Skocz do zawartości
Nerwica.com

Filmy i seriale


Magnolia

Rekomendowane odpowiedzi

Obecnie

Dexter - 8/10, podoba mi się, jeden z lepszych seriali jakie widziałem.

Flash - 7/10, oprócz wcześniej wspomnianych ciągłych dram, irytuje mnie momentami głupawe zachowanie postaci, Barry i Cisco przodują w tej statystyce, mimo tego, flash to nadal dobry serial.

Humans - 9/10, trochę przesada oceniać tak wysoko, na filmwebie zaledwie 7,4, jak dla mnie mistrzostwo, stawiam go na równi z westworld.

Black Mirror - 7/10 - pierwszy sezon mi się nie podobał, drugi jest dużo lepszy, szczególnie odcinki Be Right Back i White Christmas.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Uniwersum DC - Flash, Arrow, Legends of Tomorrow, Supergirl jest znacznie słabiej ukazane od uniwersum Marvela - Luke Cage, Daredevil, Agent Carter, Jessica Jones, SHIELD. Słabość po prostu wynika z dobitnie ukazanej ckliwości co na dłuższą metę jest nużące i nieapetyczne. Tyle, że seriale kierowane są do tej najmłodszej widowni a ta jest chłonna wszelkich dramatów. Moim zdaniem najlepsze z powyższych to Luke Cage a następnie Jessica Jones.

 

Wyszedł też nowy serial - Legion w uniwersum X-Men. Jednak uważam, że jest kiepski i nie przetrwa na dłuższą metę.

 

Wymieniony Dexter może być, ale Hannibal jak dla mnie ciekawszy.

Black Mirror to odrębne historie.

 

Seriali jest masa, szkoda tylko, że po prostu kiepskich.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kontrast, to spoko, jest na mojej liście, wiec napewno obejrzę. A do zimowego snu podchodziłam chyba kiedyś ze 3 razy i nadal nie dokończyłam, ale może sie w końcu zbiorę i obejrzę całość :D Ja na pewno nie polecam Pasażerowie - nudny, przewidywalny, gra aktorska tez nie porywa, a więc zmarnowane dwie godziny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

Bridge to Terabithia

Most do Terabithii (2007)

reżyseria: Gabor Csupo

 

220px-Bridgetoterabithiaposter.jpg

 

Ocena z filmweb: 7,3

 

Recenzja z filmweb:

Napisy końcowe już dawno się skończyły i po półtoragodzinnej przerwie świat jak zwykle miał powrócić do swej codziennej, "niefilmowej" postaci... no właśnie - miał - a jednak nie wrócił. Wszystko przez te 90 niezwykłych minut opatrzonych tytułem "Most do Terabithii", które okazały się jednymi z tych, o których, parafrazując Goethego, można powiedzieć: "trwajcie, jesteście piękne".

 

Co więc sprawiło, że jeszcze długo po zniknięciu napisów końcowych siedziałem przed ekranem telewizora i wpatrywałem się w jeden punkt na jego powierzchni nie mając zupełnie pojęcia jakie rzeczy są w nim wyświetlane? Długo się nad tym zastanawiałem, a wnioski (przynajmniej niektóre), do których doszedłem postaram się zamieścić w niniejszej recenzji.

 

Na początku chcę powiedzieć, że "Most do Terabithii" należy do filmów, których ocena moim zdaniem powinna zostać wysnuta nie tyle z pierwszego wrażenia, co z refleksji nasuwających się widzowi po jego obejrzeniu. Ja sam piszę ową recenzje już z pewnego oddalenia czasowego (film ten widziałem po raz pierwszy przed ponad rokiem - dopiero! - ostatnio zaś przed kilkoma miesiącami). Powodem tego jest niezwykły ładunek emocjonalny, jaki "Most do Terabithii" niesie z sobą. Jest to bowiem film o uczuciach i towarzyszących im emocjach, które, przeciwnie do wielu produkcji podobnego typu, udzielają się w wielkim stopniu widzom. Akcja filmu zbudowana została na relacjach łączących dziecięcą dwójkę głównych bohaterów: Jesse'a (Josh Hutcherson) i Leslie (AnnaSophia Robb). Wielkim uproszczeniem byłoby jednak zawężanie grona postaci do wymienionej pary, jako że każdy z filmowych bohaterów pełni w tej historii istotną rolę, co przyjąłem z ulgą - brak jest w niej charakterów nakreślonych na siłę, zbędnie. Oczywiście jako ekranizacja książki Katherine Paterson film ten nie mógł zbytnio przekształcać konstrukcji bohaterów, ale reżyserowi udało się nie "sknocić" (czytaj: spłycić) filmowych postaci.

 

Takie wrażenie odniosłem przede wszystkim dzięki koncertowej grze aktorów - wszystkich aktorów - co warte podkreślenia. Niewątpliwie tym co zostaje w pamięci jest jednak gra dziecięcych artystów (i nie waham się w tym przypadku przed takim określeniem dla nich), zwłaszcza trio: AnnaSophia Robb, Josh Hutcherson i Bailee Madison (grającej młodszą siostrę Jesse'a). Rzadko kiedy spotyka się dziecięce aktorstwo wyniesione na tak wysoki poziom, delikatne i subtelne, pełne jednak dziecięcej pasji i radości. Na osobne wyróżnienie w mojej opinii zasłużyła AnnaSophia Robb, która w roli Leslie spisała się wręcz wybitnie, a uczucie, z jakim widz zostaje po obejrzeniu filmu, jest w wielkiej mierze jej zasługą. Urocza, piękna, inteligentna i radosna świeci pełnym blaskiem, stanowiąc jedną z najjaśniejszych stron całego filmu.

 

Dobre aktorstwo pozwoliło na nadaniu całej historii, do pewnego momentu prostej, wręcz banalnej, głębi emocjonalnej, czasami też filozoficznej, wplecionej zgrabnie w świetnie napisane dialogi (np. rozmowa w drodze powrotnej z kościoła). Takich perełek jest w filmie więcej, zauważa się je jednak nie zawsze po pierwszym obejrzeniu. Ostrzegam jednak, że jest to jednak film, który z jednej strony pozostaje w pamięci na bardzo, bardzo długo, a z drugiej widz stara się przed nim uciec i instynktownie bronić z powodu zawartych w nim emocji.

 

Jeśli według starożytnych Greków sztuki teatralne miały wzbudzać w widzach katharsis poprzez uczucia litości i trwogi, to kino, jako młodszy brat teatru, poprzez filmy takie jak "Most do Terabithii" spełnia tę rolę doskonale. Uczucie, jakie rodzi się wewnątrz widza w trakcie oglądania filmu i z jakim zostaje on po jego zakończeniu, jest nie do opisania, przez to, że tak osobiste i przez to u każdego odmienne. I wyrazić można tylko życzenie, by nie wstydzić się łez wylanych podczas oglądania tej opowieści o pięknym i zarazem okrutnym dzieciństwie, o uczuciach które już nigdy nie będą tak szczere i czyste jak podczas dziecięcych lat, o wyobraźni czyniącej z nas królów. O pięknie, o którym każdy z nas marzy i zarazem o cierpieniu, z którym każdy musi się zmierzyć.

"Chwilo trwaj, jesteś piękna..."

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

Dead Poets Society

Stowarzyszenie Umarłych Poetów (1989)

reżyseria: Peter Weir

 

large_hCPvO18vdEntYPH05sZnfUBAIid.jpg

 

Ocena z filmweb: 7,8

 

Recenzja z filmweb:

Ach, być młodym... Optymistycznie myśleć o przyszłości, mieć ideały, pewność, że uda nam się dokonać czegoś wielkiego. Jednak większość ludzi przechodzi obok swojego życia, a młodzieńcza radość tonie w szarej rzeczywistości. Bohaterowie "Stowarzyszenia Umarłych Poetów" mają swoje marzenia oraz pragnienia i mocno wierzą w ich realizację. Jednak przeszkadza im w tym szkoła, która próbuje zrobić z uczniów stado posłusznych baranów zajmujących się 'poważnymi sprawami' takimi jak inżynieria, medycyna, bankowość; wtrącają się również rodzice, którzy przelewają na dzieci swoje aspiracje; duże znaczenie odgrywa też brak samozaparcia i wiary we własne możliwości. Aż nagle w Hell - tonie (Akademii Weltona) pojawia się John Keating - ekscentryczny nauczyciel literatury głoszący hasło carpe diem, który całkowicie zmienia życie swoich podopiecznych.

 

Przed obejrzeniem filmu przeczytałam książkę Nancy Kleinbaum, która powstała na podstawie scenariusza Toma Schulmana. Obawiałam się, że znajomość fabuły w pewien sposób odbierze mi radość z oglądania, jednak tak się nie stało. Akcja "Stowarzyszenia..." toczy się powoli i nie zmienia się jak w kalejdoskopie, co jest mi znane z "Pikniku pod Wiszącą Skałą". Nie jest to jednak jakaś wada, a wręcz zaleta i pomaga zanurzyć się w aurze magii i subtelności.

 

Bohaterami dzieła Petera Weira są uczniowie prestiżowej i konserwatywnej Akademii Weltona (Tradycja! Honor! Dyscyplina! Doskonałość!). Knox Overstreet (Josh Charles) durzy się w Chris Noel; Todd Anderson (Ethan Hawke), zaniedbywany przez rodziców, żyje w cieniu swojego genialnego, starszego brata; Charlie Dalton (Gale Hansen) przeżywa istną burzę hormonalną i odkrywa w sobie duszę buntownika; Richard Cameron (Dylan Kussman) to lizus i kujon; Neil Perry (Robert Sean Leonard) posiada talent aktorski, jednak surowy i despotyczny ojciec chce, by jego syn został lekarzem. Nowy nauczyciel John Keating (Robin Williams) uwalnia osobowość chłopców, uczy ich samodzielnego myślenia, nakłania do realizacji marzeń, a oni pod jego wpływem zakładają Stowarzyszenie Umarłych Poetów. Jednak przemiana bohaterów jest kiepsko uzasadniona, a ich postacie słabo zarysowane. Trudno ich od siebie odróżnić, nie wyróżniają się oni niczym specjalnym. W historię talentu Neila nie wierzymy, a przedstawienie, w którym gra nie ujawnia jego aktorskiego geniuszu. Miłość Knoxa do Chris nie wzbudza żadnych emocji. Cameron nie wydaje się być większych kujonkiem od reszty kolegów. Toddowi, który zawsze był tym 'gorszym' dzieckiem i którym nie interesują się rodzice, nie współczujemy. Jest jeszcze Stephen Meeks (Allelon Ruggiero) i Gerard Pitts (James Waterston), ale tych osób w ogóle nie zauważamy. John Keating nie błyszczy bardzo swoim indywidualizmem i postawą. A przyjaźń Neila i Todda została bardzo słabo wyeksponowana i dopiero przy końcu zaskakujemy, że obaj byli ze sobą mocno związani. Blady zarys postaci to nie wina aktorów, a braków w scenariuszu. Tom Schulman powinien bardziej uwydatnić psychologiczny obraz bohaterów, a film z pewnością by na tym zyskał.

 

Jednak "Stowarzyszenie..." spodobało mi się, mimo pewnych niedociągnięć. Choć nie mieszkamy w Stanach, chodzimy do zwykłych szkół, w których wiecznie brakuje pieniędzy, a MEN ciągle na nich eksperymentuje, mimo że akcja filmu toczy się w 1959 roku, możemy wczuć się w przedstawioną historię osobiście. Świat filmu przypomina bardzo nasz i możemy oba ze sobą utożsamiać. Każdy z nas marzy o osiągnięciu sukcesu, zmaga się z takimi problemami jak młodzi chłopcy. "Dead Poets Society" wywołuje też emocje, choć może nie gwałtowne i wyraziste. Czujemy oburzenie z powodu postępowania dyrekcji i rodziców Neila, po tragedii, jaka spotkała chłopaka. Nie lubimy ludzi, którzy usiłują obarczyć innych winą, szczególnie, gdy są to osoby tak sympatyczne jak Keating. Ogarnia nas podziw, widząc jak pozytywny wpływ na uczniów może mieć nauczyciel. Mądrość Keatinga w scenie, gdy pokazuje podopiecznym zdjęcia pierwszych uczniów Akademii, zmusiła do refleksji. A łezka kręci nam się w oku, gdy Todd Anderson, a później inni chłopcy wskakują na ławkę i krzyczą: "O kapitanie, mój kapitanie!".

 

"Stowarzyszenie Umarłych Poetów" mogę spokojnie polecić. To piękna historia o pozytywnym wpływie nauczyciela na uczniów. Nie jest ona opowiedziana dynamicznie, tylko spokojnie, z wyczuciem i pewną dozą poetyckości. Film skłania do namysłu i choć nie jest to dzieło wybitne, z pewnością warto się z nim zapoznać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Właśnie skończyłam " into the wild " ... Hmm spodziewałam się więcej po ocenie na FW. Mało który film został zaszczycony oceną dobijającą do 8 .

Przykre trochę że koniec był taki a nie inny - poszedł w dzicz na tyle że zbyt namiętnie go przytuliła. Natura jako femme fatale.

Tak mi sie rzuciło....

Po za tym treść mieszcząca się w ramach łatwej przyswajalnosci z jednoczesnym wybuchem życiodajnych minerałów egzystencjonalizmu. Wszystko w zawstydzającej duszę otoczce krajobrazowej. Do tego kojąca muzyka poruszająca jakieś pierwotne struny wnętrza....

Może tak wysoka nota jest w rzeczywistości za stan w który film potrafi wprowadzić...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja12, widziałem wczoraj ,,Służąca 2016'' i powiem, że azjatycki twist to nadal wysoki twist. Wizualnie piękny, intrygujący dość perwersyjny. Jak komuś nie przeszkadza azjatycka ekspresja i erotyka to na pewno nie będzie to zmarnowany czas, bo film z tych ciekawych przykuwaczy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

C&S, Wiesz co, ja mam pewien problem z kinem azjatyckim ale ten problem jest chyba we mnie, nie w tym kinie:) Nie za bardzo podoba mi się ta ich skrajność, to że bohaterowie są jak naćpane pokemony albo sterylni, doskonale wykadrowani na wysokie c# i atmosfera może być cięta nożem. To też pewnie problem filmów które wybieram, więc ostatnio wybrałem kino środka,,Chungking Express'' to co lubię w europejskim, w Bałkanach i tu odkryłem, że to być może jednak moja interpretacja, brak obycia z tym kinem szkodzą.

Zdaje sobie spraw, że bez wielu regionów świata kino mogłoby nie istnieć ale nie jest to z pewnością Azja ale nie mam jakiś rozległych doświadczeń z ich kinem, z kinem autorskim to już w ogóle choć mogło by mi bardziej siąść.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja12, widziałem wczoraj ,,Służąca 2016'' i powiem, że azjatycki twist to nadal wysoki twist. Wizualnie piękny, intrygujący dość perwersyjny. Jak komuś nie przeszkadza azjatycka ekspresja i erotyka to na pewno nie będzie to zmarnowany czas, bo film z tych ciekawych przykuwaczy.

O, Azjatki, to obejrzę :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

" Źródło " kurczę piękny film. Rozpłynęłam się tam w głównej bohaterce i w widokach - ta gwiazda, kosmos ... achh aż mi się tak melancholijnie zrobiło .

Fabuła superowa , oryginalna .

 

" Człowiek z Ziemi " dla mnie dobry film na Prima Aprilis. Totalnie do mnie nie trafił. A końcowa scena wydała mi się żenującą przesadą .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×