Jestem ciekawy czy oprócz mnie jest jeszcze ktoś kto nie przeżył nawet momentu wartego życia. Chodzi także o wyobrażenie sobie takiej sytuacji w której chciałoby się znaleźć, dla mnie takiej nie ma i nigdy nie było. Żyje jedynie z lęku metafizycznego przed ewentulaną jeszcze gorszą rzeczywistością a nie ze strachu przed nicością. Za nicością tęsknię. Ciekawym czy ktoś tak ma.
ps
Zerowej anhedonii nie przeżywam, trudno zaprzeczyć że napicie sie piwa jest gorsze niż nie napicie i tym podobne jedzenie, spanie, wydalanie ale chodzi o to że nic prawie by sie nie stało gdybym tego nie przeżył, gdybym sie nie urodził, nie stracił bym prawie nic. Odczuwam jakąś słabość prądu w rdzeniu kręgowym , tak jakbym prawie nie żył. Nie zazdroszczę nikomu konkretnego szczęścia, jedynie tej podstawy , tego że czuje : to by było straszne gdybym sie nie urodził, życie jest bezcenne, na samą myśl że mogę nie życ dostaje bzika. A ja myślę , gdybym sie nie urodził byłoby to dla mnie żadną, żadną stratą.