Skocz do zawartości
Nerwica.com

Byłem z kimś okropnym - opowieść ku przestrodze


Rekomendowane odpowiedzi

 

W dniu 12.11.2020 o 14:40, Futility napisał:

Bardzo proszę o pomoc, co z tym robić, jak walczyć, jak zacząć żyć :( I błagam, nie każcie mi "wypier..." bo już raz mnie tak pogoniono, sam się boję teraz wstawiać ten post że potraktujecie mnie podobnie :(
Pozdrawiam :(

 

Ciężka sprawa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 12.11.2020 o 14:40, Futility napisał(a):

Cały czas starała się zgrywać dorosłą, a dobra była tylko wtedy kiedy było dobrze. Kiedy było źle, nigdy nie było rozmowy, ani jednego razu. Potrafiła tylko krzyczeć, obrażać i wymuszać płacz, a także nie odbierać moich telefonów czy zupełnie ignorować moje wiadomości.

 

Wybacz ale tylko do tego przeczytalem. Reszte mogę sie domyślic. 

Moja żona tak zachowuje..Udawala dorosłą przez 3 lata od poznania. Jak sie dziecko pojawilo zaczęła mną pomiatać, bo.... ja nie umialem odczytywac w myślach czego ona chciala i nie domyślalem sie co oznacza płacz dziecka. Szantazuje mnie i straszy rozwodem i niebieska kartą. 

 

Ciesz się ze juz je nie ma,bo mogles nieszczesliwie sie ożenic.

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Znowu ja. Co mam teraz ze sobą robić i gdzie jest jakakolwiek na tym świecie SPRAWIEDLIWOŚĆ? Gdzie ta karma, co ponoć ma wracać do ludzi złych? Nie ma jej. Nie ma..

 

Jakie ironiczne zrządzenie losu pozwoliło, aby ta paskudna sadystka wpędzająca mnie w poważną chorobę może odnosić w życiu wyłącznie sukcesy i piąć się po szczeblach kariery, zdobywając wysokie wykształcenie i zjednując sobie nowych przyjaciół raz za razem? Gdzie jest Bóg czy jakakolwiek opatrzność, gdzie jest COKOLWIEK, co sprawiedliwie obróci szale?

 

Czytając ten temat, na pewno poznaliście historię. Uwierzylibyście, gdybym wam powiedział, że ktoś o takich wstrętnych skłonnościach i o takim zachowaniu obecnie... pracuje z chorymi dziećmi w przedszkolu?! UWIERZYLIBYŚCIE?! Zajmuje się głównie dziećmi z wadami wymowy oraz autyzmem... i jakież to ironiczne, że u mnie niedawno stwierdzono spektrum autyzmu w postaci zespołu Aspergera - po latach podejrzeń zresztą. Gdzie tu jest sprawiedliwość, skoro dorosły autystyk może być przez nią traktowany jak ostatni śmieć i nikt nie kiwnie palcem, ale jak się nagle "opiekuje" młodymi to jest wszystko w porządku? Dlaczego ktokolwiek pozwala jej pracować z ludźmi zaburzonymi, skoro "swojego" zaburzonego traktowała jak ostatnie gówno i kpiła i drwiła z jego zaburzeń? Dlaczego w ogóle ktokolwiek jest w stanie jej uwierzyć i wznosić ją na piedestały, oficjalnie pisząc "oto nasza kochana xxx" i podpisując to serduszkami?!

 

Jakim cholernym cudem ten potwór był w stanie tyle przez te lata zdziałać, przez cały czas udając cudowną i wrażliwą dziewczynkę? Dlaczego?!

 

Teraz jestem przegrany jeszcze bardziej niż byłem, także prawnie. Kto uwierzy zniszczonemu odludkowi, o którym tyle "prawdziwych opowieści" usłyszał i jaki sąd przyzna mi rację, skoro mój oprawca jest "czysty" bo przecież pomaga chorym dzieciom? Jak ja mogę tu cokolwiek wywalczyć, jak ja mogę wygrać, jak mogę się uratować?

 

Fajnie by było, gdybym się jakoś podniósł po tej sytuacji, ale to złamało mnie tak bardzo, że ja niczego zrobić nie potrafię. Zabrakło mi sił fizycznych i psychicznych na kontynuację czegokolwiek. Przerwałem studia, nie mam pracy, nie mam wykształcenia, niczego nie mam. Codziennie śnię te same koszmary, nie umiem się do czegokolwiek zmobilizować, uchlewam się co wieczór, okaleczam, brakuje mi sił, jestem śmiertelnie zmęczony, non stop myślę o bestii, która mnie do tego doprowadziła. Straciłem ambicje, chęci czy marzenia, nieprzerwanie spoczywam w letargu oczekując na cud. Ale cuda się nie zdarzają, a moim jedynym obecnym celem staje się wyniszczenie swojego organizmu do tego poziomu, aby moja rodzina nie powiązała tego tak łatwo z samobójstwem. Nowotwór nie jest niczym innym od mojego najskrytszego marzenia, bo w ten sposób dokonam swojego żywota i równocześnie nie sprawię, że moja rodzina będzie się obwiniać pod tytułem "co zrobiliśmy źle"

 

Własną duszą i ciałem zapłaciłbym, aby ta sadystyczna ohyda wreszcie poniosła odpowiedzialność za swoje czyny. Ale jaki sąd, nawet po dowodach i dokumentach od psychiatry, ukaże kogoś, kto przecież "pomaga" chorym dzieciom, kto nawymyślał opowiastek na mój temat i kto zjednał sobie tyle znajomych, gotowych powtórzyć jej wersję? To jest nie do wygrania. Dość już podejmowania walki, kiedy w tej walce szans na zwycięstwo się nie ma. Najwyżej moja rodzina będzie pokutować i cierpieć za samobójstwo "oczka w głowie" i "jedynego dziecka". Chyba, że macie jakąś receptę... chętnie posłucham.

 

JAK MAM SIĘ Z TEGO WYDOSTAĆ?! JAK!!!!! BŁAGAM, POTRZEBUJĘ POMOCY! POTRZEBUJĘ CHOLERNEJ POMOCY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Futility karma to raczej w innym wcieleniu, a nie w tym. Wydostać się z tej pętli możesz tylko w jeden sposób, przestań żyć nienawiścią i chęcią zemsty, bo to tylko bardziej Cię nakręca. Co Ci to daje? Przecież niszczy tylko Ciebie. Nienawiść nigdy nie przynosi nic dobrego

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale ja nie chcę i nie szukam zemsty. Gdyby tak było, sam bym jej dokonał. Mnie interesuje wyłącznie naturalna sprawiedliwość - dobro za dobro, zło za zło.

Sam się też nie nakręcam, nie o to chodzi. Mi się to śni. Kilka razy w tygodniu. I bez przerwy o tym myślę, mimo, że wcale nie chcę. Nie kontroluję tego. Nie widzę żadnej możliwości uwolnienia się z tego

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie ruszysz dalej jak nie zamkniesz tego rozdziału. Wiem po sobie jak to działa. Twoja podświadomość cały czas jest z nią, zamiast odpuścić. Naturalna sprawiedliwość ... może istnieje, ale tak jak napisałem wyżej, w innym życiu. Tu i teraz nie licz na to. 

Jeśli chcesz się ratować, musisz przestać ciągle o niej myśleć. Przydałaby Ci się jakaś psychoterapia w tym zakresie, bo to już obsesja

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem, obsesja. Moi rodzice też tak mówią. Ale wyjście z niej NIE jest łatwe, minęły ze 4 lata od rozstania, może i nawet 5. To przerażające, że w tym temacie nie tylko nic się nie zmieniło, ale wręcz nasiliło. Zatrzymało mnie w miejscu... o ile nawet nie cofnęło. Przez tyle lat układała sobie swoje życie lepiej i lepiej, a ja tylko płonąłem, płonąłem, płonąłem, cały czas oczekując na naturalną sprawiedliwość. A naturalna sprawiedliwość jest taka, że w międzyczasie straciłem dziadka, kolegę, kilka zwierzaków, moja babcia zmaga się z glejakiem i praktycznie nie jest w stanie wstać z łóżka, a ja choruję ciężej i ciężej, dosłownie uciekając od ludzi i wściekając się do stanu furii/rozpaczy przy najmniejszych drobnostkach, nie mając żadnego samozaparcia i siły do najprostszych czynności. A po przeciwnej stronie sukces goni sukces, zabawa wino taniec śpiew... I to mnie boli, to. I to, że taki potwór w ogóle może pracować z dziećmi - przecież to chore! Nie boli mnie to że nie jesteśmy razem. Nie tęsknię za nią. Cieszę się, że się wyniosła z mojego "życia", ale... no ale nie wyniosła do końca, bo w głowie siedzi i nie chce wyleźć. Wiecznie się tylko porównuję. A wiesz dlaczego? Bo przez cały związek, non stop, usiłowała mi pokazać, że jest we wszystkim lepsza, spychała mnie w cień, zabierała całą uwagę (nawet uwagę mojej rodziny!), tłamsiła moje sukcesy swoimi. Jeżeli przez tyle lat ktoś udowadnia, że przy nim jesteś nikim, to w końcu doprowadzi do stanu, w którym wyzbycie się tej pozycji gorszego stanie się niemożliwe. A że jeszcze się śni i tam poniża i poniża, drwi, to doprowadzi po prostu do obłędu - czy też obsesji, to w sumie nieduża różnica. I to jest problem - ja naprawdę CHCĘ nie pamiętać krzywd i poniżeń, którymi raczyła mnie przez cały nasz wspólny czas i naprawdę CHCĘ przynajmniej udawać, że ona nie istnieje i żyć tak, jakby faktycznie nie istniała. Ale chęci i starania to najwyraźniej za mało, bo się nie udaje. Ona siedzi w psychice i podświadomości tak głęboko, jakby wręcz wrosła do niej na stałe. Czasami zdaje mi się "słyszeć" (nie dosłownie, na szczęście), jak "działa" - kiedy coś mi się wyjątkowo uda, zaraz czuję uciążliwą myśl z tyłu głowy - "czego się cieszysz? ona i tak zrobiłaby to lepiej", tudzież "to za mało, ona zrobiłaby więcej". Non stop. Niczym się nie mogę cieszyć.

To jest tak popaprane i dzikie, że aż wszystko boli, wiem jak to brzmi, może nawet śmiesznie i niewykluczone że ktoś na forum sobie podśmie/cenzura/e podczas czytania mojego tematu albo myśli "ale debil, tak przeżywać rozstanie", ale jest problemem o tak wielkiej skali, że uniemożliwia mi normalne życie, o podejmowaniu prób nie wspominając. Ktoś, kto jest uważany przez swoje otoczenie za "cudowną dziewczynkę" zamienił życie kogoś innego w piekło, okaleczając go do końca jego życia i nie poniósł za to najmniejszej formy odpowiedzialności. To jest to, co mnie wyniszcza. Ta niesprawiedliwość. I to mnie paraliżuje i doprowadza do ośmieszania się tutaj na forum - i błagania o jakąkolwiek formę pomocy, której ja znaleźć nie umiem. Przepraszam jeśli tutaj przeszkadzam, naprawdę przepraszam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od początku? Próbowałem wytrwać na studiach i się czegokolwiek nauczyć, ale nie pamiętałem ani jednego wykładu, bo wiadomo kto i wiadomo co zaprzątało moje myśli. Próbowałem wrócić do treningów i nawet podnieść sobie poprzeczkę idąc na siłownię do trenera personalnego, miast ćwiczyć w domu, czego wcześniej nie robiłem. Ale nie wytrzymałem długo, bo było za dużo ludzi, a ja nie mogłem sobie poradzić z trzeźwymi wieczorami. Próbowałem kontynuować pasję w postaci kowalstwa/majsterkowania, ale to też długo nie trwało, bo pytałem się po co to dalej robię i co mi to daje. Próbowałem odświeżyć stare znajomości, ale nikt mnie już nie potrzebował. Próbowałem zawrzeć nowe znajomości i dało mi to co najwyżej powierzchowne relacje, w których się nie liczyłem i byłem głównie gościem od przywitań w lokalnym pubie i do odpowiadania na nieistotne pytania padajace raczej z grzeczności.. inna sprawa, że nie lubię "small talku" i gadania o niczym, dlatego w dużej mierze milczałem. Próbowałem się z kimś związać, ale kiedy relacja stawała się delikatnie głębsza, to zaraz wracała do wspomnianej powierzchowności. Próbowałem i próbuję się leczyć, chodzę niby czasem do psychiatry, ale głównie po recepty. Nawet zmiana leków na silniejsze nie pomogła. Próbowałem się dalej dokształcać, nawet na własną rękę, ale nie mam już w sobie samozaparcia i nie potrafię skupić myśli, dlatego niczego nowego nie przyswoiłem. Bo ona na pewno zrobiłaby to lepiej... Próbowałem pracować z rodzicami, ale nie jestem w stanie pracą się zająć, bo moja głowa mi na to nie pozwala. Próbowałem wrócić do pisania i tylko czasem udawało mi się dodać jakieś skrawki do całokształtu mojej twórczości. Nie ma tej konsekwencji i zaangażowania, tej radości, które miałem wcześniej, tego samozaparcia do kontynuowania długich tekstów. Próbowałem po prostu żyć jak normalny człowiek i dalej zajmować się rzeczami, które pochłaniały mnie wcześniej. Bez rezultatu. Aż w końcu przestałem tych nieudanych prób podejmować. To jak walenie głową w pancerną szybę, kiedy widzi się za nią wszystkie swoje marzenia i plany i nie jest w stanie się do nich przebić

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Futility To jest obsesja, choroba. Tu już nie chodzi o nią, ale Twoje o niej wyobrażenie. Mam wrażenie, że w tej chwili ta relacja między Tobą i tamtą dziewczyną (uczucie nienawiści to też relacja, nie jest Ci obojętna) stała się dla Ciebie ważniejsza niż Ty sam. Rzeczywiście tylko tym żyjesz. Zżera Cię chora zazdrość, nienawiść, nie wiem co tam jeszcze. Pamiętaj, że obsesyjna nienawiść zamyka nas na odczuwanie przyjemności, nawiązanie pozytywnych relacji, nie pozwala znaleźć ukojenia. Chcesz wejść w rolę surowego sędziego, może kata, który wymierza sprawiedliwość. Życie na tym nie polega. 

Jeszcze raz powtarzam, póki się nie pozbędziesz tej obsesyjnej nienawiści, nie ruszysz dalej. To wszystko siedzi w Tobie i teraz już nie ma nic wspólnego z tamtą osobą. Może pora wybaczyć i zapomnieć??? Te działania, które opisałeś nic nie dadzą w tym przypadku - najpierw musisz się pozbyć obsesji. Nie poradzisz sobie z tym sam. Musisz skorzystać z pomocy specjalisty, wskazana jest terapia, może wspomaganie lekami (czyli też wizyta u psychiatry). No i usuń ze swego otoczenia źródło tej obsesji, po prostu nie kontaktuj się, nie dowiaduj się o tę osobę, nie chodź w te miejsca gdzie ona może być, unikaj jakichkolwiek wiadomości o niej. To podstawa. Jak najdalej od przedmiotu obsesji. Jak najmniej o tym myśl.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Futility to co opisałeś to sposoby w jakie chciałeś zakryć to co czułeś. Powierzchowne sposoby odsunięcia od siebie emocji związanych z zaistniałą sytuacją. Nie skonfrontowałeś się z tym świadomie, jedynym sposobem jest terapia i przepracowanie tego. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Dryagan Nie czuję, żeby to było tylko wyobrażenie. W koszmarach może tak, w rzeczywistości - nie. Bo to jest rzeczywiste. Ale masz rację, żyję tylko nienawiścią do niej. Ta nienawiść mi wszystko przesłania i jest od wszystkiego ważniejsza, każdą rzecz spycham na dalszy plan. Ale ta nienawiść bierze się z bólu, niezagojonych ran oraz wewnętrznego i stałego poczucia niesprawiedliwości. Gdyby ten potwór cierpiał za swoje czyny, na pewno byłoby mi prościej stanąć na nogi i się uwolnić - a tak nie jest. Może skrajny przykład, ale go zastosuję. Jeżeli morderca zabije czyjeś dziecko, jego złapanie oraz ukaranie pozwoli rodzicom tego dziecka spać spokojnie, mimo, że im go nie przywróci. Będą za to czuli, że przynajmniej odpowiedział za zło, które wyrządził i już nigdy więcej nikogo nie skrzywdzi. Tak samo jest ze mną. Dlatego nie mogę wybaczyć. Wybaczenie, podobnie jak budowanie domu, wymaga podstaw, fundamentu - a tym fundamentem jest skrucha. Jeżeli jej nie ma, nie ma też wybaczenia. A zapomnieć nie potrafię. Po prostu nie potrafię. Nawet nie wiem, czy chcę, jeśli mam być szczery. Nie da się zapomnieć tego, co się dzieje stale i regularnie dostarcza nowe bodźce. To musiałoby się stać przeszłością i nie mieć kontynuacji. Wtedy byłby jakiś cień szansy, że zapomnieć się uda. A co do pomocy, to... to jak? Mój doktor się jakoś niezbyt mocno przykłada, moim zdaniem, a przejście pod skrzydła nowego jest ryzykowne. Dlaczego? Ponieważ mój doktor zna całą moją historię i wie, jak olbrzymią traumę zafundowały mi hospitalizacje, dlatego musiałbym odwalić jakiś ciężki numer, żeby faktycznie wypisał mi skierowanie. Ale inny może tego nie wiedzieć i nie rozumieć. Może uznać, że się kwalifikuję i o, papierek i wracam do swojego piekła. Nie mogę ryzykować. A terapii próbowałem i nic mi nie dały, nic. Terapeutki dosłownie rozkładały ręce i wysiadały. Nie wiem tego ale może one wiedzą - może wiedzą, że jestem fatalnym przypadkiem nie do uleczenia? Zresztą, sama terapia raczej niewiele pomoże. Terapia może pozwolić zaleczyć przeszłość, ale kiedy dzieje się coś tu i teraz, to nie pomogą  - najpierw trzeba pozbyć się źródła bólu, a potem dopiero podjąć się opatrywania ran. Z tym masz ponownie rację. Tylko jak się pozbyć? Ja nie umiem tego zrobić. W żaden sposób, który opisujesz. Łudzę się sam nie wiem na co. Podczas związku kompletnie mnie od siebie uzależniła, więc nic dziwnego, że to uzależnienie trwa, a ja wyjść z niego wciąż nie potrafię.

@Illi Tylko powierzchowne, może, może tylko powierzchowne, ale przynajmniej PRÓBOWAŁEM. A to, że żadna z moich prób nie zakończyła się sukcesem, to nadal jest moją winą? Tyle lat męczarni i tyle lat starań, no i co, po co mi one były, po co – żebym sam się oszukiwał, że zdołam z tym wygrać? O terapii natomiast pisałem wyżej i nie, nie uwierzę w nią. W tak fatalnym przypadku terapia nie ma prawa zadziałać. Nie ma, dopóki ktoś lub coś nie pozbędzie się źródła mojej agonii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co mogę powiedzieć? @Futility Ty nie chcesz się wyleczyć ze swojej nienawiści, dlatego będziesz cierpiał i tyle. I owszem jest to w jakiś sposób Twoja wina, bo dlatego terapia nie daje skutku, bo nie chcesz. Dla Ciebie życie jest jednoznaczne z nienawiścią, która stała się jego jedyną treścią. Kurcze mnie też kiedyś kobieta skrzywdziła bardzo. Może kilka lat cierpiałem przez nią, ale potem ruszyłem dalej. Ani mnie ona teraz ziębi, ani grzeje, nie obchodzi mnie co robi i jak jej się układa. Naprawdę nienawiść i chęć odwetu nie jest żadnym rozwiązaniem, jak widzisz, to niszczy tylko Ciebie a nie ją. TYLKO CIEBIE. Tak sie zafiksowałeś, że nic do Ciebie nie dociera. Wcale nie chcesz pomocy, bo Ciebie interesuje tylko jedno, żeby babkę spotkało jakieś nieszczęście (odwet). Nie, nie sądzę, że gdyby tak było poczułbyś się lepiej. To tak nie działa. Działa natomiast wybaczenie drugiej osobie i sobie również. To jak zamknięcie pewnego rozdziału. Tak trochę biblijnie (Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy? Jezus mu odrzekł: Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy. Mt 18,21). 

Wybaczenie nie wymaga skruchy drugiej osoby - to działanie może być jak najbardziej jednostronne. 

Samo wybaczenie może być tym fundamentem na którym zaczniesz budować swoje nowe życie

Na nienawiści nie da się nic zbudować, bo ona jest toksyczna. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Futility jesteś tak nakręcony, że ktokolwiek napisze tu nawet najmądrzejsze sugestie, to i tak to nic nie da bo uważasz, że "wiesz lepiej".

No cóż, żyj sobie w takim razie w swoim piekiełku, co tam mi tam, Twoje piekło, nie moje.

Dopóki nie zrozumiesz, że tą nienawiścią niszczysz tylko i wyłącznie sam siebie to lepiej nie będzie. Wręcz przeciwnie, coraz gorzej.

A obiekt Twojej nienawiści będzie nadal miał się bardzo dobrze, bo tej osoby to nie dotyka w żaden sposób.

Edytowane przez acherontia styx

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadza się, jestem nakręcony i zafiksowany, jak to określacie, a ten stan z roku na rok narasta i się pogłębia. Ale dlaczego piszecie w taki sposób, jakbym to ja miał być temu winny? Myślicie, że wydostanie się z tego błędnego kręgu i rollercoastera negatywnych emocji jest tak proste, że wystarczy, że powiem sobie "nie warto" i wszystko się jednego dnia rozwiąże i że pójdę sobie grzecznie w swoją stronę tak, jakby nic się nie stało? Dlaczego oskarżacie mnie, że terapia mi nic nie daje z mojej winy, skoro naprawdę opowiadałem tym kobietom o wszystkim i NIE potrafiły one znaleźć żadnego rozwiązania? Ja naprawdę nie chcę tkwić tej dzikiej nienawiści, ale ból, odczuwany przeze mnie od rana do wieczora, a także w snach, mnie paraliżuje, upośledza i wymusza niemal wyłącznie złorzeczenie komuś, kto ten ból spowodował. Krytykujcie jeżeli tak chcecie, bo wiele jest do skrytykowania we mnie i w moim postępowaniu i myśleniu, nie udaję, że nie, ale proszę, nie bądźcie przy tym tak niemili. Po drugiej stronie też jest człowiek, który czuje - i który czuje stanowczo zbyt dużo. Od tylu lat, nawet jeśli uważacie, że wcale nie chcę pomocy, to chcę czego innego - zrozumienia i postawienia się w mojej sytuacji. Tylko tego.

Z Biblii się przez lata cierpienia, także zanim ją poznałem, wyleczyłem. Wyleczyłem się z nadstawiania drugiego policzka. Kiedy dręczyli mnie w gimnazjum, potem początkowo w szkole średniej, starałem się być obojętny i udawać, że mnie to nie obchodzi, że to spływa jak po kaczce. A to ich tylko napędzało. Właśnie dlatego zmieniłem swoje postanowienie - nic nie motywuje bandytów do robienia tego samego jak bezkarność. Stąd się wzięło moje podejście do obiektu tego wątku. Proszę, zrozumcie. Ile można wytrzymać z oprawcami, których nie dotyka sprawiedliwość? To nie jest kwestia tylko tej nieszczęsnej relacji, to jest stopniowy ból i poczucie porzucenia i zignorowania, który dręczy mnie dokładnie POŁOWĘ mojego doczesnego życia. Mam lat 26, źle mnie zaczęto traktować jak miałem 13 i nikt do tej pory nie odpowiedział za bicie, ośmieszanie, poniżanie i zniesławienie. Nie jest raczej dziwnym, że to chyba trochę za dużo i że moja psychika, w wyniku tego, kompletnie wysiadła. Proszę, proszę raz jeszcze - nie bądźcie niemili i zbyt surowi, spróbujcie zrozumieć to, co przez ponad dekadę tkwiło we mnie w uśpieniu, aż się z tego uśpienia wyrwało.

I wiem, wiem, nienawiść niszczy tylko mnie. Niszczy mnie i odstrasza ode mnie ludzi, skazuje na samotność i przeżywanie tego samego w kółku. Nie próbuję udawać, że tak nie jest. Zgadzam się. Może nie w stu procentach, ale zgadzam. Ale nie potrafię się tego wyzbyć, okej? To nie jest łatwe. A nawet jeśli świadomie i za dnia starałbym się tą nienawiścią nie żyć, to nadal pozostaje kwestia koszmarów i tych paskudnych podszeptów, "słyszanych" przeze mnie kiedy tylko podejmuję się czegokolwiek, co może zapewnić mi rozwój. Rozumiem, w strachu, że to jest objaw naprawdę poważnej choroby psychicznej, niewykluczone że zdolnej doprowadzić mnie do osobistej i samobójczej tragedii, ale jak mam to zwalczyć? JAK? Powiedzenie sobie "ona mnie już nie obchodzi, jestem spokojny, idę naprzód, jest super" nie ma prawa zadziałać, no bo niby jak? Autosugestia? Przecież podświadomość w nocy zrobi swoje i znowu zbudzi mnie nad ranem, tulącym pościel w dzikim strachu i będąc przepoconym jak po przebiegnięciu maratonu. Powtórzę się, no ale nic - ona siedzi za głęboko, żeby zwykłe zmienienie mentalności, nawet na siłę, pomogło. Idę spać i jest nawrót. Dlatego szukam pomocy, tudzież naprawdę PORZĄDNEJ terapii u specjalistów zajmujących się trudnymi przypadkami, ewentualnie namiarów na kogoś takiego. Znowu, błagam o zrozumienie mojego położenia i mojej sytuacji. Jakby wydostanie się z tego piekła było tak proste to naprawdę myślicie, że po 5 latach wciąż by mnie to dręczyło i niszczyło wszelkie próby powrotu do żywych? Ja tego nie chcę, nie chcę o tym myśleć i nie chcę tego pamiętać, nie chcę się tym interesować i tego rozważać... Ale nie potrafię. Nie potrafię z tym wygrać

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

21 godzin temu, Futility napisał(a):

nie bądźcie niemili i zbyt surowi, spróbujcie zrozumieć to, co przez ponad dekadę tkwiło we mnie w uśpieniu, aż się z tego uśpienia wyrwało.

Nikt u nie jest niemiły. Surowy - owszem. Potrzebujesz kubła zimnej wody, by zrozumieć, że sam siebie katujesz i powielasz schematy. Nie chcesz wyjść z tego błędnego rozumowania. Ja rozumiem, że to dla Ciebie bardzo ciężkie ale czas naprawdę zawalczyć o siebie i o niej zapomnieć. To - jak piszesz - nie zaprowadzi cię do niczego dobrego. Czas pogodzić się z przeszłością i zacząć żyć przyszłością.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie doczytałem pierwszego postu do końca - to jest straszne.

 

Masz CPTSD, Twój układ współczulny non-stop napieprza i odtwarza traumy, szukając rozwiązania. Nie jest prawdą, że sam się nakręcasz, pewnych rzeczy nie da się kontrolować.

 

Najpierw byłeś dręczony w szkole, a potem kilka lat w związku ze złośliwym narcyzem, psychopatką, czy innym ścierwem. Zastanawiam się gdzie w tej układance byli Twoi rodzice, jakie wzorce relacji Ci dawali. I dlaczego na to wszystko nie reagowali.

A także co Cię skłoniło do powtarzania wzorców, do tego że mimo negatywnych doświadczeń ze szkoły wszedłeś w tak toksyczną i przemocową relację - a potem tak długo w niej wytrzymałeś? Czemu nie odszedłeś po pierwszych oznakach przemocy?

 

Być może kiedyś się na niej zemścisz, np. składając zeznania, dzięki którym odbiorą jej prawo do zawodu. Ale żeby to zrobić musisz być silny. Teraz ją sobie odpuść, zajmij się sobą, wychodzeniem z doła i naprawą własnego życia.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

W dniu 23.11.2023 o 20:50, forget-me-not napisał(a):

Nie doczytałem pierwszego postu do końca - to jest straszne.

 

Ja też, ale przewijam na ostatnie strony, patrze, a tu zamiast listopada 2020 to listopad 2023, a autora stygmaty nadal krwawią, ale jakby bardziej i jeszcze ktoś wredny posypał na nie sól ! Nie chce mi sie czytać tej historii (chyba ze ktoś ma streszczenie), ale moja intuicja to raczej podpowiada mi że to z autorem tematu jest cos poważnie nie-tak, a nie z jego otoczeniem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@ExxonValdez Bo to trwa, ja nie umiem się od tego uwolnić, no i w rezultacie z roku na rok jest ze mną coraz gorzej psychicznie, dlatego możesz odnosić po części słuszne wrażenie, że to ze mną jest coś nie tak, a nie z innymi. Masz trochę racji z tym, że teraz jestem już, no, nie ubierajmy tego w ładne słówka, poważnie chory, ale wcześniej tak nie było. Byłem sympatycznym, wesołym chłopcem jako dziecko, a problemy zaczęły się dziać, kiedy poszedłem do nowej szkoły i zaczęto mnie w niej dręczyć. Tak po prostu. Wtedy też to ze mną było coś nie tak, a nie z moim otoczeniem? Posłuchaj, to od tego momentu przecież zacząłem chorować, a dziewczyna relację z którą tu opisałem zaogniła wszystko do absurdalnego, skrajnego poziomu, obsesji, problemów ze snem, nachodzących myśli, alkoholizmu, praktycznie niepełnosprawności życiowej. Dasz wiarę, że chwila przed tym jak mnie rzuciła to było zupełnie inaczej, a ja byłem ambitnym, początkującym studentem, który chciał się nauczyć jak najwięcej, zdobyć dobrą pracę, w wolnym czasie trenować fizycznie i się rozwijać na inne sposoby? A teraz co... szczyt moich dokonań to wstać z łóżka i domęczyć dzień, żeby się szybko skończył. O to chodzi. O tą paskudną, głęboką, najwyraźniej nieuleczalną destrukcję na każdej płaszczyźnie mojego życia. To przez nią ludzka intuicja, na przykład Twoja, może wskazywać na to, że to wszystko moja wina i że to ze mną jest coś nie w porządku. Ale spójrz bardziej i spróbuj pomyśleć CO spowodowało to, że obecnie jestem jaki jestem.

 

@forget-me-not Dziękuję za zrozumienie. Temat rodziców i ich reakcji, czy też reakcji kogokolwiek na moje cierpienie, też nie napawa optymizmem. W gimnazjum rodzice nie zdawali sobie sprawy jeszcze z tego co się tam dzieje, ale już potem to się zmieniło. Obiecali mi pozwanie szkoły za to, że nauczyciele przez kilka lat nie reagowali i udawali, że nic się nie dzieje, ale wyszło to, co zwykle - nie doszło do tego. To dlatego mam świra na punkcie sprawiedliwości, ponieważ ani jedna osoba, która mnie skrzywdziła w jakikolwiek sposób - przemocą fizyczną i psychiczną - nie poniosła za to żadnej odpowiedzialności ani kary. Co do związku natomiast, bo się trochę rozgadałem, to nie odchodziłem dlatego, że raz, kochałem ją i ufałem jej że się zmieni, co mi zresztą obiecywała. Dwa... ja się bałem, bo wiedziałem, na co ją stać i jaka potrafi być okrutna. Wiedziałem, że jak się rozstaniemy, to zamieni moje życie w piekło, no i dlatego się męczyłem tyle lat. Dla mniejszego zła...

 

 

Edytowane przez Futility

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 26.11.2023 o 13:53, Futility napisał(a):

Byłem sympatycznym, wesołym chłopcem jako dziecko, a problemy zaczęły się dziać, kiedy poszedłem do nowej szkoły i zaczęto mnie w niej dręczyć. Tak po prostu. Wtedy też to ze mną było coś nie tak, a nie z moim otoczeniem? Posłuchaj, to od tego momentu przecież zacząłem chorować, a dziewczyna relację z którą tu opisałem zaogniła wszystko do absurdalnego, skrajnego poziomu, obsesji, problemów ze snem, nachodzących myśli, alkoholizmu, praktycznie niepełnosprawności życiowej. Dasz wiarę, że chwila przed tym jak mnie rzuciła to było zupełnie inaczej, a ja byłem ambitnym, początkującym studentem, który chciał się nauczyć jak najwięcej, zdobyć dobrą pracę, w wolnym czasie trenować fizycznie i się rozwijać na inne sposoby?

 

To jest wiem trudno, odpuścić kogoś kto był dla nas ważny, Ale pamiętaj, to jest ok, żeby odczuwać smutek czy poczuć się zranionym. To jest częścią naturalnego procesu uzdrawiania. Potrzeba jest tutaj trochę czasu.

 

Ale to ważne by o sobie pomyśleć i zaopiekować się sobą, tak by znaleźć drogę do swojego szczęścia. Skupić się na pozytywnych rzeczach, które sprawiają że czujesz się lepiej, i jesteś w nich dobry.

 

Nie pozwól by zachowanie innych ludzi Cię definiowało, czy wpływało na Twoje odczucie własnej wartości., bo jesteś kimś więcej niż Twoje relacje z innymi, czy to co inni myślą o Tobie.

I nie pozwalaj na to by ta, czy inna relacja hamowała Cię by się rozwijać.

Pamiętaj, że jesteś silniejszy niż myślisz, każdy ma swoje mocne i słabsze strony.

Zawsze wierz w siebie i swoje umiejętności, i możesz też pozostać otwarty na dobrych ludzi, którzy mogą Cię wesprzeć i wysłuchać.

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem czy OP jest jeszcze na forum (ostatni jego post w innym temacie jest ze stycznia, więc może jest). Nie czytałem całego wątku, jedynie pierwszy post i kilka postów na ostatniej stronie.

 

Potraktuj to emocjonalne szambo jak doświadczenie, które cię ukształtowało. Po prostu. Oboje byliście i jesteście zaburzeni i te zaburzenia objawiały się w dynamice waszego związku. Zdrowa laska nie traktowałaby cię w taki sposób, ale zdrowy facet nie pozwoliłby na to, żeby ktoś go w taki sposób traktował. Związek się zakończył, ból i rany pozostały, ale to jest już przeszłość. Ty masz swoje życie do przeżycia, już w innych relacjach, z innymi ludźmi, będąc bardziej wyczulonym na pewne rzeczy, które wtedy jej wybaczałeś, bo ją kochałeś i jej wierzyłeś, a które (taką mam nadzieję) dziś byłyby impulsem do zakończenia relacji.

 

Mam wrażenie, że ona była ogniem piekielnym, który cię parzył, ale to ty ciągle skakałeś w ten ogień, bo było ci tak zimno. Nie ma w tym nic złego – byłeś młody, podatny, pewnych rzeczy o świecie dopiero musiałeś się nauczyć.

 

Jedna rada – zablokuj ją w cholerę gdzie się da, nie stalkuj jej, nie sprawdzaj, co u niej, zamknij ten rozdział swojego życia. Niech zostanie wspomnieniem. Skąd wiesz, co teraz robi? I po co ci ta wiedza? Nie katuj się tym, nic dobrego ci z tego nie przyjdzie ani nic w ten sposób nie rozwiążesz. Nie znajdziesz w ten sposób odpowiedzi na pytania, na które ich szukasz. Niech sobie żyje po swojemu, byle z daleka od ciebie. Może to jakieś pocieszenie, ale jej szczęście to pozory. Prawdziwie szczęśliwa z takimi zaburzeniami i tak nie będzie. Jak już twoja psychika się zaleczy (może nawet dopiero za kilkanaście lat) i będziesz czuł się na siłach, to wtedy będziesz mógł ją sobie wyszukać, już nie z kompulsywnej potrzeby potrzymywania kontroli albo retraumatyzacji, a po prostu z ciekawości, jak będziesz miał ochotę. Teraz jeszcze nie jest ten moment.

 

Inna ogólna życiowa rada – jeśli chcesz poznać człowieka (płeć bez znaczenia) to zobacz, kim są jego najbliźsi znajomi, przyjaciele. Ta osoba najpewniej jest bardziej podobna do nich, niż ci się wydaje. Łatwo to na początku zignorować, bo przecież nasz wymarzony aniołek jest na pewno inny niż te pustaki, z którymi się przyjaźni. Nie, nie jest.

 

Edytowane przez Cień latającej wiewiórki

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Emm... dzień dobry. Tak, bywam aktywny na tym forum, choć w tym wątku nic nie pisałem przez dłuższy czas. Nie pisałem, ponieważ poniekąd zdarzało się to, co @Relfi wymieniłeś. Na przestrzeni tych najtrudniejszych lat narracja osób, nawet mi pomocnych, zmieniła się.  Już nie było to "współczuję ci", tylko coś w stylu "weź się wreszcie ogarnij". Krytyka i brak zrozumienia dla tego kosmicznego bólu i niewyobrażalnych krzywd, które ten potwór mi uczynił. Gdyby jakakolwiek OBCA osoba mnie tak boleśnie skrzywdziła, to nadal każdy byłby mi życzliwy i mnie wspierał z uwagi na ból i straszną traumę, których doświadczyłem, że jak to tak, dlaczego, nie wolno tak traktować innych, trzymaj się, powodzenia, dasz radę... Ale że była, no cóż, byłą, to jest inaczej. Zamiast tych słów pocieszenia i wsparcia, jest niemal tylko krytyka, krytyka nawet moich emocji, że tak długo to "trzymam", żebym "dał spokój", "poszedł na terapię" (byłem, zaraz o tym wspomnę), jest gadanie że jestem nienormalny, psychiczny, że nikt tak się nie zachowuje po tak długim czasie, że mam wreszcie przestać...nikt już nie kontynuuje tego tematu ze mną, wręcz mnie niekiedy obwiniając. Każdy ma tego dość i dość jej powtarzanego imienia, nawet moja rodzina, ba, nawet moja była już terapeutka. Miałem ponad rok terapię, ta pani się starała znacznie bardziej od większości terapeutów i lekarzy, prawda, ale i ona nie wytrzymała i się rozeszliśmy, chyba na zasadzie, że albo jestem nieuleczalnie chory, albo po prostu nie potrafi mi dalej pomóc. Bo u mnie jest ciągle to samo, przez tyle lat... uporczywe, niechciane myśli, zabijająca depresja, koszmary w nocy i totalna utrata panowania nad sobą, gdy ten potwór kontynuuje swoje dzieło zniszczenia. Jestem w totalnej psychozie i totalnie złamany i wcale nie udaję, że jest inaczej. Dla kontekstu i powagi sytuacji... moja lewa ręka była pocięta straszliwie przez gimnazjum i początki choroby, prawa ręka była zdrowa. Teraz wygląda dwa razy gorzej od lewej. Ale to jeszcze nie koniec, teraz Was pewnie mocno przerażę... bo i mnie to przeraża. Powtórzę się lekko, bo w ostatnich latach straciłem parę zwierzaków, zmarł też mój dziadek. Rok i miesiąc temu moja babcia przegrała walkę z glejakiem. Kochałem babcię, babcia była najcieplejszą osobą w mojej rodzinie, wychowywała mnie, uczyła kultury i zachowania, nigdy się mocno i długo nie złościła i na pewno przyczyniła się do ukształtowania mojej ciepłej i współczującej osobowości. Zawsze była oparciem i zawsze mogłem do niej pójść. A jej śmierć?... tu robi się źle. Ból spowodowany jej śmiercią w porównaniu do zła, które uczynił mi ten potwór jest jak nadepnięcie na osę w porównaniu do łamania kołem. Nie ma startu, zupełnie inna kategoria cierpienia. Czuję przez to skalowanie ogromne wyrzuty sumienia, ale nie jestem w stanie zaprzeczyć swoim emocjom.

 

Wiem, że to wszystko jest skrajnie szokujące i prawdopodobnie znowu skończy się cierpliwość ku mojej osobie, ale to naprawdę nie jest ani moja wina, ani mój wybór. Chciałbym przynajmniej jeden dzień przeżyć tak, jak gdyby tego sadystycznego potwora nie było i choć jeden dzień bez przeżywania tych krzywd i upokorzeń. Mój mózg nadal produkuje straszliwe wizje i karmi mnie i nimi, i wspomnieniami, czy bym był na jawie czy bym spał, nieskończony rollercoaster. To brzmi naprawdę strasznie i obłąkanie, wiem o tym, ale to co czuję codziennie jest jeszcze gorsze, tylko nikt nie potrafi już tego zrozumieć. Ta bestia wniknęła tak paskudnie  głęboko w całe moje emocje i funkcjonowanie, że, jak się obawiam, nigdy się od niej nie uwolnię. Bardzo się starała, bardzo. Dopięła swego. Dobrze, dość monologu, odpowiem na Wasze posty.

 

@Relfi Wydaje mi się, że nie rozumiesz. Ja nie umiem jej odpuścić, bo była dla mnie ważna. Nie, to jest bez znaczenia. Była ważna, nie jest ważna. Nie tęsknię, nie kocham jej, nie chcę jej z powrotem, nie chcę jej nawet widzieć. Chciałbym, żeby się rozpłynęła i zniknęła raz na zawsze. Wiem, ze potrzeba trochę czasu, ale czy jakikolwiek czas cokolwiek tu zdziała? Jestem w tym samym położeniu życiowo-zdrowotnym co wtedy, kiedy otwierałem ten wątek. Nic tu nie odeszło, a i nawet, paradoksalnie, wzmogło. W obecnej chwili nie ma już niczego, co sprawia, że czuję się dobrze, nie ma już też jakiegokolwiek rozwoju ani też nie spotkałem do tej pory ani jednego dobrego człowieka, a co najwyżej stworzenia, które takie są do pewnego czasu, a potem też mnie kopią w tyłek. Wiem, że możesz mówić o mojej wartości, sile, umiejętnościach, i bardzo Ci za to dziękuję, szczególnie, że odkopałeś ten temat i nie musiałeś nic pisać (a jednak to zrobiłeś), ale to już naprawdę coś, co przeminęło. Nie ma tego, mojego rozwoju również. No i mnie. Zabiła każdą sferę, wszystko, uczucia, nadzieje, ambicje, aspiracje, dążenia, marzenia. Miałem plany i życiową drogę, teraz ich nie ma. Nie żyję, po prostu nie żyję. Ale moje ciało jeszcze o tym nie wie i udaje, że jest inaczej, bo jeszcze jakoś włóczy nogami, ale aktywności mózgowo-emocjonalnej nie ma wcale. Jestem warzywem, tyle że sparaliżowane są moje odczucia, a nie ciało.

 

@Cień latającej wiewiórki Ładny nick, a na forum, jak pewnie zauważysz po oznaczeniu Ciebie, bywam. Oczywiście, że jest to doświadczenie, ale absolutnie nie takie, jakiego doświadczyć bym chciał, nawet za cenę tej nauczki. Wspominałem wcześniej, czemu dawałem się tak traktować. Miłość, syndrom sztokholmski, no i strach przed tym, że pójdzie na całość, jak od niej odejdę, więc trwałem aż, no cóż, i tak poszła na całość. Nasza przerwa w związku dała mi kiedyś czerwoną lampkę jak to się kiedyś skończy, ale dureń Futility oszukiwał siebie, że do tego nie dojdzie... Tyle, że to, o czym mówisz to NIE jest przeszłość. To nie do końca jest coś, co się zdarzyło - to coś, co trwa. Poza tym, ona nie może, niestety, żyć daleko ode mnie. Jedno i nieduże miasto, tak czy owak się czasami mijamy, chwała tylko temu, że samochodami, a i tak zawsze na jej widok ciśnienie mi tak skacze, że aż mi się robi ciemno przed oczami, gorąco, a z moich ust wydobywa się wulgaryzm na literę K. To jest paskudne, że minięcie się = tak silny skok adrenaliny i nerwów. Ale masz rację z jednym - jej znajomi. Powiem Ci, że w znakomitej większości to były jakieś pustaki bądź inne, moim zdaniem, mało wartościowe osoby, z którymi nigdy nie chciałem mieć do czynienia. Bywałem do tego poniekąd "zmuszony" w trakcie relacji, ale że nie widuję i nie rozmawiam z nimi teraz, to błogosławieństwo. Wśród grona jej znajomych, które poznałem przez te lata, chyba tylko jeden gość był ogarnięty i fajnie i na poziomie mi się z nim rozmawiało. Nie wiem, czy i jego też potem nie nabuntowała na mnie, jak mnóstwa innych osób, ale do tej pory się chyba nie spotkaliśmy, więc nie osądzam ani nie zgaduję, zostawiam to jako neutralne.

 

Ehh, no i trochę się rozpisałem... może musiałem, może potrzebowałem, nie wiem. Nie wiem też, jak zareagujecie i liczę, że tutaj nikt nie pojedzie po mnie jak po burej suce...
Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Napisałem, bo coś było mi bliższe, ale nie tak jak opisujesz. Myślę o tym, i przyjmuję to w ten sposób, że każdy w życiu szuka czegoś i dlatego swoje niepowodzenia w relacjach nie trzeba traktować osobiście, albo czuć się mniej wartościowy.

 

To zrozumiałe, i to zawsze jest trudne, kiedy jest się w swoim najniższym punkcie. Ale pamiętaj, że nawet w największej ciemności zawsze jest nadzieja. Nie pozwól by niepowodzenia Cię zniechęcały, lub by inni Cię zniechęcali, a negatywne myśli brały górę, ktokolwiek by to był.

 

Ładnie to opisałeś o swojej babci, mam na myśli to czego Cię nauczyła. Na pewno jest więcej takich wspaniałych osób.

 

Nie poddawaj się, co zdaje się słyszałeś nie raz,

ale znajduj bardziej pozytywne rzeczy w swoim życiu niż do tej pory, tak by móc zobaczyć nową dla siebie perspektywę i większe poczucie nadziei. Jest jeszcze wiele przed Tobą, tym samym możesz się na to otworzyć. Tak wiele rzeczy zawsze jest możliwe, które można osiągnąć. Prawda, że potrzeba trochę pewności siebie i determinacji, ale możliwe jest by przez to przejść. Trzeba określić sobie cel i kierować się ku niemu, przybliżać się. To nasze podejście zmienia nasze życie i ludzi wokół nas. Możesz odkrywać siebie na różne sposoby, ucząc się i ufając swojemu instynktowi i być tym kim chciałbyś być. Robił rzeczy na które masz wpływ.

 

Napisałeś, że miałeś terapie, i zdaje się że jedna terapeutka zaimponowała swoim podejściem gdy oferowała Ci swoją pomoc. To jest wartościowe jeśli możesz z kimś podzielić się swoimi emocjami i by nie czuć się z nimi sam. Możesz z tym nadal próbować.

 

Ale najbardziej WIERZ W SIEBIE, by starać się być coraz lepszą wersją siebie!

Jeśli chcesz możesz się trochę w ten sposób wspomóc i zacząć praktykować np. medytację, albo wizualizację, by utrzymać bardziej pozytywny obraz o sobie. Wziąć kilka głęęębszych oddechów i wyobrażać sobie, że znajdujesz się w cichym spokojnym i pozytywnym miejscu, gdzie czujesz się spełniony i szczęśliwy. Skupić się na tych odczuciach, i pozwolić im przepływać przez siebie. Później możesz wyobrazić sobie również swoją przyszłość wypełnioną dobrymi rzeczami, które się wydarzą. Pozwolić swojemu umysłowi być otwartym, otworzyć się na nowe możliwości. Następnie wyobraź sobie innych ludzi w Twoim życiu, którzy troszczą się i Cię wspierają. Poczuj w tym ciepło i miłość, która z tym przychodzi.

Jak i jest wiele różnych nagrań na youtube.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×