Skocz do zawartości
Nerwica.com

Związek z chorym na nerwicę.


Vito

Rekomendowane odpowiedzi

fotografię lubię , ale nie na tyle aby się stała moją pasją. Kocham za to muzykę , która działa na każdy nerw w moim ciele, uwielbiam projektować dom , ogród , i dlatego nasz domek ma już mnóstwo planów dobudowy łacznie z umeblowaniem :) A co do krytyki , to jest tak : ja nie zarabiam , pracuje w domu i dlatego jak mam wydać jakiekolwiek pieniądze , to czuje , ze wydaje Janka pieniadze , a nie nasze wspólne . Dlatego mam takie opory.

Napisz coś Janek :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja na nerwice jak już kiedyś pisałam cierpie od ok 20lat.Praktycznie od 15 lat jestem w domu., tzn od momentu gdy okazało sie ze jestem w ciąży.Przedtem pracowałam .Miałam na tyle siły aby dojechac sama do pracy.Co prawda nerwica dawała mi wtedy w kośc .W pksie mialam silne bóle i zawroty glowy, ale do pracy zawsze docierałam na czas. Gdy okazalo sie ze jestem w ciaży lekarz postanowił ze bede pod specjalna troska po pierwsza ciąze poroniłam.8 miesiecy spędziłam wiecej w szpitalu niz w domu.Podczas pobytu w szpitalu nerwica dawała mi troche w kosc, ale świadomośc że mam urodzic dziecko zdominowała ja. Dopiero po powrocie z dzieckiem do domu zaczeło sie na dobre.Lęki o dziecko tak wzmogły moja nerwice ze nie byłam w stanie wyjśc poza podworko. Przez te 14 lat były okresy bardzo krótkie, ze wychodziłam tylko do najbliższego sklepu.Czułam sie bardzo chora .Nerwobóle, lęki bóle głowy sprawiły że praktycznie nie wychodziłam z domu. Wszystkie sprawy mogłam załatwiac tylko z męzem.Gdy z dzieckiem np. trzeba było iśc na szczepienie to on brał urlop i szedł.Lekarze w przychodni dawali mi leki na tzw.wyciszenie ale one pomagały na krótko i za 2 czy 4 miesiacy wszystko wracało.Moje bóle głowy wg nich spowodowane były krzywym kręgosłupem.Arytmia i omdlenia niskim ciśnieniem.Koło sie zamykało.Moj domowy świat z męzem układaliśmy tak że nikt z najbliższych nie domyślił sie przez te lata że ja tak cierpie.Wszędzie chodziliśmy razem, nawt do sklepu po pieczywo. Nie powiem mam męza bardzo wyrozumiałego.Jeżeli chodzi o wychowanie dziecka to role podzieliliśmy tak ja dom tzn.gotowanie , pranie spratanie, w wszelkiw wyjazdy na rowerze to mąż .Oczywiście w miare moich możliwości było i kino, ale tam tez mialam lęki to potem mąz jeżdził.Gdyby nie śmierc dwoch bardzo bliskich mi osob na raka.I zal po pogrzebie brata ktory juz chyba do ostatnich granic spotęgował moja nerwice, tkwiła bym w tym wszystkim po dziś dzień. Zadziałał instynkt samozachowawczy że trzeba sie ratowac.Zapisałam sie do psychologa , a on mnie do psychiatry.Męzowi balam sie powiedziec ze ide do psychiatry, ale nie miałam wyjście.Nie moglam sama wyjsc z domu. Wyśmiał mnie że nie mam do niego zaufania i powiedział że skoro tak cierpie i zrobi wszystko , aby mi pomóc.Na 4 pierwszw wizyty brał urlop i był ze mną .Potem odważyłam sie jecha sama i w tej chwili nie ma już problemu.Cho lecze sie dopiero od marca to jestem juz zupełnie innym człowiekiem.Wszyscy cieszymy sie ze robie sie samodzielna .Każdy mój sukces jest nasz wspólna radościa. Nie wyobrazam sobie jakbym miala byc zostawiona wtedy sama sobie.Ci którzy myśla że nam z nerwica latwo sie zyje , nigdy sie nie dowiedzą naprawde jak to jest. Ta pomocna dłoń jest bardo potrzebna i np tak jak w moim przypadku to tez krok ale nasz wspolny do pokonania nerwice. Nie odpychajcie nas, a wtedy naprawde chociażby dla was bedziemy starali sie z tego wyjśc.Mnie sie to udaje i życze aby wszyscy mieli takich wspaniałych partnerów w żciu jak mam ja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hej!

ja tez mam nerwice, dopiero niedawno mi ja zdiagnozowali ale kojarze ataki juz od dziecinstwa, nie znosilam wyjezdzac no i podrozy autobusami, autami itd bo mi bylo niedobrze. teraz to wszystko przybralo takie rozmiary ze w niektore dni wogole nie chce wychodzic z domu.

mam chlopaka, ktory wie o tej chorobie, rozumie, wspiera, zgadza sie na chodzenie na nogach gdzie to tylko mozliwe, rozumie kiedy mowie zeby on przyjechal do mnie a nie na odwrot.

niby wszystko dobrze ale czasem wydaje mi sie ze mimo wszystko jest mu z tym ciezko, ze nie jest w stanie tego do konca zrozumiec, a mi jest tym bardziej glupio bo on ciezko pracuje wiekszosc dnia i pozniej jeszcze przyjezdza do mnie i nie narzeka a ja cale wakacje siedze w domu i ciagle czuje sie chora. czasem sobie mysle czemu tego wszystkiego nie rzuci w cholere bo miec dziewczyne z histeriami taka jak ja to musi byc strasznie przerabane :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Emiflo Ja od ponad 20 lat nie pracuje zawodowo ,równiez mam opory z wydaniem ciężko zarobionych przez męża pieniędzy ,ale mąż mi wierzy i ufa że ;) nic nie kombinuje .Zawsze jak coś sama kupię ,lub przez kogoś jest zadowolony bo wie że w ten sposób może mi zrobić radość. Każda kobieta uwielbia stroić "swoje gniazdko". Gorzej by było gdybyś miała męza dusigrosza który by wydzielał Ci każdy grosz i jeszcze czekał na resztę. Skoro jestescie rodziną to wszystko jest wspólne ,no chyba że jesteś nałogową hazardzistką i Janek musi kontrolować wasze wydatki ;) Wydaje mi się że kobieta najlepiej wie co trzeba kupić do domu. Ja gdy niewychodziłam z domu byłam lepiej zoriętowana w cenach i co gdzie w jakim sklepie jest od chłopaków. Oglądałam dokładnie wszystkie reklamy które przynosili pod drzwi. Kiedyś myślałam że jestem takim pasożytem męża że żyje z jego pracy ,ale ja też się nie obijam w domku . Robię tak samo jak Ty : gotuję,sprzątam,piorę... jestem do dyspozycji przez 24 godziny :lol: więc uwazam że w ten moze niekonwencjonalny sposób zarabiam na swoje utrzymanie. Może to tez jest złe bo wszystkie zajęcia domowe sa na mojej głowie ja musze myśleć co brakuje w domu co ugotować ... chłopaki przynosza zakupy do domu i więcej nic ich nie interesuje. Nasza praca kobiet siedzących w domu jest równiez cięzka nie myśl tak przeciez jestes z Jankiem ... jednością ;) Emiflo czy Twoje brak zainteresowania fotografią nie jest związane z tym że majac taką pasję trzeba wyjść z domku? skoro kochasz piękno ,jesteś estetką,jesteś wrażliwą osóbką to może połączycie wasze pasje ... Ty tworzysz a Janek to fotografuje :smile: i już macie coś wspólnego . Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kochane dziewczyny ja od 15 lat nie pracuje.Nigdy u mnie w domu nie było tak ze ja pracuje to sa moje pieniądze.Jesteśmy rodzina i wszystko co robimy jest nasze wspólne. Razem decydujemy o wiekszym zakupach.Natomiast wszystko to dotyczy jedzenia i kuchni, prania jest pod moja opieką.Choc zakupy zmuszeni bylismy przez moja chorobe robic razem.Nawet podstawowe produkty.Nigdy mojemu męzowi nie przyszło do głowy aby powiedziec nie rusz to sa moje pieniadze. Mój maz tez lubi fotografie.Wypuszcza sie na rowerze z córką w plener. W mieście tam gdzie mozemy dotrzec razem staram mu sie towarzyszyc.Nasz dom nie odczuł tego ze ja mam nerwice.I nikt nie traktował mnie jak osobe chora.Po prostu miałam słabości jak każdy człowiek.Mąz starał mi sie zawsze pomagac tak , zebym nie odczuła że jestem chora. Teraz gdy powoli uwalniam sie od leku nadrabiam stracony czas. Robie sobie wyzwania na przekór chorobie. Byc moze to kochana Emiflo ze uwazasz sie za osobe chora to tak ciebie traktuja. Lecze sie od marca , efekty sa. Teraz nie myśle wcale o tym ze jestem chora , traktuje wszystko normalnie , bo co mi moze sie stac? To tylko nerwica, a z nia po prostu trzeba walczyc samemu , bo nikt tego za nas nie zrobi. Kochanie wiecej wiary w siebie we wlasne siły, a zobaczysz ze powoli wyjdziesz z tego, czego bardzo Ci zycze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...jestem w dośc długim związku...4 lata temu kiedy zachorowałam mój

chłopak bardzo mi pomógł...potem gdy było mi lepiej rozstalismy sie...

niedawno do siebie wróciliśmy i jest zupełnie inaczej...wiele sie zmieniło a uczucia wypaliły...tkwie w tym...poznałam fantastycznego mężczyznę...

spotykamy sie od niedawna...jestam rozstrojona bo nie wiem co dalej...

mysle,ze mój związek nie ma już szans...wczoraj powiedziałam tej drugiej osobie,na co choruje...tym bardziej,że poznalismy sie wtedy gdy choroba wróciła...ostatnio przy nim miałam atak...oczywiście mu o tym nie powiedziałam...jest to osoba,która przywróciła mi nadzieje,sprawiła,że chce mi sie życ...i boje sie,że zrobiłam błąd mówiąc mu o tym tak wcześnie...ale nie ma sensu budowac czegoś nowego bez szczerości...jeśli nie zrozumie widocznie nie jest mnie wart..

jutro ide do lekarza...bez tabletek nie dam rady...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam chlopaka ponad 1,5 roku.Na początku sama niewiedziałam co mi jest ,więc przez wszystkie moje ataki zadreczałam wszystkich wokół ,ze pewnie mam raka i juz po mnie.Chłopak wszystko rozumiał ,wspierał ,pocieszał .Było mi ogromnie wstyd ,niewiedziałam dlaczego On jeszcze ze mną jest.Teraz gdy wiemy co mi jest ,jest tak samo z Jego strony jak wczesniej:) Pyta się jak się czuję ,wiem,ze zawsze mogę na Niego liczyć, czuje sie przy Nim bardzo bezpiecznie,jak w domu:) Wiem,ze gdy tylko gorzej sie poczuje to On mnie nie zawiedzie.

Pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

mam powazny problem rodzinny i znajduje sie w takiej sytuacji że nie za bardzo wiem jak delej postępować. Na wstępie chcę zaznaczyc że nadal bardzo kocham mą żonę i bardzo pragnę jej pomóc. Wydaje mi sie że cierpi ona na naerwicę, co gorsza nie jest sama chyba tego świadoma. Moje reakcje w ostatnim czasie tez nie było sprzyjające temu jakie być powinne w stosunku do osoby która cierpi na nerwice. Final jest taki że żyjemy w separacji a żona weszla i nie weszla w nowy związek. Psuc zaczeło sie u nas wsztystko po poronirniu naszego 3 dziecka 6 lata temu, ja wtedy mialem powazne problemy w firmie i nie zauważyłem tego tzn nie zachowywałem się tak by dac jej odpowiednie wsparcie. Jets ona też napiętnowana domem rodzinnym gdzie oboje rodziców sa alkoholikam i zawsze miała trudny stosunek z ojcem. Jak mam się zachować by jej pomóc?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej. Naprawde ciezka sprawa ciezko mi cos powiedziec. Troche daleko to zaszlo skoro jestescie w separacji.Moze to zabrzmi banalnie ale nie obedzie sie bez powaznej rozmowy czy przedewszystkim twoja zona chce jeszcze z toba byc?Wiem jak bardzo wazne jest wsparcie drugiej osoby w takich momentach.Stracic dziecko to jest najgorsze co moze byc.Poprostu kobiecie swiat sie zawalil na maksa a z tego co piszesz nie dawales jej wsparcia.Musisz byc wobec niej bardzo delikatny,nic na sile jezeli nie bedzie chciala z toba rozmawiac to daj jej tyle czasu ile bedzie potrzebowala,ale jezeli wyczujesz ze jest iskierka nadziei to walcz o nia walcz jak lew o swoje malzenstwo! jezeli dojdziecie do wzglednego porozumienia to moze zaproponuj delikatnie terapie rodzinna u psychologa bo duzo przeszliscie a tym bardziej jezeli podejrzewasz u zony nerwice.Badz cierpliwy i wytrwaly bo slubowaliscie sobie ze bedziecie ze soba rowniez na te gorsze chwile ktore to te tak naprawde ksztaltuja nasze zycie i wzajemne stosunki.Pokaz ze jestes silnym mezczyzna ktory potrafi zawalczyc o swoje.Co prawda w takiej sytuacji malymi kroczkami ale wkoncu ku lepszemu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj.

Jeśli twoje obawy są uzasadnione to musisz o nas - nerwusach - trochę wiedzieć, a to napewno się przyda.

Po pierwsze to potrafimy wpadać w nieuzasadnioną złość - my sobie ją tłumaczymy ale nikt inny nie rozumie. Musisz coś zmienić skoro od ciebie odeszła coś jej nie pasowało i nie możesz tylko w rozmowie zapewniać ją że coś się zmieni - zmień to wcześniej. Bardzo ciężko się z nami żyje, dopiero jak choroba przechodzi widzimy najczęściej że byliśmy niesprawiedliwi, ale do tego trzeba samemu dojść. Musisz być naprawdę silny. I tego ci bardzo życzę skoro ją wciąż kochasz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kali66, nie poddawaj się. Trzeba walczyć o swoją miłość, dopóki masz choć cień nadziei.

Nie wiem, czy Twoja żona ma nerwicę, może po prostu trudno jej się z Tobą dogadać. Może przestała Ci ufać, może zawiodłeś ją...

Tak czy inaczej (z nerwicą czy nie) żona musi wiedzieć, że Ci zależy, że będziesz się starał, że może na Ciebie liczyć.

A jeśli to nerwica, to wsparcie najbliższej osoby jest bardzo ważne, sama się o tym przekonałam.

Poczytaj wątki na forum, przyda Ci się wiedza o nas, nerwuskach :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie

 

Znalazłem się tutaj, ponieważ potrzebuje wskazówek od osób cierpiących na nerwicę. Moją ukochaną męczy to już pare lat. Z początku nie przywierałem do tego znacznej uwagi. Była to dla mnie rzecz dziwna, bo nie znam i nie czułem nigdy takich objawów. Jestem osobą, która jest zupełnym przeciwieństwem nerwicowca - po prostu nawet jak coś mi się stanie olewam to lub wręcz śmieje się z tego bo takie jest życie w którym są przypadki i wypadki ;) Ale nie o mnie chcę pisać. Problem w tym, że nie wiem już w jaki sposób jej pomagać. Poza tym strasznie utrudnia mi to wszystko jej charakter i "ciężkie dni". Martwi mnie to, myślę ciągle jak jej pomóc. Poza tym, że staram się jak najwięcej być przy niej i dla niej nic innego nie wymyśliłem. Naprawdę jestem tylko człowiekiem, a od niej słysze tylko że ją olewam, że się nią nie interesuje, że śmieje się z jej problemów i ich nie rozumiem. Po czym (np. wieczorkiem) jak się wtula we mnie, mówi mi że jest jej przy mnie dobrze i bezpiecznie... Wydaje mi się, że tego nikt nie zrozumie kto tego nie przeżywa albo przeżył (wierzę, że są też takie osoby). Staram się jednak jak najwięcej to zrozumieć, ale to jest ciężkie. Zwłaszcza utrudniają mi to jej wywody i pretensje. Jestem osobą, którą łatwo wyprowadzić z równowagi i wtedy wybucha kłutnia. Jej charakter jest równie wybuchowy, ale jeszcze w dodatku uparty i samolubny. Ona wie, że mówi mi głupoty, ale ja nie wiem co ona chce tym osiągnąć. Czasem mam już dość tego wszystkiego i łapie się na czymś takim, że potrzebuje chwili dla siebie w spokoju, w ciszy i samemu. Wtedy ona, jak by to czuła na odległość i dzwoni, pisze, puszcza dzwonki...

 

Sam już nie wiem, gubię się w tym, w swoich myślach i jej zachowaniu. Proszę podpowiedzcie mi, co robić, jak się zachowywać, jak do tego wszystkiego podejść.

 

ps. czy nie macie czegoś takiego, że w nerwach mówicie głupie rzeczy choć wiecie dobrze, że tak nie jest, że to nie prawda, ale trzymacie się okłamanej wersji nie wiadomo dlaczego? Żeby tylko się kłucić i być górą w kłutni? Dodam, że często takie zachowania sprzeczne z podświadomością ranią bliskich. Moje kochanie tak właśnie ma, a tłumaczy to zachowanie jak i wiele innych nie przyjemnych, że to nerwica...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pepe podobnych tematów było już trochę poruszanych na forum.Mogę ci odpowiedzieć tyle,że nerwica nie bierze się ot tak z niczego,ktoś tu ładnie okreslił,że to co cie nie zabije,to będzie z tego nerwica.I to powiedzenie najlepiej oddaje sens nerwicy.Mogę mówić tylko za siebie,ale widzisz jest tak,że jak coś się stanie,to też to olewam i śmieję się z tego,przechodze nad tym do porządku dziennego,tylko widocznie moja podświadomość nie chce tego olać i po pewnym czasie odreagowuje atakami nerwicy.Dlatego tak ważna jest psychoterapia,żeby móc dotrzeć do przyczyn i jeszcze raz je przeanalizować i nauczyć podświadomość reagować prawidłowo.Myślę,że twoje wybuchy i zdenerwowanie na pewno nie pomagaja dziewczynie,czuje się zagrożona.Jednak chce mieć dalej w tobie oparcie i dlatego mimo wszystko przytula się i szuka ciepła i wsparcia.Na pocieszenie powiem ci jeszcze,że może gdyby była zdrowa dawno byście się rozstali,ale ona prawdopodobnie tak boi się zmian w swoim życiu,że trzyma się ciebie jak ostatniej deski ratunku.Przykre to,ale często tak jest.Myślę,że powinieneś zadbać przede wszystkim o to żeby się leczyła(psychoterapia jest tu bardzo wskazana)i chwilowo przymknąć oko na jej zmiany nastrojów.To naprawdę nie są "fanaberie",to ciężkie do wyleczenia zaburzenie psychiczne i spróbuj to zrozumieć.Powodzenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz co???? poprostu zostaw swoja zone jesli nie potrafisz jej pomoc. Mi moj facet nie potrafil i sie rozeszlismy. Wy faceci jestescie tak ograniczeni i dumni, ze szok, dziwne ze nalezycie do tego samego gatunku.... Sorry jestem teraz cholernie rozgoryczona i moze dlatego nie potrafie zdobyc sie na krzte milego slowa i wspolczucia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam, jestem na forum pierwszy raz. Zanim postanowiłam napisać poczytałam sobie troszeczkę i stwierdzam, że mogę się od Was wiele nauczyć. Mój mąż ma prawdopodobnie nerwicę, nie została ona jeszcze zdiagnozowana ale wszystko na to wskazuje. Myślę, że ciągnie się to już od dłuższego czasu, z tym że od ok 2 miesięcy jakby się spotęgowało. Szczerze mówiąc nie sądziłam, że jest to tak poważna choroba i aż mi się wstyd przyznać, chyba przez dłuższy czas ją lekceważyłam. Chciałabym móc jakoć pomóc mężowi, postanowiliśmy jutro zadzwonić i zapisać go do psychologa, aby zdiagnozował chorobę i udzielił wskazówek co mamy dalej robić. Nie mniej jednak bardzo zależy mi na tym aby mu pomóc, może jakieś wskazówki od Was co mogę zrobić, jak postępować, na co szczególnie zwracać uwagę.

Mój mąż nie ma lęków związanych z wychodzeniem z domu, bardziej jest to lęk o własne zdrowie. Myśli o tym, że coś go zacznie boleć, nakreca się a następnie czuje się coraz gorzej. Ciągle mu towarzyszy ta myśl, że źle się czuje, lub będzie się czuł źle, wprowadza go to w stan zdenerwowania i przygnębienia. Tak wygląda to w skrócie i oczywiscie nie jestem w stanie dokładnie przełożyć jego uczuć gdyż stoję niejako z boku.

Proszę o pomoc, wskazówki, każda rada będzie dla mnie bezcenna.

Pozdrawiam i trzmam mocno kciuki za Was wszystkich i Wasze rodziny również.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem tym chorym ogniwem w związku (posiadającym nerwicę). Właściwie trudno nazwać to związkiem. To resztki czegoś co mają przypominać,że to kiedyś był "związek".

Największym zarzutem mojego (byłego) faceta jest to,że ponoć nie potrafię panować nad emocjami. Ma to miejsce podczas kłótni..Wbrew pozorom nie krzyczę, nie panikuję, nie wyrzucam z siebie potoków słów. Słucham tego co ma do powiedzenia ta druga strona i analizuję wyciągając przeróżne wnioski. Głównie zastanawiam się nad tym dlaczego osoba która mówi ze kocha potrafi tak ranić i jakie są tego powody..Dochodzę do wniosku,że związek szwankuje i zapewne wynika to z tego,że On ma dość..i że pewnie kwestią czasu jest to,że odejdzie.. Oczywiście to wszystko analizuję głęboko w sobie..i w efekcie oświadczam,że np. nasz związek zapewne niedługo się skończy, że to początek końca i takie tam..Oczywiście kiedy już się uspokoję - wszystko jest w najlepszym porządku.. Taka sytuacja miała miejsce jakieś 3-4 razy..

W efekcie doczekałam się tego,że On ma dość i nie chce tak dłużej żyć.. Bo nie daję poczucia bezpieczeństwa (związek - tymczasowość)..Bo nie panuję nad emocjami.. Bo krytykę odbieram jako atak na siebie.. Bo jestem egoistką.. Bo nie mamy planów..Bo nie rozumiem,że on ma prawo mieć fatalny okres..

Jednocześnie zapewnia mnie (DOPIERO TERAZ) że jestem dobrą kochającą osobą, że odpowiadam mu pod każdym względem...tylko nasz związek jest zły i nie funkcjonuje odpowiednio.. Nie każcie mi tego tłumaczyć bo nie rozumiem..

Wiem tylko,że jestem perfekcjonistką i chcę by wszystko było dograne w każdym calu. Kiedy coś szwankuje - denerwuję się. Nie znoszę ciągłej krytyki. Nie dlatego,że uważam się za ideała..dlatego że krytyka bywa rujnująca..szczególnie kiedy jest jej w nadmiarze a mało tych dobrych słów..

Teraz dochodzi jeszcze poczucie własnej wartości. Kiedy słucham tego wszystkiego co On ma teraz do powiedzenia na mój temat, zaczynam głęboko zastanawiać się nad sobą.. Wszystkie oskarżenia i zrzucanie całej winy na mnie zwyczajnie dobijają mnie.

Nie chcę znowu przerabiać załamania nerwowego i dlatego staram się znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Chcę pracować nad własnymi emocjami. Mieć na nie wpływ..

Macie jakieś pomysły..?

Nie zależy mi na opiniach w stylu "ten facet to gnój", "znajdziesz lepszego, mądrzejszego".. Chcę rady jak można wybrnąć z tej sytuacji.. Co zrobić żeby było ok.. A może odpuścić sobie..

Mam też poważny dylemat czy to wszystko zwyczajnie nie jest tylko oznaką braku uczucia z Jego strony.. Jak to jest z tą "miłością"? Można zrezygnować z tej drugiej osoby mimo tego,że kocha się..? Do tej pory myślałam,ze problemy należy rozwiązywać i żyć dalej..starać się..

 

Od kilku dni mam taki mętlik w głowie, że już nie wiem co jest słuszne a co nie..Potrzebuję wskazówek (najlepiej od ludzi mających doświadczenie w poważnych związkach)..

(Dodam też,że On zagląda anonimowo na to forum i istnieje możliwość,że przeczyta wszystko..)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Emocje,no właśnie,my naprawdę nie umiemy nad nimi zapanować,jeśli tego nie widać nawet,to oni to wyczuwają.Nie umiemy patrzeć obiektywnie na wiele spraw i dobijamy siebie i ich naszym perfekcjonizmem,który przynajmniej u mnie-wynikał z lęku o konsekwencje,o to,że jeśli coś zaniedbam-potem nie dam sobie rady.Mnie też się wydawało,że ja jestem w porządku,że wszyscy wokół są winni,dziwni i nieodpowiedzialni,a ja to wszystko muszę taszczyć na swoich barkach.Dopiero jak nerwica mi odpuściła-przejrzałam na oczy.We wszystkim przesadzałam i doszukiwałam się czegoś,czego nie było,a jak nie dawałam sobie z tym już rady,moją jedyną myślą było uciekać,rezygnować ze związku,z przyjaźni itd.I to wieczne zapatrzenie wgłąb siebie,że to ja doznaję krzywdy,a przecież wszystko z siebie daję,że mną się poniewiera,a przecież staram się pałać empatią i zrozumieniem.Niestety,stwarzamy nienormalne warunki w związku.Partner nie może na nas polegać,zmuszamy go żeby ciągle skupiał się na nas i naszych przeżyciach,które dla niego są kompletnie obce i niezrozumiałe.

Najlepsze wyjście z sytuacji-to zignorowanie siebie,"zapomnienie"o swoich problemach,pozwolenie sobie na życie,tak jakby nigdy nic złego,czy przykrego się nie stało.Nie wspominać,nie rozpamiętywać,nie przemyślać,co on chciał dać mi do zrozumienia,co przez to chciał powiedzieć itd.Żyć chwilą i spróbować bez tego zbędnego balastu zbliżyć się do partnera jak do osoby,której najbardziej na świecie ufamy,którą najbardziej na świecie kochamy.Taka metamorfoza będzie istnym szokiem dla partnera,ale w tym pozytywnym znaczeniu.Zainteresuje się naszą osobą,zacznie teraz on zgłębiać co się stało.Ja mówię,że nic,tylko odkryłam na nowo to co nas łączy najbardziej,czyli miłość.Zadbać o jak najwięcej wspólnych,miłych chwil,wspomnień tych dobrych,które mogą was do siebie zbliżyć,a nie oddalić.Bez żalów i wyrzutów.I wtedy dopiero okaże się,co zrobi partner,czy będzie dbał o tę wskrzeszoną miłość,czy oleje i przejdzie do porządku dziennego,zadowolony,że kłopot sam się rozwiązał.Wtedy można zadecydować,czy to jest warte dalszego ciągu,czy lepiej sobie odpuścić.

Mogę powiedzieć tylko to,co znam ze swojego doświadczenia.Mam nadzieję,że znajdziesz w tym coś dla siebie.Życzę ci powodzenia w związku,bo życie jest za krótkie żeby go marnować Wink Trzymaj się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×