Skocz do zawartości
Nerwica.com

zaburzenia osobowości (cz.II)


Gość paradoksy

Rekomendowane odpowiedzi

Hmmm... to faktycznie wyłamujesz się z moich spostrzeżeń ;)

Ale jakiś powód zatem musi być u Ciebie i tak. Zastanawiałaś się, jaki?

Mówi się, że rodzice Ci sami, ale to ma ogromne znaczenie, którym się jest dzieckiem z kolei i co więcej, jakie relacje ma się z rodzicami, bo nie wierzę w coś takiego, że dzieci traktuje się równo, tak samo, zawsze jakieś różnice są. No i każde dziecko trafia na inny moment/jakość związku pomiędzy rodzicami. Może jak Ty się urodziłaś to pomiędzy rodzicami było gorzej (niż jak siostra/brat wcześniej)?

 

Kiedyś przeczytałam takie zdanie o sytuacji starszego dziecka i pojawianiu się rodzeństwa, że to tak jakby mąż przyprowadził pewnego dnia inną i powiedział, że odtąd będziemy mieszkać we trójkę i do tego kazał się z tą trzecią zaprzyjaźnić, opiekować się nią, pomagać jej i usługiwać. I do tego nie można byłoby się z tym mężem rozstać, rozwieść i znaleźć innego. Ani wyrażać zazdrości i złości, z lęku przed odrzuceniem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

najgorszy okres mojego dzieciństwa spowodowany rodzicami przypadł na okolice mojego 9-10roku życia. brat, nastolatek wychodził z domu i zapijał bijących się rodziców. ja siedziałam w domu i patrzyłam. najpierw jak ojciec znęcał się nad matką - podtapiał ją w wannie, spuszczał jej kosmetyki w kiblu, ciął ubrania. potem, jak ojciec mi obiecał, że więcej matki nie tknie i ona się zorientowała, przyszedł czas na odwet. rozbijanie talerzy na twarzy ojca podczas 'rodziinych' posiłków, gonienie go po domu i walenie tłuczkiem po plecach.

ojciec twierdził, że matka miała kochanka. ale na jej: 'tak? a masz dowody?!' nic nie odpowiadał. ja znalazłam u niego w teczce klisze ze zdjęciami. miała kochanka. ale on nie przyznał, że wie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z dziećmi nie ma się problemu.

To dziecko ma problem(y).

Podpisuję się całym sercem.

Ja znów jak codzień wzięłam 2 clonazepamy i jakoś trwam. Ale jet to tylko trwanie w oczekiwaniu na naturalną śmierć. Zastanawiam się czy poejchać na izbę przyjęć. Ostatnio tam usłyszałam, ze ich moje cierpienie nic nie obchodzi. Moja lekarka też mnie olała, napisała, że w tym tyg mnie nie przyjmie. A ja tak bardzo bardzo nie chcę żyć. Tak się dramatycznie męczę. Tak bym chciała odejść. Tylko się tego piekła boję. Męczę się już tak 3 lata, co dnia, to jest nie do wytrzymania nie czuć nic pozytywnego, tylko cierpienie, nie czuć uczuć wyższych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Samobójcy wcale nie idą do piekła... Błagam, nie pisz tu takich rzeczy, bo mnie nosić zaczęło.

Skąd mam wiedzieć? Nikt stamtąd nie wrócił...dla mnie to jest ciężki temat, bo ja zazwyczaj naprawdę już nie mogę i chciałabym odejść.. ale jednak- cokolwiek byś Ty czuła - ja się piekła boję.. to jest dla mnie bardzo ciężki temat...bo jakoś nie mieści mi się w głowie, żeby miłosierny Bóg skazał kogoś na wieczne męczarnie za to, że był chory i nie wytrzymał cierpienia...ale jednak Kościoł naucza, że nie można samemu odebrać sobie życia i dlatego np. nie dopuszcza eutanazji. Ja mam z tym problem bo jestem mimo wszystko wierzącą katoliczką, a jednoczęsnie jak myślę o własnym cierpieniu, to sobie myślę, że należałoby niektórym przynieść ulgę i dać im śmierć skoro nie da się im inaczej pomóc...ale takie myślenie jest głeboko niezgodne z nauką Koscioła...jest to dylemat dla mnie...bo co z ludźmi którym nie można przynieść żadnej ulgi? Mają tak cierpieć dziesiątki lat....to jest takie straszne gdy się o tym myśli...zwłaszcza, że sama wiem, czego doświadcam...aczkolwiek u mnie bardzo rzadko, ale zdarzają się chwile ulgi, np. dziś... bo tak naprawdę mneijszym problemm jest gdy ktoś cierpi na raka, pocierpi nawet rok ( choć wiem, że to też straszne)...straszne jest gdy ktoś ma cierpieć dziesiątki lat...mam to ciągle jakoś BOgu za złe, że do takiego czegoś dopuszcza, nie godze się z tym...a doszłam do tego przekonania na podstawie włąsnego cierpienia...bardzo trudne tematy, może kiedyś lepiej zrozumiem stanowisko Koscioła

...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak to samobójcy nie idą do piekła...? Ja wierzę, że idą.

 

Nie jestem katoliczką głębokiej wiary. W zasadzie kwestia mojej wiary nie jest dla mnie samej wystarczająco jasna. Ale nie wierzę, że jeśli istnieje niebo i piekło, to za odebranie sobie życia nie jest się skazanym na wieczne potępienie.

Życie jest darem. Jakie by nie było i co by nam się nie przytrafiło. Samo to, że możemy żyć, poruszać się, oddychać, czuć; że to jesteśmy właśnie my, tacy jakimi jesteśmy, a nie ktoś kto mógłby być zamiast nas gdyby los ułożył się inaczej - samo to jest darem.

Brak uczuć, dla chrześcijan kwestia cierpienia to jest po prostu kwestia Krzyża. Każdy niesie przez życie swój własny Krzyż jakim obarczył go Bóg. Jeśli nie jesteśmy w stanie go unieść, to znaczy, że nie jesteśmy godni Jezusa, a skoro nie jesteśmy Go godni to nie zasługujemy na to by być z Nim w niebie.

 

Nie wiem, może jakiś ksiądz, albo ktoś kto zna się na teologii powiedziałby to inaczej, ale ja tak właśnie myślę. Nie możesz odebrać sobie życia. Musisz walczyć i zwyciężać z przeciwnościami i z samą sobą. Życie jest krótkie, a jeśli Bóg naprawdę istnieje, to po nim czeka nas wieczność.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak to samobójcy nie idą do piekła...? Ja wierzę, że idą.

 

Nie jestem katoliczką głębokiej wiary. W zasadzie kwestia mojej wiary nie jest dla mnie samej wystarczająco jasna. Ale nie wierzę, że jeśli istnieje niebo i piekło, to za odebranie sobie życia nie jest się skazanym na wieczne potępienie.

Życie jest darem. Jakie by nie było i co by nam się nie przytrafiło. Samo to, że możemy żyć, poruszać się, oddychać, czuć; że to jesteśmy właśnie my, tacy jakimi jesteśmy, a nie ktoś kto mógłby być zamiast nas gdyby los ułożył się inaczej - samo to jest darem.

Brak uczuć, dla chrześcijan kwestia cierpienia to jest po prostu kwestia Krzyża. Każdy niesie przez życie swój własny Krzyż jakim obarczył go Bóg. Jeśli nie jesteśmy w stanie go unieść, to znaczy, że nie jesteśmy godni Jezusa, a skoro nie jesteśmy Go godni to nie zasługujemy na to by być z Nim w niebie.

 

Nie wiem, może jakiś ksiądz, albo ktoś kto zna się na teologii powiedziałby to inaczej, ale ja tak właśnie myślę. Nie możesz odebrać sobie życia. Musisz walczyć i zwyciężać z przeciwnościami i z samą sobą. Życie jest krótkie, a jeśli Bóg naprawdę istnieje, to po nim czeka nas wieczność.

O, nie. Dość gadania o kościele. Nie jestem katoliczką, nie wciskaj mi tu takich rzeczy i nie próbuj mnie nawracać, bo się we mnie krew gotuje. Jestem za: aborcją, eutanazją, in vitro, homoseksualizmem. Przeciwko: ciemnocie, zabobonom (gadanie o piekle jest jednym z nich) i nietolerancji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

New Tenuis, ja Cię wcale nie próbuję nawracać. Nie jesteś katoliczką - nie bądź, nie musisz też czytać i brać do siebie tego co piszę. A ja mam prawo wyrazić swoje zdanie.

Poza tym, Ty nie musisz być katoliczką, ale nie powinnaś kazać innym nie mówić/nie pisać o wierze, ponieważ wielu ludziom chcąc nie chcąc wiara (w cokolwiek) pomaga. Należy to uszanować.

 

Pozwolę sobie też stwierdzić, że zakazując pisania o wierze i Kościele sama wykazujesz się niejaką nietolerancją. Wobec osób wierzących.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie jestem katoliczką głębokiej wiary. W zasadzie kwestia mojej wiary nie jest dla mnie samej wystarczająco jasna. Ale nie wierzę, że jeśli istnieje niebo i piekło, to za odebranie sobie życia nie jest się skazanym na wieczne potępienie.

 

mogłabym to samo napisać jeśli chodzi o mnie. oprócz ostatniego zdania. bo mimo wszystko wierzę, że Bóg przebacza w końcu również samobójcom.

 

-- 23 maja 2011, 21:30 --

 

Joasiu?...byłaś na terapii?

Jak było?

 

Moniko, byłam, dopiero przed 22gą wróciłam.

Było kiepsko. Nie potrafiłam się wysłowić, i jak zwykle zostałam chyba inaczej odebrana. Terapeutka chciała o czymś innym porozmawiać niż ja, więc nie podjęłam tematu. Chciała, żebym powiedziała, co daje mi terapia, dlaczego do niej właściwie przychodzę, jaki to ma sens, itd. Ja się poczułam jakbym jej coś miała udowadniać i się oczywiście najeżyłam. Nie potrafiła zrozumieć tego, co próbowałam jej powiedzieć. Albo udała, że nie potrafi, w jakimś celu terapeutycznym. Powiedziała mi, że z tymi moimi problemami rozpływania się przy innych, z poczuciem bycia innymi, z nieumiejętnością myślenia i mówienia na głos to nie na psychoterapię tylko do psychiatry... I chciała się za wszelką cenę dowiedzieć jaki sens ma to, że do niej przychodzę. I że skoro jestem w gorszym stanie niż przed nią to nie ma sensu, skoro mi szkodzi... Ja nienawidzę takich prowokacji!!! W ogóle dziś byłam bardzo zirytowana na sesji.

a jak u Ciebie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

_asia_, Asiu, nie jestem profesjonalistką, nie znam się, ale nie podoba mi się to, że źle się czujesz po terapii. Poza tym, czy ona nie wie, że Ty nie powinnaś brać takich leków? I nie zgadzam się z nią, tego leki nie wyleczą! Ja biorę leki, a i tak dostosowuję się zawsze do otoczenia, może nie aż tak jak Ty, że staję się daną osobą, le dostosowuję swój sposób bycia do otoczenia. To jest na terapię, aby nauczyć się być sobą i nie musieć być kameleonem... To jest bezwzględnie na terapię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mój syn z którym mam problem

Z dziećmi nie ma się problemu.

To dziecko ma problem(y).

Tak, oczywisćie że masz rację jakoś tak mi się niezręcznie napisało :?

 

Asiu,przeraża mnie to co napisałaś ...niestety tez uważam ze nie powinnaś po terapii czuć się tak żle :evil:

 

Co do słów psychoterapeutki ...pytała co Ci daje terapia ,po co przychodzisz itp . mysle ze chodziło jej , hmmmm..o to abyś zaczeła sie sama "okreslac"..nie wiem czy trafnie to ujełam ,wiec moze na własnym przykłądzie Ci napiszę.Pewnego razu na terapii moja psychoterapeutka wrzuciła mi "zadanie domowe" -kazała wejrzeć w swoją duszę i samej sobie odpowiedzieć (nie jej ) dlaczego często czuję się bezradna wobec problemu mojego syna( bo często ją pytałam o konretne sprawy ,pytałam "jak życ" ), dlaczego czuję sie winna (bo czuje :? ),no duzo tego dlaczego było i powiedziała ze póki sama nie znajdę sobie odpowiedzi tak długo będę sie "męczyć", stwierdziła iz przy podejsciu pt" powidz/cie mi jak mam żyć" mogę do niej chodzić na terapię rok,dwa i nadal nie bedę wiedziała, baaaa,może być nawet gorzej ,bo będę czekała na jej zdanie jak na wyrocznię,zacznę uzależniac swoje postępowanie od tego co usłyszę na terapii, rozumiesz asiu ?

 

-- 24 maja 2011, 08:50 --

 

grusiu,nie wiem co napisać po przeczytaniu Twojego opisu dziecińtwa, bo jedyne co mi sie ciśnie na usta to -masakra! :evil:

 

Jestem w szoku jak bardzo dzieci odbieraja wszytskie niesnaski między swoimi rodzicami ,jak to odciska sie na ich życiu :twisted:

Inne spostrzeżie to takie że wszytskie nasze przeżycia,to jak je odbieramy,w gruncie rzeczy zależą od tego jak nasi najbliżsi -rodzice ,je przedstawią...2 lata temu zrobił mi wjazd do domu komornik aby zrobic wycene przed licytacją,był na tyle wredny ze przyjechał w asyście 2 aseserów i ...uzbrojontch po zęby 2 policjantów.Byłam w szoku i pewnie wpadłabym w histerię ,no sama nie wiem jak bym sie zachowywała gdyby nie to ze byłam w domu z 4 letnia córką.Córka sie przestraszyła ,ale ja się opanowałam (dla niej!) i z usmiechem na ustach powiedziałam ,o popatrz jakie atrakcje mamy, zobacz jaki pan polocjant na pistolet :mrgreen: , no wiecie ,starałam sie aby ona nie odczuła mojego stresu ani powagi sytuacji,aby nie zapadło to zdarzenie w jej głowce jako trauma.Córka zajeła sie ogladaniem pistoletu ,ja udzieliłam "wywiadu" panu komornikowi i po 40 minutach ,było po sprawie. Komornik nawet zapytał ,a pani co taka spokojna? No i wtedy nie wyrobiłam i póściłam mu małą wiązankę aby spadał bo nie mam czasu, wychodzę z córką na spacer :lol: Od tamtego zdarzenia mineło 2 lata, córka bezpośrednio po zdarzeniu dopytywałą więc jej powiedziałam ze byli bo chcieli dom obejrzec, bo może sprzedamy i kupimy ładniejszy ;):mrgreen: ,szybko przestała pytać ,ot jakby nie było zdarzenia, więc żyję jednak nadzieja ze ni ebyło to dla niej traumatyczne przezycie :cry: tym bardziej że dom nadal jest mój :yeah:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Powiedziała mi, że z tymi moimi problemami rozpływania się przy innych, z poczuciem bycia innymi, z nieumiejętnością myślenia i mówienia na głos to nie na psychoterapię tylko do psychiatry...

 

Yyy... a co psychiatra na to pomoże? Da proszek i co? Przecież to są problemy z poczuciem własnych granic i tożsamości, ja również tj. Korba uważam, że leki tego nie wyleczą - BO JAK? Pytałaś ją o to? Jeśli ta uwaga została wypowiedziana dokładnie tak, jak tutaj napisałaś, to mi się taki tekst nie podoba. Ale być może uznała, że to jest tak u Ciebie nasilone, że przydałby się lek ŁAGODZĄCY to trochę - aby dalej móc pracować w terapii - czy tak to odczułaś?

 

I chciała się za wszelką cenę dowiedzieć jaki sens ma to, że do niej przychodzę.

 

Wiesz co, a ja bym się chociażby zastanowiła, czy faktycznie jest sens, czy go czujesz - chodzenie na terapię do tej akurat osoby. Czujesz się z nią bezpiecznie? Czujesz się akceptowana, szanowana? Czujesz, że to Ci dużo daje? Czy poprawia się Twój nastrój, relacje z ludźmi, funkcjonowanie...? Czujesz, że terapia z nią idzie w dobrą stronę? Pomijając to, że się pewnie do niej przywiązałaś i trudno byłoby ew. odejść, ale ja bym się zastanowiła nad jej pytaniami. Nie po to, aby jej coś udowodnić.

 

I że skoro jestem w gorszym stanie niż przed nią to nie ma sensu, skoro mi szkodzi... Ja nienawidzę takich prowokacji!!! W ogóle dziś byłam bardzo zirytowana na sesji.

 

Ja też byłabym zirytowana. Też nie znoszę prowokacji. Jeśli to faktycznie była prowokacja... a nie normalne pytania. Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale czy to Ty pisałaś o zauroczeniu terapeutką? Czy ona wie o tym i jak się do tego odnosi? Nie czujesz może, że się tego przestraszyła? Jeśli coś pomyliłam to przepraszam.

 

-- 24 maja 2011, 09:40 --

 

 

Powiedziała mi, że z tymi moimi problemami rozpływania się przy innych, z poczuciem bycia innymi, z nieumiejętnością myślenia i mówienia na głos to nie na psychoterapię tylko do psychiatry...

 

Yyy... a co psychiatra na to pomoże? Da proszek i co? Przecież to są problemy z poczuciem własnych granic i tożsamości, ja również tj. Korba uważam, że leki tego nie wyleczą - BO JAK? Pytałaś ją o to? Jeśli ta uwaga została wypowiedziana dokładnie tak, jak tutaj napisałaś, to mi się taki tekst nie podoba. Ale być może uznała, że to jest tak u Ciebie nasilone, że przydałby się lek ŁAGODZĄCY to trochę - aby dalej móc pracować w terapii - czy tak to odczułaś?

 

P.S. Co do rozpływania się i tracenia poczucia tożsamości, a czasem rzeczywistości (w sensie uczuciowego oderwania) - to i ja tak mam. Czasem w bardzo dużym nasileniu. To zresztą mój problem nr 1 do terapii. Leki mi na to nie pomagają.

 

I chciała się za wszelką cenę dowiedzieć jaki sens ma to, że do niej przychodzę.

 

Wiesz co, a ja bym się chociażby zastanowiła, czy faktycznie jest sens, czy go czujesz - chodzenie na terapię do tej akurat osoby. Czujesz się z nią bezpiecznie? Czujesz się akceptowana, szanowana? Czujesz, że to Ci dużo daje? Czy poprawia się Twój nastrój, relacje z ludźmi, funkcjonowanie...? Czujesz, że terapia z nią idzie w dobrą stronę? Pomijając to, że się pewnie do niej przywiązałaś i trudno byłoby ew. odejść, ale ja bym się zastanowiła nad jej pytaniami. Nie po to, aby jej coś udowodnić.

 

I że skoro jestem w gorszym stanie niż przed nią to nie ma sensu, skoro mi szkodzi... Ja nienawidzę takich prowokacji!!! W ogóle dziś byłam bardzo zirytowana na sesji.

 

Ja też byłabym zirytowana. Też nie znoszę prowokacji. Jeśli to faktycznie była prowokacja... a nie normalne pytania. Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale czy to Ty pisałaś o zauroczeniu terapeutką? Czy ona wie o tym i jak się do tego odnosi? Nie czujesz może, że się tego przestraszyła? Jeśli coś pomyliłam to przepraszam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja,w sumie napisałaś asi to co ja, tylko innymi słowami, znaczy sie ze moze byc cos na rzeczy :roll:

Asiu,ja mam nadzieje ze Ty nasze wywody odbierasz jako chęć pomocy, podpowiedzenia byc moze jakiegoś rozwiazania, a nie jako atak i krytykę...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

_asia_ napisał(a):

 

Powiedziała mi, że z tymi moimi problemami rozpływania się przy innych, z poczuciem bycia innymi, z nieumiejętnością myślenia i mówienia na głos to nie na psychoterapię tylko do psychiatry...

Yyy... a co psychiatra na to pomoże? Da proszek i co? Przecież to są problemy z poczuciem własnych granic i tożsamości, ja również tj. Korba uważam, że leki tego nie wyleczą - BO JAK? Pytałaś ją o to? Jeśli ta uwaga została wypowiedziana dokładnie tak, jak tutaj napisałaś, to mi się taki tekst nie podoba

Zgadzam się. W ogoóle mi się nie podoba co napisałaś o tej sesji.CO to miało dać?

A jak leki CI mają na to pomóc?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Asiu,ja mam nadzieje ze Ty nasze wywody odbierasz jako chęć pomocy, podpowiedzenia byc moze jakiegoś rozwiazania, a nie jako atak i krytykę...

 

Hmm... ja raczej mój post odbieram bardziej jako "atak" na to, co mówi jej terapeutka, a obronę Asi. A właściwie "atak" to złe słowom chodzi, o zastanowienie się, jak się Asiu w tej konkretnej terapii Ty czujesz, to jest najważniejsze.

 

Ja miałam w moich terapiach ten problem, że nie czułam, aby dawały mi one poprawę (samopoczucia, funkcjonowania) lub chociażby poczucia, że jestem na dobrej drodze, natomiast byłam już na tyle przywiązana/uzależniona od terapeutów, od tych rozmów, od osób wręcz (bo ja się "dopasowywałam"), a poza tym nie miałam przy sobie nikogo innego "do porozmawiania", że trudno mi było odchodzić. A poza tym wszyscy upierali się, że chcę odejść z lęku przed bliskością, że to ucieczka/opór, więc trwałam na siłę - i głupio robiłam, patrząc z tej perspektywy. Oczywiście nie wiem, jak sytuacja u Ciebie wygląda.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też byłabym zirytowana. Też nie znoszę prowokacji. Jeśli to faktycznie była prowokacja... a nie normalne pytania. Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale czy to Ty pisałaś o zauroczeniu terapeutką? Czy ona wie o tym i jak się do tego odnosi? Nie czujesz może, że się tego przestraszyła? Jeśli coś pomyliłam to przepraszam.

 

Tak, dobrze pamiętasz, jestem nią zauroczona. Ona o tym wie i jakoś specjalnie nie robi to na niej wrażenia. :mrgreen::pirate: tzn. uważa to za coś normalnego, co się czasem zdarza. Jestem pewna, że się tego nie przestraszyła. Myślę raczej, że niepokoi ją fakt, że na terapię przychodzę bardziej dla niej niż dla siebie - żeby ją zobaczyć. że mam niewłaściwą motywację - ją, a nie siebie, że jest sensem mojego życia i chęci do czegokolwiek.

Tak naprawdę to gdyby nie to przywiązanie do niej to nie wytrwałabym w tej terapii tak długo i już dawno bym zrezygnowała.

 

 

 

Powiedziała mi, że z tymi moimi problemami rozpływania się przy innych, z poczuciem bycia innymi, z nieumiejętnością myślenia i mówienia na głos to nie na psychoterapię tylko do psychiatry...

 

Yyy... a co psychiatra na to pomoże? Da proszek i co? Przecież to są problemy z poczuciem własnych granic i tożsamości, ja również tj. Korba uważam, że leki tego nie wyleczą - BO JAK? Pytałaś ją o to? Jeśli ta uwaga została wypowiedziana dokładnie tak, jak tutaj napisałaś, to mi się taki tekst nie podoba. Ale być może uznała, że to jest tak u Ciebie nasilone, że przydałby się lek ŁAGODZĄCY to trochę - aby dalej móc pracować w terapii - czy tak to odczułaś?

 

 

nie zapytałam, bo mnie w ziemię wbiło i powiedziałam, że nie będę o tym już rozmawiać skoro ona nie potrafi tego zrozumieć. Ona na to, że zachowuję się jak jej nastoletnia córka co spowodowało, że całkiem się zjeżyłam. odebrałam w końcu wszystko jako jedną wielką prowokację, żeby mnie skłonić do tego, żebym powiedziała po co potrzebna mi jest terapia, że chcę na nią przychodzić, że jest mi w ogóle potrzebna - bo próbowała przez całą sesję na różne sposoby to ode mnie wydobyć i powiedziała, że wrócimy do tego na następnej. A jak wyczuwam coś takiego to specjalnie chcę się z nią bawić wtedy w kotka i myszkę i zastanawiać się przy niej, że może faktycznie nie ma sensu itd. Żeby pożałowała, że tak ze mną postępuje. Im bardziej się czuję skłaniana do czegoś tym mniej chcę pokazać siebie i tym bardziej chcę walczyć.

 

Asiu,ja mam nadzieje ze Ty nasze wywody odbierasz jako chęć pomocy, podpowiedzenia byc moze jakiegoś rozwiazania, a nie jako atak i krytykę...

 

oczywiście, że tak i dziękuję Wam za zainteresowanie...

 

malibu, rozumiem o co Ci chodziło. i ja chyba tak właśnie mam - powiedzcie mi jak mam żyć. bo wydaje mi się, że mnie jako mnie nie ma. że się wtapiam w otoczenie, dostosowuję lub robię odwrotnie niż wyczuwam od kogoś, sama nie wiem czego tak naprawdę chcę.

Kasiu, moim zdaniem leki tego też nie wyleczą. I moja terapeutka to moim zdaniem doskonale wie. nie wiem dlaczego mi tak powiedziała. w ogóle dziś do niej zadzwoniłam i powiedziałam wiele rzeczy - że się czułam podpuszczana i że nie lubię jak się mnie do czegoś bardzo skłania różnymi sposobami, że jak wyczuwam coś od niej i mnie to wkurzy to sobie gram, i o innych sprawach powiedziałam...

Ona mi wczoraj na sesji powiedziała, że wszystko zależy teraz ode mnie. Że ona stosuje wszystko co zna, wie, konsultuje się z superwizorami, daje mi wszystko co może, reszta należy do mnie, więcej nie może nic zrobić - bo reszta należy teraz do mnie żebym mogła zrobić kolejny krok.

Nie wiem czy jest sens dalszego chodzenia, jestem już tak tym zmęczona, że nie mam siły dalej sięw tym babrać. Chcę na pewno tylko od niej jedno - żeby przygotowała mnie psychicznie do zabiegu chirurgicznego, który w moim stanie mnie przeraża i z tego powodu myślę o samobójstwie.

 

-- 24 maja 2011, 10:27 --

 

Ja miałam w moich terapiach ten problem, że nie czułam, aby dawały mi one poprawę (samopoczucia, funkcjonowania) lub chociażby poczucia, że jestem na dobrej drodze, natomiast byłam już na tyle przywiązana/uzależniona od terapeutów, od tych rozmów, od osób wręcz (bo ja się "dopasowywałam"), a poza tym nie miałam przy sobie nikogo innego "do porozmawiania", że trudno mi było odchodzić.

 

ciężko mi jest to przyznać, ale chyba czuję się podobnie. :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę raczej, że niepokoi ją fakt, że na terapię przychodzę bardziej dla niej niż dla siebie - żeby ją zobaczyć. że mam niewłaściwą motywację - ją, a nie siebie, że jest sensem mojego życia

 

No to brzmi bardzo niepokojąco.

Ale ona powinna Cię jakoś naprowadzać, dlaczego tak jest.

A nie "fukać".

Coś się powinno zmieniać.

 

 

Ona na to, że zachowuję się jak jej nastoletnia córka

 

Uuu... wkurzyłabym się.

Oczywiście nie mam pojęcia, jak się zachowujesz przy niej, nie znam Ciebie w zasadzie, ale takie teksty to moim zdaniem przegięcie. Przecież ona nie jest Twoim rodzicem, ani nauczycielką, aby Cię strofować. A poza tym porównywanie Ciebie przez terapeutę do kogokolwiek jest... dziwne.

 

nie wiem dlaczego mi tak powiedziała. w ogóle dziś do niej zadzwoniłam i powiedziałam wiele rzeczy - że się czułam podpuszczana i że nie lubię jak się mnie do czegoś bardzo skłania różnymi sposobami, że jak wyczuwam coś od niej i mnie to wkurzy to sobie gram, i o innych sprawach powiedziałam...

 

I co ona na to?

 

Ona mi wczoraj na sesji powiedziała, że wszystko zależy teraz ode mnie. Że ona stosuje wszystko co zna, wie, konsultuje się z superwizorami, daje mi wszystko co może, reszta należy do mnie, więcej nie może nic zrobić - bo reszta należy teraz do mnie

 

Hmmm... Przegięcie, moim zdaniem. Kojarzy mi się to trochę z tekstem mojego terapeuty (pies mu mordę lizał, za przeproszeniem). Kompletnie nie potrafił mi pomóc, chyba zabrakło kompetencji, i w moim największym dole zaczęły się z jego strony teksty typu, że czasem psychoterapią się pomóc nie da (i że ja do takich osób może należę), że on próbował do mnie podejść od różnych stron, różnymi metodami - i nic, potem zaczęło się straszenie, że jak tak dalej nie będę współpracować to... (możliwe najgorsze scenariusze). Krótko mówiąc on siebie wybielał, brak mu było pokory, czuł, że jest kompetentny jak nie wiadomo co, a odpowiedzialność (wręcz winę) za brak postępów przerzucał na mnie. To było straszne, czułam, że to ja zawiodłam, że ja jestem nieuleczalna, zwątpiłam w siebie (!) i w końcu trafiłam do psychiatryka. Tam znalazł się ktoś, z kim udało mi się nawiązać dobrą więź i współpracę, zaczęłam robić postępy, ku zaskoczeniu mojego EX terapeuty... Wkurzam się teraz na siebie, że tak mu się wtedy dałam :( Moim zdaniem takie uwagi terapeutki są nieuzasadnione i są przegięciem, ponieważ po pierwsze trudno orzec, na ile w tej relacji postępu nie ma przez Twój opór czy przez jej metody. Pomijając już to, że czasem jest tak, że to akurat w tej konkretnej relacji "nie styka", a w innej można zupełnie inaczej pracować. I ona powinna być i tego świadoma. Że może to akurat ona dotrzeć do Ciebie nie potrafi, chociaż się na swój sposób stara. Nie daj się obarczyć pełną "winą", ok? Odpowiedzialność za efekty terapii ponoszą OBIE osoby.

 

ciężko mi jest to przyznać, ale chyba czuję się podobnie. :(

 

Zdaję sobie sprawę, jakie to trudne - miałam tak 3 razy. Co każdy kolejny, tym gorzej. Trudno się wyplątać. Trudno przyznać, że osoba, do której się przywiązałam i tak zaufałam, nie pomaga.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie wiem dlaczego mi tak powiedziała. w ogóle dziś do niej zadzwoniłam i powiedziałam wiele rzeczy - że się czułam podpuszczana i że nie lubię jak się mnie do czegoś bardzo skłania różnymi sposobami, że jak wyczuwam coś od niej i mnie to wkurzy to sobie gram, i o innych sprawach powiedziałam...

 

I co ona na to?

 

powiedziała, że w ten sposób szkodzę tylko sobie i że dopóki nie będę przynosić różnych spraw na sesje tylko pszenosić je poza lub przemilczać to nic się nie zmieni.

tylko, że ja nie potrafię, bo naprawdę przy niej znikam i nie wiem co ja jako ja czuję. a jej różne słowa powodują, że się jeżę i jeszcze bardziej zamykam, bo już w ogóle nie mam ochoty pokazać jej nawet milimetra siebie. :(

może ja odbieram niewłaściwie różne słowa? ostatnio wciąż mam wrażenie, że nie mam szans, jestem na straconej pozycji, bo nie potrafię się przy niej wysłowić, a jak już próbuję to czuję się jakbym miała podkładane kłody pod nogi przez poddawanie tego w wątpliwość, "zakręcanie" mnie i zbijanie z tropu, tak, że już niczego nie jestem pewna. i czuję się jakby ona miała przewagę, bo gdy powiem coś niedogodnego i trochę zaczepnie, tak, że ona nie wie za bardzo co najlepiej odpowiedzieć to ucina dyskusję tekstem: "nie wchodzę w to, bo ze mną w coś grasz". często, owszem, może to i prawda, ale nie zawsze, poza tym ten tekst mnie doprowadza do szewskiej pasji. inaczej byłoby, gdyby to mi jakoś inaczej powiedziała, a nie tak to ucinała...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam bardzo podobne odczucia w stosunku do terapii co Asia. Ale postanowilem, ze po powrocie z Norwegii zapisuje sie na terapie grupowa. Rozmawialem juz o tym z moim psychoterapeuta i powiedzial, ze to moze byc dobra sprawa dla mnie. Pytal mnie dlaczego taka decyzja itp. W sumie powiedzialem mu prawde - chce sprobowac wielu rzeczy i samemu stwierdzic, co bedzie dla mnie najlepsze. Na grupowej jest tez indywidualna, wiec bede mial jakies porownanie. Bo nie chce sie wlasnie tak zapedziec w kozi rog, jak to naranja przedstawila. Trwac w przyzwyczajeniu, zwlaszcza ze teraz nie czuje, zebym byl na dobrej drodze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×