Skocz do zawartości
Nerwica.com

historia pewnego klamcy :-) - wyzdrowialem


doprzodu1

Rekomendowane odpowiedzi

witam was :)

mysle ze moja historia moze sie wam przydac jako malutkie wsparcie... postaram sie wszystko opisac po kolei i jak najdokladniej

facet...zawsze uwazajacy sie troche za nadwrazliwego na to wszystko co nas otacza.. :),troche wariat...troche huligan,troche konfliktow z prawem troche narkotykow pobić i imprez..dosyc burzliwa mlodosc 15-18 ,do grzecznych nie nalezalem ;-) mimo ze zawsze latwo mnie bylo zranic tak naprawde,mialem czesto nostalgiczne nastroje a jednak uzbrajalem sie w skorupe i na zewnatrz nikt by mnie o to nie posadzil i nikomu tego nie pokazywalem wrecz przeciwnie.....:-) nigdy nie mialem "prawdziwej" relacji z dziewczyna na ktorej by mi zalezalo,jakies tam 'przygody' ......krotkie znajomosci...powierzchowne....mimo ze tak naprawde bardzo chyba chcialem sie zakochac

na przelomie roku 2005/2006 dokladnie 4-5 dni przed sylwestrem mialem wtedy 21 lat,student..... w zimowy wieczor poczulem sie dziwnie,nie wiadomo skad przyszedl do mnie lęk,niepokój,poczucie osamotnienia jakbym zostal odciety od swiata.....

 

to bylo dziwne uczucie...ogladajac serial z mlodymi osobami ktore jakos tam ukladaly sobie zycie odczuwalem cos dziwnego , tak jakby oni byli gdzies w lepszym swiecie mieli porzadek,poczucie przynaleznosci a ja jestem "goły i wesoły" do tego dochodzil naprawde okropny lek i niepokoj

nie rozumialem co sie dzialo,skad to sie wzielo, pochodze z "normalnej" rodziny poza tym ze rodzice sie rozeszli gdy mialem 10lat, kontakt z ojcem byl normalny

i tak sie zaczela moja historia z "nerwica"? , czulem sie okropnie....slabo sypialem, pol dnia bylo ok np drugie pol dnia bylo straszne,lek,niepokoj...i to poczucie ze "inni tak nie maja,inni sa zdrowi robia swoje i sa szczesliwi"

po jakims czasie postanowilem cos z tym zrobic bo ciezko widzialem swoja przyszlosc w takim stanie takie "strasznie dni" mialem codzien,moze poza malymi wyjatkami...wizyta u psychoterapeutki ktora stwierdzila "kryzys usamodzielnienia" mysle sobie "CO?" :shock: ,generalnie jej stwierdzenie dotyczylo tego ze blabla chodzi o moja relacje z matka,jest za gleboka z powodu braku ojca ona przerzucila na mnie spory ladunek emocjonalny bleble brak naturalnego odciecia od matki a przeciez to juz wiek ze powinienem powoli budowac swoje zycie, - to sie wydalo sensowne ale generalnie z dystansem podchodze do takich bajek wyszedlem z gabinetu nie zamierzajac tam szybko wrocic. i dzialo sie dalej bardzo podobnie, nie podjalem wtedy psychoterapii a wszystko toczylo sie tak samo,tak samo zle sie czulem.... wsluchalem sie w organizm i wylapalem rzecz ktora mi podpowiadal - wyjdz z domu, uwolnij sie...i faktycznie staralem sie spedzac max czasu poza domem....i o dziwo czulem sie lepiej (zaznaczam nie dobrze,a lepiej)....wyjezdzalem jak tylko sie dalo,normalnie rozmawialem ze znajomymi,staralem sie spedzac z nimi jak najwiecej czasu, najgorzej czulem sie gdy nie trzeba bylo robic "nic" czyli np weekend i siedzialo sie w domu,nie bylo uczelni, lub tez konczyly sie zajecia i kazdy szedl do "domu"...... bo wlasnie wg psychoterapeutki ten "dom" kojarzyl mi sie zle,chcialem sie od niego w srodku uwolnic...mimo ze mialem super mlodosc super opieke i milosc...tylko problem polegal na tym co teraz juz wiem - ze bylo tego po prostu za duzo, i to mnie wiazalo i wyrzadzilo krzywde (sam w ta teorie nie wierzylem,ze cos moze w glowie tak namieszac i powodowac rozne rzeczy a jednak jak na to spojrze teraz to fakty mowia same za siebie) zanim to pojalem czulem sie ciagle tak samo, zdecydowalem sie na wizyte u psychiatry najpierw jednego...po mojej opowiesci pani powiedziala ze przepisze mi lek seroxat ale nie jest pewna czy od razu powinienem brac, bo po tym co mowie nie wynika ze jest ze mna "tak zle" i moze najpierw powinienem sprobowac psychoterapii (fakt faktem ze nie mowilem jej wszystkiego, ze czulem sie bardzo okropnie,ze nawet rozwazalem ze jak nie uda mi sie z tym cos zrobic to kiedys tam po prostu wejde pod pociag ,ze dalbym wszystko zeby czuc sie tak jak kiedys gdy bylem zdrowy) ... urwalem ten temat - wyszedlem z gabinetu nie wzialem recepty, po jakims czasie poszedlem do drugiego psychiatry ....juz prywatnie..ten powiedzial mniej wiecej to samo co tamta pani lekarz,ze nie jest tragicznie ....jemu tez nie mowilem o wszystkich myslach - chyba sam sie ich obawialem ;) . dal recepte rowniez na seroxat ....wyszedlem z gabinetu ...z recepta w reku ....jednak mialem przekonanie ze nie chce brac lekow,ze to tylko "mechaniczna" poprawa,a skoro bylo dobrze i nagle jest zle....to zawsze mozna WROCIC do tamtego stanu,to znaczy ze umiem byc wesoly..szczesliwy i miec wewnetrzny spokoj (no chyba ze jest to ewidentnie zaburzenie endogenne)

postanowilem poszukac pomocy....rozmowa z matka ("mamo zle sie czuje psychicznie....chcialbym porozmawiac z psychologiem...jest mi zle....czuje dziwny nie pokoj") mama kogos tam miala kogos znajomego kto ma znajomego itd itp.....trafilem do Pani psycholog ze szpitala psychiatrycznego we wroclawiu ...pierwsza wizyta.... rozmowa.... pani mowi to samo....jej opinia "kryzys usamodzielnienia" :shock: nadal byla to dla mnie czarna magia,powiedziala ze jesli bedzie sie pogarszac albo utrzymywac stan to bedzie prowadzic normalna terapie ze mna.

i tak tez sie stalo......cykl spotkan...rozmowy ktore "rozdrapywaly" pewne sprawy, ze po ich poruszeniu czulem sie tragicznie .....ale to wszystko trzeba bylo "przemielić".... wnioski w ktore sam nie wierzylem..ze jak to moze byc "milosc toksyczna".... ze na pewno nie ja bo nie widzialem tego na codzien przeciez....od poczatku sie modlilem o wyzdrowienie..aby mi sie udalo...aby kiedys znow bylo normalnie....potem krok po kroku uswiadamianie sobie po kolei wlasnych emocji...uwalnianie tego co siedzialo we mnie....i BYLO LEPIEJ,zrozumienie ze faktycznie matka pomimo calej dobroci jaka dawala,to zbyt mocno angazowala mnie w swoje zycie...ze powinienem juz sam..chlop ktory latal z kijami i po nocach imprezowal tak naprawde nie widzial ze jest mamusi synkiem...ale nadal miewalem sporo dni ciezkich.....pani psycholog nie cackala sie ze mna...stawiala sprawy w miare prosto i jasno...zebym sam dojrzal pare spraw....i za to jej dziekuje mimo ze bywalo ciezko.....dobrnelem tak do okreslu koncowki grudnia 2006/2007 kiedy doszlo do czegos (wyznania;) ) z kobieta ktora znalem od 15 roku swojego zycia.....kiedy zdecydowalem sie na zwiazek z nia.....kiedy poczulem ze w koncu "kogoś mam".....ze mam jakis wydzielony kawalek swojego swiata...wiadomo na poczatku zwiazku euforia hormony itd...... nadal spotykalem sie z pania psycholog....mowilem jej ...bylo duzo lepiej....mialem normalne "tygodnie" ..... czasami sie zdarzalo ze mialem "napady" ktore trwaly 2-3-4 dni jednak przechodzily na dlugo....bylo naprawde super.....im wiecej czasu zlecialo tym bylo lepiej....przestalem sie spotykac z pania psycholog.....bywalem u niej tylko w moomentach naprawde "kryzysowych"..... a moja dziewczyna? cudowna....czekala na mnie tyle lat jak mowila, ze wiedziala ze to bede ja itd itp i czekala ciagle jako moja "kolezanka/przyjaciolka" czasem spotykalismy sie, kiedy ja bawilem sie w najlepsze na imprezach wyjazdach itd :) (historia jak z bajki). wyszedlem z tego mozna powiedziec....ataki - nastroje,leki ustapily zupelnie....jasne ze moga sie jeszcze kiedys pojawic...skoro moj organizm ma tendencje do reagowania w ten sposob na jakies sprawy ktore kotluja sie w mojej glowie.....ale jest nadzieja ze wszystko mozna rozpracowac...trzeba tylko dotrzec do sedna.... i "przemielic" wszystko :)

co do sytuacji obecnej.....nie widzialem juz psycholog rok...nie mialem napadu...czasem jakies pojedynczy dzien raz na miesiac ktory jest "gorszy" ale juz bez tak ostrych wersji......

 

poczulem sie na tyle dobrze....ze stalem sie tym kim nie chcialem...... zdradzalem swoja dziewczyne ktora ofiarowala mi wszystko - siebie-milosc- mnie samego....tak naprawde to dzieki niej "wyszedlem z tego"...oszukuje ja do dzis bo jest mi podporzadkowana a ja to bezwzglednie wykorzystuje...... i klamie z usmiechem na twarzy.... jeszcze 2 lata temu skakalem z radosci jak tylko sie do mnie usmiechala....teraz mi to obojetne....poznalem inna.....i cale moje bajki o "jednej milosci na cale zycie" sam sobie przekresilem i splunalem na nie i tak naprawde jestem tchorzem bo juz dawno powinienem jej powiedziec ze ja oszukiwalem i oszukuje...i nalezy sie to takiemu aniolowi mimo ze czasami jak to kobieta potrafi bardzo wkur**** ;)

a wiec drodzy forumowicze..pomimo moich ostatnich dosyc wyznaniowych zdan (chyba potrzebowalem anonimowo komus o tym powiedziec) WSZYSTKO SIE DA, byc moze nie czulem sie tak zle jak wy,moze sie nie cialem.//// moze dalej mialem znajomych i potrafilem pojsc na impreze (ale to wlasnie mi pomagalo i do tego dazylem,)... jednak mysle ze gdy ktos myslac o tym ze "odejdzie z tego swiata" czul nagle dziwna ulge przez chwile....tez dosyc gleboko cierpial...i tak bylo ze mna

trzeba ciezkiej pracy.......rozmow......pewnie i niektorym LEKOW ...ale to tylko po to aby prowadzic terapie...bo wszystko chyba tkwi w naszej glowie?....

 

pozdrawiam i zycze wam powodzenia

chcialem ten post dac do tematu "wyzdrowiałam/wyzdrowiałem" ale chyba z racji jego dlugosci lepiej jak bedzie jako osobny ? :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×