Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zaburzenia osobowości (cz.I)


Słowianka

Rekomendowane odpowiedzi

Joaśka,

 

"Kiedy czytałam Twoją reakcję na decyzję terapeutki to przypomniała mi się moja sytuacja... Gdy byłam wściekła na terapeutkę, bo najpierw mówiła mi po imieniu, a potem zaczęła mi mówić na pani, i ja to odebrałam jako odtrącenie, dystans, wydawało mi się to sztuczne i byłam taka zła, że chciałam rezygnować z terapii i jeszcze próbowałam ją wpędzić w poczucie winy. Za bardzo kieruję się emocjami... Ale potem po zapewnieniach, że nie ma to nic wspólnego z odrzuceniem, wręcz przeciwnie (wyjaśniła mi, dlaczego to jest dla mojego dobra i miała rację...) dalej kontynuowałam terapię".

......................................................

MOja terapeuta caly czas jest ze mną na "Pani" od samego początku. Mówi do mnie "Pani Monika". Zbudowła dystans na samym początku, od pierwszej wizyty. Pamiętam, to chyba było w grudniu, albo w styczniu...terapeutka miała bardzo ładnie pomalowane paznokcie na ładny fioletowy kolor, powiedziałam jej o tym "Ale ma Pani ładny lakier", wzięłam jej dłoń i popatrzyłam z bliska.

Joasiu piszę teraz dopiero o tym bo Ty mi to przypomniałaś. Sluchaj terapeutka tylko sięuśmiechnęła, nic nie powiedziała, dziękuję też nie. Zobaczyłam ten dystans.

I teraz nie wiem......ja mam łatwość w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi, zawsze miałam, tak mi się wydaje. I teraz co? Jak mam to odbierać? Jak mi się coś podoba u kogoś to mam nie mówić o tym i zachować dla siebie? Czuję taką wewnętrzną potrzebę. Wiesz....i dzieje się to jak mam dobry humor przeważnie. Jejku....dałas mi do myślenia.......

W piątek wracłam z pracy, jechalam przez las i stały tam dwie panie.....wiesz.....ciężko zarabiające na życie.... Otworzyłam okno, uśmiechnęłam się i powiedzialam "fajne buty", a one "ale które?", a ja "oby swie macie fajne buty".

Joasia podobały mi się te kozaczki, długie do ud, na wysokim obcasie, na szpileczce, jedne białe, drugie czerwone" Teraz pytanie. PO co im to powiedziałam? MOgłam dla siebie zachować tą informację. Ale mimo napięcia bylam radosna w ten piątek. Sama nie wyszłabym w takich butach....tylko mi sie podobały.

.................................................................................

.................................................................................

 

"No właśnie, ja też tak mam. Zawsze byłam uzależniona od rodziny, w związkach także czułam się ogromnie związana z moimi partnerami i nie potrafiłam bez nich żyć. Więc w sumie nie ma się co dziwić, że przywiązałam się także do mojej terapeuki. "

.................................................................................

 

Joasiu nie zastanawialam sie nad dystansem nas dzielącym wcześniej. Wiedziałam,że jest i już.Że tak ma być.Różne myśli mi się kłębiły po głowie. Może coś jest w moim stylu bycia, moze prowokuję....sama nie wiem. Ciężko, naprawdę ciężko mi cokolwiek powiedziec na ten temat. Ale jeśli to ma wnieść coś do mojego schematu do obecnej mojej sytuacji.......to widocznie jeszcze nie zauważam tego, może potem mnie oświeci.

Ale powiem Tobie,że dałaś mi do myślenia. Nie wiem co mam z tym zrobić, z tym dystansem, który ma tyerapeutka do mnie. No i ja do niej.....bo to ona go zbudowała.

.................................................................................

................................................................................

"Strach przed terapią - skąd ja to znam. Sama nie wiem skąd on się bierze... Co do huśtawek nastroju u mnie jest podobnie - jeden dzień w miarę w porządku, niezły humor, a drugi masakra, kolejny ok, a następny - znowu jestem wściekła i smutna.

Jeszcze teraz, wiosną, przy zmianach pogody to już w ogóle porażka, mam straszne huśtawki nastroju. Nie mówiąc już o napięciu, bo rośnie ono u mnie właśnie zwłaszcza w okresie wiosennym".

...............................................................................

Joasiu mi się wydaje,że tyle juz spraw i problemów poruszylyśmy na sesjach, więc idę i się zastanawiam o czym dzisiaj będziemy rozmawiać, to wywoluje u mnie natłok myśli o czym powiedzieć, to takie dziwne, mam większe opory nie wiem skąd wynikające, większe napięcie, bardzo wielkie,że brakuje mi tchu, a to wywoluje...przynajmniej w ostatnim czasie lęk, który blokuję, kosztuje mnie to dużo energii, potem siedzę zrezygnowanaa u niej, bez życia, bezsilna.

A cp dp objawów w okresie wiosennym, jak patrzę z perspektywy czasu, zanim mialam poczucie choroby, to zawsze miałam jakieśnapięcia w ciele, to plecy i mięśnie mnie bolały, to kuło mnie w mostku, głowa bolała,ale nie przejmowałam się tym , pobolało i przechodziło.

...............................................................................

..............................................................................

"Masz w kimś jeszcze wsparcie oprócz terapeutki? Pisałaś, ze rodzina Cię nie rozumie... A jacyś przyjaciele, znajomi?"

..............................................................................

Mieszkam z rodzicami, mama wie,ze chodzę na terapię, nie mówię o swoim samopoczuciu bo slyszę,ze to od lenistwa tak mam. Siostra mowi,że nigdzie nie wychodzę,że siedzę w domu,że to mam od tego. Z jedną koleżanką mialam kontakt na początku choroby, ale mnei tak podsumowała, całe moje życie, była to sama krytyka więc nie byłam u niej już pól roku. Ona sobie znalazła faceta więc nie chcę tam iść, poprostu nie mam ochoty.

W pracy wiedzą moi pracownicy-3 osoby. Czy mnie wspierają? Tak, słowem, gestem. Czy to jest dla mnie ważne? Nie wiem....czasami jestem zła,że im to powiedziałam, czasami nie.

..............................................................................

 

Joasu, jutro mam terapię, narazie nie myślę o tym. Pewnie będziemy rozmawiać na temat świąt, relacje w rodzinie itp. Mam takie przeczucie, cóż przebne przez to,może cosnowego się w głowie narodzi po dyskusji. Będę chciala też poruszyc sprawę moich wkretów tzn. miałam sytuację,że ktoś mi powiedzial,że ma zaburzenia osobowości, pomyślalam,że ja tez mogę mieć, przelecialam net, google uruchomiłam, dostałam ataku lęku, nogi mi się ugięły, zaczęłam dzwonić do znajomego, który mnie uspokoił. Wkręt się skończył. POmyslałam,że wszystko odnoszę do siebie,że jestem chłonna jak gąbka. Jak to u siebie zmienić? NIe myśleć o tym?

 

Joasiu przeczytaj proszę to co napisalam, jeśli możesz to odnieś się do tego....

...............................................................................

Pstryk,

 

Wiele razy w roztargnieniu chyba otwierałam nie swój samochód kluczykami, orientowałam się dopiero gdy kluczyk nie pasował, ale nei robilam z tego afery, trochęgłupio jak ktoś to widział, uśmiechałam się sama do siebie i zmieniałam miejsce, szłam do swojego auta.

Często mam tak,że coś chce znaleść, idę do innego pokoju, a potem nie wiem po co do tego pokoju przyszłam. Myślę,że to rozkojarzenie,że w nerwicy tak jest.

Jak chcę się skupić to czasami potrafię jeśli mi zależy.Zależy co w danej chwili jest dla mni ważniejsze.

ostatnio tylko skupiam siena chorobie co mni ezaczyna irytować bo nie chcę,żeby to był mój sposób na życie. Nie bardzo wiem co powinnam zrobić.

Terapeutka mówi,że wyjdę z tego.

Wierzę,że to sie stanie......kiedy.........nie wiem......

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Shadowmere, często wydaje Nam się, że znamy problem, przyczynę - jednak z czasem okazuje się, że to nie ten kierunek... mi się długo wydawało, że moim problemem jest sam fakt gwałtu - wpadłam z tego powodu w anoreksję, narkotyki... były próby samobójcze. Dopiero w szpitalu psychiatrycznym, podczas psychodramy okazało się, że z samym faktem gwałtu już dawno się uporałam jakoś tak samo przyszło... natomiast całe moje życie zatruwał żal do matki, że mnie nie obroniła przed tym bo mogła. Dlatego całe życie powielam jeden schemat związany z syndromem matki teresy... Czasem źródło Naszych problemów jest inne, niż się Nam wydaje. Jeśli chodzi o chwile zwątpienia - oj, Kochanie wiem jak to bardzo wypruwa z sił, gdy się Nam mamy już coś za sobą a się okazuje, że to nie wszystko.... ale i te momenty dobrze jest przejść aby przystanąć na chwilę i nabrać sił. Mając już tak wiele za sobą - warto docenić dotychczasowe osiągnięcia i przede wszystkim skorzystać z doświadczenia. Mi ta świadomość ogromnie pomaga - gdyby nie objawy somatyczne, nie musiałabym jechać wczoraj na pogotowie bo cały czas miałam świadomość, że to co się ze mną dzieje to mechanizmy nerwicy jednak dla mnie tak ostre objawy nerwowe to nowość i dla własnego bezpieczeństwa (pojawiły się myśli samobójcze) nie było na co czekać - pojechałam. Skoro mogłam tak dużo już osiągnąć (moi rodzice są teraz moimi najlepszymi przyjaciółmi - tata również) to mogę i więcej dokonać. A warto prawda ;)

 

Joasiu, skoro masz takie odczucia odnośnie terapii to oznacza, że zaczyna odnosić pozytywne skutki. Terapia to nie głaskanie po głowie i nie dawanie recept na problemy - to walka i im jest ta terapia bardziej szokująca, im wyzwala więcej emocji nie tylko tych dobrych - chyba wręcz im więcej wyzwala negatywnych emocji - tym lepszy efekt. Miałam terapię indywidualną i jednego z najlepszych psychiatrów w PL... heh jak sobie ten czas przypomnę, to myślę, ze kiedyś będę musiała się do tej Kobiety udać i przeprosić ją za wszystkie chamstwa, które z mojej strony w trakcie mojej terapii doświadczyła. Wiem, że on rozumie dlaczego czasami zachowywałam się wobec niej tak a nie inaczej, jednak mimo wszystko mam nadzieję, że kiedyś się zdobędę na ten krok - będę się z tym czułą lepiej. Po prostu poruszasz coraz to głębsze sfery swoich problemów ale tak trzeba - nie miej litości dla problemów Joasiu, to one zatruwają Ci życie, one się z Tobą nie cackają ;)

 

Pewne zabiegi terapeuty (np. to mówienie najpierw po imieniu a potem przez Pani) są przez nich stosowane specjalnie aby sprowokować Nas do uczuć, które możemy sobie pozwolić okazać jedynie w gabinecie na sesji. O to chodzi w końcu - aby dać im upust. W realu nigdy byśmy nie pozwolili sobie na to poza tym wówczas ten 'upust' jest kontrolowany przez specjalistę - sami często nie potrafimy tych emocji nazwać, terapeuta tak pokieruje nami, że sami wpadniemy na to, co się dzieje. I to jedyny sposób aby nauczyć się pewnych rzeczy.

 

Moni, hm a czy gdy poznajesz kogoś nowego, na kim np. Ci zależy czy wówczas zdarza się, że przejmujesz jakieś cechy tej osoby w sensie - małpujesz jego zachowanie :?: mi się zdarzyło w życiu parę razy takie cuś - również w odniesieniu do chorób... właściwie to nie mam pojęcia dlaczego tak się stało i dlaczego obecnie już nie robię tak ale bardzo ciekawy problem poruszyłaś... może to kwestia właśnie braków w określeniu siebie samego :?: lub chęć zwrócenia na siebie uwagi :?: albo niskiej samooceny... hm.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pstryk,

 

jejku ...nie wiem....czy malpuje zachowanie czyjeś.

Moze brak określenia siebie w jednostce chorobowej, nie wiem dlaczego to dla mnie takie wazne........moja terapeutka mi nie mowi co mi jest, natomiast jak ja pytam czy mam borderline-bo swego czasu bylam na etapie tego wkrętu...pytala dlaczego tak uważam, wiec jej mowilam,ze to i to przeczytałam,że wydaje mi się,ze to mogę miec, popierałąm to przykładami. Usmiechala się, mówila,że nie,że nie mam tego.

Potem znów psychoza weszłą mi do gowy........powiedziala mi,ze mam uwierzyc,że byłabym przeszczesliwym człowiekiem gdybym miała psychozę,że to raczej spolęczeństwo i otoczenie mialoby ze mną problem.

Potem byla depresja....pytałam czy jąmam bo czsami mi sietak wydaje. Więc powiedziala,że to nerwica, zaburzenia lękowe obniżają nastrój i dlatego te dwa zaburzenia idą w parze.

Ostatnio miałam wkręt z zaburzeniem osobowości, jutro się zapytam o to, sam nie wiemczy zapytac. Jak ta czytam to co napisałam....to widzę,że coś na silę chce sobie przypisać chociaż tak naprawdę boję się usłyszeć prawdziwej diagnozy. MIalam postawioną : załmanie nerwowe wg niej w październiku.

 

A czy mam chęc zwrócenia na siebie uwagi? Lubię ładnie wyglądać. Do pracy nie wyjdę bez makijażu choćbym się miala spóźnić. I lubię się ładnie ubrać, wtedy czujęsię lepiej.

Jak się sobie podobam patrzac w lustro......to potem jestem zła,że na zewnątrz fajnie, a w środku tragedia. I znów napięcie.

 

Pstryk..........jakbym miała wybierać...teraz mi sie nasunęła taka myśl.....na zewnątrz brzydko , a w srodku fajnie........cięzko by mi było z brzydką zewnętrznością. Ja bym chciała w wewnątrz fajnie i na zewnątrz też...w swoim odczuciu oczywiście.

Zachłanna jestem? To jest jakiś objaw wg Ciebie? Nie śmiej się .....proszę odpowiedz ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monika,

 

MOja terapeuta caly czas jest ze mną na "Pani" od samego początku. Mówi do mnie "Pani Monika". Zbudowła dystans na samym początku, od pierwszej wizyty. Pamiętam, to chyba było w grudniu, albo w styczniu...terapeutka miała bardzo ładnie pomalowane paznokcie na ładny fioletowy kolor, powiedziałam jej o tym "Ale ma Pani ładny lakier", wzięłam jej dłoń i popatrzyłam z bliska.

Joasiu piszę teraz dopiero o tym bo Ty mi to przypomniałaś. Sluchaj terapeutka tylko sięuśmiechnęła, nic nie powiedziała, dziękuję też nie. Zobaczyłam ten dystans.

I teraz nie wiem......ja mam łatwość w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi, zawsze miałam, tak mi się wydaje. I teraz co? Jak mam to odbierać? Jak mi się coś podoba u kogoś to mam nie mówić o tym i zachować dla siebie? Czuję taką wewnętrzną potrzebę. Wiesz....i dzieje się to jak mam dobry humor przeważnie. Jejku....dałas mi do myślenia.......

 

Moniko, z tego co piszesz myślę, że Twoja terapeutka postąpiła i postępuje jak najbardziej ok. Sądzę, że to zdrowy dystans konieczny do utrzymania właściwej relacji terapeutycznej, żeby nie były przekraczane pewne granice, które są bardzo cienkie. Powiedz – czy ten dystans Ci przeszkadza, wpływa jakoś negatywnie na Twoją terapię czy też traktujesz to naturalnie? Jakie w ogóle masz relacje ze swoją terapeutką?

Jeśli chodzi o mnie to najpierw jest mi ciężko zaufać, naprawdę otworzyć się przed drugim człowiekiem, nie grać (bo robię to automatycznie), nie zakładać kolejnych masek. A gdy już zaufam to się przywiązuję do drugiego człowieka tak bardzo, że momentami jest to dla mnie samej bardzo trudne, destrukcyjne i sobie z tym nie radzę. To się zdaje fachowo nazywa faza idealizacji... Przy tym panicznie boję się odtrącenia, i dosłownie każdą drobnostkę roztrząsam, traktuję jako odrzucenie. I trudno mi przy tym utrzymać dystans. Zwłaszcza jeśli chodzi o relację terapeutyczną... Moja terapeutka wytycza mi jasno granice, które ja... permanentnie przekraczam, choć staram się tego nie robić. :( Np. z pisaniem do niej smsów, gdy jest mi źle. Echhh, szkoda gadać, czasem mam straszne poczucie winy, myślę, że ją zadręczam... Że w ogóle męczę bliskie mi osoby. A przestaję je dręczyć, kiedy od nich odchodzę...

 

W piątek wracłam z pracy, jechalam przez las i stały tam dwie panie.....wiesz.....ciężko zarabiające na życie.... Otworzyłam okno, uśmiechnęłam się i powiedzialam "fajne buty", a one "ale które?", a ja "oby swie macie fajne buty".

Joasia podobały mi się te kozaczki, długie do ud, na wysokim obcasie, na szpileczce, jedne białe, drugie czerwone" Teraz pytanie. PO co im to powiedziałam? MOgłam dla siebie zachować tą informację. Ale mimo napięcia bylam radosna w ten piątek. Sama nie wyszłabym w takich butach....tylko mi sie podobały.

 

Myślę, że kierujesz się po prostu emocjami, impulsem. Co pomyślisz, poczujesz to mówisz... Często tak się zdarza właśnie w stanach napięcia, którego chcemy się jakoś pozbyć.

 

Joasiu mi się wydaje,że tyle juz spraw i problemów poruszylyśmy na sesjach, więc idę i się zastanawiam o czym dzisiaj będziemy rozmawiać, to wywoluje u mnie natłok myśli o czym powiedzieć, to takie dziwne, mam większe opory nie wiem skąd wynikające, większe napięcie, bardzo wielkie,że brakuje mi tchu, a to wywoluje...przynajmniej w ostatnim czasie lęk, który blokuję, kosztuje mnie to dużo energii, potem siedzę zrezygnowanaa u niej, bez życia, bezsilna.

 

Jejku, to tak jak ja... Przed sesją jestem bardzo napięta i mam w głowie tyle myśli... I tyle chciałabym powiedzieć mojej terapeutce, bo zawsze się u mnie dużo dzieje... A gdy już u niej jestem to czuję się jakbym była naćpana, a na jej pytanie o czym chciałabym porozmawiać odpowiadam „nie wiem”, lub wymyślam cokolwiek, u niej moje problemy nagle znikają, a gdy od niej wychodzę to pojawiają się znowu, często ze zdwojoną siłą, a napięcie jest jeszcze większe. :(

 

Mieszkam z rodzicami, mama wie,ze chodzę na terapię, nie mówię o swoim samopoczuciu bo slyszę,ze to od lenistwa tak mam. Siostra mowi,że nigdzie nie wychodzę,że siedzę w domu,że to mam od tego. Z jedną koleżanką mialam kontakt na początku choroby, ale mnei tak podsumowała, całe moje życie, była to sama krytyka więc nie byłam u niej już pól roku. Ona sobie znalazła faceta więc nie chcę tam iść, poprostu nie mam ochoty.

W pracy wiedzą moi pracownicy-3 osoby. Czy mnie wspierają? Tak, słowem, gestem. Czy to jest dla mnie ważne? Nie wiem....czasami jestem zła,że im to powiedziałam, czasami nie.

 

Rozumiem... Najważniejsze, że terapia Ci pomaga, bo to nie ulega wątpliwości. Wiesz, ja także mieszkam tymczasowo znowu z rodziną, z samymi kobietami (brak ojca, nie mam rodzeństwa), nie rozumieją mnie w ogóle, bo same powinny też chodzić na terapię, traktują nadal jak dziecko, którym w środku tak naprawdę jestem, bo mam typowo dziecięce emocje...

Myślę, że jednak dobrze, że powiedziałaś o swoim problemie kilku osobom. Jednak Cię wspierają chociaż czasem jesteś z tego powodu zła...

 

Joasu, jutro mam terapię, narazie nie myślę o tym. Pewnie będziemy rozmawiać na temat świąt, relacje w rodzinie itp. Mam takie przeczucie, cóż przebne przez to,może cosnowego się w głowie narodzi po dyskusji. Będę chciala też poruszyc sprawę moich wkretów tzn. miałam sytuację,że ktoś mi powiedzial,że ma zaburzenia osobowości, pomyślalam,że ja tez mogę mieć, przelecialam net, google uruchomiłam, dostałam ataku lęku, nogi mi się ugięły, zaczęłam dzwonić do znajomego, który mnie uspokoił. Wkręt się skończył. POmyslałam,że wszystko odnoszę do siebie,że jestem chłonna jak gąbka. Jak to u siebie zmienić? NIe myśleć o tym?

 

Moniko, sądzę, że nie powinnaś się zadręczać i wyczytywać o różnych zaburzeniach, gdyż można przy tym popaść w paranoję... Koniecznie porozmawiaj o tym z terapeutką. Zaufaj jej – nie przypisuj sobie sama różnych zaburzeń, skoncentruj się na swoich problemach. Jeśli najdą Cię myśli o doszukiwaniu się u siebie różnych chorób to właśnie się czymś zajmij – zadzwoń do kogoś, wyślij smsa, posłuchaj muzyki, idź na spacer (wysiłek fizyczny skutecznie łagodzi napięcie). To odpędzi te myśli...

Powiem Ci, że moja terapeutka też mi nic nie mówi (może chodzimy do tej samej – nie w Wawie czasem? :) ) o moich zaburzeniach, czasem mnie to wkurza, próbuję ją podpuścić, żeby usłyszeć co mi jest - nie opisowo tylko krótko i w kategorii jednostki chorobowej. Ale nic z tego... Mówi mi, że za bardzo bym się skupiła na chorobie zamiast zająć się poprawą jakości swojego życia. Ja także mam jutro terapię i już chodzę jak na szpilkach, czuję straszny lęk po piątku, i jakby niechęć. Wiem, że to będzie ciężka sesja. :roll:

 

 

Pstryk,

masz całkowitą rację... Wiesz, ja najpierw oczekiwałam od mojej terapeutki konkretnych rad, wskazówek co mam robić. Ale z czasem uświadomiłam sobie, że nie tędy droga, terapia wcale nie na tym polega... To ja mam znaleźć rozwiązania swoich problemów, a terapeutka będzie mi w tym pomagać.

A terapia - fakt, robi się coraz trudniej... Na początku jeździłam tam z wielką przyjemnością, jak na skrzydłach, a teraz czuję jakby jakiś opór, niechęć, boję się, terapia wywołuje u mnie teraz lawinę emocji, z którymi notabene sobie nie radzę... :roll: Wstyd się przyznać, ale mnie już teraz ściska w żołądku na myśl o jutrze, denerwuję się jak będzie przebiegać sesja po tym, co wykręciłam mojej terapeutce w piątek, po tej całej sytuacji... :roll: Wiem, że będzie mi ciężko zasnąć, chciałabym, żeby już było jutro, bo nie lubię czekać... A najgorsze jest to, że po tym wszystkim co miało miejsce w piątek tak jakbym straciła do niej zaufanie, i boję się, że teraz będę grać dzielną i uśmiechniętą również przed nią, tak jak przed wszystkimi innymi ludźmi, że nie będę mogła już być nawet przy niej prawdziwa. Cóż - jutro się przekonamy...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pstryk

Jak to mozliwe,ze ojciec jest teraz Twoim najlepszym przyjacielem?Po tym co Ci zrobil?Jak udalo Ci sie mu wybaczyc,czy chciałas to zrobic w ogole?Przeciez to co zrobil jest potworne..Zeby mu wybaczyc musialas zrozumiec dlaczego to zrobil..a czy w ogole mozliwym jest zrozumienie tego?

Ja nie moge wybaczyc moim rodzicom.2 lata juz ich widzialam,nienawic naprzemian z poczuciem winy i miloscia...sinusoida.

 

[Dodane po edycji:]

 

Monika

Dla mnie tez w swoim czasie bardzo wazne bylo poznac swoja efkę (diagnozę).I marudzilam mojemu psychiatrze przez 2 lata,a on zawsze mowil:dla mnie jestes biednym,smutnym,samotnym nieszczesliwym dzieckiem,to niewazne czy masz dystymie (panicznie sie jej balam),czy kielbasice.Za rok,2,kryteria diagnostyczne ulegna zmianie i pojawia sie "nowe" zaburzenia i choroby.kazdy czlowiek jest inny,kazda psychika,nie ma jakichs sztywnych ram,ktore moga to utrzymac.poszlam do szpitala i tam mnie zdiagnozowano-na bpd,ale co to zmienia tak naprawde?jestem samotnym,nieszczesliwym dzieckiem..wciaz.Dlugotrwala relacja z drugim czlowiekiem,bliskosc drugiego czlowieka-to leczy.a poza tym mysle,ze kazda z nas ma conajmniej kilka efek,nie jedna.jak zwal tak zwal;)

 

[Dodane po edycji:]

 

Monika

Dla mnie tez w swoim czasie bardzo wazne bylo poznac swoja efkę (diagnozę).I marudzilam mojemu psychiatrze przez 2 lata,a on zawsze mowil:dla mnie jestes biednym,smutnym,samotnym nieszczesliwym dzieckiem,to niewazne czy masz dystymie (panicznie sie jej balam),czy kielbasice.Za rok,2,kryteria diagnostyczne ulegna zmianie i pojawia sie "nowe" zaburzenia i choroby.kazdy czlowiek jest inny,kazda psychika,nie ma jakichs sztywnych ram,ktore moga to utrzymac.poszlam do szpitala i tam mnie zdiagnozowano-na bpd,ale co to zmienia tak naprawde?jestem samotnym,nieszczesliwym dzieckiem..wciaz.Dlugotrwala relacja z drugim czlowiekiem,bliskosc drugiego czlowieka-to leczy.a poza tym mysle,ze kazda z nas ma conajmniej kilka efek,nie jedna.jak zwal tak zwal;)

 

[Dodane po edycji:]

 

Monika

Dla mnie tez w swoim czasie bardzo wazne bylo poznac swoja efkę (diagnozę).I marudzilam mojemu psychiatrze przez 2 lata,a on zawsze mowil:dla mnie jestes biednym,smutnym,samotnym nieszczesliwym dzieckiem,to niewazne czy masz dystymie (panicznie sie jej balam),czy kielbasice.Za rok,2,kryteria diagnostyczne ulegna zmianie i pojawia sie "nowe" zaburzenia i choroby.kazdy czlowiek jest inny,kazda psychika,nie ma jakichs sztywnych ram,ktore moga to utrzymac.poszlam do szpitala i tam mnie zdiagnozowano-na bpd,ale co to zmienia tak naprawde?jestem samotnym,nieszczesliwym dzieckiem..wciaz.Dlugotrwala relacja z drugim czlowiekiem,bliskosc drugiego czlowieka-to leczy.a poza tym mysle,ze kazda z nas ma conajmniej kilka efek,nie jedna.jak zwal tak zwal;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja mam wrażenie, że nie mam zaburzeń osobowości już. Mogło mi się przecież polepszyć od leków. No i poznanie przyczyn też jakoś pozwoliło mi poznać moje reakcje na pewne sytuacje, dlaczego i po co

No właśnie to było tylko wrażenie... bo inaczej nie pociełabym sie wczoraj tylko dlatego, że sie dowiedziałam, że koło brata koleżanki sie ktoś kręci więc nie powinnam sie "wczuwać". Brat koleżanki jest dla mnie obcą osobą. Jedynie rozmawiamy czasem na gg, smsy jakieś, raz do mnie dzwonił.

 

No i te skrajne uczucia, skoro się ktoś kręci, to napewno wybierze tamtą, bo jest z tego samego miasta, bo jest lepsza ode mnie, itp

I przestalam do niego pisać uważając, że po co mam mu głowę zawracać, skoro mnie nie chce to niech spie....la.

A teraz z jednej strony chce by nie pisał do mnie, bo miałabym pewność, że ma mnie gdzieś, a z drugiej strony chce, żeby nadal pisał, mimo, że nadal będę miała wrażenie, że i tak pisze do mnie np z litości. Dziś podczas rozmowy na gg z nim nagle poszłam na niewidoczny i nie powiedziałam ani, że ide ani nić. Po prostu uciekłam jak naldalej. Po cichu liczyłam, że się odezwie, spyta czy jestem, co się stało itp. Nie zrobił tego...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monia, narzuca mi się poniekąd skojarzenie z moim problemem związanym z zaburzeniami odżywiania... a co spowodowało załamanie nerwowe, jak się objawiało :?: jeśli nie masz nic przeciwko chętnie poczytam (obecnie jestem na tym etapie...) jeśli wolisz - na pw nie ma sprawy. To moje skojarzenie z początku postu - mam za sobą anoreksję z epizodami bulimicznymi spowodowane ptsd. Żebyś mnie dobrze Słońce zrozumiała: pęd za przypodobaniem się tatusiowi, który w momencie gdy zaczął traktować mnie jak z buta (bo np. pogorszyły się moje oceny w szkole) pomyślałam, że skoro moja siostra ledwo przechodzi z klasy do klasy i jej się nie czepia to być może chodzi o to, że jestem nie ładna jakaś (zawsze uważałam, że moja siostra jest ładniejsza) to może jak będę ładniejsza to tatuś będzie mnie kochał... nom i stąd wzięły się zaburzenia odżywiania, które wyleczyłam jednak pozostało dokładnie to, o czym piszesz - wygląd zewnętrzny często jest dla mnie ważniejszy aniżeli to, jak się czuję i dlatego z kolei powstało DD... żeby ładnie wyglądać (oczywiście już nie tylko dla tatusia ale i dla wszystkich) mimo iż nie zawsze czułam się ładnie w środku - wyłączyłam uczucia i tak parę lat żyłam aż w końcu bum - w ubiegły czwartek wszystko pitolnęło...

 

Shadowmere, można wybaczyć niestety nie można zapomnieć. Moi rodzice (oboje) ogromnie się zmienili w momencie, gdy trafiłam do psychiatryka. Gdy wróciłam - zmiana o 300stopni (pozostało 60 bo przecież nadal muszą być rodzicami - nie tylko przyjaciółmi). Nie rozmawiamy n/t być może sami poszli na terapię nie wiem nie czuje takie potrzeby rozgrzebywania ważne, że w końcu mam rodziców. Rozumiemy się doskonale, mam w nich wsparcie nawet jak narozrabiam i zawsze mogę na nich liczyć. To, co się dzieje ze mną obecnie - oni nie wiedzą, tak samo jak nie wiedzieli że miałam raka... nie chcę im nic mówić dopóki wiem, że jeszcze sama mogę zaradzić nie chcę ich martwić. A i tak bardzo mnie wspierają nie udają, że nie dostrzegają, że coś jest nie tak heh mama kazuje mi zawsze jak przyjeżdżam do nich stawać na wadze heheXD tatko zawsze rozmawia ze mną n/t moich związków i zawsze dobrze radzi, wspiera, tłumaczy jak trzeba. Często mam wrażenie, że oni chcą mi nieba przychylić aby wynagrodzić mi tamte krzywdy. To chyba wystarcza aby wybaczyć prawda.

 

Joasiu i jak dzisiaj było :?::?::?::?: mam nadzieję, że pozwoliłaś sobie na tą lawinę emocji - nie ma lepszego miejsca na taką lawinę, niż gabinet terapeuty ;)

 

Po potwornej nocy (wymyśliłam 5sposobó na zabicie się mimo, iż nie mam myśli samobójczych...jakieś chyba stany psychotyczne) pobiegłam szukać psychiatry - terminy przerażające ale udało się - w czwartek psychiatra jeszcze tylko terapeuta... obawiam się, że z tym nie pójdzie tak łatwo bo jestem dość zniechęcona faktem ponownego wywlekania z siebie przeszłości ale jakoś to przebrnę bo mam dość takiego życia. Im szybciej zacznę, tym szybciej będę widziała, czy krk jest konieczny... liczę, że obejdzie się bez półrocznego wyłączenia z życia... Czy zażywacie jakieś leki :?:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pstryk, ojjjj działo się dziś... Napisałam sobie w domu, co chciałabym powiedzieć terapeutce, ale pech chciał (a może jednak nie pech?) chciał, że zapomniałam tej kartki z domu...

Gdy czekałam na sesję to coś dziwnego się ze mną działo, napięcie było bardzo silne i somatyka dała o sobie bardzo znać... Myślałam, że nie wytrzymam z napięcia. W końcu terapeutka otworzyła drzwi, ale nie wyszła do mnie i nie podała mi ręki jak zwykle. Była bardzo poważna, zdystansowana. To spowodowało jeszcze większe napięcie. Usiadłam i patrzyłyśmy na siebie przez 2 minuty, ona coś pisała. W końcu zaczęłam mówić, niepewnie przepraszać ją za piątkową sytuację. Ona spokojnym zdystansowanym głosem - że nie ma za co przepraszać..., a potem się zaczęło. :( Zaczęła mówić o szpitalu, że martwi się o mnie, o moje myśli samobójcze z piątku... A że na mnie szpital działa jak płachta na byka, więc straciłam kontrolę nad sobą, i poleciała na nią wiązanka przekleństw, krzyków, łzy w oczach... (Tak notabene to chciałabym wyjaśnić dlaczego mam fobię na punkcie szpitala - myśl, że daję sobie radę bez niego i leków to na razie jedyna pozytywna rzecz jaką o sobie myślę, że ile razy upadnę tyle razy jestem w stanie się podnieść bez szpitala i psychotropów, bo do tej pory zawsze tak było. Poza tym od problemów ze zdrowiem fizycznym, wyniszczenia organizmu przez m. in. dwukrotną anoreksję mam przewlekłą grzybicę, różne nabyte alergie oddechowe, skórne, pokarmowe na prawie wszystko, więc przebywanie w szpitalu fizycznie byłoby dla mnie też męczarnią nie mówiąc już o tym, że wszelkie leki chemiczne bardzo źle toleruję, nawet zwykłe przeciwbólowe).

Terapeutka powiedziała, że rozumie i zasugeruje mi szpital wtedy, gdy na 200% będzie pewna, że jest to konieczne dla mojego bezpieczeństwa. I że muszę jej ufać jako terapeutce i słuchać, nawet jeśli to nastąpi, bo chce dla mnie dobrze. Zapytała czy chcę z nią dalej współpracować, bo jest to możliwe tylko na takich zasadach. Ja najpierw byłam jakby obrażona, i wściekła, w szoku, już szykowałam lawinę argumentów, patrzyłam na nią przez minutę, a ona na mnie, nie spuszczałyśmy z siebie wzroku, ona się uśmiechała, a ja chyba miałam zabójcze spojrzenie. Ale powiedziałam, że chcę dalej współpracować. I będę jej słuchać ufając, że chce dla mnie dobrze. Potem rozmawiałyśmy o piątku, tzn. o moich myślach samobójczych, że nie wiem co we mnie wtedy wstąpiło, o tym, że pisałam do niej wtedy smsy... Mówiłam o swoich wątpliwościach, że teraz już nie będzie tak samo na sesji, że czuję dystans, lęk... Lawina emocji faktycznie nastąpiła. Przyznałam się też, że cały czas się obawiam jej odtrącenia, nawet bez powodu. Ta sesja minęła mi bardzo szybko, nawet nie wiem kiedy. Gdy wychodziłam wyciągnęłam rękę na pożegnanie, ale ona mi jej nie podała tylko przygarnęła do siebie i przytuliła. Bardzo tego potrzebowałam. To była ciężka sesja... Ale przyniosła mi ulgę...

 

[Dodane po edycji:]

 

Po potwornej nocy (wymyśliłam 5sposobó na zabicie się mimo, iż nie mam myśli samobójczych...jakieś chyba stany psychotyczne) pobiegłam szukać psychiatry - terminy przerażające ale udało się - w czwartek psychiatra jeszcze tylko terapeuta... obawiam się, że z tym nie pójdzie tak łatwo bo jestem dość zniechęcona faktem ponownego wywlekania z siebie przeszłości ale jakoś to przebrnę bo mam dość takiego życia. Im szybciej zacznę, tym szybciej będę widziała, czy krk jest konieczny... liczę, że obejdzie się bez półrocznego wyłączenia z życia... Czy zażywacie jakieś leki :?:

 

Dobrze, że postanowiłaś znowu walczyć o siebie! Znajdź koniecznie terapeutę jak najszybciej, i wiem, że to nie łatwe, ale nie zniechęcaj się...

Jeśli chodzi o leki to ja nie zażywam, chociaż po piątku moja terapeutka mi to zasugerowała. :( Ale mnie właśnie fakt, że jakoś daję radę bez leków trzyma przy życiu i nienawiść do siebie jest mniejsza... Jestem w stanie pokonać samą siebie, tzn. swoje lęki, myśli samobójcze, dziwne stany byleby tylko nie wysyłano mnie do szpitala i nie dawano leków. Mam silną traumę związaną z pogotowiem, lekarzami, chorobami...

Poza tym ja bardzo źle znoszę wszelaką chemię ze względu na stan fizyczny, więc wzbraniam się przed lekami chemicznymi, bo tylko dzięki medycynie niekonwencjonalnej udało mi się trochę odbudować swój organizm po totalnym wyniszczeniu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pstryk,

 

Na początku Ci odpowiem co z lekami. Ja nie biorę nic od 8 lutego czyli zaniedługo będą dwa miesiace. Wcześniej czyli od końca października 2009 r. brałam Velaxin 75 mg/dobę, Pramolam 3 razy na dobę o Zomiren, który stopniowo miałam odstawiać. PO jakimś czasie zauważyłam,że robię się pobudzona, było to w grudniu wiec bez skontaktowania się z lekarzem sama sobie zredukowałam Velaxin o połowę, odsypywałam do zlewozmywaka z kapsułki te kuleczki, zamykałam kapsułkę i następnie ją polykałam popijając.....sorry za obrazowość.

Nagle poczulam w lutym,że jestem pobudzona....nie wiedząc,że to od zaburzeń emocjonalnych......umówiłam sie z psychiatrą, powiedziałam jak sie czuje....ździwił się twierdząc,że Velaxin to lek nowej generacji i,że nie powinnam tak się czuć.Zapisał Zoloft.

Po Zolofcie.........tragedia doslownie, objawy nasilone do nieziemskich....bóle głowy,mięśni, zawroty głowy, to trwalo 8 dni, kiedy doszły mdłości zadzwonilam do psychiatry, powiedział,ze jak dam radę bez leków.......to mam odstawić i przyjechać za 10 dni, nie mógł się ze mną skontaktować wcześniej.

I tak odstawiłam.....po dzień dzisiejszy.

 

Wcześniej bywało różnie...........bez leków....teraz na dzień dzisiajszy wydaje mi się,że potrafię bez leków. Chociaż różnie z tym bywa........2 tygodnie temu dzwoniłam np. do terapeutki,że muszę coś wziąść.....pytała co siedzieje.....mówiłam,że sobie znów wkręcilam psychozę, uspokajała mnie,mówiła,ze teraz tak mogę sie czuc,że teżterapia rozgrzebała różne sfery mojego zycia, powiedziała "Pani Moniko, pani z tego wyjdzie". Uspokoiła mnie. I tak trwam do dzisiaj. Łapie się na wkręcaniu sobie różnych chorób,zwłaszcza jak mam kontakt z osobami , które osobiście znam z tego forum, które opowiadają mi o tym co im prawdopodobnie jest. To sa takie lęki, które powodują silne napięcie, wtedy brakuje mi oddechu, myślę,że już tego napięcia dłuzej nie zniosę, uruchamia się panika wewnętrzna, jeszcze bardziej wzrasta napięcie.....dochodzą czarne myśli, zaczynam pytac siebie gdzie jest ta granica nerwicy i zawału np.....czyli typowa lękówka. Umiem panować nad tym, ale kosztuje mnie to dużo energii, potem pozostaje napięcie, złość....i efekt błędnego koła.

Załamanie nerwowe objawiało sie u mnie tak: od sierpnia obniżony nastrój z takim wewnętrznym napięciem, płaczliwosc, niezadowolenie, frustracja na skutek jednego wydarzenia za które sie obwiniałam......chodziło o faceta od którego odeszłam. Nie chcę wrcać do tego tematu, jeśli będziesz chciała szczególów....napiszę na priv. A wcześniej byłam w długotrwałym stressie...od stycznia 2009 roku bo wtedy miałam operacje i czekałam na wyniki z usuniętego guza....okazały sie oczywiscie dobre..........ale stress przeszłam niestety. W lutym zrobiłam sobie badania, które wykazały obecnosć carcinoma in situ, chyba nie muszę Ci tłumaczyc co to takiego więc musiałam pogłębić dalszą diagnostykę, nie obyło się bez zabiegu, który miał miejsce w kwietniu2009 roku, a potem czekalam na wyniki i na kolejne badania, które miały potwierdzić czy usunięto tylo ile trzeba bylo. Czyli dopiero w czerwcu 2009 rkou bylam pewna,że to co mnie spotkało zdrowotnie......to przeszłość,że zareagowałam w porę, Ale widzisz...pól roku notorycznego stressu, czyli dwie operacje za sobą. A potem sytuacja wyej opisana z facetem.........dalej juz wiesz.

Silne napięcie, nie wiedzialam tak naprawdę co się dzieje, strach, lęk.....a jak juz pojawiają się te emocje..........to dołączyła sie depresja, myśli egzystencjonalne, których sie przerażająco bałam....poprostu ja tego nie rozumiałam co się ze mną działo. Byłam na zwolnieniu lekarskim prawie dwa miesiace....to też był błąd jak na to patrzę z perspektywy czasu...ale człowiek uczy sie na błędach. Terapeutka do której trafilam zdiagnozowała załamanie nerwowe. Nie umiem opisactego odczucia na dzień dzisiajszy, nawet nie chce go pamiętać........ale nei było dobrze. Miałam wrażenie,że muszę uczyć sie wszystkiego od nowa. Obojętność rujnowała mnie, a jednocześnie przerażała niemoc odczuwania czegokolwiek procz lęku, bólu psychicznego, pojawiały się myśli typu co ja tu robięna tym świecie? nie widzę sensu w niczym. Nie mialam sił,żeby otworzyc oczy rano, lezałam tylko bo bałam się nawet z domu wychodzić. Nie wiedziałam wtedy czego tak naprawdę sie bałam.Bardzo źle się czułam...bez sił, nie miałam sił oddychać.........nie mialam sił wyszykować się do pracy, nie mialam sił wyjscz domu, na nic nie miałam sił. Roślinka.

Velaxin postawił mnie na nogi...to fakt, ale nie uleczył mnie. Pozostało napięcie. I tak jest do dzisiaj tylko,że z różnym nasileniem, czasami potrafię powiedziec skąd się wzięło lecz niezawsze umiem sobie z nim poradzić. Wiem,że to są emocje, które sobie skumulowałam w sobie poprzez ich tłumienie.

 

Nie chcę Tobie doradzać, ale piszesz,że boisz sie terapii bo nie chcesz wywlekać przeszłości. Wiesz...każda terapia w jakimś sensie wywleka ją, ale nie dosłownie. Popytaj proszę o psychodynamiczną.Ona wygląda tak,że przerabia się na teraźniejszości wszystkie swoje problemy, emocje. To na zasadzie przeniesienia się dzieje. Terapeuta i tak zobaczy jak funkcjonujesz, w jakich schmatach, zobaczy Twój stosunek do różnych tematów, sytuacji, będzie miał wgląd w Twoje emocje i w to jak sobie z nimi radzisz....bo to o to tutaj chodzi.

 

Dzisiaj moja terapeutka mi powiedziała,że terapia to jest jak taki plac budowy.....tu cos poprzestawiane na jednej kupce, tam cośrozwalone, kawałeczek dalej coś zbudowane, jeszcze dalej coś zaczęte i nieskończone, trochę bałaganu....ale jednak jest to jeszcze cały czas plac budowy. Czyli cały czas coś się buduje, stawia.....ale efekt jest jeden......stworznie budowli.

Bardzo mi się spodobało to porównanie terapii do tego placu. Terapeutka bardzo obrazowo to przekazała gestykulując....tu to, tu tamto.........

Tylko wiesz.......to wymaga czasu. Im dłuzej....tym dokładniej, trzeba chodzić dłużej na terapię do momentu kiedy terapeuta będzie widział i oczywiście Ty,że już sam sobie radzisz ze swoimi emocjami. Bo to one płatają figle w stylu......nierozumienie siebie, strach przed tym,że się siebie nie rozumie, a zwłaszcza kiedy do tego włącza się jeszcze somatyka.

Więc na dzień dzisiejszy będę się trzymała tej terapii, nie chce skakacz kwiatka na kwiatek. A zaufac też trzeba. Niestety. To profesjonalista. Nie uczy sie na mnie, ma superwizorów, ma praktykę długoletnią, byste oko.

Jest ciężko, są obawy, ale po to jest terapia. Dojrzałam chyba do tego,żeby tak napisać........czasem jestem zla,że muszę tam iść. Wcześniej chciałam tam iść...bo oczekiwalam pomocy, bylam słabsza. A teraz sie buntuję. Ale to normalne bo terapia sprawiła,że parę rzeczy zaczęło się układać do kupy, w kupę. MOże została teraz ta najważniejsza kupka gruzu, którą trzeba posprzątać.......nie wiem......ale wiem,że ta terapia pomaga. I wiem,ze będą wzloty i upadki, upadki i wzloty.

Dzisiaj przyszłam z pracy w dobrym humorze......po terapii, nie wiem kiedy ostanio tak sie czułam...... w miarę dobrze. Dzisiaj jest dobrze, ale jutro czy pojutrze może być źle.

Zaufałam terapeutce, która mi powiedziała,że tak sie będzie teraz działo. Taka linia falista na wykresie....raz góra, raz dól, góra, dół,góra, dól.........a potem góra....i....prosta linia. Czekam na tą prostą linię.

 

Ja trafilam na profesjonalistkę. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. Mi odpowiada jej styl bycia i prowadzenia terapii. Ma ogromną wiedzę, nie milczy nigdy. Na każdą moją myśl ma odpowiedź. Imponuje mi.

Trochę ją wywyższyłam.....ale to dlatego,że czuję,ze zaczyną się coś dziać....we mnie oczywiscie.

 

Jakbys mogła.......to spróbuj może tej w nurcie psychodynamicznym.

Jak sie na to zapatrujesz?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pstryk

nie wiem czy to wystarczy by wybaczyc,widocznie u Ciebie potrzeba posiadania rodzicow byla tak wielka,ze wybaczylas byle tylko miec Tate i Mame,w koncu nawet chronisz ich przed zlymi wiadomosciami.Gwałt na wlasnym dziecku jest w moim odczuciu czyms najgorszym co moze zrobic rodzic dziecku...do wybaczenia?moze tak,ale czy moglabym sie zaprzyjaznic z kims kto mnie zgwalcil??to chyba wyzsza szkola jazdy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy ktoś z Was ma stwierdzone to zaburzenie?

No np. ja to mam stwierdzone.

Jak się leczycie/leczyliście?

Leczyłem się, ale przestałem. Jak? Psychiatra + psycholog. Psychiatra sugerował mi pobyt w szpitalu na oddziale nerwic i terapię grupową, ale pracowałem i nie za bardzo miałem jak. Generalnie rzecz biorąc zaburzenia osobowości to straszna lipa.

Co do leków - no, trochę ich się brało, mniejsza z nazwami:]

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy ktoś z Was ma stwierdzone to zaburzenie?

No np. ja to mam stwierdzone.

Jak się leczycie/leczyliście?

Leczyłem się, ale przestałem. Jak? Psychiatra + psycholog. Psychiatra sugerował mi pobyt w szpitalu na oddziale nerwic i terapię grupową, ale pracowałem i nie za bardzo miałem jak. Generalnie rzecz biorąc zaburzenia osobowości to straszna lipa.

Co do leków - no, trochę ich się brało, mniejsza z nazwami:]

Kurcze, niby też mam stwierdzone, chociaż ja do końca się z tym nie identyfikuję, w sensie, że trudno mi uwierzyć w to.. Leczę się, biorę leki, świadomość pewnych zachowań pozwala mi unikać sytuacji, gdy nie panuję nad emocjami, albo gdy wcześniej żyłam nieświadomością, że to normalne nie jest.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

słowianko,ja mam stwierdzone to zaburzenie przez 3 psychiatrow(chodzi oczywiscie o bpd).biore paroksetyne,niedlugo zaczynam tez stabilizator nastroju,prawdopodobnie lamotryginę.chodze tez na terapie..ktora przerywalam kilkukrotnie,bo jako pogranicznik boje sie odrzucenia,porzucenia etc.teraz,choc jest ciezko staram sie wytrwac.sa momenty kiedy mam ochote zbic moja psychoterapeutke,a chwile pozniej takie,ze chce sie jej rzucic w ramiona i krzyknac:MAmusiu!.Dziewczyny kochane to co moge Wam doradzic najwazniejszego to:nie zmieniajcie terapeutow,nawet jak jestescie wkurzone,srustrowane,przerazone-to dobrze-to wlasnie wtedy trzeba isc i o tym rozmawiac.Podziwiam moje przedmowczynie,ktore pomimo bardzo trudnych momentow w terapii,po prostu ida,nie uciekaja,nie przerywaja,choc tak bylo by prosciej.Jedyna szansa dla nas jak slyszalam wielokrotnie jest dlugotrwala relacja terapeutyczna z jedna osoba.Musimy zobaczyc,ze nie trzeba uciekac,ze mozna przeczekac bo ktos (stale!!!) jest przy nas.bez wzgledu na nasze humory,ataki,lęki,zawirowania.Musimy uwierzyc w to,ze ktos serio moze byc z nami i wcale nie chciec nas porzucic,wiec my nie musimy robic tego pierwsze "by mniej bolalo".Caluje Was goraco,badzcie dzielne,pamietajcie,ze nie jestescie same!!!!!Walczymy razem :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

sa momenty kiedy mam ochote zbic moja psychoterapeutke,a chwile pozniej takie,ze chce sie jej rzucic w ramiona i krzyknac:MAmusiu!

 

Czuję dokładnie to samo w stosunku do mojej terapeutki, więc dosłownie "z ust mi to wyjęłaś". :oops: Aż mi czasem jest wstyd, wydaje mi się, że ją dręczę, że się narzucam, męczę swoją osobą i problemami i wtedy mam ochotę po prostu odejść... Ale nie robię tego, bo to pierwsza osoba w moim życiu, której tak bardzo zaufałam. Cżęsto też boję się, że mnie odtrąci, że jestem nie warta tego, żeby zajmowała się moim beznadziejnym przypadkiem, że mogłaby poświęcić swój czas na to, żeby pomóc komuś innemu, komuś, kto wie przynajmniej jaki jest jego problem, a nie co godzina zmienia zdanie... :?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Joasiu

Ja tez nie wiem(?) jaki jest naprawde moj problem.Chaos we mnie panuje.Czuje sie zle wsrod ludzi,jakby oni mogli poczuc cos czego ja nie moge,wszystkim zazdroszcze-normalnosci,stabilizacji?Ból psychiczny,najczesciej pojawiajacy sie wieczorami paraliżuje.Jak juz mowilam,stosunek do terapeutki mam labilny-momentami,zdaje mi sie,ze jest obojetna dl mnie,pozniej,ze nikt i tak nigdy nie zrozumie...wiec odchodze?ale nie.wiem,ze odejsc nie moge.Czuje sie winna,ze inni,ze skrystalizowanymi problemami mogliby odniesc prawdziwe korzysci,prawdziwy ratunek.a ja?czego ja chce wlasciwie,co czuje?Nie wiem.

 

[Dodane po edycji:]

 

chociaz po dluzszej chwili stwierdzam,ze wlasciwie chyba to chodzi w terapii,prawda?o odkrycie problemu,lub tego co go tworzy.Nie masz zadnego pomyslu na siebie,skad to sie u Ciebie wzielo?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Shadowmere, ja też właśnie często nie wiem, jaki mam problem, idę na sesję i nawet nie wiem o czym chcę mówić, bo wszystkie moje kłopoty jakby nagle znikają. :shock: I czuję się jak idiotka, która wszystko wyolbrzymia, bo przecież jest OK... W ogóle podziwiam moją terapeutkę, bo jestem bardzo zmienna i na każdej sesji patrzę na daną sprawę zupełnie inaczej, i ona się już w tym wszystkim czasem gubi, bo prawie nigdy nie możemy niczego na 100% ustalić, być pewnym...

 

Co do pomysłu skąd się to u mnie wzięło to moja terapeutka twierdzi, że z powodu silnego zaniedbania emocjonalnego w bardzo wczesnym dzieciństwie, później zresztą też... Wychowałam się bez ojca. Moja mama jest także osobowością niestabilną emocjonalnie, nigdy nie chodziła na terapię, bardzo trudno jest mi się z nią porozumieć. :? W dzieciństwie i okresie nastoletnim permanentnie były przekraczane moje granice. I miałam przeżycia związane z molestowanim sexualnym, choć nawet nie byłam tego świadoma, bo zawsze kojarzyło mi się ono jedynie z gwałtem lub złym dotykiem. Tak mówi moja terapeutka. I ja się z nią zgadzam niestety. :(

 

Monika1974 przypomniało mi się, jak nie dawno pisałaś o sytuacji ze swoją psychoterapeutką, że podobał Ci się jej lakier i jej to powiedziałaś, a ona nic nie odpowiedziała tylko się trochę uśmiechnęła. Ja wczoraj miałam podobną sytuację. :shock: Byłam na terapii. Moja terapeutka obcięła włosy, króciutko, ładnie jej, bo ma drobną buzię i w ogóle jest drobna, więc spontanicznie jej to powiedziałam. Ale ona nic nie odpowiedziała, nawet "dziękuję" tylko się dosłownie nieznacznie uśmiechnęła. :shock:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Asiu

Czyli takich "powodow" jest calkiem sporo..czesto sobie myslalam,ze skoro koszmar dziecinstwa,okresu dojrzewania mam za soba,to juz powinno byc okay,tak?ale nie jest..niestety.co do molestowania seksualnego,zawsze mialam takie podejrzenia,ale kompletnie nie pamietam kto?kiedy? moja terapeutka pytala sie mnie o to wiele razy,tymbardziej,ze mam powazne zaburzenia w sferze seksualnej.pamietam,ze nienawidzilam kiedy moj ojciec klepal i szczypal mnie w tylek co uwielbial robic.do dzis wstrzasa mna dreszcz gdy pomysle o tym.pamietam tez jak moja matka wchodzila mi do lazienki,gdy siedzialam naga i bezbronna w wannie.wchodzila i patrzyla.bylo to dziwne,ale matke mam alkoholiczke wiec takich nadużyc,przemocy bylo sporo.tez tak mam,ze jak wchodze do gabinetu to zastanawiam sie:jaki jest moj problem?po co tu jestem?ale mysle,ze to raczej z powodu tego,ze tego wszystkiego jest tak duzo,ze nawet nie wiem jak sie za to zabrac.nie mam pojecia od czego zaczac,w moim swiiecie wszystko jest problemem;/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Shadowmere,

to bardzo smutne co przeżyłaś... Widzę, że mamy podobne doświadczenia... Ja (niestety?) dobrze pamiętam liczne nadużycia (w tym seksualne) w stosunku mnie. Aż wstydzę się je opisywać na forum. :roll::oops: I także mam (przez to?) zaburzenia w sferze sexualnej. :(

Moja mama nie jest alkoholiczką, jednak jest całkowicie rozchwiana emocjonalnie, w ogóle moja rodzina przez całe życie stosowała wobec mnie szantaż emocjonalny, przemoc psychiczną i wytresowała mnie, uzależniła od siebie przez co nadal mam dziecięce emocje i czasem myślę, że nigdy nie dorosnę, nie dojrzeję. :(

Jak wygląda terapia u Ciebie? Jak często chodzisz na sesje? Jaki to rodzaj terapii? Jak wygląda Twoja współpraca z terapeutką? Ja mam czasem wrażenie, że moja stoi w martwym punkcie, albo jeszcze gorzej - że się cofam, oczywiście nie z winy mojej terapeutki, bo trafłam na wspaniałą osobę, tylko z mojej... Bo jestem jak chorągiewka na wietrze, w jednym momencie myślę tak, a za chwilę zapatruję się na to zupełnie inaczej... Zaprzeczam sama sobie... I masz rację - mnie też się wydaje, że całe moje życie jest jednym wielkim problemem, więc nie wiem już, o czym mam mówić, jaką sprawę najpierw poruszyć, o czego zacząć... Więc w końcu stwierdzam, że nie mam problemów. :?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Joaśka, to co piszesz o swojej matce mozna idealnie odniesc do mojej.Pomimo,ze wyprowadzilam sie z domu 3 lata temu wciaz nie potrafie odciac pepowiny-matka wciaz mna manipuluje,wymusza,zastrasza,a ja wobec niej jestem kompletnie bezbronna-tak jak kilka lat temu.Co ciekawe,nie widzialam jej na zywo juz ze 2 lata,od kiedy postawilam warunek-zobaczysz mnie jak pojdziesz na leczenie.Oczywiscie nie poszla.Natomiast caly czas do mnie dzwoni,grozi,ze mnie znajdzie,ze przyjdzie,ze sie zabije etc.najgorse jak dzwoni narąbana i mowi do mnie "kotku".Nigdy tak do mnie nie mowila,a teraz nagle jestem kotkiem.strasznie jej nienawidze i strasznie ja kocham.czasami chcialabym zeby umarla,wtedy moje poczucie winy,moja krzywda sie skonczy,w koncu bede mogla odetchnac.a czasami dostaje palpitacji serca na dzwiek jadacego ambulansu,myslac sobie "boze",zeby tylko nie umarla,zeby to nie ona...Matka bardzo mnie ograniczala,nie wypuszczala z domu,wrecz wiezila,zmaykala na klucz.Wychodzilam tylko i wylacznie do szkoly,a po szkole mialam rowno 10 minu na powrot do domu,bo ona juz czekala ze smycza(zeby mnie zlac).Grzebala w moich rzeczach.W srodku nocy wyciagala mnie z lozka i darla sie,ze tornister zle spakowany.Cale noce potrafila sie wydzierac,a ja plakalam"mamo ja rano musze isc do szkoly"....a ona zlosliwie darla sie coraz glosniej,albo wlaczala muzyke na caly regulator.Kiedy mialam 3 lata pasem zmuszala mnie do nauki pisania i czytania.Wchodzila wkur***na do pokoju i zwallala rzeczy z polek.chora,agresywna,niestabilna kobieta.uciekalam przed nia do lazienki,ale wymontowala zamek.

A jednoczesnie wiedzialam,ze kocha mnie.czasami(bardzo,bardzo rzadko) byla milutka i kochana.

Co do terapii-moja terapeutka łączy wszystkie nurty,pracujemy przewaznie w humanistycznym,ale tak jak mowilam-łączy wszystkie.Moj psychiatra z kolei jest psychoanalitykiem,co 28 dni mam z nim godzinną pogadankę;) pracowalam kiedys tylko w psychoanalizie,ale wyszlo fatalnie,zimno,obco i nerwowo.więc wrocilam tam skad ucieklam-do mojej terapeutki.

A Ty? w jakim nurcie pracujecie?bierzesz jakies leki?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Shadowmere, jesteś wartościowa, dzielna i silna, walczysz o siebie, a to najważniejsze. Dużo przeszłaś, ale zobaczysz, kiedyś uporasz się z przeszłością i będziesz szczęśliwa!!!

Moja psychoterapeutka również łączy różne nurty (m. in. terapii behawioralno-poznawczej, psychodynamicznej, podejście ericksonowskie, hellingerowskie, elementy terapii prowokatywnej i inne). I myślę, że jest to skuteczne...

Teraz jadę na terapię w poniedziałek. Już się jakoś denerwuję. Kiedyś jechałam tam z wielką radością, a teraz z ogromnym stresem i napięciem. :shock::roll:

Leków nie brałam i nie biorę. Terapeutka powiedziała mi, że leki tłumią emocje, tylko łagodzą objawy, a ja mam ogromny problem z emocjami, kompletnie nie mam z nimi kontaktu choć często czuję za dużo i za wiele naraz, więc jeśli mogę się obyć bez leków to tym lepiej... Ale po moich piątkowych smsach z groźbami samobójstwa (miałam bardzo silne załamanie, jak chyba nigdy w życiu :cry: ) sama powiedziała, że może jednak przydałyby mi się jakieś stabilizatory nastroju, uspokajacze... Ja jednak postanowiłam się trzymać i umówiłam się z nią, że będę dalej walczyć o siebie tylko (i aż) przy pomocy psychoterapii, chyba, że ona będzie już na 200% pewna, że potrzebuję leków. Wtedy zgodzę się je brać (ale zrobię wszystko, żeby to nie nastąpiło).

Świadomość, że daję sobie radę bez leków, że ile razy upadnę tyle razy mogę się podnieść bez farmakologii daje mi wiarę w siebie i siłę do walki. Poza tym jakiekolwiek leki chemiczne bardzo mnie osłabiają, bo mam niestety strasznie wyniszczony organizm (tak czysto fizycznie), walczę o wzmocnienie swojej odporności i odbicie się od dna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Joaśka, wyniszczony organizm?a mozesz powiedziec dlaczego?

Widzisz,bardzo mi imponujesz,ja bez lekow nie moge sie obyc,choc wcale nie uwazam by jakos super pomagaly=wrecz przeciwnie,jakos tak spowalniaja(utylam koszmarnie) i w ogole.u mnie jest problem z utrzymaniem stalej dawki leku o stalej porze-kiedys mialam doswiadczenia z narkotykami i jak twierdzi moj psychiatra to taki moj ćp€ński zwyczaj=zwiekszanie dawek,zmienianie lekow.musze sie uczyc nad tym panowac,bo niestety czesto przedawkowywuje.To niezwykle,ze umiesz sie utrzymac w kupie bez lekow.mnie terapeutkaa tez czesto do tego namawiala.Ale ze wzgledu na przebyta depresje (w przebiegu bpd) bardzo sie tego boje.choc i tak pomimo lekow mam nawrot.bez sensu to wszystko;p

Twoja terapeutka bardzo mi sie podoba:) Mądre rzeczy mowi i jedyne co moge Ci powiedziec-to ufaj Jej.Ja wiem,ze nielatwo zaufac,oddac sie komus w opieke,ale probuj,probuj,probuj.Oni naprawde lepiej wiedza co dla nas dobre.My oceniamy wszystko z perspektywy zranionego dziecka niestety.

Mialas kiedys jakies epizody depresyjne?

 

[Dodane po edycji:]

 

Joaśka, ach i jeszcze jedno.Tez kiedys po kazdej wizycie u terapeutki wychodzilam jak na skrzydlach,szczesliwa,rozluzniona.Ale to iluzja,poczatkowa reakcja na niezagrazajaca bliskość,na to,ze ktos jest,ze sie leczymy,i ze jest nadzieja dla nas.a pozniej przychodza chmury i pora na prawdziwą prace.Nie obawiaj sie to wlasnie jest znak,ze cos sie dzieje,kwintesencja terapii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Shadowmere, wyniszczyłam się dwukrotną anoreksją, za pierwszym razem trwała krócej, lecz przebiegała bardzo ostro, byłam kościotrupem, ledwo się z tego wygrzebałam, za drugim razem (już na studiach) nieco łagodniej, lecz trwała dłużej, 3 lata, kompletnie wyjałowiłam swój organizm, dopadła mnie przez to grzybica i bakterie, ciężko jest mi się teraz z tego wygrzebać, leczę się medycyną naturalną, bo tradycyjni lekarze lekami chemicznymi doprowadzili jedynie do jeszcze większego osłabienia mojego organizmu. Ale wierzę, że w końcu będzie lepiej.

Epizody depresyjne – owszem, miałam, kilkakrotnie w moim życiu. Ostatnio jesienią, terapia mnie z tego wyciągnęła. Chociaż teraz i tak czasem mam takie dziwne stany – moja terapeutka mówi, że depresja to to nie jest, ale normalnym stanem też tego nazwać nie można, tkwię jakby na granicy :? .

Wiesz, ja naprawdę miałam ogromne szczęście, że właśnie do niej trafiłam. Jeszcze nigdy w życiu tak nikomu nie zaufałam jak jej, przed nikim tak się nie otworzyłam, nikomu nie powiedziałam o wielu bardzo bolesnych wstydliwych dla mnie sprawach, a jej tak. Czasem aż sama się sobie dziwię, jestem w szoku jak to możliwe. :shock: Myślę, że ma na to wpływ nie tylko jej fachowość, ale także osobowość, bo jest bardzo dobrą, ciepłą kobietą, ma złote serce, czuje się jej zaangażowanie i chęć pomocy. Ale jest również stanowcza, czasem groźna :P i nie głaszcze mnie tylko po główce.

Twoje słowa podnoszą mnie na duchu :smile: . Masz rację, że nie zawsze jest kolorowo... A im trudniej przebiega terapia tym więcej się dzieje w naszym środku... Teraz mam fazę buntowania się na sesji, negowania, „odbijania piłeczki”, nawet ostatnio terapeutka mi powiedziała, że czuje się ze mną jak na ringu. Ma na to właśnie wpływ ten mój wyskok z planami samobójczymi przed świętami. Od tamtej pory czuję jakby się coś zmieniło, jakbym była wobec niej zdystansowana, jakbym się bała przez to jak ona zareagowała i zainterweniowała choć rozumiem, że to było konieczne. Mam nadzieję, że to minie...

Moim zdaniem powinnaś powoli (oczywiście konsultując się z psychiatrą i Twoją terapeutką) starać się zmniejszać dawki leków, i może kiedyś całkiem je odstawić, próbować walczyć z problemami bez nich, z pomocą psychoterapii... Jest to możliwe. I uda Ci się to w końcu, jeśli będziesz bardzo wierzyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×