Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica Lękowa Co zrobić? Moja historia...część 2


LDR

Rekomendowane odpowiedzi

Juz nie wiem co robić, w nocy mi cierpną ręce po paro,mam stan podgorączkowy,sama nie wiem czy to kiedyś minie :(

 

Lecz z drugiej strony każdy lek ma uboki, już nie wiem co brać na te lęki, :(

 

Ja miałem w nocy mega szczękościski po kilku tygodniach minęły i dobrze bo się bałem o uzębienie :D

 

Na paro tak na prawdę tylko kilka miechów się czułem w miarę dobrze, piszę w miarę bo całkowitej poprawy nie dał nigdy. Na początku pełno skutków ubocznych zanim zaczął działać, potem kilka miesięcy wytchnienia bo było w miarę ok i po jakimś czasie się wypalił mimo tej samej dawki, dużo negatywnych skutków ubocznych. Odstawiłem całkiem i nie wrócę już do leków więcej. 2 razy próbowałem i mnie nie wyleczyły, do 3 razy sztuka w tym przypadku nie wchodzi w grę ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Majkel86

 

Również miałam szczękościsk i wiele innych ubokow i nadal mam, mięśnie mi drgają , mam dziwne zrywy nad ranem.Poczekam jeszcze, jak nie będzie efektowi , przerywam.Ale wiesz ja chociaż te kilka miechów chciałabym się czuć w miarę dobrze , bo teraz to tragedia.No i jeszcze od 3 dni bolą mnie oczy.Gratuluje życia bez leków , dobrze się czujesz ??Nic Tobie nie dolega ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

na napięcia życiowe typu

- zatarcie silnika w aucie

- zwolnienie z pracy

- głośne telefony w biurze

- maż pijak

- niepłacący klinenci

- rozmowa w sprawie pracy

i inne

 

paro nie pomaga. prawda jest taka, ze musi byc odpowiednia chemia mózgu żeby paro pomogło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam! Mam pytanie. A mianowicie mam jedno natręctwo (nie wliczając reszty) które bardzo mi utrudnia życie - ciągłe uczucie potrzeby do toalety. Mam je od jakiś 2 miesięcy. Boje się oddalić od domu. :/ Macie jakiś pomysł jak to natręctwo troche załagodzić albo się go pozbyć? Psychiatre mam dopiero we wrześniu a zanim coś zacznie działać czy leki czy terapia to pewnie kolejne miesiące, jak sobie samemu z tym trochę poradzić? Bardzo proszę o pomoc bo musze jakoś żyć - wychodzić z domu, do szkoły do ludzi. :/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam. Chciałabym abyście pomogli mi ułożyć listę rzeczy, które będę mogła czytać lub przypominać sobie w głowie, gdy dopadnie mnie panika. Będę wdzięczna za każde ciepłe zdanie.

 

Mam 17 lat i dręczy mnie okropny lęk przed ludźmi. Idąc ulicą nie opuszcza mnie myśl, że nie daj Boże spotkam jakiegoś znajomego. Gdy kogoś widzę potrafię, potrafię skręcić w pierwszą lepszą ulicę w bok i iść na około albo w konkretnie przeciwnym kierunku niż zamierzałam. Nie panuję nad tym odruchem ucieczki. Stojąc w kolejce na poczcie, im bliżej moja kolej, tym trudniej mi oddychać. Kończy się to tym że podchodzę do nieprawidłowej kasy, zagapiam się, nie słyszę co mówi do mnie pani zza lady. W szkole jest już katastrofa - potrafi mnie dopaść panika przy wyczytywaniu listy obecność (w końcu muszę odpowiednio głośno wydusić z siebie "jestem"), a odpowiedziach ustnych wolę nie wspominać. Robię z siebie kompletnego głupka.

 

Całe dnie siedzę jak na szpilkach. W szkole stres, w domu stres przed jutrem. To się odbija na moim zdrowiu, ocenach, samopoczuciu. Najgorsze jest to, że gdy dostanę jedynkę, zamiast przejmować się że czas to poprawić i się bardzie przyłożyć, ja rozpaczam co pomyśli o mnie każda pojedyncza osoba z klasy (jestem w klasie pełnej kujonów - wszyscy mają średnie 4,5 i zabiliby drugiego dla dobrej oceny, ciągła rywalizacja, dlatego też mam w niej niewiele koleżanek).

 

Wszystkiemu towarzyszą te same objawy - duszności, drżenie początkowo dłoni, potem nóg i całego ciała, załamywanie głosu, mroczki przed oczami, duszności, przyspieszone tętno, pustka w głowie. Nie zawsze wszystko występuje naraz i zależy od sytuacji. Poza szkołą reaguję łagodniej, w klasie - prawie wszystko naraz co wymieniłam.

 

Chodziłam rok temu do psychologa przez około 3 miesiące, raz na tydzień, jednak pani nie traktowała mnie poważnie, potem były remont, wizyty odwołane na 2 miesiące, zrezygnowałam. Jednak czułam lekką poprawę dzięki zadaniom i ćwiczeniom od pani psycholog. Polegały na wypisywaniu swoich mocnych cech, oraz racjonalnemu przedstawianiu sytuacji, typu:

Ja: Pomyślą o mnie że jestem nienormalna.

P: I co potem? Co się stanie gdy tak pomyślą?

No właśnie. Nie stanie się nic. Potrzebuję takich podnoszących na duchu przypomnień, tłumaczenia jak dziecku gdy tracę głowę, gdyż często powtórzenie takiej myśli parę razy w głowie pomaga mi się uspokoić i spojrzeć realnie na sytuację.

 

Będę wdzięczna za każde ciepłe zdanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mój wspaniały, beztroski świat zaczął się walić kilka lat temu kiedy byłam na studiach magisterskich. Nigdy nie byłam hipochondryczką, zawsze bagatelizowałam swoje objawy, a wizytę u lekarza odkładałam na ostatnią chwilę. Pamiętam, że miałam wtedy bardzo silne bóle menstruacyjne, a po okresie przez kilka dni pobolewał mnie prawy jajnik. Bólom towarzyszyła gorączka ponad 38 stopni. Ginekolog po badaniu nic nie stwierdził. Bóle stały się coraz dłuższe i silniejsze. Przeczekałam 3 miesiące i na własne życzenie kazałam sobie zrobić usg. Wykryto mi guz wielkości 12cm na prawym jajniku i 7cm na lewym. 3 lekarzy powiedziało, że to guzy wymagające operacji i powinnam się udać do onkologa. Specjalista wysokiej klasy od usg nastraszył mnie, że usuną mi oba jajniki, a jak dobrze pójdzie macicę oszczędzą. Ryczałam cały tydzień i myślałam, że umrę. Szybko dostałam się na wizytę do ordynatora oddziału w centrum onkologii, zrobiłam wszystkie potrzebne badania i czekałam na przyjęcie do szpitala. Zniosłam to wszystko dobrze, ale co ja się tam napatrzyłam to wiem tylko ja. Zdałam sobie sprawę, że mam ogromne szczęście, że jeszcze nie rodziłam, bo starsze kobiety traktowano tam o wiele gorzej. U mnie wszystko ładnie wycieli laparoskopowo, młodszą koleżankę elegancko zaszyli, a inne kobiety zszywali na okrętkę i potem obserwowałam jak pani z łóżka naprzeciwko wyciskają ropę z ran aż mdlała z bólu, innej przekłuwali na żywca krwiaka w gabinecie bez znieczulenia i zalała krwią cały fotel. Badanie przez konsylium 10 lekarzy, z których każdy wkładał mi do środka palce sprawiło, że to, co kiedyś było bardzo wstydliwą wizytą teraz jest niczym. Podczas tego badania jednak dowiedziałam się, że nie mam raka, a endometriozę. Odetchnęłam wtedy z ulgą, bo nie umierałam. Wróciłam do normalnego życia. Przez dwa lata zdążyłam obronić pracę, skończyć studia i zacząć pracować w zawodzie. Aż któregoś pięknego dnia po powrocie z CH dostałam wysokiej gorączki. Wzięłam lek i spadła, ale następnego dnia od rana znowu była ponad 38. Byłam coraz słabsza, a wszystko, co zjadłam zwracałam, nawet leki. Po 3 dniach ledwo chodziłam, a gorączka od rana do wieczora była ponad 39. Taki stan kwalifikuje się już do szpitala, mnie jednak nie chcieli przyjąć. Tylko dzięki mamie udało mi się dostać na oddział. Dostałam antybiotyki dożylnie i powoli, powoli dochodziłam do siebie i byłam coraz mniej rozpalona. Po tygodniu wypuścili mnie do domu. Do dziś nie mam pewności co to było, ale byłam leczona na zapalenie dróg moczowych. W szpitalu na prośbę mamy zrobili mi też usg. Lekarz znowu mnie nastraszył, że mam guz 6cm na prawym jajniku i mięśniaka. Ten mięśniak mnie dobił. Znowu ryczałam przez tydzień. Znowu konsultacje z innymi lekarzami, badania i operacja. Mięśniaka nie miałam, ale guzy na obu jajnikach i zrosty owszem. Po tej operacji szybciej doszłam do siebie i znowu wróciłam do życia. Zaczęłam prowadzić wspólnie z koleżanką własną działalność w międzyczasie znowu przechodząc ostre zapalenie pęcherza. Tym razem jednak zareagowałam szybciej, wcześniej wzięłam antybiotyk i obeszło się bez szpitala, bo dochodziłam do siebie w domu. Po operacji kontrolowałam się co 3 miesiące ginekologicznie, potem jakieś pół roku nie, ale w styczniu tego roku zrobiłam usg. Przez ten czas zaczęłam odczuwać coraz większe napięcie i rozdrażnienie. Każde zakłucie w brzuchu przywoływało najgorsze myśli, że to znowu wróciło, że znowu będę musiała iść do szpitala itd. Wybrałam się do lekarza i trochę mnie uspokoił. W lutym miałam ostatni normalny okres, po którym kilka dni doświadczałam takich dziwnych stanów zamroczenia idąc ulicą. Potrafiło to trwać godzinę lub 2 i ustępowało. Mówiłam wtedy mojemu chłopakowi, że czuję się dziwnie, ale nie potrafiłam określić co mi jest. Czułam się trochę jak po alkoholu i że to, co jest dookoła mnie jest jakieś dziwne, inne, nierealne. Przeszło po jakichś 4 dniach. Zdążyłam o tym zapomnieć kiedy po 3 tygodniach w marcu znowu wróciło. Planowałam już badania i wizytę u lekarza, ale jakoś nigdy nie było okazji. Aż pewnego dnia, podczas targów oświetlenia szłam sobie taka zamroczona i wtem zrobiło mi się ciemno przed oczami na 2 sekundy, zakręciło w głowie, zaplątały mi się nogi i musiałam się przytrzymać mojego chłopaka. Zrobiło mi się trochę słabo i miałam już siąść, ale nagle przeszło czego nie można było powiedzieć o zamroczeniu towarzyszącemu mi tego dnia. Na początku myślałam, że to coś z kręgosłupem, ale miałam wtedy bardzo dużo ruchu i coś takiego nie powinno się dziać. 4 dni po tym zdarzeniu się zaczęło. Obudziłam się z uciskiem z tyłu głowy i mdłościami. Mój chłopak wtedy wyjeżdżał na cały dzień do pracy, bo miał jakieś zlecenie, ale poprosił swoją mamę żeby ze mną została. Zaczęłam czytać w internecie co może powodować ucisk z tyłu głowy i pamiętam, że wyskoczyło coś o udarach i wylewach. Szybko pobiegłam zrobić podstawowe badania, elektrolity, pierwiastki, a kiedy wróciłam przeżyłam swój pierwszy atak paniki. Zgodnie z tym co napisali w internecie o udarach zaczęła mi drętwieć jedna strona ciała i twarz, zaczęłam się pocić i przeczuwać, że zaraz coś mi się stanie. Zrobiło mi się słabo. Znowu zaczęłam czytać o ucisku z tyłu głowy i drętwieniu i nie wiem jak, ale dotarłam do artykułu o nerwicy lękowej. Zaczęłam pisać kartki pożegnalne dla mojego chłopaka i rodziny, bo tekst o nerwicy uspokoił mnie może na chwilę. Zaraz miałam kolejny atak. Zadzwoniłam do mojego chłopaka, który był już blisko domu, a kiedy dotarł na miejsce uspokoiłam się, że nie jestem sama. Po dwóch godzinach znowu miałam atak. Tym razem zadzwoniłam do mamy opowiadając jak to czuję, że coś złego mi się może stać. Wszyscy się przejęli. Dwa dni potem udałam się do neurologa z wynikami badań. Wyszło zapalenie dróg moczowych i TSH równe 5,00 przy normie do 4,2. Pani nie kazała panikować tylko powtórzyć badania za miesiąc, a jak wyniki będą prawidłowe udać się do psychiatry, bo wszystko wskazuje na to, że mam nerwicę. Dostałam furagin i leczyłam pęcherz. Znajoma laborantka zrobiła mi też badanie kału testem immuno i wyszły lamblie. Od tego czasu zaczęłam biegać po lekarzach i się badać. Ekg, usg brzucha i tarczycy, tomografia głowy, kardiolog, endokrynolog, 2 neurologów, psychiatra, laryngolog... każdy miał swoją teorię i zapisywał inne leki. Z biegiem czasu zaczęłam kolejno przypisywać różne swoje dolegliwości nerwicy, aż doszłam do momentu, że nic mi nie zostało. Ciągle czytałam w internecie i próbowałam sama dochodzić do tego co mi jest. Objawy, z którymi żyłam do tej pory kilka lat jak zasłabnięcia podczas nagłego wstawania z łóżka, strzykanie w kościach, zatkany nos, piekące oczy, upławy nagle zaczęły zwracać moją uwagę i zaczęłam baczniej zwracać na nie uwagę. Byłam również na wizytach u lekarzy medycyny naturalnej. 3 zasugerowało, że mam pasożyty. W badaniach w kolejnych labach wychodziły różne rzeczy: w jednym owsiki, w innym lamblie, w jeszcze innym nic. Odstawiłam mleko i pszenicę, a po dotarciu do artykułu o kandydozie podjęłam trwającą już 3 miesiące restrykcyjną dietę z mnóstwem suplementów i różnych kropli. Po pierwszym ataku paniki przeżyłam swój najgorszy tydzień w życiu. Nie spałam przez 2 tygodnie codziennie budząc się z drgawkami, niemiarowym biciem serca, skurczami, mdłościami, zawrotami głowy. Nie obce były mi też stany, że za chwilę oszaleję. Wyobrażałam sobie jak błagam lekarza o głupiego jasia, który sprawi, że nie będę czuła tego co teraz. Swoimi przeżyciami podzieliłam się na blogu i jakaś studentka medycyny opisała mi jak wygląda oddział leczenia nerwic, że nie zamykają tam na stałe, że można sobie wychodzić kiedy się chce i do tej pory przez 2 miesiące atak, że zaraz oszaleję się nie powtórzył. Potrafiłam mieć w tamtym okresie po 5-10 ataków dziennie, co chwilę. Trwały chwilę z przerwami lub godziny z nasileniami. 2 miesiące temu byłam u endokrynologa i stwierdził, że mam hashimoto oraz niedoczynność jajników. Dostałam leki hormonalne. Na tarczycę nie bałam się brać, ale na jajniki bardzo. Miałam już przykre doświadczenia z takimi preparatami z czasów liceum kiedy po anoreksji gdy zaczęłam brać leki na wywołanie okresu przytyłam w ciągu miesiąca 20 kilo. Od tego czasu panicznie boję się hormonów. Biorę je już 2 miesiące i na razie nie przytyłam, ale stosuję restrykcyjną dietę. Staram się jeść normalnie, ale czasami nie radzę sobie z tym wszystkim emocjonalnie i wracają zaburzenia odżywiania. Miałam anoreksję w liceum, bulimię nieprzeczyszczającą, ćwiczeniową na studiach (polega na objadaniu się jak w bulimii, ale nie wymiotowaniu, a spalaniu kalorii ćwiczeniami) oraz kompulsywne objadanie się w międzyczasie i po. Udało mi się z tym wygrać i uśpić chorobę, ale po wydarzeniach z ostatnich miesięcy to czasem wraca. Ostatni napad miałam w niedzielę. Nie jem teraz słodyczy, ale skutecznie się napchałam orzechami. Zjadłam z pół wielkiej paczki nerkowców - ok. 300g, wielką paczkę orzeszków ziemnych 400g i opakowanie wafli ryżowych. Podczas napadu potrafię zjeść jakieś 4000-7000kcal. Przez następne dni spalam te kalorie i cierpię, bo po operacji mam zrosty w brzuchu. Przed wypróżnieniami po takim napadzie niekiedy tak mnie boli brzuch, że robi mi się słabo i ciemno przed oczami. Od 3 miesięcy stosowania diety przeciwgrzybicznej i leków na tarczycę oraz jajniki jestem spokojniejsza, ataki mam mniej silne i rzadziej, ale z domu wychodzę mniej, a każde wyjście do sklepu i dłuższe stanie przy kasie to zawroty głowy, kołatania serca lub uczucie gniecenia w klatce piersiowej. Potrafię to przetrzymać, ale każdorazowe pojawienie się tego jest bardzo męczące. Nasiliły mi się objawy depresji... rodzice ciągle pytają kiedy dziecko, a ja prawdopodobnie nigdy nie będę ich miała. Po każdym takim pytaniu idę do siebie i płaczę. Koleżanka ciągle pyta czy już jest lepiej i mogę gdzieś tam pojechać. Powiedziałam ostatnio, że na razie będę pracować w domu i dochodzić do siebie, a ona mnie zastąpi w pracach terenowych. Mój chłopak widzę, że też chwilami nie może na mnie patrzeć. Jestem taka żałosna i nieprzydatna społeczeństwu. Leki hormonalne, które biorę mogą nasilać endometriozę i ciągle się boję, że to wróci, a z kolei nie branie ich ma przykre konsekwencje w postaci przechodzenia jakby menopauzy i to w wieku 28 lat. Poza tym u mnie w rodzinie są problemy z krążeniem. Od czasu kiedy biorę te leki ciągle mam schizy, że zrobi mi się zakrzepica. Nogi często bolą mnie w nocy, jedna potrafi drętwieć, w drugiej mam bardzo bolesne skurcze. Poza tym nie chcę przytyć. Tyle pracowałam na swoją figurę i chociaż z tego chciałabym mieć radość. Mam wrażenie, że już z tego wszystkiego nie wyjdę. Może fizycznie jest trochę lepiej, ale psychicznie coraz bardziej siadam. Zgubiłam się już w tym wszystkim. Ciągle się zastanawiam co jest objawem nerwicy, a co moich chorób (endometriozy, niedoczynności jajników i hashimoto). Nie mam z kim o tym porozmawiać, bo każdy ma już mnie dość. Uważają, że jestem hipochondryczką, a ja naprawdę źle się czuję. Naprawdę bardzo boli mnie brzuch, jestem słaba, bolą mnie nogi. Czuję, że się sypię i odechciewa mi się żyć. Nie chcę tak żyć. Nie dość, że nie da się ze mną nigdzie pójść, nigdzie pojechać to jeszcze nic nie mogę jeść.

Mam ochotę na coś słodkiego, ale boję się, że ataki wrócą, bo mam zaawansowaną grzybicę, a z drugiej strony chciałabym sprawdzić czy ataki paniki były spowodowane prze grzybicę czy przez hormony czy przez hashimoto.

Nie biorę leków psychotropowych, bo chcę wykluczyć wszystkie fizyczne przyczyny ataków lęku, ale zastanawiam się już nad wizytą u drugiego psychiatry i podjęciem psychoterapii, bo lepiej zacząć nim będzie za późno i jeszcze bardziej nie będę chciała nigdzie chodzić. Nie lubię teraz spacerów, bo cały czas się zastanawiam czy już jestem zamroczona, kiedy będę i ile czasu, mam zawroty głowy i czuję, że za chwilę upadnę. Tylko na rowerze i w samochodzie tego nie czuję, bo coś drga, nie stoję w miejscu.

 

Boję centrów handlowych, targów, sklepów, kościołów i miejsc gdzie ludzie patrzą... restauracje, autobusy, tramwaje. Wszystko to powoduje u mnie dyskomfort i cierpię wewnętrznie walcząc z natrętnymi myślami. Zmuszam się do chodzenia w te miejsca, walczę ze sobą, ale potem jestem nie do życia i załamuje mnie to, że nic, a nic się nie poprawia. A to zaczyna mi się kręcić w głowie, a to czuję przygniatanie w klatce piersiowej, a to takie chwilowe zrywy, zamroczenia, szarpnięcia serca. Najbardziej mnie boli, że nie mogę pójść do mojej ukochanej filharmonii na koncert. Ostatni skończył się dla mnie chwilę przed tym jak zaczęli grać - wyszłam z sali. Za bardzo nie do zniesienia była myśl, że nie mam blisko wyjścia/okna/dostępu do świeżego powietrza. Jak byłam na wycieczce w sortowni śmieci to samo... nie wiem jak wytrzymałam ten upał i zaduch połączony ze smrodem śmieci, chyba tylko to, że ciągle się przemieszczaliśmy mnie uratowało chociaż spacer w kolejce mostkiem szerokości 1m na wysokościach, gdzie przed tobą 10 osób i za tobą też, a na dół daleko i nie dało się uciec był wyzwaniem. Najgorzej jest jak muszę gdzieś stać bez ruchu dłużej, nawet przy kasie... od razu się zaczyna. Staram się uspokajać, ale to na nic. Da się to wytrzymać, ale i tak się pojawia. Generalnie jeśli chodzi o walkę z atakami widzę postępy. Nie zawsze mi się udaje, ale potrafię to przeczekać, znieść choć jest mi bardzo, bardzo źle. Miałam okres, że było jeszcze lepiej, bo wyjeżdżałam sama autobusami na spotkania z klientami, sama wracałam i zaczynałam się cieszyć, że jest coraz lepiej mimo, że głowa mi potem pękała, a teraz znowu widzę regres. Jestem po prostu zniechęcona, a zniechęcam się szybko jak nie widzę efektów. Mam tylko ochotę znowu się objeść, ale potem myślę, że oprócz chwilowej przyjemności nic mi to nie da i tak przeskakuję od depresji przez zaburzenia odżywiania po nerwicę.

 

Uwielbiam chodzić do lekarzy kiedy mówią, że jest ok. Poprawia mi to stan na dzień lub dwa. Ostatnio byłam u proktologa z hemoroidami i przy okazji powiedział o tych zrostach w brzuchu. Już się tak nie boję, że coś nie tak z moimi jelitami i mam raka chociaż w kale mam mnóstwo niestrawionych resztek, więc pewnie coś z trawieniem jest nie tak. Lekarz powiedział, że to może być zaburzone wchłanianie od pasożytów. Z nimi nie chce mi się już walczyć, bo próbowałam już tylu środków i nic, nadal są. Od czasu kiedy zrobiłam tomografię głowy nie boję się też udaru, a dwukrotne ekg i wizyta u 3 kardiologów oraz przeczytanie gdzieś o tym jakim to wielkim mięśniem jest serce i takie małe ataki paniki to da tego narządu nic nie boję się już tak o moje serce mimo, że potrafię się budzić w nocy z kołataniem. Ostatnio biorę też mniej środków uspokajających. Staram się radzić sobie bez nich.

 

Czy waszym zdaniem od leków mi się poprawiło czy po prostu radzę sobie z lękami lepiej psychicznie? To drugie nasila depresję, bo w momencie ataku myślę sobie, że jest mi już obojętne czy umrę, a na pogotowie nie pojadę. Działa, bo nie jadę do szpitala, ale czuję się coraz bardziej jak śmieć. Za bardzo jest mi potem głupio kiedy trafiam na pogotowie, nic mi nie jest, a ktoś stracił swój czas na pierdoły. Ostatni taki silniejszy atak miałam z miesiąc temu kiedy wzięłam pierwszy raz tabletkę na tarczycę. W ulotce pisali, że może wywoływać ataki lęku i pamiętam, że pojechałam od razu do kardiologa, który powiedział, że to nerwica. Inny, że skutek leku. Do dziś nie wiem. Wiem tylko, że na początku brania novothyralu często bolało mnie serce i miałam mdłości. Teraz to rzadkość.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A mnie zastanawia gdzie w tym całym kołowrotku lekarz - badania - lekarz miejsce na normalne życie ...

 

Powiem Ci tak, najlepsze co możesz zrobić to udać się DO SZPITALA na psychoterapię - raczej szpital lub inny ośrodek dzienny ponieważ masz tam CODZIENNIE psychoterapię.

Oczywiście, możesz też skorzystać z opcji prywatnej ale to będzie strasznie długo trwało ... a po szpitalu i tak zazwyczaj kontynuuje się psychoterapię już ambulatoryjnie.

 

 

99,9% twoich dolegliwości ma podłoze psychiczne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie ma miejsca na normalne życie. Od pół roku żyję tylko chorobami. Raz byliśmy w moim chłopakiem w Toruniu to bałam się podróży autobusem i wytrwałam chyba tylko dlatego, że z wywietrznika wiało zimne powietrze, a autobus się ruszał; w mieście starałam się chodzić i cieszyć, ale co chwilę mnie zamraczało, chwiałam się, źle czułam, w nocy budziłam się z atakami itd. Byliśmy niedawno na krótkiej wycieczce za miasto to w knajpie złapało mnie gniecenie w klatce piersiowej i odechciało mi się wszystkiego. Po prostu gdziekolwiek nie wyjdę, nawet na krótki spacer czuję, że ledwo idę, że zaraz się przewrócę. Wychodzę z ochotą, nadzieją, która po chwili przechodzi kiedy znowu źle się poczuję. Rzekłabym, że nie jestem w stanie normalnie funkcjonować.

 

-- 24 sie 2013, 14:40 --

 

A co do twojej rady do tej pory myślałam, że przyczyna jest fizyczna i jak wiadomo zanim zacznie się leczyć nerwicę trzeba wykluczyć przyczyny fizyczne, w których trakcie wykluczania jestem. Poza tym myślałam, że sama dam sobie radę, ale nie mam niestety takiej wiedzy medycznej żeby odróżnić prawdziwe objawy chorobowe od tych będących częścią nerwicy i się zgubiłam, bałam się leków i szpitala, ale mimo, że ataki są rzadsze to jest chyba gorzej. Już powoli rozważam do kogo iść żeby dostać się na dobrą terapię, bo stwierdziłam, że lepiej zacząć nim będzie za późno i będę się bała wstać z łóżka, a czuję, że dzielą mnie od tego może 3 kroki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak, a po czym to stwierdzasz? :) To dla mnie ciekawe, bo nie umiem stanąć z boku i spojrzeć na to obiektywnie. Ostatnio jak rozmawiałam z babcią, która ma nerwicę to wydaje mi się, że coraz bardziej zaczynam się do niej upodabniać. W każdym razie mój chłopak też tak mówi. Często od niego słyszę: rzuć w cholerę te diety i zacznij ze mną się cieszyć życiem, bo i tak ci to nic nie daje nie masz żadnych pasożytów ani grzybicy, a to tylko twoja psychika. Miałam moment, że już uwierzyłam, że to psychika, skupiłam się na tym, zaczęłam wychodzić z domu itd., a potem znowu zaczęłam się zachowywać jak Nash w filmie piękny umysł kiedy skończył brać leki i znowu myślał, że łamie tajne kody i wysyła poufne listy. Ja podobnie zaczęłam szukać sobie chorób i wyłączyłam się z życia.

 

Mieszkam teraz w Warszawie, dokładnie Bielany.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki. Dokładnie kilka dni temu czytałam o terapii na ich stronie. Znalazłam już psychiatrę, który tam pracuje i przyjmuje prywatnie. Zapiszę się na wizytę i może uda mi się tam wkręcić na zimę. To okres kiedy w moim zawodzie mam trochę luźniej z pracą i mogłabym się na kilka tygodni odizolować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...nie wiem co robić... rozsypałam się zupełnie w ciągu ostatnich 3 miesięcy... już wiem, jak czuje się człowiek, który chce się zabić...

biorę paroksetynę od 2 tyg. 20 mg

budzę sie rano i mnie dusi... coś siedzi na mojej klatce piersiowej...

napady paniki średnio codziennie... już prawie z domu nie wychodzę... tylko płaczę w poduszkę...

czy to się kiedykolwiek skończy???... :cry:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Obecnie jedną z najgorszych rzeczy są dla mnie chyba wspomnienia i strach, że wszystko wróci. Sprawę utrudnia ponoć fakt, że nie chce się z nimi mierzyć, gdy jest lepiej staram się od tego kompletnie uciec. Wiele razy myślałam, że mi się udało, ale to chyba tak nie działa, bo nie ważne po jakim czasie zupełnie normalnej egzystencji wspomnienia wracają a z nimi niepokój i natłok myśli. Patrząc z perspektywy czasu jestem cholernie wdzięczna, że mogę w miarę normalnie funkcjonować i nie wyskoczyłam z okna myśląc, że wariuję. Jednak chciałabym żeby było dobrze już zawsze a mój nastrój jest czasem taki nierówny. I nie chodzi mi o to, że każdy ma czasem trochę gorszy dzień. Powiedzcie, że da się kiedyś od tego w 100% uwolnić. Bo póki co ciężko mi w to uwierzyć...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×