Skocz do zawartości
Nerwica.com

Rozwaliłam sobie spory kawałek życia.


alpra

Rekomendowane odpowiedzi

Na początku przepraszam za długi post. Może komuś się będzie chciało przeczytać.

 

Dawno temu byłam sobie na tym forum. Bo nerwica, bo lęki, bo panika.

Na dzień dzisiejszy chciałabym prosić o pomoc, bo narobiłam sobie w życiu cholernego bajzlu, a teraz płaczę nad przysłowiowym rozlanym mlekiem. Lat temu X podczas leczenia cholernej nerwicy, terapeutka oznajmiła mi, że to wygląda na DDD (historia rodzinna urocza, rozwody, zdrady, rodzice agresywni, alkohol, odrobina przemocy i poniżanie). Ja oczywiście natychmiast po tym wszystkim zwiałam i na terapię już nie wróciłam (jakże charakterystyczne). Oczywiście dalej szalałam, cierpiałam, zaglądałam do butelki, byłam agresywna, w szufladzie kurzą się cztery indeksy (jeden dyplom ukończenia studiów - niech żyje nieumiejętność kończenia, co się zaczęło), ale na terapię już nie poszłam. Napady paniki się skończyły, to i po co chodzić. Ot, debilne myślenie głupiej kobiety.

Dwa lata temu poznałam fantastycznego faceta. Dobry, szczery, przyjazny i uczciwy. Wspaniały. Szczęście to mnie po prostu obezwładniło (przy czym - naturalnie - od razu pojawiły się myśli z gatunku "ja - szczęśliwa? To niemożliwe. Sytuacja nierealna"). Było super, a potem zaczęłam wszystko pieprzyć.

Zaczęłam robić awantury. Zazdrość o rodzinę, z którą był bardzo blisko przesłaniała mi świat - kończyło się to dzikimi awanturami, krzykiem, wyzwiskami kierowanymi w jego stronę i w stronę jego najbliższych, jego byłych. Kazałam mu kasować jakieś fotki z osiemnastki, bo tam była jego była, węszyłam nawet za wszelkimi śladami. Czemu próbowałam to robić - za cholerę pojęcia nie mam.

Było mi wstyd, a potem robiłam dokładnie to samo. Paranoja. Awantura - trochę spokoju - awantura - trochę spokoju i tak w koło, Macieju.

Jak można się domyślić, facet nie wytrzymał - powiedział, że mnie kocha, ale nie chce takiego życia (i tak wytrzymał to długo) i zaciął się. Zawsze dawał nam szanse, teraz powiedział wyraźnie, że szans nie ma. Że za bardzo go zraniłam, że nawet nie wie czy byłby w stanie cokolwiek zrobić. Urabiałam dwa dni. Powiedział, że się zastanowi. Ale przecież, do jasnej cholery, widzę, że to taki moment, kiedy nie da się nic zrobić.

 

Ślub miał być za około 3 miesiące.

 

Najbardziej cholerne jest to, że to się zdarzyło, kiedy ja się zaczęłam w końcu przyznawać do bycia Dorosłym Dzieckiem. Kiedy zdecydowałam się na terapię. Kiedy podjęłam kroki, mające na celu odczepienie się od niego i znalezienie życia też dla siebie (zapisałam się, to tylko przykład, na kurs fotografii, specjalnie sama, żeby się odpiąć od niego i mieć swoje rzeczy), wyszłam z domu, zaczełam się zaszywać z książką czy robić coś sama. Za późno. Siedzę i buczę, bo rozwaliłam coś, co dla mnie miało wartość złota. Jasna cholera, zaraza, mór, franca i trąd. Jezusie, jak to boli, jakby mi ktoś na żywca wyrwał kawałek ciała.

 

Nie zadzwonię do nikogo, bo mi wstyd, nie odezwę się do nikogo, bo jak...? A gdzieś to muszę wygadać, bo czuję się strasznie.

 

Czy ktoś był w takiej sytuacji? Jak sobie z tym poradzić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj alpra!

 

Nie wiem, jakie słowa między Wami padły, nie wiem, jak bardzo zraniłaś swojego partnera, ale domyślam się, że bardzo mocno, skoro powiedział, że Cię kocha, ale nie jest w stanie z Tobą żyć i tolerować Twojego zachowania. Co zrobić? Czy ten związek da się jeszcze poskładać? Nie wiem. Chciałabym, podobnie jak Ty, wierzyć, że się uda. Możliwe, że argumentem przekonującym partnera do dania Ci jeszcze jednej szansy będzie fakt, iż podjęłaś terapię i chcesz zmienić swoje życie. Dlaczego miałabyś się nie odezwać do partnera? Jeśli Ci na nim rzeczywiście zależy, zawalcz o niego, pokaż mu, że jest dla Ciebie ważny, że tak łatwo z niego nie zrezygnujesz. Zaproponuj rozmowę na neutralnym gruncie. Ufam, że uda Wam się jeszcze porozumieć. Pozdrawiam i powodzenia!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję serdecznie za odpowiedzi :)

Rzecz w tym, że to nawet nie chodzi o to, że może sobie to jeszcze ułożymy (chociaż, nie przeczę, to byłoby wspaniałe), raczej o to, jak sobie poradzić z sytuacją, kiedy ta moja potrzeba bycia "uczepioną" człowieka, zostaje wystawiona na próbę. Czuję potrzebę kontaktu, chciałabym z nim porozmawiać, a wiem, że jeśli zacznę wydzwaniać, to znów udowodnię, że nie jestem w stanie zostawić mu nawet odrobiny przestrzeni. Trochę się miotam, bo tu potrzeba do zrealizowania, tu znów świadomość, że ta potrzeba jest chora i nie powinna być realizowana. Mam być pełnowartościowym człowiekiem i radzić sobie bez tego "uczepienia". Nie dla związku nawet chyba - dla siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cześć, nie podpowiem Ci, jak sobie z tym radzić, jak się odczepić i umieć być dla siebie, bo też dotyka mnie syndrom dorosłego wymoczka i terapia w tym względzie nic nie wskórała (ale Tobie może pomóc), chciałam jedynie pochwalić Twój styl, bardzo ładnie piszesz, dobrze się Ciebie czyta!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki piękne:) zawsze miło usłyszeć miłe słowo.

 

Wiem doskonale jak trudno się pozbyć tej potrzeby uczepienia się drugiej osoby, horror jakiś. A może inny terapeuta może pomóc? Może próbować terapii do skutku, a w końcu się uda? (Nie to, żebym miała jakieś doświadczenie w takiej terapii, ale wiem, że z nerwicą chodziłam dość długo zanim poznałam konkretną terapeutkę, która po prostu się nie pieściła z analizami, zafundowała mi behawioralno-poznawczą, dzięki czemu od niej z gabinetu wyszłam jak nowa).

 

Staram się emanować optymizmem i wiarą w skuteczność terapii, ale muszę powiedzieć, że od partnera raczej uciekam. Powrót do domu powoduje u mnie nerwowy skurcz żołądka, a do niego to się boję odezwać. Dzisiaj wstałam wcześniej, więc mało nóg nie połamałam, żeby wyjść zanim zadzwoni jego budzik. Rany Julek, nie wiem, co się ze mną dzieje, a z terapią klops na dwa tygodnie, bo się nie wcisnęłam w termin i muszę poczekać z tym mętlikiem w głowie.

 

Trening cierpliwości za darmo i na dużą skalę. Żeby się człowiek tylko tak cholera nie bał, bo ten dygot bezustanny jest wyjątkowo paskudny.

 

Ja tam wierzę, że zawsze można sobie z sobą poradzić, Siergiej Arbuzow, także może jeszcze to nie koniec walki?:) Nerwica, to były kiedyś moje Himalaje. Ściana pionowa, normalnie, 8 km w górę. Wspięłam się na cholerę.

Zawsze wierzę w ludzi. Tylko w siebie nie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ooo matko, jak ja dobrze pamietam to uczucie. Z moją była rozstałem się ponad 3 lata temu, ale to co przerabiałem po rozstaniu... to zostawiło znamię do dzisiaj. Co prawda toksyczność naszej relacji była nie do zniesienia, każdy mi radził, żeby sobie dać spokój, ale ja i tak miałem klapki na oczach. Do dzisiaj nie raz mi się śni. Chociaż dzisiaj nie wróciłbym nigdy do tego. Do dzisiaj nieświadomie czasem zdarzy mi się porównywać inne "potencjalne partnerki", w żadną już się tak nie zaangażowałem jak w nią... I chyba już mi się to nie uda, ale trzymam kciuki za Ciebie, nie zawsze tak się to musi konczyć. Powodzenia życzę :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×