Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czy zazdrościcie zdrowym ludziom?


bedzielepiej

Rekomendowane odpowiedzi

No tak, ale to też wynika z rodzaju ludzi, jakimi się otaczasz. Bo wiesz no, człowiek to człowiek, problemy sobie nakręcać musi. My mamy depresje, nerwice i inne przyjemności, a normalny wynajdzie jakieś niezapłacone zusy czy kredyty na 100 lat. Taki handel wymienny. Jedyne co, to mam wrażenie, że osoby z zaburzeniami mają większy stopień wrażliwości. O ile normalsi zbudowali sobie jakiś pancerz, tak zaburzony w fazie terapii jest jak ciepła klucha i bardzo łatwo go rozetrzeć w drobny mak.

 

Co do utrudniania życia to masz rację, niektóre utrudniają, inne wyłączają. Nie ugryzłam tego od strony zaburzeń całościowo, co od swojej w sumie tylko.

 

-- 09 mar 2015, 00:39 --

 

ALE! Przypomniało mi się jak zaczynałam terapię. No to zazdrościłam innym wszystkiego, od zwykłej motywacji do działania (ja mogłam leżeć cały dzień i oglądać sufit) po możliwości, które zabrała mi choroba (fobie różnego rodzaju). Zazdrościłam innym tej pewności siebie, że wbija kozak na salony i wszyscy do niego lgną. Teraz już, lata później, nieco mi się to wszystko naprostowało. No ale: leki + terapia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No tak, ale to też wynika z rodzaju ludzi, jakimi się otaczasz. Bo wiesz no, człowiek to człowiek, problemy sobie nakręcać musi. My mamy depresje, nerwice i inne przyjemności, a normalny wynajdzie jakieś niezapłacone zusy czy kredyty na 100 lat. Taki handel wymienny.

 

Wiadomo, a zwłaszcza Polak coś zawsze wymyśli. Myślę, że to pytanie zostało źle postawione, bo nie chodzi przecież o zazdroszczenie czegoś zdrowym ludziom - w sensie zachowania, itp., ale o tę prostą różnicę - nie muszą brać leków, a jeśli już tworzą sobie dodatkowe problemy, no cóż, każdy jakieś tam psycho-skręty ma:) Zresztą pomyśl o prostym przykładzie: boli cię ząb, albgo coś innego, masz poważną chorobe fizyczną, złamałaś sobie coś - czyż nie poczujesz się lepiej, kiedy te dolegliwości przeminą? Dzięki braku tych zaburzeń / dolegliwości możesz swobodniej korzystać z życia. A tak - żyje się na chemicznym postronku, we własnej głowie odgrywa fantazje, roi sobie manię wielkości i niepowtarzalności, a w prawdziwym życiu - frustracja, bo różnica między wyobrażeniami a rzeczywistością, w której nie da się żyć bez leków na stałe, jest ogromna. Zresztą wystarczy przeczytać o przeżyciach w niektórych forumowych wątkach.

 

Jedyne co, to mam wrażenie, że osoby z zaburzeniami mają większy stopień wrażliwości. O ile normalsi zbudowali sobie jakiś pancerz, tak zaburzony w fazie terapii jest jak ciepła klucha i bardzo łatwo go rozetrzeć w drobny mak
.

 

Ale czy to ta dobra wrażliwość? Czy chodzi Ci tylko o łatwość bycia zniszczonym (to akurat jest mozliwe, ale też od leków wiele tu zależy, bo jak go znieczulają, to ma to gdzieś). Bo już z wrażliwością na innych bym polemizowała.

 

 

ALE! Przypomniało mi się jak zaczynałam terapię. No to zazdrościłam innym wszystkiego, od zwykłej motywacji do działania (ja mogłam leżeć cały dzień i oglądać sufit) po możliwości, które zabrała mi choroba (fobie różnego rodzaju). Zazdrościłam innym tej pewności siebie, że wbija kozak na salony i wszyscy do niego lgną. Teraz już, lata później, nieco mi się to wszystko naprostowało. No ale: leki + terapia.

O właśnie. I tutaj bardzo wazne jest, żeby to była prawda, a nie tylko rojenie sobie o byciu kozakiem na prochach. W niektórych przypadkach można to wyprostowac, a w niektórych jest ciężej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Często się zastanawiałam jak to jest tak "normalnie" żyć, wychodzić gdzieś co tydzień, przejmować się takimi głupotami jak wiadomości o celebrytach czy to, że ten Pan z tą Panią, a Pani X już w takim wieku, że powinna mieć dzieci, a nie ma...

Mnie kompletnie to nie interesuje i nawet ciężko mi rozmawiać z ludźmi o typowych, codziennych sprawach, przez co zostaję odbierana jako ta co ma "wszystko w du..."

Z jednej strony lubię swoją dziwaczność i wyjątkowość, ale przez to obawiam się, że np. nigdy nie wejdę w poważny związek czy nie spełnię swoich marzeń.

To boli...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mimo wszelkich tych trudności, muszę chyba stwierdzić, że w ostateczności nie chciałabym wymienić się z osobą "zdrową". Być może mój sposób myślenia w pewnej mierze naznaczony jest zaburzeniem samym w sobie, ale ludzie, których darzę szacunkiem, pokazali mi, że bycie "innym" nie jest żadną słabością. Wrażliwość to dar, pozwalający przecież dostrzec to, czego nie widzą inni. To bardzo, ale to bardzo pomaga w działalności artystycznej. Gdy pod wpływem leków moje negatywne uczucia były "przykryte", zaczęłam czuć się z tym źle, "pusto", miałam obawy, że staję się "płytka". Bo w zasadzie czym jest ta "normalność"?

Życie z depresją, nerwicą lękową to jedna wielka katorga, ale mimo miesięcy terapii, zażegnania stanów ekstremalnych wiem, że "wyleczenie" się z tej delikatności, niestabilności jest nawet nie tyle, co nie do końca możliwe, lecz dla mnie nieatrakcyjne.

I nie zmieniajmy sedna pytania postawionego w temacie: o ile depresja wyniszcza, o tyle wrażliwość to cecha charakteru, która ma swoje zalety i wady. Co mnie obchodzi teoria "płeć przeciwna woli otwarte osoby" blablabla.

Czy naprawdę zależy nam na kontaktach z ludźmi, którzy zaakceptują nas tylko na pewnych warunkach? Mnie nie. :angel:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Magiczna, IcyBlues, myślę, że macie zbyt generalizujące opinie o ludziach zdrowych :D Bycie zdrowym nie jest równoznaczne z płytkością, brakiem wrażliwości, ciągłym gonieniem po imprezach, bo to są akurat zachowania związane bardziej z charakterem. Można być wrażliwym zdrowym człowiekiem i wrażliwym jedynie na siebie, zapatrzonym w swoje dolegliwości chorym bucem. Choroba może przecież wpłynąć negatywnie, jak i pozytywnie, a dużo przecież jeszcze zależy od jej rodzaju.

A wśród zdrowych sa przecież ekstrawertycy i introwertycy (i masa innych charakterów), są ludzie o bardziej ograniczonych horyzontach i ci bardziej ciekawi świata. Dla mnie hasło "zdrowy człowiek" oznacza, ze jednostka potrafi funkcjonować w społeczeństwie bez leków, nie mając większych problemów natury psychicznej (bo mniejsze i przejściowe ma chyba każdy). Czasami chyba kierujemy się zbyt szybko ocenami, mówiąc, ze inność (zachowania, stylu, itp.) od razu oznacza chorobę, a przynajmniej zaburzenia. Wrażliwość to normalna cecha, która może towarzyszyć i zdrowym, i chorym. I nie przypuszczam, żeby towarzyszyły ona wszystkim chorobom psychicznym. I jeszcze można toczyć spory, o jaki rodzaj wrażliwości chodzi, bo to też nie jest jednoznaczne (wrażliwość na innych? na swoje cierpienie? na sztukę, itp.) :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zmęczona_wszystkim, hmm... nie sposób się z Tobą nie zgodzić w dużej mierze. Ja właśnie chciałam zaznaczyć, że sama wrażliwość to nie choroba. Więc nie uważałabym tego za wadę. Natomiast depresja często (zawsze?) idzie z nią w parze i wówczas zamiast wypierać się delikatności, lepiej leczyć zaburzenie.

Wszystko mówię z własnego doświadczenia. Gdy czuję się zdrowa, czuję się bardziej płytka. Depresja to dla mnie właśnie taka czarna dziura, która wchłania coraz to głębiej i głębiej i nie ma końca. W aktualnym, lepszym stanie, zamiast pogrążać się coraz bardziej, odbijam się i mi najzwyczajniej w świecie przechodzi.

Zamiast płakać calymi dniami, słuchać smutnych piosenek, wyrażać to poprzez to, co tworzę, nie mam ochoty na smętne klimaty. Depresja jak by nie było jest bardzo silnym bodźcem. Mało który artysta nie ma w swoim życiorysie tego feralnego okresu.

 

Wrażliwość ogólnie postrzegana to chyba nadmierna czułość na zewnętrzne bodźce, które silnie na nas oddziałują. Tak ja bym to ujęła.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gdy czuję się zdrowa, czuję się bardziej płytka.

 

Hmm, a może to raczej kwestia np. leków, które trochę znieczulają rzeczywistość. Ja na lekach też nie czuję się tak do końca sobą, tym prawdziwym "ja", dlatego mam nadzieję, że będę mogła lek jak najszybciej odstawić, ale i tak staram się nie brać dużej dawki. A co do tej płytkości, to też często mi się wydawało, że cierpienie, depresja są konieczne do pełnego przeżywania i rozumienia świata, ale potem sobie uświadomiłam, ze po prostu do takiego podejscia się przyzwyczaiłam. Dlatego dla mnie obecnie zdrowie oznacza brak potrzeby zażywania leków i brak znaczących perturbacji z tym związanych, a dotyczących funkcjonowania na co dzień. A wrażliwość, samotnictwo i dziwaczność zawsze mi pewnie zostanie, ale to kwestia mojego stylu bycia, a nie choroby.

 

Zamiast płakać calymi dniami, słuchać smutnych piosenek, wyrażać to poprzez to, co tworzę, nie mam ochoty na smętne klimaty. Depresja jak by nie było jest bardzo silnym bodźcem. Mało który artysta nie ma w swoim życiorysie tego feralnego okresu.

 

rozumiem, może być bodźcem, ale i może mieć negatywny wpływ. Można się zastanawiać, czy talent jest powiązany z chorobą, i czy nie mniej wyniszczające dla organizmu byłoby twórcze działanie w stanie względnego zdrowia? Epizody się zdarzają i z pewnością można na nich bazować w wyrażaniu uczuć poprzez sztukę, ale czy nie istnieje niebezpieczeństwo, że będzie to jeden z powodów, dla których ktoś nie będzie się chciał wyleczyć? Pozostaje samemu ryzykować: nie leczyć się i mieć nadzieję, że nie dojdzie do drastycznego pogorszenia, albo leczyć się i być może mieć mniejszą ekspresję artystyczną albo i nie - talent nagle nie zniknie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×