Skocz do zawartości
Nerwica.com

"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!


magdasz

Rekomendowane odpowiedzi

Wiesz taki lek działa max.8 lat i to nie zawsze.U niektórych działa 2,3.U niektórych tylko spowalnia a nie zatrzymuje.

 

Gdyby to było tak że jestem normalnym gościem,który zaczął łysieć to zaakceptowałbym to łatwo.Nie mogę tego znieść,boję się tego jak cholera bo jestem życiowym przegrywem,bez znajomych,dziewczyny,przyjaciół,wciąż na studiach,z depresją który do tego łysieje.Zadna sensowna dziewczyna nie będzie chcieć kogoś takiego a nie chce się żenić z przymusu jak moi rodzice bo widzę jaka tragedia z takiego małzeństwa wychodzi.

 

Ej nie gadajcie o waszych zakolach,bo wiecie dobrze że już większe nie będą,a u mnie będą :pirate:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No cóż ja na razie widze dla siebie jedną radę-będę prówał żyć innymi rzeczami,sportem,pracą,hobby i jakoś będę próbował akceptować samotność.Już tak w żartach przyzwyczajam rodzinę do tego że będę starym kawalerem i takie tam,żeby nie liczyli na wnuki z mojej strony,ogólnie no próbuje dojśc do akceptacji.Nawet mi czasem wychodzi tylko potem znowu coś pęka i wszystko wraca.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dean wiem, że tekstem nie odzwierciedlisz swojej sytuacji, ale na podstawie tego co przeczytałem to u mnie jest taka sama, a moje zakola i tak się powiększają, ale wiem co czujesz. Wiem jakie to okropne uczucie, twojej samotności towarzyszy również lęk i bezradność. U mnie na dodatek jest to, że ciągły ból w sercu nie pozwoli mi nawet kogoś pokochać chodź tak bym chciał, mimo to oddałbym wszystko żeby ktoś spędził ze mną czas, zainteresował się moimi problemami i pomógł zmienić na lepsze, zaczynając od tych podstawowych rzeczy. Nie muszę pisać wiem, że masz tak samo, po co ja to w ogóle piszę, chyba po to bo chcę żeby ktoś to wiedział, chociaż i tak nieodpowiednie osoby wiedzą, a jeśli chodzi o sprawy fizyczne to u mnie zakola nie są jedynym problemem. Ja się śmieje, że jak będą za duże to sobie zostawię tylko pasek na głowie, będzie mi do twarzy.

 

 

kazdy boi sie odtrącenia

mn niedawno odtracil chlopak,ktory szalał za mn jak''narwany''

juz mn nie chce bo dowiedzial sie,ze chodze do psychiatry,na terapie,a pod materialem bluzki skrywam blizny

 

dlaczego napisales,ze nieodpowiednie osoby wiedzą?? kto moze zdefiniowac czy ktos jest odpowiedni czy nie??

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No cóż ja na razie widze dla siebie jedną radę-będę prówał żyć innymi rzeczami,sportem,pracą,hobby i jakoś będę próbował akceptować samotność.Już tak w żartach przyzwyczajam rodzinę do tego że będę starym kawalerem i takie tam,żeby nie liczyli na wnuki z mojej strony,ogólnie no próbuje dojśc do akceptacji.Nawet mi czasem wychodzi tylko potem znowu coś pęka i wszystko wraca.

a wg mn Ty za bardzo skupiasz sie na sb!!! kto patrzac na Cb najpierw zobaczy Tw zakola?? jakis zakolowy zboczeniec:)

i prosze nie przyzwyczajaj sie do samotnosci!

nie chodzi o to by desperacko kogos szukac,ale by ''bywać''w miejscach w ktorych sa Tw pasje-tam znajdziesz podobnych sobie

nawet jesli tj kolo wsparcia cos tam

trzymam kciuki Dean!!

 

-- 11 lis 2014, 02:05 --

 

Nie wiem jak mam odpowiedzieć na twoje pytanie. Po prostu, powiedziałem o tym nieodpowiednim osobom, chyba dlatego bo nie miałem komu. Ja już niczego wielkiego nie chcę, po prostu żeby ktoś był blisko, pogadał czasem przytulił, żebyśmy razem robili wszystko by było lepiej, nie wiem czy moje serce pozwoli mi kogoś pokochać. Wieloletni ból psychiczny, dzień w dzień boli i dusi mnie w środku, zaczął ostatnio zamieniać się w fizyczny, czuję jak mnie serce kuje ściska aż siadam i czekam aż minie nie było tak wcześniej. Nie martw się wiem, że jako kobietkę obecność blizny nieco cię dotyka, a tym bardziej porzucenie z jej powodu, ale uwierz mi, że one nie mają znaczenia, a zwłaszcza pod bluzeczką.

 

 

 

Ja też mimo ogromnego lęku przed odtraceniem walczę o bycie w relacji... potem jestem dotrącana i tak w kółko

''biegnę prosto w ogień i nie zatrzymam się''

równiez rozumiem przemiane bolu psychicznego w fizyczny...jakis czas leczylam sie na nadcisnienie i tachykardie przez nerwice..teraz jestem na studiach,nie stac mn na lekarza i serce mi hard swiruje

co do zakonczenia tw postu-to,ze mam blizny dla faceta ma ogromne znaczenie

kazdy chce przeciez gładką,a przede wszystkim normalną laskę

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

Po krótce zajmę Wam czas, bo w tej chwili nikt ze znajomych czy rodziny nie chce mnie zrozumieć, może nie potrafią, może ja nie dość dokładnie werbalizuję o co mi właściwie chodzi.

Zatem choruję na depresję, (klasyczne objawy: niskie poczucie własnej wartości, zaburzenia rytmu dobowego, problemy z koncentracją - zmusiły mnie nawet do zmiany pracy)

Ponieważ aktualnie pracuję w miejscu tymczasowym, niedawno miałem okazję wrócić do pracy w zawodzie. Do rozmowy kwalifikacyjnej przygotowałem się na tyle ile moglem, byłem nawet zdziwiony że SSRI tak dobrze wpływają na koncentrację. Niestey, rozmowa nie udała się, ale wiem że nie poszło tragicznie, do kolejnej w tej samej instytucji chcę się lepiej przygotowac, poczyniłem już pewne kroki (czytanie literatury, śledzenie co się dzieje w "srodowisku")

Udało mi się zapoznać nową dziewczynę - od dwóch lat jestem sam, moje wszytskie spotkania z płcią przeciwną są bezskuteczne. Udało mi się "klasycznie" zagadać do dziewczyny na imprezie, dostałem jej numer teleofnu, potem spacer. Było miło, z każdym dniem wydawało mi się że wreszcie katorga bycia singlem się skończyła. Aż tu, niestety doszło do poważnej rozmowy, okazało się że nie jestem w jej typie - niby wszytsko fajnie, dowiedziaęłm się że jestem pewny siebie. problemem byl wzrost - mam 167 cm. Powiedziała o tym otwarcie, rozumiem, wysoki wzrost wzmacnia poczucie bezpieczeństwa. i teraz od momentu tej rozmowy (kilka dni ) czuję się fatalnie- wiem że taki aspekt fizyczny jest cholernie ważny o kobiety w poszukiwaniu partnera. Wydaje mi się że ta dziewczyna jako jedyna powiedziała mi prawdę, objaśniając dotychczasowe niepowodzenia. Doi tego doszło ogólne niezadowolenie z z własnej sytuacji, plus niestety silne myśli samobójcze. Jestem aktywnym rowerzystą, jutro czeka mnie mała rowerowa impreza, na którą... nie widzę sensu iść. Nie wiem czy mój stan jest spowodowany tym niekorzystym bodźcem, czy... leki przestały działać? Soryy z e nieskładne zdanie, nawet na tym nie potrafię się skupić;/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szrama...może dlatego nie trafiam na nikogo , kto zrozumiałby mnie, bo ''normalni '' chowają się na takich forach:)

Każdy mi to jakieś słowo otuchy podsyła, to wyjątkowo miłe..pierwszy raz się z czymś takim spotykam!

Mogę Cię zapytać..co Ci jest,że tak mocno potrzebujesz kogoś kto Cię poprowadzi??

Ja w liceum zyskałam takiego człowieka...do teraz jest mi jak hardkorowy ojciec...bez niego myslę,że nie byłoby mnie już dawno wśród żywych...

 

-- 11 lis 2014, 12:38 --

 

Witam,

Po krótce zajmę Wam czas, bo w tej chwili nikt ze znajomych czy rodziny nie chce mnie zrozumieć, może nie potrafią, może ja nie dość dokładnie werbalizuję o co mi właściwie chodzi.

Zatem choruję na depresję, (klasyczne objawy: niskie poczucie własnej wartości, zaburzenia rytmu dobowego, problemy z koncentracją - zmusiły mnie nawet do zmiany pracy)

Ponieważ aktualnie pracuję w miejscu tymczasowym, niedawno miałem okazję wrócić do pracy w zawodzie. Do rozmowy kwalifikacyjnej przygotowałem się na tyle ile moglem, byłem nawet zdziwiony że SSRI tak dobrze wpływają na koncentrację. Niestey, rozmowa nie udała się, ale wiem że nie poszło tragicznie, do kolejnej w tej samej instytucji chcę się lepiej przygotowac, poczyniłem już pewne kroki (czytanie literatury, śledzenie co się dzieje w "srodowisku")

Udało mi się zapoznać nową dziewczynę - od dwóch lat jestem sam, moje wszytskie spotkania z płcią przeciwną są bezskuteczne. Udało mi się "klasycznie" zagadać do dziewczyny na imprezie, dostałem jej numer teleofnu, potem spacer. Było miło, z każdym dniem wydawało mi się że wreszcie katorga bycia singlem się skończyła. Aż tu, niestety doszło do poważnej rozmowy, okazało się że nie jestem w jej typie - niby wszytsko fajnie, dowiedziaęłm się że jestem pewny siebie. problemem byl wzrost - mam 167 cm. Powiedziała o tym otwarcie, rozumiem, wysoki wzrost wzmacnia poczucie bezpieczeństwa. i teraz od momentu tej rozmowy (kilka dni ) czuję się fatalnie- wiem że taki aspekt fizyczny jest cholernie ważny o kobiety w poszukiwaniu partnera. Wydaje mi się że ta dziewczyna jako jedyna powiedziała mi prawdę, objaśniając dotychczasowe niepowodzenia. Doi tego doszło ogólne niezadowolenie z z własnej sytuacji, plus niestety silne myśli samobójcze. Jestem aktywnym rowerzystą, jutro czeka mnie mała rowerowa impreza, na którą... nie widzę sensu iść. Nie wiem czy mój stan jest spowodowany tym niekorzystym bodźcem, czy... leki przestały działać? Soryy z e nieskładne zdanie, nawet na tym nie potrafię się skupić;/

wzrost nie definiuje tego jakim jestes czlowiekiem,tak samo kolor oczu czy temat na tym fragmencie forum-zakola

znasz sw wartosc i zadna dziewczyna nie moze Ci mowic,ze jestez be bo nizszy

jesli do tej pory to bylo powodem Tw singielstwa tzn,ze nie trafiles na osobe,dla ktorej bedziesz liczyl sie TY

badz wytrwaly i rob swoje:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po liceum wybrałem się na studia. Rzuciłem je po 3 miesiącach. Siedziałem w domu przed komputerem. Po pół roku wyszedłem do ludzi, udzielając się w różnych wolontariatach, co robię do dziś.

 

Chcę uciec i poniekąd nie mam dokąd, bo nigdzie nie zostanę od razu doceniony tak, jak tego potrzebuję, ale lepsza wydaje mi się ucieczka, kojarzy mi się z odwagą, niż pozostanie w marnej sytuacji życiowej i dążenie do autodestrukcji, do której skłania mnie wszystko, co mnie dziś otacza.

 

Chcę uciec głównie dlatego, że nie mam przyjaciół, kolegów, koleżanek, z którymi mógłbym spędzać czas i realizować się. W głowie siedzi mi rozwalona miłość z niedalekiej młodości - paradoksalnie najlepiej wyszło mi w życiu to, czego już nie ma. Oprócz niej parę innych problemów z przeszłości. Nic mnie w Polsce nie trzyma. Tak samo, jak boję się żyć tutaj, będę się bał gdzieś indziej, tyle, że tam myślę, że będzie mi się łatwiej przełamać, ponieważ tam inni też się przełamują, a w Polsce, przynajmniej w moim mieście (a niby duże, bo ok. 400 tysięcy mieszkańców), każdy tylko narzeka, jak mu jest źle i robi w kółko to samo. A życie ucieka mi przez palce.

 

Już nie mam siły dłużej siedzieć w szkołach, gdyż nie widzę w nich efektu, wręcz tylko gubię się wśród wszystkich terminów zaliczeń i w materiale, którego nie ogarniam, ponieważ bardzo się tym wszystkim przejmuję. Na studiach (zarządzanie) dałem radę utrzymać się przez 3 miesiące. Po tym okresie stwierdziłem, że nie będę niszczył sobie zdrowia, skoro tak strasznie się tam czuję. Przebywać wśród setek ludzi i być zagubionym (wolne godziny dominowały mój plan dnia i zostawałem sam ze sobą) i nie mieć z tego niczego pozytywnego - straszne uczucie. I niestety te studia nie są raczej jakieś wymagające niewiadomo jak. Inni sobie świetnie dają radę, ale ja nie.

 

Na dodatek nie mam jakieś wielkiej motywacji, żeby np. skończyć studia, ponieważ na wolontariacie poznałem sporo ludzi, którzy już studia skończyli lub kończą, nie pracują w zawodzie, a jak pracują poniekąd w wyuczonym zawodzie, nie realizują się, tylko żyją... żeby przeżyć.

 

Nie mam pasji. Mam marzenia. Chcę pracować i czuć się docenionym. Nie ważne są dla mnie pieniądze, a to, czy będę z każdym dniem uczył się czegoś, co pozwoli mi zarobić więcej i jednocześnie będę widział efekt. W niedalekiej przyszłości chcę prowadzić małą kawiarnię.

 

W szkole ciągle czuję się durniem. Nikt mnie nie chwali, tylko wciąż kontroluje i kara za błędy. A przecież mam ręce, nogi, głowę, tułów, nadrzędnym naturalnym celem ludzkości jest przetrwanie gatunku i z tym pewnie też dałbym sobie radę, ale w szkole wciąż ktoś mi "wmawia", że jestem do niczego. Tak samo odbieram oferty pracy, że zawsze mógłbym wiedzieć i zrobić więcej a i tak byłbym karany za błędy i nikt by mnie nie pochwalił.

 

Gdy patrzę na ogłoszenia pracy w Polsce, czuję się beznadziejnie, żeby nie przeklnąć. Wymagania: doświadczenie, szkoły, kursy, język obcy. Oferujemy: pracę. Przecież z wyuczonym językiem angielskim i doświadczeniem nie będę siedział w Polsce i tyrał za grosze w nierozwijającej się firmie! Ogłoszenia zagraniczne są podobne, ale gdy wyjadę za granicę i nawet będę "niewolnikiem", to zawsze będę "niewolnikiem" w jakimś fajnym miejscu, gdzie zawsze będę miał możliwość choćby obserwowania ludzi, którzy cieszą się życiem. To by mi dało energię do wyrwania się z beznadziejności i realną ocenę, że to się po prostu da zrobić. W moim otoczeniu wszyscy przeżywają swoje życie na takim samym, niskim poziomie i nie realizują własnych konkretnych celów.

 

Zastanawiam się, czy nie iść osobiście do paru firm i nie zanieść im mojego skromnego CV (liceum, wolontariat) i nie "wyrwać" od nich jakiegoś stażu czy pracy, żebym się rozwijał, polepszył swoją sytuację i być może wtedy, gdy będę miał sposób na fajny zarobek, będę w stanie skończyć studia. Tylko nie wiem, jakie to miałyby być firmy czy instytucje. Trzeci sektor w Polsce bazuje na wolontariuszach, a ja muszę za coś żyć (narazie właściwie nie muszę, ale chcę mieć taką możliwość, czuję dużą presję z tym związaną), odkładać na kawiarnię, poczuć komfort psychiczny. Wolontariuszem mogę być w wolnym czasie, ale naprawdę nie da się dostawać za podobną pracę, tyle, że regularną i wykonywaną przez 8-10 godzin dziennie wynagrodzenia? To by była dla mnie świetna opcja, ponieważ lubię pomagać ludziom i nie mam zamiaru ich oszukiwać, nagabując na kupno jakiegoś szajsu lub produkując te buble.

 

Wiem, że można w tym kierunku zostać opiekunem w hospicjum i otrzymywać za to wynagrodzenie, ale tam ludzie umierają, a ja sam też mam właściwie ochotę umrzeć. Wolę zajmować się rozwojem projektów, które aktywizują ludzi, obojętnie, w jaki sposób. Robota papierkowa, rozmawianie z ludźmi, prowadzenie szkoleń... Wiadomo, że tego wszystkiego musiałbym się nauczyć, ale najważniejszy jest dla mnie cel, który dzięki mojej pracy zostałby osiągnięty. Tym celem nie mogą być pieniądze. Myśląc o kawiarni, uwzględniam w planach dawanie ludziom radości przez zapewnienie im fajnych warunków do spędzenia wolnego czasu, a pieniądze, które dzięki tej działalności zarobię chcę przeznaczyć na podobną działalność, np. kameralny klub, w którym promowałbym niezależną sztukę.

 

Kocham i nienawidzę ludzi. Wyrządzili mi oni wiele krzywd, przeszkadza im to, że jestem introwertykiem i ta instrowersja uniemożliwia mi szczęście, ale jednocześnie wierzę, że są ludzie, którzy tak jak ja chcą osiagnąć jakiś konkretny cel w życiu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po liceum wybrałem się na studia. Rzuciłem je po 3 miesiącach. Siedziałem w domu przed komputerem. Po pół roku wyszedłem do ludzi, udzielając się w różnych wolontariatach, co robię do dziś.

 

Chcę uciec i poniekąd nie mam dokąd, bo nigdzie nie zostanę od razu doceniony tak, jak tego potrzebuję, ale lepsza wydaje mi się ucieczka, kojarzy mi się z odwagą, niż pozostanie w marnej sytuacji życiowej i dążenie do autodestrukcji, do której skłania mnie wszystko, co mnie dziś otacza.

 

Chcę uciec głównie dlatego, że nie mam przyjaciół, kolegów, koleżanek, z którymi mógłbym spędzać czas i realizować się. W głowie siedzi mi rozwalona miłość z niedalekiej młodości - paradoksalnie najlepiej wyszło mi w życiu to, czego już nie ma. Oprócz niej parę innych problemów z przeszłości. Nic mnie w Polsce nie trzyma. Tak samo, jak boję się żyć tutaj, będę się bał gdzieś indziej, tyle, że tam myślę, że będzie mi się łatwiej przełamać, ponieważ tam inni też się przełamują, a w Polsce, przynajmniej w moim mieście (a niby duże, bo ok. 400 tysięcy mieszkańców), każdy tylko narzeka, jak mu jest źle i robi w kółko to samo. A życie ucieka mi przez palce.

 

Już nie mam siły dłużej siedzieć w szkołach, gdyż nie widzę w nich efektu, wręcz tylko gubię się wśród wszystkich terminów zaliczeń i w materiale, którego nie ogarniam, ponieważ bardzo się tym wszystkim przejmuję. Na studiach (zarządzanie) dałem radę utrzymać się przez 3 miesiące. Po tym okresie stwierdziłem, że nie będę niszczył sobie zdrowia, skoro tak strasznie się tam czuję. Przebywać wśród setek ludzi i być zagubionym (wolne godziny dominowały mój plan dnia i zostawałem sam ze sobą) i nie mieć z tego niczego pozytywnego - straszne uczucie. I niestety te studia nie są raczej jakieś wymagające niewiadomo jak. Inni sobie świetnie dają radę, ale ja nie.

 

Na dodatek nie mam jakieś wielkiej motywacji, żeby np. skończyć studia, ponieważ na wolontariacie poznałem sporo ludzi, którzy już studia skończyli lub kończą, nie pracują w zawodzie, a jak pracują poniekąd w wyuczonym zawodzie, nie realizują się, tylko żyją... żeby przeżyć.

 

Nie mam pasji. Mam marzenia. Chcę pracować i czuć się docenionym. Nie ważne są dla mnie pieniądze, a to, czy będę z każdym dniem uczył się czegoś, co pozwoli mi zarobić więcej i jednocześnie będę widział efekt. W niedalekiej przyszłości chcę prowadzić małą kawiarnię.

 

W szkole ciągle czuję się durniem. Nikt mnie nie chwali, tylko wciąż kontroluje i kara za błędy. A przecież mam ręce, nogi, głowę, tułów, nadrzędnym naturalnym celem ludzkości jest przetrwanie gatunku i z tym pewnie też dałbym sobie radę, ale w szkole wciąż ktoś mi "wmawia", że jestem do niczego. Tak samo odbieram oferty pracy, że zawsze mógłbym wiedzieć i zrobić więcej a i tak byłbym karany za błędy i nikt by mnie nie pochwalił.

 

Gdy patrzę na ogłoszenia pracy w Polsce, czuję się beznadziejnie, żeby nie przeklnąć. Wymagania: doświadczenie, szkoły, kursy, język obcy. Oferujemy: pracę. Przecież z wyuczonym językiem angielskim i doświadczeniem nie będę siedział w Polsce i tyrał za grosze w nierozwijającej się firmie! Ogłoszenia zagraniczne są podobne, ale gdy wyjadę za granicę i nawet będę "niewolnikiem", to zawsze będę "niewolnikiem" w jakimś fajnym miejscu, gdzie zawsze będę miał możliwość choćby obserwowania ludzi, którzy cieszą się życiem. To by mi dało energię do wyrwania się z beznadziejności i realną ocenę, że to się po prostu da zrobić. W moim otoczeniu wszyscy przeżywają swoje życie na takim samym, niskim poziomie i nie realizują własnych konkretnych celów.

 

Zastanawiam się, czy nie iść osobiście do paru firm i nie zanieść im mojego skromnego CV (liceum, wolontariat) i nie "wyrwać" od nich jakiegoś stażu czy pracy, żebym się rozwijał, polepszył swoją sytuację i być może wtedy, gdy będę miał sposób na fajny zarobek, będę w stanie skończyć studia. Tylko nie wiem, jakie to miałyby być firmy czy instytucje. Trzeci sektor w Polsce bazuje na wolontariuszach, a ja muszę za coś żyć (narazie właściwie nie muszę, ale chcę mieć taką możliwość, czuję dużą presję z tym związaną), odkładać na kawiarnię, poczuć komfort psychiczny. Wolontariuszem mogę być w wolnym czasie, ale naprawdę nie da się dostawać za podobną pracę, tyle, że regularną i wykonywaną przez 8-10 godzin dziennie wynagrodzenia? To by była dla mnie świetna opcja, ponieważ lubię pomagać ludziom i nie mam zamiaru ich oszukiwać, nagabując na kupno jakiegoś szajsu lub produkując te buble.

 

Wiem, że można w tym kierunku zostać opiekunem w hospicjum i otrzymywać za to wynagrodzenie, ale tam ludzie umierają, a ja sam też mam właściwie ochotę umrzeć. Wolę zajmować się rozwojem projektów, które aktywizują ludzi, obojętnie, w jaki sposób. Robota papierkowa, rozmawianie z ludźmi, prowadzenie szkoleń... Wiadomo, że tego wszystkiego musiałbym się nauczyć, ale najważniejszy jest dla mnie cel, który dzięki mojej pracy zostałby osiągnięty. Tym celem nie mogą być pieniądze. Myśląc o kawiarni, uwzględniam w planach dawanie ludziom radości przez zapewnienie im fajnych warunków do spędzenia wolnego czasu, a pieniądze, które dzięki tej działalności zarobię chcę przeznaczyć na podobną działalność, np. kameralny klub, w którym promowałbym niezależną sztukę.

 

Kocham i nienawidzę ludzi. Wyrządzili mi oni wiele krzywd, przeszkadza im to, że jestem introwertykiem i ta instrowersja uniemożliwia mi szczęście, ale jednocześnie wierzę, że są ludzie, którzy tak jak ja chcą osiagnąć jakiś konkretny cel w życiu.

hej

na pierwszym roku studiow mialam okropne rzuty moich wszystkich ''złych''zachowan

przez samotnosc wlasnie,przez to ze studia to msce dla ogarnietych

jestem na 2gim roku i wciaz jade na rezerwie,ale trzyma mn tu fakt,iz za wszelka cene nie chce wracac do domu...

dlatego tak jak Ty weszlam w wolontariat! jedyne normalne miejsce...

rozumiem Tw frustracje:)z tym,ze jesli chodzi o Tw aspiracje...potocznie studia sa potrzebne,a Tak naprawde i tak praca w zawodzie to utopia

patowo...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@LIGHTING CRASHES

 

Niestety studiowałem w rodzinnym mieście i mieszkałem z rodzicami i dlatego nic mnie tam nie trzymało. Wszystkie stresy z zewnątrz zawsze ściągam do domu, a tam są one kumulowane, bo nikt nie jest w stanie mi pomóc sobie z nimi poradzić, a rodzice nie radzą sobie też ze swoimi. Jeżeli studia, to w innym mieście, ale też nie bardzo widzę sens, bo wolę zacząć się spełniać i dokształcać się samemu przez przebywanie z innymi ludźmi, w wolontariacie zajmując coraz to wyższe szczeble itd. Maturę zdałem, bo zdałem... Nie mam szans na najlepsze uczelnie, ale spróbować zawsze można. I też nie bardzo wierzę, że serio są "lepsze" i "gorsze". Zależy, na jakich ludzi się trafi. W Warszawie można trafić na zalanych w trupa głupców, a w Lublinie znaleźć przyjaciół, ale... no różnie może być. Jak bym się nie dostał na "lepszą" uczelnię, nie byłaby to dla mnie tragedia, ponieważ najważniejsi w mojej opinii są ludzie, a wyjazd uczy samodzielności i odcina od części bodźców utrzymujących problemy przy życiu. Dochodzą nowe... Ale jakie - jeszcze nie wiem.

 

W domu nie mam najgorzej... Ale nie jest dobrze. I najgorsze, że tak, jakby przeze mnie... Jak wchodzę do domu, to włącza się we mnie inny tryb postępowania, takie jakby "przetrwanie" - z matką ostro, z ojcem w sumie też. Ma to korzenie w tym, że matka kiedyś była zawsze w stosunku do nas agresywna i w sumie nadal jest (ale już nie tak do nas) pomimo ogromnych zmian na lepsze, jak idzie gdzieś ulicą, to jej się wiecznie coś nie podoba, że ktoś zajechał komuś drogę, że ktoś przeszedł na czerwonym... Mieszkanie niewyremontowane, matka w domu, ojciec pracuje w kółko w tej samej firmie, a kiedy proponuję im, żebyśmy razem się wzięli do roboty i zrobili np. kawiarnię, to nic z tego nie wychodzi, bo widzą sporo barier i zrzucają na mnie obowiązek spełniania swoich marzeń - idź do szkoły, skończ studia, poznaj ludzi, idź do AIP, załóż firmę - tyle tylko, że razem zawsze raźniej. Po co mam samemu się męczyć i robić coś z obcymi ludźmi... Tym bardziej, że czuję, że samemu zwyczajnie nie dam rady. Czuję potrzebę życia z kimś i trochę dla kogoś, a na pewno nie całkiem dla siebie. Wiem, że to chore podejście, ale tak już mam. Chociaż też jestem egoistą. :twisted:

 

Studia to "miejsce dla ogarniętych". A ci "nieogarnięci" do piachu? Do innego pojemnika, z odpadami niesegregowanymi? Dlatego w sumie się na nie nie wybieram. I cały świat wydaje mi się miejscem, w którym nie ma dla mnie miejsca. I nie tylko dla mnie. Więc nie wiem, dokąd iść. Wszystko mi jedno. Jeszcze tylko dwa wolontariaty, w styczniu ostatni i nic mnie nie będzie trzymało w domu. Chodzę też zaoczne, żeby zaliczyć technika informatyka, ale poszedłem tam hobbystycznie, bo trochę mnie interesują komputery, ale w tym zawodzie nie chcę pracować, ale moim priorytetem jest się czuć dobrze, a tak się czuję jedynie biorąc udział w niektórych wolontariatach. To jest jakieś wyjście, ale nie potrafię pomagać innym, jeżeli muszę pomóc sam sobie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Głównie pragnę wolności. która umożliwi...

- komuś zakochać się we mnie z wzajemnością

- poświęcić większą część życia rodzinie

- przeżyć życie bez nadmiaru agresji fizycznej i psychicznej

- szacunek do siebie i innych

- stworzenie schludnego otoczenia do życia i miejsca pracy

- przeżywanie sztuki w sposób bardzo emocjonalny i angażowanie się w nią

 

I w sumie na razie tyle mi przychodzi do głowy, a jestem bardziej skomplikowany. Nadrzędną sprawą jest posiadanie celu życia i możliwość jego realizacji. Miłość... Jestem aż nazbyt wrażliwy, dlatego wciąż przeżywam związek, którego nie współtworzę już od 3 lat. I chętnie podjąłbym pewne kroki, by tą miłość odzyskać, ale racjonalnie wiem, że nie ma sensu, że muszę jej dać spokój, właśnie tą wolność, której tak bardzo każdy z nas pragnie. I tak cierpię, bo jestem zdolny do poświęceń, a nikt tego nie docenia. Ci, co robią wszystko byle jak, czują się lepiej, niż ja, kończą studia, rozmawiają ze wszystkimi i potem nie mają problemu wkręcić się w jakieś środowisko, a ja pomimo tego, że do szczęścia pragnę głównie jednej osoby i spokoju z zewnątrz, niby tak niewiele, a czuję jakby zakazywało mi się tego, że po prostu nie mogę, że mam kończyć szkoły i pracować, pracować... być byle jaki, chociaż taki nie jestem. Oprócz tego kompletnie nie radzę sobie z emocjami... Głównie dlatego, że nie mam się do kogo przytulić i kogo wspierać, a wszelkie próby wspierania samego siebie kończą się emocjonalnym fiaskiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×