Skocz do zawartości
Nerwica.com

Alicja1

Użytkownik
  • Postów

    18
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia Alicja1

  1. Dziękuję. Chyba na taki głos zrozumienia czekałam. :) I za kciuki tez dziękuję. Wierzę, że w kocu się uda. Również pozdrawiam i wszystkiego dobrego świątecznie.
  2. Oczywiście, że to prawda. Tyle, że ja wcale nie chcę w trwać w poczuciu krzywdy ani robić z siebie ofiary. Nie chcę, żeby to mnie niszczyło. Dlatego - i cały czas o tym piszę - ciężko pracuję nad zmianą tego stanu na kolejnej terapii oraz z trenerką rozwoju osobistego. Mało tego - ponieważ jestem osobą wierzącą, więc także ze spowiednikiem. Nie czuję się winna, że to trwa. Odczytuję w tym raczej głębokość zranienia przez terapeutę i terapię, a nie przywiązanie do krzywdy, użalanie się nad sobą, czy nienawiść. Nie czuję nienawiści czy chęci zemsty. Ale, owszem, chciałabym zrozumieć i odkryć prawdę. Nie niszczy mnie poczucie krzywdy, ale fakt, że ta krzywda jest umniejszana i bagatelizowana, a często rozumiana wręcz jako moja wina, podczas, gdy broni się nieomylności terapeuty. Nie zgadzam się z tym. Dla mnie to chore. Terapia nie wyleczy, ale nie powinna też powodować kolejnych traum. Moja nieudana terapia trwała 5 lat i wiele mnie kosztowała (materialnie też). Nie "zamiotę jej pod dywan", tylko dlatego, że co...? Że jestem "tylko pacjentką"?
  3. Nadal wierzę, że istnieją dobrzy, pomocni terapeuci. Ja nie miałam tego szczęścia, a może też mój przypadek był zbyt trudny akurat dla tego terapeuty.
  4. Dokładnie. Nigdy nie sądziłam, że mnie się to przytrafi. A jednak. Tak, byłam o krok od myśli, że zostałam zniszczona. Trudno po czymś ttakim sie pozbierać.
  5. Dziękuję. Nie zatrzymuję się. Ten wątek jest też szukaniem sensu w tym bezsensie. Od ponad roku pracuję, by to ukoić i wierzę, że kiedyś się uda.
  6. Rozumiem. Przykro mi, że masz takie doświadczenia, ale cieszę się, że wychodzisz na prostą. Tak, mam poczucie skrzywdzenia. Ogromne. Po ponad roku. Czy to oznacza,, że krzywda była nieprawdziwa? No nie. Emocje osłabną... Zapewne. Nie poszłam na terapię po kolejną traumę. Tylko tyle.
  7. Dziękuję. Rozumiem wszystko, co piszesz. I nawet przyznaję Ci w jakiś sposób rację. Niestety, tego, co przeżyłam w trakcie i po tamtej terapii: chaosu i bólu, zagubienia i utraty poczucia bezpieczeństwa, które przeżyłam, myśli samobójczych, załamań nerwowych, utraty wiary we własne możliwości i poprawę samopoczucia - tego w żaden sposób nie da się w racjonalny sposób wycenić. Dlatego czuję bunt, gdy czytam podobne komentarze. Bagatelizowanie. Umniejszanie. Bo terapeuta nie popełnił żadnego karygodnego błędu... Really? "Bo fakty są takie i takie...". Owszem. Fakty. "Tym gorzej dla faktów". Lecz oprócz faktów jest mój ogląd sprawy. Nawet, jeśli terapeuta nie popełnił błędu, który da się zmierzyć i wyliczyć, to nie poradził sobie ani z tą sytuacją terapii, ani z moimi deficytami i traumą oddziecięcą, ani z tym, co sam aktywnie rozpętał. Któryś z mądrych i sławnych terapeutów (nie pomnę teraz jego nazwiska) napisał kiedyś, że takie sytuacje, to gwałt emocjonalny. Tak. Ja tak się czuję po tamtej terapii. Czy to nadal jest tylko i wyłącznie moja sprawa? Puścić wolno, powiadasz... Od roku ciężko pracuję nad tym, aby to zrobić. To też nic nie znaczy? Mnie się wydaje, że bardzo dużo znaczy i mówi - bynajmniej nie o mnie, nie tylko o mnie.. Nie lubię tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem i wiem, o co mi chodzi. Chciałabym bardzo poznać pobudki takiego, a nie innego postępowania mojego poprzedniego terapeuty, ale ten rozdział jest zamknięty. Natomiast ja muszę z tym dalej żyć mimo, że o to nie prosiłam.
  8. Dokładnie w drugiej części odpowiedziałaś na pytanie, co chciałabym osiągnąć. Plus udowodnienie, że NIE MOŻNA bezkarnie ranić pacjenta i udawać, że "nic się nie stało", jak to zdaje się często dzieje się obecnie. Mam prawo przypuszczać, że nie tylko ja zostałam tak potraktowana (ale już najprawdopodobniej nikt nie będzie, ponieważ mój były terapeuta zrezygnował z prowadzenia terapii indywidualnej). Nie uzyskałam dobrych wyników terapii moim zdaniem głównie z powodu błędów terapeuty i tego, że nie umiał i nie chciał się do nich przyznać. Materia moich zranień jest dla mnie na tyle delikatna, że nie mogę pisać o szczegółach. Terapeuta wiedział jakie one są, a mimo to nie cofnął się, lub nie powstrzymał, aby zaprzepaścić to, co mogłam wypracować w tej relacji.
  9. Rozumiem. Szkoda. Przekonuję się po raz kolejny, jak trudno jest spotkać osobę, która szukała i uzyskała jakąkolwiek sprawiedliwość po nieudanej terapii. Czy nie ma osób po nieudanych terapiach? Śmiem wątpić. Dlaczego się nie odzywają? Nie wiem. Gdy pytam o nieudane terapie na różnych grupach otwartych, zazwyczaj wskazuje się jako na winnego - pacjenta. Nie spotkałam pytań o terapeutę. O jego udział w porażce. Zazwyczaj winne są schematy, albo przeniesienie lub opór pacjenta. Nigdy terapeuta. Czy terapeuci nie popełniają błędów? Ja twierdzę, że mój popełnił i to bardzo poważne i brzemienne w skutki. Ale powoli zaczynam sama czuć się winna. (To sarkazm.) Gdyby ktoś chciał się ze mną skontaktować w tej akurat sprawie, będę wdzięczna. Jestem przekonana, że nie jestem "sama w kosmosie", ale "opór materii" jest porażający jak dla mnie. Chciałabym się dowiedzieć, czy jest w Polsce choć jedna osoba, która uzyskała sprawiedliwość i jaką drogą.
  10. Dochodziłeś/-aś swoich praw w jakikolwiek sposób? Jak sobie poradziłeś/-aś? Czy machnąłeś/-machnęłaś ręką? Będę wdzięczna za odpowiedź.
  11. Mnie "mój ślepy terapeuta" doprowadził na drugą terapię i do trenera rozwoju osobistego. O innych krokach, by się ratować już nie wspomnę...
  12. "Moja poprzednia terapeutka ponoć stosowała jakieś tam jej elementy, ale to była dla mnie bardzo zła terapia, bo tak naprawdę terapeutka totalnie nie umiała interpretować moich stanów odrealnienia czy myśli samobójczych, ani tym bardziej reagować na takie stany, tylko chciała w najlepszym razie wzywać pogotowie wtedy... no to ja za taką "terapię" musiałem jej ładnie podziękować w pewnym momencie. No sorry, ale jeśli terapeuta sam nie wie co robić w pewnych sytuacjach, to tym bardziej pacjent się w tym nie połapie. Ślepy kulawego nigdzie nie zaprowadzi." Dziękuję. To jest to, co i ja czułam i czuję. Mnie wyrzucał z terapii w takich sytuacjach, bo "terapia nie jest możliwa w przypadku... i bla, bla, bla..." Nie była możliwa w przypadku złości, rozpaczy i miłości. W żadnej. Ciekawe, że trwała 5 lat... Nie umiał interpretować. Totalnie nie potrafił. Wszystko interpretował do bólu na opak. O mało nie przypłaciłam tego życiem. Do tego okazało się, że sam ma zaburzenia - narcystyczne. To nie moja opinia, a dwóch niezależnych jego współpracowników, których mam szczęście/nieszczęście? dobrze znać. Ale to wszystko przysłowiowa kiszka. Najbardziej dobijający jest fakt, że żadna oficjalna instytucja nie ujmie się za takimi pacjentami jak my - skrzywdzonymi przez terapeutów. Zostaje co najwyżej pozew sądowy. Ale ja tej drogi przez mękę nie chcę.
  13. Dziękuję za odpowiedzi. Szkoda, że nikt więcej nic nie pisze. Pozdrawiam.
  14. Jak w temacie. 6 lat temu rozpoczęłam terapię. Nie miałam wówczas bladego pojęcia o nurtach i wymaganiach, jakie powinna taka terapia spełniać. "Trafiłam" na terapię psychodynamiczną do mężczyzny (z polecenia przez ważne dla mnie osoby, którym ufam). Z wielkim zaangażowaniem weszłam w sesje w związku z moimi problemami z córką (głęboka depresja, próby samobójcze). I zostałam, bo zaufałam - już ze swoimi problemami. A te dotyczyły wiecznego poszukiwania opiekuna i obrońcy. Nawet mąż (jesteśmy razem 30 lat - lat, tak, tak... ) nie był w stanie temu sprostać. Potrzebowałam to zrozumieć, odkryć źródła i nauczyć się z tym żyć. Terapia po krótce wyglądała w ten sposób, że sesje były przegadane przez mnie i przemilczane przez terapeutę. Było mi tam "zimno", choć oczywiście ciągle się o "ciepło" dobijałam. Z nadzieją, że coś się zacznie dziać i poczuję, że idę do przodu. Ta uparta i nieustępliwa nadzieja, to też mój schemat oddziecięcy. Zimno terapeuty przeplatało się z nielicznymi momentami "cieplejszymi". Taki rollercoaster. Psychicznie to było bardzo trudne dla mnie. W którymś momencie terapeuta jak zwykle bez tłumaczenia zmienił sposób pracy - stał się ciepły, serdeczny, w kontakcie, rozmawiał, wymienialiśmy sms-y, były drobne upominki, terapeuta był wspierający i bliski. Uwierzyłam, że mnie zrozumiał. Uwierzyłam, że to jest moja prawdziwa terapia i weszłam w tę bliskość-nie bliskość jak w przysłowiowe masło. Poczułam się bezpiecznie i zaufałam na 100 % po wielkiej walce z samą sobą, co było wyczynem w moim wypadku, bo z natury (i przeżyć wczesnodziecięcych) nie ufam nikomu. Zaufałam do tego stopnia, że na jednej z sesji powiedziałam mu, że go kocham. W moim rozumieniu były to słowa skierowane do opiekuna i obrońcy (do taty tak naprawdę, który istniał w moim życiu tylko formalnie), nie do mężczyzny. Były komunikatem do pracy o tym, co czuję i przeżywam, nie wyznaniem miłości tzw. oblubieńczej. Przecież na co drugiej sesji byłam zachęcana do wyrażania wszystkich uczuć... I wtedy wszystko natychmiast "się rypło". Zostałam z wyraźną wyższością totalnie odrzucona, potraktowana lodowato, wściekłością, odepchnięciem. Wróciła natychmiast "stara" terapia psychodynamiczna w najlepszym wydaniu. Chłód, dystans, dyrektywność, brak emocji, brak interakcji, brak tłumaczenia, nie miałam już prawa do niczego. Szczerze, zupełnie nie rozumiałam, co się stało. Byłam totalnie zdruzgotana i zagubiona. I tak brnęliśmy w tę "koluzję". We mnie wytworzyło się naturalnie przeniesienie negatywne. Sama nic z tym nie umiałam zrobić, co logiczne. Potrzebowałam wtedy pomocy bardziej niż na początku terapii. A terapeuta stwierdził po pewnym czasie, że skoro jest tylko przeniesienie negatywne, to on już z tym nic nie zrobi i kończymy terapię. I w taki sposób po kolejnych 5 miesiącach (terapia trwała 5 lat) zakończyliśmy sesje. Zostałam... Z niczym tak naprawdę. No, dobrze, odkryłam swoje mechanizmy oddziecięce i inne - ale nie nauczyłam się z nimi żyć. Za to zyskałam kolejną traumę - lub ściślej głęboko odnowiłam starą. No i oczywiście, zyskałam ogrom wiedzy i doświadczenia. Tak bardzo pokrótce wygląda moja historia. Jestem rok po zakończeniu tamtej terapii. Mam sesje z trenerem rozwoju osobistego i nową terapię - poznawczo-behawioralną. Zmagam się ze złymi efektami tamtej terapii. Moje pytanie dotyczy po pierwsze tego, czy istnieją jakieś grupy wsparcia po takiej nieudanej terapii. Może pytanie jest śmieszne, ale zapytam. Po drugie - jakie, jako pacjent, mam możliwości uzyskania sprawiedliwości wobec ewidentnych błędów terapeuty, od których on całkowicie się odciął? Wyszło długo... Dziękuję, jeśli to przeczytałaś/-eś. Pozdrawiam.
  15. hej. To jeszcze tutaj. Pytanie na poważnie. Jestem tu nowa. Mam pytanie, czy wiecie może, czy istnieją grupy wsparcia dla osób po nieudanej długoletniej terapii psychodynamicznej? Tak, jestem po takiej terapii. Pozdrawiam wszystkich.
×