Skocz do zawartości
Nerwica.com

nic nie czuję


reneSK

Rekomendowane odpowiedzi

Sluchajcie

Ja wiem, że sama prosilam, żeby nie pisać o myślach samobojczych. ALe ja nie mam sily. Od wczoraj mam tak silne pragnienie zrobienia tego, że nie wiem co by bylo gdybym nie bala sie piekla. SLuchajcie mam wrazenie jakbym za chwilę miala nie wytrzymac...moja depresja i ekstremalne cierpienie przebraly wszelkie rozmiary. SLuchajcie, ja sie boje. Ja jestem sama. Przyjechalam na przepustke. Strasznie mnie zdoloalo to, że mi zabrali leki na sen. Ja tak nie dam rady. Czuje ekstremalne cierpienie calymi dniami i sen byl dla mnie jedyna chwilą ulgi, ktora odsuwala na myls mylsi smoabojcze. Po porstu nie dam rady cierpiec caly dzien i calą noc cierpiec nie spiąc. Wydaje mi sie to logiczne, i kazdy czloiek z odrobiną empatii moze to zrozumieć. A na oddziale potraktowali mnie jak natrętnego dzieciaka. Dali ultimatum, albo będę bez lekow na sen i ' nie obchodzi ich czy bede nie spac miesiac czy 3 miesiące" albo moge sie wypisac.Wlasciwie nie mam wyboru w tym momencie, bo przy takim ekstremalnym cierpieniu, ktore ja czuje w dzien, to nie dam rady cierpiec jeszcze cale noce. Probowalam wytlumaczyc to moim rodzicom, ale to jest mur. Mówią tylko "tak, bo Ty nie chcesz sie wyleczyc, bo Ty chcesz trwać w tym stanie, Ty chcesz zebysmy sie Tobą opiekowali jak malutkim dzieckiem". Takich bzdur naopowiadala im moja ciotka psychiatra. Z siostr a mam konktakt zaden. ma tylko wieczne pretencje, że zadręczam rodzinę swoim problemem. Tak jakbym zachorowla specjalnie.Sluchajcie, ja nie mam juz sily byc na tym swiecie.... zwlaszcza, ze ja ciągle czuję to niewyobrazalne cierpienię i anheodnię...z takimi smętnymi myślami jechalam wczoraj pociągiem do domu. W przedziale siedzialo 2 mlodych lekarzy w moim wieku. Calą drogę opowiadali o swoich rodzinach, dzieciach, przyjaciolach, imprezach, szkoleniach, wycieczkach i rajdach...o takim normalnym swiecie ktory jeszcze 2 lata temu tez mialam...cdn

 

[Dodane po edycji:]

 

Muszę pisać w ratach bo po pewnym czasie przestaje mi się pokazywac co piszę. Nie widzę szansy na wytrwanie w Krakwie bz snu, a jednoczesnie Krakow byl dla mnie ostatnią szansą...wszystko inne juz wyprobowalam.Nigdy nie przypuszczalam ze skonczę w takim stanie. Odebrali mnie rodzice. I mama od razu wyjechala z krzykiem, że "ona ma mnie dosyc. Ona mną się więcej zajmować nie będzie, Ona ma swoje życie, swoje lata i jest umęczona, a ja jestem w takim stanie, bo chcę w nim tkwić, bo czuję się mądrzejsza od lekarzy, bo się nie stosuję do ich zleceń itd. i Myśl przewocnia - Ona ma mnie dosyć". Wiecie co, to jakby mi kto s sztylet w serce wsadził i dobił konającego. Ogólnie Mama ciągle mi powtarza, od lat już że " mam coś ze sobą zrobić i zacząć normalnie zyć. " CHyba się nie zastanwaia nad sensem tej wypowiedzi, bo jak Ją pytam co mogę zrobić, że ani brak uczuć ani depresja i poczucie cierpienia są niezależne od mnie, to mi odpowiada ' nie wiem co masz zrobić, to TY powinnaś wiedzieć" albo równie bezsensowne zdanie. Oczywiscie przed snem w tej sytuacji zeby w ogole zasnąć nie odstawialam tabletek tak jak mi kazali w szpitalu, tylko wzielam jeszcze 3 razy większą dawkę, zeby w ogole zasnać. Obudzilam się z potwornym bólem psychicznym i lękiem. Od razu zjazdlam 2 tabletki uspokajające. Nie mam na nic sily. Nie mogę nawet leżeżc bo rozwala mnie uczucie lęku i niepokoju.Po prostu samobójstwo wydaje mi się jedenym wyj ściem z sytuacji, bo juz chyba nie wierzę, że coś mi pomoze. Nie chcę żyć, nic mnie tu nie trzyma, przeciez i tak nie czuję żadnych przyjemnych uczuć, ani żadnych wyzszych np. więzi z bliskimi. Moja mama nie jest zlym czlowiekiem. Ona się zamartwia, sama wygląda jak smierc ze zmeczenia.

 

[Dodane po edycji:]

 

Stwierdzilam, ze będę w takim razie siedziec u siebie w domu i ogranicze kontakty z Rodzicami, skoro mają mnie dosyć. Tylko tyle mogę zrobić. Tak naprawdę to myślę, że oni mają dosyć nie mnie tylko stanu w ktorym jestem, ale co ja mogę na to poradzić... nie widzę już szansy na to, żeby bylo tak jak bylo...

Dziś pomimo tylu tabletek znów się nie wyspałam, bo spałam tylko 6h, a to za mało, żeby odespać kilka nocy. Nie mam znikąd pomocy, tzn. mam wiele osób, przyjaciół, którzy chcieliby mi pomóc, którz dzwonią piszą, .czy w koncu coś ruszylo, czy jest lepiej, modlą się itd. ale chyba mi juz jest pisane to cierpienie...nie wiem...ale ja go juz nie wytrzymuję...jutro powinnam jechać do KRakowa, ale a naprawdę nie dam rady przebyć takiej drogi, a po drugie to nie wytrzymam z taką ciężką depresją tam w Krakowie...wiecie, ja nie wiem jak to możliwe, że nie działąją na mnie żadne leki...znów leki...znów moje myśli pobiegły w stronę schizofrenii prostej...kiedyś czytałam, co prawda na jakiejś stronie w stylu "ściąga.pl" czy jakiejś nieprofesjonalnej, że wyznacznikaimi schizy prostej są cierpienie i " dyskomfort obserwatora" - a ja się wlasnie tak czuję - czuję cierpienie i nie mogę w nic się zaangazować, nic przeżyć.

Wiecie, tam w Krakowie usłyszałam wiele nieprawdziwych i bolesnych uwag od kadry i od współpacjentów - że mi nie wierzą w to cierpienie, że "przecież oni też cierpią (przepraszam, ale to jest chyba inny poziom cierpienia jak ktos na prawo i lewo sypia z facetami i kobiatami i zdradza swoją dzewczynę, " bo nie moze się zdecydować", a nasze cierpienie). Usyszałam, też wiele przykrosci od persolenu " ze denrwuję swoją smtną miną i ciągłym placzem" w ostatnich dniach jak nie mogłam spać. Wczoraj personel postawił mi 3 bnieprawdziwe oskarzenia - o rzeczy których nie powiedziałam i nie miały miejsca. Gdy próbowalam sie bronic i wytłumaczyć, że nic takiego nie miało miejsca, to usłyszałam, że personel sie nie myli. Tak, pacjent psychiatryczny nie ma żadnych praw...zawsze mu mozna wmóić, że nie pamieta co mowi, albo, ze nie poczytalny.

 

Jak mam dalej żyć? Skąd wziąc siłęto zycia? Jak poczuc cos przyjemnego, skoro mam to zablokowane? co zrobic z Krakowem? Mam tam swoje rzeczy...

Topielica, a Ty jak masz depresje i anheodnia to nie czujesz ciąglego cierpieinia? Jak to mozliwe?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Topie-lica, obecnie jestem na solianie i sulpirydzie, nie mam żadnych efektów ubocznych ale także w żaden sposób nie działają te leki na mnie pozytywnie, a jestem na nich od lipca.

Brałem w swoim życiu kilkanaście różnych leków i przy żadnym z nich nie zanotowałem jakiejkolwiek pozytywnej poprawy zdrowia, jedynie multum efektów ubocznych. Brak mi jednak pomysłów na to jak sobie pomóc, więc godzę się na różne terapie lekami. Myślę, że kluczem jest psychoterapia mimo że ta obecna też mi nic nie pomaga, choć staram się pracować nad sobą jak tylko potrafię. Szukam od lat rozwiązania i ani o krztynę nie przybliżyłem się do odzyskania zdrowia, jedyny sukces notuję wtedy gdy pojawia się depresja, bo za każdym epizodem coraz sprawniej idzie mi uporanie się z nią. Poza tym jest tak jak było 8 lat temu , a w niektórych sferach nawet jest gorzej, zwłaszcza zmęczenie psychiczne i wypalenie towarzyszące temu przewlekłemu stanowi coraz bardziej na mnie ciąży.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też nie zawsze, ale bardzo często. Ogólnie cały czas prawie czuję się źle. Ostatni raz kiedy czułam się dobrze, był 2 lata temu. JA nie wytrzymam tam bez leków na sen. Nie dam rady cierpieć cały dzień i w nocy nie dać rady się wyspać...słyszałam, że długotrwałe niespanie może doprowadzić do choroby psychicznej. Mój problem polega na tym, że nigdy nie chce mi się spać. Że nawet jak wiwle dni nie śpię, to jestem podminowana, podkręcomna, nerwowa, nie mogę usiedzieć, mam ochotę zrobić coś sobie lub komuś, a nie zasnę...a teraz jestem tak zdenerwowana ich postawą w ogóle..cała ta terapia tak mi si ę nie podoba i jestem tak przerażona tym niespaniem, że na pewno nie będę mogła spać...tylko w jednym szpitalu gdzie była fajna domowa, ciepla atmosfera (IPIN) udało mi się spać prawie bez leków. Nie wiem co robić, z jednej strony mam myśli samobójcze na myśl o wróceniu do Krakowa, bardzo nie chcę tam wracać, z drugiej strony tak kompletnie nie mam perspektyw dla siebie, żeby przestać czuć to cierepienie, że jak myślę, o tym, że teraz już na nic nie czekam i nie mam żadnej nadziei na zmiany to też się nakręcem na myśli samobójcze...rodzice absolutnie chcą żebym wracala doKrakowa, były chłopak też to radzi, bo wie, że z taką słabą psychiką sobie nie poradzę. I ma rację. A jednocześnie ja jestem na siebie wściekła że tak zrujnoalam moją psychikę przymuszająć sie przez rok do związku z Nim, gdy uczucia juz mi zanikly.

 

[Dodane po edycji:]

 

Jezu Najslodszy, ja naprawdę nie wiem co mam robić. Ta terapia mi sie nie podoba i w ogóle nie mam poczucia,żeby mogła pomóc na mój problem. Z drugiej strony czuję ciagle niewyobrażalne cierpienie, żołądek mam ściśnięty, nastrój samobójczy i nie mogę liczyć na wsparcie rodziców w sensie jakiegoś ich dobrego słowa, zrozumienia. Jak moja mama by czuła ciągle niewyobrażalne cierpienie i nie mogła spać, a oni by Jej zabralileki na sen, to ja bym powiedziała, " Mamulku kochany, jak chcesz wrócić do domu, to wróc, ja WIEM, że Ty nie mozesz pracowac, nie mozesz tego, tamtego, o nic się nie martw, my wszystko zrobimy". Bo bhym rozumiała jak niewiele moja mama w takim stanie może. A moja mama sobie uroiła że ta terapia ma sprawić, że ja będę chodzić do pracy,przestanę mieć problemy z samoutrzymaniem, że mi wrócą uczucia i mo że nawet rodzinę założę....JEzu co robić? CO doradzacie? CO Ty Magic doradzasz, bo znasz realaia tego oddziału, a i moje, bo nieraz rozmawialismy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mi oddział nie pomógł...wytrzymałem pół roku bo zwis miałem wtedy gdzie będe...

 

cóż znalazłem psychoterapeutke na NFZ w gnieżnie certyfikowaną nurt poznawcza-behawioralna...

 

w przyszłym tyg jade ze znajomą siory która sie leczy od kilku miesięcy na nerwice...

 

troche przypadkiem to wyszło ale cóż spróbuje aha potrzebne jest skierowanie do psychoterapeuty na nfz???

 

nie wiem co ci brak uczuc doradzić...jestem po oddziale i co z tego ludzie jak stamtąd wracają to są rozsypani jeszcze kilka msc ja tak miałem nie mogą sie woóle odnależc...

 

jeszcze pobądz bynajmniej do połówki...a na relacje z rodzina nikt tutaj wpływu nie ma nieiwem gdzie wrócisz czy do domu rodzinnego czy swojego cięzko bedzie zawsze...

 

mnie terapia psychodynamiczna tam nie pomogła na mój przypadek pustki i niczucia...niestety starszyli mnei ze tak będzie jak nic z tym nie zrobie cos ale cóz...gadanie,gadanie,gadanie...a we łbie pustka brak libidio,pożądania do kobiety ,czucia życia itp....nicość i tez byłem tam taki jeden raczej reszta czuła...nikt eni narzekał tak jak ja...wieć eniwiem jezeli jestęsmy tacy rzadcy to moze mamy co innego???mozę jednak ta schiza prosta...

niewiem i niewiem gdzie sie dowiedzieć... :bezradny:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Brak uczuć, nie czuję cierpienia, tak jak i nie czuję wszystkich innych uczuć. Bo to jest tak, jakbym w ogóle nie miała tej części mnie, która odczuwa cokolwiek. Kompletne odszczepienie części świadomości. I tak też to odbieram, jako nieobecność bardzo ważnej, dużej części mnie. Ta osoba, która teraz np pisze, to nie jestem ta prawdziwa ja, to jakiś automat, nawet nie zastanawiam się co pisać, a przynjamniej nie zdaję sobie sprawy czy taki proces myślenia w ogóle u mnie zachodzi. U mnie wszystko dzieje się , a ja na to nie mam wpływu, bo mnie nie ma: ). Nie może cierpieć ktoś, kogo nie ma.

Brak uczuć, może pójdź do tego psychiatry, o którym rozmawiałyśmy? To naprawdę człowiek z powołaniem i pasją, on z pewnością potraktowałby Ciebie dobrze, jak cierpiącą osobę i próbowałby Ci pomóc z całych sił. Co do schizofrenii prostej, w książkach psychiatrycznych jednak obraz tej choroby wygląda inaczej niż to przedstawiłaś, raczej więcej spłycenia afektu niż cierpienia...

A co do ludzi z Krakowa... ja po prostu nie mogę uwierzyć, że można tak traktować cierpiącą osobę, i nie tylko personel, ale nawet inni chorzy, przecież oni powinni rozumieć co to cierpienie... Nie wyobrażam sobie czegoś takiego... po prostu nie umiem tego zrozumieć. Ale chyba musisz tam wrócić... chociażby po rzeczy.

Korat, 8 lat w takim stanie? To jakieś piekło na ziemi... ja tyle nawet nie zamierzam dawać rady. Podziwiam za siłę, że się nie poddałeś, i cały czas coś kombinujesz z leczeniem. U mnie to są chyba ostatnie podrygi; ).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Słuchajcie, przepraszam Was za tego posta o myślach samobójczych...takich rzeczy jednak nie powinno się pisać, bo przecież tu sami cierpiący tak czy inaczej biedacy, jeszcze komuś mogą się udzielić takie myśli...to było nieodpowiedzialne i złe z mojej strony...napisałam, bo czułam straszną potrzebę "wyrzucenia" z siebie tych rzeczy.Przepraszam. Postaram się więcej tak nie pisać.

Topielica, mnie intryguje z czego Ty się utrzymujesz? Rodzice Cie utrzymują? Jaki mają stosunke do Twojej choroby?

Z pewnej rzeczy się poniekąd cieszę - zauważyłam ostatnio, że znowu zaczęłam odczuać lęk. Nie tlyko taki nieokreślony niepokój, ale lęk o coś konkretnego. Na przykład po względnym dojściu do siebie dziś wieczorem odpaliłam komputer i jak przeczytałam posta Magica i Topielicy, to poczułam lęk...lęk, że nic nie pomaga, lęk, że to jednak schziofrenia prosta...po porstu poczułam lęk w sercu...nieprzyjemne uczucie, ale jednak pozytyw w pewnym sensie, że czuję coś odnośnie rzeczywistości.

Postanowiłam jednak wrócić do Krakowa, jak to ujęła Topielica, przynajmniej po rzeczy.Ja w pewnym sensie rozumiem brak zrozumienia dla mojego cierpienia w Krakowie. Więszkość przypadków tam, to zaburzenia charakteru i cała ta terapia to w pewnym sensie "tresura" dla tych osób...i tak jedną miarą pewnie traktują wszystkich...nie wiem czy tam wytrzymam. Wieczorem rozmawiałam z moimi rodzicami i coś jakby zaczęło do nich docierać...ja bym chciała iść na terapię...ale zupełnie inną...nie na tredsurę, bo tej miałąm w życiu aż nadto, ale na taką, która by ukoiła moje rany...mi w tych terapiach brak jakiegoś ludzkiego czy chrześcijańskiego czynnika

 

[Dodane po edycji:]

 

Apropos chrześcijaństwa...po 2 latach namów udałam się dziś do pewnej kobiety, która należy do wspólnoty charyzmatycznej (katolickiej oczywiście), modli się nad człowiekiem i ma dar widzenia róznych spraw. Przyczyn chórób i daru rady, co zrobić. Oczywiście udowodnić tego się nie da. Ja sama 2 lata zwlekałam i dopiero gdy w tym roku znajoma mi ofiarowała książkę ks. Reczka pt. " To Jezus leczy złamanych na duchu" zrozumiałam o co chodzi w tych wspólnotach charyzmatycznych, bo chociaz jestem praktykująca i Wiara jest dla mnie bardzo ważna, to nie wiedziałam i podchodziłam z nieufnością.(tamta książka robi naprawdę wrażenie - mogę polecić.) No i się wybrałam.Kobieta przesympatyczna, miałam wrażenie jakbyśmy z rok się znały. Dużo ciekawych rzeczy mi powiedziała. Zostawię szczegóły dla siebie, ale wierzę Jej. Myślę, że mogę polecać tę formę pomocy i że rzeczywiście są osoby, który mają taki szczególny dar.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Brak uczuć, no ja jeszcze "studiuję", więc utrzymują mnie rodzice no i chłopak też mi pomaga finansowo. Nie wyobrażam sobie pracować w takim stanie, już prędzej bym chyba skończyła pod mostem; ] Rodziciele moi bardzo lekceważyli mój stan przez dłuuugi okres czasu, ale jak ostatnio mnie zobaczyli, jak nie mogłam się wysłowić, jak tak odlatywałam...to się zaczęli martwić moim stanem, i teraz już się przejmują, myślę, że dzięki temu jest mi trochę łatwiej to znosić. i bardzo dużo znaczyły dla mnie słowa mojego ojca, który powiedział, że moje studia teraz nie są ważne, że ważne jest moje zdrowie...Niby nie czuję, i tego też nie poczułam, ale jakoś tak wiem, że to mi w jakiś sposób pomogło, bo następnego dnia wróciło mi trochę świadomości; )i utrzymywało się to przez kilka dni- już tak nie odlatywałam; )

Za posty o myślach samobójczych, nie przepraszaj, zwłaszcza jeżeli choć trochę Tobie pomogło napisanie ich. Tutaj każdemu się one zdarzają, a przynajmniej ja mam takie wrażenie; ).

Ja w pewnym sensie rozumiem brak zrozumienia dla mojego cierpienia w Krakowie. Więszkość przypadków tam, to zaburzenia charakteru i cała ta terapia to w pewnym sensie "tresura" dla tych osób...i tak jedną miarą pewnie traktują wszystkich...nie wiem czy tam wytrzymam.

heh, to co oni ich tam uczą? lekceważenia cierpienia innych, uczą ich jak nie czuć? Jak dla mnie to obrzydliwe. Znieczulać kogoś na uczucia innych... jak dla mnie to jak w Nowym Wspaniałym Świecie Huxleya... Antyutopia-koszmar jakiś.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zdrowi nie rozumieją chorych,

chorzy na co innego nie rozumieją innych chorych,

Nawet chorzy na to samo często nie potrafią się zrozumieć.

 

Nadszedł czas gdy terapeutka zaczyna się frustrować tym , że nie ma u mnie żadnych postępów. Ona chciałaby osiągnąć sukces by podreperować swoje ego, ale życie pokazuje co innego i mimo że wkładam wszystko co potrafię w wyzdrowienie to nic mi się nie poprawia. Terapeutka próbuje obarczać mnie winą za mój stan, mówiąc raz że za dużo od siebie wymagam (zaiste mieć pragnienie być w stanie uczęszczać na 14h zajęć w tygodniu, nie leżeć w łóżku po 16 godzin i zacząć czytać notatki to rekord świata), raz że się nakręcam (ale do głowy jej nie przyjdzie, że po to u niej jestem żeby mówić o problemach, a na co dzień to staram się jak tylko potrafię stawić czoła codzienności i nie narzekam jak stara babcia), a innym razem że inni też tak mają (w takim razie proponuję popełnić zbiorowe samobójstwo, na pewno nie będzie żadnego sprzeciwu). Jak mnie to żenuje , że ja mówię jak jest źle , a ona non stop gada: "ale właśnie pan pokazał przychodząc tutaj , że ma pan siłę", itp. Normalnie ręce opadają i zastanawiam się w takich momentach czy w ogóle warto jeszcze po cokolwiek otwierać gębę. Ciągle mnie w jakieś schematy stara umieszczać. A to , że mam niską samoocenę (w ogóle się nie oceniam i nie czuję się gorszy od innych , ale dobra), to że mam jakieś myśli automatyczne (no mam , jak każdy zresztą, ale nie one są problemem). Uparłem się, że dotrwam do końca na tej terapii, choćby po to żeby mi potem lekarze nie chrzanili , że nie chcę wyzdrowieć bo przerywam terapie. Mimo to że po 4 miesiącach terapii terapeutka jeszcze nie jarzy co jest moim problemem, a czasem mam wrażenie że jej się wydaje że ja w ogóle nie mam problemu. No ale czas pokaże, mimo wszystko dalej uważam że psychoterapia jest najodpowiedniejsza dla mnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja nie mówiłam o rozumieniu drugiej osoby, ale o uszanowaniu jego cierpienia, zwłaszcza, że chorzy zazwyczaj wiedzą co to cierpienie...

Korat, jaki ma sens chodzenie na psychoterapię, do takiej terapeutki? Nie lepiej poszukać innej? Ja szukałam, aż znalazłam kogoś kto jest kompetentny, w miarę empatyczny, i nie pyta się mnie co chwilę, co czuję; ] Bo wcześniejsi terapeuci to była jakaś porażka... mdłe mimozy, matki teresy od siedmiu boleści, jeden był taki nieśmiały, że jak stawał to obejmował się ramionami- jakby się musiał bronić przed czymś, inny z kolei był arogancki,itd i dalej...Ale teraz jest ok, i tak jak Ty Korat obiecałam sobie, że wytrwam do końca w tej terapii...ale czy mi to pomoże...Ja liczę obecnie na ten solian : ).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja chyba jutro się stąd wypisuję...tylko nie wiem jak dam radę w domu z poczuciem tego niewyobrażalnego, ogromnego cierpienia...ono jest powodem że nie pracuję i prawie nic ne robię...ono, a nie brak uczuć...właśnie sobie zdałam z tego sprawę...

Wczorajsza podróz z domu do Krakowa wyglądała koszmarnie. Odkąd mi zmniejszyli lęk na sen do takiej dawki, że nie śpię, cały sens przebywania tutaj juz w ogole przepadł...moj stan psychiczny pogorszyl się o milę...a juz wyglądalo, że idzie ku dobremu...z powodu tego niespania i wizji jak to powiedziala pani dr , ze mogę nie spać miesiąc albo trzy miesiące, a ich to nic nie obchodzi, bo oni tu nie leczą bezsennosci tylko relacje, wskutek tego calego wydarzenia wpadalam w straszny lęk...początkowo się ucieszyłam, że wróciło mi poczucie lęku, ale szybko zaczęło sie ono wymykać spod kontroli. Całą drogę myślalam,że zwariuję...zastanawiałam się cały czas czy nie wysiąść i nie zawrócic. W koncu w Warszawie podczas przesiadki pojechalam do IPINU na izbę przyjęć i dali mi relanium. ALe i tak zaluję,że do tego Krakowa przyjechalam. Zastanawiam się co mi powiedzą jutro, ale ja bym się chciała wypisać, bo to nic dobrego nie przynosi, na dodatek przestałam tu czuć się bezpiecznie, a wg mnie to podstawa w terapii. Na przykład gdy rk temu byłam wła,śnie w IPINIE to czułam się tam bardzo bardzo bezpiecznie i prawie wrócił mi naturalny sen. Tu juz nie widzę na to szans, bo nie czuję zaufania ani do tego miejsca, ani do personelu, a współpacjentów też jakoś nie lubię...oni mają zupelnie inne problemy i mierzą mnie swoją miarą,

 

[Dodane po edycji:]

 

Tak sobie myślę, że chyba pojadę do leakrza Topielicu, skoro taki człowiek z powolaniem...choć zastanawiam się co On moze wymyslec, skoro ja juz wszystkie leki wyporbowalam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może ta sprawa nieczucia emocji to konsekwencja braku napędu do walki o przeżycie. Są dwa prawa biologiczne 1. dążenie do własnego przeżycia i 2. budowanie więzi. Może jak nie ma pierwszego to drugie nie musi powstać. Chodzi o to że życie może nie wciągać jeśli nie ma się napędu do egoistycznej walki o siebie. W książce Kępińskiego psychopatie jest opisany typ nerwicowy - psychasteniczny który do mnie bardzo pasuje. Podobnie nie czuję biologicznego powiazania z życiem, opieram sie na fasadzie kulturowej która na szczęście się we mnie jakos w dzieciństwie ukształtowała w postaci pewnej stabilnej emocji. Wiszę wiec jedynie na narcystycznych odczuciach wynikających z akceptacji przez otoczenie. Ostatnio jednak czuje silne lęki że ta fasada pęka i popadne w jakieś urojenia z samotności. Moje zachowania wobec ludzi są coraz bardziej sztuczne, niepewne i czuje jakąś zmiane własnego ja. Zdarza mi się pamięć odczuwać jako jakby nie moją, stłumioną, głos wydaje mi sie obcy, czasem mam wrażenie że jak patrze na zdjecie w necie to postać sie zaczyna materializować, oczywiście regauje lękiem silnym, wcześniej tego nie było. Bezsenne noce kiedy wpadam w półsen i zaraz wybudzam się przestraszony bo moje myśli stanowią jakąś sałate słowną. Sam proces myślenia czasami wydaje mi sie oddalony i nie mój.

Jakbym był nową osobą która pojawiła sie na miejscu starej. Do tego zwiększony napęd myślowy który dąży jakby do przesilenia obwodów, po czym myślenie sprawia mi trudność. Wszystko to oczywiście w lęku że wariuje. Mam nadzieję że to tylko przejściowa nerwica i zamiast tego buduje się we mnie coś silniejszego i dojrzalszego bo to nastąpiło po okresie poprawy samoświadomości , kiedy pewne śmieci wypłynęły mi z podświadomości, jednak na zbudowanie instynktów biologicznych nie mam już co liczyć. Kępiński okręslił to jako słabość duszy. Jednak co mnie smuci napisał też że ludzie ze skłonnościami do schizofrenii charakteryzują się podobieństwem do typów psychastenicznych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja niestety straciłam oba prawa...nie mam pędu do życia, jakby Bóg mi w tym momencie objawił, że za chwilę umrę i zostanę przeniesiona do Nieba, to byłabym przeszczęśliwa (to chyba oczywiste), a że straciłam też poczucie więzi z bliskimi, to nie żal mi by było opuszczać rodzinę...to są smutne fakty...ja już się prawie wypisałam...stwierdziłam, że jak mi zredukowali leki na sen, tak, że nawet spać nie mogę, to nic tu po mnie...zwłaszcza, że pół dnia czułam to cierpienie psychiczne, takie do zwariowania, człowiek miałby ochotę wyskoczyć ze skóry...najdziwniejsze jest, że to cierpienie jakby sie oderwało od swojego źródła... cierpię bez powodu... i to jest gorsze niż brak uczuć

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja niestety straciłam oba prawa...nie mam pędu do życia, jakby Bóg mi w tym momencie objawił, że za chwilę umrę i zostanę przeniesiona do Nieba, to byłabym przeszczęśliwa (to chyba oczywiste), a że straciłam też poczucie więzi z bliskimi, to nie żal mi by było opuszczać rodzinę...to są smutne fakty...ja już się prawie wypisałam...stwierdziłam, że jak mi zredukowali leki na sen, tak, że nawet spać nie mogę, to nic tu po mnie...zwłaszcza, że pół dnia czułam to cierpienie psychiczne, takie do zwariowania, człowiek miałby ochotę wyskoczyć ze skóry...najdziwniejsze jest, że to cierpienie jakby sie oderwało od swojego źródła... cierpię bez powodu... i to jest gorsze niż brak uczuć

 

sorry ze tak cie cytuje, ale to co piszesz to jest doslownie to co ja czuje i porusza mnie to, tylko ja nie mam sily o tym pisac,

ujmujesz to idealnie w slowa "człowiek miałby ochotę wyskoczyć ze skóry".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Boże, ten wątek się coraz bardziej beznadziejy robi...sam smutek...doszło do tego, że się boję tu zglądać, żeby się nie zdołować, choć wiem, że sama dołuję...no ja mam depresję straszną...dziś wielka grupa ludzi poszła na wycieczkę do Tyńca, a ja nie czułam się na siłach... w ogóle siedzę zgędziała przed komputerem znów w jednej pozycji...oni tu nie chcą słyszeć o tabletkach, a mi się w głowie nie mieści, żeby żadne tabletki mi na to nie pomogły...może za male dawki brałam? Może za krótko? Nie wiem, ale ta depresjka jest sama w sobie, jakby biologiczna, anie psychologiczna...przypominam sobie siebie jeszcze nawet sprzed roku, gdy jednak pracowałam i w ogóle robiłam kilka rzeczy naraz i miałam deprsję, ale nie taką, żeby sie z miejsca nie ruszać, albo zeby ciągle czuć cierpienie...tego się psychoterapią nie zmieni...mój najnowszy pogląd na moje dolegliwosci brzmi DYSTYMIA.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A moglabys mi przypomniec co mowilas? Nie czje sie na tyle dopbrze, zeby szukac kilkanascie storn wczesniej...

A gdzie jest Zawilinski? Czyzby mu jakis specyfik pomogl i wrocil zupelnie do normalnego zycia i o nas zapomnial?

Boże jak ja bym chciała poczuc kiedys jeszcze jakąś radość...tak żaluję, że jestem na tym oddziale a nie u siebie w domu...choc w domu tez się czulam okropnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po ostatnich przemyśleniach nabrałem nienawiści do wszelakich diagnoz. Jak widzę schizofreników, którzy są szczęśliwi i mówią że nie mają żadnych problemów poza finansowymi, dostają renty i potem się "chwalą" że mają gorzej od ludzi w depresji , którzy raczej na rentę liczyć nie mogą, to niech się chrzanią. Brak uczuć pewnie ma faktycznie dystymię , ale w takim razie lekarze będą ją traktować z przymrużeniem oka , bo przecież dystymia jest stałym ale lżejszym stanem depresyjnym, więc z założenia lekarze na mówienie o okrutnym cierpieniu będą raczej myśleć , że to hipochondria a nie stan faktyczny, lub co najwyżej ot takie subiektywne uczucie , które obiektywnie jest nie prawdziwe. Tyle przynosi diagnoza. Mogę nawet posilić się swoim przykładem , co uczyniła diagnoza. Od zawsze zaznaczałem lekarzom , że doskwiera mi bardzo depresja, przed szpitalem dostawałem leki na depresję, ale po szpitalu gdy zdiagnozowano mi osobowość schizoidalną już nigdy przeciwdepresyjnych leków nie dostałem, mimo że ciągle depresja była moim największym problemem. Za to faszerowali mnie neuroleptykami, które co prawda jakieś tam działanie przeciwdepresyjne mają, ale na mnie przynajmniej nie działało. Tyle dało to , że dali mi etykietkę schizoida. Jak na ironię, w całym tym pakiecie moich problemów, większość tych związanych z tą diagnozą nie stanowi dla mnie większego problemu. Obecnie postawiłbym raczej na anhedonię, psychiczne i fizyczne wypalenie, brak motywacji i sił do robienia czegoś konstruktywnego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

O, Krwiopijku, to Ty! Kochana, co u Ciebie? JA zacznam coraz bardziej zalowac, ze nie poszlam na terapię grupową do Bydgoszczy. Zaczęłam juz się dowiadywać czy by mnie tam przyjęli, ale podobno jakbym się wypisała z Krakowa to miałabym marne szanse na Bydgoszcz, a oni niestety wiedzą, że ja do KRakowa się wybierałam, bo sami mnie tam wysyłali.

Ja też myslę, że mam dystymię, tylko że dystymię się leczy LEKAMI, które pomagają w 60% przypadków...obawiam się, ze ja jestem w tych 40%, bo mnostwo antydepresantów wypróbowałam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

krwiopij ty masz 2 osobwoossći czy jak???raz krwiopij raz shadowmere czy masz 2 konta poporstu???dystymia cóż...możliwe że mamy wszystkei objawy zaburzeń psychicznych oprócz psychotycznych bynajmniej ja i to przykre...bo im wiecej tym trudniej sie żyje ja leków nie biore lekarz stwierdził ze nie ma leku na to więc ręce troche opadają ludzie...wy chociaż próbujecie z marnym skutkiem ale jednak..neiwiem co robić tylko dr ros z wawy mi pozostaje jednak...nei zapisze cudownego leku ale przynajmniej może coś doradzi mądrego bo naprawde taż żyć nei można to nie ludzkie nie godne nie honorowe !!!apeluje do wszystkich ciężkich przypadków co mamy robić???moze lekarz by sie jakis wypowiedizał w co wątpie... :uklon:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi się, że ten solian zaczyna działać. Od wczorajszego wieczora, mam mniejszą derealizację: )... Ale za to silniejsze objawy pozapiramidowe, a to z powodu, że znów zwiększyłam dawkę, bo ta mniejsza nic nie działała. Myślę, że to pierwszy krok na drodze do względnego zdrowia: ). Chociaż afektu mi jeszcze solian nie ruszył, ale samo zmniejszenie d/d, większa świadomość siebie i własnych myśli, mniej automatyzmów... To jest to...: ) Teraz tylko czekać aż solian w pełni rozwinie swoje działanie. Szkoda, że wcześniej nikt mi tego nie przepisał... : )

Brak uczuć,magic idźcie do dr Rosia, świetny facet. Mimo że chodziłam już do profesorów, to jedynie on dał mi lek, który w jakikolwiek sposób wpłynął na mój stan. Może to i nie jets oszałamiająca poprawa...ale jednak dla mnie każda zmiana od tego stanu jest krokiem do przodu.

A aktyzje są potworne, mimo zażywania akinetonu; / Ledwo mogę się skoncentrować na napisaniu dzisiejszgeo posta. A szkoda, bo może już bym mogła próbować się uczyć..a przez objawy pozapiramidowe jest to dla mnie nieosiągalne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No napisałam ogromnego posta i mi zniknął.

Ja mam naprawdę wielka depresję. I się obawiam, że nie jest to oddział dla mnie. Że powinnam dostać jakieś końskie dawki antydepresantów w tym stanie. Choć wypróbowałam prawie wszystkie. ALe sobie myślę, że mój poczciwy seroxat może by jednak coś pomógł na to poczucie cierpienia, tylko że tu odstawiają leki i nie chcą nawet słyszeć o dodatkowych lekach

Topielica, co u Ciebie? Jak z solianem? Czy może dlatego się nie odzywasz, że wyzdrowiałaś?

 

[Dodane po edycji:]

 

O, widzę, że jednak napisałaś...no jak dla mnie akatyzja jest czymś tak strasznym, przynajmniej ja takie miałam, ze wolę nic nie czuć. Jest jeszcze pridinol, też taki lek jak akineton, też ma działanie antycholinergiczne, o ile dobrze kojarzę to słowo. No i amitryptylina podobno też tak działa, aczkolwiek zażywam ja obecnie i trudno mi sobie wyobrazić, żeby miała działać bardziej spektakularnie od akinetonu. W swoim czasi, gdy rozpaczliwie szukałam leku na akatyzję czytałam też, że klozapina ma takie działanie, choć w innym miejscu czytałam, że właśnie może powodować akatyzję...ale jak ja ja kiedyś zażywałam, to uspokajaaaaała...baaaardzo, może nie tyle psychicznie, co właśnie mięsnie zwiotczała jakoś tak. Poza tym na akatyzję dobrze działają też relanium i clonazepam. Tylko, że uzależniają i szybko może się wytworzyć tolerancja. Clonazepam to w ogóle uwielbiam, bo w momencie gdy miałam totalną trzęsawkę (i akatyzję?) to mnie totalnie uspokajał, koił i w ogóle przywracał jakies minimum pociągu seksualnego czyli coś czego w ogóle na codzień nie czuję.

No ale skądinąd cieszę się bardzo i nie ukrywam, że zazdroszczę, że znalazłaś prawdopodobnie środek na uczucia...chyba też do tego dr Rosia pojadę, ale mogę najwcześniej za 2 tygodnie...choć mam takie wrażenie, że u Ciebie to jednak coś innego jest niż u mnie, bo u mnie jest kolosalna depresja i poczucie cierpienia...choć co prawda też wywołane brakiem uczuć...ja to widzę tak, że u mnie brak uczuć wynikł z depresji, a bół spowodowany brakiem uczuć napędził jeszcze wiekszą depresję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×