Skocz do zawartości
Nerwica.com

Niedługo 30 a ja nadal sam… Wasze rady są żałosne i fałszywe. Okłamujecie i krzywdzicie ludzi.


bakus

Rekomendowane odpowiedzi

11 minut temu, Człowiek_z_księżyca napisał:

Jakbyś kompletnie nie rozumiała co znaczy "racjonalizacja". Przecież to coś przeciwnego do racjonalności! Zatem jak brać na poważnie Twoje wypowiedzi, które są niepoważne?

Tak, tutaj masz rację, źle zrozumiałam wypowiedź @carlosbueno, za co go przepraszam.

Co Ci nadal nie daje prawo obrażać mnie. 

11 minut temu, Człowiek_z_księżyca napisał:

Jestem zazdrosny o Twoje "problemy".

Człowieku - a może raczej nieczłowieku? - gówno wiesz o moich problemach. Nie piszę o nich na swoim forum. Piszę tylko o objawach - samookaleczeniach, hipochondrii, nerwicy, zaburzeniach odżywiania (z który się wyleczyłam). Jak myślisz, geniuszu, dlaczego cierpię na nerwicę? Ponieważ UKRYWAM swoje problemy i o nich nie mówię, nie mówię o swoich prawdziwych emocjach. 

1 minutę temu, Człowiek_z_księżyca napisał:

Przecież carlosbueno od początku mówi o racjonalizacji i przytacza przykład wyjaśnienia sobie przez mężczyzn niepowodzeń z kobietami. Mówi, że tak robią  i zdrowi i chorzy, co jest absolutną prawdą. Po prostu nie zrozumiałaś tego co napisał. A może musisz sięgnąć do słownika po słowo "racjonalizacja"?

Mam nadzieję, że się za bardzo nie podekscytowałeś, pisząc to, bo złapałeś mnie NA BŁĘDZIE, który wynikał z tego, że niedbale przeczytałam cudzy post. Mam nadzieję, że sprawi Ci to niesamowitą satysfakcję i uratuje dzisiejszy dzień, że oto ja nie miałam racji. 

Tak samo jak ja nabijałabym się z CIebie, że nie zrozumiałeś artykułu, który sam wkleiłeś. Każdy ma prawo do błędu i się do niego przyznaję - tak, wiem, co to oznacza "racjonalizacja".

Ale z mojej strony EOT, bo plujesz strasznie jadem. Może @carlosbueno ma np. inne podejście niż ja, ale przynajmniej nie wyżywa się na mnie, bo jestem kobietą. Oczywiście ja wiem, dlaczego czepiasz się akurat moich postów, moich słów - i myślę, że Ty też. 

Miłego dnia. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

Moją jedyną misją tego posta było zauważenie tego, że nie można obarczać winą innych ludzi za to, że mi się coś nie udało. Oczywiście, nie mogę się dołować, że coś mi nie poszło, ale litości, nie będę teraz obwiniać mamy, taty, babci, szefa, kota.

Jak najbardziej "można" obwiniać innych za swoje niepowodzenia. ;)  Działa to zarówno w skali mikro jak i makro. Podejrzewam, że ta tendencja może być tak stara jak społeczność ludzka, jak psychika ludzka. "Słuchajcie, to wina tamtych, że nie mamy gdzie polować na mamuty; to tamto plemię nas wypędziło z terenów łowieckich". W zasadzie w ciągu całej historii ludzkości dochodziło do takiej "spychologii". "To tamci, a nie my; ich działania wywołały wojnę/kryzys/ich zaniedbania spowodowały, że...".

A spoglądając na te kwestię z drugiej strony, przesadne poczucie odpowiedzialności za własne czyny, przesadne poczucie sprawczości, perfekcjonizm również potrafią być wysoce szkodliwe. Można myśleć np. "nie byłem dość dobry, by otrzymać tę konkretną pracę", podczas, gdy tak na prawdę o zdobyciu pracy zadecydowały inne czynniki. Choćby konkurent mógł mieć znacznie mniejsze kwalifikacje, a zarazem "wycenił siebie" niżej - przedstawił bardziej akceptowalne dla pracodawcy oczekiwania odnośnie warunków pracy i płacy. A z takiej perspektywy trudniej obiektywnie twierdzić "jestem beznadziejny/nie dość dobry, bo nie otrzymałem tej pracy".:classic_unsure:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Gods Top 10 napisał:

A spoglądając na te kwestię z drugiej strony, przesadne poczucie odpowiedzialności za własne czyny, przesadne poczucie sprawczości, perfekcjonizm również potrafią być wysoce szkodliwe. Można myśleć np. "nie byłem dość dobry, by otrzymać tę konkretną pracę", podczas, gdy tak na prawdę o zdobyciu pracy zadecydowały inne czynniki.

Tak, to prawda. Dlatego racjonalizacja jest tak dobrą strategią psychologiczną: bo niezależnie od tego kto ponosi odpowiedzialność, zawsze działa. Bo mogą być dwie skrajne sytuacje. Jeśli obiektywnie za większość ty ponosisz odpowiedzialność, a jedynie mały udział leży w innych czynnikach, to możesz wyolbrzymić rolę tych innych czynników do 100%, a swoją winę zmniejszyć do 0. W ten sposób zrzucasz z siebie ciężar odpowiedzialności i czujesz się lepiej, że za błędy kto inny odpowiada. Jeśli natomiast obiektywnie w większości naprawdę odpowiada ktoś inny, a twoja wina to jakiś mały udział, to poprzez racjonalizację można zrelatywizować odpowiedzialność do 100% na czyjeś konto. W ten sposób niezależnie od tego kto jest winny, racjonalizacja pomaga przetrwać.

Zakładam, że w przypadku LostStar jest to ten drugi przypadek, np. 95% wina rodziców, a 5% jej własne czyny. Natomiast osoby postronne - zdrowe psychicznie - uważają, że to ta pierwsza sytuacja, gdy np. 95% to wina chorego, a tylko 5% wina rodziców. No ale jak ktoś nigdy nie miał seksualnych zaburzeń, jak np. alicja_w_krainie_czarów, to łatwo jej się mówi i krytykuje. W ten sposób tylko dobija dziewczynę, która zaczyna wierzyć, że może rzeczywiście jest do niczego, bo to wszystko jej wina.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

44 minuty temu, Człowiek_z_księżyca napisał:

 

Zakładam, że w przypadku LostStar jest to ten drugi przypadek, np. 95% wina rodziców, a 5% jej własne czyny. Natomiast osoby postronne - zdrowe psychicznie - uważają, że to ta pierwsza sytuacja, gdy np. 95% to wina chorego, a tylko 5% wina rodziców. No ale jak ktoś nigdy nie miał seksualnych zaburzeń, jak np. alicja_w_krainie_czarów, to łatwo jej się mówi i krytykuje. W ten sposób tylko dobija dziewczynę, która zaczyna wierzyć, że może rzeczywiście jest do niczego, bo to wszystko jej wina.

Tak na szybko odpiszę, że nigdzie nie odniosłam się do postu LostStar. Mój post był przed tym postem. 

Nie pisałam nigdzie, że nie mam zaburzeń seksualnych i chyba dałam Ci do zrozumienia, że skończyłam z Tobą dyskusję? 

Ale koniec, dodaje do ignorowanych :).

Edytowane przez alicja_z_krainy_czarów

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

7 godzin temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

To znamy zupełnie innych mężczyzn, bo ja nie znam ani jednego faceta, który tak uważa. W zasadzie mam czasami wrażenie, że mieszkamy na innej planecie. 

Weź  poprawkę na to z kim ja miałem do czynienia w życiu. Głównie z pracownikami fizycznymi, za granicą też w dużej mierze z kryminalistami i patologią dla której jedyną okazją na seks było pójście do burdelu, lub do parku czy cmentarza gdzie jakaś narkomanka "dawała dupy"za 10 funtów  .  Nie znam dobrze Twojego życiorysu ale podejrzewam że dominuje w nim inteligentne towarzystwo na poziomie przez co masz nieco wypaczony obraz tak samo jak ja zresztą, choć w czasie studiów obracałem się w nieco bardziej inteligentnym towarzystwie. 

 

7 godzin temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

Nie pomoże CI to w niczym, ale skoro na relacji CI nie zależy z nikim - to możesz i uważać, że kobiety mają trzy głowy, lecą na hajs, uwielbiają czarne, wielkie kutasy, co to ma za znaczenie? Coś to zmieni w Twoim życiu?

Pisałem że uważa tak wielu facetów, a nie ja osobiście, pisze to profilaktycznie żebyś znowu nie mówiła jak to ja źle oceniam  kobiety 😜   

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

6 godzin temu, Gods Top 10 napisał:

Jak najbardziej "można" obwiniać innych za swoje niepowodzenia. ;)  Działa to zarówno w skali mikro jak i makro. Podejrzewam, że ta tendencja może być tak stara jak społeczność ludzka, jak psychika ludzka. "Słuchajcie, to wina tamtych, że nie mamy gdzie polować na mamuty; to tamto plemię nas wypędziło z terenów łowieckich". W zasadzie w ciągu całej historii ludzkości dochodziło do takiej "spychologii". "To tamci, a nie my; ich działania wywołały wojnę/kryzys/ich zaniedbania spowodowały, że...".

A spoglądając na te kwestię z drugiej strony, przesadne poczucie odpowiedzialności za własne czyny, przesadne poczucie sprawczości, perfekcjonizm również potrafią być wysoce szkodliwe. Można myśleć np. "nie byłem dość dobry, by otrzymać tę konkretną pracę", podczas, gdy tak na prawdę o zdobyciu pracy zadecydowały inne czynniki. Choćby konkurent mógł mieć znacznie mniejsze kwalifikacje, a zarazem "wycenił siebie" niżej - przedstawił bardziej akceptowalne dla pracodawcy oczekiwania odnośnie warunków pracy i płacy. A z takiej perspektywy trudniej obiektywnie twierdzić "jestem beznadziejny/nie dość dobry, bo nie otrzymałem tej pracy".:classic_unsure:

Oczywiście się zgadzam z tym, co piszesz, ale jednak wspominasz o skrajności tutaj. 

Mechanizm obronny tutaj występuje i to obarczanie winą innych jest obecne w kulturze. Jednak w perspektywie mikro - własnego życia - czy daje coś, że obarczymy kogoś winą za swoje zaburzenie? Mamy np. nieciekawe dzieciństwo - wielu z nas pewnie ma - i moim zdaniem oczywiście, trzeba przerobić tę traumę, te złe wspomnienia, ale nie można całe życie funkcjonować z myślą, że ktoś nam coś zrobił. Jak mi mój ojciec powiedział, że "zniszczył mi życie" kiedyś. Co by mi to dało, jak będę całe życie mówić, że to mi nie wychodzi, nie mam np. czegoś tam, bo mój ojciec był taki i owaki? Widzę po prostu w wielu postach nienawiść, często nienawiść do rodziców - być może uzasadnioną - ale człowiek jest dorosły i powinien oderwać się od tego toksycznego wpływu własnej rodziny, nie uważać, że ma schrzanione życie, bo matka była taka, ojciec był taki. Trzeba to przepracować i ruszyć do przodu. Przynajmniej w mojej opinii. Nie chcę, żeby przylepiano nigdy mi łatkę DDA, DDD czy jakąś inną, bo nie chcę, żeby zaburzenie i złe wspomnienia z dzieciństwa były częścią mojej tożsamości.  

W przypadku pracy masz rację. Masz rację, że perfekcjonizm nadmierny jest upierdliwy i jest zły. Sama miałam problem duży z perfekcjonizmem i do tej pory miewam. W tym wątku wypowiedziałam się w kontekście tych nieszczęsnych relacji damsko-męskich, że nie można mieć pretensji do ludzi, że kogoś "okłamują", bo mówią, że się kogoś pozna. A co mają mówić? Że ktoś umrze samotnie? Czy ta osoba pocieszy się, jak usłyszy coś takiego?

2 godziny temu, carlosbueno napisał:

Weź  poprawkę na to z kim ja miałem do czynienia w życiu. Głównie z pracownikami fizycznymi, za granicą też w dużej mierze z kryminalistami i patologią dla której jedyną okazją na seks było pójście do burdelu, lub do parku czy cmentarza gdzie jakaś narkomanka "dawała dupy"za 10 funtów  .  Nie znam dobrze Twojego życiorysu ale podejrzewam że dominuje w nim inteligentne towarzystwo na poziomie przez co masz nieco wypaczony obraz tak samo jak ja zresztą, choć w czasie studiów obracałem się w nieco bardziej inteligentnym towarzystwie. 

 

Zdziwiłbyś się, może mam trochę taki styl pisania, jakbym wiecznie miała kij w pewnej części ciała, ale tak się składa, że w życiu obracałam się w różnorodnych środowiskach, nawet swego czasu w towarzystwie narkomanów, choć sama nie zażywałam nigdy narkotyków - a więc w sumie margines społeczny. 

Niemniej nie mówię, że nie masz racji i że w pewnych środowiskach dominuje takie spojrzenie. Po prostu ja niezbyt często się z nim spotkałam. Jedynie, co mnie spotkało empirycznie, to że mężczyźni próbowali mnie "pogłupić" i wcisnąć w rolę głupszej niż jestem. 

2 godziny temu, carlosbueno napisał:

Pisałem że uważa tak wielu facetów, a nie ja osobiście, pisze to profilaktycznie żebyś znowu nie mówiła jak to ja źle oceniam  kobiety 😜   

Akurat jestem dosyć pokorna i już raz przeprosiłam za nieczytanie ze zrozumieniem ;) ale raz wystarczy! 

Edytowane przez alicja_z_krainy_czarów

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

44 minuty temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

Zdziwiłbyś się, może mam trochę taki styl pisania, jakbym wiecznie miała kij w pewnej części ciała, ale tak się składa, że w życiu obracałam się w różnorodnych środowiskach, nawet swego czasu w towarzystwie narkomanów, choć sama nie zażywałam nigdy narkotyków - a więc w sumie margines społeczny. 

Jak brali koks czy herę to i tak elita. Jak znałem osobiście takich którzy myśleli że homo sapiens to to samo co homoseksualista, a Mickiewicz napisał kamasutrę. Jak po studiach pojechałem do UK i zacząłem przebywać z elementem ale i też porządnymi ale bardzo prostymi ludźmi to oni uważali mnie za geja bo nie przeklinałem, nie paliłem, mówiłem zbyt wyszukanym dla nich językiem.  W obecnej pracy kiedyś  użyłem słowo koneksje, to wszystko zrobili wielkie oczy co to znaczy bo nigdy nie słyszeli tego słowa, no ale wyszukali w google i się dowiedzieli.  

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Nieistotne00 napisał:

@carlosbueno Przepraszam za maly offtopic ale chciałabym Cię o coś zapytać. Czy to, że używasz słownictwa niezrozumiałego dla Twojego otoczenia i to wszystko o czym pisałeś powyżej, wpływa na Twoją samoocenę pozytywnie czy negatywnie?

Nijako. Nie dostaje za to premii, zresztą raczej staram się używać prostego języka, ale nawet ten prosty nie jest zawsze zrozumiały. Ale te osoby są zwykle dużo bardziej zaradne życiowe niż ja, założyli rodziny, mają auta a ja nawet prawka nie mam, także moje szczycenie się zasobem wiedzy czy słownictwem jest nie na miejscu.   

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

4 godziny temu, carlosbueno napisał:

Jak brali koks czy herę to i tak elita. Jak znałem osobiście takich którzy myśleli że homo sapiens to to samo co homoseksualista, a Mickiewicz napisał kamasutrę. Jak po studiach pojechałem do UK i zacząłem przebywać z elementem ale i też porządnymi ale bardzo prostymi ludźmi to oni uważali mnie za geja bo nie przeklinałem, nie paliłem, mówiłem zbyt wyszukanym dla nich językiem.  W obecnej pracy kiedyś  użyłem słowo koneksje, to wszystko zrobili wielkie oczy co to znaczy bo nigdy nie słyszeli tego słowa, no ale wyszukali w google i się dowiedzieli.  

Z tego, co pamiętam, to brali amfę i było im daleko do elitarnego grona. Głównie w ogóle się z nimi zadawałam, bo poznałam taką dziewczynę na studiach. Ale cóż, to stare dzieje. 

No to widzisz, ja palę - niestety! - więc może lepiej nadawałabym się do tego zacnego grona. 

Poza tym ja pracuję w niby kulturalnym miejscu, a codziennie słyszę rzucanie k******. 

Co do pierwszej części Twojej wypowiedzi, to czasami zastanawiam się, czy piszesz tak wszystko na serio. A co do ostatniego zdania - cóż, to dobrze, że szerzysz wiedzę. Przynajmniej się czegoś od Ciebie nauczą, natomiast wątpię, czy Ty od nich. 

(przez pół roku uczyłam patologię. Prawdziwą patologię. No nie powiem, było to dla mnie straszne doświadczenie, ale jak już odchodziłam z tej pracy, to o wszystkim myślałam jakoś ciepło. Co prawda dla mnie to było niewiarygodne, że ktoś może nie wiedzieć, że Mickiewicz napisał "Pana Tadeusza", ale dzięki temu doświadczeniu nauczyłam się trochę pokory. Natomiast o roli kobiety ze swoimi "uczniami" nie rozmawiałam. I zdaję sobie sprawę, że uczniów - no nie uczennice - najbardziej interesowała moja dupa). 

Godzinę temu, carlosbueno napisał:

Ale te osoby są zwykle dużo bardziej zaradne życiowe niż ja, założyli rodziny, mają auta a ja nawet prawka nie mam, także moje szczycenie się zasobem wiedzy czy słownictwem jest nie na miejscu.  

Ale dlaczego to ma świadczyć o zaradności? Przede wszystkim założenie rodziny? Do założenia rodziny wystarczy mieć narządy płciowe. 

To społeczeństwo nam wmawia, że my musimy mieć to, tamto i jeszcze coś, żeby być zaradni, odnieść sukces, być szczęśliwi. A czy wśród osób z rodzinami, z partnerami nikt nie jest alkoholikiem, nie cierpi na depresję, nerwicę? Jednak to z tego powodu autor tego wątku być może jest taki rozgoryczony - czy był. Bo społecznie kładzie się na to nacisk i momentalnie np. kobieta nawet w moim wieku z mężem będzie jakoś lepiej postrzegana niż ja. Bo jej się już "udało", może zakładać rodzinę.

Mnie to akurat jest obojętne, ale wiem, że wiele ludzi patrzy na to inaczej. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak Alicjo, założenie rodziny dla niektórych osób jest trudne. Może dla Ciebie do tego wystarczą tylko narządy płciowe.  Nie ma jednego sposobu bycia człowiekiem. Nie jesteśmy wszyscy tacy sami. To co dla Ciebie jest proste i oczywiste dla kogoś będzie na zawsze nieosiągalnym marzeniem....

Edytowane przez rdzaa

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

7 minut temu, rdzaa napisał:

Tak Alicjo, założenie rodziny dla niektórych osób jest trudne. Może dla Ciebie do tego wystarczą tylko narządy płciowe.  Nie ma jednego sposobu bycia człowiekiem. Nie jesteśmy wszyscy tacy sami. To co dla Ciebie jest proste i oczywiste dla kogoś będzie na zawsze nieosiągalnym marzeniem....

Człowieku z... Nie powiem skąd, bo jestem damą. Nie wiem, ile masz kont na tym forum, ale naucz się czytać ze zrozumieniem najpierw, ok?

Do bycia odpowiedzialnym rodzicem, partnerem potrzeba więcej niż narządów płciowych. Dużo więcej. Potrzeba bardzo dużo, żeby być dobrym rodzicem. Ale z tego, co opisywał carlos, nie wygląda, żeby pracował wśród samej inteligencji zagłębiającej podręczniki do wychowania dzieci. 

Natomiast żeby po prostu mieć rodzinę - czyli matkę dziecka, ojca dziecka, dziecko - tak, wystarczą narządy płciowe, dlatego carlos nie powinien uważać, że ktoś jest od niego bardziej zaradny, bo spłodził dziecko, ponieważ sam ten fakt nie przesądza o żadnym sukcesie. 

I oczywiście, każdy jest inny. Carlosa to może boleć, może mnie za 20 lat - jeśli będę żyła, nie będę mieć dzieci - też, ale na chwilę obecną to nie jest moje marzenie. Twoje może być, ale mam wrażenie, że Twoim marzeniem jest prześladowanie mnie na tym forum.

Daję ignora. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

6 godzin temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

No to widzisz, ja palę - niestety! - więc może lepiej nadawałabym się do tego zacnego grona. 

Ale jesteś kobietą, a to chodziło o zdanie które usłyszałem kiedyś pracując w UK w fabryce, "co to za facet jak nie pali". A o gejostwo jestem podejrzewany całe życie, głównie dlatego że jestem wiecznie sam i jestem wyjątkowo łagodnego usposobienia. A to dla innych już oznaka gejostwa mimo że np nie dbam zbytnio  o ubiór, wygląd, porządek co przecież też jest utożsamianie z byciem gejem.    

 

6 godzin temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

Ale dlaczego to ma świadczyć o zaradności? Przede wszystkim założenie rodziny? Do założenia rodziny wystarczy mieć narządy płciowe. 

W powszechnej opinii jednak świadczy o zaradności ( nie chodzi mi oczywiście o wielkomiejskie elity). Wg nie z resztą też,  najpierw trzeba zdobyć partnera, później wziąć ślub, spłodzić dzieci i je wychowywać,  utrzymać rodzinę finansowo to nie jest takie hop siup.  

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

20 godzin temu, Człowiek_z_księżyca napisał:

Bo mogą być dwie skrajne sytuacje.

Może ich być więcej i nie muszą być skrajne. ;)
 

20 godzin temu, Człowiek_z_księżyca napisał:

W ten sposób niezależnie od tego kto jest winny, racjonalizacja pomaga przetrwać.

W tym rzecz: ona pozwala przetrwać, wegetować, trwać w stagnacji... ale nie iść na przód. A @alicja_z_krainy_czarów pisze właśnie o tym z punktu widzenia progresu.
 

20 godzin temu, Człowiek_z_księżyca napisał:

No ale jak ktoś nigdy nie miał seksualnych zaburzeń, jak np. alicja_w_krainie_czarów, to łatwo jej się mówi i krytykuje. W ten sposób tylko dobija dziewczynę, która zaczyna wierzyć, że może rzeczywiście jest do niczego, bo to wszystko jej wina.

Wg mnie to wygląda zupełnie inaczej. Nie chodzi o krytykę, a właśnie o uzmysłowienie, że z tych racjonalizacji wypływa usprawiedliwienie, przyzwolenie na stagnację, że przez trwanie przy nich nic się nie zmienia.
 

15 godzin temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

Jednak w perspektywie mikro - własnego życia - czy daje coś, że obarczymy kogoś winą za swoje zaburzenie?

Wbrew pozorom, daje. Oczywiście niekoniecznie w sensie rozwoju i pracy nad sobą, ale jednak "coś" daje.;)
Dzięki takiej postawie tkwi się w strefie komfortu - jeśli dana sytuacja jest nawet skrajnie niekorzystna i wyniszczająca, ale jest znajoma, bliska, rozpoznana, to może być odbierana przez osobę, która w niej tkwi, jako "bezpieczniejsza", niż zmierzenie się z własnymi lękami, niż wyruszenie w nieznane (szczególnie łatwo uwierzyć w ten "komfort", gdy ma się zaniżone poczucie własnej wartości). M.in. to poczucie bezpieczeństwa (również absurdalne) powoduje, że np. niektórym osobom trudno wyrwać się z przemocowych związków. Trwają w nich, bo je znają od podszewki. Może nawet nie znają związków zdrowych, nie wiedzą, z czym przyszłoby się im w nich zmierzyć, jak je budować, jak czuć się w nich bezpiecznie. Natomiast w związkach toksycznych wiedzą "na czym stoją", wiedzą "czego się trzymać"... nawet jeśli tak na prawdę trzymają się "krawędzi brzytwy".:classic_wacko:

Taka postawa stagnacyjna, bierności jest czymś zupełnie odwrotnym wobec życiowej aktywności, nie poddawania się, wytrwałości, zaradności. W niej strefa komfortu osiągana jest poprzez bycie niezależnym od kogoś/czegoś (z obawy przez zranieniem?), autonomii, do samostanowienia, do cieszenia się z efektów swoich działań, do poczucia posiadania wyboru itp.

Te dwie różne postawy mogą mieć niektóre elementy wspólne, jak choćby poczucie osamotnienia.
 

15 godzin temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

Sama miałam problem duży z perfekcjonizmem i do tej pory miewam.

Tak podejrzewałem czytając Twoje posty, w których przewija się samodzielność, niezależność... postawa "ja siama, ja siama". ;)

W moim przypadku może nie tyle chodziło o perfekcjonizm, ile przekonanie, że mogę liczyć tylko na siebie (czyli zamiast "muszę to zrobić najlepiej", przekonanie "jeśli ja tego nie zrobię, to nie mam co liczyć na kogoś innego").
Dopiero od kilku lat uczę się prosić o pomoc, uczę się tego, że właśnie przyznanie się do własnych ograniczeń, niemocy daje mi wewnętrzną siłę (i jednocześnie może zapobiegać poczuciu bycia wykorzystywanym przez innych). Dzięki temu jestem szczery tak wobec otoczenia, jak i samego siebie... a to samo w sobie już redukuje ilość powodów do lęku i wewnętrznego konfliktu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, Gods Top 10 napisał:

Może ich być więcej i nie muszą być skrajne.

Nie, no jasne, podałem dwa skrajne przypadki, żeby pokazać problem racjonalizacji. Nie zawsze łatwo jest rozdzielić odpowiedzialność za czyjś stan. Może być tak, że 50% leży po twojej stronie, a 50% po stronie rodziców albo innych czynników (podałeś dobry przykład z szukaniem pracy). Zauważ jednak, że jeśli ktoś ma 25 lat, to znaczy, że zaledwie od kilku lat jest samodzielny życiowo. Dla uproszczenia powiedzmy, że jest to 20 lat. Można powiedzieć, że przez 20 lat Twojego rozwoju odpowiadają rodzice, a tylko 5 lat Ty sam. Wobec tego mamy 20 / 25 = 4/5 = 80% odpowiedzialności rodziców. Tak więc im dłużej jesteśmy zależni od rodziców, tym wpływ pozostanie silniejszy. Np. może być tak, że nawet w wieku 25 lat jesteśmy ciągle zależni finansowo od rodziców, nawet jeśli z nimi nie mieszkamy (tak było w moim przypadku). Wtedy, zakładając, że wpływ przez 5 lat nie był całkowity, ale np. 50%, to dostajemy (20 + 5*50%) / 25 = 22,5 / 25 = 90%. Stąd odpowiedzialność rodziców rośnie do 90%.

Stąd widać, dlaczego takie osoby jak alicja_w_krainie_czarów, które zaczynały już pracować w wieku 17-18 lat, a więc wcześnie zaczęły uczyć się samodzielności i zaradności w życiu, są kompletnie głuche na problemy takich osób jak LostStar. Uważają, że skoro ich rozwój samodzielności był tak szybki, to innych też powinien.

Godzinę temu, Gods Top 10 napisał:

W tym rzecz: ona pozwala przetrwać, wegetować, trwać w stagnacji... ale nie iść na przód. A @alicja_z_krainy_czarów pisze właśnie o tym z punktu widzenia progresu.

Tak, to też prawda, tyle że takie osoby jak LostStar i alicja_w_krainie czarów - mimo że są w tym samym wieku - startują z zupełnie różnych poziomów. Tej drugiej wystarczy "wziąć się w garść", bo przecież w przeszłości już tak było, że jak się brała, to wszystko ruszało do przodu, co więcej, to działało jak efekt motyla - każdy progres ją nakręcał i zwiększał pewność siebie. Stąd pozostało jej w pamięci, że branie się w garść zawsze przynosi sukces. Natomiast w przypadku LostStar efekt motyla działa także, ale w drugą stronę - nie dostała aprobaty od bliskich, to czuła, że to się nie uda, wtedy każda próba "brania się w garść" przynosiła chwilowy albo przeciwny efekt, gdy czuła ciężar potencjalnej porażki. Coś stało na przeszkodzie, co nabierało rozpędu i zamieniło się w kulę śnieżną.

Czyli jeżeli się startuje z dużo gorszej pozycji, to do naprawy, progresu trzeba podejść w inny sposób.

Godzinę temu, Gods Top 10 napisał:

Wg mnie to wygląda zupełnie inaczej. Nie chodzi o krytykę, a właśnie o uzmysłowienie, że z tych racjonalizacji wypływa usprawiedliwienie, przyzwolenie na stagnację, że przez trwanie przy nich nic się nie zmienia.

W zasadzie na to już odpowiedziałem. Zauważę tylko jedno: takie wpisy o swojej beznadziejności to tak naprawdę wołanie o pomoc, a nie tylko sama racjonalizacja - bo do tego nie jest potrzebne forum.

Edytowane przez Człowiek_z_księżyca

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

47 minut temu, Człowiek_z_księżyca napisał:

Nie, no jasne, podałem dwa skrajne przypadki, żeby pokazać problem racjonalizacji. Nie zawsze łatwo jest rozdzielić odpowiedzialność za czyjś stan. Może być tak, że 50% leży po twojej stronie, a 50% po stronie rodziców albo innych czynników (podałeś dobry przykład z szukaniem pracy). Zauważ jednak, że jeśli ktoś ma 25 lat, to znaczy, że zaledwie od kilku lat jest samodzielny życiowo. Dla uproszczenia powiedzmy, że jest to 20 lat. Można powiedzieć, że przez 20 lat Twojego rozwoju odpowiadają rodzice, a tylko 5 lat Ty sam. Wobec tego mamy 20 / 25 = 4/5 = 80% odpowiedzialności rodziców. Tak więc im dłużej jesteśmy zależni od rodziców, tym wpływ pozostanie silniejszy. Np. może być tak, że nawet w wieku 25 lat jesteśmy ciągle zależni finansowo od rodziców, nawet jeśli z nimi nie mieszkamy (tak było w moim przypadku). Wtedy, zakładając, że wpływ przez 5 lat nie był całkowity, ale np. 50%, to dostajemy (20 + 5*50%) / 25 = 22,5 / 25 = 90%. Stąd odpowiedzialność rodziców rośnie do 90%.

Te obliczenia są bardzo uproszczone... i wg mnie mają służyć uzasadnieniu bierności.

Wyobraźmy sobie dziecko w wieku 1-2 lat. Teoretycznie całkowitą odpowiedzialność za nie ponoszą rodzice. A jednak to dziecko podejmuje już własne decyzje. Czasem są one bardzo odpowiedzialne, a czasem nie. O jakie decyzje chodzi? Np. o te w czasie procesu nauki chodzenia: czy potuptać do mamy, taty czy babci, dziadka. Idąc (znacznie dalej) rodzice podejmują decyzję za dziecko, do której podstawówki pójdzie, ale to dziecko podejmuje decyzje (mniej lub bardziej świadome), których przedmiotów będzie się najchętniej uczyło. Czy rodzice faktycznie ponoszą całkowitą odpowiedzialność za te decyzje, by można później stosować takie obliczenia?
 

55 minut temu, Człowiek_z_księżyca napisał:

Stąd widać, dlaczego takie osoby jak alicja_w_krainie_czarów, które zaczynały już pracować w wieku 17-18 lat, a więc wcześnie zaczęły uczyć się samodzielności i zaradności w życiu, są kompletnie głuche na problemy takich osób jak LostStar. Uważają, że skoro ich rozwój samodzielności był tak szybki, to innych też powinien.

Gdyby  @alicja_z_krainy_czarów była głucha na problemy innych (tak, jak to sugerujesz), mogła by kompletnie je zignorować. A tymczasem odnosi się do nich - podobnie jak Ty - wg swej wiedzy i doświadczeń.
 

57 minut temu, Człowiek_z_księżyca napisał:

Tak, to też prawda, tyle że takie osoby jak LostStar i alicja_w_krainie czarów - mimo że są w tym samym wieku - startują z zupełnie różnych poziomów.

I co z tego, że startują z innych poziomów? Czy to oznacza, że problemy którejś z nich są mniej ważne?
Poza tym to nie jest żaden wyścig, żadna rywalizacja w kategorii "kto ma gorzej". W tej kategorii znalazłoby się niemało osób, które potrafiły wybrnąć z pozornie beznadziejnych sytuacji życiowych.
Z resztą, rzadziej się o tym mówi, ale wszelkie przeciwności (jak np. dyskryminacja) potrafi również niesamowicie zahartować, dać "bolesne lekcje życia", które uczynią człowieka silniejszym, bo bogatszym w doświadczenia.
 

Godzinę temu, Człowiek_z_księżyca napisał:

Zauważę tylko jedno: takie wpisy o swojej beznadziejności to tak naprawdę wołanie o pomoc, a nie tylko sama racjonalizacja - bo do tego nie jest potrzebne forum.

Pełna zgoda. Jednakże pomocą nie jest np. wyręczanie, branie na siebie cudzych krzywd, problemów lub przerzucanie własnych na kogoś. Zawsze korzystniejsze jest dawanie wędki, a nie ryby. I na tym powinna polegać pomoc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

6 minut temu, Gods Top 10 napisał:

Te obliczenia są bardzo uproszczone

Tak, są uproszczone.

6 minut temu, Gods Top 10 napisał:

wg mnie mają służyć uzasadnieniu bierności

To źle uważasz. Skoro jest problem ze zrozumieniem co napisałem, to przypomnę jedno zdanie: " Czyli jeżeli się startuje z dużo gorszej pozycji, to do naprawy, progresu trzeba podejść w inny sposób. " Nie rozwijałem tego co oznacza inny sposób, ale na pewno nie pochwala ono bierności.

13 minut temu, Gods Top 10 napisał:

Wyobraźmy sobie dziecko w wieku 1-2 lat. Teoretycznie całkowitą odpowiedzialność za nie ponoszą rodzice. A jednak to dziecko podejmuje już własne decyzje. Czasem są one bardzo odpowiedzialne, a czasem nie. O jakie decyzje chodzi? Np. o te w czasie procesu nauki chodzenia: czy potuptać do mamy, taty czy babci, dziadka.

Podajesz zupełnie bezsensowny przykład, bo my nie rozmawiamy o podejmowaniu decyzji jako takich, ale, jeśli już, to o podejmowaniu decyzji, mających wpływ na przyszłość dziecka. Tak więc kompletnie się zamotałeś.

16 minut temu, Gods Top 10 napisał:

to dziecko podejmuje decyzje (mniej lub bardziej świadome), których przedmiotów będzie się najchętniej uczyło.

Niczego świadomie nie podejmuje, to że mu się podoba plastyka, a nie lubi historii, to nie ma nic wspólnego z podejmowaniem decyzji. Mało tego, to rodzice mają tutaj duży wpływ, by dziecko zainteresować danym przedmiotem. Więc znowu pudło.

18 minut temu, Gods Top 10 napisał:

Czy rodzice faktycznie ponoszą całkowitą odpowiedzialność za te decyzje, by można później stosować takie obliczenia?

Jak widać TAK. To rodzice i środowisko kształtuje dziecko. Niesamowite jest, że takie rzeczy muszę w ogóle tłumaczyć.

20 minut temu, Gods Top 10 napisał:

I co z tego, że startują z innych poziomów?

Chyba wyraźnie napisałem co tego wynika. Znowu mam cytować, powtarzać swoje słowa? Którego zdania nie rozumiesz, to może Ci wytłumaczę.

23 minuty temu, Gods Top 10 napisał:

Z resztą, rzadziej się o tym mówi, ale wszelkie przeciwności (jak np. dyskryminacja) potrafi również niesamowicie zahartować, dać "bolesne lekcje życia", które uczynią człowieka silniejszym, bo bogatszym w doświadczenia.

To jest właśnie przykład alicji_w_krainie_czarów., która została zahartowana, bo "przecież lekko jej nie było", podczas gdy ja czy LostStar byliśmy trzymani pod kloszem. Tak więc Twoje stwierdzenie jest prawdziwe, ale dowodzi właśnie, że mam rację. Znowu pudło.

27 minut temu, Gods Top 10 napisał:

Jednakże pomocą nie jest np. wyręczanie, branie na siebie cudzych krzywd, problemów lub przerzucanie własnych na kogoś.

Podobnie jak alicja_w_krainie czarów, która nie rozumie co czyta, co sama przyznała, u Ciebie jest bardzo podobnie. Nigdzie nie mówię o takiej pomocy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

7 godzin temu, Człowiek_z_księżyca napisał:

Stąd widać, dlaczego takie osoby jak alicja_w_krainie_czarów, które zaczynały już pracować w wieku 17-18 lat,

Ja też zacząłem pracować w tym wieku, a nigdy nie byłem zbyt samodzielny, nie licząc pobytu za granicą zawsze mieszkałem z rodzicami, rodzicem. Moja siostra pierwszą prace miała w wieku 24 lat po studiach , ale od razu z miejsca się usamodzielniła i odcięła od rodziny, także ta teoria nie zawsze się sprawdza, choć pewnie statystycznie istotna może być. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

9 godzin temu, Gods Top 10 napisał:

Dzięki takiej postawie tkwi się w strefie komfortu - jeśli dana sytuacja jest nawet skrajnie niekorzystna i wyniszczająca, ale jest znajoma, bliska, rozpoznana, to może być odbierana przez osobę, która w niej tkwi, jako "bezpieczniejsza", niż zmierzenie się z własnymi lękami, niż wyruszenie w nieznane (szczególnie łatwo uwierzyć w ten "komfort", gdy ma się zaniżone poczucie własnej wartości). M.in. to poczucie bezpieczeństwa (również absurdalne) powoduje, że np. niektórym osobom trudno wyrwać się z przemocowych związków. Trwają w nich, bo je znają od podszewki. Może nawet nie znają związków zdrowych, nie wiedzą, z czym przyszłoby się im w nich zmierzyć, jak je budować, jak czuć się w nich bezpiecznie. Natomiast w związkach toksycznych wiedzą "na czym stoją", wiedzą "czego się trzymać"... nawet jeśli tak na prawdę trzymają się "krawędzi brzytwy".:classic_wacko:

Taka postawa stagnacyjna, bierności jest czymś zupełnie odwrotnym wobec życiowej aktywności, nie poddawania się, wytrwałości, zaradności. W niej strefa komfortu osiągana jest poprzez bycie niezależnym od kogoś/czegoś (z obawy przez zranieniem?), autonomii, do samostanowienia, do cieszenia się z efektów swoich działań, do poczucia posiadania wyboru itp.

No tutaj rzeczywiście masz rację. Jednak rzeczywiście o ile mam dosyć rozwiniętą empatię, to jednak trudno mi zrozumieć było zawsze np. kobiety, mężczyzn w przemocowych związkach. Sama miałam dwa razy w życiu dosyć toksyczną znajomość damsko-męską i mimo tych negatywnych odczuć, które wiązały się z opuszczeniem "obiektu westchnień", robiłam ostre cięcie. Jednak mechanizm, który opisujesz, mnie rzeczywiście przekonuje. 

9 godzin temu, Gods Top 10 napisał:

Tak podejrzewałem czytając Twoje posty, w których przewija się samodzielność, niezależność... postawa "ja siama, ja siama". ;)

To wynika  z moich życiowych doświadczeń. 

Akurat nie miałam większego problemu nigdy z poproszeniem kogoś o pomoc, przysługę, natomiast ja po prostu już nie ufam innym ludziom, a na pewno nie na 100%. Każda osoba, którą znam, zawiodła mnie chociaż jeden raz. Nie widać tego pewnie po moich postach, ale jestem dosyć łatwowierna i naiwna, przez co wiele razy oberwałam - nie mam na myśli tutaj relacji damsko-męskich, bo najczęściej obrywałam od kobiet, "przyjaciółek" - i moje zaufanie z pół roku temu już się skończyło względem wszystkich ludzi. I mam tę postawę ja "sama". Lubię ludzi, lubię z nimi rozmawiać, jednak mam taką świadomość, że rodzimy się sami i sami umieramy. Nie ufam nikomu zupełnie, nawet swojej matce np., i to nie jest moja paranoja - bo ona też mnie zawiodła. Po prostu widzę też, jacy są ludzie. Sama oczywiście też nie jestem ideałem.

I szczerze, o ile w relację damsko-męską mam zamiar się jeszcze zaangażować, to wątpię, żebym zaangażowała się w jakąkolwiek przyjaźń. Widzę, że moje zajęte koleżanki, przyjaciółki traktują tę relację z facetem jako priorytet swojego istnienia. Pewnie są inni ludzie - ale ja ich nie poznałam. 

Twoja postawa natomiast wydaje się zdrowa. 

50 minut temu, carlosbueno napisał:

Ja też zacząłem pracować w tym wieku, a nigdy nie byłem zbyt samodzielny, nie licząc pobytu za granicą zawsze mieszkałem z rodzicami, rodzicem. Moja siostra pierwszą prace miała w wieku 24 lat po studiach , ale od razu z miejsca się usamodzielniła i odcięła od rodziny, także ta teoria nie zawsze się sprawdza, choć pewnie statystycznie istotna może być. 

No ja wcale nie jestem samodzielna, też nie mieszkam sama. Choć w sumie bym chciała, ale boję się, że wtedy zwariuję od swoich lęków. Zresztą nie stać mnie na zakup mieszkania, a wynajem u mnie w mieście jest bardzo drogi. 

Jednak jak - jeśli? - znormalnieję, to zdecyduję się chyba na wyprowadzkę. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, carlosbueno napisał:

Ja też zacząłem pracować w tym wieku, a nigdy nie byłem zbyt samodzielny, nie licząc pobytu za granicą zawsze mieszkałem z rodzicami, rodzicem. Moja siostra pierwszą prace miała w wieku 24 lat po studiach , ale od razu z miejsca się usamodzielniła i odcięła od rodziny, także ta teoria nie zawsze się sprawdza, choć pewnie statystycznie istotna może być. 

Z faktu, że zacząłeś wcześnie pracować nie wynika, że życie Cię do tego zmusiło. A nawet jeśli zmusiło, to mogło być tak, że okupiłeś to sferą relacji z kobietami. Skoro twierdzisz, że zaczynałeś wcześnie, ale nie stałeś się - w swoim mniemaniu - zaradny życiowo, to znaczy, że nie podniosłeś swojego poziomu rozwoju emocjonalnego, pewności siebie, wiary w siebie itp. który sprawił, że jedna 25-latka startuje z dużo wyższego poziomu niż druga, o czym była mowa, tak samo Ty pozostałeś wtedy na tym niższym poziomie. Stąd lepiej jesteś w stanie rozumieć mnie czy LostStar niż alicja_w_krainie_czarów, która pozostała głucha na niedorozwiniętą seksualnie osobę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1 minutę temu, Człowiek_z_księżyca napisał:

Z faktu, że zacząłeś wcześnie pracować nie wynika, że życie Cię do tego zmusiło. A nawet jeśli zmusiło, to mogło być tak, że okupiłeś to sferą relacji z kobietami. Skoro twierdzisz, że zaczynałeś wcześnie, ale nie stałeś się - w swoim mniemaniu - zaradny życiowo, to znaczy, że nie podniosłeś swojego poziomu rozwoju emocjonalnego, pewności siebie, wiary w siebie itp. który sprawił, że jedna 25-latka startuje z dużo wyższego poziomu niż druga, o czym była mowa, tak samo Ty pozostałeś wtedy na tym niższym poziomie. Stąd lepiej jesteś w stanie rozumieć mnie czy LostStar niż alicja_w_krainie_czarów, która pozostała głucha na niedorozwiniętą seksualnie osobę.

To była tylko praca na lato na wakacje, nad morzem większość młodych osób tu tak pracowało, pracuje w sezonie. Nie wyciągałbym na podstawie tego przesadnych wniosków. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

57 minut temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

Jednak rzeczywiście o ile mam dosyć rozwiniętą empatię, to jednak trudno mi zrozumieć było zawsze np. kobiety, mężczyzn w przemocowych związkach.

Kobiety w przemocowych związkach trwają najczęściej z powodu braku alternatyw. Bo często są zależne finansowo od przemocowca.
A mężczyźni mogą trwać w przemocowych związkach np. z powodu świadomości, że w razie rozstania będą mieli utrudnione widywanie dzieci.

A niezależnie od płci, ofiary przemocy mają zaniżone poczucie własnej wartości, sądzą, że sobie nie poradzą po rozstaniu. Do tego dochodzi poczucie osamotnienia w problemie, wstyd, stygmatyzacja ofiar przez otoczenie, niekiedy też odpychająca postawa organów ścigania (które czasem sugerują ofierze przemocy, że sama "prowokowała") oraz tak podstawowe kwestie, że nie ma dokąd uciec (zwłaszcza w małych miejscowościach... lub gdy jest się mężczyzną).
 

Godzinę temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

Sama miałam dwa razy w życiu dosyć toksyczną znajomość damsko-męską i mimo tych negatywnych odczuć, które wiązały się z opuszczeniem "obiektu westchnień", robiłam ostre cięcie.

Może to wynika z braku problemów z poczuciem własnej wartości. Do tego może też jesteś wewnątrzsterowna i dlatego to ostre cięcie było dla Ciebie "naturalne"?

Czy źródłem Twojego zawodzenia się na ludziach (a zarazem braku zaufania do nich) może być perfekcjonizm w postaci wyznaczania innym tak wysokich standardów (m.in. nie popełniania błędów), jakie sama sobie wyznaczasz? Z tego może to wynikać?
A może kluczem do odpowiedzi dlaczego nie ufasz, jest właśnie płeć osób, którym nie ufasz? Postrzegasz którąś płeć mniej przychylnie? Skąd się wzięła nierównowaga w zawodzeniu się na kobietach i mężczyznach?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

32 minuty temu, Gods Top 10 napisał:

Kobiety w przemocowych związkach trwają najczęściej z powodu braku alternatyw. Bo często są zależne finansowo od przemocowca.

Ale ja np. mówię o dziewczynach w moim wieku - 25 lat. Moja koleżanka jest w związku z facetem, który codziennie spożywa alkohol, a w weekendy dodatkowo nawala się jak świnia - do tego stopnia, że nie pamięta. Dziewczyna ma wysoką samoocenę, jest bogata. Moja była przyjaciółka również była bogatsza od swojego faceta przemocowca, który rzucał ją, wracał do niej, wyzywał ją. No nieistotne. 

Nie potrafię tego zrozumieć. Te kobiety mają całe życie przed sobą i mogą poznać kogoś innego, nie są brzydkie czy głupie, ale nadal tkwią w tych związkach. 

34 minuty temu, Gods Top 10 napisał:

 A mężczyźni mogą trwać w przemocowych związkach np. z powodu świadomości, że w razie rozstania będą mieli utrudnione widywanie dzieci.

To tak, ale jeśli tych dzieci nie ma? Mój kolega, również w moim wieku, także jest zaangażowany w znajomość z dziewczyną, która raz mówi tak, raz mówi nie ;p. 

35 minut temu, Gods Top 10 napisał:

A niezależnie od płci, ofiary przemocy mają zaniżone poczucie własnej wartości, sądzą, że sobie nie poradzą po rozstaniu. Do tego dochodzi poczucie osamotnienia w problemie, wstyd, stygmatyzacja ofiar przez otoczenie, niekiedy też odpychająca postawa organów ścigania (które czasem sugerują ofierze przemocy, że sama "prowokowała") oraz tak podstawowe kwestie, że nie ma dokąd uciec (zwłaszcza w małych miejscowościach... lub gdy jest się mężczyzną).

Tutaj się zgadzam. Szczególnie z zaniżonym poczuciem własnej wartości. 

35 minut temu, Gods Top 10 napisał:

Może to wynika z braku problemów z poczuciem własnej wartości. Do tego może też jesteś wewnątrzsterowna i dlatego to ostre cięcie było dla Ciebie "naturalne"?

No akurat poczucie własnej wartości to coś, nad czym pracowałam i pracuję. Ale jak widzę, że facet mnie nie szanuje, to po prostu rezygnuję z relacji, nawet jeśli mi jest trudno. Wiem, że pocierpię, ale bardziej będę cierpieć, tkwiąc w takiej znajomości. Dla mnie to czysta logika ;p. 

36 minut temu, Gods Top 10 napisał:

Czy źródłem Twojego zawodzenia się na ludziach (a zarazem braku zaufania do nich) może być perfekcjonizm w postaci wyznaczania innym tak wysokich standardów (m.in. nie popełniania błędów), jakie sama sobie wyznaczasz? Z tego może to wynikać?

Raczej nie, choć zastanowiło mnie to, co napisałeś. Wydaje mi się, że mężczyznom czasami stawiam takie wysokie standardy, ale jak mi się ktoś podoba, to te "emocje" zagłuszają to we mnie. Kobietom - przyjaciółkom, koleżankom - raczej nie, choć może czasami też, jednak nie werbalizuję tego. 

Ale mówiąc o tym, że się na kimś zawiodłam, mam na myśli raczej to, że np. zostałam okłamana. Albo ktoś bardzo wykorzystywał moją osobę podczas rozstania, a później ta osoba wróciła do toksycznego partnera i byłam jej niepotrzebna. Takie obiektywnie złe sytuacje. Jednak możliwe, że dobór przyjaciół jest poniekąd moją winą, bo może wybieram właśnie taki typ ludzi. 

40 minut temu, Gods Top 10 napisał:

 A może kluczem do odpowiedzi dlaczego nie ufasz, jest właśnie płeć osób, którym nie ufasz? Postrzegasz którąś płeć mniej przychylnie? Skąd się wzięła nierównowaga w zawodzeniu się na kobietach i mężczyznach?

Niewątpliwie jest, bo musiałabym zacytować bohaterkę jednego serialu, że z kobietami się przyjaźnię, a z mężczyznami... 😜

Raczej neutralne relacje damsko-męskie po prostu mnie nie spotykały. Jak nawet miałam kolegów, z którymi nic nie zaszło, to ten podtekst seksualny gdzieś tam był w tle. Większość facetów była nastawiona na relacje romantyczną albo seksualną ze mną, nie chcieli się przyjaźnić. Z kobietami się natomiast przyjaźniłam, zwierzałam, więc potencjalnie mogły mi wbić nóż w plecy - i niektóre to zrobiły. Dlatego z dużą dozą ostrożności już do tego podchodzę i po prostu wiem, że dla każdej mojej koleżanki facet będzie ważniejszy niż ja i że mogę się zawieść (nie tylko w tym obszarze). Jednak to logiczne, w pewnym wieku to chłopak/ dziewczyna/ mąż/ żona są dla nas ważniejsi niż kumple, z którymi chodziliśmy na piwo, prawda ;) upraszczam tutaj oczywiście. 

W relacjach damsko-męskich mam niewątpliwie jakiś problem, jeszcze nie wiem jaki. Natomiast dopóki konkretny facet nie nadwyręży mojego zaufania, to nie jestem jakaś podejrzliwa, nie kontroluję. Mam kompleksy na punkcie swojego zaburzenia i staram się wypadać jak najbardziej perfekcyjnie w oczach mężczyzn, którzy mnie interesują, ale to chyba raczej dosyć typowe, nie jest to objaw zaburzenia. 

Jejku, ale się o sobie rozpisałam teraz ;p. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

10 godzin temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

Ale ja np. mówię o dziewczynach w moim wieku - 25 lat. Moja koleżanka jest w związku z facetem, który codziennie spożywa alkohol, a w weekendy dodatkowo nawala się jak świnia - do tego stopnia, że nie pamięta. Dziewczyna ma wysoką samoocenę, jest bogata. Moja była przyjaciółka również była bogatsza od swojego faceta przemocowca, który rzucał ją, wracał do niej, wyzywał ją. No nieistotne. 

Nie potrafię tego zrozumieć. Te kobiety mają całe życie przed sobą i mogą poznać kogoś innego, nie są brzydkie czy głupie, ale nadal tkwią w tych związkach.

W takich sytuacjach może chodzić np. o wstyd. "Co ludzie powiedzą na to, że doświadczam przemocy, skoro w ich oczach jestem kobietą sukcesu?; czy w ogóle mi uwierzą, skoro w ich oczach mój partner to <<ideał>> (bo jednak przemocowcy potrafią w otoczeniu odgrywać świętoszków... i dzięki temu wywierają wrażenie na kobietach, zwłaszcza tych mniej pewnych siebie); może posądzą mnie o kłamstwa, o prowokację przemocy, o chęć zszargania partnerowi opinii? ... on przecież w oczach otoczenia jest <<cudowny>>, a może faktycznie to ze mną jest problem, skoro on jest taki <<doskonały>>? może on <<chce dobrze>>, gdy mnie wyzywa, bo w ten sposób chce bym była lepsza?":classic_unsure:
Dla osoby nie doświadczającej przemocy, takie myśli są absurdalne, ale dla osoby tkwiącej w przemocy, to często codzienność.:classic_sad:
 

11 godzin temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

To tak, ale jeśli tych dzieci nie ma? Mój kolega, również w moim wieku, także jest zaangażowany w znajomość z dziewczyną, która raz mówi tak, raz mówi nie ;p. 

W tym wypadku może chodzić o to, że ten kolega z domu rodzinnego wyniósł przekonanie, że "kobiety właśnie takie są, że tak wygląda miłość ze strony kobiet: raz tak, raz nie, raz czarne, raz białe...".

Podobne przekonania, że "tak wygląda miłość" mogą też leżeć u podstaw tego, że kobiety tkwią w przemocowych związkach.
Czasem też wszelkie awantury, kłótnie są formą pozyskiwania uwagi dla siebie, bycia dostrzeżonym/dostrzeżoną... bo lepsza "toksyczna uwaga", niż bycie ignorowanym/ignorowaną. :classic_unsure:

Przemocowe relacje są zazwyczaj skomplikowane, więc czasem trudno na pierwszy rzut oka dostrzec, z czego wynika to przywiązanie, jakie zachodzą w nich zależności itd.
 

11 godzin temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

Wiem, że pocierpię, ale bardziej będę cierpieć, tkwiąc w takiej znajomości. Dla mnie to czysta logika ;p. 

Podejrzewam, że możesz mieć osobowość, w której intelekt przeważa nad emocjami. ;)  Czyli T > F wg testu Myersa-Briggsa. ;)
 

11 godzin temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

Raczej neutralne relacje damsko-męskie po prostu mnie nie spotykały. Jak nawet miałam kolegów, z którymi nic nie zaszło, to ten podtekst seksualny gdzieś tam był w tle. Większość facetów była nastawiona na relacje romantyczną albo seksualną ze mną, nie chcieli się przyjaźnić. Z kobietami się natomiast przyjaźniłam, zwierzałam, więc potencjalnie mogły mi wbić nóż w plecy - i niektóre to zrobiły.

Może w tym tkwi właśnie źródło? W relacjach z mężczyznami szybko odkrywałaś ten podtekst seksualny (swoją drogą ciekawe może być, czy on zawsze tam faktycznie był, czy jednak sama się go doszukiwałaś, czasem na siłę?), więc nabierałaś dystansu, nie zwierzałaś się tak bardzo mężczyznom... więc mieli mniej możliwości zranienia Cię kłamstwami? Natomiast w relacjach z kobietami, z racji braku tego podtekstu bardziej im ufałaś, jednocześnie odsłaniając się na dotykające Cię kłamstwa?
Może w tym kontekście kobiety nie tyle są bardziej "fałszywe" od mężczyzn, ile kobiecą fałszywość dostrzegasz (oczekujesz jej), a męską już niekoniecznie?
 

11 godzin temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

Mam kompleksy na punkcie swojego zaburzenia i staram się wypadać jak najbardziej perfekcyjnie w oczach mężczyzn, którzy mnie interesują (...)

Może nieświadomie przymykasz oczy na męskie nadużycia Twojego zaufania, bo bardziej zależy Ci na ich aprobacie?

Odnośnie samego dostrzegania (lub doszukiwania się) podtekstu seksualnego u mężczyzn, może u źródeł tej postawy leżą przekonania w stylu "mężczyznom tylko jedno w głowie"; "mężczyźni to trochę takie niedojrzałe, bezmyślne zombie, które jeśli się ich nie pilnuje, to z wywieszonym i śliniącym się jęzorem pobiegną za inną"; "seks dla kobiety to męczeństwo/poświęcenie dla wyższego celu - związku, rodziny"?
Może taki protekcjonalizm i/lub męczeństwo dochodzą w tej kwestii do głosu?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, Gods Top 10 napisał:

W takich sytuacjach może chodzić np. o wstyd. "Co ludzie powiedzą na to, że doświadczam przemocy, skoro w ich oczach jestem kobietą sukcesu?; czy w ogóle mi uwierzą, skoro w ich oczach mój partner to <<ideał>> (bo jednak przemocowcy potrafią w otoczeniu odgrywać świętoszków... i dzięki temu wywierają wrażenie na kobietach, zwłaszcza tych mniej pewnych siebie); może posądzą mnie o kłamstwa, o prowokację przemocy, o chęć zszargania partnerowi opinii? ... on przecież w oczach otoczenia jest <<cudowny>>, a może faktycznie to ze mną jest problem, skoro on jest taki <<doskonały>>? może on <<chce dobrze>>, gdy mnie wyzywa, bo w ten sposób chce bym była lepsza?":classic_unsure:

A jak nikt nie uważa partnera za ideał? Jak każdy odradza tej osobie tego oto partnera, a ona przy nim tkwi?

2 godziny temu, Gods Top 10 napisał:

W tym wypadku może chodzić o to, że ten kolega z domu rodzinnego wyniósł przekonanie, że "kobiety właśnie takie są, że tak wygląda miłość ze strony kobiet: raz tak, raz nie, raz czarne, raz białe...".

Moim zdaniem czasami jest jedno wytłumaczenie - miłość ;) nawet ślepa.

2 godziny temu, Gods Top 10 napisał:

Przemocowe relacje są zazwyczaj skomplikowane, więc czasem trudno na pierwszy rzut oka dostrzec, z czego wynika to przywiązanie, jakie zachodzą w nich zależności itd.

To prawda, jednak moim zdaniem wielu osobom jest wygodnie tkwić w takich relacjach i nie chcą najzwyczajniej w świecie nic z tym robić.

2 godziny temu, Gods Top 10 napisał:

Podejrzewam, że możesz mieć osobowość, w której intelekt przeważa nad emocjami. ;)  Czyli T > F wg testu Myersa-Briggsa. ;)

A to ciekawe, zapoznam się z tym.

2 godziny temu, Gods Top 10 napisał:

Może w tym tkwi właśnie źródło? W relacjach z mężczyznami szybko odkrywałaś ten podtekst seksualny (swoją drogą ciekawe może być, czy on zawsze tam faktycznie był, czy jednak sama się go doszukiwałaś, czasem na siłę?), więc nabierałaś dystansu, nie zwierzałaś się tak bardzo mężczyznom... więc mieli mniej możliwości zranienia Cię kłamstwami? Natomiast w relacjach z kobietami, z racji braku tego podtekstu bardziej im ufałaś, jednocześnie odsłaniając się na dotykające Cię kłamstwa?

Nie ;p.

W sensie takim – miałam i mam relacje koleżeńskie z mężczyznami, ale to po prostu nie była i nie jest to przyjaźń. Czyli pogawędki w pracy, na uczelni, wyjścia w większej grupie (nie sam na sam).

Nie doszukuję się na siłę podtekstu, często było tak, że np. myślałam, że ktoś chce ze mną nawiązać neutralną znajomość (żebym np. napisała teksty na stronę), to okazywało się, że ten mężczyzna chciał po prostu się ze mną umawiać i to był pretekst do spotkania. Albo kolega z uczelni zaprosił mnie na randkę, a myślałam, że się „kolegujemy”. Inny „kolega” też zaczął mnie podrywać, ale akurat też mi się podobał, więc to była zgoła inna sytuacja. Nie wiedziałam, czy to odwzajemnia, byłam wręcz pewna, że nie – a okazało się, że tak. Jednak problem był taki, że on mi się przestał podobać, ja jemu nie i później w naszej relacji już zawsze było tak, hmm, dziwnie.  

No wiele razy miałam taką sytuację. Nie twierdzę absolutnie, że się wszystkim podobam i wszyscy chcą ode mnie tylko seksu. Nie. Po prostu wiele razy miałam taką sytuację. Raczej jak poznaję jakiegoś mężczyznę, to mam neutralne podejście na samym początku.

Nie wiem, czy to, co piszę, jest takie dziwne. Podejrzewam, że wiele kobiet nie ma przyjaciół mężczyzn. Często w takich przyjaźniach po iluś latach okazuje się, że jedna strona czuła coś do drugiej.

Ty masz dużo przyjaciółek kobiet, że Cię to tak dziwi ;)?

2 godziny temu, Gods Top 10 napisał:

Może w tym kontekście kobiety nie tyle są bardziej "fałszywe" od mężczyzn, ile kobiecą fałszywość dostrzegasz (oczekujesz jej), a męską już niekoniecznie?

Nie oczekuję fałszu, po prostu mam ograniczone zaufanie do wszystkich ludzi, co wydaje mi się w miarę zdrowe. Nie nadmierna podejrzliwość, ale nie ufać w 100%.

2 godziny temu, Gods Top 10 napisał:

Może nieświadomie przymykasz oczy na męskie nadużycia Twojego zaufania, bo bardziej zależy Ci na ich aprobacie?

A tutaj to racja.

2 godziny temu, Gods Top 10 napisał:

Odnośnie samego dostrzegania (lub doszukiwania się) podtekstu seksualnego u mężczyzn, może u źródeł tej postawy leżą przekonania w stylu "mężczyznom tylko jedno w głowie"; "mężczyźni to trochę takie niedojrzałe, bezmyślne zombie, które jeśli się ich nie pilnuje, to z wywieszonym i śliniącym się jęzorem pobiegną za inną"; "seks dla kobiety to męczeństwo/poświęcenie dla wyższego celu - związku, rodziny"?
Może taki protekcjonalizm i/lub męczeństwo dochodzą w tej kwestii do głosu?

Wręcz przeciwnie. Ja w teorii myślę inaczej - że mężczyźni w większości są "porządni", a w praktyce okazuje się, że jestem naiwna. Nawet wprost mi ktoś to kiedyś powiedział - jesteś bardzo naiwna.

Jak rozmawiałam z facetem kiedyś po 40, przez Internet, czysto platonicznie, który żył w poliamorycznym związku, przekonywał mnie, że wszyscy jego koledzy marzą o zdradzeniu żony. Że jego relacja jest udana tylko dlatego, że otrzymał tego typu pozwolenie.

Jak rozmawiam z większością facetów - najbardziej platoniczne znajomości zdarzały mi się, jak korespondowałam z kimś wirtualnie - to wielu z nich mówiło o chęci zdrady, że zwracają uwagę na kobiety. Zresztą czy coś jest w tym złego - jeśli nie dochodzi do czynu? Związek nikogo nie kastruje przecież. Niewinny flirt to nic takiego. Kobiety też zwracają uwagę na atrakcyjnych mężczyzn. I mam taką świadomość, że mój partner np. prawdopodobnie będzie zwracał uwagę na inne kobiety. Jednak to nie oznacza, że mnie zdradzi.

Nie uważam, że seks to poświęcenie czy męczeństwo. W moim odczuciu to przyjemność dla obydwu stron.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×