Skocz do zawartości
Nerwica.com

Depresja objawy


richi

Rekomendowane odpowiedzi

muffinka25, Czesc, pierwsza osoba z swietokrzyskiego na forum ktora widze:)

To o czym mowisz to prawdopodobnie zaburzenie rytmy serca, takie ,, przekozlowanie'' ,,wyjscie z fazy'' Powstaje to poprzez dodatkowe skurcze. Mozna dostac tego od pica kawy i wypłukania mineralow, ale my dostajemy to z nerwow. To samo napedzajace sie, jak sie na tym skupisz to prawdopodobnie tego dostaniesz. Organizm w czasie takiego lęku jest tak jakby przygotowany do zagrozenia, do ,,ataku'' wiec podejmuje dzialania: przyspiesza puls, tworza sie sciski, napiecia, slina inaczej sie wydziela, lek i tak dalej. To sprawa nerwowa ale warto tez odwiedzic kardiologa jak sie jest w pewnym wieku. Ja biore na to betabloker i mam spokoj, choc mi wyszlo nadcisnienie, ale glownie z nerwow kiedys tak mialem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mogę się na niczym skupić, na zajęciach tylko siedzę i odliczam minuty do końca. Nie jestem w stanie napisać żadnego wypracowania, po prostu gapię się w pustą kartkę i mam taką samą pustkę w głowie. Jeszcze niedawno potrafiłam się zmusić do napisania czegokolwiek, zwłaszcza że od tego zależy zaliczenie na studiach, ale teraz po prostu nie mogę. Czuję się taka głupia, chociaż wiem, że nie jestem, albo raczej kiedyś nie byłam. Piątkowa uczennica, a teraz jak wykładowca się o coś pyta to mój mózg odmawia posłuszeństwa...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej wszystkim!

Od wielu miesięcy dokuczało mi bardzo silne osłabienie. Zdiagnozowano wtedy chorobę Hashimoto. Na studiach wzięłam urlop dziekański, właściwie wyłączyłam się z życia. Minęły 3-4 miesiące, poziom hormonów doszedł do normy dzięki braniu Euthyroxu. A ja ciągle źle się czułam. Wykonałam wiele badań, nic nie stwierdzono, więc w końcu wysłąno mnie do psychiatry. Lekami SSRI leczę się od 3 lat i myślałam że żaden objaw depresji nie jest mi obcy.... A tu jednak od dwóch lekarzy padła diagnoza: depresja. Chciałam was zapytać, czy wy też doświadczaliście skrajnego fizycznego wyczerpania przy depresji?

Mogłabym cały czas spać i płakać. Gdy rano dzwoni budzik i próbuję wstać, przewracam się. Ciągle jestem na urlopie dziekańskim. Zwykłe zrobienie zakupów to wielkie wyzwanie. Nie mam objawów typu kołatanie serca, duszności. "Tylko" wyczerpanie no i brak apetytu. Aż mi ciężko uwierzyć, że za to wszystko odpowiedzialna jest depresja.

Obecnie biorę lamotryginę i escitalopram. Niedługo mam wizytę u jeszcze jednego lekarza w celu potwierdzenia diagnozy.

Proszę, powiedzcie co sądzicie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Stefanos, wiem jedno: człowiek w depresji nie podejmuje dobrych decyzji, a także nawet jak podejmie obiektywnie dobre, to nie ma siły ich realizować, więc w sumie dla niego i jego bliskich nie są to dobre decyzje. Zastanów się, czy dasz radę z tym domem. Omów to z żoną, przyjacielem, psychologiem. Posłuchaj, co o tym sądzi psycholog. Nie wiem, ile masz lat, ale jeśli możesz jeszcze poczekać z tą poważna zmianą w życiu, to poczekaj. U mnie wszystko zawaliło się po zakupie domu. Byłam w depresji, ale o tym nie wiedziałam. Miałam wiele ciągnących się spraw w życiu i w psychice, potem doszła trauma półtora roku umierania bliskiej osoby, moja operacja, trudne sprawy rodzinne... I w tym wszystkim, nie będąc w pełni świadoma, w jakim jestem stanie, podęłam decyzję, która w skutkach o mało mnie nie zabiła: kupiliśmy dom. Wszystko, co zawaliło się w mojej psychice niemal w ciągu kilku dni w tamtym czasie, ciągnie się do dziś, zmieniając tylko odcienie i nasilenie. Podejrzewam, ba, jestem pewna, że już nigdy nie wrócę do dawnej siebie. Gdybym wtedy wiedziała to, co wiem dziś, na pewno nie podejmowałabym decyzji o domu, przeprowadzce, zmianie czegokolwiek w życiu. Podjęłabym decyzję o terapii, o znalezieniu sobie czegoś, co sprawi mi przyjemność, jakiejś pasji, jakimś hobby, czymś co mnie zrelaksuje, o odepchnięciu od siebie wszystkich trudnych i poważnych rzeczy. Wzięłabym psa ze schroniska i chodziła z nim na spacery... I nie podejmowałabym żadnych, absolutnie żadnych poważnych decyzji. I nie próbowałabym uchronić dziecka przed złymi decyzjami kosztem własnych nerwów. I odeszłabym ze związku, który jest trudny i mnie ciągnie w dół. I powiedziałabym rodzicom, żeby przestali mnie wreszcie nękać i za wiele ode mnie oczekiwać. Ale to ja. Dziś jestem, gdzie jestem, i mimo tych wszystkich błędów nie poddaję się! Walczę sama ze sobą i z innymi o siebie. Brzmi to idiotycznie, ale tak właśnie określiłabym moją nerwico-depresję:

SAMOTNA I PRZERAŻAJĄCA WALKA ZE SOBĄ O SIEBIE.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem tu nowa, zarejestrowałam się, bo dzieje się ze mną coś dziwnego i nie wiem czy to objawy depresji? jak myślicie? z góry dzięki za odp. Moje objawy: chodzę wściekła, ciągle podminowana, krzyczę z byle powodu, obżeram się, choć właściwie nie czuję smaku ani głodu, ale to objadanie się to reakcja na stres, ma go niby zagłuszać, ale nie zagłusza. Nie potrafię się cieszyć, choć mam czym Zapominam co działo się wczoraj, a co dopiero tydzień temu Nawet ważne emocjonalnie i pozytywne wydarzenia, które miały miejsce dopiero co, umykają mi Nie potrafię się skupić, nosi mnie Zawsze bardzo lubiłam czytać, teraz nie rozumiem co czytam albo bardzo mnie to męczy łatwo wybucham płaczem Nie potrafię współczuć, słuchać z uwagą, choć byłam dotąd raczej empatyczną osobą Nie mogę spać, choć jestem stale zmęczona, a jak już zasnę to źle śpię Dawniej reagowałam na stres perfekcjonizmem - latałam po domu ze szmatą, a teraz dom zarasta brudem a ja już tego nie widzę Widzę za to jaka jestem brzydka i gruba, ale i tak nic z tym nie robię, chodzę nieuczesana, nawet myć mi się nie chce regularnie. Czy to może być depresja?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Marysia depresja ma różne oblicza, ale jeśli nie robiłaś dawno badań to radzilabym najpierw zrobić TSH, czyli poziom hormonów tarczycy, i choćby żelazo, potas. A najlepiej zapytać lekarza pierwszego kontaktu co jeszcze powinnaś zbadać. Dopiero jak badania wyjdą ok, to szukałabym odpowiedzi na te objawy w psychice. Hormony tarczycy mogą wpływać na podenerwowanie, objadanie się i złą przemianę materii, na jej spowolnienie, co powoduje szybkie tycie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem tu nowa, zarejestrowałam się, bo dzieje się ze mną coś dziwnego i nie wiem czy to objawy depresji? jak myślicie? z góry dzięki za odp. Moje objawy: chodzę wściekła, ciągle podminowana, krzyczę z byle powodu, obżeram się, choć właściwie nie czuję smaku ani głodu, ale to objadanie się to reakcja na stres, ma go niby zagłuszać, ale nie zagłusza. Nie potrafię się cieszyć, choć mam czym Zapominam co działo się wczoraj, a co dopiero tydzień temu Nawet ważne emocjonalnie i pozytywne wydarzenia, które miały miejsce dopiero co, umykają mi Nie potrafię się skupić, nosi mnie Zawsze bardzo lubiłam czytać, teraz nie rozumiem co czytam albo bardzo mnie to męczy łatwo wybucham płaczem Nie potrafię współczuć, słuchać z uwagą, choć byłam dotąd raczej empatyczną osobą Nie mogę spać, choć jestem stale zmęczona, a jak już zasnę to źle śpię Dawniej reagowałam na stres perfekcjonizmem - latałam po domu ze szmatą, a teraz dom zarasta brudem a ja już tego nie widzę Widzę za to jaka jestem brzydka i gruba, ale i tak nic z tym nie robię, chodzę nieuczesana, nawet myć mi się nie chce regularnie. Czy to może być depresja?

Pewnie, że może być depresja. Początek. Pójdź do specjalisty i wyjaw swe problemy, spostrzeżenia, obawy. Problem (a raczej jest) niezdiagnozowany, nieleczony będzie narastał. To nic nie kosztuje, a rezultaty tegoż pewnie będą dla Ciebie nieocenione. Trzymaj się cieplutko i nie poddaj się dolinie, póki możesz. Działaj.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich, jestem 21-letnim nowym uzytkownikiem Waszej spolecznosci. Przegladalem juz od dawna to forum i ja chcialbym cos napisac... od niedawna czuje brak checi, motywacji do dzialania na codzien... chodze do pracy... do kolejnej szkoly chce pojsc w nastepnym roku... ale cos mnie gnebi od srodka, tak czuje. Czuje, ze nie jestem tym samym chlopakiem, ktory byl pol roku temu... nie wiem czy mozna nazwac to depresją... jak sadzicie? Brak motywacji, czesty brak apetytu, codzienna chec do alkoholu (aczkolwiek umiem robic przerwy), papierosy momentami się pojawiają w zyciu... zaczelo sie wszystko po roztaniu z moją dziewczyną... potem liczne, małe problemy rodzinne i nietylko... wszystko jakby zaczelo narastac, a dzis na prawde nie wiem co jest. Potrafilem w wolne dni wstac rano, ogarnac sie, ruszyc w miasto, zakupy etc... dzis jest inaczej... wstaje z mysla "znow ten cholerny dzien". Niby mam prace, kilku bliskich znajomych, kilka blizszych kolezanek... mieszkam sam... niby wydaje sie ze powinienem byc mega szczesliwy, wiem ze z zwiazkami jest dzis ciezko... jakos to sobie tlumacze, ze moze to nie czas na powazny zwiazek... w sumie po roztaniu z nią nie mam checi do podjecia zwiazku... sam nie wiem co mi jest. Najgorzej jest to, ze mam czesto wieczorami straszne doły... które biorą się sam nie wiem skąd... oby się moj stan poprawił... dobrze, ze mysli samobojczych nie mam. Znajomi mają mnie za dosc pogodną osobę pozytywną... ale ja to chyba ukrywam przed nimi swoim usmiechem...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hej, baaaardzo długo mnie tu nie było. Wydawało mi się że już wyszłam na prostą ze swoimi schizami.Przez parę miesięcy nie myślałam o problemach , o umieraniu,o chorobach i nie wsłuchiwałam się w swoje ciało. W moim życiu pojawił się wreszcie mężczyzna,jesteśmy ze sobą parę miesięcy. Od zeszłego roku schudłam 19kg,rozważniej jem,maszeruje zkijami.Tydzień temu doświadczyłam dziwnego uczucia w klatce piersiowej.Zanim je dokładnie opiszę powiem że pierwszy raz zdarzyło się to w tym roku chyba w maju tak samo z siebie kiedy szykowałam obiad w domu, kilka razy zdarzyło mi się to również w czasie gdy brałam Trittico CR 75mg. To uczucie opisuję jako zapulsowanie w klatce piersiowej w mostku,porównywalne do uderzenia adrenaliny. Jest to albo jednorazowe uderzenie na dobę albo kilka razy w ciągu dnia niezależnie od tego czy odpoczywam czy coś robię.Sama nie wiem co to ma oznaczać i czy coś mi grozi.Nie mogę myśleć o niczym innym,boje się tego bo to strasznie paskudne i nieprzyjemne uczucie. Nie towarzyszą mi wtedy dodatkowe dolegliwości,ot tak zapulsuje i przestanie. Obecnie nie biorę żadnych leków na cokolwiek.Nakręcam się wtedy ze pewnie zaraz mnie ściśnie i po mnie.Dziś też mi się zdarzyło to czuć podczas spaceru z kijkami.Ogólnie mam poczucie, że depresja z lękiem wraca . Od dłuższego czasu budzę się rano jakby cała rozedrgana i pierwsza myśl to - czy to serce mi tak telepie czy tylko nerwy. Ostatnio bolała mnie głowa i mocno waliło mi serce i już byłam pewna ze umrę. Znowu się łapę na tym, że przyglądam sie swoim żyłom czy krew płynie w dwóch nadgarstkach tako samo.Przykładam rękę do szyi by sprawdzić czy mam tętno jakiekolwiek.Dziś jak szłam na kijkach wydawało mi się że przestanę oddychać i łapałam tlen jak ryba. Żenujące,wiem ;) W domu nikt nic nie wie,tzn tylko siostra mówi ze też tak czasem ma i że przesadzam bo ona się nie przejmuje. Nie jest mi słabo duszno nic mnie nie boli ale to cholerne dziwne uczucie...Czy ktoś tak ma z Was ????

Koleżanko! To bardzo niepokojące objawy. Żenujące? Chorobom serca tego typu "wrażenia" odjeżdzania, umierania wręcz, czy niepokoju o życie, rozbicia są jak najbardziej naturalne. Co nie znaczy, że masz pisać czymprędzej testament :) Udaj się zwyczajnie do lekarza rodzinnego na EKG, gdzie pewnie badanie wykaże przy okazji kosmiczne ciśnienie i standardowe leki pójdą. Idź, nie zwlekaj. Na moje oko początek nerwicy serca. Oszczędzaj się teraz. Będzie dobrze. To nic takiego!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam, nie mam pojęcia czy pisze w dobrym wątku. Mam 23 lata, od dwóch lat mam objawy jakie opisujecie. Zaczęło się to od tego gdy mój partner zaczął zwracać większą uwagę na inne kobiety. Samo to jak w moim towarzystwie na nie patrzył, a pewnego razu wymsknelo mu się, ze jestem przeciętna na tle innych polek. Moje poczucie wartości spadło do minimum. Mieliśmy jeszcze wiele perypeti które wpłynęło na to jak o sobie myślę. 2dni temu mnie zostawił bo dowiedział się, ze wymienialam korespondencję w mężczyzna któremu się po prostu spodobałam. Wielokrotnie przechodziły mi przez głowę myśli, ze chciałabym się więcej nie obudzic. Zwłaszcza teraz gdy jestem sama. On znowu chce być ze mną, bawi się mną jak zabawka, zostawia i wraca. Drożdży czytelnicy doradzcie mi jak zebrać się w całość i pokonać strach przed psychiatrą, wiem ze tylko lekarz może mi pomóc bo trwa to długo a teraz jest jeszcze gorzej . dziękuje za odpowiedz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Depresja - toksyczna psychologia i psychiatria

 

Złamane serce, śmierć bliskiej osoby czy też utrata pracy mogą spowodować, że w naszym życiu pojawi się smutek, żal, rozpacz, cierpienie... Czyli uczucia, które od samego początku naturalnie towarzyszą człowiekowi na jego drodze życia.

 

 

 

Wiosną tego roku pojawiła się na polskim rynku wydawniczym książka autorstwa Jarosława Stukana, psychologa, psychoterapeuty, pt.: „Toksyczna psychologia i psychiatria. Depresja a samobójstwo”.„Toksyczna psychologia i psychiatria. Depresja a samobójstwo”.

W tej w miarę przystępnie dla przeciętnego czytelnika napisanej pracy autor udowadnia, iż depresja nie istnieje w ogólnie przyjętym kontekście, a jest jedynie ekonomicznym oszustwem, natomiast tzw. antydepresanty trzeciej generacji nie mogą być określane terminem „leków na depresję”.

 

Według Stukana, to właśnie procedury rzekomego leczenia rzekomymi antydepresantami pośrednio i/lub bezpośrednio odpowiedzialne są za wzrost samobójstw na świecie. Według autora należy więc zakładać, że „obserwowany i przewidywany wzrost zaburzeń depresyjnych oraz wzrost liczby samobójstw, to problemy wytworzone przez przemysł farmaceutyczny i jest on całkowicie odpowiedzialny za śmierć dziesiątek tysięcy ludzi na przestrzeni ostatnich lat.”

 

Jasne i ostre słowa, przez co książka porusza czytelnika do myślenia i spojrzenia na temat tzw. depresji nie przez pryzmat choroby biologicznej, jak cały czas sugeruje swoimi hipotezami (przypuszczeniami) psychiatria, a pod kątem błyskawicznie wokół niej kwitnącego biznesu farmakologicznego. Stukan w prosty sposób udowadnia, że wprowadzenie do obowiązującej klasyfikacji chorób (ICD-10) takich diagnoz, jak „depresja lekka” i „depresja umiarkowana” zupełnie pozbawiły nas, ludzi, „prawa do cierpienia” i każde tego rodzaju naturalne „zachwianie” (spowodowane np. śmiercią bliskiego, rozstaniem z ukochaną osobą, czy utratą pracy i związanym z tym lękiem o przyszłość) definiowane jest jako „choroba” i natychmiast „leczone chemią” Cóż za paradoks?! Nie dość, że doznajemy załamania spowodowanego życiowym zbiegiem okoliczności, to w gabinecie u „Pana Doktora” dowiadujemy się, że jesteśmy... „chorzy psychicznie”...

 

Pomimo, iż w paru poglądach mam odmienne zdanie od autora (szczególnie jeśli chodzi o spojrzenie na samą psychiatrię i jej „profesjonalność”, książkę tę uważam za pozycję godną polecenia szczególnie dla tych, którzy borykają się ze smutkiem i jeszcze nie trafili do gabinetu psychiatrycznego. Dlatego pokusiłem się o krótką rozmowę z Jarosławem Stukanem

 

- Jarku, powiedz, jak doszło do tego, że w końcu ktoś odważny „wyłamał się” z kręgu specjalistów, z bądź co bądź skostniałych struktur, panujących wciąż w polskiej psychiatrii i psychologii?

 

- Początkowo byłem tak samo otumaniony wiedzą wyniesioną ze studiów i wielu szkoleń po studiach, jak każdy polski psychiatra, czy psycholog. Oczywiście mówię o rozumieniu zdrowia kontra choroby, bo psychiatra względem psychologa ma skrajnie odmienną wiedzę o życiu emocjonalnym człowieka – żeby nie powiedzieć, że jej nie ma (mówię o wykształceniu, a nie np. jego osobistym uzupełnianiu).

 

Jakieś 5 lat pracowałem z dziećmi, lecz nie w strukturach służby zdrowia, aż w końcu do niej trafiłem. Z dzisiejszej perspektywy, cztery lata pracy w kilku poradniach zdrowia psychicznego wystarczyły, by krytycznie spojrzeć na system leczenia „chorób” psychicznych i wszelkie, związane z tym problemy. Przyjmowałem dziesiątki pacjentów z różnymi dolegliwościami i stawiałem im diagnozy, często kierując do psychiatry. Wypełniałem procedury, jak należy. Aż w końcu ta rutyna przerodziła się w uważną obserwację. Być może wpłynęły na to moje osobiste doświadczenia, bo wówczas moje życie było bardzo trudne, pełne cierpienia. Kiedy więc do poradni zgłaszali się pacjenci, coraz częściej spoglądałem na nich jak na ludzi, którzy borykają się ze zwykłymi trudnościami życia codziennego lub ze swoją „niedoskonałością”, zwaną klinicznie „zaburzeniem osobowości”, ale któż jest doskonały?

 

To, co mówię, może wydać się dziwne każdemu psychologowi, który nie pracował w służbie zdrowia – bo każdy prawie, jeśli nie pracował klinicznie, widzi zawsze w pacjencie osobę, która potrzebuje pomocy, a nie chorego. Ano właśnie, „oni” jednak pewnych rzeczy nie muszą... Cóż ja takiego musiałem zrobić przyjmując matkę z dzieckiem, które wierci się w ławce i zdaniem nauczyciela ma rzekomo ADHD; co takiego musiałem zrobić, gdy mąż odszedł, gdy nic w życiu nie wychodzi, gdy się straciło pracę, gdy jest się smutnym bez powodu etc.? Pomijając wszelkie inne czynności (udzielenie pomocy psychologicznej – w tym psychoterapii), musiałem otworzyć klasyfikację zaburzeń i chorób psychicznych i postawić diagnozę. Za każdym razem, bo tak się robi. Inaczej nie może być. Tą nieszczęsną diagnozą była niestety zbyt często „depresja”. Niestety, bo to kwalifikowało tych ludzi, zupełnie zdrowych psychicznie, czyli bez żadnego uzasadnienia, do leczenia toksycznymi środkami zwanymi antydepresantami. Po co?, nie miałem pojęcia. I wtedy zacząłem, najzwyklej, myśleć – a to nie sprzyja rutynie. Kiedy na te fakty nałożyło się bardzo głębokie zainteresowanie samobójstwami (prowadziłem wiele lat pacjentów suicydalnych (zagrożonych samobójstwem – przyp.: A.S.) – szczególnie wielu z diagnozą „borderline”), nie miałem już żadnych wątpliwości, że ktoś mi zrobił pranie mózgu. Bodajże w najsubtelniejszej materii psychologii i psychiatrii, w depresji, znalazłem takie „dziury”, że nie dało się ich racjonalnie załatać. To wszystko doprowadziło do napisania książki.

 

Nie uważam więc, żebym z czegoś się „wyłamał”. Raczej powróciłem na „właściwą ścieżkę” – „prawdziwego” psychologa.

 

Jeśli można by powiedzieć, że jednak z czegokolwiek się „wyłamałem”, to wyłącznie z psychologii klinicznej, nie mówiąc już o takiej perwersji, jak neuropsychologia, którą również się zajmowałem. Te dziedziny wiedzy są dla mnie do dzisiaj bardzo ważne. Ale ich stan, kreowany przez leniwych i bezrefleksyjnych naukowców, pozostawia moim zdaniem wiele do życzenia, a też w zbyt dużym stopniu są one (i „oni”) zależne od patologicznej psychiatrii akademickiej. Patologicznej, bo nazywa naturalne stany umysłu człowieka „chorobą” i zaleca ich chemiczne „leczenie”.

 

- Z własnego doświadczenia wiem, iż wśród młodej kadry zdarzają się już dziś tacy, którzy negują obecny stan panujący w psychiatrii i psychologii. Wiem również, iż presja ze strony obecnego systemu, na jaką się przez to wystawiają, jest ogromna. Jak na Twoją książkę zareagowali koledzy po fachu?

 

- Psychiatrzy zareagowali: na konsylium.24.pl. czytałem np. o pomyśle wycofania książki ze sprzedaży, o tym, by mnie zwolnić z pracy itd. W służbie zdrowia z pewnością już pracy nie znajdę.

 

Psycholodzy nie zareagowali. Dwoje psychologów, których znam, początkowo „obraziło się” na mnie po przeczytaniu książki. Szczególnie dotknął ich fakt – źle zrozumieli – że jakoby atakuję psychologię. Nic bardziej mylnego. Książka w skrajny sposób podnosi status zawodowy każdego psychologa. Proszę sobie wyobrazić, że podobną pracę, jaką napisałem o depresji, można napisać o prawie każdym stanie emocjonalnym sklasyfikowanym w ICD-10, który tam nazwany jest zaburzeniem lub chorobą. Idzie za tym prosty fakt – psychiatra ze swoją apteczką w ogóle nie jest tu potrzebny, a bywa szkodliwy.

 

Nie znajduję żadnego uzasadnienia dla umieszczania w klasyfikacji zaburzeń i chorób psychicznych takich stanów, jak: trudności w czytaniu i pisaniu u dzieci, lęki separacyjne, nadpobudliwość psychoruchowa, przejadanie się, tzw. „zaburzenia osobowości”, i wielu innych. Nie są to ani zaburzenia psychiczne, ani choroby psychiczne. Są to elementy naszej kultury, która nie tylko jest pełna pięknych wytworów. Ma również swoją ciemną stronę. Przekaz, który niektórzy „chorzy” w sobie noszą jest tym elementem kultury, dziedzictwem otrzymanym od rodziców, którzy wpływali na jego kształt. Przyczynia się on do ich cierpienia, czasem do cierpienia innych, lecz żaden z tych stanów nie jest wrodzony.

 

Uważam jednak, że powinna istnieć klasyfikacja tych wszystkich stanów, która byłaby alternatywą dla psychiatrycznej. A skoro prawie wszystkie umieszczone w niej stany mają charakter emocjonalnej dysharmonii, to psycholodzy powinni ją opracować, chociażby po to, by ludzie nie przychodzili do gabinetów specjalistów tylko po to, by spytać czy są zdrowi, czy chorzy – osobiście miałem wiele takich przypadków. Co więcej, wszystkie stany dysharmonii emocjonalnej (czy utrwalonej, czy przemijającej) „leczy się” metodami pomocy psychologicznej (jedną z nich jest psychoterapia). Psychologia w omawianym kontekście jest pod każdym względem całkowicie niezależna od psychiatrii.

 

- Na rynku polskim Twoja demaskująca praktyki psychiatryczne (i psychologiczne) książka jest jedyna w swoim rodzaju, więc stanowi wyjątkową wartość. Do jakiego grona czytelników zamierzasz za jej pomocą dotrzeć i co zamierzasz im przekazać?

 

- Wiele osób wie o tych faktach lub intuicyjnie je rozumie, bo wcale nie są zdziwione tym, co piszę. Jeśli różnię się czymś od innych specjalistów, to wyłącznie odwagą mówienia o tym wprost. Przedstawię jednak krótko swój stosunek do tego, co napisałem.

 

W swoim przekonaniu, piszę o faktach i poruszam tematykę typową dla psychologa – jestem na swoim podwórku. Piszę bowiem o stanie naturalnym, jakim w moim przekonaniu jest ludzkie cierpienie. A że nie jest to choroba, powiedziałbym wręcz, że napisałem zwykłą książkę z zakresu swojej specjalności – należy jednak, przy tej okazji, zwrócić uwagę na to, jak absurdalnie brzmi przekonywanie o tym, że cierpienie ludzkie nie jest chorobą (wydaje się to takie oczywiste); tymczasem każdy psychiatra, wypowiadając się w mediach twierdzi, że jest to choroba – depresja - którą należy leczyć. Czy nie jest to absurdalne? I co więcej, czy ktokolwiek zastanawiał się nad tym, zanim dosadnie nie zwróciło mu się na to uwagi?

 

Wobec tego, nie czuję potrzeby przekonywania kogokolwiek o swojej racji, docierania do kogokolwiek. Uważam, że piszę o rzeczach oczywistych. Jeśli ktoś miałby tu kogoś przekonywać, to na pewno nie ja innych. Raczej psychiatria może przekonywać innych o tym, że cierpienie ludzkie to „choroba”, jak stale to robi. Być może wielu się z tym zgodzi. Ja jednak uznam, że psychiatria, przekładając to na jej reprezentantów, ma niepełny kontakt z rzeczywistością. Tyle na temat meritum książki.

 

Oczywiście, książka ma swoje „mroczne” tło. Żeby napisać o tym, że cierpienie to naturalny stan umysłu, musiałem zaprzeczyć tezie, jaką propaguje psychologia kliniczna i psychiatria, iż jest ono chorobą. Innej drogi nie było. Dodatkowo, w stosunku psychologii i psychiatrii do cierpienia – tzw. depresji - widzę wiele zagrożeń, o których może nie będę tu mówił. Jeśli miałbym odpowiedzieć na pytanie wprost, to chciałbym:

 

*by psychiatrze zadrżała ręka, zanim wypisze osobie cierpiącej leki i zamiast to zrobić, żeby poświęcił jej więcej czasu na rozmowę, taką ludzką,

*by psycholodzy na poważnie zajęli się problematyką normy i patologii względem rzekomych zaburzeń psychicznych. Właściwie jeśli uznać, że bez określenia normy nie można określić patologii, psychologia ma tu decydujące znaczenie. Nie mam wątpliwości, że do tej pory ta dziedzina wiedzy była zbyt bierna w tym względzie i dlatego jest współwinna obecnej sytuacji;

*w końcu chcę dotrzeć do pacjentów. Chciałbym, by cierpiący człowiek wiedział, że nie jest chory, co nie wyklucza profesjonalnej pomocy, którą niesiemy - w cierpieniu. Rewolucja w myśleniu już ma miejsce i już zachodzą bardzo poważne zmiany. Być może, w przyszłości, dojdzie też do tego, że o chorobach psychicznych mówić się przestanie, bo przecież chodzi tu o nic więcej, jak zwykłą uczciwość i zdrowy rozsądek.

 

Szansę dla książki widzę więc w przyszłości. Młode pokolenie, czytając ją dzisiaj, może z łatwością przyjąć jej treść. A później niejedna z tych osób pójdzie na studia medyczne, psychologiczne etc. Wielu z nich zostanie profesorami i może właśnie wtedy, jak nas już nie będzie, jeśli "wychowa się" na tej książce i jej podobnych, zacznie ją prezentować studentom. A to już będzie rewolucja w myśleniu.

 

- I ostatnie pytanie: jakie plany na przyszłość? Takich potrzebnych pozycji, jak Twoja książka powinno ukazywać się na polskim rynku księgarskim coraz więcej. Czy planujesz kolejne publikacje o podobnej tematyce i jeśli tak, to o czym będzie w nich mowa?

 

- Chciałbym, żeby podobne książki pojawiły się w Polsce. Nie znam jednak nikogo, kto by je w naszym kraju pisał - patrzył krytycznie na tzw. zaburzenia, czy chociażby system ich leczenia. Liczyć więc można tylko na to, że jakiś polski wydawca zdecyduje się w końcu na publikację prac chociażby Thomasa Szasza, czy Petera Breggina.

 

Odpowiadając na pytanie, książka o której rozmawiamy powstała tylko dlatego, że badając zjawisko samobójstwa, bardzo głęboko musiałem skupić się m.in. na stanie, który jest z nim powszechnie kojarzony – tj. na depresji. Początkowo więc nie miałem żadnej odmiennej wizji depresji od tej, którą prezentuje każdy psycholog i psychiatra. Jednak dzięki tym studiom i doświadczeniom w pracy, o czym już wspominałem, oraz zadawaniu sobie trudnych pytań doszedłem do wniosków, które częściowo opisuję w książce. A podstawowym i właściwie wyjściowym jej wątkiem, jest proste pytanie: „Czym różni się depresja od cierpienia?”

 

Podsumowując, o ile do niedawna uważałem samobójstwa za najważniejszy problem, którym powinienem się zajmować, to obecnie doszła do niego problematyka normy i patologii psychicznej. Zatem tak, będę jeszcze o tym pisał.

 

Nie nastąpi to od razu, bo wymaga dużego skupienia i poszerzania wiedzy. Myślę, że m.in. powstanie praca na temat psychologii cierpienia. Będzie to częściowo duchowa kontynuacja „Toksycznej psychologii i psychiatrii”, choć pozbawiona jakichkolwiek kontrowersyjnych wątków. Najkrócej mówiąc, będę w niej chciał rozwinąć tezę o tym, że cierpienie to naturalny stan umysłu, a nie choroba, i dokładniej to wyjaśnię.

 

Pomyślałem też o tym, by napisać kilka innych książek, podobnych do omawianej – każda miała być poświęcona określonemu „zaburzeniu psychicznemu” i wyjaśniać, że są to stany niepatologiczne. Z czasem jednak odstąpiłem od tego zamiaru. Jeśli powstanie książka podobna do „Toksycznej psychologii i psychiatrii”, to zdecydowanie będzie ona poświęcona wszystkim stanom umysłu, które psychiatria i psychologia kliniczna nazywają zaburzeniem lub chorobą, z czym zgodzić się nie można. Właściwie więc byłaby to nowa - psychologiczna - klasyfikacja, w której te same stany umysłu co w psychiatrycznej, bo przecież istnieją w rzeczywistości, opisywane by były w zupełnie nowy sposób, jako stany niechorobowe. Czy jednak napiszę tę książkę nie wiem. Mam już nieco doświadczenia pisarskiego i potrafię oszacować, że zajęłoby mi to co najmniej 4 lata, a przecież w takim okresie czasu może się wiele zdarzyć.

 

Niczego więc nie deklaruję, ale też podkreślam - uważam tę problematykę za niezwykle istotną nie tylko dla psychiatrów i psychologów, ale też dla całego społeczeństwa. Nasza kultura, w dużym stopniu kształtowana jest zwrotnie przez to, co uważamy za normalne, a co za nienormalne. Książka ma właśnie takie tło. Ukazuje między innymi, w jak dużym stopniu pozwalamy sobą manipulować i manipulujemy innymi. Paradoksalnie, dzieje się to bez złej woli, a właściwie nawet, umyka naszej świadomości. I tak chyba można podsumować moją książkę - żyjemy w świecie fikcji i sami jesteśmy temu winni.

 

- Dziękuję za rozmowę.

 

Źródło: CTTTRLKOQ -->www.eioba.pl

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Manipulacja to dobre słowo na określenie umieszczenia tu tego przydługawego cytatu z książki. Każdy myślący człowiek wie, że cierpienie to nie choroba, ale zespół objawów fizycznych lub psychicznych niezwiązanych z tym cierpieniem nieadekwatnych do tego cierpienia i utrudniających lub uniemożliwiających życie już zespołem chorobowym jest. Niestety. Co mogą potwierdzić ci, którzy są na tym forum :-(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzień dobry napisze swoją historie juz jakieś 2 lata wstecz w zimę przez jakiś tydzień bolały mnie mięśnie nóg. Ból przeszedł samoistnie, po roku czasu ból nóg znowu się pojawił i znowu przeszedł samoistnie, i jeszcze przez jakiś rok pod kolanem prawej nogi przy kucaniu mam ból. na początku grudnia miałem dosc duży stres bo wmawiałem sobie że mam hiv. Teraz około 9 grudnia rozchorowałem się miałem wysoką gorączke i kaszel podczas tego przeźębienia zaczeła mnie boleć prawa noga nie wiem teraz czy to były mięśnie czy cała noga, i od tego czasu się zaczeło czułem jak by ta noga była słabsza moglem chodzić ale tak jak bym kuśtykał i podczas stania jak by mi prawa stopa drętwiała ale wystarczyło że poruszyłem nią i już było ok, i miałem dziwne uczucie w koniuszkach paców dłoni raz z jednej strony raz z drugiej i to były same koniuszki, byłem z tym u pani doktor ponieważ tak mi się wydaje że mam hipochondrie dwa razy w tym roku byłem w szpitalu bo wmiawiałem sobie różne choroby i mam stwierdzone jelito drażliwe z powodu stresu i chyba jakąś depresje. byłem u lekarki i ona skierowała mnie do doktora od spraw zwyrodnienieowych zapomniałem jego nazwy i on dał mi leki na rozluźnienie mięśni i skierował na prześwietlenie kręgosłupa, i ja na własną ręke poszedłem do neurologa ona mnie wysłała na rezonans ale nie poszedłem bo mnie niestać. Wynik rtg Niewielki rozszczep łuku kręgowego S1 - wada rozwojowa. Poza tym kr. lędźwiowo-krzyżowego rtg w granicach normy. Myślę że mam SLA strasznie się boje tej choroby bo wiele na to wskazuje czułem też w palcach u nóg czuje jak by mnie coś gryzło takie dziwne cos ale teraz juz tego nie czuje przez jakieś pare dni czułem drżenie kończyn górnych i dolnych z tym że po lewej stronie bardziej prawą dłoń miałem taką jak by osłabioną chodzi mi głównie o kciuk podczas jedzenia np szybk osie meczyła czy pisania. Drżenie jest teraz jak by mniejsze albo i go wcale nie ma ale mam nową przypadłość mam prawą dłoń słabszą, nie moge czegoś mocno ścisnąć nie czuje siły w tej dłoni od wczoraj wieczorem moze to być spowodowane tym że wczoraj cos próbowałem i mocno sie z tym siłowałem, czuje też lekii ból w nadgarstku, imoże coś nadwyrężyłem ale obiawiam sie ze to SLA wiele sie otym naczytałem i jestem załamany. Teraz z nogą jest jakby lepijej jak by mi to przeszło albo mi sie tylko zdaje odczucia na koniuszkach palców nie ma tego gryzienia też nie, drętwienia też ustąpiły chodz były troszke, drżenia też ustapiły,teraz mam problem z dłonią czy to może być sla ? w poniedziałek ide do neurologa a wy co mi radzicie i co o tym sądzicie przepraszam za chaos pozdrawiam i dziękuje

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzień dobry napisze swoją historie juz jakieś 2 lata wstecz w zimę przez jakiś tydzień bolały mnie mięśnie nóg. Ból przeszedł samoistnie, po roku czasu ból nóg znowu się pojawił i znowu przeszedł samoistnie, i jeszcze przez jakiś rok pod kolanem prawej nogi przy kucaniu mam ból. na początku grudnia miałem dosc duży stres bo wmawiałem sobie że mam hiv. Teraz około 9 grudnia rozchorowałem się miałem wysoką gorączke i kaszel podczas tego przeźębienia zaczeła mnie boleć prawa noga nie wiem teraz czy to były mięśnie czy cała noga, i od tego czasu się zaczeło czułem jak by ta noga była słabsza moglem chodzić ale tak jak bym kuśtykał i podczas stania jak by mi prawa stopa drętwiała ale wystarczyło że poruszyłem nią i już było ok, i miałem dziwne uczucie w koniuszkach paców dłoni raz z jednej strony raz z drugiej i to były same koniuszki, byłem z tym u pani doktor ponieważ tak mi się wydaje że mam hipochondrie dwa razy w tym roku byłem w szpitalu bo wmiawiałem sobie różne choroby i mam stwierdzone jelito drażliwe z powodu stresu i chyba jakąś depresje. byłem u lekarki i ona skierowała mnie do doktora od spraw zwyrodnienieowych zapomniałem jego nazwy i on dał mi leki na rozluźnienie mięśni i skierował na prześwietlenie kręgosłupa, i ja na własną ręke poszedłem do neurologa ona mnie wysłała na rezonans ale nie poszedłem bo mnie niestać. Wynik rtg Niewielki rozszczep łuku kręgowego S1 - wada rozwojowa. Poza tym kr. lędźwiowo-krzyżowego rtg w granicach normy. Myślę że mam SLA strasznie się boje tej choroby bo wiele na to wskazuje czułem też w palcach u nóg czuje jak by mnie coś gryzło takie dziwne cos ale teraz juz tego nie czuje przez jakieś pare dni czułem drżenie kończyn górnych i dolnych z tym że po lewej stronie bardziej prawą dłoń miałem taką jak by osłabioną chodzi mi głównie o kciuk podczas jedzenia np szybk osie meczyła czy pisania. Drżenie jest teraz jak by mniejsze albo i go wcale nie ma ale mam nową przypadłość mam prawą dłoń słabszą, nie moge czegoś mocno ścisnąć nie czuje siły w tej dłoni od wczoraj wieczorem moze to być spowodowane tym że wczoraj cos próbowałem i mocno sie z tym siłowałem, czuje też lekii ból w nadgarstku, imoże coś nadwyrężyłem ale obiawiam sie ze to SLA wiele sie otym naczytałem i jestem załamany. Teraz z nogą jest jakby lepijej jak by mi to przeszło albo mi sie tylko zdaje odczucia na koniuszkach palców nie ma tego gryzienia też nie, drętwienia też ustąpiły chodz były troszke, drżenia też ustapiły,teraz mam problem z dłonią czy to może być sla ? w poniedziałek ide do neurologa a wy co mi radzicie i co o tym sądzicie przepraszam za chaos pozdrawiam i dziękuje

 

PRZEDE WSZYSTKIM CO JEST NAJWAŻNIEJSZE - D I A G N O Z A !!

Rezonans możesz wykonać również na NFZ oczywiście trochę się naczekasz mniej wiecej około pół roku, ale wcale nie trzeba wykonywać go prywatnie. Prywatne MRA (rezonans) jest wykonywane zazwyczaj nawet na następny dzień ale fakt, ceny są kosmiczne od 500 zł wzwyż i nie każdego na to stać, więc podzwoń po szpitalach w celu znalezienia możliwości MRA na NFZ i uzbrój się w cierpliwość. Bez diagnozy nie zdziałasz nic, bedziesz tylko snuć domysły, a w takiej sytuacji nie jest to dobre rozwiązanie. Samym badaniem RTG nie załatwi się sprawy i nikt ewentualnie nie wcieli w życie żadnego leczenia farmakologicznego o ile takie jest potrzebne. Leki na rozluźnienie mięśni działają tylko przez pewien czas i nie można ich przyjmować cały czas 24h/dobę przez 7 dni w tygodniu. Wiem to z własnego doświadczenia. To wcale nie musi być SLA, to są tylko twoje domysły, to może być również zupełnie coś niewinnego z czym zwyczajnie da się żyć. Przy zwyrodnieniu stawów również pojawiają się podobne objawy, wiem bo mam zwyrodnienie stawu kolanowego, zwyrodnienia na całym kręgosłupie itp rzeczy i wierz z tym da się zyć choć nie jest to aż takie proste. Więc kopa w tyłek se daj i do lekarza marsz! :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam, nie mam pojęcia czy pisze w dobrym wątku. Mam 23 lata, od dwóch lat mam objawy jakie opisujecie. Zaczęło się to od tego gdy mój partner zaczął zwracać większą uwagę na inne kobiety. Samo to jak w moim towarzystwie na nie patrzył, a pewnego razu wymsknelo mu się, ze jestem przeciętna na tle innych polek. Moje poczucie wartości spadło do minimum. Mieliśmy jeszcze wiele perypeti które wpłynęło na to jak o sobie myślę. 2dni temu mnie zostawił bo dowiedział się, ze wymienialam korespondencję w mężczyzna któremu się po prostu spodobałam. Wielokrotnie przechodziły mi przez głowę myśli, ze chciałabym się więcej nie obudzic. Zwłaszcza teraz gdy jestem sama. On znowu chce być ze mną, bawi się mną jak zabawka, zostawia i wraca. Drożdży czytelnicy doradzcie mi jak zebrać się w całość i pokonać strach przed psychiatrą, wiem ze tylko lekarz może mi pomóc bo trwa to długo a teraz jest jeszcze gorzej . dziękuje za odpowiedz.

 

Aniu, psychiatra to pomocna dłoń, musisz wiedzieć że nie jest rzeczą straszną ani złem wcielonym, pomoże wyciągnie do ciebie nie tylko dłoń ale nawet i dwie, pomoże się wygadać, jeżeli jest dobrym psychiatrą to nawet nakieruje cię na to jak sobie z czymś radzić. Wygadanie się komuś bardzo pomaga, specjaliście również.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo proszę o szczere wypowiedzi!

Staram się opisać jak najkrócej, zawierając ważne informację. Otóż borykam się z depresją i lękami. Testowałam różne leki - nie pomagają. Od ponad 3 lat jestem na SSRI. Od ponad 3 lat biorę codziennie benzo (obecnie klona). Od 2 lat biorę kodeinę.

Ogółem depresję i objawy nerwicowe, coś jak fobia społeczna towarzyszyły mi od gimnazjum. Na 1. roku studiów próbowałam terapii, o kant d... rozbić. Na 2. roku lekarz przepisał mi SSRI i benzo (wtedy nie wiedziałam, że to uzależnia, cóż - peszek). SSRI to był przełom - zniknęły lęki i fobia społeczna, nastrój się wyrównał. Już nie mówię o benzo - przez całe życie odczuwałam w sobie niepokój, lęk, poczucie pustki, nic mi nie pomagało, a tu taki "balsam dla duszy"... Po nieco ponad roku działanie SSRI zaczęło słabnąć. Pustka zaczęła wracać. W końcu wyczarowałam sobie kodeinę, już po 1szym razie wiedziałam, że to będzie nałóg. Jeśli benzo to balsam dla duszy, to kodeina to hmm... kominek dla duszy? Ok, koniec z bzdurami.

Tak więc bralam sobie SSRI, obecnie escitalopram, benzo i kodę przez cały ten czas, aż do teraz. Ponad rok temu zdiagnozowano u mnie sporą niedoczynność tarczycy, obecnie hormony są wyrównane, dawka leku dobrze ustawiona. Co ważne, parę tygodni przed diagnozą źle się czułam i pewnego dnia dostałam ataku padaczki typu grand mal (nie choruje na epilepsję, EEG później wyszło prawidłowe). Właśnie od czasu pojawienia się problemów z tarczycą zaczęłam się czuć:

- zmęczona, wyczerpana, niewydolna

- pojawiły się problemy z zapamiętywaniem i kojarzeniem

- dostałam takiej depresji, przy której moje poprzednie to pikuś

Zawaliłam jeden rok studiów i boję się, że teraz zawalę kolejny. Dodam, że robiłam też przeróżne badania w kierunku poszukiwania chorób somatycznych - nic nie znaleziono.

Cierpliwości, zmierzam do końca. Lekarz psychiatra stwierdził że mam zachwianą biochemię mózgu poprzez benzo i kodeinę. Kazał szybko odstawić. Tydzień temu zaczęłam powoli redukować dawki klona.

Proszę Was o opinie. W ostatnich miesiącach nawet wyjście po zakupy to dla mnie wysiłek psychiczny (pokonanie lęku) i fizyczny (jestem potwornie słaba, nie mogę też jeść). Właśnie wróciłam na studia po dziekance i panikuję, że będę musiała wziąć kolejną. Dziś wykład na 8 rano, nie kładę się spać bo jak zasnę, to już nie wstanę do 15. Jestem bezradna, lekarz nie chciał zamienić mi antydepresanta na inny, gdyż twierdzi, że to nie ma sensu, skoro biorę te "moje substancje". Wyjaśniam - chcę je rzucić, wspominalam, że redukuję dawkę klona. Ale przy tak, przepraszam, ch****ym samopoczuciu motywacja jest wręcz zerowa. Nic innego nie daje mi przyjemności, nie mam siły na ćwiczenia fizyczne. Tak, wiem, dużo sama zawiniłam. Ale chcę zwrócić na coś uwagę - najpierw była depresja, później prochy.

Powiedzcie mi, czy według was, tak beznadziejny stan to wina tylko i wyłącznie moich uzależnień?

Moim zdaniem jestem i uzależniona, i mam depresję, ale lekarzowi by chyba korona z głowy spadła gdyby mi wypisał nowy antydepresant.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam!

Jeden z moich objawów somatycznych to wrażliwość na ZIMNO. Ale ostatnio aż taka że nie mogę jeść nic nawet w temp. pokojowej, wszystko muszę podgrzewać.

Jeśli zjem, od razu czuję się "chory" jak przy mocnym przeziębieniu - pęka głowa i dreszcze.

 

PYTANIE. Czy ktoś z Was miał coś takiego i czy jakiś lek mu pomógł na to? Albo może jakiś inny sposób?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam!

Jeden z moich objawów somatycznych to wrażliwość na ZIMNO. Ale ostatnio aż taka że nie mogę jeść nic nawet w temp. pokojowej, wszystko muszę podgrzewać.

Jeśli zjem, od razu czuję się "chory" jak przy mocnym przeziębieniu - pęka głowa i dreszcze.

 

PYTANIE. Czy ktoś z Was miał coś takiego i czy jakiś lek mu pomógł na to? Albo może jakiś inny sposób?

Miałam podobnie przy niewyregulowanej niedoczynności tarczycy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

little_girl: Dzięki za sugestię, ale tarczyca u mnie odpada - badana wielokrotnie (TSH, ft3, ft4).

Odnośnie Twojego postu.

1. Z leków działających dobrze na sen, moje ostatnie odkrycie to olanzapina (biorę w miksie z innymi). Uspokaja wewn. napięcie i śpię po niej bardzo dobrze (przynajmniej tak mi się wydaje że to po niej). Spytaj lekarza o to

2. Może spróbuj lekarza zmienić. Wiem jak ważne jest aby to był ktoś, komu ufasz, z podejściem psychologa.

Ja przez chwilę chodziłem do baby, która komentowała moje decyzje życiowe, a po nieudanych próbach z lekami stwierdziła, że nie widzi u mnie motywacji do zmiany! K...wa! Przecież to jest właśnie objaw!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×