Skocz do zawartości
Nerwica.com

Terapia prowokatywna


Gość abraxas

Rekomendowane odpowiedzi

Kiedyś już była wzmianka o tej terapii, więc zachęcam do dalszej dyskusji. Akurat wpadła mi w ręce książka Franka Farrelly'ego "Terapia prowokatywna" i dzięki temu początkowy sprzeciw trochę mi złagodniał. Co nie zmienia faktu, że niektóre dialogi w książce dalej szokują.

 

Dla tych, co nie wiedzą o co chodzi, wywiad z Farrelly'm - wywiad

 

Z tego co pisze autor, terapia prowokatywna bazuje na prostym paradygmacie: nie działam ponieważ nie mogę/nie chcę. Klient zwykle akcentuje "nie mogę" i snuje czarne wizje, a terapeuta wierzy że "nie chce", więc wtóruje tym wizjom "nie mogę", chcąc sprowokować go do przyznania że tak naprawdę "nie chce". Ma to na celu uświadomienie, że klient jest w pełni odpowiedzialny za swoje zachowanie.

 

"Terapeuta prowokatywny parodiując tradycyjne postawy przesadnie koncentruje się na tym, co złe w pacjencie, przez co stara się sprowokować pacjenta do przyznania, co w nim jest dobrego"

 

Na zarzuty sadyzmu odpowiada: "(...) trzeba odróżnić sadyzm od doznawania przyjemności w dawaniu upustu od dawna potrzebnej, uzasadnionej złości w stosunku do klienta czy pacjenta i radości z następującego, zmienionego, prospołecznego zachowania "obiektu"".

 

Z tego powstały dwie centralne hipotezy:

"Klient sprowokowany przez terapeutę (humorystycznie, wrażliwie i we własnych ramach odniesień klienta) będzie skłaniał się do pójścia w odwrotnym kierunku niż wskazuje wyrażana przez terapeutę definicja klienta jako osoby".

"Klient prowokacyjnie zachęcony (humorystycznie i wrażliwie) przez terapeutę do kontynuowania swoich autodestrukcyjnych, odbiegających od normy zachowań, będzie skłaniał się do wejścia we wspierające siebie i innych zachowania, które są dużo bardziej zgodne z normami społecznymi".

 

Co do ograniczeń i pacjentów którym nie może pomóc ta terapia, można przeczytać, że: "wszystko wskazuje na to, że terapeuci prowokatywni nie są ograniczeni do jakiejś konkretnej kategorii diagnostycznej z obecnego zestawu chorób psychiatrycznych (a mówimy tutaj wyłącznie o zaburzeniach funkcjonalnych), ponieważ dobre wyniki osiąga się w pracy z pacjentami z różnych kategorii diagnostycznych. Jednak wygląda na to, że mogą być pewne ograniczenia wynikające z uplasowania się klienta w kontinuum reaktywności zachowań emocjonalnych i werbalnych: od zachowań katatonicznych na jednym końcu do przeraźliwie maniakalnych na drugim. Problem nie leży w tym, że z klientami o wyraźnie niskiej lub wysokiej reaktywności nie da się w ogóle pracować; zarówno niemi katatonicy jak i przeraźliwi maniacy doświadczali skutecznej i dramatycznej prowokacji do rozsądnych, zintegrowanych odpowiedzi w krótkim czasie. Problem leży raczej w tym, że słabo i silnie reaktywni mają tendencję do tłumienia szczerego zaangażowania terapeuty; słabo reagujący z powodu braku reakcji wymagają od terapeuty zbyt intensywnej pracy, a silnie reagujący przez nadmiar reaktywności wymagają przetwarzania zbyt wielu informacji i zbyt intensywnej kontroli."

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

abraxas, przeczytałam wywiad i powiem Ci, że jestem nieco zszokowana, ale i zainteresowana. Metoda na pewno jest interesująca. Facet stąpa po kruchym lodzie, ale to faktycznie może być skuteczne. Coś w stylu "na złość mamie odmrożę sobie uszy". W wywiadzie wiele napisano o mocno prowokacyjnych zachowaniach, ale wydaje mi się, że człowiek z taką praktyką wie jak daleko może się posunąć. I jak sam stwierdził, on właściwie mówi tylko to, co sami o sobie myślimy albo to, co jest prawdą obiektywną.

Ja osobiście uczęszczam na terapię poznawczo-behawioralną, ale pewne przełomowe zdarzenie mocno zahaczyło o terapię prowokatywną. Mniej więcej po pół roku terapii usłyszałam, że może powinnam zmienić terapeutę, bo nie widać żadnych efektów, a nawet jest gorzej. Dla mnie to było jak wymierzenie policzka, ale zadziałało na zasadzie: jak to nie ma efektów? już ja pani pokażę! Od tamtej pory wiele się zmieniło, dlatego sądzę, że takie prowokacje mogą być skuteczne. I tak jak Farrelly twierdzi, najważniejsza jest szczerość, czasami brutalna szczerość, a nie zagłaskiwanie pacjenta. Chyba właśnie dlatego tak bardzo cenię moją terapeutkę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hmmm wywiad bardzo ciekawy a podejście faktycznie kontrowersyjne... ale czytając to doszłam do wniosku, że czasem sama wobec siebie stosuje elementy tej terapii... myślę sobie... tak jestes taka głupia że musisz to sprawdzić kilka razy... i ... jak to do siebie w myślach powiem, to nie sprawdzam kolejny raz... Kurcze.... naprawdę coś w tym jest

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam wrażenie, że takie docinki dobiłyby mnie... A z tego co wiem, on od pierwszego spotkania zaczyna z grubej rury. Więc nie wiem jak potrafi tak od razu wyczuć kto jest w stanie przyjąć tą prowokację a kto nie. Na razie większość dialogów, które widziałam to rozmowy z osobami agresywnymi, roszczeniowymi - w takim przypadku nie wątpię, że są korzyści. Nie wiem co z tymi, którzy raczej chowają się, a nie bronią przed taką krytyką. Zapewne już nie wracają. Albo w ogóle nawet nie rozważają takiej formy terapii. Ja na pewno nie chciałabym usłyszeć od terapeuty potwierdzeń jakiś swoich dobijających myśli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

abraxas, jak by nie patrzeć prowokacje są kontrowersyjne. O ile w jakimś czasie uczęszczania na terapię wydaje mi się, że "wszystkie chwyty są dozwolone", bo terapeuta będzie nas znał i wtedy ryzyko jest minimalne, o tyle zaczęcie od takich prowokacji jest ryzykowne.

Sama nie wiem jak bym się zachowała. Pewnie bym uciekła, bo w początkowej fazie potrzebowałam przede wszystkim ciepła i zrozumienia. Gdyby na dzień dobry terapeutka wyjechałaby mi z jakimś tego typu tekstem czy zachowaniem, to podejrzewam, że nic by z tej współpracy nie wyszło. Niemniej jednak po czasie, kiedy pozna mnie na tyle, że wie kiedy może posunąć się dalej i zacząć mnie prowokować, myślę, że to może być bardzo skuteczne. Przynajmniej u mnie zadziałało.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na pewno tego typu terapia nie nadaje się dla ofiar przemocy, osób po traumatycznych przejściach, ponieważ może znacznie pogorszyć ich stan.
Jestem za, choć tak jak pisałam, po jakimś czasie nawet u takich osób prowokacja może przynieść wiele dobrego.

Jednak nie wyobrażam sobie przypadku, który był w tym wywiadzie, że dziewczyna mówi, że czuje się jak szmata, a on wyciera sobie buty w jej sukienkę. Nie wiem jakim cudem ta dziewczyna do niego wróciła. Ja podejrzewam, że gdybym na początku trafiła do kogoś takiego, to nie tylko nie wróciłabym, ale jeszcze próbowała zabić. Bo skoro nawet terapeuta traktuje mnie jak szmatę, to przecież, po co dalej żyć...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No ja też nie wróciłabym, ale kto wie, taką mają technikę - negatywne twierdzenia rozciągają aż do skrajności dopóki klient/pacjent ich nie odrzuci. I tu pytanie co kiedy ich w ogóle nie odrzuci, choć to niby naturalna reakcja że jak człowieka przyciskają to w końcu zacznie się bronić.

Farrelly pracował też z osobami po próbach samobójczych, trochę ich prowokuje ale zwykle poprzez opisanie tego, co się będzie działo po ich samobójstwie. Pewien chłopak był dość wkurzony i stwierdził że nie zabije się, po tym jak Farrelly powiedział że przekaże rodzicom opowiastkę że samobójstwo to wynik kompleksu Edypa ;)

 

Co do ofiar przemocy to nie wiem, ale na pewno pisze o, jak to określił, "psychologicznych wycieraczkach dla innych osób" i twierdzi, że jeśli nauczą się radzić sobie z terapeutą to będą w stanie przeciwstawić się w końcu innym ludziom. Bo Farrelly nie ma na celu uwydatnianie czyiś wad tylko właśnie budowanie pewności siebie i pokazanie pozytywnych stron danej osoby. A że idzie do tego drogą prowokacji, no cóż ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja bym odbijal pileczke, terapeucie ktory staralby sie mnie wyprowadzic z rownowagi i gdyby odpowiedzial, ze:

-ale to nie ja poddaje sie terapi, wiec pan tak nie moze - to bym sie zrobil jeszcze bardziej zlosliwy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mnie by kusilo sprawdzic na ile taki terapeuta ma dystansu do siebie i jaki jest odporny na atak, oj ale by mnie kusilo.

gdyby sie okazalo, ze sam nie ma dystansu do siebie, to bym uznal, ze to obludnik i cala terapia taka jest bez sensu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lilith, niestety nie jestem w stanie przytoczyć wszystkiego, ale w książce są zapiski z terapii osoby która uważa się za bezwartościową i wszystkiemu winną. I faktycznie nawet taka osoba miała granicę, niestety te zapiski są często wyrwane z kontekstu i nie wiadomo jak dalej rozmowa przebiega. Fakt, nie doczytałam się żadnej wzmianki z terapii osoby z PTSD i myślę, że nikt z takimi objawami nie idzie na pierwszy ogień na ten rodzaj terapii.

 

zmienny, w tej terapii często bazuje się na humorze - terapeuta wyśmiewa Twoje zachowania ale także siebie samego, więc jak najbardziej ma dystans ;) I na pewno nie powie Ci, że czegoś nie możesz, jak chcesz się z nim bawić to droga wolna. Zresztą myślę, że odporność ma niezłą, gdzieś mi przemknęło info, że od jednej pacjentki dostał po pysku, a dalej prowokuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadzam się z Lilith. Ludzie z PTSD nie zareagują na atak obroną, nawet jeśli terapeuta przez całą sesję będzie atakował. Ja osobiście pewnie siedziałabym zaryczana te 50 minut przyjmując wszystkie ataki i zgadzając się z nimi. Ten mechanizm jest tak "wyuczony", że podejrzewam, że żadna osoba z PTSD nawet nie wyszłaby wcześniej, żeby nie słuchać tego wszystkiego, a co dopiero zacząć się bronić. Zresztą, wydaje mi się, że trzeba byłoby być obecnym przy takiej terapii na ile terapeuta prowokuje, a na ile normalnie rozmawia z pacjentem. Bo jeśli te wszystkie prowokacje wyrwane są z kontekstu, to też nie możemy dobrze ocenić terapii. Bo jeśli prowokacja nastąpi np. na początku, a potem terapeuta w sposób mniej prowokacyjny "zajmie się i otoczy opieką" pacjenta, to pacjenci nie będą pamiętać o tej prowokacji, ale zapamiętają jej skutek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z pewnością nazwa terapia prowokatywna mówi sama za siebie i nie każdy się na nią wybiera, myślę że z własnej woli to chodzi do niego określony typ ludzi. Co innego jeśli mówimy o szpitalu. A dla świeżo upieczonego PTSD to faktycznie nie ten nurt, nie ten terapeuta.

 

Co do prowokacji, wiadomo że nie zawsze są. Prowokacje mają za zadanie raczej ukierunkować osobę na myślenie o swoich negatywnych zachowaniach i dotarcie poprzez obronę do pozytywów. I przede wszystkim są humorystyczne, obracane potem w żart - jest takie zastrzeżenie, że jeżeli na sesji osoba się nie śmieje to terapeuta nie stosuje terapii prowokatywnej i może nawet zaszkodzić. Poprzez humor jakoby lepiej dociera do osoby to, co chce mu przekazać terapeuta. Żeby to wszystko jak najlepiej unaocznić, była podana świetna metafora-opowiastka: facet kupił osła, który był wyjątkowy, reagował tylko na miłość i delikatność. Ale mimo stosowanej delikatności osioł za nic nie chciał się ruszyć. Więc facet skontaktował się z poprzednim właścicielem, ten przyjechał, wszedł do stajni, wziął dechę, trzasnął osła po pysku, po czym zaczął czule przemawiać "no chodź kochanieńki". I osioł wyszedł. Wściekłemu facetowi powiedział, że rzeczywiście zapomniał wspomnieć o tym, że trzeba najpierw przykuć uwagę osła żeby ten zaczął słuchać. Prowokacje i humor to właśnie taka decha w pysk, coś innego niż już znane, empatyczne podejście innych nurtów. Niestety nie każdy jest osłem, ale to pokazuje co i widać w książce, jacy ludzie najczęściej do niego chodzą - tacy po kilkuletnich albo i kilkunastoletnich pobytach w szpitalach, kilku nieudanych terapiach, agresywni, "zasiedziali" w swoich nawykach itp.itd. Zapewne nie wszyscy i może tak tylko celowo pokazał zapiski z ich sesji, ale takie odnoszę wrażenie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z chęcią przeczytałabym sobie tą książkę.

W ogóle teraz kiedy trochę bardziej zagłębiłam się w temat, doczytałam, że podstawą terapii prowokatywnej jest mimo wszystko śmiech i zachowania pozytywne. Prowokacja chyba ma na celu jedynie "zwrócenie uwagi". Sądzę, że faktycznie może to przynosić dobre rezultaty, zwłaszcza w przypadku osób, które przeszły już kilka, czy kilkanaście terapii. Dla takiej osoby to szok, coś zupełnie nowego i wydaje mi się, że faktycznie może wyzwolić pożądane reakcje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na pewno on nie mówi tych prowokujących słów z całkowitą powagą, do tego dochodzi komunikacja niewerbalna, ale polecam sięgnąć po książkę, bo tego nie da się ogarnąć w paru postach. Dla mnie Farrelly jest zbyt narzucający się i chyba bym do niego nie wróciła po pierwszej sesji... Choć jak twierdzi, 95% osób wraca, podał kilka wyjaśnień - bo coś wydarza się i to szybko i ludzie mimo strachu przed niepokojącym tematem czują wsparcie i ulgę; bo nie muszą się zastanawiać co terapeuta o nich myśli ( coś dla mnie ;] ); bo nie mają już kontroli nad terapeutą; bo czują że zostali zrozumiani; bo podobał im się humor na sesji; bo czują sympatię do terapeuty; bo niektórzy lubią rywalizować i na sesji mogą się wyładować w "walce" z terapeutą. Mnie jedynie ciekawość mogłaby skłonić do przyjścia na drugą sesję, chyba że jakoś strasznie pojechałby mi na tej pierwszej ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×