Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dlaczego mężczyźni coraz częściej bojkotują małżeństwo?


Gość konto usunięte

Rekomendowane odpowiedzi

aaaa, z racji tego, że prawie wszystko jest grzechem

Dla mnie to wszystko biologia i fizjologia, a Wy macie ograniczone pole do popisu w dysponowaniu tym i swobodnym rozporządzaniu. No nie ukrywam, że niewierzący mają większe, bo my sami podejmujemy tutaj decyzję o wszystkim.

 

Cóż, nie mnie zmieniać Twoje przekonania, nawet jeśli odbiegają od rzeczywistości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Są głupie kobiety i głupi faceci.Nie ma tak,że tylko jedna płeć jest mądra,a druga nie.

 

No tak, ale tu chodzi bardziej o srednia, przeziez to logiczne. Zreszta wystarczy zestawić męski brzuch opasły piwskiem, i kobiecy, brzemienny. Już tu mamy różnice kilku klas.

 

Sprowadzasz wszystko do fizjologi :mrgreen:

Czy taka pogarda dla Koscioła katolickiego, jego nauczania, Sakramentów wynika z tego, że pochodzicie z patologicznych rodzin?

Ojciec chlał i prał matkę, inny zdradzał i rozbił kilka małżeństw. Czy krzywdy, których doznaliście tego nie spowodowały?

Świat w domu nie było, bo ojciec pijany sprał matkę, to Boże Narodzenie ni edziwię się, że jest niefajne.

Myślę sobie, że brak dobrego przykładu, szczęścia w rodzinie i przeżyte traumy skutkują negowaniem wartości, które głosi KK. W psychologi takie zjawiska pewnie ma swój termin.

Stąd też wynika zapewne okazywanie zapału „apostolskiego” w promowaniu idei ateizmu.

No, chyba, że co niektórych ksiądz wykorzystał.

 

Marwil,nie wiem jak inni ale.U mnie to wygląda inaczej.Dla mnie nauczanie kościoła jest archaiczne,przestarzałe.Kler naucza,by nie brać antykoncepcji,wiele katolików bierze.Czyli nie wszyscy zgadzają się z jego nauką.Kler potępia związki partnerskie,wśród katolików też są tacy,co tak żyją.Tak więc sami katolicy,łamią też zakazy własne religii.

Gdyby w Polsce był obowiązek religii,to już gdybym musiał w coś wierzyć.To by była Rodzima Wiara.Sława Bogom.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aaaa, z racji tego, że prawie wszystko jest grzechem

Dla mnie to wszystko biologia i fizjologia, a Wy macie ograniczone pole do popisu w dysponowaniu tym i swobodnym rozporządzaniu. No nie ukrywam, że niewierzący mają większe, bo my sami podejmujemy tutaj decyzję o wszystkim.

 

Cóż, nie mnie zmieniać Twoje przekonania, nawet jeśli odbiegają od rzeczywistości.

 

Ja podobnie myślę jak iwaa.Też nie wierzę,że miłość trwa wiecznie.Wokół mnie,jest pełno ludzi.Gdzie miłość zgasła.Wypala się,są razem.Tyklo dla dzieci,lub z powodów takich,że rozwody długie i kosztowne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A mnie właśnie rozgryzły dwie kobiety.Magda lat 38 i Justyna lat 38,Magda do mnie dzwoni.I mówi,że ja bym chciał by były moimi paniami do towarzystwa.Że o jedno mi chodzi,cóż nie zaprzeczyłem.Ona się nie gniewa :D ale chyba nic z tego.

 

 

 

 

 

 

Iwaa pisała o Bożym Narodzeniu,ja tam obchodzę po laicku,bez religii.

 

Piszemy o grzechu,grzech został wymyślony by hamować ludzką naturę i ją ograniczać.

 

 

A avatar iwaa świetny :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie żywię pogardy dla kościoła i nauczania, źle mnie zrozumiałeś. Mnie po prostu bawią niektóre zasady, bo uważam je za zbędne, bezcelowe. I tutaj już myślę nie ma znaczenia przeszłość. Bunt przeżywałam w wieku 19 lat, nie teraz.

I ja nie uważam nauki kościoła jako złej in genere, ale pewne wycinki - zwłaszcza te dotyczące życia małżeńskiego i rodzinnego - nie podobają mi się, a przy tym również bawią.

 

Moje jedynie słuszne słowa nie były skierowane stricte do Ciebie. Ty się naśmiewasz, inni pogardzają wiarą i ją wręcz tępią. Nie rozumiem obydwu postaw, bo ja np. nie jestem pedałem, lecz staram się nie epatować wokół swoim obrzydzeniem do sodomii, a śmieszy mnie choćby ich sposób bycia, mówienia, strój itd. Nie tępię ich, choć w przeciwieństwie do katolików, którzy swojej wiary nachalnie nie narzucają, lobby homoseksualne pleni tęczę, dąży do zmiany prawa na swoją korzyść. KK, jeśli chodzi o ustrój staje właściwie tylko w obronie życia nienarodzonych, co współbrzmi nawet z konstytucją. Sprzeciwia się adopcji dzieci przez pary homoseksualne, co jest chyba zdrowe i zgodne z naturą.

Twoja jest to sprawa, że nie wierzysz, choć mnie uwierz - jednemu z bardziej niedoskonałych katolików pewnie więcej udało się w życiu nagrzeszyć, niż Tobie. Dzieci możesz słać na etykę, miast religię. Spowiadać się nie musisz. Księdza przyjmować też nie po kolędzie. Na tacę nie każe nikt dawać. Śluby, pogrzeby tak samo - nikt nie każe bulić księdzu. Za nie śpiewanie kolęd i jedzenie mięsa, popijanego sfermentowanym moszczem w piatki i Wigilie nie palą na stosie (w końcu to tradycja a nie nakaz koscielny) Ja też piję zaraz po wigilii, choć wolę destylat z ekstraktu zbożowego lub kukurydzy dojrzewającego w dębowych beczkach w towarzystwie tlącego się grubego rulonu suszonych liści. Księdza przyjmuję, choć nie lubię "czarnego" w domu. Nawet nauk KK nikt nie zmusza przestrzegać. Katolicy to nie Jehowi, którzy wsadzaja buta w drzwi, żeby nawracać. Fakt, że każdy łoży (relatywnie niewiele) z podatków na KK, to doprawdy jest on częścią naszej kultury i dziedzictwa narodowego, historycznego. Skoro choćby teatry (nawet te prywatne) dostają dotacje państwowe, to to takie "teatry", jakimi są kościoły mają o wiele liczniejszą widownię. Tak, jak niektóre sztuki są kontrowersyjne, tak kazania niektórych księży budzą emocje. Jest ciekawie. W teatrze byłem tylko kilka razy w życiu i raczej się więcej nie wybiorę. Sama atmosfera w kuluarach, gdzie często nowobogacka i pozerska banda egzaltowanych, atencyjnych ciot odczuwa przynależność do elity, bo przecież są ponad plebsem, który jest za głupi na teatr wyklucza moją nawet ciekawość niektórych sztuk.

Tak jak Ty fascynujesz się teatrem, wyśmiewając tradycje chrześcijańskie, tak ja wręcz odwrotnie, choć tego nie upubliczniam, podając tutaj tylko jako przykład.

Hasła głoszone przez KK to pikuś wobec lewackich haseł zdegenerowanych, dekadenckich i tęczowych środowisk, które są nie tyle śmieszne, co niebezpieczne dla samej zachodniej cywilizacji (patrz choćby uchodźcy).

Piszesz najczęściej z pozycji "moja racja jest najmojsza". Otóż nie jest, bo moja racja jest mojsza niz Twojsza.

Z tego, co zauważyłem jesteś ledwo po czterdziestce (Wiejskifilozof z pewnością jest zauroczony, choć będzie bardziej zachwycony za kilkanascie lat;) i zaprawdę powiadam Ci musisz jeszcze wiele rozumów pozjadać. Oprócz oczywistych mniej rozgarniętych, czy młodocianych osób, są tu na formum także prawdziwi geniusze.

 

I ja nie uważam nauki kościoła jako złej in genere, ale pewne wycinki - zwłaszcza te dotyczące życia małżeńskiego i rodzinnego - nie podobają mi się, a przy tym również bawią. Nigdy bym nie była szczęśliwa w związku, przyjmując te zasady - tak po prostu.

 

Która to zasada KK unieszczęśliwiłaby Twój związek?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

marwil, :uklon:

 

Ale miłość nie mija.Zależy to od ludzi.Na przykładzie swoich dziadków.Jedni będąc 60 lat ze sobą i oboje mając osobno po 80 lat na karku byli nadal''zakochani w sobie''.Coś pięknego.Troszczyli się o siebie,bali się o siebie.Martwili się o siebie.Wspierali,przytulali,całowali,pomagali,.Niestety jedno z nich już nie żyję.

Sa przecież też inne takie starsze wiekiem pary.Sam bym chcial być tak kochany i to przez tyle lat.Niczym Mostowiaki z M jak miłość.Patrząc na nich aż się gęba cieszyła.Zastanawiałem się czy w tej kwestii nie lepiej było się urodzić w czasach gdy dziewczyny nie były jeszcze łatwe.Bo według mnie miłość to jest np. martwienie się i troska o drugą osobę np. by coś jej sie nie stało,czy nie jest głodna,czy nie zmarznie.Za to dziadkowie z drugiej strony będac ze sobą ok.40 lat już mieli na siebie wyjebane,''A niech idzie,niech spierdala''.Trwali tylko przy sobie.Wyzywali i obrażali,może i się martwili.Ale głównie o własną dupę i swoje interesy.Byli przyzwyczajeni do siebie ale miłości to tam nie było widać.

 

Moi dziadkowie zbliżają się do 55-lecia małżeństwa, nigdy by się nie zwyzywali, troszczą się o siebie. Nie widać już miłości romantycznej, babcia bywa męcząca i dziadek często dawał dyla na działkę (teraz może to robić rzadziej, bo babcia chora), ale nigdy nie podniósł na nią głosu, oboje się szanują i zawsze stawali za sobą wobec dzieci. Dla babci było ważne, że dziadek jest dobrym człowiekiem, kiedy decydowała się na małżeństwo i rzeczywiście jest wyjątkowo dobrym, łagodnym, pogodnym, nieegoistycznym człowiekiem, który się troszczy o innych.

U mnie zakochanie wcale tak szybko nie przechodzi, bo to nie jest jakaś czysta chemia, ale fascynacja mężczyzną, który jest interesujący, ma głęboką osobowość, intelekt, zalety. Dla mnie z czasem może się wręcz pogłębiać, choć nie powiem że nie przyszło znudzenie i zniechęcenie w wieloletnim związku, ale też doświadczałam momentów jakby zakochania na nowo, bo przecież to, że przyciągnął mnie ten a nie inny mężczyzna nie było przypadkowe.

Dla wielu ludzi (zwłaszcza chyba mężczyzn) zakochanie to pierwszy okres intensywnych doświadczeń i odróżniają go od reszty. Trzeba przyznać, że początki są bardzo przyjemne, zbliżanie się do siebie, ale opierają się na wyobrażeniach, które nie muszą się potwierdzić, a nadzieje mogą zawieść. To trochę etap fantazjowania, małżeństwo to etap prawdy. Reszta to dla mnie coś pomiędzy.

Miłość rzeczywiście to coś trwalszego niż zakochanie, według mnie może trwać przez całe życie, choć się zmienia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moje jedynie słuszne słowa nie były skierowane stricte do Ciebie. Ty się naśmiewasz, inni pogardzają wiarą i ją wręcz tępią. Nie rozumiem obydwu postaw, bo ja np. nie jestem pedałem, lecz staram się nie epatować wokół swoim obrzydzeniem do sodomii, a śmieszy mnie choćby ich sposób bycia, mówienia, strój itd. Nie tępię ich, choć w przeciwieństwie do katolików, którzy swojej wiary nachalnie nie narzucają, lobby homoseksualne pleni tęczę, dąży do zmiany prawa na swoją korzyść.

Gdzie? Nie zauważyłam, żeby cokolwiek mi narzucali.

To KK włazi mi do domu co roku. Przyłazi ministrant i pyta, czy przyjmujemy księdza. Nie, nie przyjmujemy. Następnego dnia i tak dzwoni, że ksiądz idzie. Po cholerę przyłazi, skoro wie, że nie przyjmujemy i jak co roku odeślemy ich z kwitkiem? I ich zbiórki. Łażą po domach i sprzedają opłatki. Albo zbierają na "budowę kościoła" (który od iluś lat stoi :lol: ). Raz trafili na "before party" na mojej czterdziestce, to im kolega przygadał, że on zbiera na ferrari, więc nie ma i żeby więcej tu nie przychodzić :D

Jehowi do nas nie dotarli, mieszkamy pod lasem. KK nawet tutaj zawitał :mrgreen: No dobrze, spacer w mrozie dobrze im zrobi, ale to usiłowanie nieudolne (usiłowanie nieudolne jest wtedy, kiedy jest z góry skazane na niepowodzenie, bo nie ma przedmiotu, na którym można ziścić swój cel, tak z prawniczego na polski :D ).

 

 

KK, jeśli chodzi o ustrój staje właściwie tylko w obronie życia nienarodzonych, co współbrzmi nawet z konstytucją. Sprzeciwia się adopcji dzieci przez pary homoseksualne, co jest chyba zdrowe i zgodne z naturą.

Nie współbrzmi. A i twórcy Konstytucji wyraźnie temu zaprzeczyli.

 

Twoja jest to sprawa, że nie wierzysz, choć mnie uwierz - jednemu z bardziej niedoskonałych katolików pewnie więcej udało się w życiu nagrzeszyć, niż Tobie.

Ja grzeszę codziennie. Nie wierzę - grzeszę. Moje małżeństwo zostało zawarte przed urzędnikiem państwowym - grzeszę. Mam spiralę - grzeszę. Jestem za aborcją - grzeszę.

Oczywiście według katolików, bo ja mam to gdzieś. Nikomu krzywdy nie wyrządzam.

 

 

Dzieci możesz słać na etykę, miast religię.

Jakie dzieci? ;)

Nie posiadam. Za to przez parę ładnych lat - nie wiem jak to nazwać - gościliśmy? (trochę nietrafne) wychowywaliśmy? (zbyt dorośli już byli) mieszkali u nas? (zbyt formalne, jesteśmy dla siebie bliscy) siostrzeńca i siostrzenicę. Już widzę, jak tłum wierzących bierze do siebie nie swoje dzieci. Mnie jakoś nikt nie chciał :lol: Miałam pełno gorliwych katolików wokół siebie, pomógł mi dopiero ateista, syn byłego komucha, w dodatku związanego z wojskiem. Teść nawet z Jaruzelem kiedyś parę razy pił :lol: I co? I był dobry dla żony i dzieci. Dla synowej zresztą też. Traktował mnie dużo lepiej niż mój własny biologiczny (słowo ojciec nie przechodzi mi przez gardło). Do teścia mówiłam tato.

 

Spowiadać się nie musisz. Księdza przyjmować też nie po kolędzie. Na tacę nie każe nikt dawać. Śluby, pogrzeby tak samo - nikt nie każe bulić księdzu. Za nie śpiewanie kolęd i jedzenie mięsa, popijanego sfermentowanym moszczem w piatki i Wigilie nie palą na stosie (w końcu to tradycja a nie nakaz koscielny) Ja też piję zaraz po wigilii, choć wolę destylat z ekstraktu zbożowego lub kukurydzy dojrzewającego w dębowych beczkach w towarzystwie tlącego się grubego rulonu suszonych liści. Księdza przyjmuję, choć nie lubię "czarnego" w domu. Nawet nauk KK nikt nie zmusza przestrzegać. Katolicy to nie Jehowi, którzy wsadzaja buta w drzwi, żeby nawracać. Fakt, że każdy łoży (relatywnie niewiele) z podatków na KK, to doprawdy jest on częścią naszej kultury i dziedzictwa narodowego, historycznego.

Nie czynię tego, bo nie chadzam i nie jestem częścią społeczności kościoła ;)

KK również usiłuje wpływać na politykę. A ostatnio - łohoho.

 

Skoro choćby teatry (nawet te prywatne) dostają dotacje państwowe, to to takie "teatry", jakimi są kościoły mają o wiele liczniejszą widownię. Tak, jak niektóre sztuki są kontrowersyjne, tak kazania niektórych księży budzą emocje. Jest ciekawie. W teatrze byłem tylko kilka razy w życiu i raczej się więcej nie wybiorę. Sama atmosfera w kuluarach, gdzie często nowobogacka i pozerska banda egzaltowanych, atencyjnych ciot odczuwa przynależność do elity, bo przecież są ponad plebsem, który jest za głupi na teatr wyklucza moją nawet ciekawość niektórych sztuk.

A widzisz, ja chodzę. Co więcej - płacę za wejściówkę do teatru. I bardzo sobie cenię możliwość obcowania ze sztuką.

Poza tym - ciekawsze jest dla mnie coś, co jest zawsze inne niż coś, co się powtarza jak mantrę. W dodatku może jeszcze w zimnie mam wystać godzinę. Albo klęczeć :lol: Toż to mój mąż powiedział kiedyś - że uklęknie tylko przed własną żoną, a nie przed facetem w sukience. Całkiem zresztą słusznie.

 

Tak jak Ty fascynujesz się teatrem, wyśmiewając tradycje chrześcijańskie, tak ja wręcz odwrotnie, choć tego nie upubliczniam, podając tutaj tylko jako przykład.

Ja lubię chodzić do teatru, bo stanowi dla mnie rozrywkę. Robię to w celach rekreacyjnych. Nie "wyznaję" teatru, nie czczę go, nie zmienia mojego życia, nie dyktuje zasad. Idę, kiedy chcę. Jest to dla mnie przyjemnością i nie prowadzi do żadnego wyrzeczenia. A po cholerę mam na siebie sprowadzać wyrzeczenia, które do niczego nie prowadzą?

 

Hasła głoszone przez KK to pikuś wobec lewackich haseł zdegenerowanych, dekadenckich i tęczowych środowisk, które są nie tyle śmieszne, co niebezpieczne dla samej zachodniej cywilizacji (patrz choćby uchodźcy).

Taa. Uchodźcy są niebezpieczni, bo im RELIGIA mózgi opętała. Gdyby byli ateistami, nie byłoby problemu.

Dekadenckich? Cóż ma dekadencja do tego? ;)

 

Piszesz najczęściej z pozycji "moja racja jest najmojsza". Otóż nie jest, bo moja racja jest mojsza niz Twojsza.

Większość osób pisze z takiej pozycji, kiedy chodzi o światopogląd.

A "Dzień świra" lubię ;)

 

Z tego, co zauważyłem jesteś ledwo po czterdziestce (Wiejskifilozof z pewnością jest zauroczony, choć będzie bardziej zachwycony za kilkanascie lat;) i zaprawdę powiadam Ci musisz jeszcze wiele rozumów pozjadać. Oprócz oczywistych mniej rozgarniętych, czy młodocianych osób, są tu na formum także prawdziwi geniusze.

Problem w tym, że w sferze wiary nie da się niczego udowodnić.

A rozumów w sferach religijnych nawet nie zamierzam zgłębiać. Inne sfery bardziej mnie pasjonują ;)

Młodociany to sprawca czynu zabronionego :lol:

Kogo definiujesz jako geniusza?

 

Która to zasada KK unieszczęśliwiłaby Twój związek?

Cóż, Wasza niechęć do antykoncepcji i misja prokreacji jest nam całkiem obca i - owszem - rozwaliłoby nam związek gapienie się w jakiś głupi kalendarzyk. Albo zrywanie w niedzielę rano żeby iść na jakieś msze. Niedzielne poranki są od spania i długiego picia kawy ;)

Podobnie z powinnością opieki nad starymi, schorowanymi członkami rodziny.

 

Oczywiście ja teoretyzuję - nie zamierzam się bawić w religijność ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moi dziadkowie zbliżają się do 55-lecia małżeństwa, nigdy by się nie zwyzywali, troszczą się o siebie.

O, to prawie tak jak my, tylko nie jesteśmy w takim wieku. Raz go zwyzywałam w stanie silnego wzburzenia, bo sprowadził niebezpieczeństwo zagrożenia swojego życia i zdrowia ;) Do dziś nie uważam tego za zbyt wielkie przewinienie, a wyższy stopień winy był po jego stronie.

 

 

Dla babci było ważne, że dziadek jest dobrym człowiekiem, kiedy decydowała się na małżeństwo i rzeczywiście jest wyjątkowo dobrym, łagodnym, pogodnym, nieegoistycznym człowiekiem, który się troszczy o innych.

Dla mnie jest ważne, że mąż jest dobry dla mnie. Toż to prawdziwy egoista jest, bo dba o to, co jego. Ale, że jego żona jest jego, to mnie to nie przeszkadza :lol:

 

U mnie zakochanie wcale tak szybko nie przechodzi, bo to nie jest jakaś czysta chemia, ale fascynacja mężczyzną, który jest interesujący, ma głęboką osobowość, intelekt, zalety.

Mam podobnie. Z tym że - zapewne inaczej niż u Ciebie, skoro jesteś wierzącą panną - dla mnie się nieodłącznie wiąże z aspektem fizycznym.

 

Dla mnie z czasem może się wręcz pogłębiać, choć nie powiem że nie przyszło znudzenie i zniechęcenie w wieloletnim związku, ale też doświadczałam momentów jakby zakochania na nowo, bo przecież to, że przyciągnął mnie ten a nie inny mężczyzna nie było przypadkowe.

Zniechęcenie i znudzenie u mnie nie przyszło. Reagowałam raczej stresowo, ale nie znudzeniem. Właśnie dlatego, że wiem, że on się ceni i nie musi być mi dany raz na zawsze. A i mimo jego wieku pewnie niejedna by go chciała, więc mam potencjalną konkurencję :lol: Konkurencja (nawet ta potencjalna) sprawia, że człowiek się bardziej stara, wierz mi.

 

Dla wielu ludzi (zwłaszcza chyba mężczyzn) zakochanie to pierwszy okres intensywnych doświadczeń i odróżniają go od reszty. Trzeba przyznać, że początki są bardzo przyjemne, zbliżanie się do siebie, ale opierają się na wyobrażeniach, które nie muszą się potwierdzić, a nadzieje mogą zawieść. To trochę etap fantazjowania, małżeństwo to etap prawdy. Reszta to dla mnie coś pomiędzy.

O, to ja nie jestem na etapie prawdy, bo nie mam ślubu kościelnego? :lol:

Etap prawdy zaczyna się, kiedy ludzie zaczynają ze sobą mieszkać. U mnie nastąpił dość szybko.

 

Miłość rzeczywiście to coś trwalszego niż zakochanie, według mnie może trwać przez całe życie, choć się zmienia.

Miłość to pojęcie o wiele szersze po prostu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moje małżeństwo zostało zawarte przed urzędnikiem państwowym - grzeszę. Mam spiralę - grzeszę. Jestem za aborcją - grzeszę.

 

Takie są zwykle źródła niechęci do Kościoła, Twój wybór, jak żyjesz, tylko po co do tego dorabiać jakieś całe teorie na temat Boga i religii, że takie to straszne, że trzeba by wstać rano iść do kościoła (z tym że można iść wieczorem) i że ministrant przyszedł albo ktoś z opłatkiem oraz o wyższości życia niekatolików nad życiem katolików.

 

Cóż, Wasza niechęć do antykoncepcji i misja prokreacji jest nam całkiem obca i - owszem - rozwaliłoby nam związek gapienie się w jakiś głupi kalendarzyk.

 

Tak jakoś bywa, że osoby które pogardzają "patrzeniem w kalendarzyk", bo Kościół tak mówi, kiedy mają problemy z zajściem w ciąże, nagle są skłonne śledzić swój cykl, mierzyć temperaturę itd - no bo to już nie "ksiądz kazał" a lekarz polecił, już nie jest męczące i głupie. Kwestia nastawienia. Nie uważam zresztą, aby sprawa antykoncepcji była najważniejszą sprawą moralną w małżeństwie, jego celem nie jest stosowanie takich czy innych metod, do niektórych rzeczy trzeba dojrzeć (np. do chęci posiadania dziecka), są też różne trudne sytuacje w życiu. Z tym że z antykoncepcją rozwinęło się jakieś roszczeniowe pragnienie absolutnej kontroli przy jednoczesnym braku odpowiedzialności i doszliśmy do koszmaru aborcji "bo tak".

 

Mam podobnie. Z tym że - zapewne inaczej niż u Ciebie, skoro jesteś wierzącą panną - dla mnie się nieodłącznie wiąże z aspektem fizycznym.

 

Tak, a u mnie oczywiście z aspektem kosmicznym... Widzisz świat przez pryzmat swoich szufladek, w które sobie powsadzałaś różne zjawiska.

 

O, to ja nie jestem na etapie prawdy, bo nie mam ślubu kościelnego?

 

Nie miałam na myśli tylko ślubu kościelnego. Poza tym akurat przedstawiałam mój subiektywny punkt widzenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gdzie? Nie zauważyłam, żeby cokolwiek mi narzucali.

 

Nie żartuj, że nic Ci nie wiadomo o lobbowaniu środowisk lewackich i homoseksualnych na rzecz gender, małżeństw homo, adopcji dzieci przez pary homo. To realne zagrożenie.

Łażą po domach i sprzedają opłatki. Albo zbierają na "budowę kościoła" (który od iluś lat stoi :lol: ). Raz trafili na "before party" na mojej czterdziestce, to im kolega przygadał, że on zbiera na ferrari, więc nie ma i żeby więcej tu nie przychodzić :D

 

Pełna kultura. Wstydziłbym się tak powiedzieć komukolwiek, kto przychodzi do mojego domu, a w czyimś domu tak się zachować, to zwykłe buractwo.

Także mieszkam pod lasem na zadupiu, gdzie jednak Jehowi jednak dotarli i próbowali mnie indoktrynować.

 

(usiłowanie nieudolne jest wtedy, kiedy jest z góry skazane na niepowodzenie, bo nie ma przedmiotu, na którym można ziścić swój cel, tak z prawniczego na polski :D )

Naprawdę epatowanie swoim "prawnictwem" jest już nużące. Mi nie trzeba tłumaczyć oczywistych spraw. Mógłbym Cię spotkać w przedszkolu, ale nie jako uczniak na uczelni.

 

Cytuj:

KK, jeśli chodzi o ustrój staje właściwie tylko w obronie życia nienarodzonych, co współbrzmi nawet z konstytucją. Sprzeciwia się adopcji dzieci przez pary homoseksualne, co jest chyba zdrowe i zgodne z naturą.

 

Nie współbrzmi. A i twórcy Konstytucji wyraźnie temu zaprzeczyli.

 

Art. 38

Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia.

Obecna konstytucja jest wielce niedoskonała i nieprecyzyjna.

Od którego tygodnia ciąży nowe życie to człowiek? To może skrobać w 8 miesiącu ciąży (bo np. mieszkanie za małe)

 

Ja grzeszę codziennie. Nie wierzę - grzeszę. Moje małżeństwo zostało zawarte przed urzędnikiem państwowym - grzeszę. Mam spiralę - grzeszę. Jestem za aborcją - grzeszę.

Oczywiście według katolików, bo ja mam to gdzieś. Nikomu krzywdy nie wyrządzam.

 

 

Wyrządzasz choćby nienarodzonym, będąc za aborcją i tu bym polemizował czy to moralne nawet ze świeckiego punktu widzenia.

 

Jakie dzieci? ;)

Nie posiadam. Za to przez parę ładnych lat - nie wiem jak to nazwać - gościliśmy? (trochę nietrafne) wychowywaliśmy? (zbyt dorośli już byli) mieszkali u nas? (zbyt formalne, jesteśmy dla siebie bliscy) siostrzeńca i siostrzenicę. Już widzę, jak tłum wierzących bierze do siebie nie swoje dzieci. Mnie jakoś nikt nie chciał :lol: Miałam pełno gorliwych katolików wokół siebie, pomógł mi dopiero ateista, syn byłego komucha, w dodatku związanego z wojskiem. Teść nawet z Jaruzelem kiedyś parę razy pił :lol: I co? I był dobry dla żony i dzieci. Dla synowej zresztą też. Traktował mnie dużo lepiej niż mój własny biologiczny (słowo ojciec nie przechodzi mi przez gardło). Do teścia mówiłam tato.

 

Jaruzelski nie pił alkoholu, więc nie zmyślaj. A chwalenie się rodzinnymi koneksjami ze zbrodniarzem jest.. brak mi słów.

 

KK również usiłuje wpływać na politykę. A ostatnio - łohoho.

No i bardzo dobrze. W sumie również dzięki KK od władzy zostali usunięci komuchy i zbrodniarze pokroju Jaruzelskiego, Kiszczaka.

 

To dziwne, że się nie domyśliłaś, że Geniusz to ja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moje małżeństwo zostało zawarte przed urzędnikiem państwowym - grzeszę. Mam spiralę - grzeszę. Jestem za aborcją - grzeszę.

 

Takie są zwykle źródła niechęci do Kościoła, Twój wybór, jak żyjesz, tylko po co do tego dorabiać jakieś całe teorie na temat Boga i religii, że takie to straszne, że trzeba by wstać rano iść do kościoła (z tym że można iść wieczorem) i że ministrant przyszedł albo ktoś z opłatkiem oraz o wyższości życia niekatolików nad życiem katolików.

Wieczorem to albo szykuję się do pracy, albo czytam książkę, albo oglądam film, albo gadam z siostrzenicą przez Skype'a, albo cholera wie co ;) Za zimno jest, żeby z domu wyłazić na godzinę, chyba że pies wzywa ;)

 

Cóż, Wasza niechęć do antykoncepcji i misja prokreacji jest nam całkiem obca i - owszem - rozwaliłoby nam związek gapienie się w jakiś głupi kalendarzyk.

 

Tak jakoś bywa, że osoby które pogardzają "patrzeniem w kalendarzyk", bo Kościół tak mówi, kiedy mają problemy z zajściem w ciąże, nagle są skłonne śledzić swój cykl, mierzyć temperaturę itd - no bo to już nie "ksiądz kazał" a lekarz polecił, już nie jest męczące i głupie. Kwestia nastawienia. Nie uważam zresztą, aby sprawa antykoncepcji była najważniejszą sprawą moralną w małżeństwie, jego celem nie jest stosowanie takich czy innych metod, do niektórych rzeczy trzeba dojrzeć (np. do chęci posiadania dziecka), są też różne trudne sytuacje w życiu. Z tym że z antykoncepcją rozwinęło się jakieś roszczeniowe pragnienie absolutnej kontroli przy jednoczesnym braku odpowiedzialności i doszliśmy do koszmaru aborcji "bo tak".

Moja ginekolog by się obśmiała ;) rzecz w tym, że kalendarzyk nie jest na tyle skuteczny, żeby był dobrą metodą ZAPOBIEGANIA ciąży.

Może wspomagać właśnie starania o dziecko, ale nie jest głównym środkiem (bo głównym jest seks).

Poza tym, zwykle starania o dziecko trwają do roku, a zapobieganie ciąży w stałym związku około 30 lat! Dziewczyno, przyrównujesz rok kontroli do 30 lat.

Poza tym - staranie się o dziecko nie wymaga wyrzeczeń ;) Tutaj nie mamy powstrzymywania się od współżycia, bo kalendarzyk tak mówi, mamy współżycie, kiedy tak mówi, a poza tym robisz, co chcesz.

"Zapobieganie" metodami naturalnymi zakłada coś odwrotnego.

Poza tym - znasz fizjologię kobiety? Plemniki żyją do tygodnia, dni płodne mogą się przesuwać (większość kobiet nie ma idealnie równych cyklów). Wiele kobiet nie czuje się dobrze, kiedy ma pms (np. przez 2-3 dni cierpi na bolesność piersi), cierpi na bóle brzucha, kiedy ma okres. A kiedy z kolei ma owulację (nie wszystkie środki antykoncepcyjne ją hamują), mają największe libido - i partner też, bo wydzielają feromony, podświadomie inaczej się poruszają itd. Setki badań na ten temat były. Rozumiem, że para, która nie chce: mieć dziecka w ogóle albo mieć kolejnego dziecka albo mieć dziecka w tej chwili, ma się powstrzymywać wtedy, kiedy chcą najbardziej, ale za to w imię nie wiadomo czego zmuszać, kiedy wcale niekoniecznie mają ochotę. No jeszcze mnie do reszty nie popieprzyło :lol:

Dla mnie głównym celem małżeństwa jest to, że chcę być z daną osobą, kocham ją i chcę, żeby ta osoba była szczęśliwa. Nic więcej mnie nie interesuje.

 

 

Tak, a u mnie oczywiście z aspektem kosmicznym... Widzisz świat przez pryzmat swoich szufladek, w które sobie powsadzałaś różne zjawiska.

A, to jak, byłaś w związku, z aspektem fizycznym, a przecież masz przestrzegać przykazań.

Nic nie rozumiem :bezradny:

 

Nie miałam na myśli tylko ślubu kościelnego. Poza tym akurat przedstawiałam mój subiektywny punkt widzenia.

A więc prawda nie uwidacznia się tylko w małżeństwie. Wierz mi, wystarczy ze sobą mieszkać.

U nas sam ślub - poza sprawami uregulowanymi w k.c. i k.r.o. :lol: niczego nie zmienił.

Chociaż zmienił bardzo dużo - nie musieliśmy wybulić podatku od darowizny ;) Jak to mówi moja siostrzenica: hajs się zawsze musi zgadzać :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dla babci było ważne, że dziadek jest dobrym człowiekiem, kiedy decydowała się na małżeństwo i rzeczywiście jest wyjątkowo dobrym, łagodnym, pogodnym, nieegoistycznym człowiekiem, który się troszczy o innych.

 

Dla mnie jest ważne, że mąż jest dobry dla mnie. Toż to prawdziwy egoista jest, bo dba o to, co jego. Ale, że jego żona jest jego, to mnie to nie przeszkadza

 

To super, z tym że jesteś jego, ale nie jesteś nim, zawsze będzie jakiś konflikt interesów, bo np. oboje będziecie padnięci, a ktoś musi odśnieżyć samochód (przykład z czapy, ale żadna para ludzi nie jest tak doskonale utożsamiona ze sobą, żeby dbanie o siebie było zawsze dbaniem o kogoś.) Poza tym poza Wami są też inni ludzie na świecie, jak trzeba będzie zawieść Twoją koleżankę do szpitala, a mąż to zleje, to raczej nie będziesz zachwycona. Oczywiście przypuszczam, że by zawiózł, tylko mówię, że Twoja zasada jest słaba.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A więc prawda nie uwidacznia się tylko w małżeństwie. Wierz mi, wystarczy ze sobą mieszkać.

U nas sam ślub - poza sprawami uregulowanymi w k.c. i k.r.o. niczego nie zmienił.

Chociaż zmienił bardzo dużo - nie musieliśmy wybulić podatku od darowizny Jak to mówi moja siostrzenica: hajs się zawsze musi zgadzać

 

Miałam na myśli prawdę jako podjęcie się wyzwania bycia ze sobą przez całe życie. Nie miałam na myśli tego, że się zobaczy swojego mena w kalesonach. To że ślub nic nie zmienił - może dobrze, ale może smutne, żadnego przejścia w coś nowego, tylko hajs się zgadza.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cóż, Wasza niechęć[...] jest nam całkiem obca i - owszem - Podobnie z powinnością opieki nad starymi, schorowanymi członkami rodziny.

nie ukrywam, że mnie najbardziej zbulwersowało TO! Starzy, schorowani członkowie rodziny na śmietnik, tudzież do utylizacji, bowiem zaburzają sielankowy obraz, wymagają zaangażowania. Tego nie potrafię zrozumieć. W sumie poglądy iiwyy to hedonizm w czystej postaci. Ale poglądy te są odbiciem jak w zwierciadle poglądów pana męża, który jest "prawdziwym egoistą" troszczącym się tylko "o to, co jego". W tym "jego żona jest jego" "jego pies jest jego" "jego kot jest jego" - koleżance zupełnie nie przeszkadza, że to brzmi jakoś tak przedmiotowo. Jakby była potraktowana na równi z tym psem czy kotem. Zero uczuć wyższych... Zimna kalkulacja...

 

Na jaki śmietnik? :shock:

Teść był cały czas na chodzie, zmarł na zawał w nocy. Nikt się nie spodziewał.

Teściowa miała prywatna opiekunkę, której poczynania widać było na kamerce i opieka była bardzo dobra. Opiekunka była z wykształcenia pielęgniarką, więc znała się na rzeczy. Mogła i zrobić zastrzyk, i wiedziała, kiedy wezwać pomoc.

Była to najlepsza możliwa opcja, bo jej wnuczka - córka siostry męża - wtedy u nas mieszkała, a i my mieliśmy w pracy dość intensywny okres. A i trzeba było pełni spokoju, żeby dobrze młodą do matury przygotować.

Ale tak łatwo jest wydawać sądy.... Po Tobie się tego nie spodziewałam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dla babci było ważne, że dziadek jest dobrym człowiekiem, kiedy decydowała się na małżeństwo i rzeczywiście jest wyjątkowo dobrym, łagodnym, pogodnym, nieegoistycznym człowiekiem, który się troszczy o innych.

 

Dla mnie jest ważne, że mąż jest dobry dla mnie. Toż to prawdziwy egoista jest, bo dba o to, co jego. Ale, że jego żona jest jego, to mnie to nie przeszkadza

 

To super, z tym że jesteś jego, ale nie jesteś nim, zawsze będzie jakiś konflikt interesów, bo np. oboje będziecie padnięci, a ktoś musi odśnieżyć samochód (przykład z czapy, ale żadna para ludzi nie jest tak doskonale utożsamiona ze sobą, żeby dbanie o siebie było zawsze dbaniem o kogoś.) Poza tym poza Wami są też inni ludzie na świecie, jak trzeba będzie zawieść Twoją koleżankę do szpitala, a mąż to zleje, to raczej nie będziesz zachwycona. Oczywiście przypuszczam, że by zawiózł, tylko mówię, że Twoja zasada jest słaba.

 

Jestem i z nim, i jestem jego. Jedno drugiego nie wyklucza.

Samochód każdy ma swój. Nie traktujemy ich jako rzeczy wspólne. Nigdy :lol:

Mąż to prędzej sam spędziłby noc na mrozie i śnieżycy niż pozwolił, żeby spędziło taką noc jego auto :D Grzeją dupki w garażu :D

Moja przyjaciółka (mam jedną prawdziwą przyjaciółkę) jest żoną przyjaciela mojego męża. A oni, no cóż, w ogień by za sobą skoczyli. Przyjaciółka się śmieje, że gdyby nie byli hetero, to byliby świetną parą :D

Zawiózłby, bo bym go poprosiła. Lubi spełniać moje prośby, zresztą jest bardzo opiekuńczy. I prędzej zadba o mnie niż o siebie.

 

A ja na miejscu wielu mężczyzn również bojkotowałabym małżeństwo :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A więc prawda nie uwidacznia się tylko w małżeństwie. Wierz mi, wystarczy ze sobą mieszkać.

U nas sam ślub - poza sprawami uregulowanymi w k.c. i k.r.o. niczego nie zmienił.

Chociaż zmienił bardzo dużo - nie musieliśmy wybulić podatku od darowizny Jak to mówi moja siostrzenica: hajs się zawsze musi zgadzać

 

Miałam na myśli prawdę jako podjęcie się wyzwania bycia ze sobą przez całe życie. Nie miałam na myśli tego, że się zobaczy swojego mena w kalesonach. To że ślub nic nie zmienił - może dobrze, ale może smutne, żadnego przejścia w coś nowego, tylko hajs się zgadza.

 

Nie widziałam w kalesonach :shock: nienawidzi ich :D

Dobrze, bo nie przestałam się starać jak wiele pań, które obserwuję ;)

A jaką widzisz możliwość przejścia w coś nowego dla ludzi, którzy mieszkali ze sobą prawie dwa lata? Czym miałoby być przejście w coś nowego? Nagle stalibyśmy się dla siebie innymi ludźmi? :bezradny:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na jaki śmietnik? :shock: Teść był cały czas na chodzie, zmarł na zawał w nocy. Nikt się nie spodziewał. Teściowa miała prywatna opiekunkę, której poczynania widać było na kamerce i opieka była bardzo dobra. Opiekunka była z wykształcenia pielęgniarką, więc znała się na rzeczy. Mogła i zrobić zastrzyk, i wiedziała, kiedy wezwać pomoc.

Była to najlepsza możliwa opcja, bo jej wnuczka - córka siostry męża - wtedy u nas mieszkała, a i my mieliśmy w pracy dość intensywny okres. A i trzeba było pełni spokoju, żeby dobrze młodą do matury przygotować. Ale tak łatwo jest wydawać sądy.... Po Tobie się tego nie spodziewałam.

skomentowałem co napisałaś. Napisałaś ogólnie, nie odnosząc się do konkretnej sytuacji. Wynajęcie opiekunki to oczywiście też opieka. Więc po o piszesz takie kategoryczne stwierdzenia, jak nie chcesz być oceniana przez ich prymat? Wyraźnie napisałaś, że cię odrzuca od KK właśnie obowiązek opieki nad "starymi, schorowanymi członkami rodziny". Chociaż to nie jest wymóg wyłącznie KK tylko zwykłe ludzkiej przyzwoitości.

 

Bo KK nakazuje "nadstawianie drugiego policzka". Wg KK powinnam się opiekować moim ojcem :lol:

Teściowa była dobrą matką, opieka jej się należała.

Odrzuca mnie bezwarunkowy obowiązek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bo KK nakazuje "nadstawianie drugiego policzka".

Wg KK powinnam się opiekować moim ojcem :lol:

Teściowa była dobrą matką, opieka jej się należała. Odrzuca mnie bezwarunkowy obowiązek.

Nadstawianie drugiego policzka to zakaz zemsty, nie nakaz pomocy oprawcy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

iiwaa, Osobiście mam nie mniej urazów do mojego ojca niż Ty, nie jestem w stanie z nim mieszkać. Ale jak potrzebuje pomocy, to jednak pomagam. Prawdopodobnie jakby wynikła inna sytuacja i jakby ciotki nie wybawiły mnie z opresji, to wziąłbym go do siebie (tak jak wziąłem mamę przed jej śmiercią), chociaż na sam podobny pomysł czuję mdłości. Nie robię tego z powodu nakazów KK, tylko tego, że tak czuję. Uważam, że jego złe uczynki nie usprawiedliwiają mojego ewentualnego złego postępowania względem niego i tyle. To byłoby jak zemsta, pokazanie, że teraz kiedy jest słaby i chory mogę się na nim odegrać

 

Z tym, że ja się nie zamierzam odgrywać. Jego nie ma w moim życiu, nie istnieje dla mnie. Nie istnieje nawet już jego prawo do zachowku po mnie - bo uporczywie nie wypełniał wobec mnie obowiązków rodzinnych (choć mam nadzieję, że przeżyję pijaka). Ja nic nie czuję.

To nie jest złe postępowanie, to jest życie własnym nowym życiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

iiwaa, poza tym sprawa obowiązku opieki nad rodzicami to chyba nie tylko wymóg KK (wyrażony jedynie w przykazaniu "Czcij ojca swego i matkę swoją"), bo dotyczy go także w pewnym stopniu

Art. 87. [Obowiązek wzajemnego szacunku i wspierania się] Rodzice i dzieci są obowiązani do wzajemnego szacunku i wspierania się.

Czyż nie?

 

k.r.o. inaczej rozumie pojęcie rodziny niż my mamy w zwyczaju ją pojmować.

rodzina w nauce prawa rodzinnego to małżeństwo + dzieci do czasu wspólnego zamieszkiwania.

 

Widać, że nie czytałeś dalej ;)

Patrz art. 91 ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Żywcem z lexa ;)

 

Art. 91. [Obowiązek przyczyniania się do pokrywania kosztów utrzymania rodziny]

§ 1. Dziecko, które ma dochody z własnej pracy, powinno przyczyniać się do pokrywania kosztów utrzymania rodziny, jeżeli mieszka u rodziców.

§ 2. Dziecko, które pozostaje na utrzymaniu rodziców i mieszka u nich, jest obowiązane pomagać im we wspólnym gospodarstwie.

 

 

Wnioskując a contrario - mnie to nie dotyczy.

Owszem, można wystosować powództwo o alimenty od swojego dorosłego dziecka, ale:

1. "tatuś" jest na to za głupi

2. nie stać go na prawnika, a sam na to nie wpadnie

3. żaden sąd nie zrobiłby tego, mając na tacy przedstawioną historię mojego dzieciństwa. Już się na wszelki wypadek z tym zapoznałam, jakby opieka społeczna podjudziła "tatusia". SN orzekł, że należy to oceniać wg zasad współżycia społecznego, a tutaj się "ojczulek" wyłożył po całości :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wątpię, że nawet jakby tatuś nie był za głupi i tak byś się wybroniła. Ale nie każdy jest prawnikiem. Znam przypadek osoby, której takie alimenty zasądzono,chociaż ojciec opuścił rodzinę gdy była dzieckiem i w ogóle się nią nie interesował. Ale mnie nie o to chodziło, tylko o zasadę, że nie tylko KK, ale niejako prawo "naturale" tego wymaga

 

Pytanie tylko, dlaczego ta osoba nie skorzystała z pomocy prawnika? Zapłaciłaby za wszystko dużo mniej, niż buląc na taką kreaturę przez całą resztę jej (tej kreatury) życia.

Ja się cywilnym nie zajmuję co do zasady, a uważam, że to dość łatwa sprawa.

Prawo naturalne wymaga też zapewnienia pożywienia dla własnego potomstwa. Wiedzą o tym nawet pingwiny, ale mojego ojca nie oświeciło, tylko szedł wszystko przechlać :lol:

 

Oczywiście, że bym się "wybroniła", jak nie w pierwszej instancji, to w odwoławczym.

A jak nie w odwoławczym, to skargę kasacyjną bym złożyła do SN, powołując się na jego własne orzecznictwo :twisted:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie ma czegoś takiego jak prawo naturalne jako uniwersalna wykładnia dla ogółu ludzi i nie gniewajcie się na mnie ale proponuje wam skończyć offtopic 8)

 

wracając do tematu dlaczego bojkotuje małżeństwo? bo mogę :yeah:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×