Skocz do zawartości
Nerwica.com

"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!


magdasz

Rekomendowane odpowiedzi

Dobry dzień. Wiedziałem, że tu niedługo wrócę. Zapowiadało się na to od Wigilii właściwie... Ale po kolei...

Zaczęło się jak zwykle... Zakochałem się jak ten idiota skończony. Tym razem chyba wybór był najgorszy z możliwych. Mianowicie osoba uzależniona od alkoholu i amfy. U mnie z alkoholem jest tak, że czasem sobie wypije kieliszek albo dwa (nie więcej). Za to z narkotykami nie mam i nigdy nie chciałem mieć nic wspólnego... A tu sie pojawiła taka jedna. Która nie wiem kiedy podbiła moje serce. Pisało nam się super. Planowaliśmy spotkanie. Niestety (albo może i stety) nic z tego nie wyszło. I nie dlatego, że się bałem czy coś... Tylko po po prostu zawsze coś wypadało... A to 40 lecie ślubu mojego chrzestnego, a to urodziny chrzestnej... Mieliśmy razem spędzić Sylwestra w domu Jej rodziców w Zakopanem. Już wszystko było umówione. Niestety w Wigilię kontakt się urwał całkowicie. FB nie odpowiada, sms olewane kompletnie, połączenia odrzuczane... Już czułem, że coś się święci wtedy. Ale jeszcze się łudziłem, że to jeszcze nie koniec, że jest nadzieja itd... Sylwestra (jak zawsze) spędziłem samotnie. Miałem tu zajrzeć, ale jakoś nie wyszło. Po Nowym Roku "odnalazła się" zguba. I powiedziała, że nigdy nie chciała się spotkać. Bo ma mnie w dupie (za przeproszeniem). I że (jak zwykle) sobie wszystko wymyśliłem i źle odebrałem. I że ma już kogoś od prawie 2 lat. I z woli pić i ćpać z tą osobą. Niż żyć spokojnie ze mną. I tu uwaga bo będzie najciekawsze... Nazwała mnie CZŁOWIEKIEM BEZ SERCA. Bo nie potrafię zaakceptować Jej trybu życia... No cóż. Droga wolna jak to mówią. Ale jednak mimo wszystko boli...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

2 tygodnie temu ojciec roztrzaskał mi na drobny mak klawiaturę i dwa monitory, a wczoraj szykowało się kolejne roztrzaskiwanie nowych monitorów, czemu? Bo tak... coś tam o szacunku było, ale nie zwracam na to uwagi. Musiałem salwować się ucieczką, żeby moje rzeczy wytrwały do rana. :?:-|

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem "żywym trupem" - nic nie cieszy, nic nie bawi, nic nie interesuje. Jedyna emocja to nieuzasadniona złość. Nie mam żadnych planów. Coraz trudniej mi zmusić się do robienia czegokolwiek. Unikam kontaktów z ludźmi i wychodzenia z domu. Moje życie jest kompletnie pozbawione SENSU. Nie chcę, nie mogę i nie umiem dalej TAK żyć :(

Nie mam już siły.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem "żywym trupem" - nic nie cieszy, nic nie bawi, nic nie interesuje. Jedyna emocja to nieuzasadniona złość. Nie mam żadnych planów. Coraz trudniej mi zmusić się do robienia czegokolwiek. Unikam kontaktów z ludźmi i wychodzenia z domu. Moje życie jest kompletnie pozbawione SENSU. Nie chcę, nie mogę i nie umiem dalej TAK żyć :(

Nie mam już siły.

 

A próbowalas szukac jakiejs pomocy profesjonalnej- mam na mysli lekarzy, terapie itp.?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak Ana, od 6 lat chodzę do psychiatry i biorę leki. Jednak one mnie nie leczą tylko zobojętniają a spadki nastroju są coraz boleśniejsze.

 

Rozumiem, domyslam sie ze musi byc Ci bardzo ciezko.

Napisze jak ja to widze

Moim zdaniem leki oczywiscie sa potrzebne, czasem ratuja zycie, po prostu jak nie ma wyjscia to trzeba zazywac i absolutnie nie chce tego kwestionowac, ale na pewno nie rozwiazuja problemu, tylko zamiataja go pod dywan. Moze jestem glupia, ale wierze w to ze nic sie nie dzieje bez przyczyny. Oczywiscie mam swiadomosc tego ze choroby psychiczne to takze kwestia biochemii w mozgu i czynnik ten uwzgledniam.

Dobrze, ze chodzisz do psychiatry i leczysz sie farmakologicznie, ale moze sprobuj dodatkowo z jakas psychoterapia, porozmawiaj ze swoim lekarzem na ten temat.

A moze powinien Ci zmienic leki na jakies inne. Kazdy organizm inaczej reaguje na okreslony lek. Zawsze tez, mozesz jednoczesnie skonsultowac sie z jakims innym lekarzem. Nie wiem, nie znam dokladnie Twojej sytuacji, to jedynie przychodzi mi do glowy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ana,

tak, jest mi ciężko, i to bardzo. Leki miałam już kilkakrotnie zmieniane. Psychoterapii też próbowałam, ale mi to nie pomaga. Psycholog nie potrafi powiedzieć niczego, czego nie wiedziałabym sama. Problem polega na tym, że ja nie mam życiowych problemów, życie poukładane a ja z nieznanych powodów całkowicie straciłam umiejętność odczuwania przyjemnych uczuć. Kiedyś miałam wiele zainteresowań, wiele rzeczy mnie cieszyło, teraz nic. Obojętność i ten straszny wewnętrzny ból duszy. Sądzę, że to się już nie zmieni, a tak jak jest żyć nie mogę. Myślę, że dla wszystkich będzie najlepiej jak odejdę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Stracona100, nie poddawaj sie, nie wiem na jaka psychoterapie uczeszczalas, ale wiedz o tym ze psycholog i psychoterapeuta to nie to samo. Jest wiele roznych nurtow w psychoterapii, to nie pomoglo to szukaj czegos innego. Nie wiesz co Cie czeka, teraz czujesz sie tak a za 2 tyg. moze byc inaczej.

Postaraj sie w ten sposob myslec, rzeczywistosc to ciagly ruch. Mozesz zakladac ze tak juz bedzie ale nie mozesz miec 100 % pewnosci. Trzeba szukac pomocy i miec nadzieje. A jak juz nie znajdujesz zadnych argumentow zeby zyc dla siebie, to zyj dla innych, dla swoich bliskich, dla ludzi dla ktorych jestes wazna i ktorzy Cie kochaja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ana,

właśnie teraz jest ten etap, że żyję już tylko dla bliskich. Niestety wiem, że jestem dla nich coraz większym ciężarem, więc to także traci sens. Nie chcę doprowadzić do tego, że mnie znienawidzą.

Pewnie, że nie mam pewności, że nie będzie lepiej, ale wszystko wskazuje na to, że może być tylko gorzej, a ja zawsze byłam realistką. Myślę, że "trzeba wiedzieć kiedy zejść ze sceny" i dla mnie ten moment jest już bliski.

Nie boję się i nie jest mi żal, bo TAKIE życie, to nie życie. Czuję się tak, jakbym miała raka - wyrok i już.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie chce się zabić ale będe musiał. Moje chore spojrzenie na świat mnie zabija wypełnione pesymizmem,brakiem sensu,brakiem miłości,samotnością,autoagresją,nie zrozumieniem nawet siebie,odrzuceniem,wiecznymi porażkami (nikt nie chce utrzymywać kontaktów z osobą która ma chore spojrzenie na świat) Wstając myślę tylko o tym aby dzień się skończył. Najłatwiej jest powiedzieć wez się w garść,spójrz pozytywnie,walcz. Jak walczyć skoro wszystkie próby robienia cokolwiek w życiu okazywały się porażką. Nie umiem,nie potrafię...ale no przecież najłatwiej powiedzieć tak. A no najłatwiej jest się poddać. Kurde już zaczynam monolog ze sobą prowadzić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że jednak trzeba wciąż liczyć na lepsze dni. Też wstaję tylko po to żeby przetrwać kolejny beznadziejny dzień, tydzień, miesiąc, ale nie chcę kończyć tej monotonii nicości, bo niezwykle cenię sobie momenty, dla których warto żyć, choćby miały to być 2h w miesiącu, uważam, że warto się dla nich nie poddać. Ponadto, warto dychać nawet dla samej ciekawości, cóż wydarzy się w przyszłości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wczoraj pierwszy dzień w nowej pracy. "Koleżanka" z naprzeciwka przysłuchiwała się rozmowie z moim kolegą starszym stażem pracownikiem. Spytał ile mam lat, czy mam żonę. Zgadywał wyszło, że 33. Ok. Nie mam żony. Ale powiedziałem , że coś tam coś tam...czyli wiadomo, że coś tam się zanosi (skłamalem , żeby nie wyjśc na totalnego ... niedorajdę). Po kilku minutach wspomniana przeze mnie na wstępie koleżanka powiedziala , że coś u mnie musi być jakiś fejl. Tyle mam lat, nie mam dzieci, żadna kobieta się nie zakręciła... Po kilku sekundach na moim czole wystąpiły kropelki potu, ciśnienie podskoczylo, adrenalina itd. Ale nie zareagowałem. Zabrało mi to kompletnie chęć do życia. A ona ma rację. Bo mnie się wydaję, że rzeczywiście jestem nienormalny. Nie miałem nigdy dziewczyny, chociaż sie kiedyś staralem. Katolickie wychowanie oraz nieśmialośc mnie odstraszyła od starania się zamieszkania przed ślubem z dziewczyną , której i tak w życiu żadnej nie miałem. Jestem totalnym zerem. Pisałem ze znajomą z dawnych lat, rozwiedziona samotna matka z jednym dziecka. Bałem się zrobić kolejny krok. "Poznałem" w internecie wspniałą dziewczynę( Oglądałem jej piękne zdjęcia i autoportrety). Rozmawiałem dosłownie kilka , kilkanaście zdań. Powiedziałem po kilku tygodniach że się zakochałem w niej. Ona się przestraszyła. Młodsza o 8 lat. Więcej o tych sprawach już tu nie powiem.Po tej wczorajszej rozmowie w pracy widzę teraz , że po prostu jestem zfejlowany. Jestem nie przystosowany do życia w społeczeństwie. Wyścig szczurów mnie drażni. Nic na to nie poradzę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dursharrukin , dobrze Cię rozumiem - tylko, że ja mam lat 20 i też tak, jak dziewczyny nigdy nie miałem, tak nie mam i nie będę mieć, bo jestem śmieciem. Gdy patrzę na jakieś dziewczyny na studiach, to one są poza moim zasięgiem, jestem dla nich zbyt słaby, zbyt kiepski - takie drobne straszydło, które nie potrafiłoby im nic dać, bo nie ma z czego dać. Wokół zawsze mają innych chłopaków, którzy są o wiele lepsi - przystojniejsi, bardziej ogarnięci i normalni... a nie takie nędzne wiadro pomyj.

Kogo ja mam tak naprawdę w życiu? Do kogo mógłbym się odezwać tak naprawdę? Do nikogo z akademika - nie mam tutaj do kogo pójść i z kim porozmawiać, jestem sam w pokoju. Nie mam tu żadnych znajomych. Nie mam nikogo z ludzi z grupy - wszyscy mają mnie w dupie, uważają za lenia i nawet się już nie witają.

Tak samo z ludźmi z roku - dzisiaj znowu przed zajęciami miałem te same odczucia co w liceum, gdy jak stałem w grupce, to nie miałem co powiedzieć i w ogóle nie miałem ochoty tam być; w ogóle nie miałem ochoty na kontakt z ludźmi. Jak taki outsider, nie wiedząc co ze sobą zrobić. W sumie to nikt nie zauważył, że

potem poszedłem na ubocze. Czułem się niepotrzebny. A potem wziąłem telefon i zacząłem coś grzebać - żeby było widać, że czymś się zająłem i nie stoję bezczynnie, że coś robię ze sobą. A potem na zajęciach siedziałem jakby zamieniony w kamień i miałem kamienną twarz; jak w szarej strefie, nie miałem ochoty na śmiech, ani na nic. Czułem się jak śmieć. Potem wróciłem do pokoju w takim stanie i położyłem się na łóżko

Nawet rodzice mają dość takiego ,,ciapatego chłopca" - studia idą do kitu, dziewczyny żadnej, a jak już praca - to beznadziejna za 900 zł/miesięcznie. Mówią mi: ,,Ty nienormalny jesteś że studia chcesz rzucić? 2 lata życia zmarnowane i do końca życia praca za minimalną krajową. O rodzinie i własnym mieszkaniu możesz zapomnieć - bo cię nie stać, w przyszłości nie będzie na utrzymanie. Jak nie architektura - to nic i praca fizyczna do końca życia za grosze w ubóstwie".

Moje studia to męczarnia. Meczę się codziennie z tymi projektami. Nie potrafię ich zrobić, czy wziąć się za nie - moje starania spełzają na niczym, choćbym nawet bardzo bardzo się starał. Ludzie myślą, że jestem po prostu tak leniwy i że się opierdalam, ze nic nie robię. Nie szanują mnie z tego powodu.

Gdy czasem patrze na siebie w jakimś odbiciu, to mam się za gówno, z którym sam nie chciałbym kontaktu. Unikam luster.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem "żywym trupem" - nic nie cieszy, nic nie bawi, nic nie interesuje. Jedyna emocja to nieuzasadniona złość. Nie mam żadnych planów. Coraz trudniej mi zmusić się do robienia czegokolwiek. Unikam kontaktów z ludźmi i wychodzenia z domu. Moje życie jest kompletnie pozbawione SENSU. Nie chcę, nie mogę i nie umiem dalej TAK żyć :(

Nie mam już siły.

 

Jak ja doskonale Cię rozumiem. Brak celu by dążyć do zrealizowania czegoś jest wszechogarniająca :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jakub, a z kolineacją nie miałeś kłopotów? Pewnie jestes na dziennych. Jak masz głowę do matmy i fizyki ogłoś , że dajesz korepetycje z mechaniki. Ale przede wszystkim ubranie! Musisz wyglądać schludnie i czysto. Nie chodzi o modnie. Po prostu profesjonalnie. Wygląd to 99% sukcesu. ( Widzisz , tak to działa, kasa, wygląd , zapach, znajomości- bez tego ani rusz) Nie jestem lekarzem. Nie biorę odpowiedzialności za skuteczność moich porad. Stosując się do nich wiedz, że daje Ci je człowiek z Fejlem!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chcialbym usunąć poprzedni post, ale nie mogę, ponieważ napisałem go do człowieka, który wzbudził moje zaufanie. Napisał (odpisał mi)na jęczarni , że nie będzie miał dziewczyny, bo jest śmieciem. W pierwszym swoim poście na forum napisał , że jest gejem. Nie można ufać ludziom. To ostatni mój post na tym portalu. Jak łatwo manipulować ludźmi. Bardzo nieładnie Jakubie, czy jakoś inaczej jak masz na imię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mam sił do życia. Mam świadomość mojego zaburzonego postrzegania świata, ale co z tego skoro brakuje mi sił, albo chociaż sprzyjającego środowiska na wyjście z tego? W ogóle jak można naprawić zjebany mózg? Wczoraj znowu mnie wkręcił. Dwoje ludzi zajętych rozmową się przestraszyło w kolejce przy kasie, bo nie zauważyło jak podszedłem do kolejki. Potem znowu jeden z tych typków się przestraszył jak położyłem bułki na taśmie. Jako fobik społeczny roztaczam wokół siebie aurę lęku i tak się zachowuje jakbym był niewidzialny, tak się skradam :) ale bez przesady to normalne, że ludzie się nagle czegoś przestraszają. Usłyszałem część komentarza jednego z tych typków "a to jego bułki!" i potem śmiech, nie zrozumiałem, że komentowali swoje zaskoczenie i śmiali się z siebie. Mózg mi wkręcił, że śmiali się ze mnie. Dorobił nawet całą rozmowę na mój temat, mimo iż słyszałem tylko parę słów. Domniemana rozmowa oczywiście na mój temat i to negatywna, że jeden typek mówi, że ja śmierdzę, a drugi "serio? myślałem że to jego bułki!" Ja pierdolę serio taka bajeczka? Bułki przecież nie śmierdzą, ja też nie śmierdzę, w ogóle co to ma być, to nie ma żadnego sensu. Mimo to mózg wkręcił mi taką negatywną historię, poczułem się w centrum uwagi, lęk, wzrok w dół i zamartwianie się przez następne 20min. To tylko przykład, takie schizy mam często, praktycznie każdego dnia, większe, albo mniejsze. Żyje w takim swoim zniekształconym świecie i świadomość tego mnie przybija. Wózek życia pcham codziennie wstając do pracy, cholera w jakim celu, po co? Widzę, że nie zmierzam w żadnym kierunku, nie potrafię osiągnąć moich celów, jestem jak statek dryfujący na morzu podczas sztormu. Czekam tylko i mam nikłą, naiwną nadzieję, że się rozpogodzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dzisiaj jak wyszłam z autobusu...na śnieg z przemoczonymi butami zdołowana, że remont łazienki nie posunął się nawet o milimetr,że mój ojciec znowu mnie okłamł i oszukał, że w pracy mi nie idą najprostsze rzeczy...

rozryczałam się...

jestem zupełnie sama...nie miałam siły brnąć w śniegu...

siedziałam i ryczałam na ławce przystanku...

nie mam siły iść jutro do pracy...

tak bardzo chciałabym się do kogoś teraz przytulić...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×