Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samotność


ixi

Rekomendowane odpowiedzi

Nie, był na to cały miesiąc częstych spotkań. Po miesiącu zupełnie dalej nic czułem. Minęły prawie 2 lata a mnie nic w tej dziewczynie nie pociąga, brak nawet zauroczenia. Nie wiem czy chodziło o to, że moje nastawienie jest złe, czy to taka ironia.

zastanawiam się właściwie po co spotykałeś się z nią tyle czasu skoro cię nie interesowała.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie gwałcą Was myśli o straconych szansach, zaprzepaszczonych ?

ja teraz widuję swoje niedoszłe, które są ze swoimi facetami a mi

się słabo robi, bo pokazuje jak bardzo przegrałem życie.

 

już nikogo nie szukam, bo jestem za bardzo psychicznie rozjechany,

ale wspomnienia bolą, bo to co było już nie wróci :(

 

Zdarzają się czasem, jak każdemu, ale jak się ma pracę i inne zajęcia i problemy na głowie to się często o tym nie myśli.

Nie wiem dlaczego nie szukasz nikogo dalej, nic na siłę, ale kogoś znajdziesz, skoro już byłeś w związkach.

Wspomina się raz na czas... Liczy się to co jest teraz i czasem to co będzie w niedalekiej przyszłości.

Było kiedyś tak i tak i nic tego nie zmieni, każdy popełnia błędy większe i mniejsze, byle sobie z nimi poradzić.

Życie to nie ulubiony serial czy film, gdzie wszystko się układa i dlaczego "ja" nie mam takiego życia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie, był na to cały miesiąc częstych spotkań. Po miesiącu zupełnie dalej nic czułem. Minęły prawie 2 lata a mnie nic w tej dziewczynie nie pociąga, brak nawet zauroczenia. Nie wiem czy chodziło o to, że moje nastawienie jest złe, czy to taka ironia.

zastanawiam się właściwie po co spotykałeś się z nią tyle czasu skoro cię nie interesowała.

 

Zacytuje odpowiedź Twoim postem "nie zakochałem się w minutę - nic z tego nie będzie! [fuck logic] 8)"

Poza tym to seria historyjek z "randek w ciemno" ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filip pójdę z Tobą.

 

Porozmawiałabym z kimś na żywo.

Czuję się wyrzutkiem a jest to moja pięta achillesowa.........

 

Wyrzutek.... patrzących na innych zza szybki a oni cię nie widzą i nie słyszą i nie chcą cię........to mnie tak boli......nie wiem czy dodatkowe leki tu zadziałaja.......odwracają się ode mnie ludzie a mnie to zabija...............

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bo wiecie, było spoko.

niby jestem w związku, niby byłam jakiś czas szczęśliwa, ale teraz mocno mi to przeszkadza. czuję, jakbym się nie liczyła w tym związku

no ok, och, będzie pierdzielić jak bardzo kocha, łohoho, ale czyny jakoś tego nie ukazują. jeszcze trochę i zacznę się czuć jak zastępstwo ręki. i tyle.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

z samotności się nie wychodzi, neva!
Samotni jesteśmy przychodząc na ten świat,będąc w chorobie ,umierając a więc jest ona wpisana w nasze życie natomiast sami możemy zadbać by jej tak intensywnie nie odczuwać i fajnie jest też umieć oswoić samotność czyli umieć cieszyć się swoim własnym towarzystwem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bo wiecie, było spoko.

niby jestem w związku, niby byłam jakiś czas szczęśliwa, ale teraz mocno mi to przeszkadza. czuję, jakbym się nie liczyła w tym związku

no ok, och, będzie pierdzielić jak bardzo kocha, łohoho, ale czyny jakoś tego nie ukazują. jeszcze trochę i zacznę się czuć jak zastępstwo ręki. i tyle.

 

Po jakimś czasie pojawia się przyzwyczajenie i uczucie zakochania mija, nie wiem czego oczekiwałaś, że zawsze będzie tak jak na początku? Jeśli ktoś wchodzi w związek i nawet jest po uszy zakochany to powinien się liczyć z tym, że fajerwerki miną i co wtedy? Jak się nie wie co wtedy to lepiej w związek nie wchodzić. Poza tym o relacje trzeba dbać każdego dnia. A ty jak ukazujesz, że kochasz?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli ktoś wchodzi w związek i nawet jest po uszy zakochany to powinien się liczyć z tym, że fajerwerki miną i co wtedy? Jak się nie wie co wtedy to lepiej w związek nie wchodzić.

 

A co jeśli ktoś nie wie co dalej? Co jeśli ktoś nigdy nie był w związku i nie wie nawet co jest na początku? Też ma w niego nie wchodzić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli ktoś wchodzi w związek i nawet jest po uszy zakochany to powinien się liczyć z tym, że fajerwerki miną i co wtedy? Jak się nie wie co wtedy to lepiej w związek nie wchodzić.

Pagórku, wtedy zaczyna się kolejny etap związku, w którym na pierwszy plan wysuwa się zaangażowanie i ten etap też potrafi być przyjemny.

 

Bobby6, mądry z Ciebie facet, więc umiesz sobie sam na to odpowiedzieć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bo wiecie, było spoko.

niby jestem w związku, niby byłam jakiś czas szczęśliwa, ale teraz mocno mi to przeszkadza. czuję, jakbym się nie liczyła w tym związku

no ok, och, będzie pierdzielić jak bardzo kocha, łohoho, ale czyny jakoś tego nie ukazują. jeszcze trochę i zacznę się czuć jak zastępstwo ręki. i tyle.

Miłość jest jak ogród jeżeli o niego nie dbasz co dnia to w końcu pojawią chwasty i może nimi zarosnąć. Bobby6, Każdy kiedyś miał jakiś pierwszy związek oczywiście,ze trzeba uczyć się na czym polega bez doświadczenia to niemożliwe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tristezza, umiem i jeżeli zdarzy się kiedyś taki cud i pojawi się w moim popapranym życiu jakaś kobieta to ja wejdę w związek nie mając o tym najmniejszego pojęcia.....na tym polega desperacja :)

 

Pytając byłem ciekawy co takim osobom jak ja radzi 520m.n.p.m.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tristezza, umiem i jeżeli zdarzy się kiedyś taki cud i pojawi się w moim popapranym życiu jakaś kobieta to ja wejdę w związek nie mając o tym najmniejszego pojęcia.....na tym polega desperacja :)

 

Pytając byłem ciekawy co takim osobom jak ja radzi 520m.n.p.m.

 

Właśnie desperacja a nie miłość. Nie będę nikomu nic radzić bo nie jestem specjalistą od związków, uważam tylko, że związkiem nie powinno się leczyć swojej samotności bo wcześniej czy później ona znowu dojdzie do głosu i będziemy samotni w związku, najpierw trzeba nauczyć się żyć samemu, pokochać całym sercem tę osobę z którą spędza się 24 godziny na dobę - siebie, wtedy nie będziemy potrzebować żeby ktoś bez przerwy nam udowadniał słowami i czynami, że nas kocha, nie będziemy musieli dziewczyną czy chłopakiem leczyć swoich kompleksów i nawet jeśli minie uczucie zakochania i pojawi się znudzenie to i tak będziemy się czuli kochani, bo jak ktoś nie potrafi pokochać sam siebie to nigdy nie poczuje się kochany przez dziewczynę czy chłopaka choćby stanęli na głowie żeby nam to udowodnić. Takie moje skromne zdanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tristezza, umiem i jeżeli zdarzy się kiedyś taki cud i pojawi się w moim popapranym życiu jakaś kobieta to ja wejdę w związek nie mając o tym najmniejszego pojęcia.....na tym polega desperacja :)

 

Pytając byłem ciekawy co takim osobom jak ja radzi 520m.n.p.m.

 

Właśnie desperacja a nie miłość. Nie będę nikomu nic radzić bo nie jestem specjalistą od związków, uważam tylko, że związkiem nie powinno się leczyć swojej samotności bo wcześniej czy później ona znowu dojdzie do głosu i będziemy samotni w związku, najpierw trzeba nauczyć się żyć samemu, pokochać całym sercem tę osobę z którą spędza się 24 godziny na dobę - siebie, wtedy nie będziemy potrzebować żeby ktoś bez przerwy nam udowadniał słowami i czynami, że nas kocha, nie będziemy musieli dziewczyną czy chłopakiem leczyć swoich kompleksów i nawet jeśli minie uczucie zakochania i pojawi się znudzenie to i tak będziemy się czuli kochani, bo jak ktoś nie potrafi pokochać sam siebie to nigdy nie poczuje się kochany przez dziewczynę czy chłopaka choćby stanęli na głowie żeby nam to udowodnić. Takie moje skromne zdanie.

Exactly.

Wciąż jednak dużo ludzi łudzi się że 2 strona magicznie rozwiąże wszystkie ich problemy wewnętrzne czy zewnętrzne,nagle jebnie magiczna różdżka i żyli długo i szczęśliwe .

Nie ważnym jest że potem samoocena (choojowa) lęk przed porzuceniem który może zmienić się w yebniętą zazdrość/próbę kontroli,brak zrozumienia naszych "jazd" albo włożenie za dużej ilości emocji czy raczej poczucia własnej wartości i poczucia szczęścia.

Ewentualnie może doprowadzić do jeszcze większego rozyebu czy całkowitego posypania się..

Ale nie,część i tak będzie masochistycznie szukać,poświęcać się i szukać zaginionej arki w innych.

Powodzenia

Kappa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przepraszam. Czyli osoba, która nie akceptuje siebie, nie potrafi być szczęśliwa sama, nie może też tego szczęścia szukać w drugiej osobie? Co w przypadku, kiedy ta druga osoba będzie jedyną motywacją do zmian własnych?

Najłatwiej powtarzać w kółko: zaakceptuj siebie. I jak to ujął mod:

jebnie magiczna różczka i żyli długo i szczęśliwie

...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Exactly.

Wciąż jednak dużo ludzi łudzi się że 2 strona magicznie rozwiąże wszystkie ich problemy wewnętrzne czy zewnętrzne,nagle jebnie magiczna różdżka i żyli długo i szczęśliwe .

Kappa.

 

Zdaję sobie sprawę z tego, że druga połówka nie rozwiąże nagle moich problemów. Ale jak niby pozbyć się wiary w to, że jednak tak się stanie? Nie licząc babć i koleżanek mamy rzucających tradycyjnym "ale z ciebie przystojniak wyrósł, pewnie się panny za tobą oganiają", to od kobiet w moim wieku usłyszałem tylko, że jestem pizdą i cipą. No i resztę wyrazów o podobnym znaczeniu. W różnych kombinacjach. A no i jeszcze, że jestem dobry z matmy jeśli już mam być szczery :)

Nie akceptuję siebie. Ani tego jaki jestem w środku ani na zewnątrz. Wiara w siebie nie pojawi się znikąd. Nie zacznę nagle, na przekór wszystkiemu dookoła, myśleć, że "ku##a fajny ze mnie facet". Potrzebuję kogoś kto spojrzy mi w oczy i powie, że jestem kimś wartościowym.

Mam nadzieję, że nie wychodzę na ignoranta.....

Powodzenia

Dzięki :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tristezza, umiem i jeżeli zdarzy się kiedyś taki cud i pojawi się w moim popapranym życiu jakaś kobieta to ja wejdę w związek nie mając o tym najmniejszego pojęcia.....na tym polega desperacja :)

 

Pytając byłem ciekawy co takim osobom jak ja radzi 520m.n.p.m.

 

Właśnie desperacja a nie miłość. Nie będę nikomu nic radzić bo nie jestem specjalistą od związków, uważam tylko, że związkiem nie powinno się leczyć swojej samotności bo wcześniej czy później ona znowu dojdzie do głosu i będziemy samotni w związku, najpierw trzeba nauczyć się żyć samemu, pokochać całym sercem tę osobę z którą spędza się 24 godziny na dobę - siebie, wtedy nie będziemy potrzebować żeby ktoś bez przerwy nam udowadniał słowami i czynami, że nas kocha, nie będziemy musieli dziewczyną czy chłopakiem leczyć swoich kompleksów i nawet jeśli minie uczucie zakochania i pojawi się znudzenie to i tak będziemy się czuli kochani, bo jak ktoś nie potrafi pokochać sam siebie to nigdy nie poczuje się kochany przez dziewczynę czy chłopaka choćby stanęli na głowie żeby nam to udowodnić. Takie moje skromne zdanie.

Exactly.

Wciąż jednak dużo ludzi łudzi się że 2 strona magicznie rozwiąże wszystkie ich problemy wewnętrzne czy zewnętrzne,nagle jebnie magiczna różdżka i żyli długo i szczęśliwe .

Nie ważnym jest że potem samoocena (choojowa) lęk przed porzuceniem który może zmienić się w yebniętą zazdrość/próbę kontroli,brak zrozumienia naszych "jazd" albo włożenie za dużej ilości emocji czy raczej poczucia własnej wartości i poczucia szczęścia.

Ewentualnie może doprowadzić do jeszcze większego rozyebu czy całkowitego posypania się..

Ale nie,część i tak będzie masochistycznie szukać,poświęcać się i szukać zaginionej arki w innych.

Powodzenia

Kappa.

THIS

sie podpisuje pod tym i dodam ze majac zaprogramowane toksyczne schematy nie stworzy sie zdrowego zwiazku bo wlasnie mozna sie uwiesic na drugiej osobie dlatego by tego uniknac wpierw trza posprzatac pod kopula

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przepraszam. Czyli osoba, która nie akceptuje siebie, nie potrafi być szczęśliwa sama, nie może też tego szczęścia szukać w drugiej osobie? Co w przypadku, kiedy ta druga osoba będzie jedyną motywacją do zmian własnych?

Najłatwiej powtarzać w kółko: zaakceptuj siebie. I jak to ujął mod:

jebnie magiczna różczka i żyli długo i szczęśliwie

...

 

Odpowiedź na pytanie drugie: W przypadku, kiedy ta druga osoba będzie jedyną motywacją do zmiany tej pierwszej, to wtedy ta druga osoba nie będzie kochana tylko UŻYWANA i teraz: mamy wolność i ja uważam, że używanie człowieka w tym celu jest niemoralne, złe i ta druga osoba na to nie zasługuje, zwykłe pasożytowanie.

Słownik Języka Polskiego

używanie, używać

1. posługiwać się czymś; użytkować;

2. wyręczać się kimś, korzystać z czyichś usług;

3. brać coś jako lekarstwo, używkę, przyprawę itp.;

4. korzystać z czegoś przyjemnego; bawić się; hulać

Odpowiedź na pytanie pierwsze: Osoba, która nie akceptuje siebie, nie potrafi być szczęśliwa sama, nie znajdzie szczęścia w drugiej osobie, bo jak go znajdzie skoro sama nie wie co to jest akceptacja i bycie szczęśliwym? Wcześniej czy później zacznie dostrzegać wady tej drugiej osoby i jej je wypominać lub porównywać się z tą drugą niby "kochaną" osobą, może też dojść do wniosku, że albo nie zasługuje na tą drugą osobę albo ta druga osoba nie zasługuje na niego. A co jeśli ta druga osoba zdecyduje się odejść? Co się stanie z akceptacją i szczęściem? Odpowiedź: odejdzie razem z tą osobą. I co potem? Lepiej budować poczucie własnej wartości, akceptacji i szczęście w sobie a nie na kimś lub na czymś, wtedy nam tego nikt nigdy nie odbierze, a sami będziemy wstanie dużo z siebie dać szczęścia i akceptacji innym i wcale nam nie będzie przeszkadzało, że coś komuś dajemy bezinteresownie i nie będziemy się bać, że ta osoba to zabierze i odejdzie, pozwolimy jej odejść jeśli będzie chciała, wtedy to się będzie nazywać miłość.

Akceptacja siebie to nie "jebnięcie magiczną różczką" to ciężka praca nad sobą i teraz: mamy wolność i ja uważam, że lepsza ciężka, długa praca z porażkami nad sobą, niż droga na skróty czyli rzucić się w ramiona niby "kochanej" osoby i liczyć na to, że to uczucie nigdy nie minie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×