Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zaburzenia odżywiania (anoreksja, bulimia)


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

Mam namiary i poważnie to przemyślę. Nietrudne, ale jeśli chodzi się prywatnie to jednak czymś trzeba płacić, a ja niestety nie pracuję.

Boję się tylko, że zacznę okłamywać lekarza. Nie do końca ja. Ta druga, zdesperowana żeby schudnąć. Masakra.

 

Jutro chyba się przełamię i spędzę dzień poza domem. Nie wiem gdzie pójdę, ale byle jak najdalej od kuchni. Boję się samej siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

claustrophobic, no tak, jak prywatnie to jest problem... a dlaczego nie chcesz żeby wiedzieli? Wiedzą o tym że jakieś tam problemy miałaś/masz, może będą mogli pomóc? Nie musisz im mówić swojego, moi teraz wiedzą że chodzę do psychologa bo czuję potrzebę i muszę popracować nad sobą żeby było mi łatwiej w życiu. Wiesz jak możesz dostać od nich pomoc (skoro wolisz to ukrywać to pewnie na wsparcie nie ma za wiele co liczyć), to warto spróbować...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mają pewną świadomość, że coś mi dolega, ale nie wiedzą co. Zastrzegałam u wszystkich lekarzy, że nie życzę sobie, aby informacje o moim stanie były komukolwiek podawane. A jak cudownie było po terapii rodzinnej w szpitalu. Mam specyficznych rodziców. Przez całe życie nauczono mnie, że nie mogę okazywać słabości, nie mogę liczyć na wsparcie ze strony rodziców, bo zostanę odepchnięta i usłyszę: 'pracuję', 'jestem zajęta/y', 'mam prawdziwe problemy'.

Zresztą...pamiętam jak się zachowywali po mojej próbie samobójczej. Nie chcę wracać do tego etapu. Nie chcę żeby zaczęli świrować, zwłaszcza teraz, kiedy cała moja rodzina się rozpada.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Claustrophobic. Mi się wydaje, że chyba lepiej, żeby nie wiedzieli co dokładnie się z Tobą dzieje. Chyba nie warto ich wgłębiać w temat przynajmniej na razie - skoro w ogóle nie masz do nich zaufania.. Jest ewentualność, że nie zrozumieją i że - z nadmiaru pracy - nawet nie będą się starać zrozumieć, zainteresować, wdrożyć w mechanizm i specyfikę choroby. Ja żałuję, że w ogóle starałam się przybliżyć moją sytuację ojcu.. nasze kontakty uległy katastrofalnemu pogorszeniu, a teksty w stylu 'POWINNAŚ SIĘ WIĘCEJ UŚMIECHAĆ I JEŚĆ NORMALNIE' wytworzyły we mnie paniczny lęk, jest między nami bariera nie do przejścia. Obecnie nie mamy ze sobą kontaktu od 1,5 roku. Na szczęście jest mama, która rozumie..

Czy z którymś z rodziców masz lepszy kontakt? Czy oboje pochłonięci zupełnie pracą..?

Musisz koniecznie zdecydować się na terapię, szukaj, szukaj. 'Zaszantażowała, że jeśli nie pójdę do szpitala, to mogę już więcej do niej nie wracać. To nie wróciłam.' <- z takim tekstem też się spotkałam, może rzeczywiście nie ma wyjścia? Studia w Twoim obecnym stanie psychicznym chyba mijają się z celem. Może, jeśli masz taką możliwość, najpierw spróbuj zmóc się ze swoimi emocjami, a potem z czystą, wyprostowaną duszą, bez zbędnego psychicznego balastu zaczniesz studiować? Na pewno będzie łatwiej. Musisz tylko chcieć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

overpowered, niestety, zbyt wiele razy spotkałam się z wrogim nastawieniem i niezrozumieniem. Z drugiej strony...wiem, że nie ma osoby, która by mnie w pełni zrozumiała. I tak chyba ma każdy, bo tak naprawdę to tylko my wiemy co myślimy i czujemy. Dlatego biorę (a przynajmniej się staram) wziąć na to jakąś poprawkę. Wiesz...nie tylko praca jest teraz przeszkodą. Od kilku miesięcy moje życie przypomina jeden wielki bałagan.

Niestety, prawda jest taka, że zdrowy człowiek, który nigdy nie miał do czynienia z zaburzeniem odżywiania, nie jest w stanie pojąć tej choroby. Zdania typu : 'Jedzenie przejęło kontrolę nad moim życiem' skutkuje wybuchem śmiechu. Nikt nie zrozumie, że czujemy się w swoim życiu jak w klatce. Ale to w sumie miłe (aż zaskakujące), że matka rozumie, a przynajmniej pewnie się stara. Nie zmuszała cię do jedzenia?

Z żadnym nie mam kontaktu. Każdy z nas ma oddzielne życie. Nie umiem ci tego wytłumaczyć, ale tak naprawdę my tylko mieszkamy ze sobą. I tyle nas łączy.

Też o tym myślałam. Poświęcić czas na to, żeby stanąć na nogi i zacząć wszystko od początku. Ale prawda jest taka, że pomimo tego, że utknęłam ze swoim życiem w martwym punkcie, to mam wrażenie, że czas gdzieś mi przecieka przez palce. Życie jest męcząco długie, ale chwilami wydaje się strasznie krótkie. Zresztą...nie raz usłyszałam, że jestem pasożytem. (Mam aktualnie rok przerwy. Jeśli nie więcej, bo naprawdę nie wiem co ze studiami.) Czuję nacisk, że muszę teraz się wykazać.

 

Właściwie ze studiami...temat mam prawie ogarnięty...po wielu zmianach decyzji, od pół roku trzymam się jednej myśli: szkoła filmowa - fotografia. Tyle, że jest cholernie trudno się dostać. Znani dzisiaj ludzie dostawali się tam za 3-4 razem. Starałam się robić zdjęcia, byłam na konsultacjach. Usłyszałam, że powinnam robić więcej zdjęć ludziom. No i panika. Ja i ludzie? W bliskiej odległości? JAK?! I mam teraz doła, bo nie wiem jak to przełamać. Muszę jeszcze wykonać zadania na egzamin, na realizację których nie mam żadnego pomysłu. Zmarnuję kolejny rok. Ja to wiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli z góry zakładasz że zmarnujesz kolejny rok - lecz się! Mówię Ci.. Życie ucieka Ci przez palce, bo grzęźniesz w martwym punkcie, z którego nie da się wydostać. Ono zasuwa do przodu, a Ty nic z niego nie masz. To przerażające, ale dziewczęta! Póki się nie pozbieramy będziemy w tym tkwiły i tkwiły, aż dobijemy 50tki i dotrze do nas, że straciłyśmy życie przez coś tak pozornie absurdalnego i codziennego jak JEDZENIE. Albo nie dożyjemy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

overpowered dobrze prawi. Musisz, musimy coś z tym robić, bo umierając nadal będziemy myślały o jedzeniu zamiast o tym jakie nasze życie było piękne i pełne ciekawych wydarzeń. No i druga sprawa - to rzeczywiście zdrowie może nie wytrzymać do pięćdziesiątki, jeśli nadal będziemy tkwiły w tym bagnie.

 

Napiszę tylko tyle, że wszystkim Wam i sobie życzę, żeby kiedyś (bo wiadomo, że nie teraz, zaraz, to raczej mało możliwe...) życie zaczęło przybierać inną formę i było pełne barw, a nie takie, jakie jest teraz...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest postęp. Zaczęłam poszukiwać psychiatry prywatnie, może ktoś w końcu coś ze mną zdziała. 9.04 pierwsza wizyta.. zobaczymy co będzie.

Ponadto dzwoniłam do Szpitala Uniwersyteckiego, przekierowywali mnie tam pod kilka numerów, w końcu dostałam namiar do ordynatora oddziału zaburzeń jedzenia i jakoś nie mogę się dodzwonić - ale się staram..

Zawzięłam się. Muszę z tym skończyć. MUSIMY!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

da się, da się, da się!

chorowałam kilka lat na anoreksję, mój stan był tragiczny, w najgorszym momencie BMI wynosiło 11,4

teraz jest o wiele lepiej, studiuję, wyrwałam się ze środowiska, w którym wszystko się zaczęło, funkcjonuję normalnie jeżeli chodzi o jedzenie, wiadomo, nie jest tak całkiem jak przed chorobą, ale mi to w ogóle nie przeszkadza :)

przytyłam w ciągu 2 lat póki co ok 12 kg, ale staram się nadal iść do przodu, bo zależy mi, by wszystko wróciło do normy (mam na myśli zaburzenia hormonalne, osteoporozę)

leczę się prywatnie, mam terapię, teraz z kolei z anoreksji przeszło mi w nerwicę lękową b.silną i na tym się skupiam, bo to mi utrudnia życie, ale to już nie ten wątek...

chciałam tylko napisać, że da się!

Dziękuję Bogu, że żyję, bo to co przeżywałam podczas anoreksji to koszmar, to co się działo ze mną, co wyprawiałam...

 

i pisze to, byście nie traciły nadziei, bo wiem sama jak było, co czułam, nie chciałam żadnych zmian, było mi dobrze być taką małą bezbronną dziewczynką... ale niestety wszystko do czasu

tylko terapia najważniejsza!

bo ja mimo, że mam terapię, to niestety nie wszystko jest tak jakbym chciała... wszystkie lęki, które tłumiłam w sobie przez te kilka lat, wychodzą teraz ze mnie no i nie jest ciekawie

 

ale mam nadzieję, że to też uda mi się poukładać!

jak coś to piszcie, pomogę

chociaż sama nie jestem w 100% zdrowa, ale zrobiłam wielki postęp i czuję się całkiem inaczej, także jak coś to służę pomocą!

Dacie radę!!! Warto!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

overpowered, super, że zrobiłaś pierwszy krok! :D

Dzwoń aż się uda. Cierpliwość na pewno Ci się opłaci ;).

 

Zalękniona21, na pewno przeszłaś przez długą drogę... Mam nadzieję, że mnie też się kiedyś uda. Co prawda, to zawsze w pewnym momencie odbijam się, nie wchodzę w chorobę całą sobą na długo, raz raz tak, raz tak, ale widzę, że upadki są coraz gorsze. Trzeba próbować, nie poddawać się. Ale rzeczywiście - terapia jest najważniejsza. Bo chociaż objawy mogą na chwilę ustąpić, to zostaje to, co je wywołało, a przede wszystkim z tym trzeba walczyć. Chciałabym kiedyś znaleźć oparcie w sobie, a nie w swoim odbiciu w innych osobach. W moim przypadku w ED sporym problemem jest to, że wołam w ten sposób o akceptację. Przeraża mnie myśl, że ktoś może coś negatywnego o mnie pomyśleć i odrzucić mnie.

A mimo tego wszystkiego i tak ciągle sobie powtarzam, chcąc nie chcąc, po raz n-ty "hej! przecież nic Ci nie jest. weź nie wymyślaj. to nic poważnego" :roll: . I tak tylko w niektórych chwilach myślę (całą sobą, nie w połowie), że jest tragicznie i widzę jak spory mam problem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

moyraa, najważniejsze to zdać sobie sprawę, że jest się chorym i powiedzieć sobie: "tak, jestem chora, tak, potrzebuję pomocy! "

to jest już duży sukces, widzieć ten problem, chcieć pomocy i ulgi w tych mękach

i wcale nie trzeba głodzić się, niknąć z oczach, by być akceptowanym, powiem więcej-ludzie odsuwają się od nas, bo sama wiesz, że to my pierwsze się izolujemy, gdy choroba przejmuje kontrolę nad nami

tak, to wcale nie my mamy kontrolę, to choroba ją ma, wykańcza nas i śmieje się z nas, a my jej słuchamy

no nie, ja powiedziałam dość

 

teraz zbieram fizyczne konsekwencje jak już pisałam, psychiczne też, ale wierzę, że dam radę

i Tobie też tego życzę!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zalękniona21, jak jest trochę lepiej, to od razu myślę, że nic mi nie jest. Jest poprawa, nie tylko jedzenia, ale i funkcjonowania = nic mi nie jest. To nic, że tak naprawdę walczę ze sobą. Nie mogę ufać samej sobie i swoim myślom, nie mogę dać się ponieść :roll: . No i dobrze byłoby uświadomić sobie, że nie musi być tragicznie, nie muszę funkcjonować na poziomie zero, aby "zasługiwać" na terapię :roll: . Chyba najważniejsze jest to, abym uświadomiła sobie, że leżę na wielu płaszczyznach życia i to, że na chwilę jest NIBY super, to wcale nie oznacza, że nie potrzebuję już pomocy, czas przerwać terapię i cały balast emocjonalny ze mnie zszedł. A ja głupia wierzę sobie, choć od dawien dawna mam problem. I niby zdaję sobie z tego sprawę, ale potem chcę siebie oszukać i "zapominam" o tym udowadniając sobie, że wszystko gra.

 

Dzięki! ;) A ja Tobie życzę, abyś w życiu już do tego bagna nie wróciła i uporała się z nerwicą!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nazywam się niewarto, najgorsze jest to, że jestem z tym sama. Nie mam stwierdzonego ED, a z terapeutką o tym nie rozmawiam, bo to jest jedno z mniej znaczących rzeczy w moim życiu... Być może też umniejszam tego wagę, żeby móc siebie dalej gnoić. Nie wiem. Jedyne co wiem, to że nic mi nie wychodzi i że jestem beznadziejna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nienormalna21, nie myśl tak źle o sobie, to tylko pogarsza sprawę. Ja mam podobnie, też mam problemy z jedzeniem i jestem z tym sama, nie mam żadnej terapii, lekarka zignorowała problem, bo interesuje ją tylko schizofrenia. Też nie mam z kim o tym pogadać, ale zawsze możesz napisać na forum, przecież tu zawsze ktoś wesprze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nazywam się niewarto, do zdiagnozowania osteoporozy należy zrobić badanie densytometryczne kośćca, które określa gęstość mineralną kości, a oprócz niego zawartość witaminy D w organizmie. Najlepiej to zrobić szybko, póki nie jest za późno, żeby wykryć zmiany. U mnie niestety było...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nazywam się niewarto, do zdiagnozowania osteoporozy należy zrobić badanie densytometryczne kośćca, które określa gęstość mineralną kości, a oprócz niego zawartość witaminy D w organizmie. Najlepiej to zrobić szybko, póki nie jest za późno, żeby wykryć zmiany. U mnie niestety było...

dziękuję pięknie :smile:

 

nienormalna21, to przecież nie ma znaczenia, czy masz diagnozę, masz problemy z jedzeniem, więc czemu miałabyś nie pisać? Ja obecnie też nie mam diagnozy anoreksji, wyszłam z kryzysu, ale problemy tak czy inaczej się pojawiają.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×