Skocz do zawartości
Nerwica.com

stokrotka9507

Użytkownik
  • Postów

    32
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

2 obserwujących

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia stokrotka9507

  1. Wolałabym umrzeć, niż w tym pokoju usłyszeć odpowiedź, że mam iść do zakonu
  2. Myślę, że masz rację. Wczoraj czułam ogromny spokój, dziś znów zaczęłam analizować rekolekcje, różne wydarzenia, no i doszłam do wniosku, że chyba jednak to prawda. Ogólnie ja czuję zagrożenie i osaczenie z każdej strony. Patrząc na ludzi wokół siebie, mam wrażenie, że nawet niektórzy z nich chcą mnie tam wciągnąć. Nielogiczne Największym zagrożeniem jest ta siostra. Ona kompletnie nic nie rozumie, ponieważ uważa (tak wynika z jej zachowania), że to możliwe. Ona też nie chciała iść i uważa że ze mną jest chyba tak samo. To moje domniemania. Mnie paraliżuje myśl o niej, boję się, że ją kiedyś spotkam i coś mi powie, albo coś się wydarzy, że znów to wróci i znów będę rozmyślać i tam wstąpię. PARALIŻ. Jestem już wymęczona tym Bóg jawi mi się jako oszust, w kościele mnie paraliżuje, całą mszę analizuję i doszukuję się znaków w tym, co mówi ksiądz. Małżeństwo i rodzina to od zawsze było moje pragnienie i czuję się na ten moment oszukana, zraniona, osaczona. Racjonalnie wiem, że chcę iść tą drogą, że to moje pragnienie, ale i tak boję się, że Bóg pokaże mi inną, boję się, że zapragnę innej drogi i to odbiera mi ostatnie siły do walki, do życia. Wszystko, co związane z wiarą i Bogiem interpretuję pod zakon.
  3. Dobra, to teraz sobie tu wyszukałam, że jednak zakon wchodzi w grę i jednak moze tak byc
  4. Przed chwilą słuchałam ojca Szustaka, o miłości. Po tym filmiku zdałam sobie sprawę, jak bardzo ja tego pragnę, jak pragnę miłości, małżeństwa. Oczywiście teraz mam atak, że to były tylko emocje a tak naprawdę pragnę zakonu i Bóg mi to pokaże. Ale Szustak mówił, że miłość to wolny wybór. Wolny wybór, aby drugiej osobie oddać całą siebie. I wtedy ogarnął mnie niesamowity spokój, niesamowity..I przypomnialam sobie owoce Ducha Św- wolność, radość, pokój. To wszystko na mnie spłynęło. Poczułam, że chcę bez wględu na wszystko iść tą drogą. Poczułam, jak bardzo kocham mojego chłopaka. Przez chwilę wystraszyłam się,że to tylko emocje. Ale ja naprawdę chcę kochać i być kochaną. Chcę dobra drugiej osoby, mimo, że nie zawsze mi to wychodzi. Chcę kochać całą sobą mimo, że mam wiele wad. I widzicie? Teraz dosłownie mam ochotę ŻYĆ! Czuję spokój. A za chwilę będę ryczeć i zastanawiać się czy Bóg nie chce mnie w zakonie. Nawet przez chwilę pomyślałam, że to co wyżej napisałam, to tylko przykrywka, aby wyprzeć myśli o zakonie. Także na tym polega moja nerwica..
  5. Ja już nie daję rady Ciągle żyję w strachu, że Bóg tak tym wszystkim pokieruje, że ja trafię do zakonu, że tego zapragnę, że poczuję miłość, takie pociągnięcie tam i tam wstąpię Nie mam już sił, płaczę, wczoraj prawie zwymiotowałam, bo przeczytałam coś. Mam teraz maturę, wymiotuję już prawie na samą myśl o niej, nie mam sił do nauki, wszystko jest bez sensu, jestem w stanie totalnego otępienia, mam czasami takie momenty że nie umiem określić, czego pragnę. Tak bardzo kocham swojego chłopaka, jest całym moim światem, ale ciągle się boję i mam obraz przed oczami jak go zostawiam i idę do zakonu a on zakłada szczęśliwą rodzinę. Dziś już myślałam o samobójstwie. Nie mam sił, mam poczucie, że klamka zapadła, już nie wiem, czy to iluzja czy to prawda. Nie modlę się, nie ufam Bogu, bo myślę, że On mi pokaże, że to moja droga. Do tego strasznie panikuję, ostatnio jadąc do domu z korepetycji, spotkałam (tzn widzialam z auta) tą siostrę z rekolekcji. Normalnie jakbym jakąś zobaczyła to pewnie bym spanikowała, ale nie aż tak. Ale po tym jak zobaczyłam dokladnie JĄ, cały wieczór płakałam i się trzęsłam. Nikt nie był w stanie mi przemowic ze to był przypadek. Potem, jechałam autobusem jakis czas pozniej, zobaczyłam ją znów na przystanku. Miałam silny atak paniki, OGROMNE przekonanie, że to prawda. Piszę to teraz i cała drżę, przypomnialam sobie te momenty na rekolekcjach, to "chcenie", kiedy juz naprawdę uwierzyłam, że to moja droga. Ale to takie nielogiczne, ja mam tak silny instynkt macierzyński, kiedy dociera do mnie, że to wszystko jest iluzją i moim powołaniem jest małżeństwo, zaczynam żyć, czuję się wtedy, jak sparaliżowana osoba, która po raz pierwszy stawia kroki na nowo.. Czuję wtedy ogromne szczęście. Teraz jestem strasznie rozdrażniona, nie wiem, moze to potęguje maturalny stres, strasznie panikuję, boję się ogromnie, wystarczy, że zobaczę taką siostrę z rekolekcji na mieście i wszystko wraca. Nie mam sił, nawet się boję planować, bo i tak wydaje mi sie, że bede w zakonie, ze nie zlaoze rodziny. A tak tego pragne, tak kocham chłopaka..nie wiem,czy bedziemy razem czy nie, bo życie toczy sie roznie. Ale wiem,ze chce do tego dazyc, chce mu oddac cala siebie, chce nauczyc sie szczerze i czysto kochac, chcialabym,aby ta milosc stawala sie coraz silniejsza, a i tak duzo razem przesliszmy. Ale ja czuje ogormny smutek, kiedy on mowi o przyszlosci, że marzy, aby zalozyc ze mną rodzinę, ja wtedy wyobrazam sobie ze jestem w zakonie i żyć mi się nie chce. Jestesmy juz prawie razem 2 lata, bardzo go kocham. Chcialabym normalnie do czegos dazyc, nikt nie wie co go czeka, ale ja go kocham calą sobą, calym sercem i te myśli o zakonie dosłownie mnie rozdzierają. Mam mętlik w głowie, nie wiem co się dzieje, mam wrazenie ze Bóg jest oszustem, bo pamietam, jak bylam na pielgrzymce, szłam z intencją (dotyczącą milosci, zwiazku, malzenstwa). Na pielgrzymce Bóg tyle razy dawal mi znaki. Pamietam jak siedzialam na kazaniu, oczywiście kazanie jakby tylko dla mnie było(tak czułam). Dosłownie pragnienie miłosci dwojga osob rozpalało mi serce. No coz, teraz panikuję..znow piszac to mam poczucie ze bede w zakonie, prawie placze..wykancza mnie to uczucie, ze nie umiem okreslic, czego pragne. Panicznie boje sie Boga, modlitwy, w kosciele prawie placze, zawsze z kosciola wychodze z przekonaniem, ze to juz koniec,ze tak bedzie. Najstraszniejsze jest wspomnienie rekolekcji. To mnie zabija, już się cała trzęsę..Nie wiem juz, co sie dzieje..najbardziej boje sie, ze to moja droga i pragnienie malzenstwa nie jest moim pragnieniem. Nielogiczne, ale takie mam myslenie
  6. A ja mam z kolei coś takiego, że kiedy wychodzę z łazienki późną nocą np. boję się, że coś mnie zaatakuje i żegnam się, albo kiedy schodzę do piwnicy, boję się, że ktoś tam będzie i odmawiam zdrowaś mario albo żegnam się. Także tak ..
  7. W Twoim przypadku terapia jest bardzo konieczna. Jednak jak będziesz wybierała psychoterapeutę to zwróć uwagę na to czy jest wierzący. Jeśli będzie ateistą to może być problem. Ja myślę, że Pan Bóg nie chce dla Ciebie nic złego, więc mimo tego lęku módl się o wyzdrowienie, a na natrętne myśli o powołaniu nie zwracaj w miare możliwości uwagi, niech sobie "płyną". Myślę, że Pan Jezus chce Ci pomóc, np. posługując się psychologiem. Tak czy inaczej nie bój się zbytnio tych myśli. To tylko objawy, a terapia i praca nad sobą pomoże Ci znaleźć przyczyny. Gdyby to było prawdziwe powołanie, to myśli niosły by ze sobą radość i pokój. Ewentualny Boży niepokój o ktorym słyszałaś na świadectwach na pewno nie polegałby na nerwicowych natrętnych myślach. Pan Bóg jest przede wszystkim miłosierny i łagodny. Zwłaszcza dla kobiet Dziękuję Ci za odpowiedź kop Byłam już u jednej pani psycholog, ale niewiele mi pomogła.. Zapłaciłam 100 złotych, a tak naprawdę niewiele się dowiedziałam. Nie mogę wyrzucić z głowy tych wszystkich świadectw i treści ze stron religijnych, które czytałam, wszystko siedzi mi w głowie i krąży nade mną. Racjonalnie myśląc wiem, że tak bardzo pragnę założyć rodzinę i to pragnienie jest silne, czuje wtedy radość, spokój, że to jest to. Ale zaraz sobie przypomnę (Ale ktoś tam też pisał, że chciał mieć rodzinę, ale poszedł do zakonu czy seminarium), no i bum. Ogólnie to ostatnio było bardzo dobrze, odżyłam, nabrałam racjonalnego myślenia, wyszłam z iluzji (na dłuższą chwilę), która niestety znów wraca.. Mój umysł to jedno wielkie myślowe G***O za przeproszeniem Ostatnio mam coraz silniejsze ataki paniki, doszły inne lęki, dotknęły one inne sfery. Mam teraz mature, ciężkie życiowe wybory przed sobą a wszystko wydaje mi się bez sensu Bardzo chcę studiować pielęgniarstwo, ale myślę sobie po co robić cokolwiek, skoro kiedyś miałabym być w zakonie? Po co iść na te studia, jeśli może po nich pójdę do zakonu? Jeszcze pamietam te rekolekcje o ktorych pisalam i tam byl taki duzy plakat siostr ktore opiekuja sie chorymi i sa pielegniarkami i ciagle siedzi mi to w glowie i nie moge sie pozbierac bo mysle ze jak pojde na pielegniarstwo to potem bede pielegniarka w habicie Nie widze sensu jakiegokolwiek działania. Mam maturę, a nawet nie widze jej sensu, czuje sie osaczona zewsząd, że wszystko co robię jest złe, bo mam byc w zakonie. Wykanczam sie, mam ogromne ataki paniki, mam momenty ze analizuje analizuje i w koncu dochodze do etapu,ze jednak mam powolanie i od razu panika a potem stan depresyjny. Panicznie boję sie ze to prawda, boje sie ze Bog mnie przekona do tego zakonu, czasami mam wrazenie ze ja sie tylko buntuje a moze mam powolanie. Mam chwiejne nastroje, raz przeczytam cos co mnie uspokoi i wroci racjonalne myslenie, zaczynam ŻYĆ, a za chwilę sobie jakies swiadectwo przypomne, zakonnice spotkam, zaczne analizowac i znow stwierdze ze mam powolanie i mam od razu atak paniki. Wstaje-mysli, dzien-mysli, klade sie spac-mysli. No..a mature to chyba mama za mnie napisze Jestem wykonczona juz psychicznie, wciaz boje sie przyszlosci, panicznie sie boje zaufac Bogu, bo boje sie ze jak zaczne sie zblizac do Niego znow to wroci, ze On mi pokaze ze mam powolanie. Boje sie isc do spowiedzi, chodzic do kosciola, nie modle sie, bo sie boje ze to prawda. Teraz panicznie boje sie potepienia,ze umre i pojde do piekla. Wmawiam sobie rozne inne rzeczy, czuje ciagle niepokoj i lek, niebezpieczenstwo i zagrozenie z kazdej strony, paniczny nastroj, wszedzie doszukuje sie zagrozenia.. Nawet juz Boga zaczynam postrzegac jako zagrozenie..Dzis nie poszlam juz nawet do szkoly, jestem otepiala, nieobecna na lekcjach, nie mam ochoty zyc, nawet nie sprawiam sobie zadnych przyjemnosci, takich jak jakies hobby,wczesniejsze rzeczy, ktore lubialam robic.. :) Przychodze do domu i zamiast myslec o tym, ze na jutro sie trzeba z czegos nauczyc leze otępiala i czekam na koniec dnia..i tak ciagle..Mam pelno lęków w głowie, mysli, jestem wykonczona
  8. Umieram z paniki. Panicznie boję się woli Boga. Jak ktoś przeczyta mój wątek (nerwica na tle wmówionego sobie powołania) ---> natr-tne-my-li-o-powo-aniu-zakonnym-t60146.html , to będzie wiedział, może zrozumie. Dziś miałam silny atak paniki, impuls chcenia (znane tym, którzy to przeżywali), byłam przerażona, leżałam jak otępiała, trzęsłam się, czułam ze to prawda, panicznie się boję..Jestem wykończona, nie chce mi się żyć, matura niedługo, a ja umieram. Czuję, że mój stan się coraz bardziej pogarsza. Prawie wymiotuję z nerwów, mój umysł wariuje, nie wiem co się dzieje..
  9. Cześć. Czy są tu ludzie z nerwicą na tle powołania? Juz założyłam swój własny wątek, więc gdyby ktos chciał to moze go przejrzeć. natr-tne-my-li-o-powo-aniu-zakonnym-t60146.html Załozylam ten bo jest to kategoria (witam) więc może znajdzie sie ktos kto nie widzial tamtego poprzedniego. Kończę się już z nerwów. Wpadam w depresję, jest coraz gorzej. Wszystko wydaje mi sie już prawdą, wpadam w panikę, mam mysli samobojcze..Może ktoś tu jest kto to przezywa..
  10. Czy mógłby ktoś polecić dobrego psychologa który pomógłby mi w tym natrectwie? Sama próba zmiany myślenia nie pomaga potrzebuje pomocy.. Okolice Rzeszowa może Rzeszów :)
  11. Dziękuję Ci refren za odpowiedź Umiesz kobieto przemówić do rozsądku. Ale co w tym najgorsze- teraz jest ok, a za dzien lub dwa będę leżeć w łóżku i płakać, ze jednak te "znaki" były prawdziwe i to "chcenie takiego życia" i radość momentami na myśl o nim nie powstała bez powodu i musi to coś znaczyć. Ehh.. Zazdroszczę ludziom, którzy to przeżywali i wyszli z tego.. I wtedy myśl..a może to oni mieli nerwicę, a ja naprawdę mam powołanie i w przyszłości je odkryję (O Boże.. aż mi się żyć odechciało ). Mam też jeden problem..Gdy przechodzę ulicą, na mieście obok małżeństw z dziećmi, par, wyobrażam sobie, że Bóg nie chce dla mnie tej drogi i że chce mi to odebrać i dać coś innego..I przez to wpadam w depresję..Mam takie momenty, że kocham Boga i wiem, że spełni moje pragnienie (rodzina i małżeństwo) lub takie, że pokaże mi, że to być moze nie jest moje pragnienie (i w przyszłości wskaże mi inną drogę). Nie chce się żyć.. Stoję teraz przed ważnym wyborem studiów. Powinnam wybrać coś, co mnie interesuje, ale blokują mnie myśli o zakonie i cała sytuacja z tym związana. Bo po co mam iść na studia, skoro i tak wyląduję w zakonie? Czytałam świadectwo, w którym siostra próbowała odgonić myśli o zakonie, chodziła na imprezy, poznała chłopaka, planowali wspólną przyszłość (PARALIŻ CAŁEGO CIAŁA I CAŁEGO UMYSŁU AUTOMATYCZNIE) ale czuła się jakby kogoś zdradzała. Wiesz, że po przeczytaniu tego zaczęłam mysleć, że kochając swojego chłopaka kogoś zdradzam? Nawet myślałam, ze go nie kocham. Teraz nie dają mi spokoju inne myśli. Wyobrażam sobie ciągle chłopaka z inną dziewczyną, nie żyję teraźniejszością i nie umiem do niczego dążyć, bo ciągle myślę, że się kiedyś rozstaniemy. Nie jestem szcześliwa i radosna. Wszyscy w rodzinie zauwazaja, że dzieje sie ze mną coś niedobrego. A ja mam naprawdę takie myśli czasami, że wszystko wskazuje mi na to, ze chyba mam to powołanie. Zaczyna się wtedy depresja, analizowanie chcenia i niechcenia Czasami wątpię, że to nerwica.. A co do Boga- jak słyszę wola Boża mam ochotę uciekać. Ogólnie mam święte przekonanie, że Bóg pragnie dla mnie czegoś innego, niż małżeństwo i rodzina. Nie chce mi się żyć.... Ogólnie mówiąc to już rzygam tymi religijnymi stronami, świadectwami.. A co do horągiewki..taka jestem :C Wszystko biorę do siebie..przychodzą takie straszne momenty że myślę, że kiedyś naprawdę się to zmieni i ta nerwica to może jakieś oczyszczenie duchowe i odkryję to niechciane powołanie. I znowu mi się odechciało żyć..
  12. refren, może Ty jakoś odniesiesz się do tego, co napisałam :) Nie wiem, jakoś dociera do mnie to, co piszesz, może Ty wniesiesz tu jakąś swoją uwagę lub myśl
  13. Wiesz..otuchy dodaje mi to, że ktoś po prostu mnie wysłuchuje..stara się mnie zrozumieć..Może napisz jak to wygląda z boku z Twojej perspektywy, tzn. moja sytuacja. Chętnie poznam Twoją opinię, co sądzisz o tym co przeżywam Jest mi bardzo ciężko, nie ukrywam. Jestem w niewyobrażalnym lęku, a osoba z taką nerwicą, przynajmniej ja, potrzebuje ciągle pomocy innych, aby ktoś wytłumaczył wątpliwosci, niezrozumiane rzeczy, lęki Osoba z taką nerwicą chce mieć 100% pewności, a tutaj to niemożliwe, bo sprawa dotyczy spraw religijnych, Boga i takiej pewnosci nie da nikt. Po prostu nie wiem co się ze mną dzieje, otuchy dodaje mi to, że są osoby, które przechodzily lub przechodzą to co ja. Mam straszny lęk przed Bogiem, wiele się zmieniło. Wciąż się boję, to jest największy lęk- że mimo moich dotychczasowych pragnien to się zmieni, Bóg mnie tak przemieni, że będę chciała iść do zakonu. To jest najgorsze!! To jakby mnie blokuje przed wszystkim, nie mam ochoty nawet żyć, myśląc o tym.
×