Skocz do zawartości
Nerwica.com

Natrętne myśli o powołaniu zakonnym.


stokrotka9507

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie! ;)

 

Wiem, że na tym forum jest wiele ludzi, którzy przechodzili lub przechodzą coś bardzo podobnego do tego, co mnie dotknęło. Bardzo proszę Was, jeśli macie chwilę czasu, przeczytajcie, na czym polega mój problem, być może z Wami jest lub było podobnie i ktoś będzie w stanie mi pomóc :)

Pewna znajoma powiedziała mi zupełnie w chaotycznej, przelotnej rozmowie- a może zostaniesz siostrą zakonną? Z chłopakiem chodzisz do kościoła tak często, a może będziesz zakonnicą? Zupełnie chaotyczne słowa, ale po powrocie do domu coś mnie tknęło. I to nie było żadne pozytywne uczucie. Zaczęłam się panicznie bać. Na początku ten strach nie był taki realny, ale z dnia na dzień stawał się coraz większy. Zaczęłam czytać nerwowo świadectwa sióstr zakonnych, najbardziej poruszały mnie te, w których któraś pisała, że też miała chłopaka, też kogoś pokochała, a teraz jest w zakonie i jest szczęśliwa. Cały świat nagle obrócił się do góry nogami. Nerwowe czytanie świadectw stało się moją zmorą, zaczęłam wszystko przyrównywać do siebie, zaczęły się myśli- o ta siostra miała chłopaka, o, ta kogoś kochała, o to, że mam teraz miłość, kogoś kocham, to bez znaczenia, i tak wyląduję w zakonie. Nie zdawałam sobie sprawy co robię, czytając nerwowo, całymi dniami świadectwa..które tak spotęgowały lęk i strach.. Czytałam je codziennie, nałogowo, wszędzie widziałam jakieś znaki, wszystko kręciło się wokół tych myśli.Nie wiedziałam czy to prawda czy fałsz. Cytaty odnoszące się do powołania apostołów dosłownie przyprawiały mnie o granice nerwów i strachu. Chaotycznie i nerwowo zaczęłam je losować, tak bez sensu, po prostu musiałam. Doszukiwałam się znaków wszędzie i we wszystkim. Otwierając pismo święte nie widziałam niczego, co mogłoby mnie uspokoić. Wszędzie widziałam i zauważałam coś co dotyczyło zakonu i powołania. Po prostu, jak nie wylosowałam cytatu, nie mogłam niczego spokojnie zrobić, a jak już wylosowałam i dotyczył on właśnie mojego natręctwa- prawie mdlałam. Rozpętało się umysłowe piekło, zaczęło się szukanie na siłę znaków, siostra zakonna na ulicy? Znak. Jakiś wyraz, słowo? Znak. I tak w kółko! Mój chłopak zjadł przez to bardzo dużo nerwów, nawet nie wiem, czy nie więcej, niż ja. Zaczęłam konwersację z wieloma siostrami zakonnymi, oraz z pewną panią, która bardzo, bardzo mnie pomogła i też ona zasugerowała mi, że to nerwica..co sobie potem uświadomiłam. Siostry pisały, że pragnienie, które noszę w sercu to coś, przez co przemawia w tym moim cierpieniu Bóg- a bardzo pragnę założyć rodzinę i jestem tak głodna czystej..prawdziwej miłości i bliskości z drugim człowiekiem..chciałabym stworzyć coś pięknego, co podobałoby się Bogu, chciałabym tak bardzo być matką i żoną. Kiedy widzę szczęśliwe małżeństwa, rodziny, gdy pomyślę o ognisku domowym, małżeńskiej bliskości z drugim człowiekiem (chodzi mi raczej o taką bliskość duchową, nie umiem opisać), czuję tak ogromny spokój i ciepło na sercu. Ale zaraz pojawiają się te myśli, że może Bóg mi to zabierze i będę siostrą zakonną? To odbiera mi totalnie chęci do życia, działania, dążenia do czegoś.. To kilkumiesięczne piekło, które się ciągnęło od dłuższego czasu, bardzo mnie zmieniło stałam się wrakiem, dosłownie wrakiem dawnej dziewczyny.. Byłam szczęśliwa, radosna, ambitna, miałam marzenia, plany, nagle stałam się wręcz rośliną, można powiedzieć.. Doszło do tego, że ja prawie popełniłam samobójstwo. Miałam przed sobą dwa opakowania paracetamolu, nawet nie wiem, jak to się stało, że tego nie zrobiłam, było już tak blisko. Tak byłam wykończona tymi myślami, rzekomymi jak to twierdziłam..znakami..wykończona psychicznie..Doszło do tego wiele fizycznych dolegliwości, nie spałam całe noce, płakałam, więc w szkole na następny dzień nie funkcjonowałam normalnie, musiałam czasami wyjść do łazienki, żeby się wypłakać. To było straszne piekło..Do tego doszły straszne koszmary w nocy, budziłam się w nocy, czując jakąś dziwną obecność kogoś, która była tak straszna..nie chcę tego pamiętać, miałam paraliże senne. Bałam się spać..więc nie spałam, płakałam..te myśli mnie wykańczały..Pojechałam w końcu na rekolekcje do sióstr zakonnych, miałam tam takie poczucie, że klamka zapadła, że już nie ma odwrotu i na pewno zostanę zakonnicą. Płakałam ile sił i gdzie tylko mogłam. Odbyłam wiele rozmów, nikt mnie nie rozumiał, każdy tylko mówił módl się o rozeznanie i tyle..Nikt nie umiał mi pomóc..Czułam taki ogromny smutek i żal będąc na tych rekolekcjach, że Bóg odbierze mi rodzinę, małżeństwo, to dosłownie rozdzierało mi serce. Wyszłam z tego klasztoru i pierwsza myśl, nad którą nie mogłam zapanować, była tylko jedna- popełnij samobójstwo..to zaczęło mnie prześladować.. Dobrze, że za bramą tego klasztoru czekał mój chłopak, gdyby nie on, nie wiem, co bym zrobiła, byłam w takim strasznym stanie, że nie umiem tego opisać. Szczerze, miałam takie momenty, że podobało mi się życie tych sióstr, były takie szczęśliwe i czułam taką radość będąc z nimi, ale gdy pomyślałam sobie, że tego może chcieć ode mnie Bóg, dosłownie mdlałam, nie panowałam nad samobójczymi myślami, oraz wieloma innymi, złymi. Czasami pojawiło się takie niechciane chcenie takiego życia, co mnie przerażało, ale zaraz po tym pojawiał się ogromny smutek i żal. Własnie takie momenty, chwile, gdzie coś ciągnęło mnie do takiego życia- to najbardziej przerażające. Zawsze, gdy podczas rozmowy siostra mówiła, że Bóg nie narusza wolnej woli człowieka, że bardzo pragnę mieć rodzinę, być żoną, mamą, że to piękne powołanie- czułam tak niewyobrażalną radość i spokój, takie szczęście..Myśl o tym bardzo porusza moje serce. Zaczęłam dużo czytać o nerwicy natręctw dotyczących powołania..okazało się, że jest tyle ludzi, którzy mają lub mieli taki problem jak ja. Jakbym czytała swoje myśli! I zrozumiałam, że być może te myśli nie pochodziły od Boga, ale wtedy rodzą się pytania- a te znaki, a co jeśli jednak..a co jeśli jednak się mylę i Bóg ma dla mnie inny plan? To od razu odbiera mi sens życia i czegokolwiek..od razu wraca przygnębienie i smutek pochodzący niewiadomo skąd.. Przez te kilka miesięcy bardzo się zmieniłam, bardzo opuściłam w nauce, a jestem w klasie maturalnej! :( Straciłam cały sens życia, plany, marzenia, tą radość, wszystkie wartości straciłam.. Stałam się bardzo smutną, pesymistyczną i nerwową dziewczyną..jak nie ja.. Boję się zbliżyć na nowo do Boga, bo boję się, że może to nie jest nerwica jednak, że może się mylę i Bóg ma inny plan. Kiedy pomyślę o rodzinie, domu, dzieciach, małżeństwie, dosłownie rozpiera mnie radość..Ale zawsze pojawi się jak na złość ta myśl: Pamiętasz to świadectwo, które czytałas? Tamta siostra też miała takie pragnienie.. To mnie wykańcza. Najgorsze jest to, że boję się zbliżyć do Boga, że On i tak postawi na swoim i odbierze mi rodzinę, małżeństwo, dzieci, to, czego tak bardzo pragnę. Boję się, nie mogę się skupić na nauce, wszystko kręci się wokół tych myśli.. Przypominają mi się świadectwa, które czytałam, wszystko kojarzy mi się z zakonem, najbardziej przerażają mnie słowa WOLA BOŻA- od razu myślę o zakonie. Teraz jest już lepiej, przeczytałam wiele wątków i zrozumialam, ze nie jestem sama, ale nadal, gdy zobaczę zakonnicę na ulicy- myśl, a moze jednak, a co jeśli..zaczynam wszystko rozdrapywać i wszystko zaczyna się od nowa. Wszystko mi się koarzy z powołaniem, nie ufam Bogu szczerze, bo boję się, że jak Mu zaufam i powierzę swoje życie to tak mnie omami, że wyśle mnie do zakonu. Z jednej strony czuję wolność, miłość Boga, ale boję sie teraz wszystkiego, że nie pozwoli mi założyć rodziny..A tak bardzo tego pragnę..

 

Co sądzicie o tym co napisałam? Najgorsze jest to, że czasami mam wątpliwości, że to nie nerwica, a może jednak Bóg ma inny plan. Boję się, że kiedyś wyląduję w zakonie. Bardzo się tego boję i przeraża mnie to. Jak wygląda sytuacja u Was? Czy mieliście podobnie? Czy też doszukiwaliście się i wszędzie widzieliście znaki? Czy mieliście takie momenty, że takie życie Wam się podobało? To co napisałam, jest komuś bliskie? Proszę o pomoc :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć. Fajny awatar. :-)

 

Nie wiem jak inni ludzie przeżywają religijność, ale jest to coś takiego czego większość ludzi nie bierze bardzo poważnie. Pamiętam jak z kolegami podchodziliśmy żartobliwie do tego tematu. Tak samo zajęcia religii: każdy robi co chce i katecheta nie jest traktowany serio.

 

Ale często to pozory. Dobry przykład to schizofrenia, gdzie ludzie dostają obsesji na tym punkcie. Świadczy to moim zdaniem, że religia spychana na bok przez pracę, znajomych, rozrywkę, ma jednak poczytne miejsce w naszej psychice, ale na co dzień o tym nie myślimy. Oczywiście nic nie wskazuje, żebyś ty miała schizofrenię.

 

Na moim przykładzie widzę dwa sposoby. Albo jakoś sobie poukładać sprawy religijne. W Polsce to jest dużo łatwiejsza sprawa, bo to bardzo religijny kraj. Drugi sposób, który ja stosuję, to odejście od tradycyjnej religii i przejście na świeckie podejście do życia. Możliwe, że zwyczajnie masz religijne wątpliwości i w tym wieku to dość powszechne, że ludzie się zastanawiają na temat spraw światopoglądowych.

 

Drugie co mi przychodzi do głowy, to że masz typowy lęk przy nerwicy, objawiający się strachem przed utratą kontroli nad życiem. Jakbyś się bała, że przestaniesz sama decydować, a zajmie się tym ktoś inny, w tym przypadku Bóg. W przypadku nerwic pomoc psychologa to nie jest zły pomysł, ale też wiele zależy od jego kompetencji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

stokrotka9507, było już na tym forum sporo ludzi z podobnym problemem.

 

 

Był na przykład taki wątek, a zapewniam, że to jeden z wielu

powo-anie-t12929.html?hilit=powo%C5%82anie

 

Powołanie nie jest rozpoznawane przez myślenie magiczne, we wszystkim można się dopatrzeć znaku, ale w gruncie rzeczy będą to zupełnie przypadkowe zdarzenia. Do podejmowania decyzji służy rozum, który rozpoznaje, co ma sens, a co nie, szukanie znaków na zewnątrz siebie to omijanie drogi rozumowej, myślenie deterministyczne, które cofa człowieka w rozwoju i nic dziwnego, że efekty powodują lęk, bo mogą być sprzeczne z rozumem.

 

Pewna znajoma powiedziała mi zupełnie w chaotycznej, przelotnej rozmowie- a może zostaniesz siostrą zakonną? Z chłopakiem chodzisz do kościoła tak często, a może będziesz zakonnicą?

 

Mi to wygląda na stereotypowe myślenie: jak ktoś jest bardziej religijny niż ja, to chyba kandydat do zakonu. Raczej przykład wąskich horyzontów tej koleżanki. Ale do kościoła chodzi cała masa osób, które nie wybierają się do zakonu, niektórzy nawet codziennie.

 

Prawdziwe powołanie nie odbiera nikomu poczucia wolności, to decyzja jak każda inna, np. wybór kierunku studiów, bierzesz pod uwagę swoje predyspozycje, pragnienia, myślisz, kim chcesz być w przyszłości, co nada Twojemu życiu sens. "Znaki" o których mówią inni, to w istocie poczucie bycia w zgodzie z sobą i Bogiem. Jeśli myśl o powołaniu zamyka Cię w klatce lęków, jeśli nie masz poczucia, że możesz swobodnie wybrać i nic nie jest przesądzone, a Twoja przyszłość jest otwarta na różne możliwości, to znaczy, że coś poszło źle i pora wrócić z tej ścieżki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rekolekcje u sióstr w takim stanie to według mnie fatalny pomysł, moim zdaniem powinnaś się chronić przed tym, co powoduje najsilniejsze lęki, przestać na razie czytać świadectwa czy cokolwiek o życiu zakonnym. Widać przecież, że do niczego dobrego Cię to nie prowadzi i nie doprowadzi. Nie masz wolności w tym względzie, aby rozpatrywać takie rzeczy, to tylko uruchamia Twoje lęki i to się na razie nie zmieni, więc lepiej sobie daruj. Wróć do tego, co Ci sprawia przyjemność, do zainteresowań, zapewnij sobie jakieś rozrywki, przewietrz mózgownicę (kino, teatr itp.), odpoczywaj.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadzam się tym razem z refren. To nie moja dziedzina, ale temat wolnej woli u człowieka i z kolei wszechwiedzy boga, to skomplikowane zagadnienie. Jak i sam determinizm w nauce.

 

Więc jeśli się czegoś boisz to raczej tego nie chcesz. Ewentualnie jakaś część ciebie chce. Psychologowie teoretycy lubią się bawić w te różne zależności: ego, superego, itd. W literaturze psychologicznej ciekawie to wygląda, ale nigdy jeszcze się nie spotkałem by psycholog potrafił wykorzystać te pojęcia, żeby pomóc mi przemóc trudności.

 

Odnośnie tego artykułu o związkach religii z psychiatrią. Dla mnie dość niezrozumiałe. Stworzenie naukowej teorii Boga w oparciu o jakieś psychologiczne konstrukty wypada moim zdaniem marnie. Tu już blisko do "naukowego odkrycia Boga". Może komuś podobne humanistyczne rozważania pomagają, ale to bardziej językowe impresje, niż jednoznaczny schemat. Bardzo mi zapadł w głowę cytat Allana Wattsa: "Ten, który próbuje dokonać naprawy, jest tym który tej naprawy wymaga". W Biblii to cytat o tym, że jak sól zwietrzeje to nie ma czym jej posolić. Stąd akcentuje się znaczenie łaski od niebios. "My sami z siebie nic nie możemy".

 

Podstawowe założenie religii chrześcijańskiej to próba połączenie woli człowieka i stwórcy. Jest to wspomniane w modlitwie "Ojcze nasz".

 

/// Na przykład św. Faustyna w Dzienniczku opisywała jak to zły duch podszywał się pod Jezusa i próbował pomącić jej w głowie. Potem zjawił się faktyczny Jezus i był "zdziwiony" dowiadując się o rzeczach, które ponoć powiedział. Bo jak się myśli w kategoriach świata pozafizycznego to można liczyć na pomoc aniołów, ale też w grę wchodzą demony.

 

No ale zakładając, że Bóg chce dobrze dla autorki tekstu to nie będzie jej zmuszał do czegoś czego nie chce. Z tym, że człowiek nie wie co jest dla niego dobre. Wie tylko bóg. Często dopuszcza różne nieszczęścia, żeby coś przekazać. "W ogniu hartuje się żelazo" (jakoś tak, z NT).

 

Ale nie czepiam się. Literatura chrześcijańska jest na tyle bogata, że na większość wątpliwości znajdzie się jakaś odpowiedź. 2 tysiące lat przeróżnych dylematów wewnętrznych, ale też dyskusji z osobami o odmiennym światopoglądzie. Ostatecznie sprawy religii są -stety czy niestety dość osobistym zagadnieniem i złote rady nie istnieją. Trzeba samemu to przerobić. Chyba tylko lobotomia może uszkodzić mózg na tyle, by tego typu dylematy przestały sprawiać kłopoty. Możesz się trochę w tę religijność zagłębić, ale często jest tak, że jedna odpowiedź generuje kolejne trzy pytania. Czasami warto powiedzieć pas. Czy po chrześcijańsku, po prostu zaufać tzw. bożej opatrzności.

 

/// Nie jestem chrześcijaninem, więc pisze nijako z boku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

KOCHANA !!! WSZYSTKO dosłownie co przeczytałam w Twoim liście doskonale opisuje to co przeżywałam jeszcze miesiąc temu ( trwało ok roku).

A wszystko u mnie zmieszało się z tym, że zakochałam się w Jezusie kilka lat temu i uważalam ze jesli bede w zakonie to bede blisko Niego. Ale po czasie wszystko wyszło i nerwica miała dobre pole do popisu :D Przeżywałam wszystko to co Ty opisujesz. (jestem nawet w podobnym wieku jak Ty. ;) ) W kółko ciągłe analizy, na lekcjach to sie powstrzymywałam żeby nie wybuchnąć płaczem. Ciągle analizowałam, przerabiałam, że skoro kocham Jezusa to musze iść do zakonu, ale ja nie chciałam. Dochodzilo do takiego stanu ze lezalam i wlosy rwalam z glowy bo juz bylam wykonczona. Oczywiscie o przeczytanych swiadectwach calej ludzkoscie, juz nie wspomnę ;) I tak samo sie zadreczalam jak Ty. Skoro ona poszla do zakonu , to ja tez. i deprecha. I najgorsze niechciane ''chcenie''. To olej zupełnie bo to gowniana nerwica chce Cie zmylic i sie bronic. Bo gdybys chciala pojsc to bys to wiedziala na 100 % a nie '' a moze ja chce ale nie wiem ze chce?'' Nie martw sie kochanie !!! Wiem co przeywasz teraz. Do tej pory boje sie ''Woli Bożej'' i zaufac zupelnie Bogu. Jeszcze Ci powiem że zawsze jak już bylam wykonczona i o maly wlos od samobojstwa, kiedy nie mialam juz sily bo myslalam ze Jezus tak chce to mowilam '' Juz nie moge wiec Boze jesli chcesz to pojde bo oszaleje'' Po kazdym razie jak to powiedzialam po jakims czasie (jak emocje, lęk opadł) przychodzila radosc i szczescie nie do opisania slowami, ze bede zona i matka. CZULAM SIE JAK W NIEBIE!!! nie umiem nawet tego opisac. Oczywisie nie musi byc tak w Twoim przypadku, bo może Jezus przygotuje dla Ciebie cos piekniejszego;)) Tez nie chcialo mi się żyć, byłam nawet zła na Boga no i duzo podobnych ale nie bdede sie rozpisywac bo Ty wszystko opisałaś wyżej :D

Pamiętaj, że Bog nie daje pragnień (oczywiscie tych dobrych- a chęć małżeństwa to piękne pragnienie) NIEZGODNYCH z Jego zamierzeniami wobec Ciebie.

A Jezus to same love, wiec nawet jakby ktos nie chcial isc, to on jeszzce wezmie za reke i pomoze Ci iść tą ścieżką którą ty sobie wybierzesz.

Czytalam ze tam, gdzie spotyka się Twoja najwieksza radosc tam jest Twoje powolanie- czyli ? BĘDZIESZ WSPANIAŁĄ ŻONĄ I MAMUSIĄ !!! Twoj chlopak to napweno szczęściarz :D

Bog nie sieje zamętu. Co za sens by bylo teraz jesli masz tkie pragnienie malzenstwa, byloby je zmieniac na pragnienia zakonu?! :D Skoro nosisz w sobie takie piekne powolanie do bycia zonka, to Bog zrobi z Ciebie najwspanialsza zone i przyszla mame =DDD

Nie boj sie ze Ci się zmieni, że Ci się odwidzi, nie nakrecaj sie, badz szczesliwa!

A te znaki... pff tez je wszedzie widzialam haha i co ? ;d Juz nie moge sie doczekac kiedy zostane zona i jestem Najszczesliwsza na Swiecie i czuje ze nie zasluguje na ten dar ;*

BADZ SZCZESLIWA I NIE MARTW SIE ! <3 ps. obiecuje modlitwę ;**

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

KOCHANA !!! WSZYSTKO dosłownie co przeczytałam w Twoim liście doskonale opisuje to co przeżywałam jeszcze miesiąc temu ( trwało ok roku).

A wszystko u mnie zmieszało się z tym, że zakochałam się w Jezusie kilka lat temu i uważalam ze jesli bede w zakonie to bede blisko Niego. Ale po czasie wszystko wyszło i nerwica miała dobre pole do popisu :D Przeżywałam wszystko to co Ty opisujesz. (jestem nawet w podobnym wieku jak Ty. ;) ) W kółko ciągłe analizy, na lekcjach to sie powstrzymywałam żeby nie wybuchnąć płaczem. Ciągle analizowałam, przerabiałam, że skoro kocham Jezusa to musze iść do zakonu, ale ja nie chciałam. Dochodzilo do takiego stanu ze lezalam i wlosy rwalam z glowy bo juz bylam wykonczona. Oczywiscie o przeczytanych swiadectwach calej ludzkoscie, juz nie wspomnę ;) I tak samo sie zadreczalam jak Ty. Skoro ona poszla do zakonu , to ja tez. i deprecha. I najgorsze niechciane ''chcenie''. To olej zupełnie bo to gowniana nerwica chce Cie zmylic i sie bronic. Bo gdybys chciala pojsc to bys to wiedziala na 100 % a nie '' a moze ja chce ale nie wiem ze chce?'' Nie martw sie kochanie !!! Wiem co przeywasz teraz. Do tej pory boje sie ''Woli Bożej'' i zaufac zupelnie Bogu. Jeszcze Ci powiem że zawsze jak już bylam wykonczona i o maly wlos od samobojstwa, kiedy nie mialam juz sily bo myslalam ze Jezus tak chce to mowilam '' Juz nie moge wiec Boze jesli chcesz to pojde bo oszaleje'' Po kazdym razie jak to powiedzialam po jakims czasie (jak emocje, lęk opadł) przychodzila radosc i szczescie nie do opisania slowami, ze bede zona i matka. CZULAM SIE JAK W NIEBIE!!! nie umiem nawet tego opisac. Oczywisie nie musi byc tak w Twoim przypadku, bo może Jezus przygotuje dla Ciebie cos piekniejszego;)) Tez nie chcialo mi się żyć, byłam nawet zła na Boga no i duzo podobnych ale nie bdede sie rozpisywac bo Ty wszystko opisałaś wyżej :D

Pamiętaj, że Bog nie daje pragnień (oczywiscie tych dobrych- a chęć małżeństwa to piękne pragnienie) NIEZGODNYCH z Jego zamierzeniami wobec Ciebie.

A Jezus to same love, wiec nawet jakby ktos nie chcial isc, to on jeszzce wezmie za reke i pomoze Ci iść tą ścieżką którą ty sobie wybierzesz.

Czytalam ze tam, gdzie spotyka się Twoja najwieksza radosc tam jest Twoje powolanie- czyli ? BĘDZIESZ WSPANIAŁĄ ŻONĄ I MAMUSIĄ !!! Twoj chlopak to napweno szczęściarz :D

Bog nie sieje zamętu. Co za sens by bylo teraz jesli masz tkie pragnienie malzenstwa, byloby je zmieniac na pragnienia zakonu?! :D Skoro nosisz w sobie takie piekne powolanie do bycia zonka, to Bog zrobi z Ciebie najwspanialsza zone i przyszla mame =DDD

Nie boj sie ze Ci się zmieni, że Ci się odwidzi, nie nakrecaj sie, badz szczesliwa!

A te znaki... pff tez je wszedzie widzialam haha i co ? ;d Juz nie moge sie doczekac kiedy zostane zona i jestem Najszczesliwsza na Swiecie i czuje ze nie zasluguje na ten dar ;*

BADZ SZCZESLIWA I NIE MARTW SIE ! <3 ps. obiecuje modlitwę ;**

 

annoyed! ;)

Dziękuję za odpowiedź, jak i wszystkim pozostałym :lol: Jest we mnie wielkie pragnienie założenia rodziny..I to byłoby NAJPIĘKNIEJSZE, co Bóg mógłby dla mnie przygotować. Jednakże nie do opisania jest ten strach, gdy słyszę słowo: WOLA BOŻA. Przerażają cytaty: "Powierz Panu swoją drogę, On sam będzie działał". Czytałam też dzienniczek s. Faustyny. Przerażające i bardzo smutne były dla mnie słowa- "Wysłucham tego, co będzie zgodne z Wolą moją." Chyba nie muszę Ci mówić moja droga, z czym kojarzyło mi się określenie "Wola moja"? :hide: To zniechęcało i wciąż trochę zniechęca do modlitwy. Najgorszy ten strach.. A co jeśli Bóg nie chce, bym założyła rodzinę, była żoną i matką? Przerażają mnie też słowa" Bóg wysłuchuje naszych modlitw, lecz nie zawsze tak, jak chcemy". I kiedy modlę się, by pozwolił mi być żoną i matką, że pragnę tak bardzo, z całego serca rodziny- i przypomnę sobie, że Bóg wysłuchuje naszych modlitw lecz nie tak jak chcemy, interpretuję to zgodnie z moimi nerwicowymi myślami- będę żoną Jezusa, matką ludzi, moją rodziną będzie zgromadzenie a domem zakon. :zonk: I od razu dołek, brak zaufania do Boga, lęk, strach, przypominają się wszystkie świadectwa, rzekome znaki, niechciane "chcenie", to najgorsze rozmyślanie: "a co jeśli..a co jeśli?" I błędne koło toczy się dalej. Kochani, na razie odnalazłam spokoj, dzięki temu forum i dziękuję z serca każdemu. Wiem, że nie jestem sama i są ludzie, którym jest bliskie to co napisałam. A Ty, annoyed? Minęły Ci te myśli? Jak sobie z nimi poradzilas? Ja mam teraz inne lęki, że Bóg będzie chciał, zebym byla samotna, albo, że będę niepełnosprawna, albo zachoruję, natręty dopadły innych sfer. Pozdrawiam Wszystkich ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Napisalam na tym forum, bylam u psychiatry (bo na naerwice choruje od kilku lat tak poazadnie, a olgolnie to od dziecka... :( ) Najlepiej to wyrzucic z siebie to wszystko. Bylas u psychologa? Moze porozmawiaj z tata, mama, z kims kto cie zrozumie. ;) Caly czas biore leki, niestety.

Wiesz co, teraz mam to samo, dopadly mnie mysli ze nie znajde meza nigdy i ze musze byc samotna. kolejny natret.. A przeciez ja nie chce byc sama, chce meza i dzieci. no i Boga oczywiscie.

Jezeli to nie hbylo by twoim powolaniem, to nie mialabys takich silnych pragnien, tak mysle ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

stokrotka9507, idż do zakonu, idz , idż ( może Cie przyjmą , jak będziesz zdrowa i silna ) ,,,a po roku zamiatania podłóg i obierania ziemniaków ,oraz 4 godzinnym śnie ,,, będziesz stamtąd brykać do domu prawie jak anioł ,,, na Skłydłach ,,, i problem zniknie . Tam Ci odpocząć siostro Stokrotko nie pozwolą , wszystko na dzwonek i co najgorsze wśród samych/ lub prawie samych zdrewociałych bab z ich wieczną tendencja do plotkowania i obgadywania innych bliżnich .Szerokiej drogi!

Masz nerwicę religijną , brykaj do psychoterapeuty , do tego leki iiii może wyjdziesz ztego z Bożą pomocą !

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Więc jeśli się czegoś boisz to raczej tego nie chcesz. Ewentualnie jakaś część ciebie chce. Psychologowie teoretycy lubią się bawić w te różne zależności: ego, superego, itd. W literaturze psychologicznej ciekawie to wygląda, ale nigdy jeszcze się nie spotkałem by psycholog potrafił wykorzystać te pojęcia, żeby pomóc mi przemóc trudności.

 

Nie, nie i jeszcze raz nie. Błędna ścieżka dla osoby z taką nerwicą, myślenie, że część mnie coś chce, a inna część coś przeciwego. Nie ma takiego rozdwojenia.

Częścią składową natręctw bywa przekonanie o tym, że istnieje jakieś ukryte "ja", które chce czegoś innego niż zwyczajne "ja" (czegoś irracjonalnego w dodatku), w gruncie rzeczy to jakieś magiczne przekonania o drugiej istocie ukrytej w nas, która ma być "prawdziwa" i różnić się od powierzchni pozorów. To przekonanie osoba z natręctwem może sobie podczepić pod Freuda, bo tam są różne warstwy psychiczne, które mogą być ze sobą w konflikcie, i taka osoba dopasowuje interpretację do swoich lęków, dając im jakby naukową podbudowę. Skąd to wiem? :lol:;)

No ale zakładając, że Bóg chce dobrze dla autorki tekstu to nie będzie jej zmuszał do czegoś czego nie chce. Z tym, że człowiek nie wie co jest dla niego dobre. Wie tylko bóg. Często dopuszcza różne nieszczęścia, żeby coś przekazać. "W ogniu hartuje się żelazo" (jakoś tak, z NT).

Wykryto niebezpieczne treści. Paliwo do natręctw, do myślenia "Bóg lepiej wie co dla mnie dobre" (więc pies drapał moją podmiotowość i rozum) i "może natręctwa, cierpienie mają mnie zmusić do wstąpienia do zakonu" (z pewnością...).

Skoro Bóg "wie lepiej", swoją wiedzą się nie dzieli, ale może zażądać od kogoś czegoś całkiem od czapy, to po czym ten ktoś ma poznać, że to akurat Bóg tego chce, wróżyć sobie z fusów, co jest wolą Bożą, a co nerwicą lub pomyłką? Człowiek nie może działać bez poczucia sensu, to jest dla niego zawsze chora sytuacja.

Czytalam ze tam, gdzie spotyka się Twoja najwieksza radosc tam jest Twoje powolanie

Kurcze, jakie fajne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Postaram się Ci pomóc. Istnieje kilka sposobów rozpoznawania powołania. Oglądałam kiedyś filmik o. DANIELA WODY mówił on tam min. O badaniu poruszen wewnętrznych ( choć z tym musisz być ostrożna bo nerwica może np spowodować uderzenie gorąca na myśl ozakonie a Ty uznaszto za znak zże to Twoje powolanie). Mówił ze jeżeli na myśl "nie idę do zakonu" czujesz jakby zaczęło Ci się życie, czujesz radość i spokój to to jest droga która powinnaś iść (czyt. Malzenstwo) obejrzyj sobie mi pomógł ;)

Oglądałam tez filmik Mikołaja Kapusty (dobra nowina.) O powołaniu i mówił też ze jeśli ktoś bardzooo chce mieć np żonę i dzieci to nie ma być księdzem ;)

najważniejsze nie czytaj juz tych świadectw i wgl bo od tego można oszalec. Ja żałuję że czytał to wszystko teraz

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz co, teraz mam to samo, dopadly mnie mysli ze nie znajde meza nigdy i ze musze byc samotna. kolejny natret.. A przeciez ja nie chce byc sama, chce meza i dzieci. no i Boga oczywiscie.

 

Kochana mnie również dopadł ten natręt! Teraz znowu boję się, że będę samotna i nigdy nie założę rodziny.. Oddalilam się od Boga, boję się,że jak do Niego wrócę, myśli wrócą razem ze mną, i znów wszystko zacznie się od nowa. Najgorsza jest niepewność. A co jeśli, a co jeśli..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pamietaj te mysli nie maja duzo wspolnego z Bogiem ( tzn nie pochodza od Niego). On Cie nie meczy, to nerwica, On moze jedynie Cie uleczyc. Ale wiem co czujesz. Boisz sie ze jak sie do Niego zblizysz to Cie omami, albo ze nagle zachcesz isc do zakonu. Szkoda byla by jakbys przez to utracila wiare. Wiem ze to mozliwe (utracenie wiary). Ale nie zmuszaj sie do nieczego jak powrocisz do zdrowia bedziesz patrzyla na to wszystko inaczej. A to wszystko tkwi w nerwicy :lol:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam identycznie jak Ty ;) Jak dobrze, ze ktos mnie rozumie i nie jestem z tym sama! To co jak sobie z nim poradzimy ? :D

 

A powiedz mi jak wygląda to u Ciebie? Ile czasu trwało Twoje natręctwo? Nie masz już wątpliwości? Ja na myśl o rodzinie i mężu,dzieciach,domu czuję ogromny spokój i szczęście..trudno to opisać..Ale widzę w tym siebie i jestem szczęśliwa myśląc o tym. Ale ta myśl..ze Bóg ma inny plan..przerażające..Nauczylas się ufac Bogu? Wyszlas z tego?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie to było tak ze kilka lat temu "nawróciłam sie" bardzo zakochałam się w Jezusie. I wtedy jakby oczywiste było ze pójdę do zakonu. Mimo że nawet nie wiedziałam co, jak, po co itp. Ale potem jaki juz dojrzewalam z wiekiem czułam się zle tak jakbym nie zyla, nic mi sie nie chcialo robic i wogole. bo myślałam że skoro tak odczuwam Boga to mam powołanie i wogole i potem sie zaczelo.nerwica to wykorzystała. I się zaczął koszmar :( trwało to ok. 1 rok. To przebiegało mniej więcej tak; analizowanie czy mam powołanie (oczywiście wszystko wskazywało na to ze mam ;) ) +niechciane chcecie, czasami dziwna radość ze niby chce , potem znowu te myśli i z dnia na dzień coraz gorzej aż do momentu kiedy myślałam że to już koniec ze idę do zakonu (czasami dochodziły myśli ze mam cierpieć dla Boga w zakonie itp masakra.. ) te momenty były straszne

. Pamiętam jak leżałam i wyrywałam sobie włosy bo juz nie mogłam i wpadłam w histerie. I wtedy mówiłam dobra (oczywiście nadal nie chcial) jak mam iść to pójdę. I wtedy po jakimś czasie (kilka dni albo godzin) powiedziałam sobie "zaraz, zaraz ale ja nawet nie chce tam iść ani nie czuje ze chce!" I wtedy NIE OPISANE SZCZĘŚCIE ze będę zona! Normalnie ciągle się uśmiechałam do każdego chciałam przytulać i mówić że go kocham ! Haha;) wtedy zawsze chciałam naprawić relacje z Jezusem bo zależy mi na byciu taka "Jezusowa" matka i żona, szczerze kochająca. Ale nie udawało mi się bo te dni radości krótko trwały. I znowu od początku się zaczynało. "A może ja chce ale nie wiem ze chce ? "A może to moja droga o której marzyłam? " i ten sam proces aż do momentu gdzie pojawiały się myśli samobójcze. Zawsze jak komuś to powiedziałam to czułam się spokojna i było lepiej. Ale potem znowu deprecha. .

Teraz biorę leki i normalnie funkcjonuje. Wcześniej to było funkcjonowanie na dwóch skrajnosciach euforia -> depresja. Trudno było mówić żebym wtedy miała normalna relacje z Bogiem bo albo go kochałam albo byłam na niego zła (choć to nie pochodziło od niego te nattectwa)

Teraz staram się stworzyć fundament dla tego powołanie. Nawet ostatnio zapytałam się Boga jakie mam powołanie (dla pewnosci) i znowu przyszło szczęście po kilku dniach nie opisane ze będę żona i matka. Ale to przychodzi z wielkim trudem. Bo tak samo jak Ty boje się ze jak zaufam to wyląduje w klasztorze heh ;) ale Bóg by się nami nie bawił ;) daje ci silne pragnienie potocznie aby to wypełnić. Jeżeli zależy fi na relacji z Nim to powiedz mu wszystko. O nerwicy o tym ze się boisz mu powierzyć. On da Ci siłę ;) Najważniejsze nie analizując juz tych myśli bo to pozywka dla NN. I nie zmusza się do zaufania Bogu to jeśli nie jesteś na to gotowa ;))

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Fajny przykład jak można sp****olić sobie życie.

O czym mówisz?

To proste - że poszłaś w temat za daleko. Faktem jest, że religia potrafi wyindukować chorobę psychiczną u co bardziej podatnych ;) W końcu rozmowa z kimś kogo się nie widzi i nie wiadomo, czy istnieje nie jest czymś do końca naturalnym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przyczyną nerwicy nie jest religia, ale niedojrzała osobowość. Struktura osobowości wpływa na wszystkie sfery, również na sposób przeżywania wiary i przyjmowania treści religijnych.

Polecam lekturę:

"Podstawowe zagadnienia psychologii religii" red. S. Głaz

"Osobowość i religia" G.W. Allport

"Interpersonalne uwarunkowania religijności" Jarosz Marek

 

"Elementy zaburzonej osobowości w obrazie Boga. Fałszywe obrazy Boga i ich wpływ na funkcjonowanie człowieka"

http://www.psychologia.net.pl/artykul.php?level=183

"Dojrzała religijność-struktura oraz przejawy w życiu człowieka"

http://www.phie.pl/pdf/phe-2012/phe-2012-1-244.pdf

 

Tak na początek ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiecie co? Teraz doszły inne lęki.. Że może to wcale nie jest moim pragnieniem, może ja pragnę czegoś innego? A tylko wydaje mi się, że to moje pragnienie. Było juz tak dobrze..A znów przyszedł dołek. Ja nawet nie chcę wrócić do Boga, bo się wciąż boję. Ja Mu nie potrafię zaufać, a na słowo WOLA BOŻA mdleję, już nie mówiąc co czuję jak widzę słowa" Powierz Panuj swoją drogę,On sam będzie działał" Koszmar.. :hide:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Teraz doszły inne lęki.. Że może to wcale nie jest moim pragnieniem, może ja pragnę czegoś innego?

 

"Chcę jechać nad morze, ale strasznie się boję, że naprawdę chcę jechać w góry". Bez sensu, prawda? Albo "Wydaje mi się, że chcę zostać tancerką, ale boję się, że tak naprawdę chcę zostać fizykiem jądrowym, a tego bym nie zniosła". Podobnie brzmi Twoje zdanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×