Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

Napiszę Ci prywatną, bo mam awers jeśli chodzi o ujawnianie niektórych informacji w internecie i chyba jakieś obsesyjne myśli, że ktoś znajomy mnie tu odkryje... :/

 

Jak zaczynałam pracować miałam 19 lat, było okej, powoli się wkręcałam. Zmienność i problemy zaczęły się dopiero ok 22-23 roku życia.

Chodź przez ostatnie parę lat udało mi się długo mieć stałą, to właśnie w niej nabrałam bardzo dużego doświadczenia i zaszłam wysoko, to po prostu ją pieprznęłam z wielkim hukiem... i od nowa. Boję się, że może to się powtarzać. Zresztą, to zupełnie jak ze związkami partnerskimi w przypadku borderów.

Mam w dodatku wciąż taką myśl, że muszę być kimś, coś osiągnąć, jakoś zacząć nad sobą pracować, bo bez dobrej posady jestem nikim...że ludzie mnie nie będą szanować, nie liczą się ze mną... Skąd się to u mnie wzięło, to nie wiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

czytałam, pokaźny, niezły bagaż zawodowy :105: mówisz, że 19 ok, potem 22-23 już lipa. u mnie było bardzo podobnie, tzn. w wieku 19 lat jeszcze nieźle funkcjonowałam, na starych schematach brnęłam jakoś do przodu, rypło sie jak miałam prawie 22. :roll: mówie tu przedewszystkim o sferze związkowo-rozstaniowej. w ogóle cięzko mi to wytłumaczyć jak, ale dobrze rozumiem o co chodzi z tym zachodzeniem wysoko, a potem nagłym rzucaniem pracy (ucieczką?). nie chce być złym prorokiem, ale nie wykluczone, że to bedzie stały element Twojego funkcjonowania, bo pachnie iście borderowo, nie oszukujmy się :? to takie rzucanie się w temat, silne zaangażowanie, a gdy jesteś już blisko, mocno powiązana, musisz się wyfocać, najlepiej to zniknąć :roll: mnie sie wydaje, że ja w ten sposób działam na bardzo wielu płaszczyznach, a zwłaszcza w relacjach :? ot, truizm

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to takie rzucanie się w temat, silne zaangażowanie, a gdy jesteś już blisko, mocno powiązana, musisz się wyfocać, najlepiej to zniknąć :roll:

i się rozwyłam...

 

wydawało mi się że jak już znam te schematy i mechanizm ich działania to już załatwione

gówno prawda...

czasem się tak zamotam we własnym szaleństwie że ocknę się dopiero po fakcie... :cry:

nienawidzę swojej pierdo...niętej osobowości ... :!::cry:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to takie rzucanie się w temat, silne zaangażowanie, a gdy jesteś już blisko, mocno powiązana, musisz się wyfocać, najlepiej to zniknąć :roll:

i się rozwyłam...

 

wydawało mi się że jak już znam te schematy i mechanizm ich działania to już załatwione

gówno prawda...

czasem się tak zamotam we własnym szaleństwie że ocknę się dopiero po fakcie... :cry:

nienawidzę swojej pierdo...niętej osobowości ... :!::cry:

 

 

Czy tak już zawsze będzie...? :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zielona miętowa, co do relacji partnerskich to doskonale Cie rozumiem. Z tym też mam podobnie... hm i to delikatnie mówiąc, bo jest chyba jeszcze gorzej.

 

Agasaya, myślę, że większość z nas tutaj zna schematy, ale to mało pomaga. Osobiście znam je i myślę o nich, staram się w każdej sytuacji tłumaczyć, ale w rezultacie nie wiele osiągam. Czasem się uda, a czasem mam sekundowy obraz siebie wyskakującej przez okno z tego wariactwa.

Czy tak będzie zawsze? no ja wierzę, że jednak można to naprawić, choć na chwilę obecną nie jestem w stanie sobie wyobrazić innego zachowania.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ale ja kocham... potem czuję okropną niechęć do niego, odchodzę... żeby po 2-3ch miesiącach wracać... bo tęsknie, bo wiem, ze ten człowiek jest spełnieniem moich marzeń... i tak już dwa lata... on to znosił... do teraz... A ja nie potrafie zrozumieć, skąd to się u mnie bierze, takie dziwne zachowanie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie jestem szczęśliwa. Przez ostatnie 5 lat nie udało mi się nic utrzymać. Najpierw nie angazowałam się mówiąc na wstępie, że nie chce niczego poważnego, tylko bez zobowiązujące spotkania, sex, a później zaczynałam się przywiązywać i... tu zaczęły się schody. Moje manie przesladowcze, podejrzenia i zarzuty wykańczały każdego, w rezultacie albo byłam mądra i sama uciekałam albo oni uciekali. Jeden pozostał, ale z nim to jest inna sprawa bo razem nie jesteśmy, tylko się spotykamy. On wie o mnie wszystko, stara się rozumieć moje zachowania ale widzę, że jest mu cholernie ciężko. Podziwiam go, że tak długo wytrzymuje, bo ja dawno bym uciekła. Wstydze się przed nim swojego zachowania...

Ostatnio jednak coś jest z nim nie tak, poinformował mnie, że ma kiepski nastrój i że nie może mnie wspierać.. dzwonie dziś - nie odbiera. Wyobrażacie sobie co się ze mną teraz dzieje? Nie muszę chyba pisać...

Tydzień temu mówiłam sobie, że go tak kocham, że to nie wyobrażalne po tym wszystkim co przeszliśmy, jest moim bóstwem a od wczoraj stracił dla mnie kompletnie sens i czuję, że to ON mnie unieszczęśliwia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ale dlaczego uciekamy, chociaż kochamy? nie potrafię sama siebie zrozumieć... tak silnie boję się opuszczenia, ale sama opuszczam...

 

-- 09 paź 2012, 22:46 --

 

unieszczęśliwia... tak... tego słowa szukałam.... jednego dnia kocham na zabój, a innego jestem tak bardzo przy nim nieszczęśliwa...

 

-- 09 paź 2012, 22:46 --

 

unieszczęśliwia... tak... tego słowa szukałam.... jednego dnia kocham na zabój, a innego jestem tak bardzo przy nim nieszczęśliwa...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hm.

Ja to widzę tak: jest fajnie to zaczynają się wątpliwości.

Najlepiej jest, jak wątpliwości przezwyciężam - prawdziwa euforia.

Ale do końca szczęśliwa chyba nie potrafię być. Mój system obronny obala każdą najszczęśliwszą chwilę.

Nawet jak jestem w jego ramionach... nagle dopada mnie atak paniczny. Czy tego właśnie pragnę? Czy to jest "to"?

A gdy jest daleko, idealizuję go i wychwalam pod niebiosa.

Prawdziwa huśtawka. Dobrze, że zdaję sobie z tego sprawę i zwalczam takie wątpliwości i dewaluacje.

Szczególnie teraz, kiedy jest spokojnie, wręcz sielankowo.

Ale coś mi tam, jakiś diablik przeklęty, mówi... "nie na długo".

Żeby było dobrze musi być wpierw źle.

A może to "źle" już jest za mną?

Może.

Ale jeśli było, to znaczy, że więcej nic mnie nie czeka? Żadne uniesienie? Żadna euforia?

I zaczyna się od nowa...

 

Ale w tej chwili, teraz, w tej sekundzie... czuje się dobrze.

Jak w misiowych przytulankach :105:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

u mnie jest spokojnie tylko wtedy kiedy nikt się koło mnie nie kręci...

jak już się kręci to tak jak Conessa, wmawiam sobie że nie będę się angażować a potem i tak się angażuję i zaczyna się jazda bez trzymanki... tyle że ja nie robię jakichś wielkich jazd jemu a jedynie samej sobie w swojej głowie... aż wreszcie odchodzę bo wiem że jak tak dalej pójdzie to wykończę nas oboje... zwykle na koniec zostawiam po sobie jakiś "akcencik"... mocne wspomnienie... jak seryjna morderczyni... tak żeby nie prędko zapomniał o moim istnieniu... ostatnio jest to ostry seks po którym następuje całkowite zerwanie kontaktów... ewentualnie jeśli kontakt jest to ja jestem niemiła i opryskliwa... wręcz chamska... aż facet sam się poddaje...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie jestem szczęśliwa. Przez ostatnie 5 lat nie udało mi się nic utrzymać. Najpierw nie angazowałam się mówiąc na wstępie, że nie chce niczego poważnego, tylko bez zobowiązujące spotkania, sex, a później zaczynałam się przywiązywać i... tu zaczęły się schody. Moje manie przesladowcze, podejrzenia i zarzuty wykańczały każdego, w rezultacie albo byłam mądra i sama uciekałam albo oni uciekali. Jeden pozostał, ale z nim to jest inna sprawa bo razem nie jesteśmy, tylko się spotykamy. On wie o mnie wszystko, stara się rozumieć moje zachowania ale widzę, że jest mu cholernie ciężko. Podziwiam go, że tak długo wytrzymuje, bo ja dawno bym uciekła. Wstydze się przed nim swojego zachowania...

Ostatnio jednak coś jest z nim nie tak, poinformował mnie, że ma kiepski nastrój i że nie może mnie wspierać.. dzwonie dziś - nie odbiera. Wyobrażacie sobie co się ze mną teraz dzieje? Nie muszę chyba pisać...

Tydzień temu mówiłam sobie, że go tak kocham, że to nie wyobrażalne po tym wszystkim co przeszliśmy, jest moim bóstwem a od wczoraj stracił dla mnie kompletnie sens i czuję, że to ON mnie unieszczęśliwia.

 

 

 

Odebrał???

 

-- 09 paź 2012, 23:30 --

 

pannaAlicja, ale odchodzisz... na jakiś czas a potem wracasz?

 

-- 09 paź 2012, 23:33 --

 

u mnie jest spokojnie tylko wtedy kiedy nikt się koło mnie nie kręci...

jak już się kręci to tak jak Conessa, wmawiam sobie że nie będę się angażować a potem i tak się angażuję i zaczyna się jazda bez trzymanki... tyle że ja nie robię jakichś wielkich jazd jemu a jedynie samej sobie w swojej głowie... aż wreszcie odchodzę bo wiem że jak tak dalej pójdzie to wykończę nas oboje... zwykle na koniec zostawiam po sobie jakiś "akcencik"... mocne wspomnienie... jak seryjna morderczyni... tak żeby nie prędko zapomniał o moim istnieniu... ostatnio jest to ostry seks po którym następuje całkowite zerwanie kontaktów... ewentualnie jeśli kontakt jest to ja jestem niemiła i opryskliwa... wręcz chamska... aż facet sam się poddaje...

 

 

Ja też mam tak z seksem :) To jedyne co potrafię ofiarować, jedyna chwila w której on i ja jesteśmy szczęśliwi... potem zawalam na całej linii...

Ale odchodzę... a po kilku miesiącach czuję, że strasznie go kocham... pamiętam tylko te szczęśliwe chwile... idealizuję go, nie pamiętam jego wad... No i ten seks :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

... tyle że ja nie robię jakichś wielkich jazd jemu a jedynie samej sobie w swojej głowie... aż wreszcie odchodzę bo wiem że jak tak dalej pójdzie to wykończę nas oboje...

to ja miałam tak jakieś 2 lata temu. Potem zaczęły się zachowania typu acting out i on obrywał. Więc niszczyłam i jego i siebie. Podwójne wyrzuty sumienia. Wolałabym aby to się nie rozwijało w takim kierunku, wolałam ranić tylko siebie, radziłam sobie z tym na inne sposoby a nie tak jak teraz... krzywdząc po drodze parę innych bliskich osób. A teraz... jest totalna masakra ze mną i z tym co robię.

 

Zagubiona w tym...odebrał... i pojawił się nowy problem.

Jesteś zupełnie nowa tutaj? Co Cię skłoniło by tu wstąpić? Wybacz moje pytania, ale mam problem z ufnością i od razu jak tylko zadałaś mi pytanie czy odebrał, zastanowiłam się czy przypadkiem nie jesteś kimś podstawionym kogo znam... ;) myślę, że nie, dlatego wybacz, ale musiałam napisać to co czuję.

 

Z tymi akcentami na zakończenie to chyba też tak mam.

Jak nie seks, to zawsze zachowuję się jak aniołek, który jest mega spokojny, wszystko rozumie i godzi się z tym potulnie, choć w środku płacze... ale wydaje mi się wtedy, że zyskuje w oczach partnera i mam nadzieję, że zobaczy jaka jestem wspaniała i jak tu ze mną nie być.

 

Boszzzz... czytam i moje i Wasze wypowiedzi i to wszystko jest straszne! :-|

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zachowuję się jak aniołek, który jest mega spokojny, wszystko rozumie i godzi się z tym potulnie, choć w środku płacze...

też tak robiłam... ale to raczej było takie udawanie że mnie to nie rusza... nie boli...

nigdy nie chciałam pokazywać ludziom jak mogą mnie zranić więc udawałam że nic mnie nie rani...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

oooooł, Seraphim, przesrałeś sobie w tym wątku swoim niefrasobliwym podejściem :lol: nie masz po co tu wracać. serio.

 

padło wcześniej pytanie o to jak związki wyglądają. moge dorzucić od siebie, że poprzedni (3,5 roku z przerwami najpierw po kilka dni, potem nawet po 5 miesięcy) wyglądał podręcznikowo. facet postępował tak, że regularnie (średnio raz na 2-3 dni) doznawałam nagłego olśnienia, że jest beznadziejny, nie kocha mnie i nie szanuje, więc czyniąc scenę rzucałam go w cholere. obydwoje przeżywaliśmy to niemożebnie. a potem wracałam, oświecona po raz kolejny, że przeciez u diabła on jest miłością mego życia i ja bez niego nie umiem :roll:

teraz jestem w kolejnym związku. facet jest aniołem, jest poprostu taki, jaki ma być. ciepły, szanujący, partnerski, wierny i dość zaborczy, co jest mi bardzo na rękę, bo poza tym, że pilnuje mnie (ergo - kocha) - sam melduje się z tym co i z kim robi w danej chwili. jest dla mnie takim dobrem, że prędzej zedrę sobie twarz paznokciami, niż wybuchnę na niego (co zresztą niedawno uczyniłam). tłumię wszelaką złość (związaną z jego nieobecnością, mieszkamy aktualnie w różnych miastach) żeby nie skrzywdzić go sobą w najmniejszym stopniu. i tak trwamy, szczęśliwi razem, bez niego - pogrążam się w beznadziejności, bezcelowości, bezsensowności i autodestrukcji

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zagubiona w tym...odebrał... i pojawił się nowy problem.

Jesteś zupełnie nowa tutaj? Co Cię skłoniło by tu wstąpić? Wybacz moje pytania, ale mam problem z ufnością i od razu jak tylko zadałaś mi pytanie czy odebrał, zastanowiłam się czy przypadkiem nie jesteś kimś podstawionym kogo znam... ;) myślę, że nie, dlatego wybacz, ale musiałam napisać to co czuję.

 

Conessa

Tak... jestem tu nowa... od kilku dni...

5 lata byłam w związku z chłopakiem... ponad 5 lata... różnie było, ale byłam wierna... około 22 roku życia poznałam wspaniałego chłopaka, zakochałam się od pierwszego momentu, nie znając go... ale to chyba typowe... wyidealizowałam go w sobie, poprzez pryzmat tego co widziałam, co słyszałam o nim i po krótkich rozmowach... po prostu ideał! Mega silna osoba, te same zainteresowania, pasja... Cudo!. Było ciężko, ale po kilu miesiacach rozstałam się z poprzednim partnerem i zwiazałam się z nim... ale po kilku miesiacach stwierdziłam, że to była pomyłka, wróciłam do eks... bo tesknilam, bo wiedziała, że tylko on mnie zrozumie... to znów trwałao kilka miesięcy... i znów twierdziłam, że to beznadziejność i zatęskniłam za tym nowym... kilka miesięcy było cudownie i znów wszystko sie odwróciła... znów wróciłam do partnera z którym byłam tyle lat... i było cudownie a po kilku miesiącach znów to samo... tęsknie do tego nowego! Jezu! Mam kompletnego doła... co się ze mną dzieję! Kocham tego nowego, ale on już do mnie nie wróci... nie ma szans po tym wszystkim... Może znów go idealizuje... uciekałam zawsze od niego jak tylko poczułam się zagrożona... Jego wyjście z kolegami na piwo... wyjaz na kilka dni... telefon od starej koleżanki, jego nowa praca... zawsze się boję, że mnie zostawi...

 

-- 10 paź 2012, 12:14 --

 

Conessa

Rozumiem, Twoją nieufność... :) A to, że zapytałam czy odebrał... hmmm... Moj psycholog twierdzi, że moje zainteresowanie problemami innych, silna chęć pomocy wiąże się z tym, że w dzieciństwie nie potrafiłam pomóc bliskiej mi osobie z wyjścia z depresji i dlatego mam takie silne chęci pomocy innym z ich problemami... że chcę sie podświadomie odkupić...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×