Skocz do zawartości
Nerwica.com

Natrętne myśli o powołaniu zakonnym.


stokrotka9507

Rekomendowane odpowiedzi

Stokrotce raczej chodzi o to, że nie do końca to co piszecie jej pomaga, tematyka może podobna bo chodzi o Boga i o nerwicę i lęki ale nie ten problem. Chill :) nikt tu nie chce się kłócić i stawiać na swoim ale każdy z nas wie jak to jest być w najgorszym lęku i nie najlepszym stanie a teraz Stokrotka nas potrzebuje!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kasiula93, Spoko, nikt nie chce się kłócić, chyba sugerujesz się wrażeniem z innych tematów tego forum.

Nie twierdze ze takie myśli trzeba na siłę rozbijać ale jednak myślę ze pielęgnowanie ich wśród osób które takie myśli posiadają i niejakie potwierdzanie słuszności logiki tych myśli jest chyba dalekie od takiego meritum.

Ja pytałem o modlitwę myśli nie bez powodu. Brat odpisał jak on się kieruje ku Bogu i jak niejako odbywa się jego dzień i co myśli w chwilach stresu. Na tej podstawie można niejako zauważyć jak to jest np u niego, bo mało pisze sie tu kiedy te myśli wystepuja, co jest ich zapalnikiem a uwagę koncentruje sie na ich potwierdzeniu a nie wydaje mi sie aby to mogło pomóc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie uwazam,że to śmieci :) Tylko po prostu odbiega to bardzo od tematu..a ja naprawdę potrzebuje pomocy :( I napisalam wczoraj o tym co czuje,czego się boję, o problemie np.z siostrą, jakie mam lęki i bardzo chciałabym żeby ktoś mi pomógł..nikomu nie życzę takich przeżyć i piekła jakie teraz przechodzę..może się polepszylo..Ale chyba każdy kto przechodził to co ja wie,że to życie w ciągłym strachu i lęku i ciągłych wątpliwościach i pytaniach a co jeśli...? Z tego bardzo ciężko cię wyleczyć. Wystarczy mi tylko jedno słowo,jedna sytuacja z tym natręctwem związana i piekło wraca :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

stokrotka9507, Rozumiem. jak chciałabyś aby ci pomóc? Analizując słuszność tych myśli czy dodając otuchy w ten trudny czas?

 

Wiesz..otuchy dodaje mi to, że ktoś po prostu mnie wysłuchuje..stara się mnie zrozumieć..Może napisz jak to wygląda z boku z Twojej perspektywy, tzn. moja sytuacja. Chętnie poznam Twoją opinię, co sądzisz o tym co przeżywam ;) Jest mi bardzo ciężko, nie ukrywam. Jestem w niewyobrażalnym lęku, a osoba z taką nerwicą, przynajmniej ja, potrzebuje ciągle pomocy innych, aby ktoś wytłumaczył wątpliwosci, niezrozumiane rzeczy, lęki :( Osoba z taką nerwicą chce mieć 100% pewności, a tutaj to niemożliwe, bo sprawa dotyczy spraw religijnych, Boga i takiej pewnosci nie da nikt. Po prostu nie wiem co się ze mną dzieje, otuchy dodaje mi to, że są osoby, które przechodzily lub przechodzą to co ja. Mam straszny lęk przed Bogiem, wiele się zmieniło. Wciąż się boję, to jest największy lęk- że mimo moich dotychczasowych pragnien to się zmieni, Bóg mnie tak przemieni, że będę chciała iść do zakonu. To jest najgorsze!! To jakby mnie blokuje przed wszystkim, nie mam ochoty nawet żyć, myśląc o tym. :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Stokrotka9507 rozumie, ze boisz się pójścia do tego zakonu. Może pójdź kobieto znowu do spowiedzi, przeczytaj wszystko, jak nie za pierwszym... drugim... w końcu ja kimś razem się może przełamiesz. Weź opłatek i może Pan powie Tobie, jaką drogę wybrać. Kiedyś się bałem bardzo dzwonów kościelnych i samego Kościoła. Teraz przeraża mnie myśl pójścia do spowiedzi. Nie wiem jednak jak opowiedzieć o swoich grzechach a jest ich całe mnóstwo. Zbieram się i zbieram a jakoś nie umie się przełamać. Nie wiem, może Tobie źle doradzam, ale spróbuj co Ci szkodzi iść do tej spowiedzi i przeczytać wszystko, tak jak jest napisane ? Pokaż że masz większe jaja od moich :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

stokrotka9507, Wiesz, żeby móc naprawdę ci pomóc, musiał bym sobie ten stan rzeczy wy emulować na sobie. Niejako w nim osiąść, w tej perspektywie i zauważyć coś co może faktycznie pomóc a nie dobre rady. Lecz nie czytałem całego tego wątku wybacz.

Rozumiem niejako o co ci chodzi w ostatnim poście. Chcesz punkt racjonalizmu przenieść na innych ludzi bo ty go nie masz ale teraz Uwaga szukasz tego u osób które się z tym spotkały i sobie być może poradziły ale nadal siedzą na tym forum. Więc szukasz czegoś zastępczego, co po prostu zadziała.

Nie masz lęku przed żadnym bogiem, masz po prostu lęk który będziesz w stanie na różne rzeczy przenosić.

Bóg to mechanizm, który ma na rzeczy to aby był w ciągłym trybie. Nie da się go racjonalności podważyć bo jego istota jest nie racjonalna.

To taki pierdolnik który działa w twojej głowie na rzecz tego aby to skalować, religia jest takim niekończącym sie kołem bo nie da się jej ,,obliczyć''

Pytanie po to powstało, co to hamuje (może tak być) czemu ten proces zyskał priorytet i być może od czego odwraca uwagę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kontrast, Bóg jako samodzielnie istniejąca jednostka w głowie. Lubiąca rosnąć do wielkich rozmiarów.

Porównywanie mózgu do komputera to kiepski pomysł, ale lubię to robić.

 

Mózg ma tak, że się lubi czymś zajmować. A jak wcześniej powiedziano bóg to takie dzielenie przez zero.

( Hehe, podoba mi się to porównanie)

 

Bycie zdecydowanym to często pozytywna cecha. Jak się gra w grę wyścigową i pędzi z dużą prędkością, to niewyćwiczeni gracze przy rozwidleniu trasy często powodują wypadki.

Prosta decyzja: skręć w lewo, skręć w prawo. W tym przypadku jedyna porażka to nie wybranie drogi i uderzenie w drzewo na środku. :-)

 

Polecam albo się zapisać do zakonu, albo znaleźć inną drogę. Poza tym jest coś takiego jak "chrześcijańskie minimum". Nie od razu trzeba uderzać kanonizację.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję Wam za pomoc ;) Jest ze mną jak na razie coraz lepiej, ale nie ukrywam, że wciąż jest we mnie ogromny lęk i strach, a pytania "a co jeśli..?" nie dają mi spokoju. Dziś byłam u spowiedzi, robiąc rachunek sumienia wyczytałam słowa w książeczce: "Duchu Święty naucz mnie abym mógł/mogła pełnić dobrze Wolę Bożą". Ominęłam szybko te zdania, bo po prostu od razu moje myśli podsunęły mi: "pełnić Wolę Bożą=iść do zakonu". I tak jest z wieloma sytuacjami. Przedwczoraj na przykład miałam wigilię klasową, koleżanka składając życzenia mówi mi: "wybrania dobrej drogi życiowej". Doznałam prawie paraliżu, bo skojarzyło się to tylko z jednym :why: Co do zakonnic na ulicy, już nawet nie czuję żadnego lęku, jest on delikatny, raczej są wątpliwości:"a może..?". I wtedy odniechciewa się żyć. Ja mam to natręctwo od września, to właśnie wtedy ta znajoma mi tak powiedziała. Dużym błędem (uważam tak z perspektywy czasu) była moja wizyta w zakonie. Ja nie wiedziałam do kogo się zwrócić, panicznie wszedzie i u wszystkich szukałam pomocy. Więc zdecydowałam, że pójdę porozmawiać z siostrą w zakonie. Uspokoiła mnie, powiedziała, że Bóg nie działa w ten sposób. Zwierzyłam jej się ze wszystkiego w sumie, nie wiem, co spowodowało, że tak jej zaufałam. Sądzę, ze bardzo potrzebowałam wtedy pomocy. Sumując, wyszłam z tego klasztoru w obłokach rzec można. Byłam taka spokojna i pełna radości i spokoju. Przez tydzień. Nawet chyba niecały ;) Potem wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Siostra zasugerowała mi potem rekolekcje u nich. Pojechałam, bo myślałam, że ktoś mi tam pomoże, uświadomi coś. Przeżyłam tam piekło. I to "niechciane chcenie"! :( Ja będąc tam, miałam już pewność, że klamka zapadła i nie ma odwrotu. Wracając, siostra, która mnie uspokajała, mówiła mi, żebym była spokojna, że to nie pochodzi od Boga, nagle odczułam, że ona mnie do tego zakonu chce przekonać. Rozumiecie? Piekło. I to trwa do teraz. Zaprosiła mnie na facebooku do znajomych, więc przyjęłam. Myślę, a co mi tam. Ostatnio, dzięki temu forum i wielu ludziom, jestem bardzo spokojna. I ta siostra potrafiła to zburzyć. Mianowicie, dodała zdjęcie (ogłoszenie) rekolekcji rozeznania powołania, oznaczając mnie i kilka innych dziewczyn, które również spotkałam na poprzednich rekolekcjach i wiedziałam,że one rozeznają swoje powołanie. Kiedy zobaczyłam to zdjęcie, wróciło piekło, wątpliwości, wszystko wróciło. Jest tu także kwestia dyskrecji jeśli chodzi o tą siostrę. Nie ma jej tu w ogóle. Kiedy byłam na tych rekolekcjach, ja płakałam w każdym możliwym kącie, a siostra na głos, przy wszystkich mówiła, żebym nie "podlewała". Ośmieszała mnie, jakby w moich odczuciach kpiła z tego, co przeżywam, zupełnie nie rozumiała moich uczuć. Mało tego, zwierzyłam jej się z tego wszystkiego a na rekolekcjach dowiedziałam się, ze o moich zwierzeniach wiedzą inne siostry. Podsumowując, odnosiłam i ODNOSZĘ nadal wrażenie, że siostra dosłownie chce mnie na siłę przekonać do zakonu ;) Wytłumaczyłam jej, że mam nerwicę, wytłumaczyłam jej wszystko, a ona nadal mnie nęka na tym facebooku :silence: A to doda jakieś zdjęcie, na którym mnie oznaczy, a to doda do jakiejś grupy, w ogóle nie rozumie, co przeżywam! Mało tego, byłam na tych rekolekcjach u spowiedzi (była taka możliwość, był też ksiądz na nich), powiedziałam mu, co przeżywam, dosłownie płakałam w tym konfesjonale, mówiłam, że mam intensywne myśli samobójcze i opisałam mu wszystko, a on opowiedział mi historię pary, która również planowała ślub, chcieli się pobrać, planowali wspólne życie, a Bóg powołał ich oboje na drogę życia zakonnego. Ja prawie wtedy zemdlałam. To był właśnie ten punkt kulminacyjny, w którym zdałam sobie sprawę, że klamka zapadła, że to koniec. To tak jakby opowiedzieć komuś, kto przypuszcza, że ma raka, historię jakiejś osoby, która chorowała na raka, walczyła, ale umarła na końcu. To idealne porównanie do moich przeżyć wtedy :-| Najgorsze w tej nerwicy jest wspomnienie o tych rekolekcjach. Ja wtedy nawet nie przypuszczałam, ze to zaburzenie, wszystko, dosłownie wszystko brałam na poważnie, kończyłam się psychicznie. Nikt nie umiał mi pomóc- słyszałam tylko,bedziemy sie za ciebie modlić, bądz cierpliwa, módl się, rozeznaj. Boże, co ja za piekło przeżyłam. Rozmawiałam też z pewną panią, która mówiła mi, a moze Bóg zmieni kiedyś twoje pragnienia. I tu zaczyna się piekło, że moje pragnienia się zmienią i zachcę iść do zakonu. To jest najgorsze- a co, jesli kiedyś moje pragnienia ulegną zmianie? Wtedy mam ochotę rzucić się pod kola samochodu. Podrawiam Was, proszę o pomoc ;)

refren, może Ty jakoś odniesiesz się do tego, co napisałam :) Nie wiem, jakoś dociera do mnie to, co piszesz, może Ty wniesiesz tu jakąś swoją uwagę lub myśl ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

stokrotka9507, współczuję, doszło Ci trochę trudnych sytuacji do poradzenia sobie.

Co do rekolekcji w zakonie- moim zdaniem zły pomysł. Myślę że jest tak, że jeśli ktoś się na nich fizycznie stawia, to jest traktowany jako mocny kandydat do zakonu. Z powołaniami jest krucho i w zakonach polują na kandydatki. Moja koleżanka pojechała odwiedzić naszą inną koleżankę w zakonie. Siostry były ponoć bardzo miłe, skakały wokół niej, dopóki się nie dowiedziały, że ma męża. Nagle się zdystansowały.

Co do lęku przed słowami "wola Boża" - kiedyś też miałam obsesję, że Bóg wyznaczył mi drogę, jakiej nie chcę. Byłam na mszy o uzdrowienie i tam ktoś powiedział, że Bóg kieruje słowo do młodej dziewczyny, że wszystko co ma robić, ma robić na chwałę Bożą. Coś tam jeszcze było, poza "młodą dziewczyną", co pasowało do mnie. Złapałam fazę, że mam nie myśleć o sobie, tylko o chwale Bożej i sobie zinterpretowałam to tak, że potwierdziło moje natręctwa. To był koszmar. Na szczęście trafiłam potem do księdza, który znał trochę nerwicę i powiedział, że moja natręctwa to pokusa, że mam o tym nie myśleć i że bierze za to na siebie odpowiedzialność. Uratował mnie wtedy, zastanawiam się, czemu tak mało jest księży, którzy tak odważnie potrafią zareagować na nerwicę.

Siostrę wywal ze znajomych, a najlepiej zablokuj. Musisz unikać rzeczy, które Cię dręczą, a szukać tych, które dają spokój.

Moim zdaniem musisz wyjść z myślenia magicznego, szukania znaków. Owszem, czasem się zdarzają jakieś znaki, ale nie prowadzą ludzi do nerwicy. U Ciebie to działa w sposób niewłaściwy, więc musisz w ogóle zostawić taką ścieżkę i kierować się tylko tym, co racjonalne. Inaczej będzie Tobą rządził przypadek i lęk. Normalnie znaki to rzeczy z zewnątrz, które potwierdzają to, co mamy wewnątrz, harmonizują się z tym, uwypuklają to co dobre. Ty zwracasz uwagę na rzeczy, które potwierdzają Twoją nerwicę.

Mówienie przez kogoś, że "Bóg zmieni Twoje pragnienia" jest absurdalne, bo nic z tego dla Ciebie nie wynika, poza lękiem. Przecież nie możesz się kierować pragnieniami, których w tym momencie nie masz. To tak, jakbyś chciała wyjść za mąż za kogoś, kogo nie chcesz, mówiąc sobie "Bóg to zmieni". Zupełnie nieodpowiedzialne i irracjonalne, bo jaką masz gwarancję, że Bóg rzeczywiście to zmieni? Ktoś mówiąc tak, w istocie przyznaje, że nie chcesz iść do zakonu, ale szuka drugiego dna - tylko po co?

Różni ludzie mogą Ci robić nieświadomie krzywdę, dlatego nie możesz być jak chorągiewka i przejmować się wszystkim, co usłyszysz. Przeciętny człowiek nie wie, co to natręctwa, natomiast może mieć pewne mity na temat powołania do zakonu i stwierdzi "skoro o tym myślisz, to coś w tym jest". A to bardzo uproszczony sąd i dla Ciebie szkodliwy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

stokrotka9507, współczuję, doszło Ci trochę trudnych sytuacji do poradzenia sobie.

Co do rekolekcji w zakonie- moim zdaniem zły pomysł. Myślę że jest tak, że jeśli ktoś się na nich fizycznie stawia, to jest traktowany jako mocny kandydat do zakonu. Z powołaniami jest krucho i w zakonach polują na kandydatki. Moja koleżanka pojechała odwiedzić naszą inną koleżankę w zakonie. Siostry były ponoć bardzo miłe, skakały wokół niej, dopóki się nie dowiedziały, że ma męża. Nagle się zdystansowały.

Co do lęku przed słowami "wola Boża" - kiedyś też miałam obsesję, że Bóg wyznaczył mi drogę, jakiej nie chcę. Byłam na mszy o uzdrowienie i tam ktoś powiedział, że Bóg kieruje słowo do młodej dziewczyny, że wszystko co ma robić, ma robić na chwałę Bożą. Coś tam jeszcze było, poza "młodą dziewczyną", co pasowało do mnie. Złapałam fazę, że mam nie myśleć o sobie, tylko o chwale Bożej i sobie zinterpretowałam to tak, że potwierdziło moje natręctwa. To był koszmar. Na szczęście trafiłam potem do księdza, który znał trochę nerwicę i powiedział, że moja natręctwa to pokusa, że mam o tym nie myśleć i że bierze za to na siebie odpowiedzialność. Uratował mnie wtedy, zastanawiam się, czemu tak mało jest księży, którzy tak odważnie potrafią zareagować na nerwicę.

Siostrę wywal ze znajomych, a najlepiej zablokuj. Musisz unikać rzeczy, które Cię dręczą, a szukać tych, które dają spokój.

Moim zdaniem musisz wyjść z myślenia magicznego, szukania znaków. Owszem, czasem się zdarzają jakieś znaki, ale nie prowadzą ludzi do nerwicy. U Ciebie to działa w sposób niewłaściwy, więc musisz w ogóle zostawić taką ścieżkę i kierować się tylko tym, co racjonalne. Inaczej będzie Tobą rządził przypadek i lęk. Normalnie znaki to rzeczy z zewnątrz, które potwierdzają to, co mamy wewnątrz, harmonizują się z tym, uwypuklają to co dobre. Ty zwracasz uwagę na rzeczy, które potwierdzają Twoją nerwicę.

Mówienie przez kogoś, że "Bóg zmieni Twoje pragnienia" jest absurdalne, bo nic z tego dla Ciebie nie wynika, poza lękiem. Przecież nie możesz się kierować pragnieniami, których w tym momencie nie masz. To tak, jakbyś chciała wyjść za mąż za kogoś, kogo nie chcesz, mówiąc sobie "Bóg to zmieni". Zupełnie nieodpowiedzialne i irracjonalne, bo jaką masz gwarancję, że Bóg rzeczywiście to zmieni? Ktoś mówiąc tak, w istocie przyznaje, że nie chcesz iść do zakonu, ale szuka drugiego dna - tylko po co?

Różni ludzie mogą Ci robić nieświadomie krzywdę, dlatego nie możesz być jak chorągiewka i przejmować się wszystkim, co usłyszysz. Przeciętny człowiek nie wie, co to natręctwa, natomiast może mieć pewne mity na temat powołania do zakonu i stwierdzi "skoro o tym myślisz, to coś w tym jest". A to bardzo uproszczony sąd i dla Ciebie szkodliwy.

 

Dziękuję Ci refren za odpowiedź ;) Umiesz kobieto przemówić do rozsądku. Ale co w tym najgorsze- teraz jest ok, a za dzien lub dwa będę leżeć w łóżku i płakać, ze jednak te "znaki" były prawdziwe i to "chcenie takiego życia" i radość momentami na myśl o nim nie powstała bez powodu i musi to coś znaczyć. Ehh.. ;) Zazdroszczę ludziom, którzy to przeżywali i wyszli z tego.. :roll: I wtedy myśl..a może to oni mieli nerwicę, a ja naprawdę mam powołanie i w przyszłości je odkryję (O Boże.. aż mi się żyć odechciało :why: ). Mam też jeden problem..Gdy przechodzę ulicą, na mieście obok małżeństw z dziećmi, par, wyobrażam sobie, że Bóg nie chce dla mnie tej drogi i że chce mi to odebrać i dać coś innego..I przez to wpadam w depresję..Mam takie momenty, że kocham Boga i wiem, że spełni moje pragnienie (rodzina i małżeństwo) lub takie, że pokaże mi, że to być moze nie jest moje pragnienie (i w przyszłości wskaże mi inną drogę). Nie chce się żyć.. Stoję teraz przed ważnym wyborem studiów. Powinnam wybrać coś, co mnie interesuje, ale blokują mnie myśli o zakonie i cała sytuacja z tym związana. Bo po co mam iść na studia, skoro i tak wyląduję w zakonie? Czytałam świadectwo, w którym siostra próbowała odgonić myśli o zakonie, chodziła na imprezy, poznała chłopaka, planowali wspólną przyszłość (PARALIŻ CAŁEGO CIAŁA I CAŁEGO UMYSŁU AUTOMATYCZNIE) ale czuła się jakby kogoś zdradzała. Wiesz, że po przeczytaniu tego zaczęłam mysleć, że kochając swojego chłopaka kogoś zdradzam? Nawet myślałam, ze go nie kocham. Teraz nie dają mi spokoju inne myśli. Wyobrażam sobie ciągle chłopaka z inną dziewczyną, nie żyję teraźniejszością i nie umiem do niczego dążyć, bo ciągle myślę, że się kiedyś rozstaniemy. Nie jestem szcześliwa i radosna. Wszyscy w rodzinie zauwazaja, że dzieje sie ze mną coś niedobrego. A ja mam naprawdę takie myśli czasami, że wszystko wskazuje mi na to, ze chyba mam to powołanie. Zaczyna się wtedy depresja, analizowanie chcenia i niechcenia :( Czasami wątpię, że to nerwica..

A co do Boga- jak słyszę wola Boża mam ochotę uciekać. Ogólnie mam święte przekonanie, że Bóg pragnie dla mnie czegoś innego, niż małżeństwo i rodzina. Nie chce mi się żyć.... :roll: Ogólnie mówiąc to już rzygam tymi religijnymi stronami, świadectwami.. A co do horągiewki..taka jestem :C Wszystko biorę do siebie..przychodzą takie straszne momenty że myślę, że kiedyś naprawdę się to zmieni i ta nerwica to może jakieś oczyszczenie duchowe i odkryję to niechciane powołanie. I znowu mi się odechciało żyć.. :roll::why:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Refren ma tu chyba rację. Tu nie chodzi aż tak bardzo o zakon. Nerwica potrafi uderzać w nasze słabe punkty. Ale to nie tu jest problem.

 

To jak z bólem nogi. Nie problemem jest to, że cie boli, bo to normalna reakcja organizmu. Raczej to, co powoduje ten ból (oparzenie, rana cięta, żylaki, kleszcz, poparzenie, odmrożenie, rana kłuta, ciało obce, gnicie, trąd, porażenie prądem, złamanie, zator żylny, reakcja bakteryjna). No nieważne, taki przykład.

 

Podobnie z nerwicą. Bóg to taki pretekst tylko. Moim zdaniem najlepiej znaleźć źródło nerwicy. Sprawa wiary też jest istotna, ale to nie wystarczy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

stokrotka9507, twoim problemem jest silna nerwica natręctw.

jak stracisz hipotetycznie wiare, to będziesz 50 razy dziennie sprawdzać czy drzwi zamknięte i 100 razy myć ręce albo jeszcze inną manifestacje przybierze nerwica natręctw, choroba ta żywi się czułymi punktami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ogólnie mówiąc to już rzygam tymi religijnymi stronami, świadectwami..

 

Przestań to czytać, to naprawdę nie jest dla Ciebie.

 

I wtedy myśl..a może to oni mieli nerwicę, a ja naprawdę mam powołanie i w przyszłości je odkryję (O Boże.. aż mi się żyć odechciało :why:

 

Przyszłości nie możesz przewidzieć, więc za nią nie odpowiadasz, nie wiesz co zrobi Bóg w przyszłości, więc nie możesz się tym kierować.

Wybór drogi życiowej to Twoja decyzja i nie jest tak, że Bóg zdecydował za Ciebie. To jest jak każda inna decyzja, wybór kierunku studiów, wybór chłopaka/dziewczyny, wybór gdzie chcesz pracować. Wybierasz w zgodzie z sobą, zastanawiasz się czy to dla Ciebie dobre, czy tego chcesz a nie wróżysz sobie z fusów

Kiedy miałam swoją obsesję, to trafiłam na taki fragment Pisma Św: "Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz [jeszcze] znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy." No i wpadłam w histerię, że Bóg zmieni moje pragnienia i w przyszłości się spełni to, czego się boję. No i guzik prawda, jeszcze jedna wkrętka nerwicowa. Zresztą jeśli nie mogę czegoś znieść, to po co Bóg by mnie tym dręczył w momencie, kiedy nie mogę tego znieść?

 

Stoję teraz przed ważnym wyborem studiów. Powinnam wybrać coś, co mnie interesuje, ale blokują mnie myśli o zakonie i cała sytuacja z tym związana.

 

Moim zdaniem musisz wybrać coś, co Cię interesuje, inaczej możesz nie skończyć studiów przy problemach z nerwicą. Powinny jednak też nie być to studia zbyt ciężkie dla Ciebie, żebyś dała radę, nawet jak będzie gorzej. Mam nadzieję, że to natręctwo Ci minie, ale nerwica niewyleczona może przybrać postać jakichś innych natręctw. Nie kieruj się myślami, które nie są racjonalne. Pomyśl o wizycie u psychiatry, leki pomagają wyjść z natręctw i o terapii.

 

Ale co w tym najgorsze- teraz jest ok, a za dzien lub dwa będę leżeć w łóżku i płakać, ze jednak te "znaki" były prawdziwe i to "chcenie takiego życia" i radość momentami na myśl o nim nie powstała bez powodu i musi to coś znaczyć. Ehh..

 

Chwila radości coś znaczy, a to jak się teraz czujesz, jak cierpisz nic nie znaczy?

Ta radość to może być iluzja wywołana lękiem. Nie masz teraz wystarczającej wolności by się wgłębiać w siebie, jesteś zaburzona i wszystko możesz widzieć na opak. Twoje odczuwanie nie jest spontaniczne i autentyczne, tylko zdominowane przez lęk.

Normalnie zresztą to, że człowiek odczuwa chwilową radość, podniecenie nie oznacza, że musi spełnić wyobrażenia, które to wywołały. To może być słomiany zapał czy wyobrażenie nierealistyczne, a następnego dnia ma się nowy pomysł na siebie. Nie można się kierować w poważnych decyzjach chwilowym impulsem, ale raczej stałą tendencją. A u Ciebie ta "radość" to kolejna postać nerwicy, kolejny "argument", który Cię dręczy.

Nie warto tracić dwóch dni.

 

Mam takie momenty, że kocham Boga i wiem, że spełni moje pragnienie (rodzina i małżeństwo)

 

Może tak będzie, ale to również przyszłość czyli coś, czego nie znasz, a więc wątły argument. Nie wiem czy jest sens odpędzać myśli o przyszłości w zakonie myślami o przyszłości w małżeństwie, bo przyszłość jest poza Twoim zasięgiem, jedna i druga, nie wiesz co będzie i nie masz gwarancji na małżeństwo. Możesz tylko stwierdzić, że na ten moment nie chcesz iść do zakonu, tylko wolałabyś mieć męża - rozeznajesz swoje pragnienia, a właściwie nerwica już dobitnie Ci je rozeznała. Biorąc pod uwagę, że teraz myśli o zakonie tak Cię dręczą, osobiście nie wierzę, że kiedykolwiek będziesz chciała dobrowolnie do nich wrócić, raczej już zawsze będziesz omijać temat szerokim łukiem. Ale, jak mówię, nie znamy przyszłości, więc nie jest ona argumentem. Choć w przyszłości nadal będziesz wolnym człowiekiem i nikt nie zmusi Cię do czegoś, czego nie chcesz.

Znaki są to rzeczy, które można wytłumaczyć racjonalnie że się zdarzyły, ale z jakichś powodów uważamy, że pojawiły się w danym miejscu nieprzypadkowo, subiektywnie coś dla nas znaczą. Ostateczna interpretacja należy do osoby, która je dostrzega, w istocie nadajemy sens jakiemuś wycinkowi rzeczywistości. Gdyby decyzja nie należała do nas, żylibyśmy w jakimś absurdalnym świecie ciągłych wróżb.

Póki co, nie myśl o żadnych znakach i ich nie szukaj. Wyczerpałaś już limit ;) Myślenie magiczne Ci nie pomoże.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

stokrotka9507, twoim problemem jest silna nerwica natręctw.

jak stracisz hipotetycznie wiare, to będziesz 50 razy dziennie sprawdzać czy drzwi zamknięte i 100 razy myć ręce albo jeszcze inną manifestacje przybierze nerwica natręctw, choroba ta żywi się czułymi punktami.

 

Tak było w moim przypadku. Porzuciłam wiarę, bo nie chciałam już dłużej być niewolnikiem Boga i kościoła. Wtedy zaczęło się kilkugodzinne czyszczenie siebie w toalecie, sprawdzanie, agresywne myśli itd. Zaczęłam chodzić na terapię. Po roku dopiero widzę poprawę. Porządkuję swoje życie, aby rozwiązać wszystkie problemy będące źródłem natręctw. Bardzo pomogła mi rozmowa z mądrym księdzem. Po 1,5 roku wróciłam do Boga, ale moja wiara jest już inna. Bardziej dojrzała. Staram się wyeliminować fałszywy obraz Boga, który miałam w głowie.

 

Stokrotko, nie czytałam całego Twojego wątku. Ale polecam terapię i rozmowę z mądrym księdzem. Najlepiej jakby był też psychologiem. Będzie wiedział, czym są natręctwa :)

 

Bóg Cię kocha i na pewno nie chciałby, abyś tak cierpiała, jak teraz cierpisz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też miałam ten lęk. Teraz mam męża ;)

 

Jak czytam Wasze posty to sobie myślę "klasyka".

Na szczęście lęk minął (z terapią, lekami). Już się nie boje zakonnic, nawet je lubię. Nie boje się iść do kościoła, do spowiedzi, modlić się.

Więc głowa do góry, ten lęk minie. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy mógłby ktoś polecić dobrego psychologa który pomógłby mi w tym natrectwie? Sama próba zmiany myślenia nie pomaga potrzebuje pomocy.. Okolice Rzeszowa może Rzeszów :)

 

W Twoim przypadku terapia jest bardzo konieczna. Jednak jak będziesz wybierała psychoterapeutę to zwróć uwagę na to czy jest wierzący. Jeśli będzie ateistą to może być problem. Ja myślę, że Pan Bóg nie chce dla Ciebie nic złego, więc mimo tego lęku módl się o wyzdrowienie, a na natrętne myśli o powołaniu nie zwracaj w miare możliwości uwagi, niech sobie "płyną". Myślę, że Pan Jezus chce Ci pomóc, np. posługując się psychologiem. Tak czy inaczej nie bój się zbytnio tych myśli. To tylko objawy, a terapia i praca nad sobą pomoże Ci znaleźć przyczyny. Gdyby to było prawdziwe powołanie, to myśli niosły by ze sobą radość i pokój. Ewentualny Boży niepokój o ktorym słyszałaś na świadectwach na pewno nie polegałby na nerwicowych natrętnych myślach. Pan Bóg jest przede wszystkim miłosierny i łagodny. Zwłaszcza dla kobiet ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy mógłby ktoś polecić dobrego psychologa który pomógłby mi w tym natrectwie? Sama próba zmiany myślenia nie pomaga potrzebuje pomocy.. Okolice Rzeszowa może Rzeszów :)

 

W Twoim przypadku terapia jest bardzo konieczna. Jednak jak będziesz wybierała psychoterapeutę to zwróć uwagę na to czy jest wierzący. Jeśli będzie ateistą to może być problem. Ja myślę, że Pan Bóg nie chce dla Ciebie nic złego, więc mimo tego lęku módl się o wyzdrowienie, a na natrętne myśli o powołaniu nie zwracaj w miare możliwości uwagi, niech sobie "płyną". Myślę, że Pan Jezus chce Ci pomóc, np. posługując się psychologiem. Tak czy inaczej nie bój się zbytnio tych myśli. To tylko objawy, a terapia i praca nad sobą pomoże Ci znaleźć przyczyny. Gdyby to było prawdziwe powołanie, to myśli niosły by ze sobą radość i pokój. Ewentualny Boży niepokój o ktorym słyszałaś na świadectwach na pewno nie polegałby na nerwicowych natrętnych myślach. Pan Bóg jest przede wszystkim miłosierny i łagodny. Zwłaszcza dla kobiet ;)

 

Dziękuję Ci za odpowiedź kop ;)

Byłam już u jednej pani psycholog, ale niewiele mi pomogła.. Zapłaciłam 100 złotych, a tak naprawdę niewiele się dowiedziałam. Nie mogę wyrzucić z głowy tych wszystkich świadectw i treści ze stron religijnych, które czytałam, wszystko siedzi mi w głowie i krąży nade mną. Racjonalnie myśląc wiem, że tak bardzo pragnę założyć rodzinę i to pragnienie jest silne, czuje wtedy radość, spokój, że to jest to. Ale zaraz sobie przypomnę (Ale ktoś tam też pisał, że chciał mieć rodzinę, ale poszedł do zakonu czy seminarium), no i bum. Ogólnie to ostatnio było bardzo dobrze, odżyłam, nabrałam racjonalnego myślenia, wyszłam z iluzji (na dłuższą chwilę), która niestety znów wraca.. Mój umysł to jedno wielkie myślowe G***O za przeproszeniem :( Ostatnio mam coraz silniejsze ataki paniki, doszły inne lęki, dotknęły one inne sfery. Mam teraz mature, ciężkie życiowe wybory przed sobą a wszystko wydaje mi się bez sensu :cry: Bardzo chcę studiować pielęgniarstwo, ale myślę sobie po co robić cokolwiek, skoro kiedyś miałabym być w zakonie? Po co iść na te studia, jeśli może po nich pójdę do zakonu? Jeszcze pamietam te rekolekcje o ktorych pisalam i tam byl taki duzy plakat siostr ktore opiekuja sie chorymi i sa pielegniarkami i ciagle siedzi mi to w glowie i nie moge sie pozbierac bo mysle ze jak pojde na pielegniarstwo to potem bede pielegniarka w habicie :silence: Nie widze sensu jakiegokolwiek działania. Mam maturę, a nawet nie widze jej sensu, czuje sie osaczona zewsząd, że wszystko co robię jest złe, bo mam byc w zakonie. Wykanczam sie, mam ogromne ataki paniki, mam momenty ze analizuje analizuje i w koncu dochodze do etapu,ze jednak mam powolanie i od razu panika a potem stan depresyjny. Panicznie boję sie ze to prawda, boje sie ze Bog mnie przekona do tego zakonu, czasami mam wrazenie ze ja sie tylko buntuje a moze mam powolanie. Mam chwiejne nastroje, raz przeczytam cos co mnie uspokoi i wroci racjonalne myslenie, zaczynam ŻYĆ, a za chwilę sobie jakies swiadectwo przypomne, zakonnice spotkam, zaczne analizowac i znow stwierdze ze mam powolanie i mam od razu atak paniki. Wstaje-mysli, dzien-mysli, klade sie spac-mysli. No..a mature to chyba mama za mnie napisze ;) Jestem wykonczona juz psychicznie, wciaz boje sie przyszlosci, panicznie sie boje zaufac Bogu, bo boje sie ze jak zaczne sie zblizac do Niego znow to wroci, ze On mi pokaze ze mam powolanie. Boje sie isc do spowiedzi, chodzic do kosciola, nie modle sie, bo sie boje ze to prawda. Teraz panicznie boje sie potepienia,ze umre i pojde do piekla. Wmawiam sobie rozne inne rzeczy, czuje ciagle niepokoj i lek, niebezpieczenstwo i zagrozenie z kazdej strony, paniczny nastroj, wszedzie doszukuje sie zagrozenia.. Nawet juz Boga zaczynam postrzegac jako zagrozenie..Dzis nie poszlam juz nawet do szkoly, jestem otepiala, nieobecna na lekcjach, nie mam ochoty zyc, nawet nie sprawiam sobie zadnych przyjemnosci, takich jak jakies hobby,wczesniejsze rzeczy, ktore lubialam robic.. :) Przychodze do domu i zamiast myslec o tym, ze na jutro sie trzeba z czegos nauczyc leze otępiala i czekam na koniec dnia..i tak ciagle..Mam pelno lęków w głowie, mysli, jestem wykonczona :why:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Byłam już u jednej pani psycholog, ale niewiele mi pomogła.. Zapłaciłam 100 złotych, a tak naprawdę niewiele się dowiedziałam.

 

Jedna wizyta nie pomoże nikomu, a już na pewno komuś z tak silną nerwicą. Trzeba chodzić regularnie. Zgadzam się z kop, że terapeuta powinien być wierzący i poważnie traktować Twój system wartości. Bo choćbyś trafiła na najlepszego specjalistę, jeśli będziesz czuć jego sceptycyzm do religii, to będziesz niespokojna i może Ci to generować konflikty (myślenie, że terapeuta reprezentuje "bezbożny" punkt widzenia), z kolei jeśli będziesz mieć zaufanie do terapeuty i przekonanie, że jest praktykujący, będziesz się mogła na nim oprzeć. Mówię na podstawie swojego doświadczenia.

Może potrzebujesz leków, ogólnie nie ułatwiają nauki, ale w tym momencie nerwica przeszkadza Ci dużo bardziej. Leki są skuteczniejsze nawet niż terapia i szybciej działają, choć najlepsze jest połączenie jednego i drugiego.

Podejmuj decyzje na podstawie tego, co racjonalne i nie zakładaj, że natręctwa będę Tobą zawsze rządzić lub że jesteś zdeterminowana, żeby pójść do zakonu. Te natręctwa kiedyś miną. Musisz wybrać ścieżkę zgodną z Twoimi zainteresowaniami, żebyś dała radę po niej iść mimo nerwicy, którą mam nadzieję uda się wyleczyć albo złagodzić, ale może też mutować w nowe postacie i Cię nękać (myśli o zakonie na pewno miną). A życie zgodne z zainteresowaniami, rozwój jest ważnym lekiem na nerwicę.

 

Nie mogę wyrzucić z głowy tych wszystkich świadectw i treści ze stron religijnych, które czytałam, wszystko siedzi mi w głowie i krąży nade mną.
.

Wyrzucić się nie da, ale możesz inaczej na to spojrzeć, złapać dystans, nie interpretować w sposób lękowy. Pomoże czas, tylko nie funduj już sobie takich nowych doświadczeń i więcej nie czytaj.

 

Nie możesz się tak męczyć aż do matury, zadbaj zdecydowanie o swoje leczenie. Nie ma co odkładać, liczyć że może przejdzie czy że coś Cię definitywnie "przekona". Trzeba działać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Byłam już u jednej pani psycholog, ale niewiele mi pomogła.. Zapłaciłam 100 złotych, a tak naprawdę niewiele się dowiedziałam.

 

Jedna wizyta nie pomoże nikomu, a już na pewno komuś z tak silną nerwicą. Trzeba chodzić regularnie. Zgadzam się z kop, że terapeuta powinien być wierzący i poważnie traktować Twój system wartości. Bo choćbyś trafiła na najlepszego specjalistę, jeśli będziesz czuć jego sceptycyzm do religii, to będziesz niespokojna i może Ci to generować konflikty (myślenie, że terapeuta reprezentuje "bezbożny" punkt widzenia),

Byłam już u jednej pani psycholog, ale niewiele mi pomogła.. Zapłaciłam 100 złotych, a tak naprawdę niewiele się dowiedziałam.

 

 

refren, Nie ma człowieka bezbożnego bo każdy został stworzony przez Boga Stwórcę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja już nie daję rady :(

Ciągle żyję w strachu, że Bóg tak tym wszystkim pokieruje, że ja trafię do zakonu, że tego zapragnę, że poczuję miłość, takie pociągnięcie tam i tam wstąpię :( Nie mam już sił, płaczę, wczoraj prawie zwymiotowałam, bo przeczytałam coś. Mam teraz maturę, wymiotuję już prawie na samą myśl o niej, nie mam sił do nauki, wszystko jest bez sensu, jestem w stanie totalnego otępienia, mam czasami takie momenty że nie umiem określić, czego pragnę. Tak bardzo kocham swojego chłopaka, jest całym moim światem, ale ciągle się boję i mam obraz przed oczami jak go zostawiam i idę do zakonu a on zakłada szczęśliwą rodzinę. Dziś już myślałam o samobójstwie. Nie mam sił, mam poczucie, że klamka zapadła, już nie wiem, czy to iluzja czy to prawda. Nie modlę się, nie ufam Bogu, bo myślę, że On mi pokaże, że to moja droga. Do tego strasznie panikuję, ostatnio jadąc do domu z korepetycji, spotkałam (tzn widzialam z auta) tą siostrę z rekolekcji. Normalnie jakbym jakąś zobaczyła to pewnie bym spanikowała, ale nie aż tak. Ale po tym jak zobaczyłam dokladnie JĄ, cały wieczór płakałam i się trzęsłam. Nikt nie był w stanie mi przemowic ze to był przypadek. Potem, jechałam autobusem jakis czas pozniej, zobaczyłam ją znów na przystanku. Miałam silny atak paniki, OGROMNE przekonanie, że to prawda. Piszę to teraz i cała drżę, przypomnialam sobie te momenty na rekolekcjach, to "chcenie", kiedy juz naprawdę uwierzyłam, że to moja droga. Ale to takie nielogiczne, ja mam tak silny instynkt macierzyński, kiedy dociera do mnie, że to wszystko jest iluzją i moim powołaniem jest małżeństwo, zaczynam żyć, czuję się wtedy, jak sparaliżowana osoba, która po raz pierwszy stawia kroki na nowo.. Czuję wtedy ogromne szczęście. Teraz jestem strasznie rozdrażniona, nie wiem, moze to potęguje maturalny stres, strasznie panikuję, boję się ogromnie, wystarczy, że zobaczę taką siostrę z rekolekcji na mieście i wszystko wraca. Nie mam sił, nawet się boję planować, bo i tak wydaje mi sie, że bede w zakonie, ze nie zlaoze rodziny. A tak tego pragne, tak kocham chłopaka..nie wiem,czy bedziemy razem czy nie, bo życie toczy sie roznie. Ale wiem,ze chce do tego dazyc, chce mu oddac cala siebie, chce nauczyc sie szczerze i czysto kochac, chcialabym,aby ta milosc stawala sie coraz silniejsza, a i tak duzo razem przesliszmy. Ale ja czuje ogormny smutek, kiedy on mowi o przyszlosci, że marzy, aby zalozyc ze mną rodzinę, ja wtedy wyobrazam sobie ze jestem w zakonie i żyć mi się nie chce. Jestesmy juz prawie razem 2 lata, bardzo go kocham. Chcialabym normalnie do czegos dazyc, nikt nie wie co go czeka, ale ja go kocham calą sobą, calym sercem i te myśli o zakonie dosłownie mnie rozdzierają. Mam mętlik w głowie, nie wiem co się dzieje, mam wrazenie ze Bóg jest oszustem, bo pamietam, jak bylam na pielgrzymce, szłam z intencją (dotyczącą milosci, zwiazku, malzenstwa). Na pielgrzymce Bóg tyle razy dawal mi znaki. Pamietam jak siedzialam na kazaniu, oczywiście kazanie jakby tylko dla mnie było(tak czułam). Dosłownie pragnienie miłosci dwojga osob rozpalało mi serce. No coz, teraz panikuję..znow piszac to mam poczucie ze bede w zakonie, prawie placze..wykancza mnie to uczucie, ze nie umiem okreslic, czego pragne. Panicznie boje sie Boga, modlitwy, w kosciele prawie placze, zawsze z kosciola wychodze z przekonaniem, ze to juz koniec,ze tak bedzie. Najstraszniejsze jest wspomnienie rekolekcji. To mnie zabija, już się cała trzęsę..Nie wiem juz, co sie dzieje..najbardziej boje sie, ze to moja droga i pragnienie malzenstwa nie jest moim pragnieniem. Nielogiczne, ale takie mam myslenie :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×