Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica Lękowa Co zrobić? Moja historia...część 2


LDR

Rekomendowane odpowiedzi

Wiecie co, czasami myślę, że jakbym się zabił, to ludzie by się nawet ucieszyli z tego powodu i było by im lżej. Wszystkim było by lżej :(

 

Dokładnie tak samo sądziłem jeszcze do niedawna. W sumie to zastanawiałem się, jakby to było, gdybym odebrał sobie życie. Czy ktoś by o mnie wtedy pamiętał? Czy ktoś by zapłakał? Nie myślałem nad samobójstwem, ale po prostu nad egzystencją i o tym co by było jakby mnie nie było.

Teraz wiem, że mam tutaj do zrobienia jeszcze kupę rzeczy. Nie narzucam sobie tempa, nie wywołuję u siebie presji. Wiem, że jak coś ma się wydarzyć, to się wydarzy. Nic na siłę.

Znalazłem teraz zajęcie, któremu się oddaję w całości, a mianowicie piszę teksty i nagrywam kawałki. Przelewam na papier wszystkie moje odczucia i dzielę się nimi z innymi. To mi przynosi ulgę i takie uczucie poniekąd spełnienia. Znalazło się to z aprobatą innych i szczerze mi życzą, żebym rozwijał się pod tym kątem.

Grunt to znaleźć w sobie tę siłę i wiarę, żeby móc przezwyciężyć wszystkie swoje słabości.

Kiedyś zawsze powtarzałem, że jeżeli nie mam dla kogo żyć, to będę żył naprzeciw innym. To mi pomagało :)

 

Głowa do góry. Damy radę!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie tak samo sądziłem jeszcze do niedawna. W sumie to zastanawiałem się, jakby to było, gdybym odebrał sobie życie. Czy ktoś by o mnie wtedy pamiętał? Czy ktoś by zapłakał?

Wiem jakby to było w moim przypadku. Nikt (NIKT) by się nie pofatygował na cmentarz, na mój pogrzeb. A nawet jeśli już, to tylko z przymusu, a nie dlatego żeby tęsknili. :(

 

 

Wiem, że jak coś ma się wydarzyć, to się wydarzy. Nic na siłę.

Chyba nie do końca, chyba jednak mamy wpływ na nasze życie. Tzn. chyba tak, bo są rzeczy na które nie mamy wpływu.

Kurde, ciężkie rozważania. :/

 

 

Znalazłem teraz zajęcie, któremu się oddaję w całości, a mianowicie piszę teksty i nagrywam kawałki. Przelewam na papier wszystkie moje odczucia i dzielę się nimi z innymi. To mi przynosi ulgę i takie uczucie poniekąd spełnienia. Znalazło się to z aprobatą innych i szczerze mi życzą, żebym rozwijał się pod tym kątem.

A widzisz, a moje zajęcie które trzymało mnie "przy zmysłach" poszło się jebać. Zazdroszczę, bo ja nie mam nic takiego :(

 

 

Kiedyś zawsze powtarzałem, że jeżeli nie mam dla kogo żyć, to będę żył naprzeciw innym. To mi pomagało :)

Ha ha ha! Bardzo dobre!

Zapiszę to sobie gdzieś :D

 

 

Głowa do góry. Damy radę!

Jak to jest, że "obcy ludzie" piszą mi takie rzeczy, a tzw. "przyjaciół" nie stać nawet na przysłowiowe "poklepanie po ramieniu".

:bezradny:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z tym się nie walczy. Można ewentualnie mieć podejście. Można przetrwać. Mam dziewiętnaście lat, od przynajmniej dziesięciu (część zaburzeń była uwarunkowana genetycznie) uczę się wytrzymywać najbardziej zaskakujące objawy zaburzeń lękowych, ataki paniki, które wciąż potrafią mnie zaskoczyć i inne zaburzenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

mam 16 lat i poważny problem (a być może go wyolbrzymiam?). Zaczęło się od tego, że złapał mnie ból w lewej piersi podczas głębokiego oddychania, trwał jakąś godzinę i mi przeszło (było to jakiś miesiąc temu). Przez kolejny tydzień nic się nie działo, aż do czasu gdy złapały mnie duszności i było mi zimno pomimo, że w pokoju temperatura była dość wysoka (działo się to w sobotę). Od tamtego czasu czuję ucisk w klatce piersiowej (pod mostkiem), często nie dam rady złapać głębokiego oddechu. W najbliższy poniedziałek pojechałem z tymi objawami do internisty, a ten odesłał mnie do szpitala, w którym miałem zrobione dużo badań (między innymi USG brzucha, RTG klatki piersiowej, badanie krwi, badanie moczu i EKG). Wszystkie wyniki były dobre i wyszedłem ze szpitala w czwartek (w tym samym tygodniu). O dziwo w szpitalu te objawy ustąpiły, ale tydzień po wyjściu powróciły (i trwają aż do teraz). Wczoraj byłem prywatnie u kardiologa i ten zrobił mi echo serca, którego wynik też jest dobry, więc wszystkie choroby serca zostały wykluczone. Podejrzewałem też, że może to być astma, lecz lekarze powiedzieli, że ta ma choroba tak nie wygląda. Dość dużo czytałem w internecie o nerwicy i niestety objawy się zgadzają (ucisk w klatce piersiowej, duszności, ciężko złapać mi głęboki oddech, szybko się męczę, czasami mam uczucie tak jakby guza w gardle). Boję się aktywności fizycznej (najbardziej gdy się ściemni), bo mam wrażenie, że te objawy się nasilają. Prawdopodobnie będę musiał udać się do psychiatry, ale tego również się boję (mam wrażenie, że uzna mnie za jakiegoś wariata). Nie mam za bardzo z kim o tym poważnie porozmawiać (rodzice twierdzą, że nic mi nie jest i że te objawy są przez komputer - są to ludzie po 50-tce i komputer uważają za zły wynalazek...). W internecie czytałem też, aby po prostu przestać o tym myśleć, ale ja nie potrafię. Tym bardziej, że we wrześniu idę do nowej szkoły. Co byście zrobili na moim miejscu? Jak mam sobie poradzić z tym problemem? Nie chcę każdemu o tym rozpowiadać, bo jestem raczej człowiekiem zamkniętym w sobie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

TheEvilBlade, Witam nie jestem lekarzem ,ale wygląda to na objawy nerwicy lękowej powinieneś iść do specjalisty nie uzna Cię za wariata spokojnie.Przydałaby Ci się jakiś psycholog z którym mogłbyś przepracować swoje objawy ,ale z racji wieku raczej któryś z rodziców musiałby Ci towarzyszyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witaj ja mam 17 lat :) i mam o wiele wiele gorsze objawy :/ kolotanie serce dusznosci bezsennosc brak apetyty uscisk w klate piersiowej bole brzucha i duzy puls i tak mialem przez pare misiecy . zaczelo sie od braku tchu i dusznnosci myslalem ze sie duze i mam cos w gardle . krzyczalem mamo dzwon na pogotowie bo oddychac nie moge dostalem zasttrzyk na uspokojenie i git . ale pozniej to byly ladne jazdy w ciagu tygodnia z 3 razy pogotowie u mnie bylo myslalem ze zawalu dostane . badania krwi wszystko git :) leki hydroksyzyna i sertagen i odrazu ci mowie jak bd bral leki to jakos po 3 tyg beda dzialaly . pomogly ogluszyc nerwice dalej samemu trzeba sobie wbic do glowy . 3maj sie i pozdro nerwice mozna wyleczyc ale licz ze moze wrocic . moze przestac za miesiasc a wrocic za pare lat :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuje za odpowiedź, da się wyleczyć tą nerwicę raz na zawsze? Nie chcę się tak męczyć całe życie.

Nerwice się leczy lekami i psychoterapią ;) Powodzenia !

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam!

Nazywam się Marcin.

Zaglądałem już na to forum od dłuższego czasu, teraz postanowiłem w końcu się zarejestrować i poprosić o jakąś pomoc, porady.

Zacznę od początku.

Dzisiaj mam lat 19, skończyłem liceum i od października wybieram się na studia. Pierwsze ataki nerwicy nadeszły do mnie po traumatycznym przeżyciu.

Pięć lat temu umarła bliska mi osoba, kiedy byłem z nią sam w domu. Było to dla mnie bardzo trudne przeżycie, bowiem był to dla mnie ktoś bardzo ważny, a w dodatku była to śmierć samobójcza.

Wtedy nie potrafiłem tego zrozumieć. Minęło pół roku od tego wydarzenia i zaczął się w nocy u mnie pierwszy atak. Obudziłem się, zacząłem się dusić, trząść, miałem wrażenie, że nie wytrzyma mi serce. Przetrwałem ten atak do rana, później leczyłem się u psychologa i psychiatry, brałem leki na nerwicę - z czasem kazano odstawić mi leki i terapię, ponieważ byłem już całkiem zdrów. Kilka razy musiałem jeszcze powrócić na tę terapię. Tak to się toczyło do dziś, jednak niestety ostatnio czułem się gorzej i gorzej, poszedłem do psychiatry i dostałem leki. Najpierw Seronil, który chyba mi niezbyt służył, później przeszedłem na Parogen. Cztery dni temu dopadł mnie okropnie silny atak, skoczył mi puls do 130 i miałem bardzo wysokie ciśnienie. Byłem pewien, że już umieram (jak zwykle zresztą, przy każdym ataku).

Pojechałem na pogotowie, dali mi tabletkę na ciśnienie i domięśniowo naszpikowano mnie hydroksyzyną. Niewiele mi to pomogło, bo nadal byłem w ogromnym napięciu, na drugi dzień znów pogotowie - tym razem uznali, że skierują mnie do szpitala psychiatrycznego, co jeszcze bardziej mnie przeraziło. Na izbie przyjęć szpitala psychiatrycznego stwierdzili, że pomimo ogromnego nabuzowania nerwowego, pobudzenia i lęku nie jest wymagane u mnie leczenie w szpitalu psychiatrycznym. Tak minął drugi dzień. Trzeciego dnia czułem się tak samo fatalnie, miałem wrażenie, że umrę - lęk był tak silny i nieustępliwy. W szpitalu psychiatrycznym proponowano mi udać się na wszelki wypadek do kardiologa. Prywatnie udałem się do kardiologa w tym trzecim dniu, przyznał, że skok ciśnienia był niepokojący i zrobił mi badania. Kazał notować ciśnienie i uznał, że jak na razie nie ma żadnych obaw o serce. Dzisiaj jest mi jakby trochę lepiej, ale naprawdę trochę. Nadal towarzyszy mi silny lęk, martwię się, jestem strasznie osłabiony. Mam uczucie derealizacji, boję się, że strace kontakt z rzeczywistością itd. pomimo tego, że nic mnie już nie boli, martwię się, że coś nie tak z moim mózgiem. Nie wiem jak się uspokoić i wystudzić moje emocje. Otrzymuję duże wsparcie w gronie rodzinnym, ale to chyba jeszcze trochę za mało, pomyślałem, że jeżeli tutaj opiszę swoje problemy na pewno ktoś mi cokolwiek poradzi. Chciałbym się uspokoić, nie czuć, że zemdleję, że stracę kontakt z rzeczywistością. Jak mam sam się ogarnąć i ochłonąć?

Bardzo dziękuję za uwagę tym, którzy poświęcili swój wzrok żeby poczytać o moich niedorzecznych fobiach :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie bój się. Szpital Ci raczej nie grozi. Miałam/mam podobnie. NIC Ci nie jest. To siedzi w naszej głowie i możemy się tego pozbyć, chociaż to trudne. Ale pomyśl sobie kto tu jest szefem? Ty? Czy Twoje lęki, myśli, obawy? Ty rządzisz! Słuchaj, na naszą nerwicę i jej przebieg, nasze samopouczcie itd. wpływa wiele czynników(jak się odżywiamy, jakie filmy oglądamy, jakiej muzyki słuchamy, używki, towarzystwo itp.). Odkąd cierpię na zaburzenia obsesyjne i lękowe staram się ograniczać wszystko, co mogłoby mieć wpływ na rozwój lęku. Nie piję kawy, herbaty, coca-coli, alkoholu( chociaż do niedawna piłam, ale odkąd lęki się nasiliły zrezygnowałam z tego. Nie palę papierosów i marihuany. Zażywam codziennie magnez dobrej jakości(http://www.doz.pl/apteka/p45491-Olimp_Chela-Mag_B6_kapsulki_60_szt. - polecam, bardzo dobrze przyswajany), jem dużo owoców i warzyw, ciemne pieczywo. Nie jem tłustych potraw. Przestałam słuchać tzw. "agresywnej" muzyki(kiedyś gustowałam w cięższych brzmieniach). Zaćzęłam słuchać muzyki klasycznej(Czajkowski, Strauss, Chopin), a zasypiam przy kołysance dla dzieci(https://www.youtube.com/watch?v=MQp61xvFo8cm - może to i śmieszne, ale przy każdym napadzie paniki to mnie uspokaja). Piję pare razy dziennie NERVOSAN(mieszanka ziół). Oglądam same lekkie filmy(banalne komedie romantyczne i w ogóle komedie, albo bajki typu "Shrek") i jakoś udaje mi się zmniejszyć te lęki. Nie mówię, że żyję tak cały czas, ale przy nasileniu lęków. Wydaje mi się, że powinieneś wrócić na terapię. No i oczywiście podczas napadu lęku staraj się rozmawiać ze sobą w myślach. Ja sobie powtarzam"to tylko nerwica, nic się nie dzieje, to tylkoo nerwica." i jakoś to idzie...

No i może znajdź sobie jakieś zajęcie i staraj się ignorować napady. Słyszałam, że sport bardzo pomaga.

Trzymaj się i życzę powodzenia! I pamiętaj: nigdy nie utracisz kontroli nad sobą, ani nic z tych rzeczy. Nie stracisz kontaktu za rzeczywistością i to, że się tego boisz jest najlepszym dowodem na to, że Ci to nie grozi. Ponoć wszystkie obawy, które dręczą osoby z zaburzeniami lękowymi zazwyczaj najmniej ich dotyczą. To tylko, albo AŻ nerwica. Ale wyjdziesz z tego!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki bardzo za słowa wsparcia.

Najgorsze jest to uczucie niemocy, słabości czy też wymioty oraz derealizacja. Kiedy zaś jednak sobie mówię, że jest dobrze, to mam wrażenie lekkiej poprawy. Zawsze to coś. Zdaję sobie sprawę z tego, że tylko spokój może mnie wyratować z tej sytuacji. Po prostu pierwszy raz mam taki dłuższy atak niepokoju, lęku i derealizacji więc doprowadziło to do tego lekkiego świrowania. Boję się po prostu gdzieś wyjść sam, czy też zostać sam - martwię się o siebie, że nie dam rady. Chociaż tak naprawdę to wszystko tylko w mojej głowie istnieje.

Dzięki raz jeszcze za wsparcie, pozostaje tylko napędzać się pozytywnymi myślami, a nie tylko czarnowidztwem. :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Smutno mi. Wieczorami zawsze się wszystko nasila. Myśli błądzą w mojej głowie, nachalnie pchając się na zewnątrz... A niech im już będzie. Chyba nikomu nie będzie przeszkadzać, jeśli trochę się pouzewnętrzniam? Nawet nie szukam rady, pomocy. Chyba w moim przypadku nie sposób już tego znaleźć. Nie da się cofnąć tego, co już raz się uświadomiło. Samo pisanie dużo mi daje. Nie mam wielu znajomych, jedni mnie nie rozumieją, drugich nie chcę obarczać swoimi problemami. Rzucę więc Wam, tu, w pustkę, post o sobie.

Nie mam pojęcia kiedy to wszystko się zaczęło. W liceum? Ciężko umiejscowić mi kiedy lęk przejął nade mną kontrolę. Wiem, że kiedyś był, taki bezkształtny, rozlewający się we mnie, niczym gęsta, ciemna masa, nieukierunkowany. Teraz nabrał ciała, charakteru, chyba osiągnął stopień pewnego natręctwa, o ile to możliwe. Nie wiem. Cały czas siedzi gdzieś w mroku, w mojej głowie, niczym cień i czeka na chwile mojej słabości, żeby móc wyjść na zewnątrz. A chwile słabości nachodzą mnie często. Kiedy jestem niewyspana, zmęczona... Wieczorem, kiedy mam dość wrażeń dnia codziennego (cóż to mogą być za wrażenia, kiedy praktycznie cały dzień spędza się w domu?).

Wtedy zawsze wychodzi z kąta i rozgaszcza się w moim umyśle, za nic mając moje protesty... No cóż. Tak to właśnie czuję. Tak go widzę.

Do niedawna jeszcze powiedziałabym, że jestem szczęśliwą osobą. Bo żyłam w takiej imitacji szczęścia, żyłam w moich marzeniach, które miały, bądź nie, dojść do skutku. Cieszyłam się z wydarzeń, które miały nadejść, jakkolwiek byłyby nierealne. Wyobrażałam sobie cudowne sytuacje, moje szczęście. Tak, moje szczęście, było wymysłem mojej wyobraźni, jak wszystko inne. Zastanawiałam się nad tym ostatnio i do takiego doszłam wniosku.

Emocjonuję się. Bardzo. W jednej chwili cieszę się jak dziecko, z książki, serialu, z moich wymysłów. W drugiej jestem przygnębiona. Mam wrażenie, że lęk karmi się moimi pozytywnymi emocjami, karmi się i rośnie, a jak urośnie łatwo mu przejąć kontrolę. Wtedy jestem smutna. Chce mi się płakać. To taka świadomość możliwości nieszczęścia. Teraz zimno mi w stopy, moją mamę boli głowa. Czy moje "szczęście" się urwie?

Po 3 latach nieróbstwa, wynalazłam sobie na tyle silny motywator, by zacząć walczyć o coś pięknego. O marzenia, które dotychczas trwały jedynie w moim umyśle. 20 sierpnia zaczynam pracę. Wszystkie moje problemy się rozwiążą - myślałby kto. Trwanie w takiej stagnacji dawało mi poczucie pewnego komfortu psychicznego. Nie bałam się aż tak zawalenia podwalin pod budowę - wszak nie budowałam jeszcze, prawda? Teraz mam zacząć budować. A co jeśli to wszystko się rozsypie w drobny mak? Podwaliny nie zależą ode mnie. Teraz kiedy moje marzenia mają zacząć zmieniać się w rzeczywistość, wszystko może się rozsypać. To smutne. Świadomość tego zabiera całą radość z mojego życia. Tego boję się najbardziej.

Chciałam za rok pojechać nad morze. Do tego czasu chciałam zrobić prawo jazdy i przyjąć pod swój dach drugie wspaniałe stworzenie, jakim jest pies. Chciałam wziąć dwa moje psy, wsadzić do samochodu i pojechać. Wziąć aparat fotograficzny. Spacerować o wschodzie słońca po plaży, robić zdjęcia.

Myśl o tym mnie uszczęśliwia. No właśnie, nie do końca. A co jak będę miała wypadek w czasie jazdy? A co jak, co jak, co jak. Myślę sobie, że lepiej siedzieć w domu. Po co się narażać na zbędne ryzyko? Myślę, po co ja idę do tej pracy? A jak coś mi się po drodze stanie? Chcę iść do sklepu, ale zastanawiam się czy to dobry moment, a co jeśli w trakcie przechodzenia przez pasy jakiś wariat drogowy mnie potrąci? Może pójść za 20 minut? Albo jutro? Przejść obok dworca? A jak ktoś podłożył bombę? Chodziłam jakiś czas zaocznie do szkoły, ale zrezygnowałam. Wstyd było mi się do tego przyznać, więc czas w którym miałam być na zajęciach, "spędzałam" w galeriach handlowych. Heh. Na początku było nawet okej. Natomiast pewnego razu siedziałam przy schodach ruchomych i poczułam jakieś drganie. No cóż, przyczyną, zapewne był mechanizm schodów ruchomych. Ale mnie zawirowało w głowie, wstałam z myślą: "wali się" i uciekłam. Po tym incydencie w każdym centrum handlowym nachodziło mnie takie samo wrażenie. Że budynek się wali. Cały czas byłam niespokojna. Wkręcałam sobie, że to pewnie dlatego, że zrezygnowałam ze szkoły. Za karę pewnie ten budynek na mnie runie i umrę. Albo mówiłam sobie, że mogłam być na zajęciach i wtedy nic takiego by się mi nie przydarzyło. Cóż, rok szkolny się skończył, pozbyłam się jednego zmartwienia.

Jak leżę w łóżku i słyszę samolot, panicznie boję się, że zaraz spadnie.

Często myślę, że moje myśli/moje zachowanie ma wpływ na rozwój wydarzeń. Że mogę zostać za coś "ukarana", za to, że nie spełniłam obietnicy, którą złożyłam siłom wyższym, chociażby. Zdaję sobie sprawę, że to głupie. Często widzę w czymś jakieś ukryte symbole czy znaki, które niby pokazują mi przyszłość.

W zeszłym roku byłam nad morzem, wracaliśmy samochodem. W dzień wyjazdu rozwiązywaliśmy krzyżówkę. Jedno hasło brzmiało "kalectwo". Oczywiście, upatrywałam w tym jakiegoś symbolu, zwiastującego przyszłość. Było więcej takich haseł. Ja przy każdym wpadałam w wewnętrzną histerię. Nie mówiłam, oczywiście, nikomu o moich obawach.

Zawsze kiedy doradzę komuś kiedy ma gdzieś jechać czy robić cokolwiek innego, napadają mnie myśli, że teraz przeze mnie ten ktoś umrze, bo podświadomie doradziłam mu nieszczęśliwą godzinę. Dlatego staram się nikomu nie doradzać i zostawiać ostateczną decyzję temu, kogo ona dotyczy.

Mogłabym wypisywać te wszystkie sytuacje godzinami, bo niezliczoną pamiętam ich ilość.

Właśnie one i świadomość tego, że moje podwaliny mogą się rozpaść, czynią mnie nieszczęśliwą.

Gdyby nie to, byłabym chyba najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Poza tym, raczej norma - ataki paniki, objawy somatyczne.

Nerwica jest ZŁA.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po 3 latach nieróbstwa, wynalazłam sobie na tyle silny motywator, by zacząć walczyć o coś pięknego. O marzenia, które dotychczas trwały jedynie w moim umyśle. 20 sierpnia zaczynam pracę.

lony, gratuluję pracy i wierzę, że znajdziesz na tyle silny motywator, by uporać się z nerwicą. ;) Leczysz się jakoś? Bierzesz leki, korzystasz z psychoterapii?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

MartinST,

Doświadczyłeś klasycznych ataków paniki. Dziwię się, że odesłali Cie do szpitala psychiatrycznego. Spokojnie mogli dać sobie radę sami. Z hydroksyzyną jest tak, że czasem nie działa w pełni na pacjentów z atakami paniki (wszystko zależy też od dawki).

Sama sugestia psychiatrów, abyś zrobił badania kardiologiczne jest słuszna. Lęk napadowy bardzo często pojawia się u osób, którzy cierpią na wypadalność płatka zastawki dwudzielnej. Jest to powszechna wada serca. Nie ma znaczenia klinicznego (w tym sensie, że nie powoduje zawału, nagłej śmierci sercowej), przez co przez kardiologów jest często ignorowana. Ma jednak znaczenie psychiatryczne. Osoby z wypadalnością płatka zastawki dwudzielnej często cierpią na zaburzenia lękowe z napadami paniki. Sama zależność nie jest do końca wyjaśniona. Prawdopodobnie w dolegliwości tej reakcja autonomicznego układu nerwowego jest znacznie szybsza, aniżeli u osób bez tej wady.

 

Zwariowanie Ci nie grozi :-) Uważam, że lekarz niepotrzebnie zaindukował Ci lęk przed zwariowaniem kierując Cie do szpitala psychiatrycznego. Lęk przed chorobą psychiczną, postradaniem zmysłów jest bardzo powszechny wśród nerwicowców.

 

Trzymaj się ciepło

hwn

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Próbowałem iść z matką do kilku psychiatrów, lecz żaden nie chciał mnie przyjąć, ponieważ nie jestem pełnoletni... Odsyłają mnie do psychiatry dziecięcego, a taki w moim mieście jest tylko jeden i są dość długie terminy. Szlag mnie trafia, bo mimo, że przeszły mi duszności i ucisk (całe szczęście), to teraz jest mi cały czas bardzo słabo, momentami dochodzi do tego, że nie mam siły leżeć... Oczywiście rodzice robią mi awantury, że cały dzień nic nie robię, a tylko siedzę przed komputerem/telewizorem, albo leżę w łóżku. Nie dociera do nich, że ledwo mogę się utrzymać na nogach. Już nie wiem co mam robić, piszę tutaj, ponieważ nie mam z kim o tym porozmawiać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

TheEvilBlade Niestety obawiam się, że musisz poczekac na wizytę u psychiatry, może doraźnie pomoże jakoś rodzinny. Do czasu wizyty możesz wspomagac się suplementami, jak magnez, czy kwasy omega, herbatki ziołowe itp. Masz jeszcze czas przed szkołą, poczytaj trochę na temat walki z nerwicą. Polecam ci J.Bemis "pokonaj lęki i fobie", mi bardzo pomogła. Powodzenia!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

TheEvilBlade, z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że cierpisz na nerwicę (zaburzenia lękowe). Badania medyczne jednoznacznie wykluczyły zaburzenie somatyczne. Gdyby się coś działo z Twoim sercem, to nie miałbyś tak dobrych wyników. Poczucie osłabienia, o którym piszesz wynika z napięcia i niepokoju. Niestety tak jest, że im bardziej jesteśmy zaniepokojeni, w tym większym stopniu czujemy się fizycznie wyczerpani. Paradoksalnie dobrym rozwiązaniem na tego rodzaju problemy jest wysiłek fizyczny. Wysiłek fizyczny redukuje poziom adrenaliny i kortyzolu we krwi, a zwiększa poziom tzw. hormonów szczęścia. Zmniejsza też ten rodzaj poczucia wyczerpania, który wywołany jest czynnikami psychicznymi. Jeśli boisz się uprawiać w tym momencie sport (mam na myśli ćwiczenia aerobowe oczywiście) - a jest to częsta sytuacja u kogoś, u kogo dopiero zdiagnozowano nerwicę - zacznij od czegoś banalnego, np. od spacerów (najlepiej w jakimś dobrym towarzystwie). Jeśli ów wysiłek fizyczny będzie miał systematyczny charakter, to jego efekty mogą Cie pozytywnie zaskoczyć.

 

Ważne jest także, abyś się tak nie koncentrował na objawach fizycznych. To niestety dość trudne. Kiedy mamy wrażenie, że coś nam grozi, to trudno to ignorować. W momencie jednak, kiedy czujesz nieco większy niepokój, staraj się zająć umysł czymś innym. Możesz na przykład zacząć liczyć od 1000 do 0. Zagraj w jakąś wciągającą grę komputerową bądź po prostu idź z kimś pogadać (nawet przez telefon). Możesz sobie powtarzać: "Ty tylko nerwica. To, co czuję, to nic więcej, jak tylko objawy mojego lęku. Nic mi nie grozi". Dobrze byłoby wyłapać myśl, która Ci przychodzi do głowy w momencie lęku. Może brzmi ona tak (lub podobnie): "Czuję ucisk w klatce piersiowej. A co jeśli to zawał?!". Taką myśl warto zapisać i postarać przekonać siebie, że jest ona irracjonalna. W takiej sytuacji musisz sformułować argumenty podważające tę myśl. Na przykład: "Zrobiono mi już tyle badań i nic one nie wykazały. To tylko lęk i jego objawy". Oczywiście zaraz może się pojawić kolejna myśl: "A co jeśli coś przeoczyli?!". Wówczas musisz znów wysilić się na kontrargumenty: "Byłem badany przez specjalistów. Na pewno niczego nie przeoczyli". Całą procedurę kończysz w momencie, gdy niepokój minie.

 

Przydatne są też techniki relaksacyjne. Możesz spróbować z muzyką relaksacyjną, a także z treningiem autogennym Schultza (jest do ściągnięcia na necie).

 

Szkoda, że nie możesz mieć wizyty u psychiatry. Myślę, że mógłby on rozwiać wiele Twoich wątpliwości dotyczących choroby. Nie przejmuj się, na pewno nie wziąłby Cie za wariata. W zaburzeniach lękowych nie traci się osądu rzeczywistości.

Pozdrawiam i życzę powrotu do zdrowia

hwn

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja historia z nerwicą lękową

 

Witam Was Wszystkich, przypadkowo trafiłam na to forum jakieś kilka dni temu, ponieważ szukałam leku na usunięcie, bądź chociażby zatarcie nie chcianych wspomnień i przykrych przeżyć jakich doświadczyłam zarówno 4 lata temu jak i tydzień temu. Chciałam napisać pierwszy post ale niestety odcięto mi neta więc skopiowałam swoją historię i wkleiłam na nowo dzisiaj. Jestem 24 letnią młodą dziewczyną, studentką kończącą studia zaoczne. Od roku mieszkam w dużym mieście tak, jak zawsze marzyłam. Jestem w związku z cudownym mężczyzną, Kocham Go całym sercem i duszą i wiem, że jest tym jedynym. Moje życie zawsze niosło ze sobą niespodzianki, jednak byłam zawsze na tyle silna, że sama stawiałam im czoła i wychodziłam zwycięsko z tych potyczek. Niestety dobra passa się skończyła gdy w 2010 roku zmarł mi Tata, to się stało tak nagle tramą było to gdyż to ja jako pierwsza zobaczyłam go nie żywego. Nie potrafiłam tego przyjąć do wiadomości, sądziłam, że to jakiś żart, jednak nie. Rok później dostałam pierwszego ataku, objawy tak jak opisujecie, standardowe, napady gorąca, kołatania serca, szumy w uszach, mrowienie ciała itp. Byłam u wielu specjalistów, przebadano mnie na wiele sposobów i zawsze wyniki wychodziły dobre a nawet bardzo dobre. Mimo tego jeden z lekarzy przepisał mi concor (beta blocek) brałam go długo bo prawie 3 lata. Ataki ustały to prawda, ale nie pokój pozostał. W końcu moja Mama przemówiła mi do rozsądku i zaprowadziła mnie do psychiatry, nie byłam z tego zadowolona bo moje zdanie o tych specjalistach jest stereotypowe, lekarz wysłuchał mnie w ciągu 10 minut a następnie przepisał lek na sen gdyż miałam lęki nocne i lek na dzień o nazwie Paxtin. Lek na sen szybko odłożyłam bo wzmagał mój apetyt i bardzo byłam po nim senna, mogłam spać nawet cały dzień a nie o to chodziło zaś Paxtin też nie obył się bez skutków ubocznych, byłam otępiała, antyemocjonalna a czasami aż za bardzo, zmienne nastroje co kilka minut i uczucie senności. Jednak Paxtinu nie odstawiłam jaki był taki był ale zauważyłam że dzięki niemu zaczęłam powoli czuć się lepiej, aż po pół tora roku wyszłam z nerwicy lękowej i mogłam cieszyć się życiem przez następny cały rok do momentu gdy zakochałam się w swoim przyjacielu, wyznaliśmy sobie miłość, zostaliśmy parą a moja Mama zaczęła wymyślać przeróżne bzdury i niszczyć nasz związek. Nie tolerowała mojego TŻ mimo iż, wywodzi się z dobrej rodziny, nie bogatej ale też nie ubogiej, normalnej rodziny, nie przeklina, nie pije (jego ulubione piwo to karmi...) nie pali, bo tak jak ja się tego brzydzi, nie spożywa narkotyków i nie imprezuje, bo w zasadzie ma tylko jednego przyjaciela a co najważniejsze ma dobre serce i bogatą duszę. Jestem szczęśliwa, że dane jest mi z nim być jednak moja Mama starała się ze wszystkich sił zniszczyć nasz związek. Codzienne kłótnie, płacz, wyzwiska, kontrola mojego życia, doprowadzały mnie do szaleństwa więc wyjechałam z domu rodzinnego i zamieszkałam z moim Ukochanym, pół roku było dobrze aż do ostatniego miesiąca, lipca znów zaczęły się ataki, znów moja choroba powróciła mimo iż ją pokonałam. Strach i lęki powróciły, napady gorąca i mocne, szybkie bicie serca. Lęk doprowadził mnie do tego, że siedzę zamknięta w czterech ścianach, niekiedy bojąc się włączyć komputer, ponieważ wszystko wywołuje u mnie kołatania serca. Nie mogę wyjść na dwór do ludzi, bo zwyczajnie się boję tłumu, autobusów, tramwai, pociągów, jedynie samochodem jako pasażer to jeszcze mogę się poruszać. Sklepy mnie przerażają, tydzień temu karetka przyjechała do tesco bo miałam atak, a gdy wyszłam z ambulansu nie byłam w stanie przejść 100 metrów bo znów się wzmogło, pogotowie zbierało mnie z podwórka koło mojego bloku i pojechali do szpitala. Podano mi magnez w kroplówce dwa worki, zastrzyk w pośladek na uspokojenie, przepadano (wyniki dobre) i wypuszczono do domu. Od tygodnia nie wychodzę z domu bo wszystko mnie przeraża, szum na korytarzu, ludzie. Nie mogę normalnie żyć tak jak dawniej. Jestem ograniczona, zamknięta w szklanej klatce. Nie mogę słuchać muzyki, którą tak kocham, każda piosenka czy ost wywołuje u mnie kołatanie i napady gorąca. Nie mogę oglądać jakichkolwiek filmów, nawet komedii. YT, nie mogę czytać opowiadań, książek nie mogę pisać opowiadać a to jest moja pasja. Rzuciłam wszystko co mnie cieszyło bo to co kiedyś kochałam teraz mnie przeraża przestaję uprawiać seks, bo boję się, że pod czas orgazmu mogę dostać zawału serca, więc rezygnuję z bliskości. Tak samo jest z samotnością. Mój chłopak pracuje od rana do wieczora, całymi dniami jestem sama w domu z kotem. Boję się że jeżeli dostanę ataku nikt mi nie pomoże i umrę, wiem że to tylko moja psychika ale ten lęk jest niestety silniejszy ode mnie. Każdego dnia wylewam łzy bo czuję się bezsilna, tak bardzo chcę znów żyć normalnie, jak każdy inny człowiek i zmagać się z przeciwnościami losu a nie uciekać i kulić się po kątach. Boję się również tego, że mimo iż mój chłopak jest wyrozumiały i tolerancyjny, empatyczny i wrażliwy to nie da rady sobie z moją chorobą, przerośnie go to i mnie rzuci, pomyśli że jestem wariatką a ja Go tak bardzo Kocham dlatego dla dobra jego i mnie samej postanowiłam znów udać się do psychiatry i jeżeli to konieczne znów leczyć się farmakologicznie byle by znów wrócić do normalności, znów żyć i cieszyć się życiem. Zachęcam wszystkich ludzi, którzy zmagają się z tą przypadłością przeze mnie nazywaną "chorobą widmo" gdyż tak naprawdę walczymy z czymś czego nie ma, jest w naszej psychice, jak potwór albo inna mara. Zwalczcie to! bądźcie silni, wiem że to nie jest łatwe, ale w życiu trzeba walczyć i nigdy się nie poddawać, to jest klucz do sukcesu. Pozdrawiam Was bardzo gorąco i wierzę, że uda Nam Wszystkim pokonać lęk!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×