, i znałam go, kiedy był z K... I nasłuchałam się pieśni pochwalnych na ich urodę, wdzięk, inteligencję, wiedzę... Ja pierwsza powiedziałam mu, że go kocham. Nie mogłam wytrzymać. Obie te dziewczyny, choć piękne, kobiece, eleganckie i subtelne, traktowały go jak psa, albo nawet i gorzej, a z mojego punktu widzenia był najbardziej interesującą osobą, jaką znałam, najbardziej wrażliwą, czarującą.

Problemy, te największe, zaczęły się chyba wtedy, kiedy pewnej nocy przyśniły mu się jakieś dziewczyny... Zawsze opowiadaliśmy sobie swoje sny wzajemnie, i nie takie rzeczy już słyszałam... ale tym razem uznał, że nie wie, czy chce ze mną być, nie wie, czy mnie kocha, czy NIE PRZESZKADZA MU W TYM MÓJ WYGLĄD, ZACHOWANIE, MOJA ZEWNĘTRZNOŚĆ. Po tych kilku dniach, kiedy to utrzymywał się w tym dylemacie trafiłam zmaltretowana psychicznie, zapłakana i u kresu sił na fotel u szkolnego psychologa. Pani O. pomogła mi z tego wyjść, M. się zdecydował, na moją korzyść...

Ale nie skończyło się na tym. On mówił, że nie wie, czy nie będzie mnie zdradzać. Nie widział w tym nic złego (minusy miłości po przyjaźni- mówienie sobie o wszystkim) i próbował mnie co do tego przekonać. Mało tego, opowiadał mi o jakiś eterycznych blondynkach, w rezultacie rozjaśniłam włosy (czego strasznie żałuję, bo mimo, że wyglądam ładnie, to zniszczyło je doszczętnie) i schudłam 12 kilogramów. Zaczęłam się malować, ubierać starannie, robić to wszystko... wyglądałam lepiej... ale to coś we mnie zostało. Mało tego, miał zwyczaj być agresywny w kłótniach. Jeśli zrobiłam coś nie tak, najpierw byłam traktowana po prostu chłodno, potem obrzucana z niewzruszonym spokojem najgorszym sarkazmem i docinkami, ostatecznie słyszałam "jesteś beznadziejna", "spier****", "nienawidzę Cię", "jesteś żałosna" i przestawał odpowiadać na wiele godzin, przez które ja albo płakałam do kompletnego wyczerpania i znieczulenia, albo, w późniejszym okresie, brałam żyletkę albo nożyk do tapet, którym ostrzyłam ołówki i... wiadomo. Kiedy wracał, nie zawsze wiedział, że zrobił coś źle, kiedy sobie to uświadomił wpadał w depresję.

(Wyciągnęłam go z tego. O ile kiedyś potrafił mi to robić dwa razy w miesiącu, teraz od grudnia nic takiego nie było.)

Na początku ostatniego roku szkolnego poszedł do nowej szkoły, najlepszej w województwie (średnia 5.17, byłam z niego dumna), potem się przeniósł, bo ludzie mu nie pasowali... i zaczęło się znowu. Byłam zazdrosna, chorobliwie, ale nie było w tym tylko mojej winy... ponieważ byłam zazdrosna o konkretną osobę, którą był wręcz zafascynowany. Tłumaczył się tym, że na co dzień mnie nie widzi, więc... Och. Słyszałam wiele o jej ramionach, idealnych, piersiach, postawie, słodkiej TWARZY, mimice, o snach z jej udziałem... Starałam się, naprawdę starałam się to w sobie zdusić. Nie udało się. On się opamiętał, nie obyło się bez zwyczajowej kłótni i agresji w stosunku do mnie, ale w końcu zrozumiał... Zapłaciłam za to niemałą cenę- któregoś dnia usłyszałam, że chciałby mieć kogoś, do kogo by mógł się przytulić. Zapytałam, czy już nie ma, uznał, że chyba nie. Powiedział, że gotów jest przyjąć kogokolwiek, nawet te poprzednie (jedno głębokie nacięcie na moim sercu), albo tę (drugie). Potem dowiedziałam się, że zachowuję się głupio, mam durną mimikę, durnie układam usta, durnie się emocjonuję różnymi rzeczami. I tym mnie podciął do końca. Rano nic nie pamiętał. Potem bardzo mnie przepraszał, wszystko odwołał... ale i tak coś we mnie zostało, poza zazdrością i niechęcią do tej osoby.

Ostateczny cios zadał mi chyba na początku grudnia. Wciąż boję się o tym mówić, zwłaszcza, że dotyczy to mojej seksualności, więc pozwolę sobie tę sprawę przemilczeć... ważne, że pojechał po najbardziej wrażliwej mojej sferze. Jakoś się wylizałam, z jego nieocenioną pomocą.

 

O tym wszystkim przez ostatnie miesiące zdawałam się nie pamiętać. Jednak kilka dni temu coś przykuło moją uwagę... Od kiedy z nim jestem, lub właściwie od kiedy powiedział, że nie wie, czy chce... nie rysuję twarzy kobiet. Oczywiście nie chodzi o portrety, które robię na zamówienia, albo te rysowane po 10 zł na jarmarkach, nie chodzi o rysunki studyjne postaci... Chodzi o prace własne. Jeśli mam coś namalować, na pewno nie będzie to młoda, ładna kobieta, dziewczyna. Kiedy szkicuję siebie, szkicuję tylko swoje ciało, rzadko zarys głowy, nigdy nawet cienia twarzy. Zwrócono mi na to uwagę na malarstwie... i ja sama wiedziałam, że to robię... ale nie mogę. Nie potrafię. Boję się rysować twarze kobiet z wyobraźni, bo... tak jakby jestem o nie zazdrosna. Że są bardziej subtelne, delikatne niż ja, są bardziej interesujące...

 

Proszę o pomoc, dla mnie to naprawdę ważna sprawa.

 

P.s. Nie będę brała pod uwagę sugestii opuszczenia M. Proszę mi wierzyć na słowo, że bardzo go kocham, on mnie również, i jest to absolutnie niemożliwe.

P.s. 2. Nie, nie rozmawiałam o tym jeszcze z psychologiem. Mam mnóstwo roboty, byłam chora, mam zaległości, nie mam czasu iść, zwłaszcza, że dojeżdżam do szkoły i musiałabym zostawać długo po lekcjach i czekać jeszcze na pociąg, wróciłabym do domu po 19.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

P.s. Nie będę brała pod uwagę sugestii opuszczenia M. Proszę mi wierzyć na słowo, że bardzo go kocham, on mnie również, i jest to absolutnie niemożliwe.

co za bzdura :shock: facet mowi Ci takie rzeczy

ale tym razem uznał, że nie wie, czy chce ze mną być, nie wie, czy mnie kocha, czy NIE PRZESZKADZA MU W TYM MÓJ WYGLĄD, ZACHOWANIE, MOJA ZEWNĘTRZNOŚĆ.

z milosci? Az tak niska ocene masz ze chcesz byc z dupkiem ktory Ci jeszcze te samocene zanizy? Stac Cie na kogos lepszego... troche ambicji i godnsci

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz... o to chodzi, że po prostu nie chcę. To samo proponowała mi psycholożka. Powiedziałam, że tego nie zrobię, zapytała o powody. Nie było to nic takiego że:

a) nie odejdę, bo boję się, że coś sobie zrobi

b) nie odejdę, bo nie znalazłabym sobie nikogo innego

c) nie odejdę, bo nie mam na to odwagi

 

Po prostu nie chcę.

Bo nigdy w życiu z nikim tak dobrze się nie dogadywałam, poza tymi chwilami szału, których już nie doświadczam, i nie to, że wątpię, żebym znalazła kogoś, z kim będę dogadywać się lepiej, tylko... chcę jego. Koniec. Kropka.

 

Jedyne, co mnie czasem skłania do myślenia o odchodzeniu to to, że chciałabym się zmienić. Na lepsze. Poprawić, i dopiero wrócić. Wrócić- bo wiem, że gdybym go poprosiła, czekałby. Po tym wszystkim by czekał.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jedyne, co mnie czasem skłania do myślenia o odchodzeniu to to, że chciałabym się zmienić. Na lepsze. Poprawić, i dopiero wrócić.

Dlaczego Ty>? Jego wymien na lepszy model . Rozumiem ze w zwiazku pwinny pracowac nad nim dwie strony, modyfikowac swoje zachwania zeby nie bylo dyskomfortu ale w momencie kiedy facet mowi, ze mu sie nie podobasz i zachwyca innymi laskami i mowi wprost ze bedzie Ce zdradzal no to hello :roll: co z nim jeszcze robisz? Chyba ze lubisz jak sie Toba pomiata to ok

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

LauraJ, wiekszosc Twojego posta to opis, jak ten facet Cie poniża i paskudnie traktuje, a podsumowujesz wszystko stwierdzeniem, że nie chcesz od niego odejść - zadziwiające :shock: więc pogódź się z tym, ze bedziesz miała coraz większe problemy i coraz niższa samoocenę, bo taki jest nieuchronny skutek tkwienia w toksycznym związku :bezradny:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To nie jest tak, że robi mi tylko krzywdę... Poza tym, co jest mi ciężarem jest to najwspanialsza, najczulsza i najbardziej wrażliwa osoba pod słońcem... To, co złe, wyniósł z domu i kiedy z nim byłam nie do końca potrafił nad tym panować, a ja nad nim... Opamiętał się, kiedy po tym ostatnim przypadku w grudniu stwierdziłam, że może dobrze byłoby się na jakiś czas od siebie odseparować... to mu dało do myślenia i przestał. Teraz nic nie mąci mojego postrzegania go jako najwspanialszego faceta, jakiego znam, poza tym, co było kiedyś. Gdybym się miała temu bliżej przyjrzeć, pewnie zauważyłabym, że brakowało mi stanowczości, nie potrafiłam wyznaczyć granic, bo też nigdy tego nie umiałam, to samo w relacjach z rówieśnikami. Wolałam dać skrzywdzić siebie niż zrobić krzywdę komuś innemu, prawdę powiedziawszy bardzo długo w ogóle nawet nie myślałam o tej możliwości. W tym wszystkim nie ma problemu z tym, że nie wiem, co zrobić z M., tylko nie wiem, jak się zabrać za siebie, jak przestać postrzegać się jako kompletną niedorajdę i ofiarę, i, co za tym idzie, sprawić, żeby inni ludzie mnie tak nie postrzegali... Strategia psycholożki, że mówi mi, że jestem śliczną dziewczyną, każe mi wypisywać swoje dobre strony i sama dopisuje to, co we mnie dobrego zauważa, wspiera mnie bardzo itp... działa do czasu, kiedy zobaczę gdzieś ładną, pewną siebie dziewczynę. Wtedy się kulę w sobie jeszcze bardziej, myślę jak wyglądam, stwierdzam, że wyglądam żałośnie i w rezultacie jestem tylko cieniem osoby. Wiem, jak głupio potrafię się zachowywać, bo wiele osób mi to mówiło, więc wolę się.. nie zachowywać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestes na najlepszej drodze do wspoluzalenienia. Ile ja takich kobiet slyszalam "nie pije caly czas...jak jest trzezwy to wspanialy facet".... " uderzyl mnie bo go sprowokowalam , to moja wina poza tym jest kochany" itd itd.

To, co złe, wyniósł z domu i kiedy z nim byłam nie do końca potrafił nad tym panować, a ja nad nim.

Juz go tlumaczysz i bierzesz wine na siebie

Poza tym, co jest mi ciężarem jest to najwspanialsza, najczulsza i najbardziej wrażliwa osoba pod słońcem...

noooooo trzeba byc super wrazliwym zeby oznajmic ze bedzie cie zdradzac.. nawet ja tak wrazliwa nie jestem :roll: Moj facet powiedzialby ze kobiety to idiotki i poniekad mialby racje

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wtedy zaczęłam być z M., i to, zamiast poprawić moją samoocenę tylko ją zaniżyło..

I sama się zastanów czy on jest taki wspaniały?

ale tym razem uznał, że nie wie, czy chce ze mną być, nie wie, czy mnie kocha, czy NIE PRZESZKADZA MU W TYM MÓJ WYGLĄD, ZACHOWANIE, MOJA ZEWNĘTRZNOŚĆ.

brak słów

 

On mówił, że nie wie, czy nie będzie mnie zdradzać. Nie widział w tym nic złego (minusy miłości po przyjaźni- mówienie sobie o wszystkim) i próbował mnie co do tego przekonać.

Super, zajebiście. Aż się zagotowałam.

 

ostatecznie słyszałam "jesteś beznadziejna", "spier****", "nienawidzę Cię", "jesteś żałosna" i przestawał odpowiadać na wiele godzin, przez które ja albo płakałam do kompletnego wyczerpania i znieczulenia, albo, w późniejszym okresie, brałam żyletkę albo nożyk do tapet, którym ostrzyłam ołówki i... wiadomo.

:shock:

 

Tłumaczył się tym, że na co dzień mnie nie widzi, więc... Och. Słyszałam wiele o jej ramionach, idealnych, piersiach, postawie, słodkiej TWARZY, mimice, o snach z jej udziałem...

ja pierdole

 

Ostateczny cios zadał mi chyba na początku grudnia. Wciąż boję się o tym mówić, zwłaszcza, że dotyczy to mojej seksualności, więc pozwolę sobie tę sprawę przemilczeć... ważne, że pojechał po najbardziej wrażliwej mojej sferze. Jakoś się wylizałam, z jego nieocenioną pomocą.

:bezradny:

 

Po prostu nie chcę.

Bo nigdy w życiu z nikim tak dobrze się nie dogadywałam, poza tymi chwilami szału, których już nie doświadczam, i nie to, że wątpię, żebym znalazła kogoś, z kim będę dogadywać się lepiej, tylko... chcę jego. Koniec. Kropka.

 

Słyszysz siebie? Nigdy w życiu z nikim tak dobrze się nie dogadywałaś?! Przeczytaj jeszcze raz wszystko co napisałaś...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem.

Jasna cho... wiem, że był taki. Był idiotą, dzieciakiem, był niedojrzały uczuciowo, nie zaprzeczę, ale to nie zmienia faktu, że kochałam go mimo to, i wciąż go kocham. Był egoistą, narcyzem, myślał głównie o sobie, ale czegoś go nauczyłam, i żadnej z wymienionych krzywd nie powtórzył, kiedy mu uświadomiłam, jak bardzo było to okrutne.

To wszystko polega na tym, że ja jestem tą, która nie broni się prawidłowo. Nie odejdę nigdy, sam mnie o to prosił nie raz, sam próbował.

Zanim odpiszecie, proszę, weźcie pod uwagę to, co jest w domyśle- że za coś muszę go tak kochać. Nie będę tu opisywać chwil, kiedy byłam i jestem z nim szczęśliwa, bo a) jest ich zbyt wiele, b) są nie do opisania.

 

Tego, czego doświadczyłam już nie odwrócę. Chcę tylko jakoś się z tego wylizać, żeby funkcjonować normalnie. Odejście nie pozbawi mnie problemu, kompleks zostanie, tak jak był, uśpiony, zanim byłam z M.

 

Ach, i powiedziałam mu wszystko, co tu napisałam, jak również powtórzyłam to, co napisały na ten temat inne osoby. Powiedział, że mnie kocha. I że dotarło.

Teraz mierzy się z tym.

Chyba czuję się z tym dobrze, że to powiedziałam. Kiedyś musiało wyjść. Czuję pewną ulgę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem, że rozmowy trwające całe dnie niewiele się liczą, ale wtedy też potrafiłam być naprawdę szczęśliwa.

Jesteśmy w sobie bardzo głęboko zakorzenieni, on wie o wszystkim, co dzieje się we mnie, ja wiem o wszystkim, co siedzi w nim.

Czasem czuję się, jakbym rozmawiała ze sobą, albo dotykała siebie- "hej, zaraz, to Twój łokieć czy mój?". Nigdy nie odczuwam tego zdenerwowania czy obawy, jaką się cechuję, kiedy przebywam z innymi osobami.

 

Co do przyszłości, jestem gotowa odejść, jeśli to się powtórzy, i on dobrze o tym wie, więc szanse, że się tego dopuści są nikłe, bo mu na mnie zależy. Może nauczył się normalnie kochać dość późno, ale zawsze...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

LauraJ mogłabym rozpisywać się o takim toskycznym związku. "Będę lepszy" "Już nigdy więcej" ku.rwa tylko czemu zawsze wracało? Twoje życie i Twoja sprawa, chcesz siedź z nim i wierz. Nigdy sam się nie zmieni. Nie uwierzę w to. Nie daj się zgnoić i wykończyć. To jedno dla siebie zrób.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mówił, że będzie. Powiedziałam mu, że jeśli zrobi to jeszcze raz, odchodzę. Powiedział: "Dobrze." I po tym od trzech miesięcy (nigdy nie było tak długiej przerwy między kłótniami) nie zrobił nic, co by mnie skrzywdziło, sprawiłoby mi przykrość.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I myślisz,że po tym "Dobrze" i że te 3 miesiące odmieniły jego charakter? jego wieloletnie przyzwyczajenia związane z tym co przeszedł w domu? Nie życze Ci źle i fajnie będzie jak za rok za dwa napiszesz że on jest cudowny i jesteście szczęśliwi. Życie mnie nauczyło na wielu przykładach jak żyje się w takim związku.

Prosty przykład: 3 miesiące to nic, znam osobę uzaleznioną, nie piła 2 lata i niby było dobrze? teraz pije znowu od kilku lat...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem tego świadoma, że jest taka możliwość... Naprawdę, wiem, że tak może być.

Chodzi mi o to, jak naprawić w sobie to, co się zburzyło, zbudować w sobie silną kobietę, a nie dziewczynkę, która tylko kuli się w sobie, żeby nikt nie zobaczył, jak okropnie wygląda i jak beznadziejnie się zachowuje...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×