Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samotność


ixi

Rekomendowane odpowiedzi

Jeśli ktoś wchodzi w związek i nawet jest po uszy zakochany to powinien się liczyć z tym, że fajerwerki miną i co wtedy? Jak się nie wie co wtedy to lepiej w związek nie wchodzić.

 

A co jeśli ktoś nie wie co dalej? Co jeśli ktoś nigdy nie był w związku i nie wie nawet co jest na początku? Też ma w niego nie wchodzić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli ktoś wchodzi w związek i nawet jest po uszy zakochany to powinien się liczyć z tym, że fajerwerki miną i co wtedy? Jak się nie wie co wtedy to lepiej w związek nie wchodzić.

Pagórku, wtedy zaczyna się kolejny etap związku, w którym na pierwszy plan wysuwa się zaangażowanie i ten etap też potrafi być przyjemny.

 

Bobby6, mądry z Ciebie facet, więc umiesz sobie sam na to odpowiedzieć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bo wiecie, było spoko.

niby jestem w związku, niby byłam jakiś czas szczęśliwa, ale teraz mocno mi to przeszkadza. czuję, jakbym się nie liczyła w tym związku

no ok, och, będzie pierdzielić jak bardzo kocha, łohoho, ale czyny jakoś tego nie ukazują. jeszcze trochę i zacznę się czuć jak zastępstwo ręki. i tyle.

Miłość jest jak ogród jeżeli o niego nie dbasz co dnia to w końcu pojawią chwasty i może nimi zarosnąć. Bobby6, Każdy kiedyś miał jakiś pierwszy związek oczywiście,ze trzeba uczyć się na czym polega bez doświadczenia to niemożliwe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tristezza, umiem i jeżeli zdarzy się kiedyś taki cud i pojawi się w moim popapranym życiu jakaś kobieta to ja wejdę w związek nie mając o tym najmniejszego pojęcia.....na tym polega desperacja :)

 

Pytając byłem ciekawy co takim osobom jak ja radzi 520m.n.p.m.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tristezza, umiem i jeżeli zdarzy się kiedyś taki cud i pojawi się w moim popapranym życiu jakaś kobieta to ja wejdę w związek nie mając o tym najmniejszego pojęcia.....na tym polega desperacja :)

 

Pytając byłem ciekawy co takim osobom jak ja radzi 520m.n.p.m.

 

Właśnie desperacja a nie miłość. Nie będę nikomu nic radzić bo nie jestem specjalistą od związków, uważam tylko, że związkiem nie powinno się leczyć swojej samotności bo wcześniej czy później ona znowu dojdzie do głosu i będziemy samotni w związku, najpierw trzeba nauczyć się żyć samemu, pokochać całym sercem tę osobę z którą spędza się 24 godziny na dobę - siebie, wtedy nie będziemy potrzebować żeby ktoś bez przerwy nam udowadniał słowami i czynami, że nas kocha, nie będziemy musieli dziewczyną czy chłopakiem leczyć swoich kompleksów i nawet jeśli minie uczucie zakochania i pojawi się znudzenie to i tak będziemy się czuli kochani, bo jak ktoś nie potrafi pokochać sam siebie to nigdy nie poczuje się kochany przez dziewczynę czy chłopaka choćby stanęli na głowie żeby nam to udowodnić. Takie moje skromne zdanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tristezza, umiem i jeżeli zdarzy się kiedyś taki cud i pojawi się w moim popapranym życiu jakaś kobieta to ja wejdę w związek nie mając o tym najmniejszego pojęcia.....na tym polega desperacja :)

 

Pytając byłem ciekawy co takim osobom jak ja radzi 520m.n.p.m.

 

Właśnie desperacja a nie miłość. Nie będę nikomu nic radzić bo nie jestem specjalistą od związków, uważam tylko, że związkiem nie powinno się leczyć swojej samotności bo wcześniej czy później ona znowu dojdzie do głosu i będziemy samotni w związku, najpierw trzeba nauczyć się żyć samemu, pokochać całym sercem tę osobę z którą spędza się 24 godziny na dobę - siebie, wtedy nie będziemy potrzebować żeby ktoś bez przerwy nam udowadniał słowami i czynami, że nas kocha, nie będziemy musieli dziewczyną czy chłopakiem leczyć swoich kompleksów i nawet jeśli minie uczucie zakochania i pojawi się znudzenie to i tak będziemy się czuli kochani, bo jak ktoś nie potrafi pokochać sam siebie to nigdy nie poczuje się kochany przez dziewczynę czy chłopaka choćby stanęli na głowie żeby nam to udowodnić. Takie moje skromne zdanie.

Exactly.

Wciąż jednak dużo ludzi łudzi się że 2 strona magicznie rozwiąże wszystkie ich problemy wewnętrzne czy zewnętrzne,nagle jebnie magiczna różdżka i żyli długo i szczęśliwe .

Nie ważnym jest że potem samoocena (choojowa) lęk przed porzuceniem który może zmienić się w yebniętą zazdrość/próbę kontroli,brak zrozumienia naszych "jazd" albo włożenie za dużej ilości emocji czy raczej poczucia własnej wartości i poczucia szczęścia.

Ewentualnie może doprowadzić do jeszcze większego rozyebu czy całkowitego posypania się..

Ale nie,część i tak będzie masochistycznie szukać,poświęcać się i szukać zaginionej arki w innych.

Powodzenia

Kappa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przepraszam. Czyli osoba, która nie akceptuje siebie, nie potrafi być szczęśliwa sama, nie może też tego szczęścia szukać w drugiej osobie? Co w przypadku, kiedy ta druga osoba będzie jedyną motywacją do zmian własnych?

Najłatwiej powtarzać w kółko: zaakceptuj siebie. I jak to ujął mod:

jebnie magiczna różczka i żyli długo i szczęśliwie

...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Exactly.

Wciąż jednak dużo ludzi łudzi się że 2 strona magicznie rozwiąże wszystkie ich problemy wewnętrzne czy zewnętrzne,nagle jebnie magiczna różdżka i żyli długo i szczęśliwe .

Kappa.

 

Zdaję sobie sprawę z tego, że druga połówka nie rozwiąże nagle moich problemów. Ale jak niby pozbyć się wiary w to, że jednak tak się stanie? Nie licząc babć i koleżanek mamy rzucających tradycyjnym "ale z ciebie przystojniak wyrósł, pewnie się panny za tobą oganiają", to od kobiet w moim wieku usłyszałem tylko, że jestem pizdą i cipą. No i resztę wyrazów o podobnym znaczeniu. W różnych kombinacjach. A no i jeszcze, że jestem dobry z matmy jeśli już mam być szczery :)

Nie akceptuję siebie. Ani tego jaki jestem w środku ani na zewnątrz. Wiara w siebie nie pojawi się znikąd. Nie zacznę nagle, na przekór wszystkiemu dookoła, myśleć, że "ku##a fajny ze mnie facet". Potrzebuję kogoś kto spojrzy mi w oczy i powie, że jestem kimś wartościowym.

Mam nadzieję, że nie wychodzę na ignoranta.....

Powodzenia

Dzięki :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tristezza, umiem i jeżeli zdarzy się kiedyś taki cud i pojawi się w moim popapranym życiu jakaś kobieta to ja wejdę w związek nie mając o tym najmniejszego pojęcia.....na tym polega desperacja :)

 

Pytając byłem ciekawy co takim osobom jak ja radzi 520m.n.p.m.

 

Właśnie desperacja a nie miłość. Nie będę nikomu nic radzić bo nie jestem specjalistą od związków, uważam tylko, że związkiem nie powinno się leczyć swojej samotności bo wcześniej czy później ona znowu dojdzie do głosu i będziemy samotni w związku, najpierw trzeba nauczyć się żyć samemu, pokochać całym sercem tę osobę z którą spędza się 24 godziny na dobę - siebie, wtedy nie będziemy potrzebować żeby ktoś bez przerwy nam udowadniał słowami i czynami, że nas kocha, nie będziemy musieli dziewczyną czy chłopakiem leczyć swoich kompleksów i nawet jeśli minie uczucie zakochania i pojawi się znudzenie to i tak będziemy się czuli kochani, bo jak ktoś nie potrafi pokochać sam siebie to nigdy nie poczuje się kochany przez dziewczynę czy chłopaka choćby stanęli na głowie żeby nam to udowodnić. Takie moje skromne zdanie.

Exactly.

Wciąż jednak dużo ludzi łudzi się że 2 strona magicznie rozwiąże wszystkie ich problemy wewnętrzne czy zewnętrzne,nagle jebnie magiczna różdżka i żyli długo i szczęśliwe .

Nie ważnym jest że potem samoocena (choojowa) lęk przed porzuceniem który może zmienić się w yebniętą zazdrość/próbę kontroli,brak zrozumienia naszych "jazd" albo włożenie za dużej ilości emocji czy raczej poczucia własnej wartości i poczucia szczęścia.

Ewentualnie może doprowadzić do jeszcze większego rozyebu czy całkowitego posypania się..

Ale nie,część i tak będzie masochistycznie szukać,poświęcać się i szukać zaginionej arki w innych.

Powodzenia

Kappa.

THIS

sie podpisuje pod tym i dodam ze majac zaprogramowane toksyczne schematy nie stworzy sie zdrowego zwiazku bo wlasnie mozna sie uwiesic na drugiej osobie dlatego by tego uniknac wpierw trza posprzatac pod kopula

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przepraszam. Czyli osoba, która nie akceptuje siebie, nie potrafi być szczęśliwa sama, nie może też tego szczęścia szukać w drugiej osobie? Co w przypadku, kiedy ta druga osoba będzie jedyną motywacją do zmian własnych?

Najłatwiej powtarzać w kółko: zaakceptuj siebie. I jak to ujął mod:

jebnie magiczna różczka i żyli długo i szczęśliwie

...

 

Odpowiedź na pytanie drugie: W przypadku, kiedy ta druga osoba będzie jedyną motywacją do zmiany tej pierwszej, to wtedy ta druga osoba nie będzie kochana tylko UŻYWANA i teraz: mamy wolność i ja uważam, że używanie człowieka w tym celu jest niemoralne, złe i ta druga osoba na to nie zasługuje, zwykłe pasożytowanie.

Słownik Języka Polskiego

używanie, używać

1. posługiwać się czymś; użytkować;

2. wyręczać się kimś, korzystać z czyichś usług;

3. brać coś jako lekarstwo, używkę, przyprawę itp.;

4. korzystać z czegoś przyjemnego; bawić się; hulać

Odpowiedź na pytanie pierwsze: Osoba, która nie akceptuje siebie, nie potrafi być szczęśliwa sama, nie znajdzie szczęścia w drugiej osobie, bo jak go znajdzie skoro sama nie wie co to jest akceptacja i bycie szczęśliwym? Wcześniej czy później zacznie dostrzegać wady tej drugiej osoby i jej je wypominać lub porównywać się z tą drugą niby "kochaną" osobą, może też dojść do wniosku, że albo nie zasługuje na tą drugą osobę albo ta druga osoba nie zasługuje na niego. A co jeśli ta druga osoba zdecyduje się odejść? Co się stanie z akceptacją i szczęściem? Odpowiedź: odejdzie razem z tą osobą. I co potem? Lepiej budować poczucie własnej wartości, akceptacji i szczęście w sobie a nie na kimś lub na czymś, wtedy nam tego nikt nigdy nie odbierze, a sami będziemy wstanie dużo z siebie dać szczęścia i akceptacji innym i wcale nam nie będzie przeszkadzało, że coś komuś dajemy bezinteresownie i nie będziemy się bać, że ta osoba to zabierze i odejdzie, pozwolimy jej odejść jeśli będzie chciała, wtedy to się będzie nazywać miłość.

Akceptacja siebie to nie "jebnięcie magiczną różczką" to ciężka praca nad sobą i teraz: mamy wolność i ja uważam, że lepsza ciężka, długa praca z porażkami nad sobą, niż droga na skróty czyli rzucić się w ramiona niby "kochanej" osoby i liczyć na to, że to uczucie nigdy nie minie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie akceptuję siebie. Ani tego jaki jestem w środku ani na zewnątrz.

A wiesz chociaż jaki jesteś w środku i na zewnątrz? Potrafisz zdefiniować to co ci się w tobie nie podoba? Dużo znam osób, które nie akceptują siebie ale tak naprawdę nie wiedzą co z nimi jest nie tak.

 

Wiara w siebie nie pojawi się znikąd. Nie zacznę nagle, na przekór wszystkiemu dookoła, myśleć, że "ku##a fajny ze mnie facet". Potrzebuję kogoś kto spojrzy mi w oczy i powie, że jestem kimś wartościowym.

Masz lustro?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

520m.n.p.m. kurde no........napisałeś masę mądrych rzeczy i ta część mojego mózgu do której uciekła inteligencja to widzi, docenia i popiera. Zła strona medalu jest taka, że mam też tę drugą małą część mózgu która jest ślepa na wszystkie argumenty choćby nie wiem co za nimi stało i domaga się natychmiastowej poprawy w moim życiu. Innymi słowy jestem trochę rozdarty ;p

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A wiesz chociaż jaki jesteś w środku i na zewnątrz? Potrafisz zdefiniować to co ci się w tobie nie podoba? Dużo znam osób, które nie akceptują siebie ale tak naprawdę nie wiedzą co z nimi jest nie tak.

Widzę jaki jestem na zewnątrz i potrafię wymienić rzeczy, które mi się nie podobają. Widzę jaki jestem w środku i też potrafię wymienić to co mi się nie podoba, chociaż tu jest już trudniej bo potrafię też sobie wytłumaczyć dlaczego się zachowuje tak a nie tak.

 

Masz lustro?

Tak, i nie lubię w nie patrzeć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Innymi słowy jestem trochę rozdarty ;p

 

Taka banalna historyjka, którą pewnie znasz:

"Pewien Indianin Cherokee nauczał swoje wnuki. Powiedział im tak:

- Wewnątrz mnie odbywa się walka. To straszna walka. Walczą dwa wilki: jeden reprezentuje strach, złość, zazdrość, smutek, żal, chciwość, arogancję, użalanie się nad sobą, poczucie winy, urazę, poczucie niższości, kłamstwa, fałszywą dumę, poczucie wyższości i ego. Drugi to radość, pokój, miłość, nadzieja, chęć zrozumienia, hojność, prawda, współczucie i wiara.

Dzieci myślały o tym przez chwilę, po czym jedno z nich zapytało:

- Który wilk wygra?

- Ten, którego karmię - odpowiedział stary Indianin."

 

Decyzja należy do ciebie Bobby6

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Masz lustro?

Tak, i nie lubię w nie patrzeć.

 

To spróbuj się przełamać, spojrzeć w oczy temu facetowi, który tam jest i powiedzieć mu, że pomimo tego że jest taki, smaki i owaki to fajny z niego facet i że go kochasz. Nawet nie wiesz jakie to trudne, tzn. powiedzenie sobie: "Bobby6 (czy jak tam masz na imię) KOCHAM CIĘ", mnie to zajęło trochę czasu liczony w tygodniach, a potem się popłakałam. Spróbuj, nic nie tracisz :D

Lecę, przemyśl to

dobranoc ... wszystkim

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pagórku, mogę tak do Ciebie mówić?

Jedyną osobą mogącą znotywotywować mnie do zmian będzie ktoś na kim mi będzie cholernie zależało. Opcja 1. skuteczniejsza, zaczynam od siebie, powoli budując jakąkolwiek motywację. Mozolna praca nad sobą, z czego nawiasem mówiąc korzystam (psychoterapia). Opcja druga, bardzo zależy mi na drugiej osobie. Jak to ujęłaś używanej. Wytłumacz mi proszę, dlaczego wykorzystanie własnego silnego uczucia do kogoś w celu zmiany siebie jest niemoralne? Zwłaszcza, jeśli w żadnym wypadku tego kogoś nie krzywdzę? Zapytałaś, co w przypadku, gdy ta osoba zechce odejść. Co ma być? Nie jestem despotą. Szanuję wolniść drugiego człowieka i wiem, że nie mam prawa nikomu nakazywać ze sobą być. Owszem, pojawi się smutek, prawdopodobnie rezygnacja. Nie zamierzam jednak rezygnować z terapii...

Piszesz, że bez samoakceptacji nie można być szczęśliwym. Owszem. Nie zgodzę się jednak z Tobą, że nie można odnaleźć szczęścia w kimś innym. Piszę w tej chwili z pewną dziewczyną. Na samym początku ustaliliśmy, że jest to na zasadzie przyjaźni i niczego więcej, ergo o związku nie ma mowy. Też ma spore problemy. Daję jej wsparcie, możliwość wysłuchania jej, pomoc w granicach swoich możliwości. I na ten moment są to jedyne sytuacje, które sprawiają mi radość. Krótkotrwałą, ale jednak radość. I teraz pytanie. Czy to wg Ciebie jest niemoralne? Jeśli ta sytuacja zmptywowałaby mnie do zmian to też byłaby niemoralna?

 

Powtórzę. Zgadzam się z Tobą, że najlepiej jest zmienić własne przekonania, swoje podejście.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pagórku, mogę tak do Ciebie mówić?

Jedyną osobą mogącą znotywotywować mnie do zmian będzie ktoś na kim mi będzie cholernie zależało. Opcja 1. skuteczniejsza, zaczynam od siebie, powoli budując jakąkolwiek motywację. Mozolna praca nad sobą, z czego nawiasem mówiąc korzystam (psychoterapia). Opcja druga, bardzo zależy mi na drugiej osobie. Jak to ujęłaś używanej. Wytłumacz mi proszę, dlaczego wykorzystanie własnego silnego uczucia do kogoś w celu zmiany siebie jest niemoralne? Zwłaszcza, jeśli w żadnym wypadku tego kogoś nie krzywdzę? Zapytałaś, co w przypadku, gdy ta osoba zechce odejść. Co ma być? Nie jestem despotą. Szanuję wolniść drugiego człowieka i wiem, że nie mam prawa nikomu nakazywać ze sobą być. Owszem, pojawi się smutek, prawdopodobnie rezygnacja. Nie zamierzam jednak rezygnować z terapii...

Piszesz, że bez samoakceptacji nie można być szczęśliwym. Owszem. Nie zgodzę się jednak z Tobą, że nie można odnaleźć szczęścia w kimś innym. Piszę w tej chwili z pewną dziewczyną. Na samym początku ustaliliśmy, że jest to na zasadzie przyjaźni i niczego więcej, ergo o związku nie ma mowy. Też ma spore problemy. Daję jej wsparcie, możliwość wysłuchania jej, pomoc w granicach swoich możliwości. I na ten moment są to jedyne sytuacje, które sprawiają mi radość. Krótkotrwałą, ale jednak radość. I teraz pytanie. Czy to wg Ciebie jest niemoralne? Jeśli ta sytuacja zmptywowałaby mnie do zmian to też byłaby niemoralna?

 

Powtórzę. Zgadzam się z Tobą, że najlepiej jest zmienić własne przekonania, swoje podejście.

Wydaje mi się, że jeśli się na niej nie "uwieszasz", a nawiązujesz bliską emocjonalnie relację (nie ważne czy przyjaźń czy coś więcej), to znaczy, że być może psychoterapia działa i zdrowiejesz :) z umiejętnością budowania związków i samoakceptacją nie tak że albo jest albo jej nie ma...każdy ma ją w mniejszym lub większym stopniu. I uwazam że związki międzyludzkie są niezbędne do tego żeby naprawdę "wyzdrowieć". Nie da się wyjść z totalnego bagna psychicznego, gdzie unika się dobrych związków lub nie potrafi się ich tworzyć, nie budując poprawnych związków. Pierwszy ma być teoretycznie z terapeutą ale pojawienie się poprawnych związków w życiu jest moim zdaniem oznaką, że jest z nami lepiej (o ile znowu nie spieszymy się z rozwojem wydarzen, a związek jest naprawdę zdrowy).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Narkotyki w ciągu 20 lat nie zabiły mnie.

Ale to właśnie samotność będzie powodem mojej śmierci, to nieuniknione.

Cofam się w rozwoju psychospołecznym, coraz bardziej się alienuję,

coraz bardziej się ludzi boję.

 

Jest tu ktoś z Warszawy ? Niech poda GG lub cokolwiek.

Bo muszę zacząć jakiekolwiek nowe znajomości, moja psychika domaga się

ludzi, jakiegokolwiek kontaktu NIEinternetowego (na początku tylko przez net).

 

GG: 2048838

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Samotność jednak szybko może "transformować" się w desperacje,jeśli sprzyjają temu wcześniej wspomniane przeze mnie bzdury,to niestety - z osoby która np napotykała dużo toksyków,sama może w "toksyka" się zmienić.

Balansowanie na granicy poczucia własnej wartości i mixowanie innych z tym w czasie gdy pracuje się nad samoakceptacją jest ryzykowną rzeczą i trzeba się pilnować i uważać jak Macierewicz na mównicy sejmowej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×