Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czy są tu osoby po nieudanej terapii psychodynamicznej?


Alicja1

Rekomendowane odpowiedzi

Jak w temacie. 

6 lat temu rozpoczęłam terapię. Nie miałam wówczas bladego pojęcia o nurtach i wymaganiach, jakie powinna taka terapia spełniać. "Trafiłam" na terapię psychodynamiczną do mężczyzny (z polecenia przez ważne dla mnie osoby, którym ufam). Z wielkim zaangażowaniem weszłam w sesje w związku z moimi problemami z córką (głęboka depresja, próby samobójcze). I zostałam, bo zaufałam - już ze swoimi problemami. A te dotyczyły wiecznego poszukiwania opiekuna i obrońcy. Nawet mąż (jesteśmy razem 30 lat - lat, tak, tak... 🙂 ) nie był w stanie temu sprostać. 🙂 Potrzebowałam to zrozumieć, odkryć źródła i nauczyć się z tym żyć. Terapia po krótce wyglądała w ten sposób, że sesje były przegadane przez mnie i przemilczane przez terapeutę. Było mi tam "zimno", choć oczywiście ciągle się o "ciepło" dobijałam. Z nadzieją, że coś się zacznie dziać i poczuję, że idę do przodu. Ta uparta i nieustępliwa nadzieja, to też mój schemat oddziecięcy. Zimno terapeuty przeplatało się z nielicznymi momentami "cieplejszymi". Taki rollercoaster. Psychicznie to było bardzo trudne dla mnie. W którymś momencie terapeuta jak zwykle bez tłumaczenia zmienił sposób pracy - stał się ciepły, serdeczny, w kontakcie, rozmawiał, wymienialiśmy sms-y, były drobne upominki, terapeuta był wspierający i bliski. Uwierzyłam, że mnie zrozumiał. Uwierzyłam, że to jest moja prawdziwa terapia i weszłam w tę bliskość-nie bliskość jak w przysłowiowe masło. Poczułam się bezpiecznie i zaufałam na 100 % po wielkiej walce z samą sobą, co było wyczynem w moim wypadku, bo z natury (i przeżyć wczesnodziecięcych) nie ufam nikomu. Zaufałam do tego stopnia, że na jednej z sesji powiedziałam mu, że go kocham. W moim rozumieniu były to słowa skierowane do opiekuna i obrońcy (do taty tak naprawdę, który istniał w moim życiu tylko formalnie), nie do mężczyzny. Były komunikatem do pracy o tym, co czuję i przeżywam, nie wyznaniem miłości tzw. oblubieńczej. Przecież na co drugiej sesji byłam zachęcana do wyrażania wszystkich uczuć...

I wtedy wszystko natychmiast "się rypło". Zostałam z wyraźną wyższością totalnie odrzucona, potraktowana lodowato, wściekłością, odepchnięciem. Wróciła natychmiast "stara" terapia psychodynamiczna w najlepszym wydaniu. 🙂 Chłód, dystans, dyrektywność, brak emocji, brak interakcji, brak tłumaczenia, nie miałam już prawa do niczego. Szczerze, zupełnie nie rozumiałam, co się stało. Byłam totalnie zdruzgotana i  zagubiona. 

I tak brnęliśmy w tę "koluzję". We mnie wytworzyło się naturalnie przeniesienie negatywne. Sama nic z tym nie umiałam zrobić, co logiczne. Potrzebowałam wtedy pomocy bardziej niż na początku terapii. A terapeuta stwierdził po pewnym czasie, że skoro jest tylko przeniesienie negatywne, to on już z tym nic nie zrobi i kończymy terapię. I w taki sposób po kolejnych 5 miesiącach (terapia trwała 5 lat) zakończyliśmy sesje. Zostałam... Z niczym tak naprawdę. No, dobrze, odkryłam swoje mechanizmy oddziecięce i inne - ale nie nauczyłam się z nimi żyć. Za to zyskałam kolejną traumę - lub ściślej głęboko odnowiłam starą.

No i oczywiście, zyskałam ogrom wiedzy i doświadczenia. 😕 

Tak bardzo pokrótce wygląda moja historia.

Jestem rok po zakończeniu tamtej terapii. Mam sesje z trenerem rozwoju osobistego i nową terapię - poznawczo-behawioralną. Zmagam się ze złymi efektami tamtej terapii.

Moje pytanie dotyczy po pierwsze tego, czy istnieją jakieś grupy wsparcia po takiej nieudanej terapii. Może pytanie jest śmieszne, ale zapytam.

Po drugie - jakie, jako pacjent, mam możliwości uzyskania sprawiedliwości wobec ewidentnych błędów terapeuty, od których on całkowicie się odciął?

 

Wyszło długo... Dziękuję, jeśli to przeczytałaś/-eś.

Pozdrawiam.

 

Edytowane przez Alicja1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja terapeutka z psychodynamicznej to tez taki kwiatek. Ci ludzi nie zawsze wiedza jak reagowac w danej sytuacj. Ja jestem teraz na ostatniej prostej ido zakonczenia terapii i tez po drodze wydarzyły sie ciekawe rzeczy z moim t. Oni sami czesto idą po omacku i nie interpretuja pewnych zdarzeń przez logike tylko przez tą całą perpektywe wydarzeń ktorych sami doświadczyli poczynajac od dzieciństwa, mówiać inaczej oni sami tez mogli by być terapeutyzowani, tylko ktorego z nich duma pozwoli na przyznanie tego.

 

Jest pewna jednak róznica, ja zacząłem po moich doßwiadczenia z terapeutką, docierac do prawdy o swiecie ktory mnie otacza, ze ten swiat ktory ja niose w sobie nie podoła tej rzeczywistosci na zewnatrz. Wiec porzuciłem wyidealizowaną teraputkę, i pogodziłem się z teraputką, manipulujacą, źle interpretujacą pewne zjawiska we mnie, dosyć niespójną i prowokująca. A przytym pogodziłem z narcystyczná chłodną matką, z siostrą ktora rozmawia ze mną jak ze ścianą tylko żeby odchaczyć obowiązek, z kolezanká ktora widzi we mnie czesto interes a nie człowieka z krwi i kości.

 

Widocznie nie zaakceptowałaś faktu, nie przechodzisz żałoby po utracie fałszywgo obrazu teraputy, ktory sobie wyrobilas. Gdybys to zrobiła otrzymala byś ogromne narzedzie i mądrośc do radzenia sobie z ludzką rzeczywistoscia. 

 

 

To znaczy chciałbym tu sprostowac. Zamieniłem wyidealizowany obraz tetapeutki na bardzie rzeczywisty, z jej wadami, jednak potrafi dostrzec jej pozytywy, wiec nie przeszedlem z idealizacji w demonizowanie.. Wczesniej moja tyb rekach bym nosił za to całe wsparcie, a teraz nie wiem czy bym sie zgodzil gdyby zaproponowala kolezenska znajomosc poza pracą.

 

Skoro twoj maz nie daje ci tego poczucia opieki, nie zaspokaja twojej potrzeby, ktorego oczekujesz od drugiej osoby, to moze czas poszukac sobie lepszego modelu? Chyba ze ma przekrzywiony obraz i szukasz rodzicielskiej miłosci, takiej zagwarantowac prawdopodobnie nie moze ci żaden mézczyzna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Psychodynamiczna podobno polega na przyjmowaniu innych interpretacji. Niestety nie była by to terapia dla mnie, bo inna interpretacja jakoś wcale mi nie pomagała, choć próbowałem samemu sobie taką "terapię" robić. Z resztą nie jestem specjalistą, nigdy nie miałem umysłu humanistycznego, żeby takie rzeczy ogarniać. Moja poprzednia terapeutka ponoć stosowała jakieś tam jej elementy, ale to była dla mnie bardzo zła terapia, bo tak naprawdę terapeutka totalnie nie umiała interpretować moich stanów odrealnienia czy myśli samobójczych, ani tym bardziej reagować na takie stany, tylko chciała w najlepszym razie wzywać pogotowie wtedy... no to ja za taką "terapię" musiałem jej ładnie podziękować w pewnym momencie. No sorry, ale jeśli terapeuta sam nie wie co robić w pewnych sytuacjach, to tym bardziej pacjent się w tym nie połapie. Ślepy kulawego nigdzie nie zaprowadzi.

 

Teraz jestem na oddziale dziennym i stosują tutaj metodę poznawczo-behawioralną z elementami terapii schematu, która okazuje się być dla mnie bardzo dobra. Ten nurt zachęca do przyglądania się swoim emocjom, nazywania emocji, wyrażania ich, z czym u mnie był potworny problem. Najgorsze, że ta poprzednia, źle prowadzona wg mnie terapia, pozostawiła ślad w psychice. Ciągle mam myśli samobójcze przez tamtą terapeutkę i parę innych rzeczy się jeszcze w międzyczasie nawydarzało w moim życiu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"Moja poprzednia terapeutka ponoć stosowała jakieś tam jej elementy, ale to była dla mnie bardzo zła terapia, bo tak naprawdę terapeutka totalnie nie umiała interpretować moich stanów odrealnienia czy myśli samobójczych, ani tym bardziej reagować na takie stany, tylko chciała w najlepszym razie wzywać pogotowie wtedy... no to ja za taką "terapię" musiałem jej ładnie podziękować w pewnym momencie. No sorry, ale jeśli terapeuta sam nie wie co robić w pewnych sytuacjach, to tym bardziej pacjent się w tym nie połapie. Ślepy kulawego nigdzie nie zaprowadzi."

Dziękuję.

To jest to, co i ja czułam i czuję. Mnie wyrzucał z terapii w takich sytuacjach, bo "terapia nie jest możliwa w przypadku... i bla, bla, bla..." 

Nie była możliwa w przypadku złości, rozpaczy i miłości. W żadnej. Ciekawe, że trwała 5 lat...

 

Nie umiał interpretować. Totalnie nie potrafił. Wszystko interpretował do bólu na opak. O mało nie przypłaciłam tego życiem. Do tego okazało się, że sam ma zaburzenia - narcystyczne. To nie moja opinia, a dwóch niezależnych jego współpracowników, których mam szczęście/nieszczęście? dobrze znać.

Ale to wszystko przysłowiowa kiszka.

Najbardziej dobijający jest fakt, że żadna oficjalna instytucja nie ujmie się za takimi pacjentami jak my - skrzywdzonymi przez terapeutów.

Zostaje co najwyżej pozew sądowy. Ale ja tej drogi przez mękę nie chcę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

 

W dniu 2.12.2021 o 11:15, undefined_realities napisał:

🙂

 

Dochodziłeś/-aś swoich praw  w jakikolwiek sposób? 

Jak sobie poradziłeś/-aś? 

Czy machnąłeś/-machnęłaś ręką?

Będę wdzięczna za odpowiedź.

 

 

Edytowane przez Alicja1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozumiem. 

Szkoda. :(

Przekonuję się po raz kolejny, jak trudno jest spotkać osobę, która szukała i uzyskała jakąkolwiek sprawiedliwość po nieudanej terapii.

Czy nie ma osób po nieudanych terapiach? 

Śmiem wątpić. 

Dlaczego się nie odzywają?

Nie wiem.

 

Gdy pytam o nieudane terapie na różnych grupach otwartych, zazwyczaj wskazuje się jako na winnego - pacjenta. Nie spotkałam pytań o terapeutę. O jego udział w porażce. Zazwyczaj winne są schematy, albo przeniesienie lub opór pacjenta.

Nigdy terapeuta. 

Czy terapeuci nie popełniają błędów? 

Ja twierdzę, że mój popełnił i to bardzo poważne i brzemienne w skutki.

 

Ale powoli zaczynam sama czuć się winna. (To sarkazm.)

 

Gdyby ktoś chciał się ze mną skontaktować w tej akurat sprawie, będę wdzięczna.

Jestem przekonana, że nie jestem "sama w kosmosie", ale "opór materii" jest porażający jak dla mnie.

Chciałabym się dowiedzieć, czy jest w Polsce choć jedna osoba, która uzyskała sprawiedliwość i jaką drogą.

Edytowane przez Alicja1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że jeżeli nie doszło do konkretnego nadużycia (typu molestowanie) to raczej nieraealne będzie dociekanie jakichkolwiek roszczeń etc. 

Możesz ew napisać pismo do związku, w którego zrzeszeniu jest Twój terapeuta (o ile w jakimś jest) ale tutaj ciężko powiedzieć czy faktycznie cokolwiek to da...może ew większy wgląd w pracę danego terapeuty...

Swoją drogą co chciałabyś osiągnąć przez dowiedzenie, że błąd był po stronie terapeuty, tzn jaka sprawiedliwość konkretnie Cię interesuje?

43 minuty temu, Alicja1 napisał:

 

Czy terapeuci nie popełniają błędów? 

Oczywiście, że popełniają (jak każdy zresztą), natomiast dobry terapeuta potrafi się do tego przyznać i można z nim o tym porozmawiać. Moja t. przyznała się do kilku błędów jakie padły z jej strony w trakcie terapi, jasne, że wolałabym aby ich nie było, natomiast dzięki temu, że je przyjęła i potwierdziła potrafiła też pewne rzeczy zmienić co zdecydowanie przełożyło się na plus w dalszym kontakcie

Edytowane przez nieprzenikniona

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

21 minut temu, nieprzenikniona napisał:

Myślę, że jeżeli nie doszło do konkretnego nadużycia (typu molestowanie) to raczej nieraealne będzie dociekanie jakichkolwiek roszczeń etc. 

Możesz ew napisać pismo do związku, w którego zrzeszeniu jest Twój terapeuta (o ile w jakimś jest) ale tutaj ciężko powiedzieć czy faktycznie cokolwiek to da...może ew większy wgląd w pracę danego terapeuty...

Swoją drogą co chciałabyś osiągnąć przez dowiedzenie, że błąd był po stronie terapeuty, tzn jaka sprawiedliwość konkretnie Cię interesuje?

Oczywiście, że popełniają (jak każdy zresztą), natomiast dobry terapeuta potrafi się do tego przyznać i można z nim o tym porozmawiać. Moja t. przyznała się do kilku błędów jakie padły z jej strony w trakcie terapi, jasne, że wolałabym aby ich nie było, natomiast dzięki temu, że je przyjęła i potwierdziła potrafiła też pewne rzeczy zmienić co zdecydowanie przełożyło się na plus w dalszym kontakcie

 

Dokładnie w drugiej części odpowiedziałaś na pytanie, co chciałabym osiągnąć. Plus udowodnienie, że NIE MOŻNA bezkarnie ranić pacjenta i udawać, że "nic się nie stało", jak to zdaje się często dzieje się obecnie. Mam prawo przypuszczać, że nie tylko ja zostałam tak potraktowana (ale już najprawdopodobniej nikt nie będzie, ponieważ mój były terapeuta zrezygnował z prowadzenia terapii indywidualnej). Nie uzyskałam dobrych wyników terapii moim zdaniem głównie z powodu błędów terapeuty i tego, że nie umiał i nie chciał się do nich przyznać. Materia moich zranień jest dla mnie na tyle delikatna, że nie mogę pisać o szczegółach. Terapeuta wiedział jakie one są, a mimo to nie cofnął się, lub nie powstrzymał, aby zaprzepaścić to, co mogłam wypracować w tej relacji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

20 godzin temu, acherontia styx napisał:

@Alicja1Znaczy się jedyny błąd jaki ja tu widzę, a w sumie to dwa, to takie, że po pierwsze sam najpierw skrócił dystans bardzo mocno (upominki? wtf?🤯 to terapia czy spotkania towarzyskie?! ), a dwa, że po Twoim wyznaniu, które zapewne wynikało z przeniesienia, nie porozmawiał z Tobą o tym, tylko bez słowa zmienił swoje podejście. Samo wydłużenie dystansu było dobrym posunięciem, ale powinno być poprzedzone rozmową nt. Twojego wyznania. Czemu nie poruszył tego tematu? Nie wiem, może sam się przestraszył?! 

Gdybać sobie można, ale to nie wniesie nic. 

Chcesz sprawiedliwości i uznania jego błędu. Ok, popełnił błąd, ale nie wyegzekwujesz tego w żadnej instytucji, bo żadnego rażącego naruszenia zasad tu nie było. Pozostaje Ci to co się stało przepracować na obecnej terapii i puścić to wolno, zamiast trzymać się tej złości, bo na tym w tej chwili cierpisz tylko Ty. Tak na prawdę w całej tej sytuacji jego największym "grzechem" był brak rozmowy.

 

Nie bronię tu Twojego terapeuty tylko piszę ogólnie... to są też ludzie, też popełniają błędy. Ja swojej t. czasami wytknę coś co mi się nie podoba, czasami ona sama przyzna się, że się pomyliła, ale no właśnie...Ponad 4 lata terapii nauczyły mnie, że trzeba rozmawiać o tym co się pojawia w relacji terapeutycznej.

 

 

Dziękuję. Rozumiem wszystko, co piszesz. I nawet przyznaję Ci w jakiś sposób rację.

Niestety, tego, co przeżyłam w trakcie i po tamtej terapii: chaosu i bólu, zagubienia i utraty poczucia bezpieczeństwa,  które przeżyłam, myśli samobójczych, załamań nerwowych, utraty wiary we własne możliwości i poprawę samopoczucia - tego w żaden sposób nie da się w racjonalny sposób wycenić. Dlatego czuję bunt, gdy czytam podobne komentarze. Bagatelizowanie. Umniejszanie.

Bo terapeuta nie popełnił żadnego karygodnego błędu... Really?

"Bo fakty są takie i takie...".

Owszem. Fakty. "Tym gorzej dla faktów".

Lecz oprócz faktów jest mój ogląd sprawy. Nawet, jeśli terapeuta nie popełnił błędu, który da się zmierzyć i wyliczyć, to nie poradził sobie ani z tą sytuacją terapii, ani z moimi deficytami i traumą oddziecięcą, ani z tym, co sam aktywnie rozpętał. Któryś z mądrych i sławnych terapeutów (nie pomnę teraz jego nazwiska) napisał kiedyś, że takie sytuacje, to gwałt emocjonalny. Tak. Ja tak się czuję po tamtej terapii. Czy to nadal jest tylko i wyłącznie moja sprawa? 

Puścić wolno, powiadasz... Od roku ciężko pracuję nad tym, aby to zrobić. To też nic nie znaczy? Mnie się wydaje, że bardzo dużo znaczy i mówi - bynajmniej nie o mnie, nie tylko o mnie.. 

Nie lubię tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem i wiem, o co mi chodzi.

Chciałabym bardzo poznać pobudki takiego, a nie innego postępowania mojego poprzedniego terapeuty, ale ten rozdział jest zamknięty. Natomiast ja muszę z tym dalej żyć mimo, że o to nie prosiłam.

Edytowane przez Alicja1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, acherontia styx napisał:

@Alicja1 akurat napisałam to z perspektywy czasu i własnego doświadczenia. Jakbyś poczytała moje posty z innego tematu dokładnie sprzed roku, to wiedziałabyś, że z dnia na dzień, z dwóch sesji tygodniowo zostałam bez terapii. Terapeutka mi podziękowała. Mało tego byłam wtedy i bez tego w najgorszym kryzysie i jakiś tydzień przed tym zanim moja terapia została przerwana sama t. dzwoniła do mojej lekarki bo bała się, że popełnię samobójstwo, a mimo to mnie zostawiła wiedząc, że jestem do niej bardzo przywiązana... także doskonale rozumiem jak się poczułaś, ale wiem też, że trzymanie się kurczowo tych emocji wcale nie poprawi sytuacji. Ja już dzisiaj nie mam żalu o to, że wtedy zdecydowała tak a nie inaczej. Fakt, że od chyba września jestem na nowo w regularnej terapii u tej samej terapeutki i też już miałam jedną krzywą akcję, że zanosiło się na to, że będę musiała zrezygnować z terapii (ale teraz z przyczyn niezależnych od t., a raczej od mojej pracy i tego że t. namieszała z godzinami - za co mnie później przeprosiła zresztą i przyznała się do błędu) i tylko ja wiem ile kombinowania kosztowało mnie to żebym mogła zostać. 

 

Twój ogląd sprawy na razie jedzie na poczuciu krzywdy, porzucenia etc. Z czasem te emocje osłabną i sama zobaczysz, że zaczniesz trochę inaczej na to patrzeć.

 

Rozumiem. Przykro mi, że masz takie doświadczenia, ale cieszę się, że wychodzisz na prostą. 

Tak, mam poczucie skrzywdzenia. Ogromne. Po ponad roku. Czy to oznacza,, że krzywda była nieprawdziwa? No nie.

Emocje osłabną... Zapewne.

Nie poszłam na terapię po kolejną traumę. Tylko tyle. 

Edytowane przez Alicja1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niestety błędy czy nadużycia ze strony terapeutow tez sie zdarzają, - ja pamietam taki wątek dziewczyny (chyba nawet na tym forum), ktorej terapeutka kazala płacić kary finansowe za kazdorazowe cięcie się, - pamietam to, bo bardzo poruszyło mnie ( i oburzyło), ze ktoś może w ten sposob wykorzystywac przewagę (dla swoich korzysci), jaką jako terapeuta ma nad pacjentem. 

Nie wiem, jak bylo u Ciebie, czy Twoja krzywda ( ktorej nie podważam) wynikała tylko z blędu, czy ze złej woli terapeuty, ale dochodzenie swoich racji formalnie w obecnej sytuacji (brak norm prawnych co do zawodu terapeuty) jest skazane na porażkę, moim zdaniem. I zastanów się, czy na pewno warto, czy nie lepiej potraktować to jako jedno z doświadczeń zyciowych. 

Możesz tez szukać ludzi, ktorzy maja podobne doświadczenia, bo to pomaga na pewnym etapie, ale ważne tez, zeby nie zatrzymać sie na etapie traumy i żalu.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Autorko, bardzo  mi przykro,nie powinno Cie to spotkać...

 

niestety, psychika ludzka jest b. krucha i delikatna, łatwo o nadużycia. A psychoterapeuci to niestety ludzie jak inni, sa i żli i dobrzy, madrzy i głupi, złośliwi i empatyczni.  Nie powinno tak byc, bo psycholog to nie piekarz, a każde jego nadużycie może boleśnie odcisnąć się na ludzkiej psychice.  ja sama doznałam wiele złego od pewnej pani psycholog. ale, sama jako świeżo upieczona mgr psychologii, obiecałam sobie, że będę będę przede wszystkim kierowała się empatią i wrażliwością na ludzką krzywdę.  Autorko, poczytaj książke Witkowskiego ''Psychoterapia bez makijażu'' o nieudanych terapiach.

Terapia może niesamowicie pomóc ale też i zupełnie zniszczyć człowieka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

14 godzin temu, Luna* napisał:

Niestety błędy czy nadużycia ze strony terapeutow tez sie zdarzają, - ja pamietam taki wątek dziewczyny (chyba nawet na tym forum), ktorej terapeutka kazala płacić kary finansowe za kazdorazowe cięcie się, - pamietam to, bo bardzo poruszyło mnie ( i oburzyło), ze ktoś może w ten sposob wykorzystywac przewagę (dla swoich korzysci), jaką jako terapeuta ma nad pacjentem. 

Nie wiem, jak bylo u Ciebie, czy Twoja krzywda ( ktorej nie podważam) wynikała tylko z blędu, czy ze złej woli terapeuty, ale dochodzenie swoich racji formalnie w obecnej sytuacji (brak norm prawnych co do zawodu terapeuty) jest skazane na porażkę, moim zdaniem. I zastanów się, czy na pewno warto, czy nie lepiej potraktować to jako jedno z doświadczeń zyciowych. 

Możesz tez szukać ludzi, ktorzy maja podobne doświadczenia, bo to pomaga na pewnym etapie, ale ważne tez, zeby nie zatrzymać sie na etapie traumy i żalu.

 

 

Dziękuję.

Nie zatrzymuję się. Ten wątek jest też szukaniem sensu w tym bezsensie. Od ponad roku pracuję, by to ukoić i wierzę, że kiedyś się uda.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, shira123 napisał:

Autorko, bardzo  mi przykro,nie powinno Cie to spotkać...

 

niestety, psychika ludzka jest b. krucha i delikatna, łatwo o nadużycia. A psychoterapeuci to niestety ludzie jak inni, sa i żli i dobrzy, madrzy i głupi, złośliwi i empatyczni.  Nie powinno tak byc, bo psycholog to nie piekarz, a każde jego nadużycie może boleśnie odcisnąć się na ludzkiej psychice.  ja sama doznałam wiele złego od pewnej pani psycholog. ale, sama jako świeżo upieczona mgr psychologii, obiecałam sobie, że będę będę przede wszystkim kierowała się empatią i wrażliwością na ludzką krzywdę.  Autorko, poczytaj książke Witkowskiego ''Psychoterapia bez makijażu'' o nieudanych terapiach.

Terapia może niesamowicie pomóc ale też i zupełnie zniszczyć człowieka.

 

Dokładnie.

Nigdy nie sądziłam, że mnie się to przytrafi. A jednak. Tak, byłam o krok od myśli, że zostałam zniszczona. Trudno po czymś ttakim sie pozbierać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, Kamilo80 napisał:

Ja po 3 nieudanych. Kazdemu tłumaczę kto nie rozumie gdy boli zab idziemy do dentysty. Co gdy ten odesle nas z bólem do higienistki ktora pouczy jak dbac o zęby? To tak samo jest z chorobą i jej leczeniem przez tzw terapeutów. 

 

Nadal wierzę, że istnieją dobrzy, pomocni terapeuci. Ja nie miałam tego szczęścia, a może też mój przypadek był zbyt trudny akurat dla tego terapeuty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, shira123 napisał:

dziś przeczytałam takie mądre zdanie, ze nienawiść i poczucie krzywdy niszczy tak naprawdę nas samych , nie tych którzy nam ta krzywdę wyrządzili...

 

Oczywiście, że to prawda. 

Tyle, że ja wcale nie chcę w trwać w poczuciu krzywdy ani robić z siebie ofiary. Nie chcę, żeby to mnie niszczyło. Dlatego - i cały czas o tym piszę - ciężko pracuję nad zmianą tego stanu na kolejnej terapii oraz z trenerką rozwoju osobistego. Mało tego - ponieważ jestem osobą wierzącą, więc także ze spowiednikiem.

Nie czuję się winna, że to trwa.

Odczytuję w tym raczej głębokość zranienia przez terapeutę i terapię, a nie przywiązanie do krzywdy,  użalanie się nad sobą, czy nienawiść. Nie czuję nienawiści czy chęci zemsty. Ale, owszem, chciałabym zrozumieć i odkryć prawdę. Nie niszczy mnie poczucie krzywdy, ale fakt, że ta krzywda jest umniejszana i bagatelizowana, a często rozumiana wręcz jako moja wina, podczas, gdy broni się nieomylności terapeuty. Nie zgadzam się z tym. Dla mnie to chore. 

Terapia nie wyleczy, ale nie powinna też powodować kolejnych traum. 

Moja nieudana terapia trwała 5 lat i wiele mnie kosztowała (materialnie też). Nie "zamiotę  jej pod dywan", tylko dlatego, że co...? Że jestem "tylko pacjentką"? 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam za sobą nieudaną w moim odczuciu terapię psychodynamiczną. Ktoś polecił wcześniej książkę Tomasza Witkowskiego „Psychoterapia bez makijażu”. Polecam przeczytać, zwłaszcza pierwszą rozmowę z niedoszłym analitykiem, który - w skrócie - przez swoją psychoterapię analityczną (psychodynamiczna jest pochodną terapii psychoanalitycznych) próbował się zabić. Jest tam bardzo dobrze przedstawiona bezradność wobec systemu i aparatu instytucji, jaką jest psychoterapia.

 

Myślę, że pozostaje robić to, co starasz się zrobić Ty. Pracować nad sobą w nowym miejscu, w czasie „tu i teraz”, przyglądając się schematom, które doprowadziły do różnych zakrętów tej relacji, która była dla Ciebie - jak widzę - bardzo ważna, już nie ważne czy przeniesieniowo-przeciwprzeniesieniowo, czy realnie, po ludzku, jak człowiek do człowieka. Masz dużą wiedzę widzę i samoświadomość. Chyba nie pozostaje nam nic innego, tylko wykorzystać to ku naszemu dobru i poukładać w głowie gdzieś ten regał i pozwolić, żeby ten człowiek po prostu sobie chodził po świecie. Myślę, że ta złość może zostać przekierowana i wykorzystana do pozamykania tych potrzeb, o których wspominasz, a które nadal są obecne. To nie jest takie proste, sam walczę z tym od paru ładnych lat.

 

Trzymam kciuki za Ciebie! Pozdrawiam serdecznie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

16 godzin temu, rainshadow napisał:

Ja mam za sobą nieudaną w moim odczuciu terapię psychodynamiczną. Ktoś polecił wcześniej książkę Tomasza Witkowskiego „Psychoterapia bez makijażu”. Polecam przeczytać, zwłaszcza pierwszą rozmowę z niedoszłym analitykiem, który - w skrócie - przez swoją psychoterapię analityczną (psychodynamiczna jest pochodną terapii psychoanalitycznych) próbował się zabić. Jest tam bardzo dobrze przedstawiona bezradność wobec systemu i aparatu instytucji, jaką jest psychoterapia.

 

Myślę, że pozostaje robić to, co starasz się zrobić Ty. Pracować nad sobą w nowym miejscu, w czasie „tu i teraz”, przyglądając się schematom, które doprowadziły do różnych zakrętów tej relacji, która była dla Ciebie - jak widzę - bardzo ważna, już nie ważne czy przeniesieniowo-przeciwprzeniesieniowo, czy realnie, po ludzku, jak człowiek do człowieka. Masz dużą wiedzę widzę i samoświadomość. Chyba nie pozostaje nam nic innego, tylko wykorzystać to ku naszemu dobru i poukładać w głowie gdzieś ten regał i pozwolić, żeby ten człowiek po prostu sobie chodził po świecie. Myślę, że ta złość może zostać przekierowana i wykorzystana do pozamykania tych potrzeb, o których wspominasz, a które nadal są obecne. To nie jest takie proste, sam walczę z tym od paru ładnych lat.

 

Trzymam kciuki za Ciebie! Pozdrawiam serdecznie.

 

Dziękuję. Chyba na taki głos zrozumienia czekałam. :)

I za kciuki tez dziękuję. Wierzę, że w kocu się uda. Również pozdrawiam i wszystkiego dobrego świątecznie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chciałabym podzielić się gdzieś i wyżalić, bo ciężko mi przetrwać we własnej głowie. Może ktoś się z tym zidentyfikuje, a moze ktoś uzna, ze jestem idiotką. Trudno. 

 

Moja terapia trwała około pół roku, ale było to stanowczo za długo i straciłam bardzo dużo pieniędzy, bo Pani pseudoterapeutka była bardzo droga i jej warunkiem było przychodzenie minimum 2 razy w tygodniu. Zniżki nie wchodziły w grę. Do pewnego momentu wydawało mi się, że terapia przebiega normalnie, bo szczerze mówiąc nie jestem w tym ekspertem i wydawało mi się, że to ona ma się na tym wszystkim znać. Krótko mówiąc zaufałam jej, bo ktoś mi bliski też jest terapeutą i polecił mi ją. Przyszłam na terapie bo miałam ciężkie poprzednie lata i dostawałam histerycznych napadów lęków kwalifikujących mnie do wywiezienia do psychiatryka. Ale jakoś się po tym podnosiłam. Zawsze sama sobie radziłam. Dodam, że od dziecka miałam tendencje do panikowania i pesymistycznego widzenia spraw.

 

Jak do tego doszło. Dosyć niewinnie. Próbowałam ogarnąć swoje życie, ale jedyne co widziałam to, że wszyscy wokoło mnie chwalą się swoimi podwyżkami i super pracą, wrzucają wspaniałe rzeczy na media społecznościowe. Ja zaraz po wybuchu COVIDU utknęłam w upadającej firmie, która płaciła mi bardzo marnie, wszystko robione było na szybko, klienci byli fatalni, a mój przełożony zarabiał podejrzewam dużo więcej niż ja mimo, że nie zajmował się prawie niczym w moim mniemaniu, dodatkowo w tym samym czasie pewnie siedział na 3 innych etatach. Zresztą rozmawiałam o tym z dziewczyną, która poprzednio tam pracowała i się zwolniła po raz drugi i to jej opinia (ja pracowałam zdalnie więc wmawiałam sobie, że tylko mi się wydaje). Nie szło mi tam, nie miałam żadnej motywacji do niczego, obwiniałam się, że nie mam talentu (zdazalo mi sie slyszec to na studiach itd, ale finalnie dostawałam jakies wyroznienia, sama nie wiem za co) Byłam  zawsze ambitna. Dostałam lekkich stanów depresyjnych. Wcześniej umarła część mojej rodziny na COVID. Po tym dostałam napadu i chciałam w 5 minut naprawić swoje w moim mniemaniu za mało idealne życie. Bo przecież wszyscy mają idealne życie, a ja nie spełniłam swoich marzeń (wcześniej zajmowałam się muzyką, miałam zbyt duże ambicje co do zespołu z którego finalnie nic nie wyszło. Graliśmy po jakis festiwalach, w radiu, nagraliśmy dwie płyty w które włożyłam bardzo dużo energii. Ale niestety jak się okazało do tanga trzeba całej zaangażowanej ekipy i inwestowania w siebie, ciężkiej pracy, dobrego PRu, pewności siebie) Wracając - skończyłam w pracy, z której sama nie mogłabym wyżyć. Mój mąż za to to chodzący ideał, zarabia kupę kasy, a każda wyprawa do jego rodziców to siedzenie i wysłuchiwanie o ich jakże ważnej pracy i tym ile zarabiają i jacy wszyscy są mądrzy zdolni, a jakis kuzyn co nie skończył liceum to najlepiej żeby umarł bo jest żałosny i wszyscy go obgadują na obiadkach i o tym jaka moja praca jest beznadziejna, nikt mnie nie szanuje, za mało zarabiam i jestem śmiesznym człowiekiem, jestem za mało feministyczna i męska (to ostatnie to moje wnioski z tego co tam musiałam wysłuchiwać). Postanowiłam to zmienić, przeszłam na pół etatu, ale nie miałam już umowy o prace ani ZUSU. Byłam po ślubie wiec bylo ok, od męża z pracy wzielam ubezpieczenie zdrowotne. Pomyślałam, że zrobię za to kilka kursów, popracuję nad portfolio i znajdę lepszą pracę w koncu. W miedzyczasie postanowilam dbac o siebie, chodzilam na silownie, wstawalam rano i biegalam i cały ten pseudorozwój dla zabicia poczucia bezsensu. Szukanie pracy okazało się męką - zadania rekrutacyjne zajmujące kilka dni plus kolejne etapy - rozmowy o prace, które zawsze konczyly sie fiaskiem. Wczesniej nie sprawdziłam rynku - wydaje się, że niestety z pracą jest teraz słabo niezaleznie ode mnie. Po prostu za późno chciałam cos zmieniac w soim zyciu. (Oczywiscie moja terapeutka powie, że to ja jestem problemem i to moja wina, tylko mi nie wyjasni dogkladnie na czym polega moja wina.) Po tych rozmowach o prace wpadałam w czarną rozpacz i bezsilnosc. Mój mąż kazał mi pójsc na terapie. Terapeutkę poleciła mi osoba mi bliska, wiec jej zaufałam. Na początku pomyślałam, że to działa, bo wczesiej jak kazdy dorosly czlowiek jakby zapomnialam, ze w ogole posiadam jakas czarna mroczna przeszłość i wstydliwe dzieciństwo. Wydawało mi się to odkryciem roku. Przeszłam w regres, zachowywalam sie jak glupia idiotka, nastolatka, nawet przy ludziach. Nie wiem czy to konsekwencja tego, czy czegos innego, ale ta Pani wpoiła mi do głowy, że jestem zalosna, dziecinna, i w moim wieku powinnam miec za sobą kariere menagera korporacji, prawo jazdy kategorii b, 3 dzieci i licencje na śmiglowca. A że nic z tego nie mam to niestety oznacza, ze jestem zalosna, niedojrzała i czeka mnie tylko zaklad psychiatryczny, bo skoro tak nie jest to cos jest ze mną nie tak, a ja nie chce tego widzieć. I o ile nigdy tak o sobie nie myslalam, to po tej pół rocznej terapii tak faktycznie sie czuje - jak najgorszy smiec, ktorego cale zycie to błąd, nic mnie nie czeka. Codziennie wstaje i płacze, wpadam w panike, mysle o rozpoczeciu brania antydepresantów (bylam wczesniej kontrolnie u psychiatry, wykupiłam leki ale nie zaczelam ich brać), nic mnie nie interesuje bo Pani pseudoterapeutka wpoiła mi do głowy, ze wszystko czym jestem i co lubie jest dla dzieci, a nie dla powaznych doroslych obiektów terapeutycznych. Tym samym codziennie przelotnie mysle o samobojstwie i czuje chroniczny ból glowy i egzystencji. Nie biorę leków bo boję się, ze moge byc teraz w ciąży, ale jak tylko dostane okres to połykam to od razu, obiecuję. Aha - no i zaraz po rozpoczeciu terapii rzuciłam tą prace na pół etatu, bo kazdy dzien pracy zaczynał sie sesją płaczu. 

 

Ostatnie spotkanie z terapeutką - ja przyszłam z myślą, że powiem jej szczerze dlaczego odchodzę. W koncu to terapia, mam byc szczera. Wtedy jeszcze mialam z nia dobre stosunki (na tyle, ze nie myslalam o niej nic zlego, ona chyba zawsze miała poczucie wyzszosci nad kazdym i traktowała mnie jak upośledzoną). Teraz wiem, ze zostałam oszukana. Powiedziałam w skrócie "Odchodzę, bo mam poczucie straconego czasu, te spotkania nie są konstruktywne, nie mam tyle pieniędzy bo obecnie nie mam pracy, chciałabym wrócić do ludzi, do zainteresowań i na to wydawać pieniądze, które mi zostały". Pani na to zamilkła i zrobila sie cała czerwona. Ja zapytałam, czy powinnam wyjsc, bo nic nie mówi. A ona powiedziała jakies psychologczne bzdury, a potem "nie dziwie się, że masz problemy z pracą". Na co ja powiedziałam "Co ja takiego złego powiedziałam?", ona powtorzyla, ze uwazam, ze to strata czasu. Ja przeprosiłam, bo zrobiło mi sie glupio, ze moze serio ją obraziłam (co za absurd, dla porównania - idziesz do lekarza, mowisz, ze lek ktory przepisał nie zadziałał i mu dziekujesz za wspolprace, a ten krytykuje ciebie, i mowi ze to wina twojego beznadziejnego organizmu i sie nie dziwi, ze nie zadzialal, czy cos w ten desen). Po tym powiedziała z czerwoną gębą przez zęby z pogardą "Rosła baba, a mąż płaci za twoją terapie", ja na to "Mąż nie płaci za moją terapie i co to Panią obchodzi skąd biorę pieniądze" (co było prawdą, sama płaciłam za tą terapie i zal mi juz bylo po prostu na to kasy, bo czulam sie po tym tylko gorzej). Potem musialam wysiedziec tam jeszcze 40 minut wiec jak to ja - próbowałam załagodzic konflikt (zawsze staram sie na siłe odpuszczać dla świętego spokoju) i zaczelam jechac po sobie, ze jestem glupia zalosna, wszystko moja wina, jestem niereformowalna i bardzo ja przepraszam, bo nie umiem rozmawiac z ludzmi. Ale czy serio ja nie potrafie? Czy to ta Pani moze nie powinna być w tym zawodzie?

 

Jedyne pozytywne uczucie, które do siebie czuję, to, że zakonczylam terapie sama w miarę szybko  (po pół roku, a nie po latach), bo nie potrafiłam wejsc w ten "proces manipulacji". Tak, tego nigdy nie potrafiłam. Nie potrafiłam być manipulowana, bo jestem zbyt uparta. Czy to źle czy dobrze? Jak to Pani  pseudoterapeutka mówiła - nic nie jest czarno białe. W tym przypadku to chyba dobrze.

 

Przepraszam z góry za błędy stylistyczne, gramatyczne, ortograficzne itd. ale nie za bardzo mam teraz ochotę na redagowanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 6.08.2024 o 14:07, DoktorWho napisał(a):

Chciałabym podzielić się gdzieś i wyżalić, bo ciężko mi przetrwać we własnej głowie. Może ktoś się z tym zidentyfikuje, a moze ktoś uzna, ze jestem idiotką. Trudno. 

 

Moja terapia trwała około pół roku, ale było to stanowczo za długo i straciłam bardzo dużo pieniędzy, bo Pani pseudoterapeutka była bardzo droga i jej warunkiem było przychodzenie minimum 2 razy w tygodniu. Zniżki nie wchodziły w grę. Do pewnego momentu wydawało mi się, że terapia przebiega normalnie, bo szczerze mówiąc nie jestem w tym ekspertem i wydawało mi się, że to ona ma się na tym wszystkim znać. Krótko mówiąc zaufałam jej, bo ktoś mi bliski też jest terapeutą i polecił mi ją. Przyszłam na terapie bo miałam ciężkie poprzednie lata i dostawałam histerycznych napadów lęków kwalifikujących mnie do wywiezienia do psychiatryka. Ale jakoś się po tym podnosiłam. Zawsze sama sobie radziłam. Dodam, że od dziecka miałam tendencje do panikowania i pesymistycznego widzenia spraw.

 

Jak do tego doszło. Dosyć niewinnie. Próbowałam ogarnąć swoje życie, ale jedyne co widziałam to, że wszyscy wokoło mnie chwalą się swoimi podwyżkami i super pracą, wrzucają wspaniałe rzeczy na media społecznościowe. Ja zaraz po wybuchu COVIDU utknęłam w upadającej firmie, która płaciła mi bardzo marnie, wszystko robione było na szybko, klienci byli fatalni, a mój przełożony zarabiał podejrzewam dużo więcej niż ja mimo, że nie zajmował się prawie niczym w moim mniemaniu, dodatkowo w tym samym czasie pewnie siedział na 3 innych etatach. Zresztą rozmawiałam o tym z dziewczyną, która poprzednio tam pracowała i się zwolniła po raz drugi i to jej opinia (ja pracowałam zdalnie więc wmawiałam sobie, że tylko mi się wydaje). Nie szło mi tam, nie miałam żadnej motywacji do niczego, obwiniałam się, że nie mam talentu (zdazalo mi sie slyszec to na studiach itd, ale finalnie dostawałam jakies wyroznienia, sama nie wiem za co) Byłam  zawsze ambitna. Dostałam lekkich stanów depresyjnych. Wcześniej umarła część mojej rodziny na COVID. Po tym dostałam napadu i chciałam w 5 minut naprawić swoje w moim mniemaniu za mało idealne życie. Bo przecież wszyscy mają idealne życie, a ja nie spełniłam swoich marzeń (wcześniej zajmowałam się muzyką, miałam zbyt duże ambicje co do zespołu z którego finalnie nic nie wyszło. Graliśmy po jakis festiwalach, w radiu, nagraliśmy dwie płyty w które włożyłam bardzo dużo energii. Ale niestety jak się okazało do tanga trzeba całej zaangażowanej ekipy i inwestowania w siebie, ciężkiej pracy, dobrego PRu, pewności siebie) Wracając - skończyłam w pracy, z której sama nie mogłabym wyżyć. Mój mąż za to to chodzący ideał, zarabia kupę kasy, a każda wyprawa do jego rodziców to siedzenie i wysłuchiwanie o ich jakże ważnej pracy i tym ile zarabiają i jacy wszyscy są mądrzy zdolni, a jakis kuzyn co nie skończył liceum to najlepiej żeby umarł bo jest żałosny i wszyscy go obgadują na obiadkach i o tym jaka moja praca jest beznadziejna, nikt mnie nie szanuje, za mało zarabiam i jestem śmiesznym człowiekiem, jestem za mało feministyczna i męska (to ostatnie to moje wnioski z tego co tam musiałam wysłuchiwać). Postanowiłam to zmienić, przeszłam na pół etatu, ale nie miałam już umowy o prace ani ZUSU. Byłam po ślubie wiec bylo ok, od męża z pracy wzielam ubezpieczenie zdrowotne. Pomyślałam, że zrobię za to kilka kursów, popracuję nad portfolio i znajdę lepszą pracę w koncu. W miedzyczasie postanowilam dbac o siebie, chodzilam na silownie, wstawalam rano i biegalam i cały ten pseudorozwój dla zabicia poczucia bezsensu. Szukanie pracy okazało się męką - zadania rekrutacyjne zajmujące kilka dni plus kolejne etapy - rozmowy o prace, które zawsze konczyly sie fiaskiem. Wczesniej nie sprawdziłam rynku - wydaje się, że niestety z pracą jest teraz słabo niezaleznie ode mnie. Po prostu za późno chciałam cos zmieniac w soim zyciu. (Oczywiscie moja terapeutka powie, że to ja jestem problemem i to moja wina, tylko mi nie wyjasni dogkladnie na czym polega moja wina.) Po tych rozmowach o prace wpadałam w czarną rozpacz i bezsilnosc. Mój mąż kazał mi pójsc na terapie. Terapeutkę poleciła mi osoba mi bliska, wiec jej zaufałam. Na początku pomyślałam, że to działa, bo wczesiej jak kazdy dorosly czlowiek jakby zapomnialam, ze w ogole posiadam jakas czarna mroczna przeszłość i wstydliwe dzieciństwo. Wydawało mi się to odkryciem roku. Przeszłam w regres, zachowywalam sie jak glupia idiotka, nastolatka, nawet przy ludziach. Nie wiem czy to konsekwencja tego, czy czegos innego, ale ta Pani wpoiła mi do głowy, że jestem zalosna, dziecinna, i w moim wieku powinnam miec za sobą kariere menagera korporacji, prawo jazdy kategorii b, 3 dzieci i licencje na śmiglowca. A że nic z tego nie mam to niestety oznacza, ze jestem zalosna, niedojrzała i czeka mnie tylko zaklad psychiatryczny, bo skoro tak nie jest to cos jest ze mną nie tak, a ja nie chce tego widzieć. I o ile nigdy tak o sobie nie myslalam, to po tej pół rocznej terapii tak faktycznie sie czuje - jak najgorszy smiec, ktorego cale zycie to błąd, nic mnie nie czeka. Codziennie wstaje i płacze, wpadam w panike, mysle o rozpoczeciu brania antydepresantów (bylam wczesniej kontrolnie u psychiatry, wykupiłam leki ale nie zaczelam ich brać), nic mnie nie interesuje bo Pani pseudoterapeutka wpoiła mi do głowy, ze wszystko czym jestem i co lubie jest dla dzieci, a nie dla powaznych doroslych obiektów terapeutycznych. Tym samym codziennie przelotnie mysle o samobojstwie i czuje chroniczny ból glowy i egzystencji. Nie biorę leków bo boję się, ze moge byc teraz w ciąży, ale jak tylko dostane okres to połykam to od razu, obiecuję. Aha - no i zaraz po rozpoczeciu terapii rzuciłam tą prace na pół etatu, bo kazdy dzien pracy zaczynał sie sesją płaczu. 

 

Ostatnie spotkanie z terapeutką - ja przyszłam z myślą, że powiem jej szczerze dlaczego odchodzę. W koncu to terapia, mam byc szczera. Wtedy jeszcze mialam z nia dobre stosunki (na tyle, ze nie myslalam o niej nic zlego, ona chyba zawsze miała poczucie wyzszosci nad kazdym i traktowała mnie jak upośledzoną). Teraz wiem, ze zostałam oszukana. Powiedziałam w skrócie "Odchodzę, bo mam poczucie straconego czasu, te spotkania nie są konstruktywne, nie mam tyle pieniędzy bo obecnie nie mam pracy, chciałabym wrócić do ludzi, do zainteresowań i na to wydawać pieniądze, które mi zostały". Pani na to zamilkła i zrobila sie cała czerwona. Ja zapytałam, czy powinnam wyjsc, bo nic nie mówi. A ona powiedziała jakies psychologczne bzdury, a potem "nie dziwie się, że masz problemy z pracą". Na co ja powiedziałam "Co ja takiego złego powiedziałam?", ona powtorzyla, ze uwazam, ze to strata czasu. Ja przeprosiłam, bo zrobiło mi sie glupio, ze moze serio ją obraziłam (co za absurd, dla porównania - idziesz do lekarza, mowisz, ze lek ktory przepisał nie zadziałał i mu dziekujesz za wspolprace, a ten krytykuje ciebie, i mowi ze to wina twojego beznadziejnego organizmu i sie nie dziwi, ze nie zadzialal, czy cos w ten desen). Po tym powiedziała z czerwoną gębą przez zęby z pogardą "Rosła baba, a mąż płaci za twoją terapie", ja na to "Mąż nie płaci za moją terapie i co to Panią obchodzi skąd biorę pieniądze" (co było prawdą, sama płaciłam za tą terapie i zal mi juz bylo po prostu na to kasy, bo czulam sie po tym tylko gorzej). Potem musialam wysiedziec tam jeszcze 40 minut wiec jak to ja - próbowałam załagodzic konflikt (zawsze staram sie na siłe odpuszczać dla świętego spokoju) i zaczelam jechac po sobie, ze jestem glupia zalosna, wszystko moja wina, jestem niereformowalna i bardzo ja przepraszam, bo nie umiem rozmawiac z ludzmi. Ale czy serio ja nie potrafie? Czy to ta Pani moze nie powinna być w tym zawodzie?

 

Jedyne pozytywne uczucie, które do siebie czuję, to, że zakonczylam terapie sama w miarę szybko  (po pół roku, a nie po latach), bo nie potrafiłam wejsc w ten "proces manipulacji". Tak, tego nigdy nie potrafiłam. Nie potrafiłam być manipulowana, bo jestem zbyt uparta. Czy to źle czy dobrze? Jak to Pani  pseudoterapeutka mówiła - nic nie jest czarno białe. W tym przypadku to chyba dobrze.

 

Przepraszam z góry za błędy stylistyczne, gramatyczne, ortograficzne itd. ale nie za bardzo mam teraz ochotę na redagowanie.

No nie zawsze trafiamy na dobrych psychoterapeutów. Ja chodziłam na psychoterapię psychodynamiczną rok czasu. Nie wyniosłam nic poza okropnym żalem do rodziców, z którym ciężko mi było sobie poradzić. Miałam wtedy epizod w szpitalu i Pani terapeutka kazała mi płacić za nieodbyte sesje w tym czasie 🤡 Rzuciłam jej na stół 100 zł i odpowiedziałam żegnam. Tak się to zakończyło. Poza tym chodziłam na terapię bardzo niechętnie. Teraz mam behawioralno poznawczą i uważam, że to najlepsze co mogło mnie spotkać. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×